Między lodem a mgłą, czyli w siwym Nigdzie - Lewandowski Marek - ebook

Między lodem a mgłą, czyli w siwym Nigdzie ebook

Lewandowski Marek

4,4

Opis

Historia podróży czworga naukowców do nieczynnej od ponad czterdziestu lat Polskiej Stacji Antarktycznej im. Antoniego B. Dobrowolskiego. Stacja położona jest w Oazie Bungera (Archipelag Highjump, Antarktyda Wschodnia). Organizatorem wyprawy był Instytut Geofizyki PAN. W skład wyprawy weszli Monika A. Kusiak, Wojciech Miloch, Adam Nawrot oraz Marek Lewandowski – autor książki, a jednocześnie kierownik ekspedycji. Ich zadaniem było przywrócenie do życia najstarszej i zarazem jedynej polskiej posiadłości na Antarktydzie kontynentalnej. W czasie pobytu w Oazie Bungera sprzątali stację oraz jej otoczenie, naprawiali budynki, instalowali aparaturę pomiarową i zbierali próby. Czasami spali.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 179

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (7 ocen)
4
2
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
AStrach

Dobrze spędzony czas

Nieznane mi wydarzenia, warte przeczytania.
00
sylwel03

Nie oderwiesz się od lektury

Cóż powiedzieć. Książka mnie zaskoczyła. Spodziewałam się trochę naukowych opisów, zawiłych i trudnych dla osoby nie znającej zbyt dobrze tematu. Napisał ja w końcu naukowiec. A tu niespodzianka. Dokonały, żywy i pełen humoru język, przefajne metafory, opisy plastyczne i barwne, choć na Antarktydzie przecież dominuje biel;) i wartość dodana: przeczytać muszę przytaczana Pochwale nudy Josifa Brodskiego. Wspaniała książka. Polecam. Czytajcie!
00

Popularność




Moim dzieciom i wnukom   

Figura: Alina Fedotova

REDAKCJARobert Ratajczak

WSPÓŁPRACANatalia JargiełoMonika Tomys

PROJEKT OKŁADKIMaciej Lewandowski

OPRACOWANIE GRAFICZNEPRZYGOTOWANIE WYDANIA CYFROWEGOArtur Kaczor, PUK „KompART”

FOTOGRAFIA NA OKŁADCEWojciech MilochPolska Stacja Antarktycznaim. Antoniego B. Dobrowolskiego

FOTOGRAFIEAlina Fedotova (Dzień 1)Igor Kamenev (Dzień 53)Vsevolod Maslov (Dzień 63, Dzień 72)Wojciech Miloch (Dzień 84)Adam Nawrot (Dzień 74(1), Dzień 74(2), Dzień 75, Dzień 99)Marek Lewandowski (pozostałe)

FOTOGRAFIE UCZESTNIKÓWVsevołod Maslov, Bartłomiej Luks, Wojciech Miloch

© Marek Lewandowski© Wydawnictwo „Vectra”

DRUK I OPRAWADrukarnia POZKAL, Inowrocław

ISBN 978-83-67334-20-4 (wydanie papierowe)ISBN 978-83-67334-31-0 (wydanie cyfrowe)

WYDAWCAWydawnictwo „Vectra”Czerwionka-Leszczyny 2022www.arw-vectra.pl

Ten dziennik to historia podróży czworga naukowców do nieczynnej od ponad czterdziestu lat Polskiej Stacji Antarktycznej im. Antoniego B. Dobrowolskiego. Stacja położona jest na zachodnim przedpolu Wzgórz Bungera (Bunger Hills, Bunger Oazis) na Antarktydzie Wschodniej. Organizatorem wyprawy, którą nazwaliśmy Czwarta Polska Wyprawa Badawcza na Antarktydę (4th Polish Antarctic Research Expedition; 4PARE), był Instytut Geofizyki Polskiej Akademii Nauk (IGF PAN). Powierzono mi zaszczyt kierowania tą wyprawą, w skład której wchodzili również prof. Monika A. Kusiak, prof. Wojciech Miloch oraz dr Adam Nawrot. Adam, Monika i ja jesteśmy naukowcami pracującymi w IGF PAN, zaś Wojtek jest pracownikiem naukowym Uniwersytetu w Oslo. Naszym zadaniem była rewitalizacja Stacji Dobrowolskiego i przywrócenie Polsce odrodzonej, jedynej polskiej posiadłości na Antarktydzie kontynentalnej.

Wyruszyliśmy rankiem 8 listopada 2021 r. samochodem z Warszawy do portu w Bremerhaven, zostawiając stopnie i tytuły naukowe w domu. Z Bremerhaven wyszliśmy w morze wieczorem 10 listopada. Wróciliśmy do domu 16 marca 2022 r., pokonując dystans niewiele mniejszy niż obwód Ziemi na równiku. Podróż odbyliśmy rosyjskim lodołamaczem R/V „Akademik Fedorov”, dokooptowani do 67. Rosyjskiej Wyprawy Antarktycznej (67th Russian Antarctic Expedition; 67RAE). W dzienniku opisuję bardziej moje impresje aniżeli suche fakty, zapuszczając się przy nadarzających się okazjach w bliskie mi zawodowo obszary nauk o Ziemi.

Każdy, kto pracował w małym zespole, w ograniczonej przestrzeni i w ekstremalnych warunkach środowiskowych wie, że w takiej sytuacji człowiek poddany jest presji nieporównywalnej z warunkami codziennego życia w swoim macierzystym otoczeniu. Nasze reakcje na stres, w ekstremalnych warunkach bywają odmienne niż zwykle. Dlatego pomijam w dzienniku kwestie interpersonalnych relacji pomiędzy uczestnikami ekspedycji, które, moim zdaniem, należą do kategorii spraw osobistych i nie powinny być przedmiotem publicznych opowieści. Moim celem jest raczej przedstawienie świata oglądanego po raz pierwszy przez zwykłego i bardzo już dojrzałego człowieka, rzuconego przypadkiem w wir wydarzeń zachodzących w obcej mu rzeczywistości. Opisując wrażenia, staram się zainspirować Czytelnika do przeżycia tej podróży na swój sposób. Zwracam uwagę na rzeczy mniej istotne w wymiarze realnym, za to wartościowe w wymiarze emocjonalnym. Zastanawiam się, jak naturalne (jeszcze) środowisko Antarktydy wpisuje się w moją dotychczasową wiedzę o przyrodzie oraz czego dowiedziałem się nowego o niej i o sobie w czasie tej ekspedycji. Zastanawiam się też, co takiego jest w tym kontynencie, co sprawia, że z jej powodu ludzie tracą rozsądek.

Ta książka to mój pierwszy utwór literacki. Do tej pory publikowałem głównie prace naukowe i nie mam żadnego doświadczenia w pisaniu tekstów beletrystycznych. Czytelnik łatwo zauważy, że pierwsze wpisy do dziennika są krótsze niż wpisy późniejsze. Uczyłem się pisania tekstu z dnia na dzień, metodą prób i błędów, jak dziecko, które uczy się jazdy figurowej na lodzie, by coraz bardziej zachłystywać się swoimi figurami (tutaj retorycznymi), nie bacząc na siniaki i bolesne kontuzje. Poruszam tu sprawy od banalnych do złożonych, starając się zapisywać myśli i wrażenia w pełnym ich spektrum, tak jak rodzą się w głowie w ciągu doby. Mimo że czasami czuję się dziś zażenowany ich poziomem, nie zdecydowałem się na znaczące poprawki przed oddaniem manuskryptu do druku. W końcu to ja, czyli mój mózg, nie mam co się go wypierać. Niektóre wpisy uzupełniałem pod koniec podróży o informacje pozyskane w czasie rozmów z kolegami z 67RAE.

Rytuałem naszej wyprawy stało się cowieczorne czytanie wpisów przed ich wysłaniem do opublikowania na blogu Instytutu Geofizyki PAN. Moimi pierwszymi odbiorcami i recenzentami byli Adam, Monika i Wojtek. Dagmarze (Dadze) Bożek i Annie Zdunek bardzo dziękuję za umieszczanie wpisów na blogu. Były one publikowane na bieżąco od szóstego dnia podróży aż do 28 lutego 2022 r. Później zrezygnowałem z ich zamieszczania, ale dziennik pisałem do końca wyprawy. Na potrzeby tej książki dodałem także notatki z pierwszych pięciu dni, które kreśliłem w podręcznym notatniku.

W czasie pisania nie miałem dostępu do Internetu, polegałem więc na własnej pamięci. Odnośniki do literatury naukowej, cytaty jak również daty bądź liczby mogą być zatem obarczone błędami. Z kolei zdjęcia zamieszczone w tekście książki nie zawsze stanowią bezpośrednią ilustrację zapisów w dzienniku. Spośród setek wykonanych przeze mnie fotografii, wybrałem sześćdziesiąt jeden, które nie są może nadzwyczaj spektakularne, ale oddają nastrój i barwy tej wyprawy. W doborze ilustracji kładłem nacisk na zdjęcia przyrodnicze, w mniejszym stopniu na naszą pracę wykonaną w Stacji im. Dobrowolskiego. Podpisy odsyłają Czytelnika do dnia podróży. Chcę jednak zaznaczyć, iż zdjęcia te wykonywałem telefonem komórkowym, bowiem nie wziąłem akumulatorów do aparatu fotograficznego – ostatnie dni przed wyjazdem to prawdziwe wariactwo.

Założenia projektu rewitalizacji Stacji Antoniego B. Dobrowolskiego przedstawiłem oficjalnie 15 grudnia 2016 r. w Instytucie Geofizyki PAN, a następnie 23 stycznia 2017 r. na posiedzeniu Polskiego Konsorcjum Polarnego, które jednomyślnie go zaaprobowało, za co bardzo dziękuję. Jednak wyprawa nie doszłaby do skutku, gdyby nie pieniądze Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego (obecnie Ministerstwo Edukacji i Nauki), za które, w imieniu środowiska polarnego w Polsce, również serdecznie dziękuję. Zespół „Dobrowolski Task Force” (DTF), powołany w październiku 2019 r. przez Panią Dyrektor Instytutu Geofizyki PAN prof. Beatę Orlecką-Sikorę i nadzorowany przez Zastępcę Dyrektora Krzysztofa Otto, w składzie: Mirosław Ciołek, Monika A. Kusiak, Marek Lewandowski (przewodniczący DTF), Aleksandra Liszka-Gronek, Łukasz Malmur, Adam Nawrot, Marcin Ruszczak, Włodzimierz Sielski, Dominika Woch, a także powołana w ostatnim okresie Dagmara Bożek, włożył ogrom pracy w przygotowanie wyprawy.

Jestem wdzięczny Monice Kusiak, Wojtkowi Milochowi oraz Adamowi Nawrotowi za podjętą przez nich decyzję o wyjeździe do Oazy Bungera.

Naszymi głównymi partnerami przy organizacji wyprawy byli dr Alexander Klepikov z Arctic and Antarctic Research Institute (St. Petersburg) oraz dr German Leitchenkov z Institute for Geology and Mineral Resources of the World Ocean (St. Petersburg). Vsievolod Maslov, Volodia Vodovozov oraz Alina Fedotova, Daria Orekhova i Vladimir Khoroshilov tworzyli grono naszych partnerów naukowych. Dziękuję kierownictwu 67RAE oraz pilotom helikopterów z „Avialift” za bezpieczną podróż na morzu i w powietrzu.

Na końcu, choć nie najmniej ważne podziękowania składam Maćkowi, Dominice oraz moim wnukom Jankowi i Filipowi – dziękuję im za słowa otuchy przed i w trakcie podróży. Także pozostałym członkom rodziny, przyjaciołom i znajomym, jestem wdzięczny za duchowe wsparcie i zaciskane kciuki. Dyrektorom oraz koleżankom i kolegom z Instytutu Geofizyki PAN dziękuję za pomoc i wyrozumiałość wobec problemów, jakie stwarzałem w trakcie realizacji projektu. Pani Annie Kowalewskiej dziękuję za zachętę do pisania dziennika podróży i wydania go drukiem, a Barbarze Barzyckiej – za współpracę u zarania projektu, jeszcze jesienią 2016 r.

Osobne słowa podziękowania kieruję do Pana Roberta Ratajczaka oraz do zespołu Wydawnictwa „Vectra”, za cierpliwość, rzetelność i sprawną organizację procesu wydawniczego.

Dzień 1

10 listopada 2021 r.

Pierwszy dzień podróży. Na statek mamy wejść najpóźniej o 15.00, ale jeszcze mnóstwo spraw do załatwienia, w tym trening z urządzeniami do łączności satelitarnej. Wchodzimy na pokład 10 minut przed wyznaczoną godziną i organizujemy się w kajutach. Zaczynamy od gruntownego czyszczenia podłogi i ścian, powlekamy nową pościel kupioną rano w markecie, po czym rozkładamy rzeczy w szufladach i szafach. Monika i ja mieszkamy sami w dwuosobowych kajutach, Adam i Wojtek mają kajutę czteroosobową, choć wymiarowo taką samą jak nasze. Kabiny mają toaletę z WC, prysznicem, umywalką i szafką z lustrem. Luksusu nie ma, widać, że kajuty po przejściach, ale jest OK.

Odpływamy o 19.00, machamy do Krzysztofa, Włodka i Marcina, żegnających nas z nadbrzeża. Metr wody za burtą jak przecięta pępowina. Zbieramy się wieczorem na górnym pokładzie. Ochoczo otwieram butelkę szampana, choć mój nastrój to mieszanina radości i niepokoju przed nieznanym… Najważniejsze to szczęśliwie tam dopłynąć, a potem wrócić.

■ Wychodzimy w morze. Górny pokład lodołamacza „Akademika Fedorova”. Od lewej: Adam Nawrot, Marek Lewandowski, Monika A. Kusiak, Wojciech Miloch

Dzień 2

11 listopada 2021 r.

Dziś dzień wolny. Monika dotrzymuje danego sobie słowa i odsypia zarwane noce. Adam i Wojtek porządkują kabinę i próbują zapanować nad materią. Ja zaś organizuję się jak umiem, ale koncepcje porządkowania sprzętu zmieniają mi się co chwila, więc pod wieczór wygląd kabiny niewiele różni się od stanu wyjściowego.

Pierwszy kontakt z kuchnią na statku wypada na plus. Jest smacznie i to cztery razy dziennie.

Pokonujemy La Manche/English Channel, co kto woli. Płyniemy jak po stole. Trasę statku można śledzić na bieżąco przez Internet, więc póki co nie podaję współrzędnych naszej pozycji.

■ Między kontynentem a Wyspami Brytyjskimi

Dzień 3

12 listopada 2021 r.

Gdzieś na wysokości zwrotnika na pokładzie głównym mają wybudować basen. Na razie wystarcza nam sauna na dolnym pokładzie, czynna cały dzień. Sauna to wielki wynalazek ludzkości, na równi z kołem. Członkowie ekspedycji i załoga mają wyznaczone godziny, kobiety kolektywnie „saunują” się wieczorem. Aktywni z wolnym czasem mogą pograć w ping-ponga. W dzisiejszym deblu Adam i Wojtek dostali lanie od Rosjan, od dziadków w moim wieku, jak stwierdzili.

Zaczyna huśtać, ale w granicach przyzwoitości.

Dzień 4

13 listopada 2021 r.

W nocy nastały wielkie fale. Krzesło w kajucie z hukiem próbowało wyjść przez zamknięte drzwi. W jadalni o świcie jeden wielki kocioł, wszystkie krzesła splątane w nieładzie. Jednak stoły, mocno przykręcone do podłogi, przetrwały na swoich miejscach. Lubię, kiedy huśta, więc wychodzę na pokład i spinam ręce wokół barierki. W środku sztormu znikają codzienne kłopoty, ustępując miejsca zachwytowi nad siłami natury. Może to właśnie gna ludzi na morze?

Dzień 5

14 listopada 2021 r.

Niedziela. Za burtą względny spokój. Po raz pierwszy Słońce widać dłużej niż pięć minut, więc idę na górny pokład, aby złapać trochę hebanu. Potem długa rozmowa w naszym zespole o programie na dalsze tygodnie i miesiące. Będzie dobrze.

Dzień 6

15 listopada 2021 r.

Za nami wiele mil morskiej żeglugi. Ścieżki wydeptane od burty do burty i od Hadesu po mostek. W Hadesie, głęboko pod pokładem, siłownia, a w niej drążki, sztangi, ławeczki oraz maszyna na klatę i bary. Na śródokręciu salka do ping-ponga ze swingującą podłogą. Jest i biblioteka, pełna znakomitej jakości albumów, a także książek. Władający rosyjskim mają frajdę i satysfakcję. Temperatura Atlantyku wynosi 22oC, ale chętnych do pływania brak, oczywiście z wyjątkiem wielorybów. Załoga zaaferowana przygotowywaniami do równikowych otrzęsin – jeszcze tylko 3300 km i znajdziemy się po drugiej stronie Ziemi. Będzie ciekawie.

Dzień 7

16 listopada 2021 r.

Barwy świtu zmieniają się z minuty na minutę, gdy słońce, chmury i statek przemieszczają się z miejsca na miejsce jak w kontredansie. O świcie wszystko budzi się do życia. Statek też. Trochę posapie, pochrapie, powzdycha, w kościach mu zatrzeszczy tu i ówdzie, pokiwa się na boki, w końcu świśnie albo zagwiżdże. Przy śniadaniu powstała kwestia, czym różni się mortadela Doktorska od Wiktorskiej. Dyskusja nie przyniosła konkluzji. Może ktoś wie?

Tak czy siak, wiadomością dnia jest rozpoczęcie prac przy budowie basenu. Wodę pożyczymy od Neptuna, a panie (razem ok. dziesięciu – trudno policzyć, bo stale zmieniają miejsce, fryzurę lub strój) mają swój sektor plażowy, jeśli będą miały ochotę z niego skorzystać.

Dzisiejszą wisienką na torcie był jednak wykład Daniła i Dymitra, dwóch młodych chłopaków z wyprawy do stacji Vostok, o historii i aktualiach projektu głębokiego wiercenia w pokrywie lodowej Antarktydy. Co ja piszę… – to była perełka, nie wisienka.

Późnym wieczorem przepływamy przez archipelag Wysp Kanaryjskich. Las Palmas rozświetlone, życie na Gran Canaria kwitnie.

■ Las Palmas nocą

Dzień 8

17 listopada 2021 r.

Rano Atlantyk jest jak tafla stopionego molibdenu. Ciekawe, że pod wodą i nad nią żyją miliony gatunków, a na jej powierzchni tylko jeden – my.

Śmieci to poważna sprawa. Wczoraj, w trakcie obiadu, głośnik przypomniał nam o zasadach segregacji śmieci. Za śmiecenie będą sankcje. Śmieci wynosimy więc karnie do statkowego śmietnika, gdzie są segregowane przez załogę. Tylko szklane butelki i metalowe puszki składamy w osobnym miejscu.

Pralnia jest obok spalarni, koło pralki są dwa spore worki proszku do prania. Jego dawka zależy od oczekiwanych efektów. Po pół godzinie wsad jest uprany, można go rozwiesić na poręczach korytarzy. Nie widać drogich marek. Raczej skromne, robocze ciuchy, w różnych kolorach z szarozieloną dominantą. Czasami przed kabinami stoją buty, ruszające na spacer po korytarzu, kiedy statek się rozkołysze.

Około 17.00 przeszliśmy przez zwrotnik Raka, więc Monika stawia kawę. Prognozy pogody, a także białe grzywy fal sugerują nadchodzący sztorm. Jak mawiają Rosjanie, posmotrim, uwidim.

Dzień 9

18 listopada 2021 r.

Dziś o świcie pierwsze oceaniczne błyskawice, poranek pochmurny i bardzo ciepły. Ile tego ciepła zawdzięczamy sobie? Dominacja homo sapiens na powierzchni oceanów zostawia niebotyczny ślad węglowy, bo transport morski, jak słyszałem, jest największym źródłem antropogenicznego CO2. Szczególnym paradoksem są ogromne statki wycieczkowe, które wożą ludzi w rejony polarne, by mogli dołożyć własną węglową cegiełkę i jednocześnie oglądać skutki tej fanaberii. Sam zresztą to robię, choć w innej formule, bo nasza czwórka jedzie jednak do pracy. Taki zawód.

Uczestnicy rejsu to – poza nami – głównie Rosjanie. Sympatyczni i towarzyscy, ale nie nadskakujący, świetnie władający zarówno ciężarami w siłowni, jak i rakietką tenisową czy dżojstikiem. Średnia wieku zbliżona do naszej czwórki, choć myślę, że jestem najstarszy na pokładzie. Panie są w zdecydowanej mniejszości, nieco onieśmielone, czasami zbierają się we własnym gronie, by porozmawiać o różnych tajemniczych sprawach. Alina zna polski, więc często przebywa także w naszym towarzystwie. Wszyscy zaś lubią sport, co widać w zapełnionej siłowni, sali fitness czy na spacerniaku, gdy w równym rytmie okrążają wiertoliot (helikopter) zgodnie albo przeciwnie do ruchu wskazówek zegara.

Jutro występujemy przed załogą z wykładem „Polskije isledovania w Antarktikie. Istoria i sovremennost”. Interesujące, że tytuł przedstawili nam gospodarze, którzy oczekują, że będziemy mówić po rosyjsku. Lekcje rosyjskiego z Dagą Bożek okazują się zatem bezcenne dla jej uczniów, co mnie jednak nie dotyczy, bo zawsze miałem inne, ważniejsze jak mi się wydawało, sprawy na głowie. Za to Wojtek jest spokojny, bo świetnie zna rosyjski i na moją prośbę, będzie tłumaczył na żywo teksty moich angielskojęzycznych slajdów. Monika będzie mówiła po rosyjsku, Adam jeszcze nie wie, który język wybierze.

Prognozy jak to prognozy. Późnym wieczorem wiatr prawie ustał. Nastał czarny upał.

Dzień 10

19 listopada 2021 r.

Właśnie, co wybrać – rufę czy dziób? Jeśli wybiorę rufę, to widzę jak stare problemy znikają za horyzontem. Kiedy pójdę na dziób, to przeczuwam te nadchodzące. Wolałbym rufę, ale ciekawość pcha mnie na dziób. Kolejna rozterka… A rozterek nie lubię.

Rytm statkowy ostatecznie się ustatkował. Śniadania 7.30, obiad 11.30, podwieczorek 15.30, kolacja 19.30. Każdy posiłek trwa około 15 minut, po czym dyskretnie proszą nas o opuszczenie stołówki. Chwilowo, bo w strefie między zwrotnikami nastał rytm basenowy – kobiety od 7.00 do 8.00 na wyłączność, potem również inni członkowie wypraw, a po 16.00 załoga. Nie wolno skakać, ale można pływać. Basen kiwa się wraz ze statkiem i mam wrażenie, jakbym pływał na falach oceanu. Wymiana wody w basenie o wymiarach 6 × 6 × 1,60 m przebiega w sposób ciągły – co się wyleje wskutek kołysaniu statku, pompy od razu dopełniają przefiltrowaną wodą.

Odkrywam, że jest życie poza Internetem, bo na statku Internetu nie ma, a my żyjemy. Mamy jednak zapewniony kontakt ze światem poprzez jeden z komunikatorów, dzięki czemu możemy wysyłać i odbierać ukłony, pozdrowienia, serdeczności i całusy, zależnie od stopnia zażyłości.

Wykłady wygłoszone, przyjaźnie osobiste i naukowe zawiązane. To dowód, że na Antarktydzie nie ma żadnych granic.

Wieczorami teksty blogów weryfikowane są przez Dobrowolski Expedition Team (DET), co bym nie posunął się za daleko i niechcący nie uwłaczał pamięci czy godności osobistej. Kontrola dla dobra sprawy, więc zasadniczo nie oponuję.

Dzień 11

20 listopada 2021 r.

Ocean spokojny, choć Atlantycki. Jak nomadowie na Saharze, od kilku dni przemierzamy wodną pustynię, bez jakichkolwiek oznak życia. Na wysokości Sahelu co roku pojawia się dodatnia anomalia temperatury wód Atlantyku. W roku 2010 była wyjątkowo silna, pewnie nie bez związku z dramatycznymi powodziami w Europie. Bezrybie przy powierzchni wody prawie kompletne (czasami latające rybki zanurzają się na chwilę w powietrzu), bo nie widać ptactwa, a przecież ląd niedaleko. Przepraszam, widziałem jednego ptaka, który kończył żywot z wyczerpania. Co żyje w wodzie o temperaturze bliskiej 32oC, w której prawie nie ma tlenu? Pewnie glony, które już na pierwszy rzut oka nie wyglądają apetycznie. Mało się na tym znamy, bo jesteśmy zasadniczo abiotyczni: geochemiczka izotopowa, fizyk jonosfery, geomorfolog i geofizyk (bardzo) ogólny.

Odnoszę wrażenie, że organizacja przejścia przez równik, połączona z morskim zwyczajem maltretowania nowicjuszy, ma status przygotowań do karnawału w Rio. W imprezę zaangażowane są najwyższe władze ekspedycji, w korytarzowych kuluarach uzgadnia się – z wykorzystaniem różnych środków nacisku – kandydatki na rusałki, Prozerpinę czy inne postacie z bliskiego kręgu Neptuna. Kobiety szyją stroje, panowie ćwiczą pompki.

Wczoraj zwiedzaliśmy mostek. Już wiemy, dlaczego tak słabo nami huśta nawet przy kilku stopniach w skali Beauforta. Otóż statek ma system kontrujący bujanie na falach, dzięki któremu woda wlewa się do komór balastowych, natychmiast równoważąc przechył. Poznajemy systemy informacyjne, radary, wytyczamy marszrutę do Cape Town… Zasiadamy też za kołem sterowym, głównie jednak po to, aby zrobić sobie zdjęcia.

Wieczorem wychodzę na pokład, kiedy Księżyc w pełni. Dziecko Thei i pra-Ziemi spogląda z oddali chłodnym okiem na zespojonych w jedność rodziców. Czarny upał jakby zelżał.

Dzień 12

21 listopada 2021 r.

NIEDZIELA.

DZIŚ ZAMKNIĘTE, ZGODNIE Z OBOWIĄZUJĄCYM PRAWEM.

DET

Dzień 13

22 listopada 2021 r.

Robi się ciekawie (co zapowiadałem 6. dnia) lub niebezpiecznie (jeśli wierzyć płaskoziemcom). Niedługo przekroczymy równik i albo spadniemy, albo nie. Jeżeli nie spadniemy, to dla płaskoziemcy będzie dowód, że równik, atrybut kulistej planety, to fikcja i do granicy Ziemi droga daleka. Jednak co będzie, jeśli spadniemy? Damy znać.

Dzień zaczyna się tonacjami ochry, potem już tylko żar leje się z nieba. Wyjść z klimatyzowanej kajuty nie chcę, ale muszę, bo nie wypada dystansować się od współplemieńców szykujących się do rytualnego obrzędu. Wszyscy podekscytowani, w korytarzach i na klatkach schodowych ruch większy niż zwykle. Na obiad chłodnik faszerowana papryka z garnirem kompot. Więcej o menu jutro. Zjadamy, wypijamy i idziemy na pokład w okolice basenu.

Wreszcie równik wzięty. Radosnym tańcom nie ma końca, bośmy nie spadli. Monika była rusałką, ale i tak spotkał ją los Adama – zostali ostemplowani i wylądowali w basenie. Wojtek przeszedł przez to piekło dawno temu, a mnie darowano, pewnie z obawy o moje zdrowie.

Zabawa zabawą, ale przed nami poważne wyzwania, o których rozmawiamy już od kilku dni. Wieczorne dyskusje z rosyjskimi kolegami kończą się zwykle bólem głowy od ciężaru problemów, które na nas czekają przed dziobem. Realia logistyki w Antarktydzie Wschodniej umknęły, jak się okazuje, scenariuszom snutym w Warszawie. Wrócimy do tych spraw niebawem, bo narastają jak tsunami. Ostatecznie prysła nadzieja na nudę, którą tak zachwalał Josif Brodski…

■ Świt na równiku

Dzień 14

23 listopada 2021 r.

Dziękuję tym, co wymyślili klimatyzację. Bez klimatyzacji w kajucie nie dałbym rady. Sama myśl o wyjściu na rozżarzony pokład wywołuje organiczny bunt, więc siedzę w chłodzie 26oC i piszę bloga.

Po równikowych otrzęsinach wracamy na ziemię. Na ziemi najważniejsze jest jedzenie, aby móc sprostać życiowym wyzwaniom. Jedzenie na lodołamaczu „Akademik Fedorow” nie zawodzi zdobywców Antarktydy. Kasza manna i owsianka na mleku – skolko ugodno. Jajka na miękko, sadzone albo na twardo. Bułki, bułeczki, chlebuś ciemny własnego wypieku, świeże masło. Sery żółte z wielkimi dziurami albo bez. Bajeczne zupy, mięsiwa świetnie przyrządzone. Na przykład zrazy, opatrzone klauzulą „naturalne”. Jest w Warszawie restauracja, która serwuje takie zrazy? Pojawia się też spaghetti po rosyjsku (z parówkami) czy też moje ulubione ratatouille. Kompot rozpływa się w ustach. Jesteśmy zaopatrywani w wodę niegazowaną i gazowaną, soki owocowe, lody w wafelkowym rożku (w tym plombir), pomarańcze, czekoladę, jabłka (one apple a day keeps doctor away). Wyszczuplejemy w Oazie.

Wspólnym mianownikiem wszystkich dań jest czosnek dostępny w ząbkach 24h/d. Ciekawe, bo onegdaj na statkach brytyjskich chłostano sterników za spożywanie czosnku, który, zgodnie z ówczesnymi poglądami, miał zaburzać pole magnetyczne i dezorientować busolę (fide Stern, 2002, Jonkers, 2003).

A które dzisiejsze fundamentalnie słuszne poglądy przetrwają próbę czasu? Na przykład globalne ocieplenie. W klasycznej popeerelowskiej filozofii nauki hipoteza powinna zostać albo sfalsyfikowana, albo zweryfikowana (tzn. potwierdzona) doświadczalnie, aby awansować do rangi teorii. Kto z nas będzie mógł zweryfikować współczesne modele klimatyczne, które prognozują temperatury za 100 lat?

Dziś dzień sanitarny. Wymiana pościeli i ręczników, a także sauna. Wierzę, że w saunie człowiek usuwa zło i zastępuje je dobrem. Dlatego pójdę.

Dzień 15

24 listopada 2021 r.

Rankiem ćwiczymy nadgarstki przy obieraniu warzyw. Potem wkuwamy instrukcje obsługi sejsmometru i magnetometru (pozdrawiamy kolegów z Obserwatorium w Belsku i sejsmologów z Krakowa), wgrywamy podkłady topograficzne do nawigacji satelitarnej, planujemy badania środowiskowe. Logistyka na trasie statek – Oaza spędza nam sen z powiek, bo warunki lodowe poznamy dopiero z końcem grudnia. Planujemy jednak już teraz relokację ładunku, aby dostosować ciężar kontenerów do możliwości helikoptera KA32. Gdzie i jak stawiać kontenery, aby były blisko bazy, a jednocześnie nie stanowiły dla niej zagrożenia w chwili sadowienia ich na ziemi? W tej kwestii bardzo pomocne są filmy z przelotów helikoptera nad naszą stacją, które pokazują nam Rosjanie. Jak zaplanować pobyty w stacjach Progress i Mirny? Jak zabezpieczyć transport paliwa do stacji i odbiór śmieci w drodze powrotnej? No i najważniejsze: jak się ubrać? Na czerwono? Na niebiesko? Sukienka czy spodnie?

Realia powoli zastępują przedwyjazdowe wizje, ale prawdziwe schody dopiero przed nami. Zwarcie z Oceanem Południowym jest nieuniknione. Jak zwykle martwię się na wyrost, ale na szczęście reszta grupy emanuje optymizmem. Pogrążam się więc w przygotowanie wykładu dla załogi, aby stłumić niepokój.

Najważniejsze, że – odpukać! – wszyscy zdrowi, o czym więcej w jutrzejszym wpisie. Na wszelki wypadek robimy inspekcję plecaka medycznego.

Dzień 16

25 listopada 2021 r.

Przez lato przechodzimy jak burza. Trwało od Teneryfy do dziś, w sumie tydzień. Przepełnione chmurami, zza których sporadycznie wyglądało słońce. Skąd tyle chmur? Czyżby parowanie przeważało nad skraplaniem? Jeśli tak, to niedobrze. Nie będę jednak ciągnął cieplarnianego wątku, bo nie mam uprawnień zawodowych. Co więcej, przy śniadaniu Adam i Wojtek mówią, że przesadzam, że koniecznie chcę być opalony i byle chmurka mnie drażni. Tak czy siak, lato się kończy, czego dowodem jest zapowiadany na jutro demontaż basenu.

W zespole atmosfera rodzinna. Serdeczność za serdeczność, szczerość za szczerość, czasami ktoś komuś dotnie, a ten się odwdzięczy pięknym za nadobne. Urazy nie trwają długo, bo instynkt samozachowawczy nakazuje szukać kompromisu i nie ustawać w mozolnym ”team building”.

W tym kontekście odkrywamy radość wspólnych zajęć z wychowania fizycznego (dawniej WF, dziś fitness, streaching, pilates i takie tam). Ćwiczymy regularnie, choć nie zawsze w tym samym składzie, dwa razy dziennie po 45 minut, o 12.45 i 18.00. Mamy jeszcze około 10 dni na podreperowanie tężyzny fizycznej, bo potem ciężarami w siłowni będzie ciskać Neptun – doświadczenie uczy, że niedługo po wyjściu z Cape Town facet staje się nieprzyjemny. Budujemy siłę i sprawność treningiem funkcjonalnym, który imituje prawidłowe podnoszenie skrzyń z wykorzystaniem nóg, czy chodzenie po kamieniach pod obciążeniem. Wzmacniamy mięśnie poprzeczne i podłużne, ścięgna, stabilizatory, rozciągamy kręgosłup, spinamy barki, uruchamiamy trzeszczące stawy, likwidujemy tłuszcz wisceralny (na ile się da…). To wszystko na labilnym podłożu, co odróżnia nasz trening od ćwiczeń w siłowniach na kontynencie.

Wieczorem czyhamy na księżyc, ale chmury jak zepsuta kotara w teatrze – ani drgną. Idziemy spać.

Dzień 17

26 listopada 2021 r.