Moje 0-1 - Domagała Krzysztof - ebook + książka

Moje 0-1 ebook

Domagała Krzysztof

0,0

Opis

Gdy pacjent słyszy od lekarza w diagnozie słowo „rak”, jest przekonany, że jego dni są policzone. Nic dziwnego, przecież choroba nowotworowa nie należy do chorób łatwo i zawsze wyleczalnych. Na szczęście wielu osobom udaje się z nią wygrywać. Należy do nich Krzysztof Domagała, który zmaga się z glejakiem mózgu. W swej książce-pamiętniku Autor zawarł przemyślenia wywodzące się z filozofii życia człowieka cierpiącego, który poszukuje w tym wszystkim sensu i znajduje pomocną miłość Boga. Opowiada o walce, w której On wydaje się największym sprzymierzeńcem. Wspomina ludzi niosących pomoc i współpacjentów z oddziałów onkologicznych, których poznał w czasie licznych pobytów w szpitalach. Sporo miejsca poświęca również niełatwym relacjom rodzinnym. Szczere, bardzo osobiste świadectwo życia z ciężką chorobą.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 315

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Opieka redakcyjna

Agnieszka Gortat

Redaktor prowadzący

Beata Dobrzyniecka

Korekta

Jolanta MiedzińskaSłowa na warsztatMonika Bronowicz-Hossain

Opracowanie graficzne i skład

Ewa Zduńczyk

Projekt okładki

Aleksandra Sobieraj

Copyright © by Krzysztof Domagała 2021Copyright © by Borgis 2021

Wszelkie prawa zastrzeżone

Wydanie I

Warszawa 2021

ISBN: 978-83-66616-13-4

Wydawca

Borgis Sp. z o.o.ul. Ekologiczna 8 lok. 10302-798 Warszawatel. +48 (22) 648 12 [email protected]/borgis.wydawnictwowww.instagram.com/wydawnictwoborgis

Druk: Sowa Sp. z o.o.

„Bo wszystko, co masz, i wszystko, co wiesz,to Twoje serce, gorąca krew”

Farben Lehre

Cuda, cuda ogłaszają…

To trzecie już podejście do mojego dzieła. Troszkę popisałem, co miało na celu poprawę mojego zdrowia. Troszkę się pocieszyłem, bo tyle emocji tkwiło we mnie… Nie oddam teraz w stu procentach tego, czego doświadczyłem podczas pisania. Czy pisanie przyniosło spodziewane efekty? Oczywiście. Codziennie przynosi efekty. Czy pozytywne? Oczywiście, przecież żyję. Z dnia na dzień – ktoś powie. Inny doda, że jak trwoga, to do Boga. Zgodzę się z każdym. Każdy ma swoje obserwacje i każdy po to ma swoje zmysły, żeby się nimi posługiwać i potem wyrażać swoją opinię. Każdy człowiek jest inny i każdy z nas został stworzony również po to, by podejmować decyzje. Akt stworzenia zawarty w Piśmie jest dla każdego z osobna jego własną treścią. Ja jestem małą cząstką, drobinką, kawałeczkiem pyłu. Jak mam się nie cieszyć z tego, że codziennie mogę oddychać, żyć? A było inaczej.

Długo się zastanawiałem nad treścią, nad tytułem tego, co się wydarza. Nie jestem w stanie zatrzymać efektu życia. Przestałem się posługiwać słowami „nie wiem”. Codziennie budzę się, czyli fizycznie otwieram oczy po odpoczynku. Doświadczam, oddycham, czuję stukające serce, staram się wsłuchać w jego bicie. Próbuję usłyszeć, czy bije równo i mówi do mnie. Nie sposób wyłapać, czy pod względem medycznym wszystko z nim jest w porządku. Dzisiaj wszedłem z kimś w krótką polemikę i ten ktoś wypowiedział mi wyraźnie swoje słowa. Przykro mi, ale mam chory układ nerwowy, co powoduje to, że jestem bardzo wyczulony na pojedyncze wyrazy. Każda spadająca kropla wody ma dla mnie znaczenie. Tyle we mnie energii. To wszystko, co mnie dotyka, staram się poukładać. Muszę sobie zapewnić spokój. Osobiście muszę dopilnować rzeczy, które mnie otaczają. Ktoś odpowiedział na moją zaczepkę, przez którą chciałem sprowokować do rozmowy na temat pracy, jaką wykonuje mózg. Ktoś odpowiedział, że uważa mnie za eksperta w tej dziedzinie. Każdy, kto tego doświadczył, może się wypowiadać. Tak uważam. Mnie zagadnienie dotyczy bezpośrednio. Ktoś trzymał paluchy w mojej głowie. Mogę się wypowiadać na temat tego, co czuję. Najwięcej mogę powiedzieć o tym, co czuję w danym momencie. Doświadczam, jak każdy, czegoś szczególnego. To uważam za piękno i doszukuję się w każdym życiu jakiegoś porządku. Najwięksi filozofowie próbują dochodzić do tego porządku. Dokonują badań nad ciałem i duchem. Próbują dosięgnąć Nieba i dojść do tego, co dzieje się z człowiekiem. Rozumiem pragnienie ludzi posiadania długiego i radosnego życia. Rozumiem też, że każdy z nas chce osiągnąć władzę. Im więcej wiedzy, tym większa władza. Im więcej rzeczy, nad którymi można panować, tym większa radość. W każdym z nas. W moim przypadku również tak się dzieje. Tylko choroba, której jestem szczęśliwym posiadaczem, powoduje, że na swoje otoczenie patrzę inaczej. Co takiego się stało, że staram się zrozumieć? Każda umówiona przez ludzi jednostka czasu, dajmy na to sekunda, niesie ze sobą tak wiele swojego bagażu – a ja to widzę. Co się stało, że dosłownie każda drobinka kurzu wywołuje we mnie emocje i chęć poznania? Z jednej strony chcę wiedzieć, z drugiej strony po prostu tak bardzo cieszą mnie drobnostki. Radość mi sprawia i zapewnia spokój… materia. Jej tempo, jej ilość. Czy to nie są cuda? Tak często skupiam się na tym, czego zostałem nauczony i w jaki sposób zostałem nauczony. Język, którym się posługuję, miejsce, w którym się znajduję – to wszystko są cuda. Nie ma w tym żadnego przypadku. Zostałem tu i teraz zesłany. Mam wolę istnienia i przebywania. Mam możliwość kierowania sobą. Nikt nie zakuł mnie w kajdany. Nikt nie nałożył mi kagańca. Mam wolną wolę i wybór. Czy stworzenie mnie jest dziełem przypadku? Nie ma tutaj mowy o przypadkowości. Zostałem postawiony w tym miejscu, w którym się znajduję. Obrazki, które otrzymuję co chwilę – wszystko jest po coś. Tak trudno mi to przychodzi, ale chcę uwielbiać to „coś”. Tę przestrzeń wokół mnie.

Dlaczego się dzisiaj akurat skupiłem nad pisaniem? Kolejne pytanie. Spróbuję nie pozostawiać niczego bez odpowiedzi. Ześwirowałem – niech będzie. Mam czas – nareszcie. Jestem chory, mam uszkodzone elementy ciała. Zmagam się z bólem. Czy to są przykrości? Jeżeli odpowiem sobie na pytanie, dlaczego tak się dzieje, nic nie stanowi już problemu. Ból i cierpienia stają się słodkie. Przyjemne. Nie są dla mnie niczym nowym. Tyle widzę wokół. Jestem wyposażony w zmysły, a elementarne wyposażenie i porządek świata aż dech zapierają w piersiach.

Dlaczego dzisiaj? Zacznę swoją filozofią, jak niektórzy mówią. Jeszcze są tacy, którzy trzymają się określeń, że to choroba mną powoduje. Moje zdanie jest takie, że trzymam się określonego porządku. Ludzie wymyślili sobie i mnie tego nauczyli, że porządek jest. Na przykład budowa mszy. Najpierw jest żal za grzechy, potem Słowo, a potem wsłuchanie się w interpretację Słowa. Potem oczywiście podziękowania. I ja tego porządku będę się trzymał. Opisując każde zdarzenie, staram się skoncentrować na trzech etapach. Doszukuję się przyczyn działania. Są kwestie oczywiste, elementy stałe stworzone przez naturę, w które wkomponowane jest moje życie. Nie na wszystko mam wpływ, jednak moje zachowania i poczynania są efektem i mam możliwość kontrolowania tego. Bardzo dużo mnie to kosztuje, staram się, jak mogę, i widzę w sobie masę grzechów i niedoskonałości. Moja budowa jest taka, jaka jest. Jestem postawiony tutaj i teraz. To są rzeczy oczywiste. Potem ja w środku. Ogrom rzeczy, które już po sekundzie zrobiłbym inaczej. Coś chciałbym poprawić. W myśleniu, w zachowaniu. Mam ogrom energii do tego, żeby chcieć i być innym, dążyć do stanu zadowolenia. Za każdym razem. Nie narzekać, tylko obserwować. To się wydaje tak proste, a jednak trudne. Rozbieranie na części pierwsze. Analiza faktów. Tych najprostszych.

To ze mną zrobiła choroba. Rak mózgu. Przecież nie jestem w stanie zapanować nad tym, co dzieje się wokół. Dlatego już przestaję walczyć. Bierzcie to, co mam, nawet moje ciało. Jeżeli ktoś uważa, że tak ma być, to jego wola. Co się wydarzyło dzisiaj? Uroczystość Objawienia Pańskiego. Przez ludzi umówione, że to dzisiaj. A jeszcze ktoś rzucił hasło, które doszło do moich uszu. Cuda, cuda ogłaszają. Fragment kolędy. Wyśpiewują ci, którzy uważają, że tak trzeba. Ci, którzy chcą. Ci, którzy lubią. Ci, którzy uważają, że tak będzie lepiej. To pokazuje wachlarz i spectrum ludzi. Przecież jest nas tak dużo. I każdy jest inny. A tak samo uwielbiany.

Niemożliwe? Odpowiedź na pytanie rodzi kolejne pytania. Tak dużo pytań. I gdzie tu nuda? Trzeba (przynajmniej ja muszę) sobie jak mantrę powtarzać zasady. One są tak proste i łatwe. Tak piękne są. To Dekalog. Mój własny. Każdy z nas ma swój indywidualny. Osobiste przeżywanie i osobiste rozumienie. Czym jest dla mnie? Zbiorem zasad, których przestrzeganie powoduje u mnie spokój. Wywołuje myślenie. Zaczynam swój dzień od pobudki, jak wspomniałem. Teraz nauczyłem się, że gdy otwieram oczy, uśmiecham się. Moja ciekawość jest nieograniczona. Co nowego przyniesie dzień? Czy jestem po tej stronie szyby, po której zostawiłem tyle rozrzuconych rzeczy? Bałaganiarz ze mnie. Nie potrafię swojego świata poukładać i zapanować nad jego ładem. Z tyloma sprawami chcę walczyć. Gorąca moja krew. Ciśnienie krwi, krążenie świadczą o tym, że pompa ma ochotę jeszcze pracować. Słucham jej codziennie, czy słychać tam jakieś szmery. Czy jej praca nie wymaga serwisu. Nie zauważam niczego niepokojącego. Czuję obok dużo bólu. To bolą mięśnie boczne. Tak blisko serca, a jednak ono rwie się do tego, żeby jeszcze trochę popracować. Nie potrafię inaczej podchodzić do siebie niż jak do kolejnego cudu. W myśl zasady „cierp ciało, jakżeś chciało” rozumiem już ból, który mną targa. Nikt mi tego nie zrobił. Moje własne grzechy doprowadzają mnie do stanu, w którym się znajduję. Sam sobie wyrok napisałem? Nie. Oddaję się całkowicie i otrzymuję zapłatę za swoje zachowanie. Skoro robię źle czy dobrze, mam zapłatę za swoją pracę. A że popełniam grzechy, to znaczy, że czyjeś dzieło tak bardzo szkaluję. Nie potrafię się zaopiekować czyimś dziełem. Moi rodzice – przecież to nie Ich wina, że są tacy, jacy są. Nauczeni przez innych i postawieni naprzeciw swoim problemom potrafią sobie radzić ze sobą – uważam, że najlepiej, jak potrafią. A że mają jeszcze siłę się zmagać? Podziwiam Ich za to. Kolejne cuda. Ich życie, moje życie – porządek świata. Kto to wszystko ustalił i nakręcił jak zabaweczkę? Jak pociąg postawiony na torach – jadą po torach ustalonych przecież zawczasu. Co jest na początku? Słowo „start”. Nie musi padać słowo. Jest trasa i droga. A na końcu? Stacja „cel”. Jak zwał, tak zwał. Obojętne. Przykładów można podawać mnóstwo. Bardzo mi się podoba moje powołanie. Do drogi, do trasy. Jej przebieg jest różny za każdym razem. A cel? Zależy przecież od nas. Mamy wolną wolę i sami decydujemy, dokąd chcemy trafić. Cel jest jeden i prosty i dla każdego z nas taki sam. Spokój ducha. Zupełny spokój. Metafizyka. Coś, czego nasz, mój umysł nie obejmuje. Nie potrafię znaleźć słów, żeby wypowiedzieć stan, do którego wszyscy zmierzamy. Tego nie potrafię sobie nawet wyobrazić. Czuję to, natomiast nie potrafię tego wypowiedzieć. Czy to brak słów? Przecież jest tyle i w każdym języku. Nie potrafię rozdzielić rozumu od uczucia. Odbieram to, że tak jestem zbudowany. Kolejny cud – budowa człowieka. Budowa natury. Budowa świata. Tyle zagadek. Czy muszę się nad tym skupiać? Oczywiście, żeby próbować być idealnym. To, że nie będę idealny, to już wiem. Nie jestem w stanie zapanować nad swoim ciałem ze wszystkim, co jego dotyczy, na tyle, żeby móc takim być. Przeszkadza mi tyle rzeczy obok. Otoczenie absorbuje moją uwagę. Ilość cząsteczek jest tak ogromna, że nie jestem w stanie zapanować nad całością. Wiem natomiast, do czego mam dążyć. Do szczęścia. Do spokoju. Do radości.

Kolejne pytanie, jakie się urodziło, to dlaczego 0–1? To się wydarzyło we mnie. Obiecałem sobie i postawiłem za cel zaprzestanie mówienia „nie wiem”. Muszę się do tego odnieść. To okazało się moim ześwirowaniem. Radioterapia protonowa, którą przeżyłem i dane mi było doświadczyć. Leczenie – wysiłek ludzki w celu dalszego, głębszego poznania mnie. Efekt uboczny – przeżycie. Zaczynam od definicji. Nie posługuję się encyklopedią i nie zamierzam rozwodzić się nad tym teraz. Mam swoją definicję tego, co się dzieje. Każdy, kto podlega temu zjawisku, powinien się na chwilę zatrzymać i zastanowić nad tym, co się wydarza. Ja tak zrobiłem. Na mnie zadziałało to tak, że coś w sobie uruchomiłem. Była energia i siła, która mnie dotknęła. Trudne do wytłumaczenia na język ludzki zjawisko. Osobiście doświadczyłem tego. Czym jest moja wiedza i doświadczenie wobec mocy, która została mi przekazana? Czytam ostatnio wiele, staram się nadrobić zaległości w swojej edukacji, których nigdy nie zgłębię. Oczywistości do mnie docierają. Nazywam to przejściem, włączeniem czegoś, pobudką. Mogę tutaj żonglować słowami i skupiać się na każdym pojedynczym pojęciu. Mogę się obstawić słownikami i mądrościami wszystkich dostępnych mędrców. Możliwości mam nieograniczone. A ja z tego nie korzystam. Opowiadam, codziennie używając słów, które moje uszy słyszą. Mam porażone struny głosowe. Problemy w życiu osobistym, zawodowym. Serce nie krwawi. Bardzo dużo mam żalu i bardzo dużo widzę niesprawiedliwości. Zaczynam swój dzień od otwarcia oczu. Skupiam się na uśmiechu. Zastanawiam się, skąd się bierze… Ze spokoju, do którego dążę. Składam pokłon za to, co złego wynika z mojego jestestwa. Tyle błędów popełniam sobą. Codziennie staram się zadać pytanie, czy to, co robię, jest dla mnie dobre czy korzystne. Nie planuję, daję sobie chwilę na obserwację znaków. Czekam chwilę i znajduję odpowiedzi. Wywołanie problemów komuś nie jest moim celem. Cokolwiek zrobię komuś, to sobie robię. Przykro mi, gdy widzę czyjeś łzy i czegoś chcę od kogoś. Chcieć coś od kogoś… Brzydzę się sobą, że tak bluźnię. Jak mogę od tego, co mnie stworzyło, czegokolwiek wymagać i chcieć czegoś od kogoś? Jest taki termin „niewolnictwo”. Ktoś to, przecież nie ja, wymyślił. Dlaczego ja mam kogoś zniewalać? To jest niepojęte dla rozumu. Czuję absolutną wolność, czuję, co to oznacza, i choćbym poznał wszystkie języki świata i przejrzał wszystkie słowniki, uważam za niemożliwe przekazanie każdemu z osobna, co czuję. Zdobyłem w swoim życiu wiedzę i doświadczenie. Mówię w swoim języku. Mam porażone struny głosowe. Wypowiadanie jest trudne. Spróbuję to napisać.

Cały dzień spędzam na grzeszeniu. W takim rozumieniu, że nie potrafię robić tego, do czego zostałem stworzony. Dane jest mi moje istnienie. Otrzymałem moje ciało i ducha. A ja nie potrafię skupić się na tym. Tyle błędów popełniam, że nie mogę być przykładem postępowania. Nie można brać pod uwagę tego, co robię, bo nie umiem się zachowywać. Natomiast to, co próbuję powiedzieć, napisać tutaj… Chciałbym, aby to stanowiło wartość. Każdy z osobna musi się skupić, ale tak bardzo skupić na sobie. Na najbardziej prymitywnych w ujęciu ludzkim czynnościach. Może do tego doprowadzić jedynie prostota i ubogość. Czuję to już. Zrozumienie polega na przyznaniu się do błędów. Rozumiem to, co się dzieje, choć w sposób ograniczony do mojego umysłu. Zagmatwane to, ale mam na tyle siły, żeby się tym chwalić. Nie oczekuję uwagi tłumów, bo wiem, że moje ciało nie jest w stanie unieść spojrzeń ludzkich oczu.

Kończę dzień zamknięciem oczu. Bardzo często proszę i błagam, żeby już jutra nie było. Nie mam siły i pomysłów na to, w jaki sposób mam mówić. Nie mam siły zmagać się z tym, co mnie otacza. Nie mam siły zmagać się ze swoimi emocjami. A przecież chodzi o to, żeby nie skupiać się na widoku zewnętrznym. To, w jaki sposób ktoś inny reaguje, jest dla mnie niewiadomą. Reakcje wywołuję samym sobą. To proste. Moje ciało oddziałuje na otoczenie i środowisko. Tak jak kulka działa na mnie. Tak jak zasady, które fizycy ubrali w słowa. Poznali się na tym, co się dzieje. Natomiast dlaczego tak się dzieje, nikt nie potrafi wskazać. Jak powiedział jeden z uczonych szaleńców – wszystko jest względne. Perpetuum mobile – coś, w co gdy raz energia zostanie tchnięta, będzie się kręciło non stop. Tak. Jest to największy z możliwych cudów. Największe wyobrażalne skupisko i zgromadzenie się całości. Materia, macierz – brakuje słów, żeby oddać rzeczywistość. Niech się zastanawiają nad tym ci, którzy chcą. Lepsi i tak nie będą. Co oznacza pojęcie „dzieląca na gorszych i lepszych”. Każdy jest inny i nigdzie nie jest napisane, czy coś jest lepsze, czy gorsze. Czas wszystko weryfikuje.

Taki chaos mam w głowie. Ciężar choroby, bo przecież ona waży, przynosi w efekcie ogromny chaos. Najgorsze jest dla mnie to, że bardzo chciałbym powiedzieć, co się ze mną dzieje. Tak bardzo chciałbym, aby każdy to znalazł w sobie. To nie są słowa. To nie są myśli. To jest coś w środku. Nie potrafię tego nazwać i określić. Jestem tylko człowiekiem. Tak ułomnym człowiekiem. Mógłbym być omnibusem i głosić to, czego ludzie chcą słuchać. I tak nie wierzę, że wypowiem to, co jest. Wiem o tym, że jest. Są tacy, którzy mówią na to Bóg. Miejsce, w którym się znalazłem, moje istnienie wskazuje mi, że ta siła, którą czuję codziennie, jest. Nazywam ją Bóg. Prawie osiem miliardów ludzi na Ziemi. W tym miejscu obok mnie. Życzę każdemu z osobna takiego uczucia. To jest spełnienie, radość, kompresja. Nie potrafię tego ująć całościowo, bo i na to zabrakłoby miejsca. To jest wraz z energią, która towarzyszy na co dzień. Zabawa słowami moim zdaniem ma jednak sens. Chodzi o to, żeby każdy z nas do tego doszedł samodzielnie. Moim celem jest osiąganie tego szczęścia za każdym razem. Leżałem na stole i urządzenie nade mną wyprawiało różności. Podczas terapii przysięgałem, że podoba mi się to. Chcę dawać przykład. Inaczej – chcę być świadectwem. Do tego potrzebna jest siła i mądrość. Proszę o to codziennie dla wszystkich i siebie. Jest tak trudno. Tak bardzo trudno. Porównam to do pracy. Każda, szczególnie ta bardzo ciężka dla mięśni i umysłu, przynosi efekt. Taki orgazm psychiczny. Brakuje mi słów, żeby to oddać. Spróbuję opowiedzieć o swoim życiu. Ono trwa i mam zadanie przed sobą. Uzurpuję sobie prawo do tego. Chcę być świadectwem. Chcę być rycerzem. Siła, która jest za mną, jest tak potężna, że nie wypada mi się z nią równać. Natomiast dysponuję jeszcze krwią, która płynie. Coś, a może ktoś ją wprawia w ruch. Pompa – serce jest tylko narzędziem. To ja chcę przez to przechodzić.

Przypomina mi się scena z filmu, który stanowi dla mnie wartość. Prioribus Surrexit. Sam się zastanawiam nad zwrotem. Wywodzę się w linii prostej z cywilizacji łacińskiej. Podoba mi się posługiwanie tym językiem, mam nadzieję, że dobrze to robię. Muszę się zapytać swojego mentora. Po polsku Zmartwychwstały. Szukam sposobu na wypowiedzenie prawdy i zależy mi, żeby moje słowa miały jak największy oddźwięk. Nie każdy musi się zgadzać i jak to przyjmie, nie jest dla mnie istotne. Muszę się postarać, żeby jak najwięcej ludzi zobaczyło i usłyszało. Słowo, gest, siłę, która jest.

Pokazane jest serce człowieka. Przebijane włócznią po ukrzyżowaniu. Nie chcę wchodzić teraz w sam gest przebicia serca. Odrażająca scena, choć znam takich, którzy potrafią jeść przy takich obrazkach. Symbolika jest ważna. Obrazek przedstawia energię płynącą z serca. Krew się rozlewa. Horror. Wywołuje bardzo dużo różnych emocji. Niektórzy płaczą, niektórzy się śmieją. Znam różnych. Mnie jednak najbardziej fascynuje to, że jest w tym tyle energii. Nie skupiam się na tym, że bólu dużo i cierpienia. Bardzo mi to imponuje i stanowi kolejny dowód, że jest w tym tyle energii. Tchnienie to nie tylko oddech. Ciśnienie krwi. Moc serca. Prędkość krwi. Jak zwał, tak zwał. To tylko zjawisko fizyczne, a jednak tyle w tym mocy. Niesamowite. Mnie osobiście przekonuje. Jestem pełen podziwu. Od samego momentu stworzenia. Ciało i duch. Energia – moc? Niemożliwe do objęcia tego swoim umysłem. A jest. Cud. Ja tego nie wymyśliłem. Proszę na mnie nie krzyczeć.

Mam jeszcze na tyle siły fizycznej, żeby popracować nad swoimi wypocinami. Chciałbym, żeby ktoś to przeczytał i zapoznał się z tym. Może złapię kilka serc, które nie wierzą. Może sprowokuję do pytań. Może zachęcę do działania. Proszę. Dysponuję swoją wiedzą i te słowa nie leżą na chodniku.

Jak co noc, coraz częściej mi się zdarza. Proszę o pomysły, co mam robić, i już wiem. Otrzymuję odpowiedzi. Bardzo dużo widzę niesprawiedliwości i w niektórych przypadkach zachowuję się trochę jak policjant. Chcę przyłapać na błędzie, który jest popełniany. Będę je wypominał. Całą resztę szczerze pieprzę. Napisane jest i zaśpiewane nawet. Muzyka jest dla mnie inspiracją. Są tacy, którzy uważają, że szatan tam mieszka. Kto chce, niech mówi, co mu ślina na język przyniesie. To moje i wara od tego. Będę bronił swoich wartości, które bez wątpienia są dla mnie darem, i dziękuję, że ktoś obdarzył mnie zmysłami i możliwością oceny. A co ja z tym robię, to moje. Zaplanowałem sobie na dzisiaj wiele i pomysłów mam sporo na dalszą drogę. W niektórych przypadkach potrzebuję czasu na opanowanie się. Błędy wskażę i każdego, kto na mnie rękę podnosi, będę przekonywał, że robi mi krzywdę. Tak będę do tego podchodził. Rozumiem już i kształtuję tok układania myśli. Wiem, co wytknąć i w jaki sposób. Energii może mi nie zabraknie. W celu naładowania się poszedłem dzisiaj na dwór. Ubrałem się, a co, i podriftowałem swoim pojazdem. Miałem natchnienie i spełniłem trochę z tego, co sobie zaplanowałem. Chciałem jeszcze poćwiczyć. Może na to jeszcze przyjdzie pora.

Na tytuł składa się układ, w którym się znalazłem. Niektórzy obserwatorzy, wszyscy ci, którzy stoją obok, podejdą do tematu zero-jedynkowo w kontekście matematycznym. Jedni będą pytać o logikę, inni poszukiwać sensu. A będą i tacy, którzy podważą fakty. Dzisiaj nie przejmuję się w ogóle niczym. Wiara i moc biorą górę. Odpowiedzi na pytania. Na całą ich rzekę. Każde pytanie jest potrzebne. Odpowiedź powoduje to, że się zatrzymuję. Myślę. Nie odpowiadam natychmiast. Bo nie umiem. Całe życie staje się nauką. Każda chwila. Każda wypowiedź. Tak szybko przychodzi pokora. Nie strach. Nie lęk. Potrzeba przemiany. Znalezienie samego siebie. Istotą nie staje się przeżycie dla samego przeżycia. Czy to rachunek sumienia? Nie, to sposób na znalezienie sposobu na siebie.

Przedmiotem logiki klasycznej są tylko zdania oznajmujące, czyli zdania w sensie logicznym. Zdaniom tym przysługuje własność prawdy i fałszu. Odpowiednikami zdań w sensie logicznym są stany rzeczy, na przykład posiadanie określonej cechy, zachodzenie określonego stosunku między nimi. W logice przyjmujemy tak zwaną klasyczną definicję prawdy: zdanie jest prawdziwe wtedy i tylko wtedy, gdy istnieje stan rzeczy przez nie komunikowany. Jeżeli taki stan rzeczy nie zachodzi, to zdanie to jest fałszywe. Zasada dwuwartościowości: każde zdanie jest prawdziwe lub fałszywe. Zero-jedynkowe w głowie.

Tak można przeczytać moje życie. Etapy życiorysu można potraktować właśnie dwojako. Odbieram siebie jako osobę, którą granatem oderwał ktoś od rzeczywistości. Wiedzy mam dużo, szczególnie mocno nakierowany jestem na bezpieczeństwo. Chciałbym się tym pochwalić.

A może będzie dobrze? Byłoby dobrze. Te słowa są na mych uszach w tej chwili. Tak wygląda mój roczek. Potok czy nawet rzeka mądrości i wojny, które toczę. To właśnie mam na myśli. Tytułując siebie i to, co powstaje.

Układ istnieje, czy tego ktoś chce, czy nie. Ludzie wokół, którzy są blisko i daleko, stanowią jakiś układ. Nie ma na niego wpływu. Poza jednym wyjątkiem. Samotnością.

W każdym z nas, i na to zwraca się za każdym razem uwagę, istnieje potrzeba bycia w związku z drugą osobą. Czasami przeradza się to w głębsze uczucie. To jest konkurencyjność. Są tacy, którzy nazywają rzeczy po imieniu i chcą być autonomiczni. Inni określają siebie mianem indywidualistów. Realizowanie potrzeby własnej autonomii czy też indywidualizacji stwarza możliwość budowania i pogłębiania poczucia własnej tożsamości, stając się tym samym jednym z kluczowych zadań rozwojowych na przestrzeni całego życia człowieka. Każdy powinien zastanowić się nad zagadnieniem związanym z kształtowaniem się własnej osobowości i jej zasadniczych elementów, jakimi są: poczucie własnej odrębności, autonomii i tożsamości, będących dyspozycjami do tworzenia trwałych, udanych relacji międzyludzkich. Życie to próba spojrzenia na tę problematykę z perspektywy założeń teorii związków z ludźmi oraz ego, wyrosłej na gruncie psychoanalizy, która wywiera szeroki wpływ na teorie osobowości. Przedmiotem zainteresowania jest przede wszystkim rozwój jednostki w relacji z otaczającymi ją ludźmi. Kładąc nacisk na relacje międzyludzkie, teoria ta pozostaje w uderzającym kontraście do klasycznej teorii popędów. Teoria relacji nie tylko obejmuje tematy, takie jak integrujące i łączące funkcje ego, podporządkowane ego procesy spostrzegania, pamięci, myślenia i działania oraz mechanizmy obronne ego, lecz także – co ważniejsze – wysuwa koncepcję autonomii ego.

Rozwój relacji jest warunkiem koniecznym rozwoju poczucia własnej odrębności i niezależności. Teorie relacji dokonują klasyfikacji zaburzeń osobowościowych w zależności od stopnia osiągniętej separacji – indywidualizacji u danej osoby oraz rozwoju całościowej relacji z obiektem. W zaburzeniach w obrębie tożsamości i autonomii będących źródłem tendencji symbiotycznych mamy do czynienia z różnego stopnia zatarciem granic między „ja” a innymi ludźmi.

Co potrafi? Jaka jest supermoc? Chodzi o główną mocną cechę. Jest kilka pytań, które każdy indywidualnie musi sobie zadać, jeśli chce zajrzeć w głąb siebie. Jeżeli chce nawiązać relacje z innymi. Można – tak jak w tym przypadku – zacząć od końca. Są jeszcze inne ważne tematy. Jakie ma problemy? Skąd się wziął? Gdzie się urodził? Z jakiej rodziny pochodzi? Jakie ma skazy, na przykład problemy z dzieciństwa, trauma po wypadku, negatywna cecha charakteru, niepełnosprawność, choroba fizyczna, choroba psychiczna? W jakim świecie żyje? Jacy ludzie go otaczają? Jakich ma przyjaciół, a jakich wrogów? Jaki ma cel?

Można to powiedzieć na temat każdego. Wystarczy się nad tym wszystkim zastanowić i jeśli trzeba, to zapisać. Można zacząć od początku, można od końca. Ważne jest poznanie, to pozwala na analizę siebie i coś więcej niż przeżycie. Poznanie jest piękne.

Istotnym elementem jest codzienne budowanie relacji, na przykład z Bogiem, którego obecność sprawia, że człowiek nie jest samotny. Istotne jest branie odpowiedzialności za siebie i za to, co się robi i mówi. Odpowiedź na pytania jest indywidualną sprawą każdego z osobna. Trzeba jednak sobie na nie odpowiedzieć. Co Bóg pokazywał mi w ostatnim tygodniu, czego doświadczałem? Powiedz krótko. W jaki sposób wprowadziłem w życie treść ostatniego tematu?

W jaki sposób mogę z kimś budować relację? Przebywając w towarzystwie tej osoby, rozmawiając z nią, interesując się jej życiem, posiadając wspólne sprawy. W jaki sposób można budować relację z Bogiem? Podobnie: spotykając się z Nim, rozmawiając z Nim, poznając Go. Bardzo ważne elementy modlitwy to według mnie: przyznanie się do grzechów, wdzięczność Bogu, uwielbienie Go i prośba.

Wyznanie jest przyznaniem się do grzechu. Trzeba być uczciwym i pokornym. Pamiętać zawsze, że On cię zna i kocha mimo wszystko, trzeba jednak mieć świadomość winy i kary. Dziękowanie jest mówieniem Bogu, jak wdzięczny jesteś za wszystkie Jego dary, także za rzeczy dla nas nieprzyjemne. Wdzięczność pomoże w poznaniu i zrozumieniu Jego zamiarów. Uwielbienie jest rozważaniem o samym Bogu. Chwal Go za Jego miłość, za Jego potęgę i majestat, za Jego cudowny dar – Jezusa Chrystusa. Prośba jest przedkładaniem Bogu swoich próśb. Módl się najpierw za innych, potem za siebie. Za każdym razem trzeba prosić o to, aby Bóg pomógł nam budować relację z Nim.

Wszystko zawarte we wstępie jest oddaniem całości. Całego mnie. Istotę stanowi przemiana, która dokonuje się pod wpływem choroby. Ubieram to w słowa i fakty, które mają miejsce w życiu. Dlaczego 0–1? Bo przeżyłem rok? Być może włączyłem coś? Żyję i jest to mój sposób na życie. Co to znaczy być zdrowym? Istotne jest poznanie i zrozumienie. Niech mottem staną się słowa:

Życzymy sobie i wam, by nas było stać

Na święty spokój

Szczęścia ile się da, miłości w bród

Mądrych ludzi wokół.

Kim ma się stać idealny odbiorca słów? Chcę i pragnę tego, aby każdy dosłownie sięgnął w głąb siebie. Zdaję sobie sprawę, że moje wywody są trudne. Dla kobiet, dla mężczyzn, dla młodych i dla starych. Bez względu na wygląd i wiek. Nie ma ludzi samotnych. Stan posiadania potomstwa nie jest istotny. Zajęcie nie jest istotne. Chcę swoimi przeżyciami, swoim doświadczeniem podzielić się ze wszystkimi. Zainteresowania i pasje są istotne nie ze względu na to, co się robi, tylko z uwagi na to, że się robi w ogóle.

Kto jest bohaterem? Kiedyś od wujka usłyszałem taką ksywę, określenie: Siuniek. Ponieważ mi podpasowało, to użyję go.

Kim jestem? Jestem sobie prawdą, fałszem i zagadką też. Jestem sobie ojcem, sobie matką, sobie bratem. Szatanem jestem złym, aniołem z aureolą. Wrogiem i kochankiem, aktorem z ulubioną rolą.

Dopełnieniem świata, oceanem, pustą szklanką. Jestem i wyrokiem, nawet sędzią, nawet katem. Jestem, jestem wszystkim, jestem nawet Bogiem. Tylko sobą być, sobą być nie mogę.

Z tym ostatnim się nie zgadzam. Mam warunki do tego, żeby sobą być. Zapragnąłem dawać świadectwo. Taką rolę sobie przypisałem. Mam jakieś zadanie do wykonania. Oddaję się w całości. W myśl słów: Bądź wola Twoja….

Namówiony, poproszony, jak to nastąpiło – trudno powiedzieć. Powinienem pisać pamiętnik. Próby już podjąłem wcześniej. Zacząłem najpierw pisać książkę. Spore jej fragmenty, nad którymi się skupiłem, żeby wydobyć z własnej głowy wszystko to, co wiem… no, prawie wszystko, umieściłem tutaj. Przyjemne z pożytecznym.

Pamiętnik natomiast to element mojej terapii psychologicznej mającej na celu poprawę mojego życia. Uzdrowienia mojego umysłu, mózgu, układu nerwowego mają następować poprzez ćwiczenia. Jest w tym dużo prawdy. Mam sobie pozwolić na wyzwalanie emocji, mam zacząć je definiować wobec faktów, które w moim życiu się zdarzają, które bezpośrednio mnie dotykają, z którymi mam do czynienia. Nad wszystkim mam się pochylić i opisać. W porządku. Zaczynamy.

Zależy mi na tym, żeby żyć. A życie nauczyło mnie, że nic tak nie przybliża do celu, do doskonałości, jak właśnie ćwiczenia. Czy ćwiczenia fizyczne, gimnastyka, czy też emocjonalne, takie jak na przykład liczenie, jakieś sprawy pamięciowe, czy wreszcie ćwiczenia duchowe – koncentracja, kontrola oddechu. To są zagadnienia, z którymi mam na co dzień do czynienia i po prostu muszę zacząć się nad tym zastanawiać. To ma wpływ na przemyślenia, na rozwagę, na analizę.

Dopiero zaczynam, a już w mojej głowie kłębi się milion myśli, między innymi od czego mam zacząć. Najlepiej od poukładania, od wytłumaczenia sobie tego, że porządku chronologicznego w tym nie ma. Tu, na komputerze, jest o tyle łatwiej, że zawsze mogę coś skreślić, gdy mi się nie spodoba, zastosować swoją własną cenzurę. Już jest jakaś nieprawidłowość w wykonaniu ćwiczenia, bo powinno to się odbywać na kartce, gdzie frustracje i źle ukierunkowane myśli trudniej wykasować. Słowo napisane trudniej zlikwidować, trzeba się bardziej postarać, bo edytora tekstu żadnego nie ma, a polszczyzna, jaką się posługuję, często wynika z tego, czego do tej pory się nauczyłem. Idę na skróty. Dawno nie pisałem, choć codziennie zapisuję po parę zdań w kalendarzu. Notuję ważniejsze wydarzenia, tylko problem polega na tym, że nie czytam tego później, a o wyciąganiu wniosków w ogóle nie ma mowy.

Mam wyraźne trudności w dłuższym trzymaniu długopisu czy ołówka. Tuż po operacji, gdy nastąpiło porażenie układu nerwowego, było o wiele gorzej. Teraz patrzę z perspektywy czasu i widzę postępy. Od razu wraca jak mantra stwierdzenie, że rok po operacji będzie dla mnie poziomem zero. Wyznaczyłem sobie – trochę z lenistwa, trochę z chęci obserwacji siebie – taki termin i jest mi z tym wygodnie. Wracając do nieprawidłowości, w wykonaniu ćwiczenia jest jeszcze wiele zasad, które sam łamię.

Nie mam z kim teraz porozmawiać. O sprawach przyziemnych, o sprawach duchowych, sercowych. Córka w domu jest za mała, za młoda. Żona ma inne obowiązki na głowie, poza tym tak się od siebie oddaliliśmy, że ciężko jest rozmawiać bez krzyku i pretensji. Nie kłócimy się, ale wzajemne przekonywanie na siłę trochę krzywdzi. Jest mi z tego powodu ciężko, uciekam się do listów, koresponduję z byłą już sąsiadką z Wrocławia, która cierpi na nowotwór. Znajomi od czasu do czasu zadzwonią, ale tak naprawdę nie ma nikogo blisko, z kim można by podzielić się nabywaną wiedzą i doświadczeniem. Dokonać swoistej konfrontacji odczuć i myśli. Wyspowiadać się nawet. Z własnych grzechów i niedociągnięć. Internet jest oknem na świat, ale jest zimny i wyrachowany. Księdzu nie wierzę, nie ma blisko „moich” duszpasterzy, z którymi mogłem o wszystkim porozmawiać i wymienić się spostrzeżeniami. Może gdy wrócę ze szpitala, wtedy i ja wyjdę na dwór, na zewnątrz. Kiedy trochę się cieplej zrobi na sercu i w głowie.

Tak w wielkim skrócie – wszystkich zamęczam, choć chciałbym wyrzucić z siebie bardzo dużo – własnych przemyśleń jest tak wiele, że skumulowały się w środku. Pies słucha, ale nie odpowie, kot przychodzi i się łasi, pszczoły latają zapracowane, ale ja jestem sam. Życie się odwróciło do góry nogami. Nie ma sensu już gonić króliczka, wiele spraw traktuję spokojniej, nie muszę się spieszyć. Analizuję doświadczenia szpitalne, wiem, jak blisko jest śmierć, ale nie poddaję się. Wiem też, że wszystko zależy od Boga, ale sam muszę się starać zachować odrobinę siebie. Otrzymuję od życia, od obcych ludzi małe prezenty. Niedawno otrzymałem drobną paczkę i wiadomość od jednej Pani, mamy kolegi z przedszkola mojej córki. Pani napisała mi na słoiczku wiadomość, ale nie mam z Nią kontaktu, chętnie bym porozmawiał. Dodaje mi otuchy poprzez kontakt, poprzez pamięć. Dostałem od Niej różaniec, który ma mi przypominać o codziennym obowiązku. Mam świadomość i wręcz chęć rozmowy, potrzebuję wskazówki, wzoru, inspiracji. Uzewnętrzniłem się w ten sposób, ale będąc sam w domu, jeszcze zmagając się z pogodą, która właściwie wyklucza wyjście na dwór, popadam w szarość własnych myśli. Teraz piszę, na razie nieśmiało, a do wyrzucenia z siebie mam wiele, wiele do pochwalenia dnia codziennego, nad którym teraz się pochylam ze względu na stan zdrowia. I tu zacytuję mistrza Bruce’a Lee: Jeśli tracisz pieniądze, nic nie tracisz; jeśli tracisz zdrowie, tracisz coś; jeśli tracisz spokój, tracisz wszystko. Z każdą myślą wylaną na kartkę osiągam coraz większy spokój. W ten sposób analizuję swoje życie od początku.

Samotność, obok uczucia grozy wywołanego perspektywą zbliżającej się i nieuniknionej śmierci, jest jednym z tych aspektów mojej egzystencji, który ma wyłącznie negatywny czy paraliżujący wpływ na mnie jako jej „ofiarę”. Tak mi się wydaje. Dzieje się tak pomimo, a nawet wbrew usilnym próbom wyrwania się z tego stanu. Zanurzony jestem w świecie doznań, nieustannej stymulacji i ciągłego porażania zmysłów. Stopniowo wyniszczam swoją wrażliwość. Obojętnieję na wszystko i wszystkich. Czynię jednak rozpaczliwe wysiłki, by ukryć przede wszystkim przed sobą samym to przerażające osamotnienie. Zapełniam przestrzeń wokół siebie licznymi przedmiotami na podstawie własnych doznań i doświadczeń zwanych hobby. Jeszcze czasem wypełniam ją przypadkowymi osobami, nierzadko nie czyniąc żadnego rozróżnienia pomiędzy nimi. Inny człowiek traktowany jako przedmiot staje się rekwizytem służącym doraźnemu poprawieniu samopoczucia. Tym chaotycznym wysiłkom nie towarzyszy żadna głębsza refleksja, a wszystko odbywa się przy aprobacie i poklasku ze strony świata hołdującego wizji człowieka sukcesu. Człowieka, który najpierw „ma” i „zna”, a dopiero później „jest”. Samotny w tym kontekście znaczy nieprzystosowany, nielubiany i trudny. Samotny to zbędny i niepotrzebny. Tymczasem samotność jest dla mnie efektem totalnego i dobrowolnego wyrzeczenia, staje się paradoksalnie drogą prowadzącą do jej całkowitego zaprzeczenia. Odkrywam w taki sposób sens, pełnię prawdziwej wartości życia. Drogę ku odrodzeniu człowieka. Wbrew pozorom nie jest to założenie rodem z jakiejś rewolucyjnej koncepcji zmierzającej do naprawy świata.

Chaos, a z niego wyłaniają się siły. Całość. Bóg.

Minus, który wciąga…

Siuniek to ja – typowy astrologiczny Bliźniak. Bez planu, bez wizji, posiadający dwie osobowości jak na Bliźniaka przystało, tego zodiakalnego. Jest typowym Piotrusiem Panem – niezdecydowany, cały czas pogrążony w myślach. Jeden idzie w ogień jak mięso armatnie, bez pytań, z zakasanymi rękawami. Drugi się chowa, pyta, uważa na drobiazgi. Tak jest i teraz. Czuję, jak z tyłu głowy coś tyka. W przenośni i dosłownie. Fizycznie odczuwa coraz więcej. Stara się to obserwować i uczyć się tego. Czyta bardzo dużo na temat tego, w jaki sposób się odnosi do takiego samopoczucia medycyna. Ale nie da się racjonalnie wszystkiego wytłumaczyć. I na zewnątrz wychodzi tyle pytań niezrozumiałych dla otoczenia. Do tej pory ruchliwy i ciekawy świata. Uważany przez obcych, znajomych i nieznajomych za człowieka bystrego, z otwartym umysłem i inteligentnego. Za jego patronkę uważana jest przez niektórych planeta Merkury, a za żywioł powietrze. Oczywiście dla tych, którzy interesują się choć trochę ezoteryką lub nawet astrologią. Jest narcyzem. A kto nie jest? Kto nie potrzebuje ciepła i słów akceptacji, uwielbienia?

Merkury – kiedyś mitologiczny grecki posłaniec bogów. Odziany w skrzydlate buty był nie do prześcignięcia. Przekazywał wiadomości, które bogowie rozsyłali między sobą. Był potrzebny wszędzie tam, gdzie załatwiano kwestie handlowe. Często kojarzony z krasomówstwem, dziś prawdopodobnie zostałby bogiem marketingu. Kolorem Merkurego, a zatem i moim ulubionym, jest jasnoniebieski, uznawany przez wielu za kolor witalności. Merkury sprawia, że Bliźnięta cechują się wybitnie lotnym, analitycznym umysłem. Szybka zdolność analizowania sytuacji u ludzi spod tego znaku to właśnie wpływ Merkurego. Duża zdolność komunikacji, ciekawa osobowość to kolejne pozytywne aspekty wpływu Merkurego na nich. Wpływa na umiejętności marketingowe, rozwija kreatywność. W negatywnych aspektach Merkury powoduje u Bliźniąt zbyt rozbieganą osobowość, trudności w podejmowaniu decyzji, ciągłe stanie na życiowym rozdrożu. Zbyt duża pewność siebie powoduje utrudnienia w tworzeniu relacji z innymi ludźmi. Merkury może powodować także u Bliźniąt wewnętrzne przekonanie, że mają zawsze rację. Panowie, którym patronuje Merkury, cechują się przebojową osobowością, analitycznym umysłem, bardzo możliwe, że będą się czuli młodziej, niż wskazuje ich metryka. Mogą być jednak niesforni, mieć problemy z byciem poważnym, gdy sytuacja tego wymaga. Tyle teorii.

I właściwie w tych kilku zdaniach można opisać mnie. Wszystko zapisane gdzieś w gwiazdach można spokojnie odwzorować na Ziemi. Tylko czy rzeczywiście każdy musi być na swój sposób Dänikenem i wszystko przypisywać roli Nieba?

Tak bardziej przyziemnie Siuniek charakteryzuje się szybką reakcją na to, co się przydarza. Nikt nie dorównuje mu w szybkości i błyskotliwości wypowiedzi. Interesuje się kilkoma dziedzinami jednocześnie. Ma podzielną uwagę i może śmiało robić kilka rzeczy naraz. Zawsze ma wiele pytań. Jego zainteresowanie czymś było do tej pory jednak często chwilowe, a wiedza powierzchowna. Szybko nudził się sprawą i zmieniał obiekt zainteresowań. Uwielbiał nie tylko rozmawiać, ale i plotkować. Stawał się nieszczęśliwy, jeśli nie znał zestawu nowinek z okolicy. Był zawsze najlepiej poinformowany o wszystkim. Przenosił informację lotem błyskawicy. Powierzenie mu ważnego sekretu wiązało się ze sporym ryzykiem. Był wręcz roztrzepany, zapominalski i nieporządny. Trudno mu było zorganizować dzień, ponieważ ciągle zdarzało się coś nowego, co zmieniało jego postanowienia i plany. Nie lubił jednoznaczności, stałości, utartych schematów, rutyny, nudy i długiego zastanawiania się. Jako osoba spod podwójnego znaku uwielbiał również podwójność w codziennym życiu. Był bardzo towarzyski, do dnia dzisiejszego miał wielu przyjaciół i znajomych z bardzo różnych środowisk. Praca, którą wykonywał do tej pory, w której używa się pióra i języka, bardzo pomagała mu w rozwoju intelektualnym. Najlepiej czuł się w miejscach, gdzie coś się dzieje, gdzie jest ruch, duży przepływ ludzi i informacji.

Osoby spod znaku Bliźniąt są podobno dobrymi dziennikarzami, agentami reklamowymi, pisarzami, handlowcami, tłumaczami, nauczycielami. Dotychczas nie lubił stagnacji, odpoczywał więc w jakimkolwiek ruchu. Najlepiej czuł się wśród znajomych i przyjaciół, często dla odpoczynku odwiedzał puby, kina i galerie. W wolnych chwilach lubił również czytać. Dla rekreacji wyjeżdżał w góry, uwielbiał ostre powietrze i wolne przestrzenie. Wolność znaczyła dla niego bardzo dużo, dlatego sporty to dla niego przede wszystkim wędrówki po górach, wspinaczka oraz latanie szybowcami i na paralotni. W miłości był gadatliwy i niestabilny. Jeśli nie miał z partnerką o czym rozmawiać, natychmiast groziło to zmianą obiektu uczuć. Nie mógł się nudzić, dlatego wymyślał coraz to nowe i zaskakujące rozrywki. Dla urozmaicenia mógł nawet organizować kilka atrakcji na raz.

Najsłynniejsza i najbardziej trafna sentencja, właściwie motto Bliźniąt, brzmi:

Zmieniacie wszystko jak rękawice.

Za młodu owszem, lecz siły prysną.

By mieć coś więcej niż swe oblicze,

czasem hamulec też warto wcisnąć.

Kiedyś w trakcie wykonywania jakiejś pracy związanej z instalacją gazową poprosiłem do pomocy swojego kuzyna, młodego chłopaka, Piotra. Zależało mi na tym, żeby trochę z kimś pobyć w tym czasie. Trudno mówić tu o jego zatrudnieniu, ale wziąłem odpowiedzialność na siebie raz za nauczenia go czegoś technicznego, dwa – za opiekę nad nim, trzy – wyniesienie jakiejś korzyści majątkowej. Poprosiłem go o przewiercenie ściany i wykonanie przepustu pod rurę gazową, a ja w tym czasie zająłem się innymi rzeczami. Długo to trwało, ja swoją część zadania już wykonałem. Nie pamiętam, czy w tym momencie kopałem w innej części wykopu pod instalację podziemną, czy robiłem coś innego. W każdym razie oderwałem się, aby zobaczyć, jak sobie radzi Piotr z otworem, który mu zleciłem. Jakie było moje zdziwienie i obawa, że coś się stało, gdy w tym momencie zobaczyłem Piotra opartego o wiertarkę tkwiącą wiertłem w ścianie. Otwór nie był wykonany, a Piotr wygadał się, że ma padaczkę, tabletek dziś nie wziął i jest na tyle zmęczony, że nie wie, o co chodzi. Pozwoliłem, żeby odpoczął, kazałem pić dużo wody, zapytałem, czy potrzebna jest pomoc lekarza. Zakończyłem na ten dzień pracę. Inwestorowi wytłumaczyłem sytuację. Przy okazji oberwało się taksówkarzom, którzy tuż obok mieli swoją bazę i wielu z nich się zgromadziło na przerwie. Żaden nie zareagował na to, co się dzieje z Piotrem. Ich tłumaczenia na mój krzyk za brak reakcji polegały na zasłanianiu się posądzeniem, że jest pijany.

Kolejnym etapem w moim życiorysie była przeprowadzka do Małopolski. Wiele było w tym przypadku. Generalnie wyszło tak, że zostawiłem za sobą wszystko, co do tej pory zbudowałem. Zabrałem ze sobą tylko wiedzę i doświadczenia, które tu, na wsi, miały zaprocentować. Niestety, wraz z pozytywami pojawiły się i rzeczy złe. Pogorszyło mi się zdrowie. Z jednej strony to dobrze, bo wróciłem do korzeni. Zainteresowałem się tematami, na które do tej pory machałem ręką. Przeziębienia i choroby były dla mnie niczym. Leczyłem się domowymi sposobami, jeśli zachodziła taka konieczność. Ale zachodziła coraz rzadziej, by teraz się upomnieć. Może rzeczywiście życie w mieście, jego tempo, ciągły ruch wokół sprawiły, że nie miałem czasu pomyśleć o chorobach. Przecież do tej pory wszystko od siebie odpychałem. W domu zdarzały się też tylko jakieś krótkotrwałe stany gorączkowe, szczególnie gdy byłem dzieckiem, co łatwo jest wytłumaczyć wiekiem i słabo wykształconą odpornością. A tu, w nowym domu, w nowej rzeczywistości od razu przytrafiło mi się to najgorsze.

Ciśnienie krwi do tej pory było u mnie dość wysokie, ale nigdy na tyle, żebym się tym przejmował. W pewnym momencie w trakcie wykonywania zwykłych czynności domowych stało się inaczej. Zaniepokoiłem się na tyle, że zgłosiłem się po pomoc i trafiłem na ostry dyżur. Tu lekarze wykazali pewien niepokój, przez co i ja się zaniepokoiłem, tym bardziej że nigdy wcześniej nie miałem z nimi do czynienia. Przynajmniej nie w takim stopniu. Podczas badania EKG wyszły dość poważne problemy z sercem. Nie była to dla mnie wykładnia do podważania decyzji doktora czy jakiegoś szczególnego zainteresowania sprawą swojego zdrowia. Byłem na tyle słaby, że aby wypuszczono mnie do domu, musiałem przyjąć leki podane pod postacią kroplówki, które miały na celu wzmocnić mnie i wyciszyć pracę serca. Poddawałem się temu bez żadnych większych emocji i oczywiście bez sprzeciwu przyjąłem konieczność kontynuowania obserwacji już przez lekarzy specjalistów. Odwiedziłem lekarza rodzinnego, który po ponownym wykonaniu mi badania EKG bez zająknięcia wystawił mi skierowanie do szpitala na badania kontrolne z dopiskiem na cito. Nie odmówiłem i jeszcze tego samego dnia po południu udałem się do najbliższego szpitala w Tarnowie.

Na izbie przyjęć oczywiście powtórzono wcześniejsze badania i skierowano mnie na oddział kardiologii inwazyjnej. Jeszce wtedy nie zagłębiałem się w problematykę zdrowia, szczególnie swojego. Obrazki, które dane mi było tam oglądać, przedstawiające ludzi, którzy umierali na serce, nie robiły na mnie większego wrażenia. Przeważały we mnie myśli, że przecież jestem niezniszczalny, nieśmiertelny i jeżeli do tej pory nic mi nie dolegało, to teraz też nie może. To przecież przypadek, że w ogóle się tu dostałem i trzeba mnie szczegółowo przebadać, żeby ustalić, co jest ze mną. To był mój pierwszy w życiu poważniejszy kontakt ze szpitalem. Po raz pierwszy byłem traktowany jak pacjent. Było to dla mnie ogromne przeżycie, ale wszystkie badania, którym zostałem poddawany, traktowałem jak przygodę. Tłumaczyłem sobie, że przecież udowodnię wszystkim, że jestem silny i nic mi nie dolega. Kilka pierwszych wizyt lekarzy utwierdzało mnie w przekonaniu, że nie można mnie złamać, a moje zdrowie jest w stanie bardzo dobrym. Obok leżeli pacjenci bardzo chorzy, po przeszczepach, z jakimiś komplikacjami albo oczekujący na poważne zabiegi, na przykład w celu udrożnienia żył. Ja, człowiek silny, który nigdy do tej pory nie chorował, uważałem się i oczekiwałem traktowania jak okazu zdrowia. Do momentu jednak, kiedy przyszedł mój lekarz prowadzący i stwierdził, że mam zapalenie osierdzia. To nic dla mnie nie znaczyło. Uśmiechnąłem się tylko, nie zdawałem pytań, bo nie chciałem z siebie robić idioty.

Najtrafniejszym ostatnio określeniem i charakterystyką mojego życia zawodowego było spotkanie i rozmowa z dyrektorem pewnego dużego zakładu gazowniczego w Krakowie. Rozmowa dotyczyła oczywiście chęci podjęcia pracy i przedstawienia siebie. Moja determinacja i dotychczasowe życie, ale chyba także świadomość ciążących zobowiązań, pchnęły mnie do tak drastycznego posunięcia jak rozmowa w pionie decyzyjnym. Dość bogata historia zawodowa ograniczyła się do pochwalenia i zdziwienia, że można w taki sposób pokierować swoją karierą i przejść przez tyle tematów. Papier wszystko przyjmie i można napisać o sobie wiele. Brutalność życia polega jednak na tym, że można sobie załatwić kalendarzyk i uścisk dłoni. Interesy osób trudno dzisiaj oceniać, jednak ostatecznie okazało się, że praca, po którą przyjechałem, okazała się początkiem problemów.

Przypadłość główna…

Wszyscy wkoło mówią, piszą, w ogóle powtarzają mi w kółko, że choroba to nie wyrok.

Oczywiście, moim zdaniem choroba to część mnie. Po tej drabinie muszę zatem samodzielnie się wspinać. Jak mnie zamkną za posługiwanie się zdobytą wiedzą, to poproszę.

Specyfika mojej choroby polega na jej umiejscowieniu. Astrocytoma pilociticum, glejak – łac. glioma, l. mn. gliomata, z nowołac. glia – „glej”, z gr. γλία (glía) – 1. „klej”, 2. „coś lepkiego/śliskiego /tłustego” + -oma – przyrostek oznaczający zmianę guzowatą. No i objawy, które u mnie występują. Też są nietypowe, ale o tym za jakiś czas. Zaczęło się u mnie wówczas, gdy myślałem, że wszystko, co złe, jest już za mną, że zostawiłem wszystko, co złe, z tyłu, za sobą. A tu nagle…

Dziś jestem pacjentem onkologicznym. Pacjenci onkologiczni ze względu na rodzaj schorzenia muszą być otoczeni szczególną opieką. W naszym przypadku czas ma bardzo duże znaczenie. To, czy pacjent chory na nowotwór złośliwy przeżyje, zależy przede wszystkim od wykrycia choroby w jak najwcześniejszym stadium. Dlatego pacjenci z podejrzeniem nowotworu są leczeni w ramach szybkiej terapii onkologicznej.

Szybka terapia onkologiczna to rozwiązanie organizacyjne, mające na celu sprawne i szybkie poprowadzenie pacjenta przez kolejne etapy diagnostyki i leczenia. Szybka terapia onkologiczna nie jest programem zdrowotnym, ale jest przeznaczona dla wszystkich pacjentów, u których lekarze podejrzewają lub stwierdzą nowotwór złośliwy. Pakiet onkologiczny to potoczne określenie aktów prawnych wprowadzających szybką terapię onkologiczną. W ramach pakietu powstała odrębna kategoria pacjentów oczekujących na udzielenie świadczeń opieki zdrowotnej z zakresu onkologii. Zmiany wprowadzone przez pakiet zapewniają pacjentom z nowotworami złośliwymi kompleksową opiekę na każdym etapie choroby. Szybka terapia onkologiczna ma poprawić dostępność diagnostyki i leczenia nowotworów złośliwych i usystematyzować procesy diagnostyczny i terapeutyczny. Jest to możliwe dzięki wprowadzeniu karty diagnostyki i leczenia onkologicznego oraz wyznaczeniu maksymalnych terminów na realizację poszczególnych etapów leczenia. Zniesienie limitów na diagnostykę i leczenie nowotworów ma usprawnić ten proces. Dlatego czuję ogrom niesprawiedliwości w tym, jak mnie potraktowano. Za moją kasę. Przepraszam, to nie jest gniew; to jest próba przebaczenia.

Choroba nowotworowa jest sytuacją ciężką, budzącą wiele różnych, niekiedy bardzo trudnych emocji i odczuć. Wiele z emocji, o których wspominam, trwa przez cały okres choroby, aż do momentu wyzdrowienia, inne pojawiają się epizodycznie lub mogą w ogóle nie wystąpić. Jest to zależne zarówno od stopnia nasilenia choroby, jak i indywidualnych psychicznych predyspozycji chorego. To, o czym wspominam, to emocje i odczucia, z jakimi psycholodzy pracujący z pacjentami onkologicznymi spotykają się w swojej pracy najczęściej, emocje, które w poszczególnych fazach choroby są szczególnie silne lub charakterystyczne dla danej fazy.

Faza pierwsza to diagnoza. Moment diagnozy jest zwykle momentem traumatycznym. Nawet jeśli podejrzewaliśmy chorobę, jeśli widzieliśmy objawy, diagnoza często jest tym momentem, w którym tracimy grunt pod nogami. Stąd też emocje, które się pojawiają, są wyjątkowo silne i nacechowane negatywnie. Jest to dobry moment na szukanie wsparcia – rozpoczęcie pracy z psychologiem, który pomoże odnaleźć się w nowej sytuacji, zrozumieć emocje, które się pojawiają, i nauczyć się radzić sobie lepiej w chorobie. Odczucia i emocje, które mogą się pojawić, to szok, złość, gniew, lęk, rozpacz, żal, poczucie niesprawiedliwości i pytania: „Czemu mnie to się przytrafia?”, „Za co?”.

Faza druga to leczenie. Jest to faza, w której najczęściej chory zdążył się już zaadaptować do choroby, oswoić z nią i poddać opiece medycznej. Jednak w tej fazie również pojawiają się trudne emocje związane zwłaszcza z procedurą medyczną i skutkami ubocznymi leczenia czy obawami przed reakcją otoczenia. Etap leczenia jest okresem, w którym chory jest słabszy i dużo częściej potrzebuje pomocy ze strony bliskich. Odczucia i emocje, które mogą się pojawić, to między innymi wstyd, chęć izolowania się, by ukryć chorobę i skutki leczenia, lęk przed skutkami terapii, przed leczeniem, na przykład przed zaśnięciem do zabiegu, komplikacjami pooperacyjnymi, przed bólem, a także poczucie bezradności i beznadziejności, poczucie utraty kontroli, lęk przed byciem niesamodzielnym i koniecznością proszenia o pomoc.

Faza trzecia to remisja i zakończenie leczenia. Wbrew pozorom w tej fazie również mogą występować trudności. O momencie remisji i zakończenia leczenia zwykło się myśleć jako o czymś wyczekiwanym, wytęsknionym, zapominając o tym, jak dużo stresu się z tym wiąże. Po pierwsze cały świat chorego, który do tej pory skoncentrowany był na walce z chorobą, zmienia się po raz kolejny. Ponadto w tej fazie pojawia się nowy lęk – lęk przed przerzutem czy nawrotem choroby. Czasem zdarza się też tak, że związki, które przetrwały chorobę, ludzie, którzy wspierali się w ciężkich chwilach, nie są w stanie funkcjonować ze sobą w sytuacji braku choroby. Może się tak dziać, gdyż pojawia się pragnienie zapomnienia o chorobie, odcięcia się od niej. Jest to faza, w której mogą pojawić się epizody depresyjne. Wtedy szczególnie warto skorzystać z pomocy specjalisty. Odczucia i emocje, które mogą się pojawić, to strach przed ponowieniem się choroby lub przerzutem, strach przed powrotem do „normalności” – pracy, znajomych, regularnych aktywności.

Faza czwarta to nawrót i przerzut. Często jest to najtrudniejszy etap choroby, niekiedy trudniejszy niż sama diagnoza. Jest to faza, w której staje się jasne, że nie ma mowy o szybkim i pełnym wyzdrowieniu, zanika nadzieja i perspektywa wyleczenia się. Odczucia i emocje, które mogą się pojawić, to utrata nadziei, rozpacz, lęk, strach przed śmiercią, strach przed ponownym leczeniem, bólem, skutkami ubocznymi, złość…

Faza piąta – przedterminalna i terminalna. Z punktu widzenia medycyny w tej fazie są małe szanse na powrót do zdrowia. Na tym etapie wsparcie ze strony psychologa jest ważne, aby zminimalizować ból psychiczny chorego i jego bliskich. Psycholog może pomóc przygotować się choremu i bliskim do rozstania, sprawić, że łatwiejsza będzie komunikacja pomiędzy nimi i sam fakt odejścia osoby chorej będzie łagodniejszy. Odczucia i emocje, które mogą się pojawić, to lęk przed śmiercią, lęk przed bólem, lęk o bliskich, którzy zostają.

Na każdym etapie, w każdym momencie niezbędna jest obecność psychologa. Jego rola zmienia się w poszczególnych fazach choroby – od wsparcia i pomocy w akceptacji i zrozumieniu sytuacji przez rolę edukacyjną i wspomagającą rozwojowo, pracę z postawami i przekonaniami aż po pracę z osobami w żałobie. Na każdym z tych etapów najważniejsza jest przede wszystkim obecność i wsparcie, jakiego udziela psycholog, oraz otwartość i gotowość do towarzyszenia w przeżywaniu trudnych emocji. Psycholog może pomóc poprzez wsparcie w szukaniu i korzystaniu z naturalnych zasobów pacjenta, okazać pomoc w rozładowaniu emocji i ułatwieniu ich ekspresji. Powinien pomóc w adaptacji do choroby. Może okazać pomoc poprzez przywrócenie równowagi, która została zachwiana chorobą, przez obecność, wysłuchanie, obalanie mitów na temat nowotworów. Ważne jest przygotowanie do poszczególnych etapów choroby czy czekających chorego zabiegów. Istotna jest nauka relaksacji i wizualizacji. Potrzebne jest wsparcie w przeżywaniu trudnych emocji, praca nad pożegnaniem, praca z rodziną, przygotowanie bliskich na stratę i żałobę. Trudna i ważna jest praca w trakcie remisji choroby.

Spadło to na mnie jak grom z jasnego nieba. Astrocytoma pilociticum. Dowiedziałem się o niej, czekałem na nią od samego początku. Od kiedy zacząłem się nią interesować. Swoją chorobą. Naczytałem się bardzo dużo na jej temat. Każda informacja stawała się dla mnie odkryciem kart jak na stole wytrawnego gracza. Ale do tej pory wyglądało to trochę inaczej. Sam zainteresowałem się tym, co mi jest. Byłem coraz słabszy, ile rzeczy odłożyłem, bo byłem zmęczony, znudzony.

Mam czterdzieści cztery lata. Nie chcę odchodzić, kocham życie, jestem szczęśliwy, jestem coś winien swoim bliskim, ale to nie ode mnie już zależy. Nie piszę tego, żeby wystraszyć śmierć. Podoba mi się to, że w większości ignoruję jej nieuchronność. Wiem już, że jest blisko. Może poza sytuacjami, kiedy chcę o tym z kimś porozmawiać, a temat ten traktowany jest jak tabu, jakby to miało spotkać nie mnie. To ciężkie przeżycie, chciałbym, aby ludzie przestali zamartwiać się mało ważnymi sprawami i starali się pamiętać, że nas wszystkich czeka ten sam los, dlatego powinniśmy robić wszystko, aby nasz czas tutaj był wartościowy bez niepotrzebnych bzdur. Tyle chciałbym przekazać ze swoich teorii i filozofii. Dzielę się swoimi myślami z kartką, bo miałem ostatnio dużo czasu na rozmyślanie nad życiem. Oczywiście te wszystkie rzeczy trafiają do mnie w najmniej oczekiwanym momencie. Kiedy nie mogę spać z ich powodu. Zauważyłem, że tak się dzieje w ostatnich kilku miesiącach coraz częściej. Myślę o kimś, kto zmaga się z naprawdę dużym problemem. Jestem wdzięczny za moje małe problemy i przechodzę nad nimi do porządku dziennego. Nie ma nic złego w tym, że coś jest wkurzające, ale nie rozczulam się nad tym i nie marnuję w ten sposób innym ludziom ich czasu. Gdy już to robię, wychodzę na dwór i nabieram haust świeżego powietrza do płuc, patrzę, jak niebieskie jest niebo, a zielone drzewa. To takie piękne. Myślę wtedy, że mam ogrom szczęścia, że mogę oddychać. Może dziś stałem w korkach w mieście albo noc była nieprzespana, bo moje kochane dzieciaki nie dały spać, albo fryzjer źle mi dziś przyciął włosy, albo złamał mi się paznokieć, albo jestem za okrągły, mięśnie obwisły, skóra nie jest już tak napięta. Odpuszczam to wszystko, wiem, że to nie ma znaczenia, gdy przychodzi na mnie czas. To wszystko nie ma znaczenia, jeśli popatrzę na życie całościowo.

Radioterapia jest jedną z podstawowych metod leczenia chorych na nowotwory; stosowana jest u około siedemdziesięciu procent pacjentów w trakcie całego przebiegu choroby nowotworowej. W radioterapii wykorzystywane jest oddziaływanie promieniowania jonizującego z materią (w tym przypadku z tkankami organizmu), które prowadzi do zniszczenia komórek. Oddziaływanie to dotyczy zarówno tkanek zmienionych chorobowo (nowotwór), jak i zdrowych tkanek znajdujących się w sąsiedztwie nowotworu i na drodze wiązki promieniowania. Klinicznym skutkiem radioterapii jest regresja nowotworu, ale również niepożądane uszkodzenie zdrowych tkanek, które manifestuje się objawami reakcji popromiennej.

Jakie są różnice pomiędzy radioterapią protonową i fotonową? Powszechnie w radioterapii stosowane są wysokoenergetyczne wiązki fotonów, które są wytwarzane w liniowym akceleratorze (przyspieszaczu). Natomiast w radioterapii protonowej wykorzystywane są wiązki protonów (jąder wodoru) przyspieszane w cyklotronie do osiągnięcia odpowiedniej energii. Zasadnicze różnice dotyczą sposobu deponowania energii w organizmie. W radioterapii protonowej w porównaniu z fotonową mniejsza objętość tkanek zdrowych jest narażona na działanie promieniowania jonizującego, co pozwala na oszczędzenie tkanek znajdujących się w przebiegu wiązki.

Kiedy stosowana jest radioterapia protonowa? Postęp technologiczny, jaki dokonał się w zakresie radioterapii – aparatura, sposoby formowania wiązki, stosowanie zaawansowanych technik napromieniania, takich między innymi jak radioterapia ze zmiennym natężeniem (IMRT), radioterapia stereotaktyczna (SBRT) – pozwala na coraz bardziej precyzyjne podanie dawki na obszar nowotworu z jednoczesnym zmniejszeniem objętości napromienianych zdrowych tkanek i dawki w tych tkankach. Jednak w przypadku radioterapii fotonowej czynnikiem ograniczającym są fizyczne parametry wiązki, a szczególnie sposób deponowania energii. Dlatego przy lokalizacji nowotworu w bliskim sąsiedztwie narządów zdrowych, szczególnie wrażliwych na działanie radioterapii, zalecane jest stosowanie radioterapii protonowej.

Kto przeprowadza radioterapię protonową? Radioterapia protonowa, jak każda procedura medyczna, jest zlecana i realizowana przez lekarza specjalistę, w tym przypadku radioterapeutę onkologicznego. Ze względu na specyfikę wiązki protonowej (stosowanej w radioterapii protonowej), która generowana jest w cyklotronie, w realizacji procedury uczestniczą również inni specjaliści (między innymi fizycy medyczni).

Czy radioterapia protonowa gwarantuje wyleczenie z choroby nowotworowej? Żadna metoda terapeutyczna, w tym również radioterapia protonowa, nie gwarantuje pełnego powrotu do zdrowia. Lekarz prowadzący ze swojej strony dokłada zawsze wszelkich starań, aby leczenie przebiegało w warunkach optymalnych dla pacjenta, z zachowaniem zasad bezpieczeństwa. Przekazuje też pacjentowi informacje o możliwych skutkach ubocznych stosowanego leczenia. Ponadto informacja taka zawarta jest w formularzu, który pacjent otrzymuje przed rozpoczęciem planowania radioterapii.

W uszach oczywiście muzyka. Dziś dzwony rurowe i elektronika w starym wydaniu. Dziś rano zachowuję się jak karabin maszynowy, jak ja to określam. Mam w sobie tyle energii i chęci refleksji, że kartki szybko zapełniam literkami. Odpocząłem. Pogoda się zmieniła. Jest chłodniej. Słońce już tak nie pali jak wczoraj. Odbyłem poranną gimnastykę. Odczuwam silny niedowład mięśni biodrowych. Nie obawiam się nowotworu w okolicach lędźwi. Ufam, że jest dobrze. Obawy mam, bo diagnostyka nie jest jeszcze precyzyjna. Mam zrobione tylko badanie tomografem. Ale wszyscy lekarze, którzy zapoznali się z obrazami na płycie mojego kręgosłupa, twierdzą jednogłośnie, że się nie świecę. To, co się ze mną dzieje, to efekt przepuklin, które przez opisującego zostały wyraźnie zaznaczone. Są tam dwie. Wielkości 25 × 9 mm jedna i 16 × 10 druga. Kręgosłup ma prawo boleć. Szczególnie teraz po operacji usunięcia guza mózgu, który objął rdzeń przedłużony, rozkokosił się u mnie w głowie i zatkał kanał rdzenia. Mam prawo odczuwać ból. Mój układ nerwowy też dostał za swoje. Operacja w ubiegłym roku. Jeszcze rok nie minął, a wszyscy podkreślali, szczególnie rehabilitanci, że rok po operacji będzie dla mnie poziomem zero. Od tego czasu będę mógł się określić, czy rzeczywiście deficyty, które u mnie powstały, zachowały swoje rozmiary i jakie są skutki operacji. Żyję. Chcę. Przeszedłem terapię protonową. Moim zdaniem trochę za szybko – taka refleksja przychodzi mi na gorąco do głowy. Nawet lekarz prowadzący uznał, że dziwnie dobrze znoszę terapię. Teraz na podstawie zebranych informacji, takiego własnego śledztwa, wiem, że protony zadziałały na jeszcze niepogojonym mózgu i ryzyko było spore. Ale mój organizm się nie zbuntował. Moim zdaniem nie było na co czekać. Groził mi paraliż, a nawet śmierć, bo rdzeń został już otoczony przez „obcego”, gojenie dotyczyło, moim zdaniem, tylko czaszki. A wszystkie nerwy istotne dla mnie, które tamtędy przechodzą, trzeba było potraktować leczeniem od razu. Cieszę się, że tak się stało. Efekty już widać, bo żyję, oddycham, myślę, piszę. Serce, jeszcze pod wpływem tabletek na nadciśnienie, wróciło do normalnej pracy. Nawet określona niewydolność II stopnia gdzieś umknęła, przynajmniej według EKG, które zostało wykonane aparatem Holtera, który tym razem nosiłem w domu. Poczekam.

Poinformowano mnie również o późnych powikłaniach, a wśród nich uszkodzeniach neurologicznych o różnym stopniu ciężkości. Wobec niejednoznacznych wyników badań dotyczących ewentualnego działania neurotoksycznego stosowanych leków zaleca się daleko idącą ostrożność przy podejmowaniu decyzji o kwalifikacji do zabiegów. Zebranie największej ilości informacji dotyczących naszego stanu zdrowia pozwala na podjęcie właściwej decyzji. Zawsze można zrezygnować, odmówić leczenia i nie podjąć proponowanego działania. W wybranych przypadkach wystarczające może być znieczulenie regionalne. Odmowa znieczulenia ogólnego w moim przypadku jest jednoznaczna z brakiem możliwości wykonania zabiegu. Ja się nie boję. Wiem, że jest ktoś ze mną. Kto? Nawet lekarz, który mnie będzie operował, stwierdził, że wierzy, że czuje tę obecność. To miłe, że ktoś się stara i wierzy. Zwątpienie może wywoływać błędy. Jeden w moim przypadku został już popełniony. Nie daruję tego. Nie chcę zemsty. Nie rozumiem, dlaczego nikt mi nie powiedział, że jestem chory. Przecież wszystko mogło być inne. O tym już było, ale dużo pracy i starania przede mną, żeby dojść prawdy i dać do zrozumienia. Ale będę do tematu wracał.

W myśl hasła, że neurochirurgia dzisiaj wygrywa, mam świadomość tego, z jakim zaangażowaniem podchodzą do nas, do pacjentów. Wiem, że są ambitni, że pomimo wszystko chcą. Przed terapią protonową stawałem przed dylematem, i nadal staję, co ze sobą w życiu robić. Tyle się na mnie zwaliło. Walczę ze wszystkimi wokół. Tak naprawdę wojna toczy się o mniejsze sprawy niż moje. Doliczyłem się dziewięciu kwestii, które poruszyłem.