Monidło. Życie po Kato-tacie - Halszka Opfer - ebook

Monidło. Życie po Kato-tacie ebook

Halszka Opfer

4,3

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Dramatyczna opowieść kobiety molestowanej w dzieciństwie. Kontynuacja bestselleru „Kato-tata”. „Monidło” to dalszy ciąg autentycznych wspomnień autorki przedstawionych w książce „Kato-tata. Nie-pamiętnik”. Jak wpłynęło molestowanie małej dziewczynki przez ojca i horror, jaki przeżyła w rodzinnym domu na jej dorosłe życie? Ile upokorzeń i złego traktowania od męża, teściów, rodziców i innych musiała jeszcze doznać? Historia mrocznego dzieciństwa się powtórzyła, gdyż jak twierdzi Halszka: Ofiara jest zawsze ta sama, tylko kaci się zmieniają.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi

Liczba stron: 219

Oceny
4,3 (136 ocen)
77
32
18
8
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
ZabaWberecie

Nie polecam

ze wszystkich historii które się nie wydarzyły, ta nie wydarzyła się najbardziej. dorosła kobieta, mężatka przyjeżdża do rodziców, ojciec wyjmuje przy niej fiuta, a ona mu zostawia dziecko pod opieką i wychodzi. I przez calą książkę nazywa rodziców tatusiem i mamusią. kupy się ta cała historyjka nie trzyma i jestem wkurzona, że straciłam czas na przeczytanie polowy i przewertowanie reszty. jeśli by się okazało, że część tych opowieści jest prawdą to temu kto to przeżył sugerowałabym zeby się nie rozmnażał.
10
amdinel

Nie oderwiesz się od lektury

Wstrząsający dokument.
00
sniff

Nie oderwiesz się od lektury

Straszna. Nie rozumiem, jak mogła zostawiać córkę z ojcem pedofilem.
00
NadiaKacz

Nie oderwiesz się od lektury

Niesamowicie trudna.
00
mimonika

Nie oderwiesz się od lektury

Przesmutna książka, którą mimo wszystko warto przeczytać. Jest nie tylko przejmującym do szpiku kości wyznaniem Autorki, ale również zawartym w nim głosem wszystkich ludzi krzywdzonych i poniżanych, ich cichą prośbą o prawo do szacunku, godności i normalności.
00

Popularność




Słowo na początek

„Odrażający, brudni, źli”… Tytuł filmu sprzed lat pojawia się jako pierwsze skojarzenie ze światem opisywanym przez Halszkę Opfer, światem jej dorosłego życia. Rysowany przez nią obraz osób, które ją otaczają, wśród których żyje ze względu na swoje – a może jednak nie swoje? – wybory życiowe, jest nader przygnębiający. To osoby okrutne, bezwzględne, złośliwe, samolubne, wykorzystujące innych. Jej własna rodzina, przede wszystkim matka i rodzeństwo, i ta, w którą weszła, czyli mąż i jego rodzice, wydają się niewyczerpanym źródłem poczucia beznadziei, upokorzenia, strachu, cierpienia, samotności.

Pożegnaliśmy Halszkę w opowieści Kato-tata nie-pamiętnik w chwili, kiedy wchodziła w dorosłość. Porażeni krzywdą i bólem, jakich zaznała w dzieciństwie, mieliśmy nadzieję, że najgorsze już za nią. Że kiedy się usamodzielni i założy własną rodzinę, wszystko potoczy się szczęśliwie. Że to będzie koniec koszmaru. Przyzwyczajeni do happyendów przez literaturę i filmy oczekiwaliśmy pomyślnego zakończenia. Tyle tylko, że życie Halszki nie jest scenariuszem pisanym na potrzeby hollywoodzkiej Fabryki Snów, historia Halszki jest prawdziwa. Historia Halszki to jej świadectwo! Podkreślam: świadectwo, a nie spowiedź, jak nazywali ją niektórzy czytelnicy Kato-taty w dyskusji, która rozpętała się po pojawieniu się książki w sprzedaży. Spowiedź to przyznanie się do winy. A jaką winę ponosi dziecko za to, że ktoś je krzywdzi? Za to, że najbliżsi, zamiast chronić, wykorzystują je lub atakują? Pierwsza książka Halszki – świadectwo jej dzieciństwa – stworzyła czytelnikom niepowtarzalną okazję spojrzenia na problem krzywdzenia dzieci oczami dziecka. Druga książka, właśnie prezentowana, daje możliwość spojrzenia na świat oczami Dorosłego Krzywdzonego Dziecka.

Halszka z powodu swoich doświadczeń życiowych ma w sobie wiele dziecka. Jest w niej dziecko, bo w czasie, kiedy w sensie fizycznym nim była, nie doświadczyła tego, czego powinna doświadczyć, nie zaspokojono tych jej potrzeb, które pozwoliłyby jej mieć dojrzały, zdrowy stosunek do świata. Halszka w dużej części swojego obecnego dorosłego życia pozostaje krzywdzoną i wykorzystywaną dziewczynką. Ta dziewczynka prawdopodobnie pozostanie w niej na zawsze.

Świadectwem jest też dalsza część historii Halszki, historii, którą opowiedziała w tej książce. Jest świadectwem sposobu odbierania świata i radzenia sobie w nim przez kogoś, kto przez całe dzieciństwo musiał być przygotowany na zło, które mogło się wydarzyć w każdej chwili. Kogoś, kto odbiera świat jako wrogi, zagrażający. Kogoś, kto widzi siebie jako osobę bezradną wobec bezwzględności innych, która wie, że nie może liczyć na ich czułość, pomoc ani wsparcie. Halszka uważa, że zasługuje na to, co ją spotyka, godzi się z tym, mało skutecznie próbuje szukać wyjścia z sytuacji albo nawet wcale nie próbuje. Ofiara. Dorosłe Krzywdzone Dziecko.

Czy obraz świata otaczającego Halszkę po opuszczeniu domu rodzinnego, obraz tak przykry i bolesny, jest rzeczywisty? Już po przeczytaniu kilku stron, zwłaszcza jeśli znamy historię dzieciństwa bohaterki, zaczynamy się zastanawiać, czy takie skumulowanie cierpienia, poniżenia i bólu w życiu jednej osoby jest możliwe. Nie możemy się powstrzymać od rozważań, czy Halszka opisuje realny świat i rzeczywiste sytuacje, czy to, co widzi, nie jest odbiciem obserwowanym przez nią w krzywym zwierciadle jej okaleczonej duszy. W miarę zagłębiania się w lekturę te wątpliwości przestają nas męczyć i właściwie tracą znaczenie. Uzmysławiamy sobie, że nie ma obiektywnej prawdy i nie chodzi o to, by jej szukać. Traktujemy wydarzenia i osoby z opowieści Halszki jako autentycznie, ponieważ liczy się dla nas tylko perspektywa Autorki. Przyjmujemy, że każdy obraz świata w gruncie rzeczy jest subiektywny, ukształtowany przez całkowicie niepowtarzalne życie konkretnej osoby. Historia Halszki staje się dla nas prawdziwa, bo jest przez nią odczuwana i widziana jako taka. To jest jej prawdziwe życie bez względu na to, w jaki sposób inne osoby – ukazani w książce lub nie bohaterowie i świadkowie jej życia – widzą i oceniają te same wydarzenia i zachowania.

Czujemy się nawet zawstydzeni, że na początku lektury mogły nas nurtować pytania: „Czy to prawdziwe?”, „Czy tak to naprawdę wyglądało?”, „Czy ona nie przesadza?”. Dlaczego takie pytania w ogóle się pojawiły? Myślę, że to właśnie kwestia, nad którą powinien się zastanowić każdy, komu przemknęły one przez głowę. Dlaczego, spotykając się z rodziną Halszki, z jej mężem, teściową, matką, siostrą czy bratem, którzy krzywdzą ją swoją wyniosłością, samolubnością, podejrzliwością, nieopanowaniem, złośliwością, można powątpiewać w prawdziwość tej historii? Za dużo nieszczęścia w jednym? Zbyt przygnębiające? A może zbyt poruszające, zbyt znajome? Z pewnością nie ma tu jednej odpowiedzi.

Taki obciążający kontekst emocjonalny – mroczny, niemiły, trudny – towarzyszący przemocy w rodzinie jest niemal fizycznie doświadczany przez czytelników dzięki plastycznemu i autentycznemu językowi Halszki. Zauważyć należy, że ten kontekst zawsze pojawia się jak cień, kiedy mówi się o przemocy w rodzinie. Występuje także wówczas, gdy w serwisach informacyjnych jako „news” występują informacje o dramatach dzieci, kobiet czy osób starszych, spowodowanych przez najbliższych. Robimy wówczas zdegustowaną minę, krzywimy się, mówimy „to straszne” i… jesteśmy wdzięczni, że prezenter już po chwili przedstawia nowy temat, inny „news”.

Halszka nie pozwala czytelnikowi zacząć myśleć o czymś innym, nie tak ciężkim, czymś przyjemniejszym. Nie pozwala odetchnąć. Dzięki temu może on poczuć, jak wygląda życie ofiary przemocy domowej. Zapewne dla wielu nie będzie to łatwa lektura.

Należy jednak dostrzec, że w tym świecie beznadziei, wyzysku i agresji Halszka ofiara, Halszka naiwna, Halszka nieznająca ludzi, Halszka dająca się wykorzystywać nie jest całkowicie bezradna. Walczy o swoje szczęście, próbuje mieć lepsze życie, próbuje zrozumieć siebie oraz swój sposób widzenia świata i innych ludzi. Jest przy tym bardzo dobrą obserwatorką, celnie komentuje motywy, zachowania i uczucia zarówno swoje, jak i cudze. Zdaje sobie sprawę z tego, jak wielki wpływ na jej życie ma blizna jej dzieciństwa. W absolutnie bohaterski sposób mierzy się z codziennością, ze swoimi wspomnieniami, prowokując do podobnej odwagi tych, którzy… boją się pamiętać, wolą nie myśleć o tym, co było, i o tym, dlaczego teraz jest jak jest, boją się ponownie cierpieć, wolą zapomnieć. Tych, na których życie – czy tego chcą, czy nie – rzucają cień cierpienia dzieciństwa.

Jak wiem, wyjawianie przez odważne dzięki tej lekturze osoby podobnych doświadczeń sprawia Halszce szczególną satysfakcję. Daje jej poczucie, że wypełnia swoistą misję życiową. Takich owoców jej trudu i bólu związanych ze spisaniem własnej historii życzmy jej więc jak najwięcej.

Dr hab. Ewa Jarosz, Uniwersytet Śląski

autorka książek Dom, który krzywdzi i Ochrona dzieci przed krzywdzeniem

Katowice, 15 lutego 2011 r.

WSPOMNIENIA

Pamiętam tatusia, jak często wracał z pracy pijany. Jeśli spałam, przychodził do naszego pokoju i zabierał mnie do swojego łóżka. Pamiętam też, że kiedy byłam malutka i leżałam w łóżeczku, pochylał się nade mną. Czułam wtedy ból. Nie rozumiałam, dlaczego mój tatuś sprawia mi ból. A kiedy byłam większa, mama kazała mi spać w jego pokoju. Najgorzej było, gdy sama uciekała i zostawiała nas z nim, głucha na nasze błagania, że chcemy uciec z nią. Po jakimś czasie wracała. Prosiliśmy wtedy, żeby wzięła z nim rozwód. Odpędzała nas, krzycząc, że przez nas wyląduje na ulicy.

Często mama kąpała mnie i od razu zanosiła tatusiowi do łóżka. Mówiła, żeby mnie ogrzał. On tylko na to czekał… Zawsze miał wtedy dobry humor. Po chwili mama wychodziła do kuchni i starannie zamykała za sobą drzwi. A wystarczyło, żeby podniosła kołdrę…

W tamtym czasie mama była całym moim światem. Często myślałam, że jeśli się na to wszystko zgadza, to z pewnością jest tak w każdej rodzinie. Nie miałam jednak odwagi zapytać o to swoich koleżanek.

Gdy byłam starsza, nie chciałam spać z tatusiem w pokoju. Więc sam do mnie przychodził, kiedy tylko mama wyszła do pracy. Tatuś pracował na różne zmiany i często był w domu pod nieobecność mamy. Nieraz się przed nim broniłam, ale on ważył około stu kilogramów – nie miałam z nim szans. Wlewał mi wódkę do herbaty i robił ze mną, co chciał. Raz coś we mnie pękło i chciałam otruć się gazem, ale pomyślałam o mamie. Nie chciałam, żeby przeze mnie płakała, i nauczyłam się z tym żyć.

Gdy dorosłam, zastanawiałam się nad tym, czy moja mama nie jest chora psychicznie. Chciałam wierzyć, że jest. Wtedy łatwiej byłoby mi się pogodzić z jej zachowaniem. Niestety. Wydawała się całkiem normalna. Nie rozumiem, dlaczego zamiast bajek o Kopciuszku i sierotce Marysi opowiadała nam przerażające historie o trupach mieszkających w trumnach. Śmiała się, widząc nasze przerażenie.

W mojej miejscowości mieszka chora psychicznie kobieta. Ubiera się brzydko, jest brudna. Ma kilkoro dzieci. Kiedyś zauważyłam, że odwożąc jedno dziecko rowerem do szkoły, zabiera ze sobą pozostałe. Jeden synek jedzie obok niej na swoim dziecięcym rowerku. Drugi siedzi za nią na bagażniku jej roweru, a trzeci, najmłodszy, leży w koszyku przyczepionym do kierownicy. Wiedziałam, że kobieta ma dobrego męża, który mógłby z nimi zostać. Zdziwiona zapytałam:

– Dlaczego zabiera pani ze sobą wszystkie dzieci?

A ona na to:

– Mąż przyszedł z nocnej zmiany i śpi, a w domu jest jego pijany brat. Gdyby się obudził, mógłby dzieciom zrobić krzywdę.

Zatkało mnie.

Mama rzadko zabierała nas ze sobą. Gdy szła do sklepu, zostawaliśmy bez opieki. Ulegaliśmy różnym wypadkom. Kiedyś poparzyliśmy sobie stopy, bo zostawiła na podłodze rozgrzaną do czerwoności maszynkę. Raz nawet wybuchł pożar. To mój brat eksperymentował na mnie z zapałkami i pastą do butów. Całe szczęście, że mieszkaliśmy na parterze. Pracownicy pobliskiego zakładu, widząc wydobywający się z mieszkania dym, wyciągnęli nas przez okno. Pomimo tych wypadków mama nie zmieniła swoich zwyczajów.

Jako kilkuletnia dziewczynka uczyłam się jeździć na rowerze. Swojego nie miałam, więc kiedy brata nie było w domu, brałam jego rowerek. Pewnego dnia bardzo się w czasie jazdy spociłam, ale byłam szczęśliwa, bo nauka dobrze mi szła. Kiedy przyszłam do domu, mama z furią zaczęła rąbać rowerek siekierą. Byłam przekonana, że zrobiłam coś złego. Co? Przestępstwem było to, że się spociłam, a ona panicznie bała się chorób. Bała się ich tak bardzo, że wkładała nam po kilka par czapek i rajtuzów. Oblewały nas poty, ale nie wolno nam było niczego zdjąć.

Wiele złych nawyków mamy praktykowałam w swoim dorosłym życiu. Gdy urodziłam córkę, ubierałam ją tak, jak mama ubierała mnie. Córka często mówiła, że jest jej za ciepło, ale ja na to nie zważałam. Potrzebowałam wielu lat, aby to zmienić. Syna traktuję zupełnie inaczej. On sam decyduje, jak ma się ubrać.

Mama nigdy nie kupowała nam zabawek ani słodyczy. Bardzo mi słodyczy brakowało. Z zakładu pracy ojca dostawaliśmy paczki na święta. Szczęśliwi, rzucaliśmy się na nie jak zgłodniałe psy. Miałam w zwyczaju chodzić po ulicy i wypatrywać porzuconego cukierka albo ciastka, którego nie dojadło jakieś dziecko. Raz na takim zbieractwie przyłapała mnie koleżanka. Od tej chwili miałam się na baczności. Zdarzyło się też, że ukradłam cukierki w sklepie. Do dziś pamiętam wstyd, który czułam, gdy sprzedawczyni mnie rewidowała. Potem nauczyłam się sama robić cukierki, podgrzewając na patelni mleko, cukier i kakao. Były pyszne.

Nie powtarzam tego błędu. Bywa, że mój syn przychodzi ze szkoły i robiąc śmieszną minkę, pyta:

– Mamuś, masz coś dla mnie słodkiego? Mam niedobór cukru i jestem bardzo słaby.

Śmieję się wtedy i wyciągam smakołyki. Pilnuję tylko, aby zjadł je po obiedzie.

Pewnego razu pojechałam po lekcjach do mamy do pracy. Nie lubiła, kiedy ją odwiedzaliśmy. Ale zdarzało się, że miała dobry humor, robiła nam wtedy herbatę i dawała jakąś kanapkę. Przeważnie mówiła jednak, że nie ma pieniędzy i że sama też nic nie jadła. (Trochę mnie to dziwiło, bo ważyła przeszło sto kilogramów). Tego dnia, kiedy mama wyszła do toalety, sięgnęłam do jej szuflady w biurku i zobaczyłam paczkę cukierków. Powiedziałam jej o tym. Strasznie się na mnie zezłościła, że zaglądam tam, gdzie nie powinnam zaglądać.

Kilka prezentów dostałam od mamy w czasie pobytu w prewentorium. Dawała mi je, przyjeżdżając w odwiedziny. Pamiętam jeden z tych prezentów: papucie. Codziennie, idąc spać, kładłam je na poduszce i przytulałam. Wiedziałam, że wcześniej dotykała ich mama i na samą myśl o tym robiło mi się przyjemnie. Musiałam jednak mieć się na baczności, aby wychowawczynie niczego nie zauważyły. Zwykle odbierały nam prezenty i nigdy ich nie oddawały. Wolałam dostać tęgie lanie, niż stracić taki skarb. Miałam wrażenie, że wraz z nim skradziono by mi mamę.

Po powrocie z prewentorium marzyłam o wrotkach. Miało je kilka moich koleżanek z klasy. Pieniądze wyprosiłam u taty, bo mama nigdy nie chciała mi dać nawet małej kwoty. Tata dawał mi różne rzeczy, ale nie za darmo. Musiałam za to spełniać jego seksualne zachcianki. Mama od razu zainteresowała się tymi pieniędzmi. Powiedziała, że mi je przechowa i że je sobie wezmę, kiedy będę chciała iść do sklepu po wrotki. Uwierzyłam. Nie zobaczyłam z tej sumy ani grosza. Po kilku miesiącach po raz drugi wyprosiłam pieniądze u taty i po raz drugi mama podstępnie mi je odebrała. Gdy prosiłam mamę o ich zwrot, mówiła, że je wydała. Nie poszłam już do taty po pieniądze.

Nie pamiętam, żebyśmy dostawali prezenty na urodziny. Jedyne urodziny – pierwsze i ostatnie w moim życiu – urządzone mi przez mamę pamiętam do dziś. Leżałam wtedy w szpitalu po operacji. Jedna z pacjentek spojrzała na moją kartę i zauważyła, że za kilka dni będą moje urodziny. Następnego dnia przyjechała do szpitala mama. Powiedziałam jej o urodzinach i poprosiłam, aby kupiła mi kwiatki i prezent. Chciałam, aby wszyscy myśleli, że tak jest w naszej rodzinie zawsze. W dniu urodzin zobaczyłam mamę wchodzącą do sali z kwiatkami. Przywiozła nie tyko kwiatki, ale także różne smakołyki. Pacjentki aż piszczały z radości.

Kiedyś sama zrobiłam sobie prezent. Ja i moja siostra, Aneta, sprzedałyśmy butelki ukradzione ze strychu sąsiadów i poszłyśmy na targ. Był tam mężczyzna sprzedający małe pieski. Kupiłyśmy najsmutniejszego, bo wydawał się taki samotny jak ja. Nazwałyśmy go Czaruś. Spał w moim łóżku – nareszcie mogłam się do kogoś przytulić. Ale okazało się, że piesek ma robaki. Zamiast go odrobaczyć, rodzice kazali nam się go pozbyć, po prostu porzucić na drugim końcu miasta. Zapłakana Aneta wyszła z psem na ręku. Wróciła po jakimś czasie sama. W domu wybuchł głośny lament. Ku naszej radości jeszcze tego samego dnia Czaruś do nas wrócił, sam znalazł drogę do domu. Niestety, nie nacieszyliśmy się nim długo, bo mamie szkoda było pieniędzy na smycz. Czaruś wpadł pod samochód. Nie chciałam uwierzyć, że nie żyje. Wmawiałam sobie, że na pewno zasnął i niedługo się obudzi. Zaniosłam go do nieużywanej klatki na króliki, otuliłam słomą, żeby mu nie było zimno. Każdego dnia przynosiłam mu smakołyki i prosiłam, żeby coś zjadł, bo umrze z głodu. Obiecywałam, że jeśli wstanie, to sprzedam wszystkie butelki ze strychu i kupię mu najpiękniejszą smycz. Nie posłuchał. Po kilku dniach zobaczyłam, że jakieś zwierzę wygryzło Czarusiowi dziurę w brzuchu. Dopiero wtedy dotarło do mnie, że mój przyjaciel już nigdy nie wstanie. Przestałam chodzić do szkoły. Włóczyłam się bez celu po ulicach. Mama o nic mnie nie pytała – jak zwykle.

Obecnie także mam psa, Hektora. Przybłąkał się do nas w stanie krańcowego wyczerpania. Ma swoją smycz, jest odrobaczany i co roku szczepiony. Mój syn bardzo go kocha. Gdyby Hektorowi coś się stało, natychmiast kupiłabym drugiego psa.

Mama często „wpadała w nerwy”. Kiedyś Aneta podśpiewywała sobie. Mama kazała być jej cicho, bo niedawno uśpiła naszego brata Sławka. Aneta nie posłuchała. Mama akurat myła podłogę. W pewnym momencie chwyciła miskę i z furią chlusnęła wodą. Wprawdzie kierunek był dobry, ale Aneta zrobiła unik. Cała zawartość miski wylądowała na Sławku, który się obudził i przerażony zaczął wrzeszczeć wniebogłosy. Mama rzuciła mu się na pomoc, zaczęła go wycierać i uspokajać. Potem dopadła Anetę i biła ją na oślep, czym popadnie, obwiniając za wszystkie swoje nieszczęścia. Anecie dość szybko udało się uciec. Na wszelki wypadek do wieczora wolała nie pokazywać się w domu.

Kiedyś mama zarzuciła tatusiowi, że nie interesuje się dziećmi. Akurat wybierał się na grzyby, więc zdecydował, że weźmie ze sobą Sławka. W lesie przykazał mu, aby nie odchodził daleko, ale Sławek nic sobie z tego robił. Tatuś postanowił dać mu nauczkę. Gdy Sławek po raz kolejny zniknął z pola jego widzenia, tatuś go nie zawołał. Pojechał do domu bez niego. Do dzisiaj mam w pamięci obraz rozhisteryzowanej mamy. Zobaczyła tatusia wracającego z grzybobrania samego i zapytała:

– Gdzie Sławek?

– Nie chciał mnie słuchać, więc zostawiłem go w lesie. Jak będzie musiał wrócić sam, to nauczy się posłuszeństwa! – odpowiedział tatuś.

Mama wstała z fotela, chwyciła rękami bluzkę pod szyją i zaczęła ją rozrywać, krzycząc wniebogłosy. Po chwili bluzka wisiała w strzępach, odsłaniając obfity biust. Pierwszy raz widziałam tatę tak przerażonego. Wybiegł z domu i wrócił do lasu. Po kilku godzinach odnalazł Sławka, który siedział na polance i czekał, coraz bardziej przerażony. Mama nigdy więcej nie oskarżyła taty o brak zainteresowania dziećmi.

Gdy tatuś wracał z grzybami, mama od razu je czyściła i gotowała z nich sos. Pierwszego dnia dawała sos do zjedzenia tylko tatusiowi. Następnego dnia wczesnym rankiem słyszeliśmy, jak budzi tatusia, sprawdzając, czy żyje. Gdy wszystko było w porządku, my także dostawaliśmy po porcji sosu.

Sławek od dziecka nie był lubiany przez kolegów. Znęcali się nad nim fizycznie i psychicznie. Często wracał ze szkoły pobity, zapłakany. W piątej klasie mama na wiele miesięcy oddała go do prewentorium. Nienawidził tego miejsca. Był tam pośmiewiskiem dla innych, bili go i koledzy, i wychowawcy. Płakał i prosił rodziców, aby go zabrali do domu, ale nie reagowali.

Mama dbała o opinię i bała się tego, co powiedzą o niej ludzie. Gdy byliśmy dziećmi, przez jakiś czas pracowała jako sprzątaczka w biurze. Nie chciała, żeby ktoś się domyślił, czym się zajmuje. Dlatego zabierała mnie i Anetę, idąc do pracy. Aneta niosła wiadro i szmatę do podłogi, a ja miotłę i szufelkę. Musiałyśmy zawsze iść kilka metrów przed mamą. Zabroniła nam się odzywać, miałyśmy udawać, że jej nie znamy. Pomagałyśmy jej sprzątać. Traktowałyśmy to jak dobrą zabawę. Kiedy kończyłyśmy pracę, było już ciemno i mogłyśmy wracać razem.

Mama wysyłała nas do sklepu po mięso. To był specyficzny sklep, bo sprzedawano tam tanie mięso pochodzące z wybrakowanych i chorych zwierząt. Kupowali je ludzie ubodzy i Cyganie. Mama nie chciała, żeby ktoś zobaczył ją w takim miejscu. Dawała nam pieniądze i kartkę, na której pisała, co mamy kupić. Potem oglądała to, co przynieśliśmy, i klęła, że dali nam straszne ochłapy. Wtedy tata mówił, żeby sama sobie robiła zakupy. Ale ona się jakoś do tego nie kwapiła. Kiedyś przyszła kolej na Sławka. W sklepie była tego dnia duża kolejka, a jemu nie chciało się czekać. Wracając do domu, zobaczył zwykły sklep mięsny i tam kupił to, co miał zapisane na kartce. Trochę się tylko zdziwił, że dostał dużo mniej mięsa niż zwykle. W domu mama strasznie na niego nakrzyczała, wreszcie przestała nas jednak wysyłać do tego sklepu.

TATUŚ I MAMUSIA

Nasz tatuś zawsze miał jakąś kochankę. Krótko po ślubie romansował z kobietą, której był kierownikiem. Gdy inni pracownicy wychodzili, tatuś na wiele godzin zamykał się z nią w biurze.

Tatuś często wracał do domu w nocy. Gdy mama próbowała protestować, wybijał jej te protesty z głowy. Bił ją nawet wtedy, kiedy była w ciąży z moim bratem. Raz mu się postawiła. W odwecie pchnął ją z całej siły, aż wpadła między pralkę a ścianę. Nie mogła złapać tchu. Okazało się, że połamał jej żebra. Mimo to nigdzie tego nie zgłosiła.

Z czasem mama przywykła do kochanek ojca i przestała mieć o nie pretensje. Kiedy urodził się mój brat, kochanka tatusia została jego matką chrzestną. Po kilku latach zerwała z tatusiem, bo mówiła, że ma wyrzuty sumienia. Wyszła za mąż i urodziła dwóch synów. Jeden z nich popełnił samobójstwo, rzucając się pod pociąg. Odtąd ta kobieta codziennie siadała przy oknie i patrzyła w kierunku dworca, czekając na powrót syna. Gdy moja mama się o tym dowiedziała, odparła:

– Kiedyś ja przez nią płakałam. Nic jej nie będzie, jak sobie też trochę popłacze!

Tatuś obmacywał wszystko, co się ruszało. Wyciągał ręce nawet w stronę moich koleżanek, które zupełnie nie wiedziały, jak się mają wtedy zachować. Najczęściej obmacywał jednak koleżanki mamy. Nie przeszkadzała mu nasza obecność. Nie rozumiałam, dlaczego mama je zaprasza. Nienawidziłam tych kobiet. Uważałam, że to one są wszystkiemu winne. Ale jedną z nich lubiłam, bo gdy tata się do niej dobierał, wstydziła się i protestowała. Widziałam, że nie umie się przed tatusiem obronić, że jest tak samo bezradna jak ja. Miała na imię Bela. Była dla nas dobra, mówiła nam po imieniu.

Bela żaliła się kiedyś na swojego męża, bo kazał jej umyć wszystkie okna w mieszkaniu. Moja mama doradziła jej wtedy konspiracyjnym tonem:

– Połóż się do łóżka i udawaj chorą. Jak mój stary każe mi iść na działkę plewić, to kładę się do łóżka i narzekam, że wszystko mnie boli. Stary się wścieka, ale w końcu sam idzie. Od dawna stosuję tę metodę i zawsze skutkuje. Zobaczysz, twój stary zostawi cię w spokoju.

Po kilku dniach Bela znowu nas odwiedziła. Była szczęśliwa, bo zastosowała się do rady mamy i mąż nie tylko umył wszystkie okna, ale na dodatek donosił jej herbatę do łóżka. Od tamtej pory mąż Beli zawsze mył okna.

Tatuś był bardzo porywczy i agresywny. Mnie nigdy nie bił, bo byłam jego ulubienicą. Wpajał mi od dziecka, że jestem jego szczególną własnością, dlatego nigdy się przed nim nie broniłam. Ta uległość rzutowała na całe moje życie.

Tatuś nadawał mojemu rodzeństwu różne poniżające przezwiska. Sławek był „Mendą” i „Padalcem’’. Aneta dostała przezwisko związane ze swoją chorobą – łuszczycą. Była „Krokodylem” albo „Różyczką”. Mówił tak do niej nawet przy znajomych. Tata lubił się z nas wyśmiewać. Gdy Aneta poszła do szkoły drobiarskiej i jej nie skończyła, tata zaśmiewał się do łez, że źle macała kury. Nie rozumiałam, dlaczego w takich sytuacjach mama nas nie broniła.

Gdy dorastałam, tatuś w obecności mamy i rodzeństwa mówił z dumą, że obrosło mi żenidło. Wstydziłam się tego, ale byłam szczęśliwa, że nie chwalił się moim żenidłem przy kolegach. Nieraz obleśnie chwytał mnie mocno za krocze, mówiąc, że powinnam się z obrośniętego żenidła cieszyć, bo jestem już kobietą.

Tatuś bardzo nie lubił Sławka, jemu najwięcej się obrywało. Bił go, czym popadnie, tak że często lała się krew. Kiedyś tatuś przyszedł pijany i chciał uderzyć mamę. Rzucił w nią kubkiem, ale trafił w Sławka. Mama nigdzie nie zgłaszała agresji tatusia.

Uważałam, że jestem w lepszej sytuacji niż Sławek, bo bicia bałam się bardziej niż spania z tatusiem. A ponieważ byłam pupilką tatusia, Sławek i Aneta z zazdrości często spuszczali mi manto. Nigdy się nie broniłam, tylko prosiłam, żeby tego nie robili. Nie pomagało. Brat lubił mnie bić, to był jego codzienny rytuał. Miał także inne pomysły. Raz, kiedy nie chciałam go posłuchać, wygonił mnie na mróz w samej halce. Schowałam się w głębi ogrodu. Byłam boso, potwornie marzłam. Po jakimś czasie zobaczyła mnie z okna sąsiadka i przyprowadziła do domu. Nakrzyczała na brata, ale jak zwykle mu się upiekło, bo mama w żaden sposób nie zareagowała. Tego samego dnia poczułam się bardzo źle. Musiałam iść do lekarza. Oczywiście, sama. Przejście tego kawałka było dla mnie męką, ponieważ miałam wysoką gorączkę i ledwo powłóczyłam nogami. Lekarka stwierdziła u mnie zapalenie płuc. Zapytała zdziwiona, dlaczego nikt ze mną nie przyszedł. Skłamałam, że mama jeszcze nie wróciła z pracy. Tak naprawdę mama nigdy nie chodziła z nami do lekarza. Tylko jeżeli któreś z nas uległo w domu jakiemuś wypadkowi, wystraszona biegła na pogotowie. Wtedy zajmowała się nami jak prawdziwa matka. Potem wszystko wracało do normy.

Mama zawsze faworyzowała Sławka, bo uważała chłopców za lepszych od dziewczyn. Mówiła, że chłopcy zasługują na lepsze traktowanie. Każdego ranka wstawała i podawała mu śniadanie do łóżka. My z siostrą musiałyśmy same zadbać o siebie. Nie zawsze nam się chciało i wtedy szłyśmy do szkoły głodne. Najgorzej było podczas przerwy obiadowej. Wąchanie zapachów ze stołówki było dla nas torturą. Gdy pytałyśmy mamę, dlaczego lepiej traktuje Sławka, mówiła:

– Wy jesteście dziewczynami, możecie same sobie zrobić śniadanie, a poza tym – w przeciwieństwie do was – on niczego do domu nie przyniesie!

Dlaczego mama nie chciała widzieć, że jesteśmy tylko dziećmi?

Już jako dorosła zapytałam mamę, czemu tolerowała romanse tatusia. Odpowiedziała, że było jej to na rękę, bo nie musiała z nim sypiać. Następnie zapytałam, czemu zanosiła mnie owiniętą w ręcznik do jego łóżka. Zdenerwowała się i powiedziała, że niczego takiego nie pamięta. Na koniec dodała:

– Jak możesz mnie o coś takiego posądzać? Jesteś chora psychicznie!

Opowiedziałam bratu o tej rozmowie. Stwierdził ze smutkiem:

– Nie chciałem wracać do tych wspomnień, ale dobrze pamiętam, jak mama zanosiła cię do łóżka taty. Miałaś na sobie tylko ręcznik.

Zrozumiałam, że mama woli robić ze mnie wariatkę, niż przyznać się do swojego okrucieństwa.

W tamtych czasach wierzyliśmy, że rodzice są nieomylni, dlatego godziłam się na wszystko, co ze mną robili, Byłam przekonana, że rodzice kochają mnie tak, jak ja kocham ich. A jeśli cierpię, to dlatego, że sobie na to zasłużyłam.

Starałam się być posłuszną córką. Miałam nadzieję, że wtedy tatuś przestanie mnie zabierać do łóżka, ale nie przestawał. Utwierdziło mnie to w przekonaniu, że za mało się staram.

Wierzyłam wtedy w Boga i bałam się, że za to, co robię z tatusiem, pójdę do piekła. Modliłam się kilka razy dziennie, aby Bóg pomógł mi po śmierci dostać się chociaż do czyśćca. Chciałam stać się lepsza i codziennie chodziłam do kościoła, choć musiałam pokonać kilka kilometrów. Miałam nadzieję, że jeśli ja się zmienię, Bóg mnie wysłucha i zmieni tatusia. W kościele oprócz mnie były same stare babcie. Inne dzieci nie chodziły tak często do kościoła. To utwierdziło mnie w przekonaniu, że nie są zepsute jak ja.

Niestety, moje modlitwy nie zostały wysłuchane. Tatuś nie zaprzestał nocnych wizyt. A mnie dodatkowo nękały wyrzuty sumienia, że zdradzam mamę. Stały się jeszcze większe, gdy poszłam do pierwszej komunii. Nikt mnie nigdy o nic nie pytał. Z czasem zrozumiałam, że to normalne.

Uwielbiałam bajkę o Kopciuszku – biednej dziewczynce odrzuconej przez najbliższych. Czułam się jak Kopciuszek, więc z nadzieją zaczęłam się modlić do wróżki. Wierzyłam, że skoro pomogła Kopciuszkowi, pomoże i mnie. Nie pomogła. Zrozumiałam, że bajki to kłamstwo, a tata wciąż do mnie przychodził…

Skarżyliśmy się mamie na tatę. A ona straszyła nas, że jeśli nie przestaniemy, odda nas do domu dziecka. Baliśmy się tego jak ognia. Kiedyś jednak nie wytrzymaliśmy i po strasznej awanturze powiedzieliśmy, żeby nas do tego domu dziecka oddała. Wtedy dostała furii. Wystraszeni nigdy więcej o tym nie wspomnieliśmy.

Tatuś nie zawsze był taki odważny. W czasach, kiedy w Polsce panował komunizm, w domu wiele razy wymyślał na ustrój. Ale kiedy nadchodził Pierwszy Maja, potulnie brał udział w pochodzie. Rzadko opuszczał te obowiązkowe imprezy. A kiedy już to mu się zdarzyło, wspólnie z mamą obmyślali jakieś wiarygodne usprawiedliwienie. Mama nie chodziła na pierwszomajowe pochody. Zostawała w domu i gotowała obiad. Nie przejmowała się, co powie na to jej dyrektor.

Skończył się komunizm, nastała „Solidarność”. Także teraz tatuś starał się zachowywać rozważnie. Zapisał się do tego związku wtedy, kiedy zrobiła to większa część załogi jego zakładu. Pomimo to nurtował go niepokój, czy dobrze zrobił. Często dyskutował z mamą na ten temat. Mama starała się rozwiewać jego wątpliwości. Gdy działalność „Solidarności” została zakazana, tatuś ze strachu czym prędzej się z niej wypisał. Całymi godzinami debatował z mamusią, czy nie będzie to miało dla niego jakichś przykrych konsekwencji. Mamusia jak zwykle stanęła na wysokości zadania, wspierała i uspokajała tatusia. W takich chwilach myślałam, że nareszcie i on wie, co to strach.

Zdarzały się też śmieszne sytuacje z tatusiem w roli głównej. Raz bolał go ząb, więc poszedł do dentysty. Nie pozwolił zrobić sobie zastrzyku znieczulającego, żeby ząb miał za swoje. Innym razem bolały go oczy, więc postanowił je wymyć. Wtarł w nie pianę z mydła. Wrzeszczał tak, że było go słychać na podwórku. Jeszcze innym razem posmarował sobie wysypkę wywołaną przez półpasiec sokiem z cytryny. Też strasznie potem wrzeszczał. Sąsiedzi myśleli, że ktoś żywcem obdziera tatusia ze skóry. Aneta pędem pobiegła do łazienki, żeby go ratować. Wiele razy śmialiśmy się z tych zdarzeń do łez.

Wciąż na próżno starałam się zrozumieć, jak to jest, że chociaż gardzę tatusiem, to wciąż się go boję.

Niedawno oglądałam w telewizji program o dzieciach. Pewien Amerykanin pojechał z pomocą humanitarną do domu dziecka w Rosji. Rozdając dary, zobaczył dziewczynkę stojącą samotnie na uboczu. Podszedł do niej, wziął ją za rękę i od tej pory dziewczynka nie odstępowała go ani na krok. Gdy wyjeżdżał, stała na trzydziestostopniowym mrozie i patrzyła na niego ze smutkiem. Po powrocie do Ameryki przez wiele dni miał przed oczami ten widok. Nie umiał z tym żyć. Wrócił po kilku tygodniach i adoptował dziewczynkę oraz jej brata. Ze łzami opowiadał, jaki jest teraz szczęśliwy. Wiele bym dała, aby wtedy ktoś mnie tak pokochał.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki