Morderstwo na Wyspie Szczęścia - Eva Louko - ebook

Morderstwo na Wyspie Szczęścia ebook

Eva Louko

3,8
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Kiedy wszyscy znają wszystkich, każdy po kolei staje się podejrzanym.
Ronja Vaara jest dziennikarką po trzydziestce i od dawna mieszka za granicą. Po latach musi jednak wrócić w rodzinne strony, na wyspę Lauttasaari. Na miejscowej plaży odnaleziono bowiem zwłoki jej ojca.
Spotkanie przyjaciół z dzieciństwa jest dla niej zarówno pocieszające, jak i bolesne. Na domiar złego prowadzący dochodzenie młody policjant wydaje się nie wykonywać swojej pracy tak, jak należy.
Choć Ronja nie miała z ojcem bliskiej relacji, bierze sprawy w swoje ręce. Bada przeszłość mężczyzny, prowadząc własne śledztwo i odkrywając głęboko skrywane sekrety lojalnych wobec siebie mieszkańców wyspy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 418

Rok wydania: 2024

Oceny
3,8 (69 ocen)
20
27
15
5
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
_ixzca_

Z braku laku…

Połowa tej książki była dla mnie ciężka do przetrwania. Przydługie opisy, wolny rozwój sytuacji i te męczące dialogi o wszystkim i o niczym, sprawiały, że miałam ochotę porzucić czytanie tej książki.
10
akanska

Z braku laku…

Trochę naiwne. Przewidywalne, bez klimatu.
10
Zaczytana-1984

Nie oderwiesz się od lektury

Niesamowita historia, wciągająca I satysfakcjonujące polecam
10
Radosanka

Całkiem niezła

Lubię skandynawskie kryminały, jednak ten mnie trochę zmeczył. Ciekawa historia, ale mogłsby toczyć się trochę szybciej. Trudno przewidzieć zakończenie, co jest dużym plusem tej książki.
00
autsajderka

Dobrze spędzony czas

Ronja Vaara po otrzymaniu informacji, że jej ojciec został zamordowany powraca na wyspę gdzie się wychowywała i spędziła pół życia. Miał być to szybki i krótki wyjazd jednak przedłużające się śledztwo zmusza Ronję do zostania i zapoznania się z tajemnicami ojca. Wraz z przyjaciółmi próbują na własną rękę odnaleźć mordercę. Jednak zgrana społeczność Lauttasaari nie jest chętna do pomocy. Czy Ronji uda się rozwiązać zagadkowe morderstwo ojca? "Morderstwo na Wyspie Szczęścia" to typowy skandynawski kryminał. Przyznam, że na początku ciężko mi było się wkręcić w opowieść jednak im dalej tym było lepiej i wciągnęła mnie totalnie. Książka ma wiele wątków, wiele opisów dzięki którym jest nam łatwiej poznać bohaterów. Momentami autor wodzi nas za nos i podsuwa mylne poszlaki i tym samym na początku już myślałam, że znam rozwiązanie całej historii a jednak nie :D . To historia o prawdziwej miłości, stracie i tęsknocie żeby nie było kolorowo to także pojawia się tutaj chęć zemsty. To opowieść...
00

Popularność




 

 

 

 

Tytuł oryginału: Onnellisten saari

Copyright © Eeva Louko, 2022

Original edition published by Otava, 2022

Polish edition published by agreement with Eeva Louko and Elina Ahlback Literary Agency, Helsinki, Finland

Copyright © for the Polish translation by Dorota Kyntäjä, 2024

Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2024

 

Książka została opublikowana przy wsparciu FILI –

Finnish Literatue Exchange

 

 

Redaktorka prowadząca: Joanna Zalewska

Marketing i promocja: Karolina Guzik

Redakcja: Karolina Borowiec-Pieniak

Korekta: Aleksandra Deskur, Anna Nowak

Projekt typograficzny, skład i łamanie: Stanisław Tuchołka | panbook.pl

Projekt okładki: Mariusz Banachowicz

Zdjęcie na okładce: © Jonathan Gallegos | Unsplash

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki

 

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.

 

eISBN 978-83-67727-03-7

 

CZWARTA STRONA

Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.

ul. Fredry 8, 61-701 Poznań

tel.: 61 853-99-10

[email protected]

www.czwartastrona.pl

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Dla Taty

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Helsinki, 20 września 1975 r.

 

Kochanie!

Nie wiem, czy ten list kiedykolwiek do Ciebie dojdzie. Mimo to muszę spróbować i go napisać. Tęsknię bowiem za Tobą tak bardzo, tak bardzo, że aż serce mi się kraje. Nie potrafię myśleć o niczym innym niż o Twoim dotyku. O Twoim spojrzeniu. O Twoich dłoniach w moich.

Nie rozumiem, jak znaleźliśmy się w tej sytuacji. Mieliśmy przed sobą całe to szczęście, przyszłość była tak blisko. Już się zaczęła. Nie pojmuję, jak wszystko uległo zmianie w jednej chwili. W mgnieniu oka.

Teraz wokół mnie jest tylko popiół i proch. Wciąż staram się zrozumieć, jak to się stało. Co się tak naprawdę wydarzyło.

Minęło tak dużo czasu od naszego ostatniego spotkania. Od naszego ostatniego dotyku. Miesiące są dla mnie jak lata. Jak wieczność.

Nie wiem, gdzie Cię trzymają i jak mijają Ci dni. Mnie nikt nic nie mówi. I nawet nie mogę zapytać. Chyba rozumiesz i nie nienawidzisz mnie za to, że Cię nie odwiedzam? Podtrzymuje mnie myśl, że u Ciebie wszystko dobrze. Dbają o Ciebie, prawda?

Każda noc bez Ciebie to udręka. Jedna czarna udręka. Nie da się jej wyrazić słowami. Moje dni są puste bez Twoich objęć. Tęsknisz za mną?

Kochanie, mój Skarbie. Czekam na Ciebie.

 

Całuję

B.A.

 

 

 

 

 

Dziennik pokładowy

 

 

 

 

 

 

Cały dzień zszedł mi na czytaniu moich wcześniejszych wpisów. W ciągu lat dużo się ich zebrało, wiele setek stron.

Stron pełnych gorzkich wymiocin. Nagromadzonych przez te wszystkie lata gorzkich wymiocin.

Teraz palę to wszystko. Zamierzam zacząć od nowa.

Moje wcześniejsze wpisy – one były pełne nienawiści. Nienawiści do ciebie. Teraz wiem, że to nie tak. Że nie trzeba cię było oskarżać. Nienawiść, która ze mnie wybijała, była twoim prezentem dla mnie. Teraz już rozumiem, że mogę ten prezent wykorzystać.

Teraz rozumiem lepiej.

To jest pierwszy wpis mojego nowego ja.

Tu się rozpoczyna moja podróż.

Szukam informacji. Z małych, uszkodzonych, niepasujących do siebie kawałków próbuję złożyć pełny obraz. Jestem jeszcze w trakcie pracy. Lecz teraz znam właściwy kierunek.

Wiem, że twoje działanie było dla mojego dobra. Teraz to wiem. Mam od ciebie nowe życie. Mam cel.

Zamierzam go osiągnąć.

 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ 1

 

 

 

 

 

 

Zwłoki leżały jak lalka na skraju błotnistego brzegu.

Oblepione były mulistym piaskiem i zaplątane w pourywane gałązki, przyniesione przez morze. Bezwładne ciało poruszało się rytmicznie w zimnych falach. Prawa ręka, z dłonią obróconą w stronę nieba, leżała bezwolnie wyciągnięta na suchym piasku. Fałdy woskowatej białej skóry tworzyły tatuaż w siatkówkach patrzącego.

Anton Koivu stał na plaży. Jeszcze teraz, nawet po dziesięciu latach, odczuwał bezradność i pokorę w zetknięciu z potęgą śmierci. Była ona groteskowa i okrutna w swojej nieprzewidywalności.

– Hej, spójrz na to! – wykrzyknęła Oona Laine, przywracając go do rzeczywistości.

Policyjny reflektor zalewał plażę Kasinonranta światłem nienaturalnie jasnym jak na październikową noc. Anton ruszył powoli w stronę linii brzegu, ciała i stojącej przy nim ciepło odzianej kobiety. Oona całkiem ukryła pod wełnianą czapką swoje długie, jasne włosy.

Trudno było przejść, gdyż całą plażę pokrywały gałęzie, śmieci i brudne sitowie, wyrzucone na brzeg. Była pełnia jesieni, lecz biel nie uratowała jeszcze Helsinek przed trwającą miesiącami ponurą ciemnością. Jesienne wichury ostatnich tygodni potargały wyspę Lauttasaari, zaśmieciły otoczenie i wszędzie podniosły poziom wody niebezpiecznie wysoko. A nie zanosiło się na to, że się uspokoi.

Ciało wyjmowano ostrożnie z morza i układano na piasku. W sztucznym świetle woda robiła wrażenie czarnej i oleistej. Ekipa techniczna zdążyła już ogrodzić teren jaskrawożółtą taśmą.

– Chodź, zobacz! Chłopcy wynoszą właśnie denata! – zawołała Oona. – Facet raczej nie wpadł do morza przypadkiem podczas wieczornego biegania. A przynajmniej jego ubrania na to nie wskazują.

Cienka materiałowa kurtka i bawełniane spodnie przykleiły się do skóry zmarłego. Kształty martwego ciała były dobrze widoczne. Buty zostały w wodzie – jeśli je w ogóle wcześniej miał – a stopy były bose. W ostatnich tygodniach temperatura wynosiła blisko pięciu stopni.

– Co go skłoniło do wyjścia z domu w letnich ubraniach?

Obrócono ciało. Policjanci się wzdrygnęli.

Oona cofnęła się instynktownie o parę kroków.

– O, szlag! Nieźle.

Pod opuchlizną i siniakami oczy były ledwo widoczne. Ich okolice i w ogóle całą twarz pokrywały delikatne wybroczyny. Na zniekształconej, czarno-sinej skórze wyraźne były tylko rozchylone usta. Krwistoczerwone, szerokie obtarcie na szyi połyskiwało jak wykrzyknik.

Anton i Oona spojrzeli na siebie znacząco. To dlatego zostali wezwani na miejsce natychmiast, choć była już prawie dziesiąta wieczorem. Ucisk na szyi był najwyraźniej mocny.

– Brzeg jest w tym miejscu płytki i kamienisty. Morze było wzburzone, fale silne… – Głos Oony rozwiał się w powietrzu.

W głowie Antona pojawił się obraz pokrytych mułem ostrych kamieni, trących pobladłe i wymiękłe w wodzie ciało. Przełknął ślinę i skinął głową.

– Sekcja zwłok prawdopodobnie wyjaśni więcej.

– Ciało znalazła jakaś nastolatka – powiedziała Oona. – To był dla niej z pewnością dość duży szok. Jest tam, chłopaki się nią zajęły. Niedługo pójdę z nią znowu porozmawiać.

Anton skinął głową.

Ekipa sprawnie pracowała przy ciele. Zbierała okruchy informacji, jakichkolwiek. Anton jednak nie był w stanie należycie się skoncentrować.

Samotny mężczyzna na plaży skończył w morzu. Ciało zmiażdżone pod ciężarem wody. To nie wyglądało na wypadek. Ślad na szyi mówił swoim własnym, niemym językiem o przemocy. Czy ten człowiek wiedział, co go czeka? Anton potrafił sobie wyobrazić pojawiający się na twarzy zmarłych cień przerażenia. Przerażenia, że życie się kończy i nic nie można zrobić. Rozmyślał o tym za każdym razem, gdy widział ciało; dręczyło go to. Co człowiek myśli, kiedy wie, że umrze? Szczęśliwi ci, którzy odchodzą we śnie, we własnym domu, własnym łóżku.

– Na żwirowej dróżce prowadzącej na południe, na skraju sitowia, znaleźliśmy nieco śladów. – Oona wskazała na krętą, ciemną ścieżkę blisko plaży. – Technicy już odgradzają dużą część tego obszaru i przeczesują go gęstym grzebieniem.

Czyżby zauważyła rozkojarzony wzrok Antona i próbowała teraz przywrócić partnera do rzeczywistości delikatnym szturchnięciem? Anton chrząknął i instynktownie się obrócił. Zrobił parę zdecydowanych kroków, przystanął i wbił wzrok przed siebie.

Ciemność.

Światła miasta padały gdzieś z daleka na plażę, tworząc na niej stonowaną żółtą poświatę. Stojące w wojskowym szeregu po obu stronach ścieżki nagie drzewa czekały w milczeniu. Ich szorstkie kontury wtapiały się w mrok. Podmuch je rozbudzał i wyciągały swoje macki, jak gdyby modliły się do nieba, wzdychając i kołysząc się na wietrze.

Anton się wzdrygnął. Śmierć jest zawsze brzydka. Poczuł się zmęczony.

– Tu jest coś jeszcze! – wykrzyknęła Oona znad samego brzegu i dała mu znać, by tam wrócił.

Anton przerwał rozmyślanie. Czuł, że nogi ma ciężkie jak z ołowiu, gdy niechętnie podchodził z powrotem ku nieco już mokremu od mżawki brzegowi. Oleista, lśniąca linia wodna gięła się na horyzoncie. Czarne morze i ciemne niebo zlewały się ze sobą. Wzrok nie mógł sięgnąć daleko. Jedynie słabo odznaczająca się po lewej stronie smuga oznajmiała, że gdzieś za ponurymi kłębami chmur świeci żółtym blaskiem księżyc.

– Popatrz. To prześwitywało z kieszeni, gdy chłopaki badały ciało. Dlaczego miał przy sobie właśnie to, a nie był nawet ciepło ubrany? – zdziwiła się Oona i zamachała przezroczystym workiem, który trzymała w dłoni obleczonej w jednorazową rękawiczkę.

W worku coś było.

– Co… – Anton nie potrafił sformułować sensownego zdania. Wciągnął na ręce wyjęte z kieszeni zielone lateksowe rękawiczki i chwycił podany mu przez Oonę przedmiot.

– To naprawdę niespotykane. Zachowało się bez szwanku. Woda nie zdążyła tego zniszczyć.

Anton wytężał w ciemnościach wzrok. Oona podeszła i usłużnie mu poświeciła. W blasku latarki jaśniała uwieczniona na widokówce linia brzegowa. Przez ułamek sekundy dało się usłyszeć krzyczące mewy, poczuć słone morze. Poczuć lato.

Anton obrócił worek na drugą stronę.

– Ab alio expectes, alteri quod feceris.

– Co to znaczy?

Morze szumiało wokół nich w ciemności. Czarne niebo wisiało nisko. Zaraz miało zacząć padać.

– Wróćmy na posterunek. Ten przedmiot zostanie zbadany przez ekipę techniczną. Musimy jak najszybciej poznać przyczynę zgonu – rzucił Anton i pomaszerował w kierunku radiowozu.

 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ 2

 

 

 

 

 

 

Budzik zabrzęczał o szóstej. Za oknami było jeszcze całkiem ciemno.

Ronja przeczołgała się na skraj łóżka i ziewnęła. Z tyłu głowy migotało jej nieprzyjemne rozczarowanie. To uczucie wkradło się tam już poprzedniego wieczoru; ściskał jej się żołądek, a przez ciało przechodziły dreszcze przypominające objawy przeziębienia.

Westchnęła. Skąd miała wykrzesać energię na coroczny wyjazd w rodzinne strony?

Maksowi było jej szkoda, więc zaproponował weekendową wycieczkę do Sztokholmu przed wyjazdem Ronji do Finlandii. Plan zakładał, że będą się jak najlepiej bawić i relaksować, po czym ona pojedzie dalej do Finlandii, a Max wróci do Londynu. Dobrze znał swoją współlokatorkę. To było dokładnie to, czego Ronja potrzebowała przed wylotem na wietrzną i zimną wyspę Lauttasaari. Przed ponownym zetknięciem się z ojcem i innymi osobami stamtąd.

Zgarnęła wełniane skarpety i wciągnęła je na nogi, gdyż wysłużona podłoga we wspólnym mieszkaniu była lodowato zimna. Zza ściany dobiegł słaby odgłos pikania budzika Maksa. Prawdopodobnie współlokator zdążył już włączyć drzemkę. Ronja poszła na palcach do maleńkiej toalety i wpatrywała się w siebie w lustrze. Jak to możliwe, że znowu jest ta pora roku? Raczej nigdy do tego nie przywyknie, lecz z roku na rok może będzie to łatwiejsze do zniesienia. Niczym plaster, który po prostu trzeba oderwać od skóry, choć wiadomo, że zaboli. Lecz tak jak w dzieciństwie odrywanie plastra powoduje strach i płacz, tak po osiągnięciu dorosłości trzeba to po prostu znieść, co najwyżej nieco się krzywiąc.

Lustro w toalecie było porysowane, a w świetle brzęczącej nad nim żarówki twarz Ronji miała śmietankowy kolor. Po niespokojnym śnie włosy sterczały jej do góry, a z czarnymi cieniami pod oczami wyglądała na chorą. Światło zamigotało. Mieszkanie w Londynie było prawdziwą norą. Ronja musi dostać nową pracę i odłożyć pieniądze, nawet jeśli ceny wynajmu dla jednej osoby są tu skandalicznie wysokie. Trzeba wytrzymać odrywające się od ścian paski farby, kran, z którego leci lodowata woda, aneks kuchenny, w którym da się jedynie obrócić. Być może Max zgodzi się wspólnie szukać nowego lokum. Dobrze im się razem mieszka i potrafią dawać sobie nawzajem przestrzeń.

Czas tak pędził, że wybiegli na zewnątrz w ciemny poranek, ciągnąc za sobą turkoczące walizki. Żadne z nich nie miało jeszcze ochoty nic mówić. Ronja czuła się niechlujnie. Nic nie mogła poradzić na to, że przez wyjazdy do Finlandii garbiły jej się z przygnębienia ramiona. Miała wrażenie, że jest tam poza społecznością, obca. Irytowało ją, że nic się tak naprawdę nie zmieniło. Z drugiej strony życie w rodzinnych stronach biegło jednak naprzód podczas jej nieobecności. Piętnaście lat za granicą to długi okres.

Ronja spoglądała przez okno taksówki na światła metropolii i na budzące się miasto. Uznała, że lepiej jechać do Finlandii w tym momencie, kiedy tak naprawdę była bezrobotna. Albo in between jobs, jak to wolała określać. W młodości była przekonana, że świat należy do niej, lecz na drodze stanęły jej życie i własna przeciętność. Ledwo pozbierane punkty do dyplomu, garść niesprecyzowanych miejsc praktyk zawodowych i umowy śmieciowe. Dziennikarka internetowa, która utknęła w pracach dorywczych. Wizja, w której w roli reportera zagranicznego wyjechałaby w miejsce będące aktualnie punktem zapalnym, uzbrojona w notatnik i długopis, została zastąpiona skromniejszymi marzeniami. Praca stała, praca w ciągu dnia. Chociażby praca we własnej branży. Coś innego niż bezmyślne i monotonne składanie tekstu serwisu internetowego w dziale newsów oraz naciskanie przycisku Enter dzień po dniu. Na szczęście ostatnia śmieciówka właśnie się skończyła. A Ronja nie będzie za nią tęsknić. Wyszła z biura, nie pożegnawszy się ze współpracownikami.

Heathrow tętniło życiem, gdy taksówka podjechała pod wejście. Ronja i Max skierowali się w stronę hali odpraw. Dookoła rozbrzmiewały głośno nadawane ogłoszenia, cierpliwie zaganiając spóźnione i zagubione tłumy do odpowiednich samolotów. Zapuszkowane grupy ludzi kierowano do Hongkongu, Brukseli, Nowego Jorku… To samo powtarzało się dzień po dniu i godzina po godzinie. Szczęśliwi ludzie, niespokojni ludzie, zmęczeni i oczekujący ludzie. Wszyscy razem, w jednym pomieszczeniu bez dopływu tlenu.

Ronja i Max przedostali się powoli do samoobsługowego stoiska, by się odprawić. Przed nimi stała trajkocząca grupa kobiet, która niezbyt umiała skorzystać z automatu. Ronja czekała zrezygnowana metr od gdaczącego grona. Kobiety machały, kiwały się i głośno śmiały. Najwyraźniej czekały już na dziewczyńską wyprawę. Być może do jakiegoś fajnego miasta, gdzie wino jest tanie, a kelnerzy flirtują. Ronja spojrzała na nie i westchnęła. Sztokholm był tylko słodkim złudzeniem, oszustwem. Nie mogła się doczekać powrotu do Londynu. Choć Londyn zdecydowanie nie dał jej jeszcze tego, co w nim najlepsze – życie zawodowe było do dupy, a i mieszkanie niespecjalne – to jednak chociaż Jacob zapraszał ją oficjalnie na randki. Spotykali się od kilku tygodni, głównie nocami, w jego stylowym mieszkaniu służbowym. Jacob nie chciał nocować w dziadowskim, dzielonym ze współlokatorem mieszkaniu Ronji. Lecz do tej pory nie robił z randek wielkiego halo – ani nawet nie nazywał ich randkami. Jacob miał, rzecz jasna, dużo roboty, gdyż właśnie dostał pracę w renomowanej firmie prawniczej. Niekoniecznie był materiałem na męża, a i Ronja nie była pewna, czy rzeczywiście jest nim zauroczona, ale tak naprawdę nie miało to dla niej znaczenia. Chciała się tylko przez chwilę dobrze bawić, zapomnieć o nudzie i jałowym życiu – lub może pokazać sobie samej, że nawet po trzydziestce wciąż może być interesująca i że jej pociąg jeszcze nie odjechał.

Max poszedł w głąb nieskończonych labiryntów lotniska szukać dla nich kawy. Ronja czekała pod dużymi tablicami świetlnymi. Niezręcznie było stać bezczynnie, wyciągnęła więc z kieszeni telefon. Ten zaś właśnie zadzwonił. Ronja się przestraszyła. Na ekranie wyświetlał się fiński prefiks, lecz pozostała część numeru była jej całkiem nieznana.

– Halo?

– Czy to Ronja Vaara? – odezwał się beznamiętny męski głos.

Serce kobiety zabiło mocniej. Głos faceta w telefonie brzmiał oficjalnie.

– Tak, to ja.

Z jej biletami lotniczymi chyba wszystko grało?

– Mówi aspirant Koivu z wydziału kryminalnego helsińskiej policji. Muszę niestety zawiadomić panią, że pani ojciec, Harri Vaara, został znaleziony martwy, stracił życie w nie­jasnych okolicznościach. Trwa badanie przyczyny zgonu. Bardzo mi przykro.

Ojciec? Nie żyje?

Głos w uszach Ronji ucichł. Odbijające się echem odgłosy lotniska nachodziły na siebie i się deformowały, tworząc kakofonię. Barwy uległy zniekształceniu, a jarzeniówki doprowadzały oczy do bólu. Jasnoróżowa walizka oparta o ladę przeciwległego stanowiska odprawy aż biła po oczach. Wyrysowała się na siatkówce Ronji jak wykrzyknik. Wielka, twarda i zużyta, prawdopodobnie tania kopia markowej torby. Wisiała na niej postrzępiona plakietka z nazwiskiem, która kołysała się znużona na lewo i prawo wraz ze strumieniami powietrza wytwarzanymi przez tłumy ludzi.

– Przepraszam, ale chyba nie rozumiem – udało się Ronji wymamrotać do telefonu. Jakiś przechodzień trącił ją walizką w nogę, mimo to nic nie poczuła. – To znaczy co się tacie stało?

Cisza.

– Jak już mówiłem, pani ojciec został niestety znaleziony martwy w niedzielę przy plaży Kasinonranta – powtórzył niecierpliwie męski głos. – Przykro mi, że nie zadzwoniliśmy wcześ­niej, mieliśmy problem ze zlokalizowaniem pani.

Ojciec. Nie żyje.

Ta informacja nie dotarła ani do tułowia, ani do serca, ani do płuc. Nigdzie. W tym momencie Ronja czuła tylko nieskończoną, wszechogarniającą pustkę. Cała krążąca w niej krew wyparowała z ciała, pozostała tylko pusta skorupa.

– Jest tam pani? Rozpoczęliśmy badanie przyczyny zgonu. Musimy przeprowadzić w mieszkaniu pani ojca na ulicy Särkiniementie dochodzenie w związku z tym, co znaleźliśmy na miejscu zgonu. Mamy nadzieję, że nie ma pani nic przeciwko temu. Wybierzemy się tam jeszcze dzisiaj. Prosimy panią również o jak najszybsze przybycie na komisariat w celu przeprowadzenia dalszej rozmowy o sprawach związanych ze śmiercią pani ojca… Halo?

Ronja patrzyła przed siebie, nie widząc nic. Gdzieś w zakamarkach umysłu pojęła, że mężczyzna wciąż mówi i udziela instrukcji. Głos dochodził z daleka.

– Ale… Wybierałam się do Sztokholmu – wydusiła z siebie Ronja i jednocześnie zrozumiała, jak absurdalnie to zabrzmiało. Jak nagle ta cała weekendowa wycieczka straciła jakikolwiek sens.

Jej ręka opadła luźno wzdłuż tułowia. Niby niechcący kobieta nacisnęła kciukiem ikonę czerwonej słuchawki, nie przejmując się własnym nieuprzejmym zachowaniem.

Była już przecież w podróży.

 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ 3

 

 

 

 

 

 

Milla pośpiesznie nalała do dużego kubka odstałą w dzbanku kawę, a drugą ręką otworzyła lodówkę. Uchwyt był lepki od zaschniętego jogurtu. Mleko się najwyraźniej skończyło, no jasne.

Cholera.

Tej nocy znów miała koszmar. Ten, który terroryzował ją przez pół dzieciństwa. Zdążyła już o nim zapomnieć, lecz teraz powrócił i prześladował ją przez całą noc. Stała na plaży, po kostki w wodzie. W czarnej wodzie, która ją wciągała. Zimna i złowroga, oplatała jej nogi i siłą ciągnęła na dno, w ciemność. Mostek Milli uciskała nieunikniona, zbliżająca się śmierć. Następnie chwyciła ją za gardło mokra, lodowata ręka i ściskała – ściskała cienkimi kościstymi palcami tak mocno, że zaczynało brakować tchu… I wtedy Milla obudziła się w swojej ciemnej sypialni, cała zlana potem.

Obok niej chrapał Topi. Pokój wydawał się obcy i dziwny. Kiedy w końcu, z walącym sercem, Milli udało się uspokoić i zapaść z powrotem w stan przypominający sen, koszmar rozpoczął się na nowo. Zimno osiadło gdzieś w okolicy brzucha i nie drgnęło, nawet gdy zadzwonił budzik. Duża poranna kawa również nie ogrzała jej na dłużej niż sekundę.

Milla wiedziała, dlaczego powróciła ta sama stara udręka. Zginął ojciec Ronji. Helena, jej teściowa, zadzwoniła do nich poprzedniego wieczoru o dziwnie późnej porze. Zgodnie ze swoim zwyczajem Topi od razu odebrał telefon od matki, lecz zamiast wesoło gawędzić, pobladł. Harri Vaara został znaleziony martwy na brzegu morza. Podobno przez nastoletnią córkę Mikkolów. Harri był znany mieszkańcom wyspy, uczył niegdyś co najmniej połowę dzielnicy.

Milla westchnęła głęboko. Było jej szkoda młodej dziewczyny, która znalazła ciało. Biedactwo może mieć jeszcze po tym traumę.

Siorbnęła kawę z kubka. Czarny napój wydawał się bardziej gorzki niż jeszcze przed chwilą.

Ojciec Ronji.

Milla tylko na ułamek sekundy się zdziwiła, że matka Topiego dowiedziała się tak szybko. Nie było w tym nic zaskakującego: na Lauttasaari informacje krążyły błyskawicznie, zwłaszcza w sprawach dotyczących starszego pokolenia, i rozchodziły się w lokalnej społeczności po każdym domu jak wirus. Ojciec Ronji był w dodatku tak rozpoznawalną postacią.

Po tym, jak Topi przekazał wiadomość Milli, ta natychmiast trzykrotnie próbowała się dodzwonić do Ronji i w końcu zostawiła jej wiadomość głosową. Ronja, jak to miała w zwyczaju, nie odpowiedziała. Może nie była jeszcze w stanie rozmawiać. Nie potrafiła zbyt dobrze wyrażać własnych uczuć i mogła potrzebować czasu. Niewykluczone, że była już w drodze do Finlandii.

Milla potarła suchą, podrażnioną przez zimne powietrze skórę na lewej ręce. Musiała już przestać rozważać tę sprawę, inaczej zwariuje. Postanowiła więc myśleć o zwłokach i śmierci kiedy indziej. Być może jeśli postanowi sobie wystarczająco mocno, skończą się także koszmary. Albo przynajmniej pojawią się na nowo w jakimś lepszym czasie. Milla miała fenomenalną umiejętność odsuwania złych i negatywnych myśli na bok i powracania do nich tylko w razie potrzeby. Nie roztrząsała nadaremnie sytuacji. Skupiała się na sprawach pozytywnych, nawet jeśli wydawała się przez to czasami głupia i naiwna.

Łyk kawy rozbudzał zesztywniałe po nocy członki. Milla rozejrzała się po brzydkiej i wysłużonej kuchni. Był jeszcze wczesny poranek. Krótka, delikatnie mglista chwila pomiędzy pobudką a wirem codzienności była jak pocieszenie. W kuchni Milla czuła się swojsko, bezpiecznie. Na stole leżały miseczki po owsiance, których zawartość zdążyła się zmienić w zaschły klajster, wczorajsze, na wpół nadgryzione wieczorem kanapki i przeróżne bloki z klocków Lego. Wczorajsze naczynia wciąż moczyły się w zlewie, a kuchenne blaty pełne były okruszków chleba i bezkształtnych plam. Po podłodze walało się więcej zabawek. Szafki kuchenne wyglądały na stare, lecz w tym momencie rodziny nie było stać na jakikolwiek remont w mieszkaniu, ponieważ Milla była od Bóg wie ilu lat na zasiłku rodzicielskim. Nie, żeby miała się z chęcią zająć remontem z trójką małych dzieci kręcących się jej pod nogami. Nauczyła się nawet trochę lubić ozdobione romantycznymi esami-floresami szafki w żółtawym odcieniu wanilii i całkowicie do nich niedopasowaną podłogę z płytek.

Za oknami pilnie wymagającymi mycia panował ponury mrok i siąpił łagodny deszcz. Było dopiero wpół do siódmej, lecz na zewnątrz wprawiono już poranną rutynę w ruch: podróżujący do pracy ludzie czekali pod parasolami na przystanku autobusowym, samochody stały w korku na światłach. Codzienność toczyła się jak każdego dnia. Tymczasem życie Milli, matki trójki dzieci, gnało przez ostatnie lata jak szalone, nakręcane zarwanymi nocami i chaotycznymi dniami.

Ogarnęła ją znana jej drażliwość. Milla była zmęczona. Zmęczona i zmarniała. Zapuszczona. Czasem miała ochotę wydrzeć się na łagodne i życzliwe pielęgniarki w przychodni dziecięcej oraz na oziębłe kasjerki w sklepie. Na przechodniów. Na teściową.

Milla kochała swoje dzieci, to nie w tym tkwił problem. Sama chciała je urodzić w małym odstępie czasowym, żeby miały w domu towarzystwo do zabawy i żeby okres niemowlęcy ogarnąć za jednym razem. Albo za jednym pięcioletnim stanem śpiączki. Milla prychnęła lekko na tę myśl. Jakże była wówczas naiwna. Teraz starała się, jak mogła, lecz często potrafiła się tylko złościć, zwłaszcza na Topiego. W kręgu jej znajomych nie było jeszcze wielu matek, które mogłyby się nawzajem wspierać, a mąż zdawał się przebywać w pracy przez dosłownie cały czas. W domu zaś był całkowicie przyklejony do ekranu komputera. Potrafił godzinami przesiadywać w mdłym blasku niebieskiego światła, zupełnie pogrążony w najnowszej grze internetowej. Albo gmerać w komórce, w opinii Milli z lekką skruchą, lecz mimo to kryjąc się z tym. Milla nienawidziła tego pełnego ekranów świata, do którego nie miała dostępu.

To nie całkiem tak miało wyglądać. Czuła, że dryfuje z prądem i próbuje za cenę życia utrzymać się w nim tak, by nie pogrążyć się doszczętnie w niebezpiecznej wodzie.

Tak jak w koszmarze ostatniej nocy.

Kawa skończyła się zbyt szybko i Milla właśnie jej sobie dolewała, gdy z sypialni dobiegł ją znajomy pomruk. Milo się obudził.

– Idę, kochanie, idę – westchnęła Milla, odstawiła kubek i gawędząc uspokajająco, poszła w stronę sypialni.

Mały, pogodny szkrab ze zmierzwionymi włosami siedział wśród kołder i pluszowych zabawek, obdarzając mamę szerokim uśmiechem. Stojąc w drzwiach, kobieta zastanawiała się, jak to możliwe, że ten widok rozczula ją za każdym razem; jak nie­wiarygodnie cudowny potrafi być jej syn. Uldze związanej z zaśnięciem malucha towarzyszyła natychmiastowa tęsknota, gdy przez wiele godzin miała synka nie widzieć. W miejsce rozdrażnienia i duszącego zmęczenia pojawiała się radość ze spotkania na nowo.

– Daa-daaa! – zawołał Milo tak głośno, jak potrafił, i wyciągnął do mamy małe, pulchne rączki. Tęsknota za nią i głód bardzo mu już dokuczały.

 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ 4

 

 

 

 

 

 

Anton ubrał się w T-shirt, zużyty dokładnie tak jak trzeba, i poprawił przed lustrem włosy. Wiedział, że wygląda dobrze. Jak dobrze, zaraz się okaże.

Wszystko było gotowe i takie jak należy. Sypialnia w jasnych barwach emanowała dyskretną elegancją. Ciężkie zasłony układały się szykownie, ściany były w tym właściwym odcieniu szarego beżu, a na biurku pod tylną ścianą ustawionych było kilka rozważnie wybranych zdjęć w ramkach. Mieszkanie w stylu secesyjnym wyglądało na jasne i piękne, a Anton wiedział, że za każdym razem robi ono duże wrażenie na kobietach.

Wypełniała go energia, a tym razem wyglądało na to, że match udał się wyjątkowo dobrze. Tinder nie służył do szukania niczego poważnego i wydawało się, że kobieta też tak uważa. W serwisie randkowym chodziło właśnie o krótkie spotkania i ubogie w uczucia bzykanie. Swipe’owanie było wygodne, tak jak zakupy w Internecie: klik w lewo – nie, dziękuję; klik w prawo – ta zdecydowanie przechodzi do następnej rundy. Na portalu, rzecz jasna, zdarzało się wiele miernot i szurniętych, lecz jeśli się nieco popracowało nad ustawieniami i utrzymywało własne standardy na wysokim poziomie, można było dobrze trafić.

Tego dnia nie powinna pojawić się żadna miernota. Zapowiadało się, że ta kobieta nie będzie za Antonem łazić. Nie było nic bardziej odpychającego niż kobiety, które wyraźnie zauroczone kręciły się po mieszkaniu, chciały zjeść razem śniadanie. Zaczynały wysyłać SMS-y. Takie Anton gasił od razu. Ghostowanie miało, rzecz jasna, swoje następstwa, lecz zawsze znajdował się ktoś nowy do towarzystwa. A Anton znał swoją wartość rynkową: doświadczenie, wygląd, mieszkanie.

Rozważania przerwał mu piszczący głos dzwonka. Mężczyzna jeszcze raz pośpiesznie poprawił kosmyk włosów. Niech ona trochę poczeka. To stwarza nastrój.

Jeszcze chwilę.

Po cichej klatce schodowej stuletniej kamienicy ponownie rozszedł się ten specyficzny dźwięk. Najwyraźniej laska nie była typem osoby, która potrafi czekać, uznał Anton. Podszedł szybkim krokiem do dębowych drzwi wejściowych i otworzył je nagłym, mocnym ruchem. Stojąca za drzwiami kobieta w szpilkach zachwiała się do tyłu.

– Cześć, ale jesteś punktualna – powiedział do niej Anton nieco niecierpliwym głosem i bez skrupułów obejrzał ją od stóp do głów.

Ruchem ręki pokazał, by weszła do środka.

Kobieta wkroczyła do przedpokoju. Anton patrzył na nią. Jej obcisłe, uszyte na miarę ubranie podkreślało piękne i wytrenowane ciało. Obciągnęła w zamyśleniu brzeg krótkiej spódniczki. Rąbek się nie poruszył. Miała na sobie botki na wysokich obcasach, a po plecach spływały jej długie jasne włosy. Była piękna i całkowicie odpowiadała jego preferencjom. I wyglądała na łatwą. To nie było złe.

Aż dziw, że była singielką. Choć, w sumie, skąd Anton mógł to wiedzieć? Na Tinderze kręcili się obecnie przeróżni ludzie, a jemu nie zależało na odrzucaniu zajętych. Jeśli jakaś nieszczęśliwa dama chce mieć w życiu nieco emocji, on może jej bez problemu je zaoferować.

– Fajnie, że przyszłaś – powiedział, obdarzając kobietę szerokim uśmiechem. Wiedział, że jest on rozbrajający.

Kobieta również się uśmiechnęła.

– Cześć.

Anton podszedł do niej, blisko. Nie potrzeba było słów, oboje wiedzieli, co się zaraz wydarzy.

Gdy godzinę później było po wszystkim, Anton wyskoczył nerwowo z pomiętej pościeli.

– Idę wziąć prysznic. Jest już naprawdę późno, a ja niestety muszę dziś wieczorem wyjść. – Uśmiechnął się urzekająco zza uchylonych drzwi od kabiny prysznicowej i znacząco postukał w nieistniejący zegarek na przegubie.

I nawet nie skłamał. Musiał iść na komisariat badać rzeczy z mieszkania nieboszczyka znalezionego na brzegu.

Leżąca w łóżku kobieta drgnęła nieco, lecz jeśli poczuła zawód, nie okazała tego. Poprawiła pozycję i popatrzyła na stos własnych ubrań na podłodze. Uśmiechnęła się lekko. Figlarnie. Ze swoimi nieco potarganymi włosami pasowała tutaj, do pościeli Antona. On nie pozwolił sobie na dłuższe rozważania. Pierwsza reguła Tindera głosiła, żeby nie wyżymać z randek niczego poważniejszego – to się nigdy dobrze nie kończy. Poza tym Anton nie szukał dziewczyny. Praca pochłaniała mu czas, i dobrze.

Odkręcił wodę i wsłuchał się w jej szum. To go uspokajało. Wszystkie odgłosy zniknęły, a on prawie zapomniał o kobiecie w sypialni. Po orgazmie chciał trochę pobyć w samotności, potrzebował czasu, by pozbierać myśli. Choć ta partnerka była piękna i namiętna, Anton niczego więcej nie chciał. To nie było w jego stylu. Dlatego najlepiej sprawdzał się zwyczaj odejścia w prysznicowy spokój i rzucenia jakiegoś niesprecyzowanego zdania. Zazwyczaj kobiety szybko pojmowały aluzję i gdy Anton wychodził z łazienki, już ich nie było. Zdarzały się, rzecz jasna, również takie, które wciąż czekały w sypialni, gdy otwierał drzwi, i proponowały wyjście na miasto lub drugą rundkę. To było zazwyczaj niezręczne dla obojga.

Drzwi z mlecznego szkła zaparowały, ciepła woda zrelaksowała mięśnie i przywróciła jasność umysłu. Ta kobieta wydawała się inna niż te, które zazwyczaj znajdował na Tinderze. Było w niej coś niezależnego i dzikiego. Nie tracili czasu na zbędne przedstawianie się lub rozmowy – właśnie tak, jak Anton sobie życzył. Nie powiedzieli sobie, gdzie pracują. Lecz gdy się nad tym zastanowić, kobieta wyglądała na taką, na której spoczywa odpowiedzialność. Anton wyczuł w niej przebłysk powagi, ponieważ był taki sam. To go pociągało i podniecało.

Wycisnął mydło na dłoń i rozprowadził pianę po ciele. Następnie sięgnął po drugi pojemnik i wmasował szampon we włosy. Dzięki określonej rutynie jego życie było całkiem znośne. Miał wymagającą i przyszłościową pracę, nową sprawę, która wskazywała na śmierć wskutek użycia przemocy. To na niej powinien się skoncentrować. Na rozwiązaniu przypadku człowieka znalezionego na brzegu.

Myśl pojawiła się gdzieś w głębi zrelaksowanego ciała.

Czy powinien nagiąć własne zasady i spotkać się z tą kobietą jeszcze raz?

Włożył głowę pod wodę lejącą się z słuchawki prysznicowej.

Zastanowi się nad tym i dopiero później zdecyduje. Mimo wszystko powinien być ostrożny. Relacje, w których oddaje się siebie w ręce drugiej osoby, zawsze kończą się źle.

Poprzez szum wody usłyszał, jak drzwi na klatkę się zatrzaskują.

Kobieta rzeczywiście wyszła.

 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ 5

 

 

 

 

 

 

Ronja pociągnęła ciężkie drzwi do klatki schodowej w otynkowanym na brązowo bloku. Z nielekką walizką w jednej ręce i plecakiem pełnym bagażu na ramionach jakoś dała radę je otworzyć i wślizgnąć się do środka. Drzwi, skrzypiąc, zamknęły się powoli. Odgłos odbił się echem w pustej przestrzeni. Wreszcie była na miejscu.

Myślami wracała do ostatnich wydarzeń. To było jak zacięta płyta, która po dojściu do końca zaczynała grać na nowo. Ona sama siedząca na ławce na lotnisku, próbująca się pozbierać. Obok niej Max, nierozumiejący, co się przed chwilą stało. Wielo­godzinna próba zmiany biletu do Sztokholmu na bezpośredni lot do Helsinek. Wybuch gniewu Maksa, gdy kobieta przy stanowisku obsługi klienta nie od razu była chętna do współpracy. Telefon z policji z zawiadomieniem, że mieszkanie zostało przejrzane i Ronja może tam iść, jeśli chce.

Następnego popołudnia znalazła się wreszcie w samolocie zmierzającym do pogrążającej się w ciemności Finlandii. Gdy jego koła uderzały o ziemię, szok zdążył się już zmienić w mroczną, tępą świadomość tego, że od tej pory życie będzie inne. Choć ojciec był nieobecny w jej życiu w zasadzie przez cały czas, odkąd Ronja osiągnęła pełnoletniość, i choć tak naprawdę się nie znali, był to jednak ojciec.

Ronja czuła się wykończona.

Wpatrywała się chwilę przed siebie, odgarnęła za ucho pukiel włosów z twarzy, przywołała windę i czekała. Czterdzieści lat temu blada klatka schodowa była ukoronowaniem architektonicznych wizji tamtych czasów. Teraz jedynie smutnym wspomnieniem utraconego dzieciństwa, ponuro brązową i żółtą jak mocz, zapuszczoną, mroczną przestrzenią. Rozpaczliwie wymagała gruntownego liftingu lub przynajmniej nowej warstwy farby na ścianach. Ronja parsknęła. Nic się nie zmieniło, a jednak wszystko było tym razem inne. Gdzieś pomiędzy piersią a brzuchem tkwił ogromny ciężar. Osiadł tam po rozmowie telefonicznej i nieprzyjemnie ślizgał się z miejsca na miejsce. Smutek. Skąd się pojawił tak nagle? Czy kiedykolwiek minie?

Wtoczyła się do windy i drżącymi rękami nacisnęła przycisk z numerem dwa. W tej sytuacji wizyta w mieszkaniu ojca powodowała u niej stres, lecz nie miała innego miejsca, w którym mogłaby się zatrzymać. Wiedziała, że policja już tam była. Że wszystko zbadała. Cokolwiek to znaczy. Myśl o obcych ludziach grzebiących w rzeczach ojca była nieprzyjemna, wręcz ohydna. Lecz chyba policja wiedziała, co robi.

Winda zatrzymała się gwałtownie. Ronja pchnęła drzwiczki i przytaszczyła bagaż przed pomalowane na czarno drzwi ostatniego mieszkania w korytarzu. Zmierzyła je wzrokiem. Drzwi naprzeciw niej wydawały się ogromne. Jak brama, zza której już nie ma powrotu. Dziwne, złowrogie poczucie buchało z ich gładkiej drewnianej powierzchni, wyzierało z kształtów wygiętych, porowatych desek – rozchodziło się z całego mieszkania. Ronja czuła, że dostaje gęsiej skórki.

Spojrzała przez ramię w mroczny korytarz. Drzwi sąsiadów spoglądały na nią jednak obojętnie. W całym budynku panowała cisza. Mimo to poczuła, jak gdyby ktoś… coś tam było. W ścianach, w poręczach. W zakamarkach ciemnej klatki schodowej.

Podłoga zadrżała.

To wszystko to tylko stres. Nerwy Ronji były zbyt napięte. Teraz najważniejsze to się uspokoić. Kobieta skoncentrowała wzrok na białych literach na wrzutce pocztowej polakierowanych drzwi: Vaara. Litery były ułożone nierówno i pośpiesznie, a ich plastikowa powierzchnia popękała.

Gdyby Ronja wpadła tutaj normalnie, z wizytą, przycisnęłaby dzwonek po prawej stronie. Teraz wybrała z trzymanego w ręce pęku klucz Abloy z czerwoną plastikową nakładką, wsunęła go do zamka i otworzyła drzwi. Na podłodze leżał najnowszy numer dziennika „Helsingin Sanomat” i parę ulotek z pobliskiej pizzerii. Obok znajdował się równo ułożony stos listów. Najwyraźniej policjanci okazali się pomocni i sprzątnęli je z przejścia.

Ronja rzuciła walizkę i plecak na podłogę w przedpokoju i zatrzasnęła drzwi. Serce biło jej mocno.

Z przedpokoju widać było mroczny i ciasny salon, do którego przenikało szare światło zza opuszczonych żaluzji. Zapewne zostawiła je tak policja – a może ojciec? W mieszkaniu szumiała przytłaczająca cisza.

Centralne miejsce w głębi pod ścianą zajmowała wypłowiała skórzana sofa. W jej lewym rogu Ronja wyobraziła sobie postać skulonego i skupionego ojca. Z książką w jednej i z papierosem w drugiej ręce. Przed sofą stał stół z dymnego szkła, a na zebranej na nim przez tygodnie warstwie kurzu można było rysować. Na blacie znajdowała się tylko staromodna popielniczka. Kiedy naciskało się czarny przycisk pośrodku, niedopałek wpadał w jej otchłań jak w oko cyklonu. W dzieciństwie Ronja wielokrotnie naciskała przycisk tak mocno, jak potrafiła, aby nadać wirowaniu jeszcze większą prędkość.

Na regale firmy Lundia stało parę podwiędłych roślin doniczkowych. W pasmach światła widać było spokojnie unoszący się kurz. Za jakiś czas pokryje on wszystko, zmieni w szarą masę.

Ronja czuła się tak, jak gdyby profanowała grób. To było groteskowe.

Postać ojca należała do tej przestrzeni, do tego pokoju. Ojciec był częścią Ronjowego świata na Lauttasaari. Pękła jakaś ostatnia cienka nić łącząca dzieciństwo i dorosłość. Kobieta zorientowała się, że nawet tęskni za tymi niezręcznie krótkimi i sztywnymi SMS-ami i telefonami, które czasem przychodziły od ojca, wtedy gdy ten starał się być troskliwym rodzicem. Jej oczy wypełniły się łzami.

Przenikliwy dźwięk komórki przywołał ją z powrotem do stęchłego, bladego mieszkania w bloku.

– Cześć, mamo. – Ronja wzięła się w garść i gwałtownie wytarła kąciki oczu w rękaw kurtki.

– Bonsoir, kochanie, zadzwoniłam od razu, jak tylko otrzymałam od ciebie wiadomość. Jak się czujesz?

W głosie mamy wybrzmiewały wypite aperitify, ciepło słońca i beztroski sposób mówienia. Trzeszczące połączenie telefoniczne podkreślało, jak daleko znajdowała się matka. Ronja wyobraziła sobie ją siedzącą nawet teraz na leżaku, z komórką w jednej i z drinkiem w drugiej ręce, z okularami słonecznymi nasuniętymi nad czoło. Turkusowe nicejskie morze pieniło się przy brzegu.

– Właśnie przyjechałam do domu. Do Finlandii. Jestem tutaj, w mieszkaniu ojca – wydukała Ronja i poczuła, że koniecznie musi zdjąć z siebie wierzchnią warstwę odzieży.

Mocowała się z ubraniem, jednocześnie trzymając słuchawkę przy uchu i zerkając na swoje odbicie w zakurzonym lustrze w przedpokoju. Ciemne loki sterczały dookoła, bladość twarzy uwydatniała czarne cienie pod oczami, a same oczy były przekrwione na skutek suchego powietrza w samolocie. Wyglądała jak siedem nieszczęść.

– Po co się wybrałaś do tego okropnego mieszkania? Mogłaś iść do hotelu. W obecnych czasach nawet w Helsinkach powinny się znaleźć przyzwoite miejsca na nocleg. No bo mieszkanie Harriego jest takie… ponure. A jeszcze teraz, kiedy wydarzyła się taka okropna tragedia, i w ogóle. Albo mogłaś pójść do ciotki, chyba jeszcze mieszka tam, gdzie kiedyś? Na pewno by cię przyjęła na kilka dni – świergotała do telefonu mama.

– Przecież zawsze byłam tutaj. – Głos Ronji ucichł.

W gardle czuła gulę i wiedziała, że jeśli mówiłaby dalej, wybuchłaby niekontrolowanym płaczem. Nie będzie się mamie wypłakiwać z powodu taty. Zamilkła zatem.

Na linii pomiędzy Lauttasaari a Francją słychać było trzaski i stukania.

– Kochanie, widzisz, twój ojciec i ja nie mieliśmy ze sobą żadnego kontaktu przez tak długi czas. Przecież wiesz. Ale to, co się zdarzyło, jest okropne. Naprawdę okropne.

Mama wypełniła ciszę.

– I pogrzeb… Harriemu trzeba będzie wyprawić pogrzeb. Zawsze chciał być pochowany w tym grobie rodzinnym. Tak bardzo lubił takie tradycje. Według mnie to był straszny pomysł, od stuleci wszyscy zmarli z rodziny Vaara leżący tam razem, ramię w ramię… Osobiście nigdy bym się nie zgodziła zostać tam pochowana.

– Mamo, daj spokój – przerwała Ronja ostrym tonem. – Ojciec dopiero co wydał ostatnie tchnienie. A ty wkładasz go już do trumny i grzebiesz.

Mama była beznadziejna. Mimo to dom nie był już domem po tym, jak odeszła. Wszystko zostawiła. Ojciec jeszcze bardziej zatracił się we własnym świecie, zatopił w pracy, stał się mrukliwy i przestał być obecny tu i teraz nawet w tak małym wymiarze jak wcześniej. Nastoletnia Ronja próbowała przetrwać najlepiej, jak potrafiła: pijąc ze znajomymi na plaży, malując oczy kredką jeszcze bardziej czarną niż ta Milli. Wchodząc w towarzystwo niewłaściwych chłopców…

– Przepraszam, ma chérie – paplała dalej mama. – Ale twój ojciec był tak osobliwy. To znaczy, wcale bym się nie zdziwiła, gdyby się nawet sam zdecydował skoczyć do wody, wewnętrzny świat Harriego był zawsze taki smętny. Tak samo ponury jak to mieszkanie. Przynajmniej wówczas, gdy byliśmy małżeństwem.

– Mamo, od tamtego czasu minęło już prawie trzydzieści lat. Być może przez ostatnie lata ojciec nie miał takich myśli – przypomniała lakonicznie Ronja.

Matka była jednocześnie niesamowicie narcystyczna i wścibska. Rozważała sprawy tylko z własnego punktu widzenia.

Jak ojciec tak naprawdę znalazł się w morzu? W głowie Ronji pojawiła się na sekundę ulotna myśl, lecz znikła gdzieś za gadaniną mamy.

– W rzeczy samej, to strasznie długi okres. Ho, ho – przyznała mama. – Ale, Ronju, jak ty sobie dajesz radę? Swoją drogą, przyjechałabym ci pomóc, lecz Gilbert i ja zdążyliśmy już zarezerwować bilety do Monako. Gigi, na pewno pamiętasz moją przyjaciółkę Gildę, i Rémy, to znaczy jej mąż, wydają wkrótce w Monako przyjęcie z okazji swoich złotych godów i planowaliśmy pojechać tam na nieco dłużej… – Mama ostrożnie dobierała słowa i zmieniła ton głosu na nieco błagalny. Dała jednak do zrozumienia, że w żadnym wypadku nie będzie Ronji towarzyszyła.

Świadomie. Mama nigdy nie uczyniła niczego ot tak, pod wpływem impulsu. Robiła dokładnie to, co chciała. Życie innych odgrywało dla niej drugorzędną rolę. Mama z pewnością nie przyjedzie na zimną, lodowatą wyspę Lauttasaari, by pochować kogokolwiek, a zwłaszcza skłonnego do przygnębień i zmarłego w niejasnych okolicznościach byłego męża. Nie przyjedzie nawet po to, by być wsparciem dla swojego jedynego dziecka. Poza tym wiedziała, że wracając, naraziłaby się na nieprzyjemne dla siebie plotki, długie spojrzenia i szepty za plecami. Niespodziewany rozwód państwa Vaara nie został zapomniany.

– Oddzwonię potem. Muszę porozkładać rzeczy i odezwać się do tego policjanta – powiedziała Ronja. – No i w ogóle.

– Oczywiście, kochanie, jak najbardziej, rób to, co trzeba – powiedziała łagodnym głosem mama. – Ale ja jestem tutaj, zawsze na odległość telefonu, kochanie, pamiętaj o tym.

Ronji zrobiło się ciężko na sercu. Nie chciała nienawidzić mamy. Była jedyną osobą, która jej jeszcze pozostała. A to akurat niewiele. Mimo to Ronja do niej ponownie w najbliższym czasie raczej nie zadzwoni.

– Przyjedź kiedyś tutaj, zawsze jesteś mile widziana. Jesteś ważna. Dbaj o siebie, ma chérie. Bisous! – Mama wypowiedziała swoje kwestie w takiej samej kolejności jak zawsze.

Gdy rozmowa się skończyła, Ronja poczuła, jak ciepło i zapach Atlantyku powoli gasną.

 

Szarzyzna mieszkania aż biła po oczach.

Ciemne kąty wzdychały, a swojskie meble w jesiennym mroku stały się bezkształtne i straszne. Być może mama miała rację, być może trzeba było pójść gdzie indziej. Tu zdawał się unosić straszny, złowrogi duch, który tylko czekał, aż Ronja pójdzie spać, żeby ją zaatakować.

Należało pozbyć się kurzu, grobowego klimatu i stęchlizny. Lecz najpierw Ronja potrzebowała napić się herbaty. W Londynie polubiła ten napój; uspokajał, rozjaśniał myśli i jednocześnie, w razie potrzeby, podnosił na duchu. Zadziwiająca substancja. Ronja poszła do wnęki kuchennej i zaczęła przeglądać szafki. Z górnego regału opadła jej na twarz chmura kurzu, wywołując atak kaszlu.

Gdy kobieta doszła do siebie, zaczęła dalej sprawdzać szafki, jedną po drugiej, aż w zakątkach barku znalazła pomięte opakowanie. Napełniła stojący na brzegu blatu czajnik elektryczny i nacisnęła przycisk. W szafce obok ojciec przechowywał brzydkie firmowe kubki. Na chybił trafił sięgnęła po jeden z nich i zalała go wrzącą wodą aż po brzegi. Woreczek herbaty powoli opadał na dno, gdy Ronja w wełnianych skarpetach stąpała w kierunku sofy. Zarzuciła na nogi przywieziony ze sobą szal, żeby się ogrzać. Pod nią trzeszczała wysłużona skóra sofy.

Cisza była przytłaczająca.

W pokoju ubyło powietrza, ostatnie resztki tlenu jakby uciekły. Próżnia. Ronja majstrowała przy pilocie, w końcu uderzyła go ręką, lecz telewizor się nie włączył. Wreszcie sfrustrowana rzuciła pilota w róg sofy i nastawiła w komórce radio internetowe. Przynajmniej jakiś odgłos życia w tej norze. Herbata wciąż była gorąca.

Ronję ogarnęła cicha apatia, wypełniona użalaniem się nad sobą. Świat był tak ciemny i mokry, i zimny. Okrągła łza potoczyła się jej po policzku. W leżącym na stole telefonie odezwał się dzwonek. I drugi. To na pewno Max.

Dojechałaś już? Czy wszystko poszło dobrze po tym początkowym załatwianiu lotu? Trzymaj się! Uściski! :-*

Jestem na miejscu, w mieszkaniu ojca. Mam teraz trochę do ogarnięcia. Napiszę później. R. – Ronja wstukała w telefon odpowiedź po angielsku. Opowie więcej innym razem.

Zerknęła na drugą otrzymaną wiadomość. Milla. Oczywiście.

Dotarłaś? Jak się czujesz? Do zobaczenia!

Ronja jęknęła i odrzuciła telefon z powrotem na róg stołu. Życie w Londynie, życie w Finlandii, wszystko znajdowało się jakby w odległości lat świetlnych, jak nieznane wszechświaty. Zabawne, że zaledwie kilkadziesiąt godzin temu świat wyglądał zupełnie inaczej.

Chciała jedynie pobyć przez chwilę sama ze swoimi myślami. Pozbierać się. Zastanowić, co dalej. Być może potem zdoła spotkać się ze wszystkimi i przyjąć ich kondolencje. Upiła łyk herbaty. Napój zdążył się przyjemnie ostudzić i ogrzewał ciało do głębi. Cisza podpełzła bliżej. Za chwilę dosięgnie Ronji i owinie ją miękkim puchem, przykryje bezgłośną i duszną szatą.

Nagle zadzwonił dzwonek. Serce podeszło Ronji do gardła, niemal wyskoczyło jej przez usta.

Po cichu, zachowując czujność, podeszła do drzwi wejściowych. Ręce jej się trzęsły. O swoim przyjeździe do Finlandii nie dała innym znać. Nikt nie wiedział, że już tu jest. Nie miała przy sobie niczego do obrony, nie była w stanie myśleć. Aż do bólu zacisnęła dłoń, w której trzymała telefon, gotowa w razie potrzeby wystukać numer alarmowy.

Podkradła się pod drzwi i spojrzała przez judasza.

Ujrzała jakiegoś mężczyznę.

Nie przypominał policjanta. Wyglądał na starszego człowieka. Ronja upewniła się instynktownie, że drzwi są dobrze zaryglowane.

– Dobry wieczór, przepraszam, jeśli przeszkadzam… – odezwał się mężczyzna i zadzwonił ponownie. – Czy… Czy tam ktoś jest?

Ronja wzięła głęboki wdech. Zachowywała się jak wariatka. Ten mężczyzna na pewno nie jest niebezpieczny. Dlaczego wyobrażała sobie, że ktoś mógłby przyjść jej grozić właśnie tutaj? To śmieszne. Musi zapanować nad nerwami.

Przekręciła zamek i drzwi gwałtownie stanęły otworem. Podejrzenia, że stoi za nimi zakamuflowany gwałciciel i morderca, zniknęły.

– Przepraszam. Po prostu wystraszyłam się dzwonka, gdy siedziałam sama na sofie – wydukała Ronja i poczuła, jak jej policzki pokrywają się szkarłatem. Niezgrabnym ruchem ręki odgarnęła włosy za ucho.

Teraz ujrzała mężczyznę lepiej.

Człowiek w korytarzu nie był sam.

Patrząc przez judasza, Ronja nie zauważyła, że obok niego stał czarny, nieco pulchny labrador retriever. Jego czarne oczy spoglądały ciepło na Ronję. Ogon nad zadem zaczął zawzięcie machać.

– Minni, co ty tu robisz? – wykrzyknęła Ronja. Zapomniała na chwilę o stojącym obok człowieku i schyliła się, by pogłaskać psa. Ten, zadowolony, polizał znajomą twarz, powąchał ją po policzku i wsunął głowę pod pachę Ronji.

– Ja… Przepraszam, że przeszkadzam. Jestem sąsiadem. Martti, Martti Lahdenkangas spod numeru szesnaście, o tam. Zauważyłem, że pani przyjechała do mieszkania Harriego. Jest pani jego córką Ronją, nieprawdaż? – Przyjaźnie wyglądający człowiek nieśmiało wysunął w jej stronę rękę.

Mężczyzna był nieco zgarbiony i tylko trochę wyższy od niej. Jasnoszare dresowe spodnie wyglądały na przechodzone, a flanelowa koszula w kratkę utraciła swój pierwotny kształt w wyniku wieloletniego użytku. Sąsiad miał na nogach brązowe, puszyste bambosze. Sam wydawał się wyblakły i miękki. Trudno było oszacować wzrokiem jego wiek. Na skroniach włosy mężczyzny zaczęły siwieć i cofać się bezpowrotnie. Ronja analizowała ukradkiem jego twarz: błękitne oczy były osadzone blisko siebie, a ich spojrzenie wyglądało na szczere. Z mężczyzny emanowało coś łagodnego i uspokajającego.

– No więc, chciałem tylko przyjść wyrazić współczucie i złożyć kondolencje twarzą w twarz – powiedział Martti. – I oddać Minni. Zauważyłem, że ktoś tu przyszedł, i domyśliłem się, że to pani. Mówił o pani często.

Ronja spojrzała na niego pytająco.

– Harri zostawił mi Minni pod opieką, a potem już jej nigdy nie odebrał… Pomyślałem, że zatrzymam ją, aż pani przyjedzie, żeby się jej nic nie stało – wyjaśnił mężczyzna, zarumienił się i przekazał jej smycz.

Ronja poczuła się jak idiotka. Policjant nic o psie nie wspomniał. Jak to możliwe, że nie zdała sobie sprawy z braku zwierzęcia? Spojrzała na labradora. Minni była tu od tylu lat. Kiedyś, dawno temu, przed jedną z wizyt Ronji w Finlandii, pojawił się w mieszkaniu ojca szczeniak. To było naprawdę zaskakujące, gdyż pan Vaara zdawał się nie lubić psów. Na pytania Ronji o to, skąd się tu wzięło zwierzę, odpowiadał nieco pokrętnie. W końcu się poddała, ponieważ w przytłaczających kątach mieszkania pojawiło się wraz z Minni delikatne ciepło. Najważniejsze było to, że ojciec nie kisł w mieszkaniu sam.

– Bardzo mi przykro z powodu odejścia pani taty. – Sąsiad odkaszlnął.

Ronja oprzytomniała. Mężczyzna wciąż tu stał.

– Usłyszałem przypadkiem od Ulli z piętra niżej o tym, co się wydarzyło – mówił dalej. – Ona dowiedziała się od córki, która jest żoną Mikka Saarista, policjanta, że Harri został znaleziony w morzu. Nie rozumiem, co on tam robił… – Martti zamilkł zawstydzony, a jego głos rozpłynął się w powietrzu.

Ronja miała ochotę uśmiechnąć się szyderczo. Najwyraźniej Lauttasaari wciąż była jak jedna wielka wieś, w dobrym i złym tego słowa znaczeniu. Tu nikomu nie udaje się ukryć własnych czynów i tajemnic. Zawsze jakiś sąsiad wściubia nos w nie swoje sprawy.

– Byliśmy tak dobrymi sąsiadami, wręcz przyjaciółmi, odważę się stwierdzić. Harri i ja. – W oczach Marttiego pojawił się ciepły blask. – Tak. Mieszkaliśmy właśnie tutaj, po przeciwnych stronach korytarza. Jak to się dobrze złożyło, że przypadkiem tak blisko.

Ronja kiwała głową rozkojarzona. Wiedziała, jak to jest. Znała ten typ. Chociażby w plotkarzu z sąsiedztwa zostało zasiane tylko jedno ziarno informacji, wiadomości wyciekną i rozejdą się po całej wyspie.

– Dziękuję, że przyprowadził pan Minni i że się pan nią opiekował – powiedziała i chwyciła energicznie za klamkę, miną dając do zrozumienia, że rozmowa się skończyła.

Wyglądało na to, że sąsiad pojął aluzję.

– Jeśli będzie pani potrzebowała jakiejkolwiek pomocy, jestem tu, zaraz naprzeciwko. Z chęcią pomogę córce Harriego na tyle, na ile to możliwe. – Martti kiwnął głową i poczłapał w swoich kapciach w głąb korytarza.

Ronja pociągnęła lekko za smycz i pies podreptał zadowolony do mieszkania. Zatrzasnęła drzwi. Sąsiad wydawał się nieco namolny.

I teraz jeszcze to.

Minni patrzyła na Ronję oczami pełnymi zaufania. Znała tego człowieka, znała jego zapach. Akceptowała go.

– A teraz jesteśmy tylko my, kobiety, we dwie. – Ronja spojrzała na psa, pokręciła głową i wskoczyła z powrotem na bezpieczną sofę.

Co tu zrobić z Minni? Nie będzie mogła wziąć jej do samolotu w bagażu podręcznym i zabrać ze sobą do Londynu. Pomyśli o tym później. Być może gdzieś w pobliżu znajdzie się dla psa dobry dom.

Minni spojrzała na Ronję, jak gdyby myśląc o tym samym. Jej pan zniknął. Dreptała niespokojnie tam i z powrotem, zdezorientowana poszła obejrzeć pustą sypialnię i z powrotem do salonu, aż wreszcie wcisnęła się w resztę miejsca przy nogach Ronji i zwinęła w kłębek. Duży retriever zajmował połowę sofy, lecz kobieta go nie odtrąciła. Obecność okrągłego i miękkiego stworzenia niosła pocieszenie – a Ronja miała nadzieję, że sama również dodaje Minni nieco otuchy.

Nie była pewna, czy kiedykolwiek będzie chciała wstać z sofy. Może po prostu zamieszka na niej na zawsze, aż w końcu zostanie znaleziona martwa i zmumifikowana w mieszkaniu ojca. Albo zjedzona przez psa. Zaśmiała się pod nosem i spojrzała na Minni.

– Chyba mnie nie zjesz? A zresztą, co ja mówię. Przecież zjadłabyś mnie prędzej czy później, schrupałabyś mi twarz. Uda z pewnością by ci smakowały – paplała Ronja delikatnym głosem, tuląc czarnego olbrzyma. Jego sierść była kudłata, miękka.

Uspokajająca.

Minni złożyła głowę na ramieniu kobiety. Duży czarny nos poruszał się lekko.

W sercu Ronji coś drgnęło.

 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ 6

 

 

 

 

 

 

Anton rzucił się na stojące za wysłużonym biurkiem krzesło i westchnął głęboko. Za oknami na ciemnym niebie świecił blady księżyc. Był już późny wieczór.

Nieboszczyk znaleziony na plaży Kasinonranta nie dawał mu spokoju. Leżał właśnie u Mäkinena, lekarza sądowego, na ostatecznym badaniu przyczyny zgonu, lecz wydawało się, że trwa ono szalenie długo. Była środa, od momentu znalezienia ciała minęły już dwa dni. Mäkinen powinien być w stanie załatwić to szybciej. Zazwyczaj Anton uczestniczył w sekcji zwłok, lecz tym razem nie udało mu się nagiąć grafiku. Musiał czekać, a to nie było łatwe.

Śledczy, rzecz jasna, już na miejscu zdarzenia pojął, że nie chodzi o wypadek. Potrzebny był jednak wstępny protokół z sekcji, żeby móc rozważać dalsze kroki. Mimo to włączyło mu się już analizowanie. Nieboszczyk wyszedł w letnim ubraniu w październikową pogodę. Na szyi miał wyraźne ślady duszenia.

Chociaż – wiadomo – ludzie są nieźli w krzywdzeniu się niechcący w całkiem niepojęty sposób. YouTube jest pełen dziwnych wypadków. Trwające tygodniami na Lauttasaari jesienne wichury poniszczyły mieszkania i samochody oraz porozrzucały dookoła drzewa z korzeniami. Teoretycznie przy uderzeniu wiatru mężczyźnie mogła się obsunąć ręka ze skały, mógł wpaść do wody, uderzyć twarzą w kamienie blisko brzegu i utonąć.

Ale coś tu nie pasowało. Przeczucie mówiło Antonowi, że wyjaśnienie nie może być takie proste.

– Nie spóźniłam się? Zadzwonił już? – Do sali konferencyjnej wmaszerowała Oona.

Wyglądała co najmniej tak marnie jak Anton. Miała pośpiesznie związane w kucyk włosy i niewyprasowaną błękitną bluzkę. Postawiła na biurku dwa duże tekturowe kubki.

– Kawy?

Jej partner z wdzięcznością złapał jeden z nich. Dzisiaj praca z pewnością przeciągnie się do późna.

– Jeszcze nie zadzwonił. Pewnie zrobi to niedługo. Zapoznałem się tutaj z całym obrazem sytuacji. Nie wiem… – wymruczał i wziął łyk kawy.

Sala konferencyjna była ciasna i przygnębiająca, światło przesączało się przez opuszczone żaluzje, kreśląc paski na powierzchniach pokrytych łuszczącą się farbą. W policji cały czas redukowano zatrudnienie i środki pieniężne, choć z roku na rok przybywało pracy. Podobnie jak we wszystkich publicznych urzędach i biurach. Dlatego też było tu tak, jak było.

– Wyglądasz okropnie, Antonie.

– Dzięki. – Skrzywił się.

– Ale myślę, że to poprawi ci humor. – Oona uśmiechnęła się łobuzersko i pokazała partnerowi trzymany w ręce stos polaroidowych zdjęć.

Anton wytężył zmysły. Poprzedniego wieczoru Oona wraz z ekipą przeszukiwała mieszkanie nieboszczyka w celu znalezienia wskazówek, dowodów, czegokolwiek.

Najwyraźniej na coś trafili.

– Pamiętasz tę kartkę pocztową, którą znaleźliśmy w kieszeni zmarłego? – spytała Oona. – Tak się składa, że w jego mieszkaniu było ich więcej, całe pudełko. No, nie wszystkie były takiej samej jakości. Chłopaki od razu zabrały je do badań technicznych, ale na moją prośbę najpierw każdą pocztówkę sfotografowali z obu stron. – Kobieta położyła zdjęcia na biurku przed Antonem.

Już wcześniej przeczuwał, że znaleziona w kieszeni nieboszczyka widokówka to nie przypadek. Była jak czerwony wykrzyknik. Jak wskazówka. Miał rację.

Rozłożył polaroidy na blacie biurka. Kilkadziesiąt identycznych kartek pocztowych. Plaża Kasinonranta. Ta sama równa, gładka linia brzegowa. Na każdym zdjęciu lśniło w słońcu faliste morze, a miękką, piaszczystą plażę otaczały zostera, niska trawa i wierzby wiciowe. Niemal dało się poczuć słone morskie powietrze i wspaniały zapach drożdżówek z pobliskiej kawiarni. Bezkresne, błyszczące morze ciągnęło się w nieskończoność.

– Jeśli liczyć pocztówkę, którą miał przy sobie nieboszczyk, było ich w sumie trzydzieści siedem. Wszystkie przedstawiają to samo miejsce. Ale zostały zarówno zrobione, jak i wysłane w różnych latach. Część kartek nadano z Finlandii, część z zagranicy. Badanie techniczne wyjaśni więcej – oznajmiła Oona, nim Anton zdążył zapytać.

– Czy pozostałe kartki są takie same jak ta, którą znaleziono przy zmarłym? – drążył, choć znał odpowiedź.

Oona skinęła głową.

– Na wszystkich była ta sama dziwna sentencja na drugiej stronie. Ten sam charakter pisma. Bez nadawcy.

– Ab alio exspectes, alteri quod feceris – wydukał.

– Oczekuj tego, co uczyniłeś drugiemu – przeczytała Oona w notatkach.

Anton spojrzał na nią.

– Myślę, że to brzmi jak groźba.

– Albo ostrzeżenie – dokończyła Oona i wreszcie usiadła.

Anton przytaknął. Nieboszczyk otrzymał trzydzieści siedem takich samych widokówek, które z jakiegoś powodu zdecydował się zatrzymać. A jedną z nich wziął ze sobą na ostatnią wyprawę. Co to mogło znaczyć?

– Ekipa techniczna powie nam więcej, jak tylko przeanalizuje pocztówki – wyjaśniła Oona i upiła łyk kawy. – Powiedziałam im, żeby się pośpieszyli, bo ta sprawa może być dla śledztwa istotna. Z pewnością dowiemy się więcej w najbliższych dniach.

Anton skinął głową i zatrzymał wzrok na widokówkach. Wyglądały jak morski patchwork. W głębi serca czuł, że kartki mają coś wspólnego ze śmiercią.

Tylko co?

– Na brzegu chłopaki dużo nie znalazły. – Oona pokręciła głową. – Ślady stóp zmieszały się z naszymi i ze śladami spacerowiczów, a wichury przeczesały piasek. Wyodrębnienie jakichkolwiek pojedynczych tropów jest praktycznie niemożliwe.

Anton przytaknął.

Spojrzał na siedzącą naprzeciwko partnerkę. Z twarzy Oony nie odczytał odpowiedzi. Zauważył za to ciemne cienie dookoła jej oczu i bladą skórę. Najwyraźniej nie spała wystarczająco długo. Skończyła niedawno zaledwie trzydzieści lat, wiek, w którym jest się w pełni sił, lecz już wydawała się dziwnie krucha.

– Zdążyłaś cokolwiek odpocząć? – podjął delikatnym tonem i ułożył polaroidy na stole w stos. – Nie musisz się zabijać pracą. Choćby szef gadał, co chce. Dopiero u nas zaczynasz.

Oona zerknęła na niego. Uśmiechnęła się nieznacznie.

– Jeśli chcę pokazać, że radzę sobie w wydziale kryminalnym, muszę wykonywać dwa razy więcej pracy niż inni. Jestem młoda, jestem kobietą, jestem pierwsza do odstrzału. Poza tym chcę być lepsza niż inni. Jeszcze nie pokazałam, na co mnie stać.

Anton wykrzywił twarz w uśmiechu.

– Masz czas – odpowiedział. – Jesteś tu dopiero od niedawna i już zdążyłaś wykonać dobrą robotę. Przynajmniej ja to doceniam. I oczywiście mówię o tym naszym szefom.

Oona starała się nie wyrazić spojrzeniem żadnych emocji. Oby nie zrozumiała jego troski w niewłaściwy sposób. Była dla niego jak siostra, Anton wiedział zresztą, że nie jest nim w ogóle zainteresowana.

– Te pocztówki… Zupełnie jak gdyby denat zostawił nam wskazówkę. To nie wygląda na wypadek.

Oona przytaknęła.

– Też tak uważam. Sińce na twarzy i ciele można jeszcze wyjaśnić uderzeniem o kamienie, no ale te ślady duszenia… Ktoś miał dużo siły.

Anton pokiwał głową. Właśnie z tego powodu chciał, żeby to Oona została jego partnerką po odejściu Möttönena na emeryturę. Była odważna i szybka, niesamowicie zdolna i cały czas robiła postępy. Swoje możliwości pokazała na razie tylko w kilku dochodzeniach w sprawach o pobicie, lecz śledztwo w sprawie śmierci znalezionego na brzegu człowieka mogłoby jej pomóc się wykazać.

Para policjantów dopiła kawę w milczeniu.

– Rozmawiałem przez chwilę z córką nieboszczyka – podjął Anton. – Nazywa się Ronja Vaara. Była w drodze do Finlandii z zagranicy. Poprosiłem ją, by przybyła, jak tylko będzie mogła. Najwyraźniej to jedyne dziecko i w praktyce jedyny bliski krewny, oprócz siostry cierpiącej na zaburzenia pamięci.

Oona się zamyśliła.

– Jedyny potomek… I na pewno nie było jej w Finlandii? No bo zazwyczaj osoby z najbliższego kręgu są tymi najbardziej podejrzanymi… – Uniosła znacząco barki.

– Nie wiem. Trzydziestokilkuletnia kobieta i dorosły mężczyzna… Mogłaby go jedynie ciągnąć. A te ślady na twarzy?

– Może miała pomocnika?