Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Do mroków metropolii można podchodzić z czarnym humorem.
I właśnie tak postępuje Lars!
Lars jest prywatnym detektywem i byłym gliną. Zajmuje się błahymi sprawami. Oficjalnie. Natomiast nieoficjalnie balansuje na granicy prawa. Czasem nawet tę granicę przekracza.
Pewnego dnia zwraca się do niego o pomoc magnat nieruchomości i prosi o zdobycie materiałów mających ułatwić mu rozwód. Tyle że sytuacja szybko wymknie się spod kontroli.
Cięty humor, wartka akcja, kobiety, Metallica, perkusja i mocne trunki to znaki rozpoznawcze serii z Larsem w roli głównej. Brzmi kusząco?
Powieść Mówią na mnie Lars zdobyła nagrodę dla najlepszego kryminału roku! A takich nagród nie dostaje się za darmo. Ani za łapówki!
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 251
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału: Říkají mi Lars
Copyright © Daniel Gris, 2018
Cover Art © Lukáš Tuma, 2018
Cover Image © Shutterstock / FXQuadro, 2018
Copyright © for Polish edition by Stara Szkoła Sp. z o.o., 2024
All rights reserved.
Wszystkie prawa zastrzeżone.
Kopiowanie, udostępnianie i rozpowszechnianie całości lub fragmentów bez pisemnej zgody wydawnictwa zabronione.
Okładka: Lukáš Tuma
Redakcja: Mirosław Śmigielski
Korekta: Ewa Żak
Wydawca:
Stara Szkoła Sp. z o.o.
Rudno 16, 56-100 Wołów
www.stara-szkola.com
ISBN: 978-83-67889-28-5
Opracowanie ebooka: Katarzyna Rek
Magazyn
Najwyższy czas coś wymyślić.
Stoję w półmroku, powietrze naelektryzowane, a ja patrzę na trzy osoby skulone na starych, rozklekotanych krzesłach. Nasze losy splotły się ze sobą tak, że nie połapałby się w tym nawet drogi psychiatra. A tym bardziej gliniarze, więc nie ma sensu po nich dzwonić. Piątej osoby brakuje, ale to właśnie przez nią zwołałem to nasze małe rendez-vous. Chociaż zwołałem to chyba nie jest odpowiednie słowo, bo gdybym miał czekać, aż moi uroczy towarzysze raczą się tu zjawić dobrowolnie, obgryzłbym sobie z nudów wszystkie paznokcie. Na szczęście potrafię być przekonujący.
Wodzę po moich towarzyszach wzrokiem. Facet pośrodku ma ksywkę Bokser i jako jedyny ma związane nie tylko ręce, ale też nogi. To było konieczne, inaczej bym go nie upilnował. Spluwy i noże bynajmniej nie są mu obce, przeszedł szkolenie wojskowe i zadał już w życiu wiele ran. Kilka razy też sam oberwał, widać to po jego twarzy, więc gdy na niego patrzę, czuję się prawie tak, jakbym patrzył w lustro. Jest około czterdziestki, ma krótkie, brązowe włosy, pod nimi gęste brwi, a jeszcze niżej przeszywające spojrzenie, którym teraz najchętniej by mnie zabił i obdarł ze skóry. Albo najpierw obdarł ze skóry, a potem zabił, ale to już są niuanse i będę się nimi zajmować dopiero, kiedy staną się aktualne. Na jego facjacie widnieje zaschnięta strużka krwi, ciągnie się przez prawą skroń aż do starannie przystrzyżonego zarostu. Widywałem tego typa już wcześniej, w porwanych dżinsach, kurtce moro i z tłustymi włosami. To było jego prawdziwe ja, lecz teraz nagle zaczął się stroić. Tyle że jeśli częściej chodzi się na manicure niż na siłownię, to na efekty nie trzeba długo czekać. I właśnie dlatego on jest teraz związany, a ja mogę spokojnie pomyśleć, co z nim zrobić.
Z dwoma pozostałymi również. Po prawej stronie Boksera siedzi starzec w garniturze wartym więcej niż moje auto, ulizany elegancik, przez którego to wszystko zaczęło się kilka tygodni temu. To znaczy przez jego forsę, ale tego nie trzeba chyba nikomu tłumaczyć. Rachityczny dziad próbujący wyglądać na dwadzieścia lat młodszego, w buźce ma pełno nowiutkich ząbków, trzy razy w tygodniu chodzi na solarium, a co drugi dzień na spinning, na wszelki wypadek pod okiem trenera, żeby w razie zawału miał mu kto wezwać karetkę. Opalony i pomarszczony magnat nieruchomości, który wozi dupsko mercedesem klasy S, a jednocześnie się modli, żeby te wszystkie konie pod maską nagle się nie spłoszyły. Skoro ledwo potrafi zapanować nad wypasioną furą, to jak przyszło mu do głowy, że okiełzna zołzę Bonnie?
Zołzę siedzącą teraz obok niego.
Mierzę ją od stóp do głów. Trzydziestoletnia bogini, w której oczach byście utonęli. Oczywiście pod warunkiem, że wasz wzrok jakoś oderwałby się od jej piersi.
Pamiętam nasze pierwsze spotkanie.
– Kim ty tak właściwie jesteś, Lars?
– Ja? Aniołem, ale tak wkurzyłem Boga, że wykopał mnie na dół, na ziemię.
Już nawet nie pamiętam, co odpowiedziała. Ale w przypadku tej laski i tak nie liczy się, co mówi, tylko jak to mówi. Bo gdy otwiera usta, to na dźwięk jej głosu stają wam włosy na rękach. I nie tylko one. Może spytać o samopoczucie, opisać drogę z parkingu albo rozmawiać na przykład o bagietce z szynką, ale wy i tak będziecie słyszeć w kółko tylko jedno zdanie: – Mógłbyś zastać mnie w swoim łóżku… gdyby było cię na to stać…
Dokładnie to słyszycie, gdy się odzywa. A ona wie, że to słyszycie. I wy wiecie, że ona wie. Ale was nie stać.
Lecz naszego elegancika z krzesła obok było stać i dlatego zastał ją w swoim łóżku. A kiedy po trzech wspólnych nocach prawie wykorkował, podczas gdy ona dopiero się rozkręcała, najwyraźniej oświecił go jakiś nierozgarnięty duch święty i podszeptał, że poskromienie tej kobyły będzie równie łatwe jak kupno kolejnej kamienicy.
I właśnie w tamtej chwili rozpoczęła się cała ta historia, której finał wciąż jest przed nami.
Patrzę na tę bestię z kosmicznymi piersiami i dobrze wiem, że teraz też sobie ze mną pogrywa. Niby robi oczka jak w reklamie schroniska dla zwierząt, ale czubkiem języka jak gdyby nigdy nic przesuwa po górnej wardze. Spod długich rzęs obserwuje, czy to na mnie działa. Oczywiście, że działa, tak jak zawsze, tyle że dziś spotkaliśmy się tutaj w dużo ważniejszej sprawie.
Jedna z tych trzech osób to zakłamana, samolubna ultramegaświnia, druga kręci te lody wraz z nią, a trzecia kłamie dlatego, że mówiąc prawdę, nie zaszła w życiu zbyt daleko. Jeszcze nie wiem, kto jest kim, ale muszę się tego dowiedzieć, bo dopóki się w tym nie połapię, nie odnajdę Golda.
Swojego kumpla Golda.
Golda, którego przerażona żoneczka zalewała mi ramię łezkami. Golda, którego dzieci stały obok matki cichutko jak myszki pod miotłą, i choć każde było podobne do innego sąsiada, to i tak martwiły się o tatę. Golda, z którym poznałem się dawno temu podczas odbierania naszych pierwszych mundurów policyjnych.
No więc teraz stoję i wodzę wzrokiem po eleganckim staruszku, nażelowanym fighterze oraz cycatym wampie i zastanawiam się, jak rozwiązać równanie z trzema niewiadomymi.
W końcu odchrząkuję i mówię, co wymyśliłem.
– Każdemu z was przestrzelę kolano, bo bez tego serio nie ruszymy z miejsca.
Dziewięćdziesiąt dziewięć ze stu rad udzielonych mi przez ojca, niech mu ziemia lekką będzie, dotyczyło lasek. Ale ostatnia mówiła o tym, jak zdobyć czyjś szacunek. – Nigdy nie groź czymś, czego nie będziesz w stanie zrobić. Bo będą się tylko z ciebie śmiali.
A ja nie chcę, żeby się ze mnie śmiali. Szczególnie nie tu i nie teraz.
Z kabury na piersi wyciągam więc swój sfatygowany rewolwer marki Ruger.
Może chcielibyście wiedzieć, co ze mnie za jeden? Tak jak chciała to wiedzieć Bonnie. Ta, której odpowiedziałem, że jestem aniołem.
Nie jestem aniołem. I nie byłem nim nawet dawno temu w mundurze. Właściwie cała ta służba to nic więcej niż dziesięć lat zmarnowanych na próby wkupienia się w łaski ojca, legendarnego gliny, widzącego we mnie jedynie kontynuatora rodzinnej tradycji. On strzegł prawa, jego ojciec oraz ojciec jego ojca również, więc swój pierwszy mundur dostałem mniej więcej wtedy, kiedy moi rówieśnicy dostawali pierwsze korkotrampki. Pewnie dlatego nie mam żadnych kumpli z dzieciństwa.
W wieku dwudziestu lat zostałem gliną. Jeśli ojciec był kiedyś ze mnie naprawdę dumny, to właśnie w tamtej chwili. Kiedy dziesięć lat później mnie wywalili, on już na szczęście odpoczywał na cmentarzu. Mówię na szczęście, bo ten wstyd byłby dla niego gorszy niż śmierć. A przecież nie zrobiłem wtedy nic aż tak strasznego. Po prostu powiedziałem dowódcy, że nie ma jaj. I że jego stara zasługuje na faceta z jajami. I że nawet chętnie bym ją odwiedził, ale jak pomyślę o tej kolejce przed drzwiami, to odechciewa mi się czekać…
Może odrobinę przesadziłem… Nic dziwnego, miałem jeszcze we krwi promile z poprzedniej nocy, ale zrozumiałem to dopiero w chwili, kiedy zacząłem szarpać się z moim ukochanym szefem za poły mundurów. Mnie wyrzucili natychmiast, a jego rok później, bo raz wrócił niespodziewanie do domu i w swojej paranoi obił ryj facetowi, który przyszedł naprawić kuchenkę.
Kiedy oddałem broń, odznakę i odjeżdżałem spod komisariatu już nie jako glina, czułem się, jakby ktoś przyspawał mi skrzydła, które przez całą poprzednią dekadę trzymałem w lombardzie.
Poczułem, że żyję.
Mogłem robić, co mi się żywnie podoba, kiedy mi się spodoba i gdzie mi się spodoba. Nie musiałem wysłuchiwać dennych rozkazów, przytakiwać na każdą bzdurę i udawać lojalności. Mogłem zlewać wszystkich, którzy mnie wkurzyli, i świetnie się przy tym bawiłem. Wreszcie mogłem być Larsem. Sobą, a nie posłuszną marionetką, najpierw w mundurze, a potem z odznaką detektywa. No tak, to było drugie spełnione marzenie taty. Ta chwila, kiedy wszedłem do jego biura w cywilu i obok odznaki ojca położyłem swoją. Detektyw wydziału kryminalnego. Boże, jaki on był dumny. Przez cały dzień prowadzał mnie od jednego kolegi do drugiego i chwalił się mną jak nowym pieskiem.
Dzięki temu wkrótce poznałem większość gliniarzy w tym mieście. Później na pogrzebie ojca wszyscy składali mi kondolencje i mówili, żebym w razie potrzeby dał im znać. A ja z tego korzystam, teraz nawet częściej niż kiedyś. Magia synalka legendy komisariatu wciąż działa, więc dzięki, tato. Wiem, że pewnie nie byłbyś zbyt zadowolony z tego, jak obecnie zarabiam na życie, ale spójrz na to tak, że przecież nie robię nic złego. Przynajmniej nie według kryteriów mojego sumienia. I pamiętaj, że to ty mnie wychowałeś.
Nazywam się Dawid Scholl, ale wątpię, żeby to imię i nazwisko pojawiły się jeszcze w tej historii, bo prawie nikt ich nie zna. Dla wszystkich jestem Lars. Spytajcie w mojej branży o Larsa, to natychmiast wszyscy będą wiedzieli, o kogo chodzi. Jeśli ktoś o mnie mówi, to mówi o Larsie. Zwracają się tak do mnie ludzie, którzy widzą mnie po raz pierwszy, oraz ci, którzy znają mnie od dawna. Pewnie nawet matka mówiłaby do mnie teraz Lars, ale umarła, kiedy miałem dwanaście lat, a wtedy byłem dla wszystkich wciąż małym Dawidkiem.
Larsem zostałem w wieku lat piętnastu, kiedy odkryłem Metallicę.
Po raz pierwszy nazwał mnie tak Simpi, jeden z kumpli, z którymi waliliśmy w salce prób w bębny i gitary.
– Kurwa, wyłaź zza tych garów. Nie jesteś Larsem!
Im częściej mnie wyrzucali, tym głośniej grałem. Jak Lars UIrich, po którym dostałem tę ksywę. W piwnicy wciąż trzymam stare Sonory i czasem walę w nie tak mocno, że w końcu przybiega któryś z sąsiadów. Oni nigdy się nie nauczą. Kiedy otwieram drzwi, goły do pasa i spocony, z trzynastoma dziarami, ogoloną głową i rozczochraną brodą, zazwyczaj wybaczają mi ten hałas.
Zatem: Lars.
– Spodziewałem się raczej Skandynawa.
Tak powiedział mi kiedyś jeden z klientów. Rozbawiło mnie to, a w tym mieście roi się od swołoczy z całego świata, więc spokojnie mógł tak o mnie pomyśleć.
Tyle że ja jestem stąd aż do szpiku kości. Urodziłem się w największym tutejszym szpitalu, a rodzice zmajstrowali mnie wcześniej chyba tuż obok, na trawniku pobliskiego basenu miejskiego. A przynajmniej raz ojczulek zasugerował mi coś takiego, a ja nie miałem powodu, by mu nie wierzyć. Nie sądzę, żeby jakoś szczególnie mnie planowali, bo urodziłem się zaledwie pięć miesięcy po ich ślubie. Ale jak inaczej mogli się rozerwać w latach siedemdziesiątych? Nie było Internetu, Youtube czy Spotify, więc nie istniała żadna lepsza zabawa niż seks.
Właściwie to wciąż nie istnieje.
Zatem: Lars. Tyle wystarczy. Jeśli jakaś babeczka chce sprawdzić, czy jej mąż nie posuwa innej, pyta o Larsa, który jest skuteczny i dyskretny. Jeśli właścicielowi sklepu jacyś smarkacze posprejowali wystawę, stary, dobry Lars znajdzie tych gnojków i przemówi im do rozsądku. A potem od sklepikarza i podejrzliwej żoneczki skasuje honorarium, wykaże je w zeznaniu podatkowym i wszyscy są zadowoleni. I dopiero pod tą cudowną przykrywką Lars może zająć się sprawami, z których tak naprawdę się utrzymuje.
Mam na imię Lars i rozwiązuję problemy, którymi ludzie z różnych przyczyn raczej się nie przechwalają. A czasem te problemy stwarzam, w zależności od tego, kto płaci. Nie pytajcie o granicę tego, co robię, a czego nie, bo wyraźna granica nie istnieje. Oprócz tej, którą non-stop tłumaczę w duchu mojemu ojcu. Nie robię rzeczy, które są złe według mojego sumienia.
A jakie to są rzeczy? Tak z miejsca nie potrafię ich wam wymienić.
Na przykład teraz stoję z rugerem w dłoni i zastanawiam się, komu z tych trojga ludzi na chybotliwych krzesłach przestrzelić kolano jako pierwszemu.
Ale bynajmniej nie jest to coś, z czym moje sumienie by się nie uporało.
Dora Salomon
Gold.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji
Jedno wydarzenie, jedna krótka, tragiczna chwila całkowicie odmienia życie małej Gabrysi. Po śmierci matki dziewczynka wychowuje się pod opieka nieczułego i zagubionego ojca, pogrążonej w starczych rozważaniach babki oraz krążących po domu... duchów.
Dorastanie na polskiej wsi pod koniec lat sześćdziesiątych XX wieku nie jest łatwe. O zapomniana przez rodzinę Gabrysie powoli zaczyna się upominać życie wraz ze swoimi odwiecznymi prawami, zwierzęcością i okrucieństwem.
Anna Musiałowicz stworzyła kolejna przejmująca opowieść, której główna bohaterka jest słowiańska wieś, daleka od sielskości, pełna demonów i przesądów, pokutujących w naszym społeczeństwie do dziś.
W lasku miejskim na peryferiach Pragi zostaje zamordowana młoda kobieta. Czy jej podobieństwo do córki mieszkającej w pobliżu dziennikarki jest przypadkowe? Śledztwo rozpoczyna inspektor Bergman.
Powieść Michaeli Klevisovej to doskonałe studium psychologiczne i obraz społeczeństwa, w którym pod powłoką pozornej normalności skrywają się tajemnice i pragnienia.
Inspektor Bergman – dwukrotnie rozwiedziony miłośnik kotów, wielbiący porządek i rzeczowość. Empatyczny, stanowczy i systematyczny. W pracy pomagają mu podwładni: Sylwia Rolnik i Adam Danesz.
Kroki mordercy to pierwsza część cyklu z inspektorem Bergmanem.
Anna Walenta to główna scenarzystka najpopularniejszego czeskiego serialu telewizyjnego „Podwórze". Dzięki pracowitości i ambicji odnosi duże sukcesy, lecz pod powłoką wielkomiejskiego blichtru skrywa sekrety, których nie wyjawia prawie nikomu.
Ester Czarna prowadzi pensjonat na peryferiach Pragi. Kiedy pewnego dnia odwiedza ją przyjaciółka Anna, w nocy zostaje popełnione morderstwo. Na jaw zaczynają wychodzić demony przeszłości oraz tajemnice teraźniejszości, a śledztwo prowadzi inspektor Bergman. Jak poradzi sobie w środowisku niekończącego się serialu telewizyjnego, w którym trwa nieustanna walka o władzę i wpływy? Czy mordercą okaże się gwiazda srebrnego ekranu, czy może prawda leży gdzie indziej?
Intryga bez nadmiaru brutalnych scen i z rozbudowaną psychologią postaci to znak firmowy Michaeli Klevisovej – królowej czeskiego kryminału, dwukrotnej zdobywczyni nagrody dla najlepszej powieści detektywistycznej!
Horror 2017 roku według wielkibuk.com
Jożo Karsky wraca do domu rodziców po rozpadzie kilkuletniego związku. Na peryferiach Rużomberka czeka na niego pusty pokój dziecięcy, stare kasety wideo, mróz i wspomnienia. Mnóstwo wspomnień. Kiedy w okolicy zaczynają ginąc dzieci, budzą się demony przeszłości.
Jedna z najpopularniejszych słowackich książek ostatnich lat.
Scenarzysta serialowy postanawia spędzić Boże Narodzenie w górskiej chacie, by uciec od problemów w domu i w pracy. Jedno pozornie niegroźne zdarzenie zmienia jego pobyt w cyklon porywający głównego bohatera i czytelników!
Jozef Karika – autor thrillerów, horrorów i powieści sensacyjnych, laureat wielu nagród literackich, najpopularniejszy pisarz słowacki. Jego powieść Szczelina przekroczyła nakład stu tysięcy egzemplarzy. Stała się najpopularniejsza książka w historii literatury słowackiej i zdobyła trzecie miejsce w plebiscycie Lubimyczytac.pl na Książkę Roku w kategorii horror.
Trybecz, pasmo górskie na Słowacji. Od dziesięcioleci krążą o nim legendy z powodu tajemniczych zaginięć. Niektóre ofiary zostały znalezione martwe. Niektóre zniknęły bez śladu. A jeszcze inne powróciły – ranne i niezdolne do życia. Igor zdobył tytuł magistra. Po pięciu latach wreszcie może zacząć karierę jako… robotnik budowlany. Na swojej pierwszej budowie odkrywa tajemniczy sejf. Znajduje w nim płyty gramofonowe sprzed kilkudziesięciu lat. Słyszy na nich głos człowieka, który przez ponad trzy miesiące błąkał się w górach Trybecza.
Legenda, mistyfikacja czy przerażająca rzeczywistość?
Świetna powieść najpopularniejszego słowackiego pisarza. Jozef Karika staje twarzą w twarz z legendą Trybecza.
Szczelina zdobyła najważniejszą słowacką nagrodę literacką ANASOFT LITERA w kategorii NAGRODA CZYTELNIKÓW!
Jozef Karika, słowacki mistrz grozy, nie zwalnia tempa, wręcz przeciwnie! Zabiera nas w szaleńcza jazdę. I to do Polski! Nie możecie tego przegapić!
Nudny sobotni wyjazd służbowy. Opuszczony parking przydrożny. A na nim… porzucona kamera samochodowa. Jakie tajemnice może skrywać?
Odcinek drogi, na którym dochodzi do wielu śmiertelnych wypadków. Kobieta w czerni, chodząca wzdłuż szosy. Szkolna miłość. Dorosłe rozczarowania. Tajemnice umysłu.
W tej książce znajdziecie wszystko, za co uwielbiacie Jozefa Karike!
Druga powieść Stiny Jackson, jednej z najbardziej utalentowanych i utytułowanych szwedzkich pisarek!
Szwedzkie pustkowie, wiosna nadchodząca leniwie pośród topniejących śniegów, mała osada. Idealna sceneria dla mrocznej opowieści…
Liv mieszka w domu na uboczu z nastoletnim synem Simonem i starym ojcem Vidarem. Żyją skromnie i stronią od towarzystwa. Liv pracuje jako kasjerka na stacji benzynowej. Trudno jest jej jednak uciec przed przeszłością. A przeszłość Liv ma bardzo… bogata. Co trzyma te kobietę w tym zapomnianym przez Boga miejscu?
Pewnego dnia w pobliżu ich domu rozlega się wystrzał. Ta chwila odmienia życie całej rodziny.
Stina Jackson stworzyła bezkompromisowa i poruszająca historie o więziach międzyludzkich. O tym, jak silne mogą być i jak trudno jest je zerwać. Doskonały thriller!