Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Stale towarzyszy im lęk, samotność, poczucie zagubienia. Cierpią na depresję, a nierzadko podejmują próby samobójcze. Boli ich brak tolerancji i zrozumienia w społeczeństwie. A pragną tak niewiele: żyć normalnie. Oto poruszający zbiór wywiadów z osobami transpłciowymi, a także ich rodzicami, psycholożką, adwokatką, aktywistką i… księdzem, przełamujący tabu i otwierający oczy na potrzeby drugiego człowieka. Piotr Jacoń – dziennikarz TVN 24. Autor m.in. reportażu o rodzicach osób transpłciowych Wszystko o moim dziecku oraz cyklu rozmów Bez polityki. Pracował w Radiu Plus, Radiu Gdańsk i w „Dzienniku Bałtyckim”. Mieszka w Gdyni. Piotr Jacoń mówi o miłości do transpłciowej córki w państwie, w którym prominentni politycy powtarzają, że „LGBT to nie ludzie” W jego słowach czujemy dojrzałość, ojcowskie wsparcie i spokój. Emanacją postawy dziennikarza jest książka My Trans. Odważni bohaterowie pokazują, jak istotny jest brak ocen i moralizatorstwa. Wskazują rodzicom wszystkich dzieci droge do prawdziwej, bezwarunkowej miłości. Justyna Kopińska
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 246
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Spis treści
OD AUTORA
ZABIJ MNIE
ALDONA
EMILIA
ŻYĆ PO PROSTU
ANNA
MATEUSZ
W IMIĘ OJCA I SYNA
PAWEŁ
MICHAEL, WIKTOR, TYMOTEUSZ
NA SUMIENIU SYRENKI
FELIKS
KATARZYNA
NIE PO POLSKU
JOANNA
KASIA I MACIEK
KOŚCIÓŁ NA GRUPIE
KSIĄDZ PROFESOR ANDRZEJ
EWELINA
POZEW NA RECEPTĘ
DOKTOR AGNIESZKA
MECENAS ANNA
NIEPOPRAWNOŚĆ POLITYCZNA
ANNA I LALKA
MAJA
Mojej Mamie, która nauczyła mnie być ojcem. Mojej Żonie Magdzie i Moim Córkom, Helence i Wiktorii.
Dowiedzieliśmy się pod koniec września 2020 roku. Nasze dziecko za chwilę kończyło 20 lat i właśnie zaczynało nowe życie. Tak narodziła się Wiktoria. Choć dawny syn wtedy jeszcze w nas żył.
Nie wszystko wiedzieliśmy. Nie wszystko rozumieliśmy. Ale mieliśmy pewność, że nadal będziemy kochać.
Parę tygodni później postanowiłem zrobić dokument o rodzicach takich jak my. To był pretekst, żeby się wygadać i nasłuchać. Żeby w ten sposób przejść własną terapię. Wszystko o moim dziecku miało premierę w TVN24 tuż przed Dniem Widzialności Osób Transpłciowych, w specjalnym wydaniu magazynu Czarno na białym. Chyba nigdy wcześniej w polskiej telewizji nie powiedziano tak wiele o problemie tożsamości płciowej; o tym, jak skomplikowane jest życie osób trans, ale także – co bardzo ważne – jak wielkie jest to wyzwanie dla ich rodzin.
Odzew był ogromny – to, co miało pomóc głównie mnie, jak się okazało, pomogło także wielu innym. Ten reportaż w niejednym domu bywał wstępem do rozmów, jakie z zawstydzenia i przelęknienia odkładano na później. Lub na nigdy.
Kolejne esemesy, telefony, komentarze w internecie tkały obraz społeczności – na co dzień ukrytej, ale tym bardziej potrzebującej mocnego, pewnego swoich racji głosu, który powinni usłyszeć wszyscy. Bo ostatecznie wszyscy – nasi sąsiedzi, przypadkowi przechodnie, ekspedientka w warzywniaku, listonosz, polityk, pani od matematyki, katecheta czy policjantka – mają wpływ na jakość i poczucie bezpieczeństwa naszych dzieci i nas – ich bliskich.
Propozycja napisania książki przyszła we właściwym momencie. Właściwym dla mnie. Nie planowałem bycia aktywistą, ale powoli się nim stawałem. Kolejnym do tego krokiem był wywiad w dwumiesięczniku „Replika”. Ukazał się w Dzień Dziecka 2021 roku. To w nim publicznie opowiedziałem o moim dziecku, o Wiktorii.
Z Wiktorią spotkaliśmy się także tu – w książce. Za zgodą mojej Córki oddaję Wam trochę intymności – fragmenty naszych wspólnych rozmów. O ilustracje do nich poprosiłem Mateusza – jego historia jest także częścią tej opowieści.
Ta książka jest o ludziach, którzy szukają siebie i czasem błądzą. Jest o państwie, które w niczym nam – osobom trans i ich rodzinom – nie pomaga, ale za to systemowo nas upokarza. Jest wreszcie o Kościele, który – czy tego chcemy, czy nie – jest w Polsce instytucją ważną, aspirującą do wyższych celów, celowo jednak lub z bezmyślności poniżającą wiernych ukrytych za skrótem LGBTQ+.
Nie byłoby tej książki, gdyby nie moi bohaterowie. Lubię tak o nich myśleć. Bohaterowie. Dziękuję Wam! Bardzo dziękuję wszystkim moim rozmówcom. My, rodziny trans, zabieramy głos. To jest moja misja. This is „My trans”.
Nie wiedziałam, co to jest dysforia. Nic nie słyszałam o trans. Coś kiedyś było o gender, ale to mówili politycy, więc też nie za bardzo rozumiałam, o co chodzi. Wszystko, czego dowiadujesz się w jakimś sensie o sobie, jest albo zasłyszane, albo znalezione w miejscach typu Pornhub – gdzie widzisz dziewczynę z penisem i nie ogarniasz, jak z nią jest.
I to przecież przekierowuje cię na niewłaściwą ścieżkę...
Tak, to była niewłaściwa ścieżka...
Bo ten Pornhub to jest po prostu seks, więc możesz pomyśleć: hmm, to taki rodzaj zboczenia?
Tak, w związku z tym całe życie byłam przekonana, że to jest rodzaj zboczenia, dziwactwa. Że to taki fetysz.
Idziesz w te rejony seksualności, erotyki i w związku z tym oddalasz się od istoty sprawy. Od tożsamości płciowej.
Jasne, że się oddalam. Ale pod ręką nie mam nic, co mnie do niej przybliży! W szkole nikt o tym nie uczył. Mam więc tylko taki rodzaj „wiedzy”. I przez pryzmat tej „wiedzy” mogę o sobie myśleć właściwie tylko w jeden sposób. Źle.
Ale ciągle tej wiedzy szukałaś...
Tak, ale nie było sposobu, żeby dojść do tych właściwych informacji, nie zaliczając po drodze wszystkich innych... które powodowały, że czułam się jak... szmata.
Po rozmowie z nią płakałem. Nie wytrzymałem tego, co mówiła i jak o tym opowiadała. Emocjonalny rollercoaster. Jej łagodnie uśmiechnięta twarz nagle tężała. Na rozmowę zaprosiła mnie do swojego krakowskiego mieszkania. Siedzieliśmy w pokoju, w którym zdarzało jej się wróżyć. Na stole karty, magiczne kamienie, w powietrzu kadzidełka. A w szafie tęczowa flaga z napisem: „Jesteś moim dzieckiem. Nie ideologią. Mama”. Zapis tej rozmowy jest dość surowy i jednoosobowy. Uznałem, że Aldonie nie należy przeszkadzać.
Nie. Syn nie był szczęśliwy. Absolutnie żadnych przyjaciół. Jedna jedyna koleżanka od podstawówki, a i ta wyjechała z Polski. Jedyne towarzystwo to telefon, esemesy, maile i gry komputerowe. W naszym mieszkaniu nigdy przez 19 lat nie było żadnego kolegi. Najpierw myślałam, że to taki charakter. Człowiek skryty, introwertyczny, ale znakomicie się uczył. Matka dopatruje się cech niezwykłych w swoim dziecku, więc wydawał mi się taki ponadprzeciętny. Języki, konkursy. Przed maturą błagał mnie, żeby nie tańczyć poloneza. Wtedy pomyślałam, że jest homoseksualistą.
Okropnym momentem było bierzmowanie. Ponieważ ona w ogóle nigdy nie chciała być w jakiejś grupie. Z powodu mojej mamy zmusiłam ją do bierzmowania. I zrobiła niesamowitą rzecz. Mam nawet zdjęcie. Moja córka ma 1,85 wzrostu. Zapytała, czy kupię jej cylinder. Zamówiła to sobie przez internet, ubrała ten cylinder na głowę, miała czerwony krawat i nie ściągnęła tego cylindra w kościele. Miała wtedy w tym cylindrze chyba ze dwa metry wzrostu. To był bunt. Nie przeciwko religii. Przeciwko temu, że ja jej kazałam tam być. A ona błagała, żeby nie.
Bałam się o nią, bo zastanawiała mnie ta samotność. Pomyślałam sobie: „Boże, co to będzie za dziwny człowiek?”. Więc wymyśliłam historię, że będzie bakteriologiem i będzie w zamkniętym instytucie naukowym badała bakterię, która uratuje ludzkość.
Była druga w nocy, jak weszłam do pokoju syna. Grał na komputerze. Popatrzyłam na niego i mówię: „Karol, muszę cię o coś zapytać. Powiedz mi, czy ty jesteś homoseksualistą?”. On się odwrócił i krzyknął: „Nieee!”. Aha, myślę, jest, trafiony. Dwa tygodnie później siedzimy w kuchni, pijemy kawkę i słyszę: „Mamo, muszę ci coś powiedzieć. Ja nie jestem homoseksualistą. Ja jestem bi”. „Hmm, to powiedz mi coś więcej o tym «bi»”. I wtedy ona – teraz już będę mówić „ona” – usiadła obok mnie i zaczęła płakać. I poprosiła, żebyśmy poszły do lekarza.
Znalazłyśmy klinikę w Krakowie i – nie zapomnę tego nigdy – z gabinetu wychodzi lekarz, podchodzi do mojego dziecka i pyta: „Jak się mam zwracać? Damsko czy męsko?”. „Damsko...” I lekarz wyciąga rękę do mojego syna i mówi: „Witam panią”. I to był, powiem szczerze, punkt zwrotny mojego życia. Siedziałam na tym korytarzu i mówiłam sobie: „To jest moja córka. To jest moja kobieta”.
A zaraz potem zaczęłam tak strasznie ryczeć, bo pomyślałam – dziwnie krążą te myśli człowieka – że ja już jej nie kupię konika Pony. Kiedy ja to nadrobię? Więc tego dnia pojechałam do sklepu i kupiłam jej przynajmniej... różowe skarpetki.
Następnego dnia (szybko to poszło) poprosiła: „Chodź ze mną do sklepu. Chciałabym mieć damskie rzeczy”. I poszłyśmy. Oczywiście trudno mi ją było przekonać, że musi mieć rozmiary XL, bo jest dużą osobą. Ona chciała „eski” i „emki”. Kupiłyśmy pierwszą spódniczkę, pierwszą bluzkę. Wróciłyśmy do domu, ale ja nie mogłam sobie darować. Pojechałam sama do tego centrum handlowego i poszłam do sklepu z bielizną. Pracowały tam młode dziewczyny, powiedziałam, że jutro przyjdę z córką. Uprzedziłam, jak jest. Jakie one były fantastyczne następnego dnia! Takie uprzejme, nic nie dały po sobie poznać. Wybierały biustonosze, przynosiły te wszystkie haftki, przedłużenia. No, coś pięknego. Miałam dla nich wieki szacunek. Parę dni później pojechałam w delegację i wtedy kupiłam mojej córce pierwsze silikony. Bardzo się cieszyła. I tak... uczyłam się... mojej córki. I tak trochę zamazywałam obraz mojego ukochanego syna. Syna, z którego byłam dumna, w którym byłam tak zakochana, który był taki mądry, który tak imponował mi wszystkim. Swoją urodą, swoimi zdolnościami, pomysłami... no, a teraz to było takie trochę... brzydkie kaczątko, które nagle ma te buciki, te rajstopy, spódniczkę. Musiałam się tego uczyć.
Dużo grała w gry komputerowe. Międzynarodowe. Więc ciągle w pokoju były echa różnych osób. Słyszałam te głosy i myślałam, że może to różnica pokoleń, że oni tak mają – nie muszą się spotykać na żywo, bo spotykają się tak. W realu to tylko chodziła na konwenty fanów gier fantastyki. Powiedziała mi kiedyś: „Zawieź mnie tam”. Pojechałyśmy, patrzę, a tam ludzie z bajki. Wszyscy są przebrani. Pamiętam, że nie wróciła wtedy na noc. Rano przyszła w takim pięknym czarnym płaszczu z wełny. Miała taką obróżkę na szyi i takie fajne uszka. Popatrzyłam na nią i myślę sobie: „Ona jest zaczarowana”. I to prawda. Ona była szczęśliwa. Bo była przebrana.
Miała skalpel z takim długim ostrzem, bo lubiła kleić figurki z plastiku. Przyszła do kuchni. Usiadła przy stole, bo zwykle tam rozmawiamy. „Mamo, popatrz. Tym by się dobrze cięło”. Niby ot tak rzuciła. Ale dwa dni później pierwszy raz zobaczyłam piżamę, pościel... we krwi. Zaczęłam się córce przyglądać. Na rękach zobaczyłam znaki, zobaczyłam na nogach, zobaczyłam na brzuchu. Coraz bardziej było to widać... Były takie chwile – ja w delegacji, ona dzwoni o północy, rycząc, wrzeszcząc. „Przyjedź po mnie!” „Gdzie jesteś?” „W Krakowie pod Teatrem Słowackiego”. Siedziała na ziemi po turecku i cięła się. A ja nie mogłam nic zrobić. Nie mogłam wrócić. To było okropne. Wtedy pocięła się tak strasznie, całe nogi. I pokazała mi to. Tego się najbardziej boję. Do dzisiaj sprawdzam jej piżamę. Nie szpieguję, absolutnie, tylko to łóżko obsesyjnie sprawdzam. Zwierzyłam się koleżance: „Ania, ja mieszkam na czwartym piętrze. Nie ma u nas windy. Mówię, Ania, ja tak idę po tych schodach i tak sobie myślę, czy w tym łóżku znowu zobaczę zarżniętego kurczaka”. A ona: „Dlaczego to tak nazywasz?”. „Bo to było tyle krwi. Tyle krwi. I nie masz na to żadnego wpływu”.
Zaczęłam po nią jeździć do pracy. Pomagała w barze. Chciała być barmanką. To była pierwsza, druga w nocy – ludzie jeszcze przy stolikach. Słyszałam, co o niej mówili. „Popatrz, jakie dziwadło. Przecież ma cycki, a ty mówisz, że to jest facet”. Te spojrzenia niektórych panów... Czekałam w samochodzie, byłam tak strasznie zmęczona, już sobie pomyślałam, że usnę, i w końcu przyszła. Jeszcze zanim otworzyła drzwi, płakała. Wsiadła i zaczęła wyć. To był wrzask. Na zewnątrz noc, cisza, a tu taki płacz, szloch. Pytam ją: „Powiedz mi, Emilia, co mogę zrobić, żeby ci pomóc”. I ona wtedy popatrzyła na mnie: „Zabij mnie...”. Gdybym miała broń – ja jestem emocjonalnym człowiekiem – to zabiłabym ją i siebie. Tylko żeby szybko to zrobić. Żeby to przerwać.
Wie pan, kto mi powiedział o tych słowach prezydenta? Córka do mnie przyszła. „Czy ty to słyszałaś? On powiedział, że LGBT to nie ludzie, to ideologia!” Ludzie nie zdają sobie sprawy, jak ważne są słowa prezydenta. Nie sądziłam, że to ma tak ogromny oddźwięk i znaczenie w myślach, w duszach, w życiu naszych transpłciowych dzieci. One tego słuchają. A moja córka cięła się wtedy regularnie. I to jest tak ważne, żeby ich nikt nie poniżał, żeby były zaakceptowane. Żeby były równe z nami. Różne, ale równe. I wtedy kupiłam tęczową flagę. Napisałam na niej: „Jesteś moim dzieckiem, nie ideologią”.
Kościół? Jestem z bardzo wierzącej rodziny. Wychowana byłam przez bardzo, bardzo katolicką mamę, która jest wyznawcą pana Rydzyka. Sama wiele dobrego zrobiłam dla Kościoła. W Krakowie, w Łagiewnikach, tam gdzie jest Muzeum Jana Pawła II, pomagałam zaprzyjaźnionym zakonnicom. Szanowałam Kościół, wydawało mi się, że jest instytucją, która pomaga ludziom. I nawet rozumiałam tę moją mamę, która słucha swojego radia, a o dziewiątej odmawia różaniec, kupuje sobie gazetę – myślę, dobrze, niech sobie mózg rozwija. Ale jak usłyszałam, co mówi ksiądz Jędraszewski o tęczowej zarazie, to po prostu było coś okropnego. To był dla mnie szok. Tak wielki, że dokonałam aktu apostazji. Nie było to łatwe i to mnie jeszcze bardziej dobiło, jak nagle z tej dobrej stałam się tą złą i doznałam po prostu pogardy. Potraktowano mnie, jakbym była nienormalna. Bunt nastał we mnie tak wielki, że pożegnałam się z tą instytucją, mam nadzieję na zawsze, przypieczętowałam to aktem apostazji. I czuję wielką ulgę. Nie lubię być zakłamana. Nie lubię żyć w takim rozkroku. Zresztą u mamy w domu bez przerwy słyszę Radio Maryja. Moja mama potrafiła przy Emilce mówić o tęczowej zarazie. Naprawdę trzeba się wsłuchać w to i mieć świadomość, jak wielka płynie stamtąd pogarda w stosunku do naszych dzieci, w stosunku do mnie. Ja się też czuję tęczową mamą, ja się z tym utożsamiam. A czuję się opluta. Dla mnie to jest osobisty ból.
Moja mama po trzech latach po raz pierwszy użyła właściwych końcówek. Zrobiła to, podpisując prezenty świąteczne. Mój syn i córka byli tam na Wigilii. I opowiadali mi potem, że moja siostra, która jest fanatykiem religijnym, i moja mama użyły właściwych końcówek, mówiąc o Emilii. „Mamo, babcia użyła właściwych końcówek!” Emilia była szczęśliwa. Trzy lata to trwało. I ciężko było.
Bardzo dobrze pamiętam moją ciążę. Bo w dniu, w którym powiedziałam o niej partnerowi i zaznaczyłam, że jej nie usunę, zdecydował się ode mnie odejść. Był w związku małżeńskim i miał swoje dzieci. Ciąża była okropna, ponieważ nikt o niej nie wiedział. Nie przyznałam się w pracy. Ciążę miałam zagrożoną, bo Emilka jakoś się dziwnie odklejała. Coś złego się działo i leżałam w szpitalu trzy tygodnie. Sama się utrzymywałam w wynajętym mieszkaniu, z dzieckiem, bez alimentów, bo byłam już po rozwodzie. W tej ciąży jeździłam maluchem i robiłam z pięć tysięcy kilometrów w miesiącu. Mówiłam do mojego brzuszka: „Moja ty córeczko. Będzie wszystko dobrze, my sobie damy radę”. Moją obrączkę ślubną przerobiłam na pierścionek i mówię: „Olimpia – bo czułam, że to będzie Olimpia – to będzie twój prezent”. I to była moja siła. Dlaczego tę Olimpię wymyśliłam? Nie wiem. Nie miałam USG, nie miałam nic. Ale cały czas w głowie miałam jedno – to jest córka. Urodziłam w terminie. I o porodzie nikt w pracy nie wiedział. Dopiero po dwóch latach przez przypadek się wygadałam w pracy, że mam syna.
Od państwa polskiego chcę na pewno akceptacji i potwierdzenia tego, że są ludzie różni, ale równi. Żeby ci ludzie, którzy rządzą w tej chwili w Polsce, mieli świadomość, że my też tu jesteśmy. Że my też tu żyjemy. Że my tu płacimy podatki, ciężko pracujemy, że kochamy tak samo te nasze brzozy, Mazury, morze, Warszawę, Kraków, Wrocław, te wsie przecudowne. Że ten kraj kochamy tak samo jak i oni. Tak samo jak ci, którzy wydają na moją córkę wyrok, bo moja córka nie może być, kim chce, bo musi słyszeć, że jest ideologią, zerem, nikim? Zarazą tęczową? Że nie może mieć szybciej dokumentów? Przecież Anna Grodzka miała taki pomysł, żeby w Łodzi było jedno centrum, gdzie dzieci z różnymi podobnymi problemami będą badane przez specjalistów, przez lekarzy psychiatrów, psychologów, seksuologów, i jedno miejsce, gdzie będzie się stawiać diagnozy. Pierwsze ustawy, które pan prezydent zawetował, były właśnie tymi ustawami. To jest dla mnie okropne, że się ludzi poniża, że się klasyfikuje na lepszych i gorszych. Gorszy sort. Ja akurat nie dokonałam aborcji. Byłam samotną matką, było mi ciężko. I dlaczego mi nikt nie pomoże? Bo dziecko jest tęczowe? Bo chce być sobą? Że musi płacić za leki sto procent? Że nie jest nic refundowane? Że ja muszę sprawę mieć w sądzie, że ja go źle sklasyfikowałam przy porodzie. Ja?! Przecież to jest nienormalne. I ja oczekuję od państwa, żeby dziecko nie musiało szczuć przeciwko rodzicom. Żądam, żeby człowiek mógł żyć w godności, żeby był sobą, żeby rozwijał swoje talenty. Żeby się realizował w tym kraju. I żeby mógł być sobą zawsze. Wszędzie.
Nie. Niczego nie rozumiałam. Zaakceptowałam. Nie miałam żadnego buntu. Natomiast nie mogłam tego pojąć. Przerażała mnie ilość leków. Zatrważające było oświadczenie, jakie Emilia musiała podpisać, że przyjmuje do wiadomości, iż przez terapię hormonalną może krócej żyć. Jestem w takim wieku, że wiem, co to przemijanie. To było dla mnie bardzo ciężkie. Nie. Niczego nie rozumiałam. Do dzisiaj tego nie rozumiem do końca. Ale wiem, że być sobą to jest najważniejsze. Najważniejsze.
Marzę, żeby Emilka była szczęśliwa. Żeby kogoś pokochała i ktoś ją pokochał. Żeby się można było przytulić, żebym mogła zapytać: „Jesteś szczęśliwa?”. A ona żeby odpowiedziała: „Mamo, tak!”. Ona wtedy się tak ładnie śmieje. Taki uśmiech ma radosny. Tak, jestem szczęśliwa. I żeby była zdrowa.
Jej mama miała rację: ma ładny uśmiech. Na spotkanie z nią pojechałem do Nowej Huty. Czteropiętrowy blok. Przytulne mieszkanie. Za oknem odgłos szlifierki albo kosiarki, więc przez to okno wpadała zwykłość dnia. Choć była u siebie, czuła się trochę skrępowana. A może to ja tak się czułem? Tak dużo o niej wiedziałem. A przyszedłem po więcej...
Bądź sobą! – jak ja często słyszałam to w naszym pięknym, progresywnym społeczeństwie. Tylko co to oznacza dla osoby transpłciowej? Bądź sobą w społeczeństwie. Sobą, czyli kim? Poznawaj siebie! Ale jak próbuję siebie poznać, to siebie nienawidzę. Więc jak mam żyć?! Nic dziwnego, że ludzie się zabijają... skoro mają poznawać siebie...
* * *
Miałam trzy próby. Jedna prawie skuteczna. Ale nie będą tu o tym opowiadała.
Jest kosmetyczką w Gliwicach. I mamą nastoletniego Mateusza. Nasze pierwsze spotkanie to rozmowa nagrywana do reportażu. Kamery ustawiamy w salonie. Mieszkanie ma dwa pokoje. W kuchni zostaje mąż Anny i tata Mateusza – choć ich wspiera, na wywiad się nie decyduje. Mateusz jest w swoim pokoju za ścianą. Fragmenty naszej rozmowy chyba słyszy. Obaj bardzo osobiście porozmawiamy kilka miesięcy później.
Oczy mu się śmiały. Cały czas. Zaskoczył mnie. Spodziewałem się mrocznej opowieści. A on miał w sobie jakąś jasność. I pewność. Choć to nie oznacza, że nie miał dramatycznych chwil. Siedzieliśmy w jego pokoju pod antresolą. Tą, na którą wracając do domu, tak bała się spojrzeć jego mama... Wokół nas mnóstwo rysunków. Na ścianach. Na biurku. Wszystkie jego. Kawałek tego świata trafi do tej książki. Mateusz, dziękuję za ilustracje...
Opowiem ci. Poszłam na EKG. Wchodzę do gabinetu.
– Dzień dobry pani – mówi pani.
Podaję dokumenty.
– A przepraszam. Pan?
– Nie. Pani. Jestem kobietą...
– Ale w dokumentach jest mężczyzna.
– Jestem w trakcie zmiany w papierach.
– Ma pan jakiś dowód na to?
– Jestem w trakcie. Nie mam dowodu, że jestem w trakcie.
– To ja nie wiem...
– Czego pani nie wie?
– Jak się do pana? Pani? Zwracać...
– Jestem osobą transpłciową. Jestem transkobietą.
– Czyli po operacji?
– Jakiej operacji?
– No, że był pan mężczyzną, a teraz jest pan kobietą. No wie pan, że zmienił pan płeć...
– Płci się nie zmienia. Można ją skorygować.
– Proszę mnie nie pouczać!
– Tylko tłumaczę...
– No, nie wiem... Proszę się rozebrać. Od pasa w górę.
– Tu mam się rozebrać? Dostanę coś, żeby przysłonić... piersi?
– Nie mam niczego takiego. A poza tym, przecież ja jestem kobietą.
– Ale ja się wstydzę.
– Proszę się rozebrać. Nikt tu nie wejdzie.
Na dowód przekręca klucz w drzwiach. Rozbieram się. Kładę. Robi to badanie. W pewnym momencie, nie wiem jak, do gabinetu wchodzi inna pielęgniarka. Ja leżę półnaga. Na twarzy czerwona. Ze wstydu spocona.
– Hani nie ma?
– Wyszła gdzieś. – I do mnie: – Można się ubrać. Wyniki będą jutro.
– No co ty – wtrąca ta druga. – Jutro niedziela.
– No tak, w poniedziałek będą.
I dalej zajęte są już tylko sobą. Ubieram się. Jak najszybciej. Wychodzę. Wybiegam. Uciekam do domu. Płaczę. Chowam się pod poduszkę. Boję się. Długo się boję. I długo potem nie wychodzę. Nigdzie. Ale w poniedziałek muszę. Po wyniki. Znów pokażę dowód. Znów... „Pani? Pan? No, nie wiem”.
Ma gospodarstwo rolne, ale chyba nie mogę napisać po prostu, że to rolnik. Zwłaszcza że mieszka w mieście. Był jednym z niewielu ojców, którzy zdecydowali się na rozmowę. W jej trakcie zobaczyłem jego łzy. Opowiedział mi o tym, co w życiu jego córki mroczne. I o swoich kolorowych, kwiecistych koszulach.
„No, bardzo. Bardzo kocham” – Paweł powiedział to tak naturalnie. Ale w historiach, które usłyszałem, równie naturalne jest niemówienie „kocham”. To trzy rozmowy spisane trochę skrótowo. Bohaterów przepraszam za ten skrót i akcent na... brak miłości.
Dwadzieścia sześć stopni w cieniu. A ty w kurtce, włóczkowej czapce. I w maseczce, choć w maseczkach na dworze już nie trzeba. Dlaczego?
Bo się boję.
Czego?
Ludzi. Tego, jak na mnie patrzą. Wszyscy patrzą.
Może ktoś, ale...
Wszyscy. Gdy wychodzę z domu, wszyscy patrzą.
To jest w twojej głowie...
Nie mam innej.
Ale...
Teraz latem w ogóle nie chcę wychodzić.
Czasem musisz.
Więc gdy muszę, najpierw sprawdzam, czy nikogo nie ma na klatce. Dziś musiałeś dłużej na mnie czekać, bo ktoś stał przy windzie. Więc cofnęłam się do mieszkania. Potem jednak wyszłam, ale bałam się, że ktoś tą windą będzie jechał. Gdyby jechał, tobym nie wsiadła. Tym razem miałam szczęście. Ale nie zawsze mam.
Jak mogę ci pomóc?
Nie możesz.
Szczupły, wysportowany – dużo biega. Okulary, zarost, przyjemny głos. Mężczyzna po pięćdziesiątce. Praca. Żona. I... nadal lęk. Choć od jego tranzycji minęło trzydzieści lat, ciągle to ma – strach przed ujawnieniem. Najbliżsi wiedzą, ale co, gdy dowiedzą się dalsi? W jego opowieści bardzo ważnym miejscem jest gabinet lekarski. Najgorzej, gdy wisi w nim krzyż. A lekarz ma coś na sumieniu.
Jest zagubiona i tego nie kryje. Nie ma pewności, jak jest z jej małym dzieckiem. Ale ma intuicję, że musi czujnie przy nim trwać. Niczego nie ignorować, nie za wszystkim w ciemno iść. Opowie mi o cekinach i o śmierci, czyli o tym, czego chciało jej dziecko.
Dlaczego Wiktoria?
Bo jakoś trzeba było.
To się zaczęło od gier?
W grach komputerowych, odkąd pamiętam, byłam kobiecą postacią. A ją trzeba było jakoś nazwać. Więc nazwałam, dajmy na to, Leśna Elfka Wiki.
I tak zostało?
Tak.
Kiedy pierwszy raz?
Miałam chyba z trzynaście lat.
I wtedy już zaczęłaś czuć...
Że coś jest ze mną nie tak? Chyba... ale postacie kobiece w grach to nie był jakiś mój plan. Że oto ponieważ czuję się kobietą, to gram kobietą. Nie, nie wiedziałam tego jeszcze. Po prostu to było dla mnie naturalne. Najbardziej naturalne, że występuję tam jako Czarodziejka, Łuczniczka. I jestem taka smukła.
Jej dziecko to Sascha. Sascha ma siedemnaście lat. Jest osobą transmęską niebinarną. Z Polski do Niemiec wyjechali prawie całą rodziną kilka lat temu. Za pracą. Mieszkają w okolicach Hamburga. Rozmowa z Joanną jest trudna. Bo trudno pogodzić się z tym, że w Polsce transpłciowym osobom nie jest tak jak tam.
To była rozmowa inna niż wszystkie. Bo nie było w niej traumy, niezgody i zmęczenia, czyli... nie było w niej transpłciowej Polski, w której zmęczenie, niezgoda i trauma rodziców są powszechne. Kasia i Maciek opowiedzieli mi o Kanadzie, o której marzy tak wiele transdzieci w naszym kraju. Mieszkają na przedmieściach Toronto. Są rodzicami dwójki dzieci. Młodszy, Tymek, ma trzynaście lat. Cztery lata starsza/y/e Marty jest niebinarna/y/e. Tak, trudno zapisać to po polsku. Po polsku jest trudno...
Powiedziałaś, że w wieku 13 lat poczułaś, że coś jest nie tak. Czyli?
To są bardzo intymne sprawy. Skoro to ma być w książce, to ci nie powiem.
Próbuję zrozumieć...
To była kwestia postrzegania swojego ciała. Pragnień... I cierpienia. Nie mogłam zrozumieć, że ja chcę być taka, a nie mogę być taka. Czuję się kobietą, a przecież wszyscy widzą, że nią nie jestem. Miałam takie miesięczne fazy, czego nie mogłeś wiedzieć, że starałam się żyć jak kobieta. Ale potem z tym zrywałam. Mówiłam: dość.
Miotałaś się.
Czułam, że nigdy nie będę w szczęśliwym związku, bo żyję w dwóch światach. Świat pierwszy: udaję chłopaka. Próbuję się w tym odnaleźć, nie lubię tego, ale staram się polubić, bo wiem, że tak trzeba. Spotykam się z „kolegami” i udaję, że jestem taka jak oni. I trwa to jakiś czas, ale w końcu nie daję rady. Więc zamykam się w pokoju i długo stamtąd nie wychodzę. I wtedy znów pojawia się świat drugi: kobieta. I tak w kółko. Miałam ogromną wolę walki. Walczyłam, żeby być dobrym chłopakiem. Ciągle mi się wydawało, że po prostu muszę do tego dojrzeć. Ale na razie było tak, że mówiłam sobie: „Hej, jesteś beznadziejna w byciu chłopakiem. Musisz się bardziej postarać”.
Przed coming outem bardzo się starałaś... Nie płacz...
To był najgorszy czas w moim życiu.
To on odezwał się pierwszy. Gratulował reportażu. Był poruszony. I – co najważniejsze – otwarty. Ksiądz profesor Andrzej Szostek to były rektor Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Poprosiłem go o rozmowę, bo w wielu tych transhistoriach Kościół ma znaczenie. Choć jednocześnie nie ma osobom transpłciowym niczego pozytywnego do zaoferowania. Chciałem usłyszeć – dlaczego?
O takich jak ona mówi się: kobieta – instytucja. Na Facebooku prowadzi grupę dla rodziców takich jak ja. Pomaga, bo pokazuje im, że nie są sami. Czyli dla rodziców transpłciowych dzieci w Polsce robi to, czego nie robi dla nich państwo. Ewelina Negowetti opowie mi o najtrudniejszych chwilach w grupie i o paru momentach ze swojego życia, które spowodowały, że jest tu, gdzie jest.
Specjaliści... Byłaś u wielu.
Niektórzy byli totalnie nieprzydatni. Inni byli kluczowi, bo dzięki nim w ogóle żyję.
Mówiłaś im?
Mówiłam o tym, że nie potrafię podrywać dziewczyn. Że nie umiem zbudować związku.
Bo tak było, ale przecież nie o to tak naprawdę chodziło. Czyli nie rozmawialiście o wszystkim?
Mówienie o wszystkim nigdy nie było mówieniem o wszystkim. Opowiadałam coś naokoło. I tak naokoło zajmowaliśmy się terapią. Czyli nie zajmowaliśmy się.
Ale psychiatrze powiedziałaś?
On miał głównie zadanie, żeby pomóc mi we wstawaniu z łóżka. Byłam już w takim stanie, że wstawałam o szesnastej. I to tylko dlatego, że byłam głodna i chciało mi się sikać. Więc on przepisał mi leki, żebym zamiast o szesnastej wstawała o dziewiątej. Ale ponieważ coraz bardziej chciałam komuś powiedzieć, to powiedziałam jemu.
I co?
Wysłuchał i powiedział: „Proszę pana” – rozumiesz – „Proszę pana! To nie jest moja specjalizacja”. Nawet tego nie wiedział, jak powinien się do mnie zwracać!
Jest zajęta. Nawet bardzo. Ludzie coraz częściej potrzebują pomocy. Gdy umawiamy się na rozmowę online, proszę, żeby zarezerwowała dla mnie godzinę. Ona śmieje się, że chyba lepiej dwie. I ma rację. Doktor Agnieszka Rynowiecka opowie mi o rodzicach pozornie akceptujących, o idealnych małżeństwach jednopłciowych. Ale także o cmentarzu z jej pacjentami.
Anna Mazurczak jest adwokatką. Pomaga osobom LGBTQ+. Ma za sobą bardzo wiele spraw dotyczących ustalenia płci metrykalnej. I mnóstwo podróży po sądach w całej Polsce. To będzie rozmowa o wyższości Ostrołęki nad Warszawą. I o terapii, bez której sama nie dałaby rady.
Procesu się boisz?
Bardzo. W skali od jeden do dziesięć – prawie dziesięć.
Czego najbardziej?
Wszystkiego. Bo wszystko może pójść nie tak. Od tego, że nie przyjmą mojego pozwu, bo powiedzą, że jest źle napisany. Albo że powołają trzech biegłych i będzie trzeba zapłacić za to piętnaście tysięcy. Że sędzia będzie zwracał się do mnie w jakiś nieprzyjemny sposób. Będzie ciągle mówić „proszę pana”. Będzie pytać o seksualne rzeczy. Mogę zemdleć. Mogę powiedzieć coś, co mi zaszkodzi, i nawet nie będę wiedziała, co to jest, bo nie znam się na tym wszystkim. Tak, boję się.
Anny Grodzkiej nie trzeba przedstawiać. I to jest jej największy problem. Jest znana. Także z dawnego imienia i nazwiska. Ludzie wiedzą, że jest trans. Była pierwszą w Polsce i pierwszą w Europie transpłciową posłanką. Teraz jest byłą działaczką i byłą aktywistką. Schowała się. Do naszej rozmowy dołącza jej przyjaciółka, kiedyś dyrektorka jej biura poselskiego, była prezeska Fundacji Trans-Fuzja, Lalka Podobińska. Rozmawiamy o ustawie, która odmieniłaby życie osób trans w Polsce. O ustawie, która przyniosła ogromną radość i potworny zawód. A wszystko przez politykę.
Ma doskonały passing. Wygląd. Głos. A jednak w pewnym momencie zdecydowała, że powie światu, jak z nią jest. Została transaktywistką. Musisz się spotkać z Mają Heban – mówiła mi moja córka. Posłuchałem. I dlatego teraz wiem, co to jest terfizm.
Nie zapytałem cię, jak myślisz o przyszłości?
Nie pytaj. Moja przyszłość to jest poniedziałek, który następuje po niedzieli. Daleko nie wybiegam...
Dlaczego?
Bo każdego dnia sprawdzam, jak to ze mną jest. Jak ludzie mnie odbierają? Każdy dzień to może być cios albo... starsza pani, która w parku patrzy na wiewiórki i pyta mnie: „Ma pani może trochę orzeszków?”. Albo ojciec, który mówi do synka przed „Żabką”: „Przesuń się z rowerkiem, żeby pani mogła przejść”. Albo policjanci na marszu 11 listopada, którzy ostrzegają: „Niech pani lepiej przejdzie na drugą stronę, bo narodowcy idą...”.
Szczęśliwa jesteś, jak słyszysz tę „panią”?
Na początku byłam bardzo.
A teraz już nie? To nie jest tak ważne?
Jest. Nadal jest. Tylko ja jestem na innym etapie. Ta „pani” to jest taki sygnał kontrolny. Czy nadal jest okej? I każdego dnia to sprawdzam. I na każdy dzień muszę mieć siłę. Bo każdego dnia może być albo-albo.
Jutro poniedziałek...
Czyli to jest moja przyszłość.
Kocham Cię.
Ja Ciebie też.
O własnej niezgodności płciowej mówi rodzinie niespełna 60 procent osób transpłciowych w Polsce.
Transpłciowość swoich dzieci akceptuje 25,6 procent matek i 15,2 procent ojców.
Osoby transpłciowe są grupą najbardziej narażoną na samobójstwa – w Polsce dotyczy to prawie 70 procent z nich.
Źródło: Fundacja Trans-Fuzja
My, trans
Piotr Jacoń
© by Wydawnictwo RM, 2021
Wydawnictwo RM 03-808 Warszawa, ul. Mińska 25 [email protected], www.rm.com.pl
ISBN 978-83-8151-562-7 ISBN 978-83-8151-563-4 (ePub) ISBN 978-83-8151-564-1 (mobi)
Edytor: Justyna MrowiecRedaktor prowadzący: Małgorzata HlalRedakcja: Justyna MrowiecKorekta: Anna BrzezińskaProjekt okładki: Agata MuszalskaZdjęcie na okładce: Mateusz Ochocki / mateuszochocki.plIlustracje: Mateusz OlaszKoordynacja produkcji wersji elektronicznej: Tomasz ZajbtOpracowanie wersji elektronicznej: Marcin FabijańskiWeryfikacja wersji elektronicznej: Justyna Mrowiec
Żadna część tej pracy nie może być powielana i rozpowszechniana, w jakiejkolwiek formie i w jakikolwiek sposób (elektroniczny, mechaniczny) włącznie z fotokopiowaniem, nagrywaniem na taśmy lub przy użyciu innych systemów, bez pisemnej zgody wydawcy.
Wszystkie nazwy handlowe i towarów występujące w niniejszej publikacji są znakami towarowymi zastrzeżonymi lub nazwami zastrzeżonymi odpowiednich firm odnośnych właścicieli.
Wydawnictwo RM dołożyło wszelkich starań, aby zapewnić najwyższą jakość tej książce, jednakże nikomu nie udziela żadnej rękojmi ani gwarancji. Wydawnictwo RM nie jest w żadnym przypadku odpowiedzialne za jakąkolwiek szkodę będącą następstwem korzystania z informacji zawartych w niniejszej publikacji, nawet jeśli Wydawnictwo RM zostało zawiadomione o możliwości wystąpienia szkód.
W razie trudności z zakupem tej książki prosimy o kontakt z wydawnictwem: