My, trans - Jacoń Piotr - ebook + książka

My, trans ebook

Jacoń Piotr

4,8

Opis

Stale towarzyszy im lęk, samotność, poczucie zagubienia. Cierpią na depresję, a nierzadko podejmują próby samobójcze. Boli ich brak tolerancji i zrozumienia w społeczeństwie. A pragną tak niewiele: żyć normalnie. Oto poruszający zbiór wywiadów z osobami transpłciowymi, a także ich rodzicami, psycholożką, adwokatką, aktywistką i… księdzem, przełamujący tabu i otwierający oczy na potrzeby drugiego człowieka. Piotr Jacoń – dziennikarz TVN 24. Autor m.in. reportażu o rodzicach osób transpłciowych Wszystko o moim dziecku oraz cyklu rozmów Bez polityki. Pracował w Radiu Plus, Radiu Gdańsk i w „Dzienniku Bałtyckim”. Mieszka w Gdyni. Piotr Jacoń mówi o miłości do transpłciowej córki w państwie, w którym prominentni politycy powtarzają, że „LGBT to nie ludzie” W jego słowach czujemy dojrzałość, ojcowskie wsparcie i spokój. Emanacją postawy dziennikarza jest książka My Trans. Odważni bohaterowie pokazują, jak istotny jest brak ocen i moralizatorstwa. Wskazują rodzicom wszystkich dzieci droge do prawdziwej, bezwarunkowej miłości. Justyna Kopińska

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 246

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,8 (499 ocen)
403
74
20
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Mama-Liv

Nie oderwiesz się od lektury

Po przeczytaniu tej książki po raz kolejny uświadomiłam sobie jak bardzo nienawidzę tego kraju: fałszu, hipokryzji, biskupów, ideologii, ministra sprawiedliwości, chorych na głowę psychiatrów i psychologów, tchórzliwych sędziów, trzęsących portkami posłów. Trzymam kciuki za wszystkich bohaterów tej opowieści, jak również za tych, których losy nie zostały tu przedstawione. Życzę Wam siły i odwagi, bo kraju rządzonym przez nikczemnych będą Wam bardzo potrzebne. Chylę czoła Panie Piotrze i dziękuję za wstrząsającą lekturę.
151
Ollutkao

Nie oderwiesz się od lektury

Trudna książka. Nie daje spokoju. Budzi niepokój. A na koniec mam w głowie jedno pytanie: Jak żyć w kraju, gdzie język nienawiści rozbrzmiewa pod przykrywką wiary?
111
Ancymonki

Nie oderwiesz się od lektury

Ważny głos w ważnej sprawie. Osoby trans radzą sobie najlepiej jak potrafią z życiem zmianami i byciem. Podsuńmy się na ławce życia i zróbmy miejsce.
80
przemluk

Nie oderwiesz się od lektury

W zasadzie dla mnie to powinna być lektura obowiązkowa, chyba bardziej dla rodziców. Dzieci same zaczynają się w tych tematach poruszać lepiej chociaż pewnie przynioslaby dobre rezultaty gdyby musieli ją przeczytać Ci, którzy wynoszą z domu stereotypy. Nawet jeśli myślisz że wiesz, rozumiesz i jesteś tolerancyjny, przeczytaj. Zaskoczy Cie i tak. U mnie wywołała łzy i złość na politykę i strach w jakim kierunku zmierzamy.
80
AmeliaKotkowa

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo ciekawa książka. Nawet człowiek nie zdaje sobie sprawy że skali cierpień osób transpłciowych i ich rodzin.
60

Popularność




Spis treści

OD AUTORA

ZABIJ MNIE

ALDONA

EMILIA

ŻYĆ PO PROSTU

ANNA

MATEUSZ

W IMIĘ OJCA I SYNA

PAWEŁ

MICHAEL, WIKTOR, TYMOTEUSZ

NA SUMIENIU SYRENKI

FELIKS

KATARZYNA

NIE PO POLSKU

JOANNA

KASIA I MACIEK

KOŚCIÓŁ NA GRUPIE

KSIĄDZ PROFESOR ANDRZEJ

EWELINA

POZEW NA RECEPTĘ

DOKTOR AGNIESZKA

MECENAS ANNA

NIEPOPRAWNOŚĆ POLITYCZNA

ANNA I LALKA

MAJA

Mojej Mamie, która nauczyła mnie być ojcem. Mojej Żonie Magdzie i Moim Córkom, Helence i Wiktorii.

OD AUTORA

Do­wie­dzie­li­śmy się pod ko­niec wrze­śnia 2020 roku. Na­sze dziec­ko za chwi­lę ko­ńczy­ło 20 lat i wła­śnie za­czy­na­ło nowe ży­cie. Tak na­ro­dzi­ła się Wik­to­ria. Choć daw­ny syn wte­dy jesz­cze w nas żył.

Nie wszyst­ko wie­dzie­li­śmy. Nie wszyst­ko ro­zu­mie­li­śmy. Ale mie­li­śmy pew­no­ść, że na­dal będzie­my ko­chać.

Parę ty­go­dni pó­źniej po­sta­no­wi­łem zro­bić do­ku­ment o ro­dzi­cach ta­kich jak my. To był pre­tekst, żeby się wy­ga­dać i na­słu­chać. Żeby w ten spo­sób prze­jść wła­sną te­ra­pię. Wszyst­ko o moim dziec­ku mia­ło pre­mie­rę w TVN24 tuż przed Dniem Wi­dzial­no­ści Osób Trans­płcio­wych, w spe­cjal­nym wy­da­niu ma­ga­zy­nu Czar­no na bia­łym. Chy­ba ni­g­dy wcze­śniej w pol­skiej te­le­wi­zji nie po­wie­dzia­no tak wie­le o pro­ble­mie to­żsa­mo­ści płcio­wej; o tym, jak skom­pli­ko­wa­ne jest ży­cie osób trans, ale ta­kże – co bar­dzo wa­żne – jak wiel­kie jest to wy­zwa­nie dla ich ro­dzin.

Od­zew był ogrom­ny – to, co mia­ło po­móc głów­nie mnie, jak się oka­za­ło, po­mo­gło ta­kże wie­lu in­nym. Ten re­por­taż w nie­jed­nym domu by­wał wstępem do roz­mów, ja­kie z za­wsty­dze­nia i prze­lęk­nie­nia od­kła­da­no na pó­źniej. Lub na ni­g­dy.

Ko­lej­ne ese­me­sy, te­le­fo­ny, ko­men­ta­rze w in­ter­ne­cie tka­ły ob­raz spo­łecz­no­ści – na co dzień ukry­tej, ale tym bar­dziej po­trze­bu­jącej moc­ne­go, pew­ne­go swo­ich ra­cji gło­su, któ­ry po­win­ni usły­szeć wszy­scy. Bo osta­tecz­nie wszy­scy – nasi sąsie­dzi, przy­pad­ko­wi prze­chod­nie, eks­pe­dient­ka w wa­rzyw­nia­ku, li­sto­nosz, po­li­tyk, pani od ma­te­ma­ty­ki, ka­te­che­ta czy po­li­cjant­ka – mają wpływ na ja­ko­ść i po­czu­cie bez­pie­cze­ństwa na­szych dzie­ci i nas – ich bli­skich.

Pro­po­zy­cja na­pi­sa­nia ksi­ążki przy­szła we wła­ści­wym mo­men­cie. Wła­ści­wym dla mnie. Nie pla­no­wa­łem by­cia ak­ty­wi­stą, ale po­wo­li się nim sta­wa­łem. Ko­lej­nym do tego kro­kiem był wy­wiad w dwu­mie­si­ęcz­ni­ku „Re­pli­ka”. Uka­zał się w Dzień Dziec­ka 2021 roku. To w nim pu­blicz­nie opo­wie­dzia­łem o moim dziec­ku, o Wik­to­rii.

Z Wik­to­rią spo­tka­li­śmy się ta­kże tu – w ksi­ążce. Za zgo­dą mo­jej Cór­ki od­da­ję Wam tro­chę in­tym­no­ści – frag­men­ty na­szych wspól­nych roz­mów. O ilu­stra­cje do nich po­pro­si­łem Ma­te­usza – jego hi­sto­ria jest ta­kże częścią tej opo­wie­ści.

Ta ksi­ążka jest o lu­dziach, któ­rzy szu­ka­ją sie­bie i cza­sem błądzą. Jest o pa­ństwie, któ­re w ni­czym nam – oso­bom trans i ich ro­dzi­nom – nie po­ma­ga, ale za to sys­te­mo­wo nas upo­ka­rza. Jest wresz­cie o Ko­ście­le, któ­ry – czy tego chce­my, czy nie – jest w Pol­sce in­sty­tu­cją wa­żną, aspi­ru­jącą do wy­ższych ce­lów, ce­lo­wo jed­nak lub z bez­my­śl­no­ści po­ni­ża­jącą wier­nych ukry­tych za skró­tem LGB­TQ+.

Nie by­ło­by tej ksi­ążki, gdy­by nie moi bo­ha­te­ro­wie. Lu­bię tak o nich my­śleć. Bo­ha­te­ro­wie. Dzi­ęku­ję Wam! Bar­dzo dzi­ęku­ję wszyst­kim moim roz­mów­com. My, ro­dzi­ny trans, za­bie­ra­my głos. To jest moja mi­sja. This is „My trans”.

ZABIJ MNIE

Nie wie­dzia­łam, co to jest dys­fo­ria. Nic nie sły­sza­łam o trans. Coś kie­dyś było o gen­der, ale to mó­wi­li po­li­ty­cy, więc też nie za bar­dzo ro­zu­mia­łam, o co cho­dzi. Wszyst­ko, cze­go do­wia­du­jesz się w ja­ki­mś sen­sie o so­bie, jest albo za­sły­sza­ne, albo zna­le­zio­ne w miej­scach typu Por­n­hub – gdzie wi­dzisz dziew­czy­nę z pe­ni­sem i nie ogar­niasz, jak z nią jest.

I to prze­cież prze­kie­ro­wu­je cię na nie­wła­ści­wą ście­żkę...

Tak, to była nie­wła­ści­wa ście­żka...

Bo ten Por­n­hub to jest po pro­stu seks, więc mo­żesz po­my­śleć: hmm, to taki ro­dzaj zbo­cze­nia?

Tak, w zwi­ąz­ku z tym całe ży­cie by­łam prze­ko­na­na, że to jest ro­dzaj zbo­cze­nia, dzi­wac­twa. Że to taki fe­tysz.

Idziesz w te re­jo­ny sek­su­al­no­ści, ero­ty­ki i w zwi­ąz­ku z tym od­da­lasz się od isto­ty spra­wy. Od to­żsa­mo­ści płcio­wej.

Ja­sne, że się od­da­lam. Ale pod ręką nie mam nic, co mnie do niej przy­bli­ży! W szko­le nikt o tym nie uczył. Mam więc tyl­ko taki ro­dzaj „wie­dzy”. I przez pry­zmat tej „wie­dzy” mogę o so­bie my­śleć wła­ści­wie tyl­ko w je­den spo­sób. Źle.

Ale ci­ągle tej wie­dzy szu­ka­łaś...

Tak, ale nie było spo­so­bu, żeby do­jść do tych wła­ści­wych in­for­ma­cji, nie za­li­cza­jąc po dro­dze wszyst­kich in­nych... któ­re po­wo­do­wa­ły, że czu­łam się jak... szma­ta.

ALDONA

Po roz­mo­wie z nią pła­ka­łem. Nie wy­trzy­ma­łem tego, co mó­wi­ła i jak o tym opo­wia­da­ła. Emo­cjo­nal­ny rol­ler­co­aster. Jej ła­god­nie uśmiech­ni­ęta twarz na­gle tęża­ła. Na roz­mo­wę za­pro­si­ła mnie do swo­je­go kra­kow­skie­go miesz­ka­nia. Sie­dzie­li­śmy w po­ko­ju, w któ­rym zda­rza­ło jej się wró­żyć. Na sto­le kar­ty, ma­gicz­ne ka­mie­nie, w po­wie­trzu ka­dzi­de­łka. A w sza­fie tęczo­wa fla­ga z na­pi­sem: „Je­steś moim dziec­kiem. Nie ide­olo­gią. Mama”. Za­pis tej roz­mo­wy jest dość su­ro­wy i jed­no­oso­bo­wy. Uzna­łem, że Al­do­nie nie na­le­ży prze­szka­dzać.

Nie. Syn nie był szczęśli­wy. Ab­so­lut­nie żad­nych przy­ja­ciół. Jed­na je­dy­na ko­le­żan­ka od pod­sta­wów­ki, a i ta wy­je­cha­ła z Pol­ski. Je­dy­ne to­wa­rzy­stwo to te­le­fon, ese­me­sy, ma­ile i gry kom­pu­te­ro­we. W na­szym miesz­ka­niu ni­g­dy przez 19 lat nie było żad­ne­go ko­le­gi. Naj­pierw my­śla­łam, że to taki cha­rak­ter. Czło­wiek skry­ty, in­tro­wer­tycz­ny, ale zna­ko­mi­cie się uczył. Mat­ka do­pa­tru­je się cech nie­zwy­kłych w swo­im dziec­ku, więc wy­da­wał mi się taki po­nad­prze­ci­ęt­ny. Języ­ki, kon­kur­sy. Przed ma­tu­rą bła­gał mnie, żeby nie ta­ńczyć po­lo­ne­za. Wte­dy po­my­śla­łam, że jest ho­mo­sek­su­ali­stą.

Okrop­nym mo­men­tem było bierz­mo­wa­nie. Po­nie­waż ona w ogó­le ni­g­dy nie chcia­ła być w ja­kie­jś gru­pie. Z po­wo­du mo­jej mamy zmu­si­łam ją do bierz­mo­wa­nia. I zro­bi­ła nie­sa­mo­wi­tą rzecz. Mam na­wet zdjęcie. Moja cór­ka ma 1,85 wzro­stu. Za­py­ta­ła, czy ku­pię jej cy­lin­der. Za­mó­wi­ła to so­bie przez in­ter­net, ubra­ła ten cy­lin­der na gło­wę, mia­ła czer­wo­ny kra­wat i nie ści­ągnęła tego cy­lin­dra w koś­cie­le. Mia­ła wte­dy w tym cy­lin­drze chy­ba ze dwa me­try wzro­stu. To był bunt. Nie prze­ciw­ko re­li­gii. Prze­ciw­ko temu, że ja jej ka­za­łam tam być. A ona bła­ga­ła, żeby nie.

Ba­łam się o nią, bo za­sta­na­wia­ła mnie ta sa­mot­no­ść. Po­myś­la­łam so­bie: „Boże, co to będzie za dziw­ny czło­wiek?”. Więc wy­my­śli­łam hi­sto­rię, że będzie bak­te­rio­lo­giem i będzie w za­mkni­ętym in­sty­tu­cie na­uko­wym ba­da­ła bak­te­rię, któ­ra ura­tu­je ludz­ko­ść.

Była dru­ga w nocy, jak we­szłam do po­ko­ju syna. Grał na kom­pu­te­rze. Po­pa­trzy­łam na nie­go i mó­wię: „Ka­rol, mu­szę cię o coś za­py­tać. Po­wiedz mi, czy ty je­steś ho­mo­sek­su­ali­stą?”. On się od­wró­cił i krzyk­nął: „Nie­ee!”. Aha, my­ślę, jest, tra­fio­ny. Dwa ty­go­dnie pó­źniej sie­dzi­my w kuch­ni, pi­je­my kaw­kę i sły­szę: „Mamo, mu­szę ci coś po­wie­dzieć. Ja nie je­stem ho­mo­sek­su­ali­stą. Ja je­stem bi”. „Hmm, to po­wiedz mi coś wi­ęcej o tym «bi»”. I wte­dy ona – te­raz już będę mó­wić „ona” – usia­dła obok mnie i za­częła pła­kać. I po­pro­si­ła, że­by­śmy po­szły do le­ka­rza.

Zna­la­zły­śmy kli­ni­kę w Kra­ko­wie i – nie za­pom­nę tego ni­g­dy – z ga­bi­ne­tu wy­cho­dzi le­karz, pod­cho­dzi do mo­je­go dziec­ka i pyta: „Jak się mam zwra­cać? Dam­sko czy męsko?”. „Dam­sko...” I le­karz wy­ci­ąga rękę do mo­je­go syna i mówi: „Wi­tam pa­nią”. I to był, po­wiem szcze­rze, punkt zwrot­ny mo­je­go ży­cia. Sie­dzia­łam na tym ko­ry­ta­rzu i mó­wi­łam so­bie: „To jest moja cór­ka. To jest moja ko­bie­ta”.

A za­raz po­tem za­częłam tak strasz­nie ry­czeć, bo po­my­śla­łam – dziw­nie krążą te my­śli czło­wie­ka – że ja już jej nie ku­pię ko­ni­ka Pony. Kie­dy ja to nad­ro­bię? Więc tego dnia po­je­cha­łam do skle­pu i ku­pi­łam jej przy­naj­mniej... ró­żo­we skar­pet­ki.

Na­stęp­ne­go dnia (szyb­ko to po­szło) po­pro­si­ła: „Cho­dź ze mną do skle­pu. Chcia­ła­bym mieć dam­skie rze­czy”. I po­szły­śmy. Oczy­wi­ście trud­no mi ją było prze­ko­nać, że musi mieć roz­mia­ry XL, bo jest dużą oso­bą. Ona chcia­ła „eski” i „emki”. Ku­pi­ły­śmy pierw­szą spód­nicz­kę, pierw­szą bluz­kę. Wró­ci­ły­śmy do domu, ale ja nie mo­głam so­bie da­ro­wać. Po­je­cha­łam sama do tego cen­trum han­dlo­we­go i po­szłam do skle­pu z bie­li­zną. Pra­co­wa­ły tam mło­de dziew­czy­ny, po­wie­dzia­łam, że ju­tro przyj­dę z cór­ką. Uprze­dzi­łam, jak jest. Ja­kie one były fan­ta­stycz­ne na­stęp­ne­go dnia! Ta­kie uprzej­me, nic nie dały po so­bie po­znać. Wy­bie­ra­ły biu­sto­no­sze, przy­no­si­ły te wszyst­kie ha­ft­ki, przedłu­że­nia. No, coś pi­ęk­ne­go. Mia­łam dla nich wie­ki sza­cu­nek. Parę dni pó­źniej po­je­cha­łam w de­le­ga­cję i wte­dy ku­pi­łam mo­jej cór­ce pierw­sze si­li­ko­ny. Bar­dzo się cie­szy­ła. I tak... uczy­łam się... mo­jej cór­ki. I tak tro­chę za­ma­zy­wa­łam ob­raz mo­je­go uko­cha­ne­go syna. Syna, z któ­re­go by­łam dum­na, w któ­rym by­łam tak za­ko­cha­na, któ­ry był taki mądry, któ­ry tak im­po­no­wał mi wszyst­kim. Swo­ją uro­dą, swo­imi zdol­no­ścia­mi, po­my­sła­mi... no, a te­raz to było ta­kie tro­chę... brzyd­kie ka­cząt­ko, któ­re na­gle ma te bu­ci­ki, te raj­sto­py, spód­nicz­kę. Mu­sia­łam się tego uczyć.

Dużo gra­ła w gry kom­pu­te­ro­we. Mi­ędzy­na­ro­do­we. Więc ci­ągle w po­ko­ju były echa ró­żnych osób. Sły­sza­łam te gło­sy i my­śla­łam, że może to ró­żni­ca po­ko­leń, że oni tak mają – nie mu­szą się spo­ty­kać na żywo, bo spo­ty­ka­ją się tak. W re­alu to tyl­ko cho­dzi­ła na kon­wen­ty fa­nów gier fan­ta­sty­ki. Po­wie­dzia­ła mi kie­dyś: „Za­wieź mnie tam”. Po­je­cha­ły­śmy, pa­trzę, a tam lu­dzie z baj­ki. Wszy­scy są prze­bra­ni. Pa­mi­ętam, że nie wró­ci­ła wte­dy na noc. Rano przy­szła w ta­kim pi­ęk­nym czar­nym płasz­czu z we­łny. Mia­ła taką ob­ró­żkę na szyi i ta­kie faj­ne uszka. Po­pa­trzy­łam na nią i my­ślę so­bie: „Ona jest za­cza­ro­wa­na”. I to praw­da. Ona była szczęśli­wa. Bo była prze­bra­na.

Mia­ła skal­pel z ta­kim dłu­gim ostrzem, bo lu­bi­ła kle­ić fi­gur­ki z pla­sti­ku. Przy­szła do kuch­ni. Usia­dła przy sto­le, bo zwy­kle tam roz­ma­wia­my. „Mamo, po­patrz. Tym by się do­brze ci­ęło”. Niby ot tak rzu­ci­ła. Ale dwa dni pó­źniej pierw­szy raz zo­ba­czy­łam pi­ża­mę, po­ściel... we krwi. Za­częłam się cór­ce przy­glądać. Na rękach zo­ba­czy­łam zna­ki, zo­ba­czy­łam na no­gach, zo­ba­czy­łam na brzu­chu. Co­raz bar­dziej było to wi­dać... Były ta­kie chwi­le – ja w de­le­ga­cji, ona dzwo­ni o pó­łno­cy, ry­cząc, wrzesz­cząc. „Przy­je­dź po mnie!” „Gdzie je­steś?” „W Kra­ko­wie pod Te­atrem Sło­wac­kie­go”. Sie­dzia­ła na zie­mi po tu­rec­ku i ci­ęła się. A ja nie mo­głam nic zro­bić. Nie mo­głam wró­cić. To było okrop­ne. Wte­dy po­ci­ęła się tak strasz­nie, całe nogi. I po­ka­za­ła mi to. Tego się naj­bar­dziej boję. Do dzi­siaj spraw­dzam jej pi­ża­mę. Nie szpie­gu­ję, ab­so­lut­nie, tyl­ko to łó­żko ob­se­syj­nie spraw­dzam. Zwie­rzy­łam się ko­le­żan­ce: „Ania, ja miesz­kam na czwar­tym pi­ętrze. Nie ma u nas win­dy. Mó­wię, Ania, ja tak idę po tych scho­dach i tak so­bie my­ślę, czy w tym łó­żku zno­wu zo­ba­czę za­rżni­ęte­go kur­cza­ka”. A ona: „Dla­cze­go to tak na­zy­wasz?”. „Bo to było tyle krwi. Tyle krwi. I nie masz na to żad­ne­go wpły­wu”.

Za­częłam po nią je­ździć do pra­cy. Po­ma­ga­ła w ba­rze. Chcia­ła być bar­man­ką. To była pierw­sza, dru­ga w nocy – lu­dzie jesz­cze przy sto­li­kach. Sły­sza­łam, co o niej mó­wi­li. „Po­patrz, ja­kie dzi­wa­dło. Prze­cież ma cyc­ki, a ty mó­wisz, że to jest fa­cet”. Te spoj­rze­nia nie­któ­rych pa­nów... Cze­ka­łam w sa­mo­cho­dzie, by­łam tak strasz­nie zmęczo­na, już so­bie po­my­śla­łam, że usnę, i w ko­ńcu przy­szła. Jesz­cze za­nim otwo­rzy­ła drzwi, pła­ka­ła. Wsia­dła i za­częła wyć. To był wrzask. Na ze­wnątrz noc, ci­sza, a tu taki płacz, szloch. Py­tam ją: „Po­wiedz mi, Emi­lia, co mogę zro­bić, żeby ci po­móc”. I ona wte­dy po­pa­trzy­ła na mnie: „Za­bij mnie...”. Gdy­bym mia­ła broń – ja je­stem emo­cjo­nal­nym czło­wie­kiem – to za­bi­ła­bym ją i sie­bie. Tyl­ko żeby szyb­ko to zro­bić. Żeby to prze­rwać.

Wie pan, kto mi po­wie­dział o tych sło­wach pre­zy­den­ta? Cór­ka do mnie przy­szła. „Czy ty to sły­sza­łaś? On po­wie­dział, że LGBT to nie lu­dzie, to ide­olo­gia!” Lu­dzie nie zda­ją so­bie spra­wy, jak wa­żne są sło­wa pre­zy­den­ta. Nie sądzi­łam, że to ma tak ogrom­ny od­dźwi­ęk i zna­cze­nie w my­ślach, w du­szach, w ży­ciu na­szych trans­płcio­wych dzie­ci. One tego słu­cha­ją. A moja cór­ka ci­ęła się wte­dy re­gu­lar­nie. I to jest tak wa­żne, żeby ich nikt nie po­ni­żał, żeby były za­ak­cep­to­wa­ne. Żeby były rów­ne z nami. Ró­żne, ale rów­ne. I wte­dy ku­pi­łam tęczo­wą fla­gę. Na­pi­sa­łam na niej: „Je­steś moim dziec­kiem, nie ide­olo­gią”.

Ko­ściół? Je­stem z bar­dzo wie­rzącej ro­dzi­ny. Wy­cho­wa­na by­łam przez bar­dzo, bar­dzo ka­to­lic­ką mamę, któ­ra jest wy­znaw­cą pana Ry­dzy­ka. Sama wie­le do­bre­go zro­bi­łam dla Ko­ścio­ła. W Kra­ko­wie, w Ła­giew­ni­kach, tam gdzie jest Mu­zeum Jana Pa­wła II, po­ma­ga­łam za­przy­ja­źnio­nym za­kon­ni­com. Sza­no­wa­łam Ko­ściół, wy­da­wa­ło mi się, że jest in­sty­tu­cją, któ­ra po­ma­ga lu­dziom. I na­wet ro­zu­mia­łam tę moją mamę, któ­ra słu­cha swo­je­go ra­dia, a o dzie­wi­ątej od­ma­wia ró­ża­niec, ku­pu­je so­bie ga­ze­tę – my­ślę, do­brze, niech so­bie mózg roz­wi­ja. Ale jak usły­sza­łam, co mówi ksi­ądz Jędra­szew­ski o tęczo­wej za­ra­zie, to po pro­stu było coś okrop­ne­go. To był dla mnie szok. Tak wiel­ki, że do­ko­na­łam aktu apo­sta­zji. Nie było to ła­twe i to mnie jesz­cze bar­dziej do­bi­ło, jak na­gle z tej do­brej sta­łam się tą złą i do­zna­łam po pro­stu po­gar­dy. Po­trak­to­wa­no mnie, jak­bym była nie­nor­mal­na. Bunt na­stał we mnie tak wiel­ki, że po­że­gna­łam się z tą in­sty­tu­cją, mam na­dzie­ję na za­wsze, przy­pie­częto­wa­łam to ak­tem apo­sta­zji. I czu­ję wiel­ką ulgę. Nie lu­bię być za­kła­ma­na. Nie lu­bię żyć w ta­kim roz­kro­ku. Zresz­tą u mamy w domu bez prze­rwy sły­szę Ra­dio Ma­ry­ja. Moja mama po­tra­fi­ła przy Emil­ce mó­wić o tęczo­wej za­ra­zie. Na­praw­dę trze­ba się wsłu­chać w to i mieć świa­do­mo­ść, jak wiel­ka pły­nie stam­tąd po­gar­da w sto­sun­ku do na­szych dzie­ci, w sto­sun­ku do mnie. Ja się też czu­ję tęczo­wą mamą, ja się z tym uto­żsa­miam. A czu­ję się oplu­ta. Dla mnie to jest oso­bi­sty ból.

Moja mama po trzech la­tach po raz pierw­szy uży­ła wła­ści­wych ko­ńcó­wek. Zro­bi­ła to, pod­pi­su­jąc pre­zen­ty świ­ątecz­ne. Mój syn i cór­ka byli tam na Wi­gi­lii. I opo­wia­da­li mi po­tem, że moja sio­stra, któ­ra jest fa­na­ty­kiem re­li­gij­nym, i moja mama uży­ły wła­ści­wych ko­ńcó­wek, mó­wi­ąc o Emi­lii. „Mamo, bab­cia uży­ła wła­ści­wych ko­ńcó­wek!” Emi­lia była szczęśli­wa. Trzy lata to trwa­ło. I ci­ężko było.

Bar­dzo do­brze pa­mi­ętam moją ci­ążę. Bo w dniu, w któ­rym po­wie­dzia­łam o niej part­ne­ro­wi i za­zna­czy­łam, że jej nie usu­nę, zde­cy­do­wał się ode mnie ode­jść. Był w zwi­ąz­ku ma­łże­ńskim i miał swo­je dzie­ci. Ci­ąża była okrop­na, po­nie­waż nikt o niej nie wie­dział. Nie przy­zna­łam się w pra­cy. Ci­ążę mia­łam za­gro­żo­ną, bo Emil­ka ja­koś się dziw­nie od­kle­ja­ła. Coś złe­go się dzia­ło i le­ża­łam w szpi­ta­lu trzy ty­go­dnie. Sama się utrzy­my­wa­łam w wy­na­jętym miesz­ka­niu, z dziec­kiem, bez ali­men­tów, bo by­łam już po roz­wo­dzie. W tej ci­ąży je­ździ­łam ma­lu­chem i ro­bi­łam z pięć ty­si­ęcy ki­lo­me­trów w mie­si­ącu. Mó­wi­łam do mo­je­go brzusz­ka: „Moja ty có­recz­ko. Będzie wszyst­ko do­brze, my so­bie damy radę”. Moją ob­rącz­kę ślub­ną prze­ro­bi­łam na pie­rścio­nek i mó­wię: „Olim­pia – bo czu­łam, że to będzie Olim­pia – to będzie twój pre­zent”. I to była moja siła. Dla­cze­go tę Olim­pię wy­my­śli­łam? Nie wiem. Nie mia­łam USG, nie mia­łam nic. Ale cały czas w gło­wie mia­łam jed­no – to jest cór­ka. Uro­dzi­łam w ter­mi­nie. I o po­ro­dzie nikt w pra­cy nie wie­dział. Do­pie­ro po dwóch la­tach przez przy­pa­dek się wy­ga­da­łam w pra­cy, że mam syna.

Od pa­ństwa pol­skie­go chcę na pew­no ak­cep­ta­cji i po­twier­dze­nia tego, że są lu­dzie ró­żni, ale rów­ni. Żeby ci lu­dzie, któ­rzy rządzą w tej chwi­li w Pol­sce, mie­li świa­do­mo­ść, że my też tu je­ste­śmy. Że my też tu ży­je­my. Że my tu pła­ci­my po­dat­ki, ci­ężko pra­cu­je­my, że ko­cha­my tak samo te na­sze brzo­zy, Ma­zu­ry, mo­rze, War­sza­wę, Kra­ków, Wro­cław, te wsie prze­cu­dow­ne. Że ten kraj ko­cha­my tak samo jak i oni. Tak samo jak ci, któ­rzy wy­da­ją na moją cór­kę wy­rok, bo moja cór­ka nie może być, kim chce, bo musi sły­szeć, że jest ide­olo­gią, ze­rem, ni­kim? Za­ra­zą tęczo­wą? Że nie może mieć szyb­ciej do­ku­men­tów? Prze­cież Anna Grodz­ka mia­ła taki po­my­sł, żeby w Ło­dzi było jed­no cen­trum, gdzie dzie­ci z ró­żny­mi po­dob­ny­mi pro­ble­ma­mi będą ba­da­ne przez spe­cja­li­stów, przez le­ka­rzy psy­chia­trów, psy­cho­lo­gów, sek­su­olo­gów, i jed­no miej­sce, gdzie będzie się sta­wiać dia­gno­zy. Pierw­sze usta­wy, któ­re pan pre­zy­dent za­we­to­wał, były wła­śnie tymi usta­wa­mi. To jest dla mnie okrop­ne, że się lu­dzi po­ni­ża, że się kla­sy­fi­ku­je na lep­szych i gor­szych. Gor­szy sort. Ja aku­rat nie do­ko­na­łam abor­cji. By­łam sa­mot­ną mat­ką, było mi ci­ężko. I dla­cze­go mi nikt nie po­mo­że? Bo dziec­ko jest tęczo­we? Bo chce być sobą? Że musi pła­cić za leki sto pro­cent? Że nie jest nic re­fun­do­wa­ne? Że ja mu­szę spra­wę mieć w sądzie, że ja go źle skla­sy­fi­ko­wa­łam przy po­ro­dzie. Ja?! Prze­cież to jest nie­nor­mal­ne. I ja ocze­ku­ję od pa­ństwa, żeby dziec­ko nie mu­sia­ło szczuć prze­ciw­ko ro­dzi­com. Żądam, żeby czło­wiek mógł żyć w god­no­ści, żeby był sobą, żeby roz­wi­jał swo­je ta­len­ty. Żeby się re­ali­zo­wał w tym kra­ju. I żeby mógł być sobą za­wsze. Wszędzie.

Nie. Ni­cze­go nie ro­zu­mia­łam. Za­ak­cep­to­wa­łam. Nie mia­łam żad­ne­go bun­tu. Na­to­miast nie mo­głam tego po­jąć. Prze­ra­ża­ła mnie ilo­ść le­ków. Za­trwa­ża­jące było oświad­cze­nie, ja­kie Emi­lia mu­sia­ła pod­pi­sać, że przyj­mu­je do wia­do­mo­ści, iż przez te­ra­pię hor­mo­nal­ną może kró­cej żyć. Je­stem w ta­kim wie­ku, że wiem, co to prze­mi­ja­nie. To było dla mnie bar­dzo ci­ężkie. Nie. Ni­cze­go nie ro­zu­mia­łam. Do dzi­siaj tego nie ro­zu­miem do ko­ńca. Ale wiem, że być sobą to jest naj­wa­żniej­sze. Naj­wa­żniej­sze.

Ma­rzę, żeby Emil­ka była szczęśli­wa. Żeby ko­goś po­ko­cha­ła i ktoś ją po­ko­chał. Żeby się mo­żna było przy­tu­lić, że­bym mo­gła za­py­tać: „Je­steś szczęśli­wa?”. A ona żeby od­po­wie­dzia­ła: „Mamo, tak!”. Ona wte­dy się tak ład­nie śmie­je. Taki uśmiech ma ra­do­sny. Tak, je­stem szczęśli­wa. I żeby była zdro­wa.

EMILIA

Jej mama mia­ła ra­cję: ma ład­ny uśmiech. Na spo­tka­nie z nią po­je­cha­łem do No­wej Huty. Czte­ro­pi­ętro­wy blok. Przy­tul­ne miesz­ka­nie. Za oknem od­głos szli­fier­ki albo ko­siar­ki, więc przez to okno wpa­da­ła zwy­kło­ść dnia. Choć była u sie­bie, czu­ła się tro­chę skrępo­wa­na. A może to ja tak się czu­łem? Tak dużo o niej wie­dzia­łem. A przy­sze­dłem po wi­ęcej...

ŻYĆ PO PROSTU

Bądź sobą! – jak ja często sły­sza­łam to w na­szym pi­ęk­nym, pro­gre­syw­nym spo­łe­cze­ństwie. Tyl­ko co to ozna­cza dla oso­by trans­płcio­wej? Bądź sobą w spo­łe­cze­ństwie. Sobą, czy­li kim? Po­zna­waj sie­bie! Ale jak pró­bu­ję sie­bie po­znać, to sie­bie nie­na­wi­dzę. Więc jak mam żyć?! Nic dziw­ne­go, że lu­dzie się za­bi­ja­ją... sko­ro mają po­zna­wać sie­bie...

* * *

Mia­łam trzy pró­by. Jed­na pra­wie sku­tecz­na. Ale nie będą tu o tym opo­wia­da­ła.

ANNA

Jest ko­sme­tycz­ką w Gli­wi­cach. I mamą na­sto­let­nie­go Ma­te­usza. Na­sze pierw­sze spo­tka­nie to roz­mo­wa na­gry­wa­na do re­por­ta­żu. Ka­me­ry usta­wia­my w sa­lo­nie. Miesz­ka­nie ma dwa po­ko­je. W kuch­ni zo­sta­je mąż Anny i tata Ma­te­usza – choć ich wspie­ra, na wy­wiad się nie de­cy­du­je. Ma­te­usz jest w swo­im po­ko­ju za ścia­ną. Frag­men­ty na­szej roz­mo­wy chy­ba sły­szy. Obaj bar­dzo oso­bi­ście po­roz­ma­wia­my kil­ka mie­si­ęcy pó­źniej.

MATEUSZ

Oczy mu się śmia­ły. Cały czas. Za­sko­czył mnie. Spo­dzie­wa­łem się mrocz­nej opo­wie­ści. A on miał w so­bie ja­kąś ja­sno­ść. I pew­no­ść. Choć to nie ozna­cza, że nie miał dra­ma­tycz­nych chwil. Sie­dzie­li­śmy w jego po­ko­ju pod an­tre­so­lą. Tą, na któ­rą wra­ca­jąc do domu, tak bała się spoj­rzeć jego mama... Wo­kół nas mnó­stwo ry­sun­ków. Na ścia­nach. Na biur­ku. Wszyst­kie jego. Ka­wa­łek tego świa­ta tra­fi do tej ksi­ążki. Ma­te­usz, dzi­ęku­ję za ilu­stra­cje...

W IMIĘ OJCA I SYNA

Opo­wiem ci. Po­szłam na EKG. Wcho­dzę do ga­bi­ne­tu.

– Dzień do­bry pani – mówi pani.

Po­da­ję do­ku­men­ty.

– A prze­pra­szam. Pan?

– Nie. Pani. Je­stem ko­bie­tą...

– Ale w do­ku­men­tach jest mężczy­zna.

– Je­stem w trak­cie zmia­ny w pa­pie­rach.

– Ma pan ja­kiś do­wód na to?

– Je­stem w trak­cie. Nie mam do­wo­du, że je­stem w trak­cie.

– To ja nie wiem...

– Cze­go pani nie wie?

– Jak się do pana? Pani? Zwra­cać...

– Je­stem oso­bą trans­płcio­wą. Je­stem trans­ko­bie­tą.

– Czy­li po ope­ra­cji?

– Ja­kiej ope­ra­cji?

– No, że był pan mężczy­zną, a te­raz jest pan ko­bie­tą. No wie pan, że zmie­nił pan płeć...

– Płci się nie zmie­nia. Mo­żna ją sko­ry­go­wać.

– Pro­szę mnie nie po­uczać!

– Tyl­ko tłu­ma­czę...

– No, nie wiem... Pro­szę się ro­ze­brać. Od pasa w górę.

– Tu mam się ro­ze­brać? Do­sta­nę coś, żeby przy­sło­nić... pier­si?

– Nie mam ni­cze­go ta­kie­go. A poza tym, prze­cież ja je­stem ko­bie­tą.

– Ale ja się wsty­dzę.

– Pro­szę się ro­ze­brać. Nikt tu nie wej­dzie.

Na do­wód prze­kręca klucz w drzwiach. Roz­bie­ram się. Kła­dę. Robi to ba­da­nie. W pew­nym mo­men­cie, nie wiem jak, do ga­bi­ne­tu wcho­dzi inna pie­lęgniar­ka. Ja leżę pó­łna­ga. Na twa­rzy czer­wo­na. Ze wsty­du spo­co­na.

– Hani nie ma?

– Wy­szła gdzieś. – I do mnie: – Mo­żna się ubrać. Wy­ni­ki będą ju­tro.

– No co ty – wtrąca ta dru­ga. – Ju­tro nie­dzie­la.

– No tak, w po­nie­dzia­łek będą.

I da­lej za­jęte są już tyl­ko sobą. Ubie­ram się. Jak naj­szyb­ciej. Wy­cho­dzę. Wy­bie­gam. Ucie­kam do domu. Pła­czę. Cho­wam się pod po­dusz­kę. Boję się. Dłu­go się boję. I dłu­go po­tem nie wy­cho­dzę. Ni­g­dzie. Ale w po­nie­dzia­łek mu­szę. Po wy­ni­ki. Znów po­ka­żę do­wód. Znów... „Pani? Pan? No, nie wiem”.

PAWEŁ

Ma go­spo­dar­stwo rol­ne, ale chy­ba nie mogę na­pi­sać po pro­stu, że to rol­nik. Zwłasz­cza że miesz­ka w mieś­cie. Był jed­nym z nie­wie­lu oj­ców, któ­rzy zde­cy­do­wa­li się na roz­mo­wę. W jej trak­cie zo­ba­czy­łem jego łzy. Opo­wie­dział mi o tym, co w ży­ciu jego cór­ki mrocz­ne. I o swo­ich ko­lo­ro­wych, kwie­ci­stych ko­szu­lach.

MICHAEL, WIKTOR, TYMOTEUSZ

„No, bar­dzo. Bar­dzo ko­cham” – Pa­weł po­wie­dział to tak na­tu­ral­nie. Ale w hi­sto­riach, któ­re usły­sza­łem, rów­nie na­tu­ral­ne jest nie­mó­wie­nie „ko­cham”. To trzy roz­mo­wy spi­sa­ne tro­chę skró­to­wo. Bo­ha­te­rów prze­pra­szam za ten skrót i ak­cent na... brak mi­ło­ści.

NA SUMIENIU SYRENKI

Dwa­dzie­ścia sze­ść stop­ni w cie­niu. A ty w kurt­ce, włócz­ko­wej czap­ce. I w ma­secz­ce, choć w ma­secz­kach na dwo­rze już nie trze­ba. Dla­cze­go?

Bo się boję.

Cze­go?

Lu­dzi. Tego, jak na mnie pa­trzą. Wszy­scy pa­trzą.

Może ktoś, ale...

Wszy­scy. Gdy wy­cho­dzę z domu, wszy­scy pa­trzą.

To jest w two­jej gło­wie...

Nie mam in­nej.

Ale...

Te­raz la­tem w ogó­le nie chcę wy­cho­dzić.

Cza­sem mu­sisz.

Więc gdy mu­szę, naj­pierw spraw­dzam, czy ni­ko­go nie ma na klat­ce. Dziś mu­sia­łeś dłu­żej na mnie cze­kać, bo ktoś stał przy win­dzie. Więc cof­nęłam się do miesz­ka­nia. Po­tem jed­nak wy­szłam, ale ba­łam się, że ktoś tą win­dą będzie je­chał. Gdy­by je­chał, to­bym nie wsia­dła. Tym ra­zem mia­łam szczęście. Ale nie za­wsze mam.

Jak mogę ci po­móc?

Nie mo­żesz.

FELIKS

Szczu­pły, wy­spor­to­wa­ny – dużo bie­ga. Oku­la­ry, za­rost, przy­jem­ny głos. Mężczy­zna po pi­ęćdzie­si­ąt­ce. Pra­ca. Żona. I... na­dal lęk. Choć od jego tran­zy­cji mi­nęło trzy­dzie­ści lat, ci­ągle to ma – strach przed ujaw­nie­niem. Naj­bli­żsi wie­dzą, ale co, gdy do­wie­dzą się dal­si? W jego opo­wie­ści bar­dzo wa­żnym miej­scem jest ga­bi­net le­kar­ski. Naj­go­rzej, gdy wisi w nim krzyż. A le­karz ma coś na su­mie­niu.

KATARZYNA

Jest za­gu­bio­na i tego nie kry­je. Nie ma pew­no­ści, jak jest z jej ma­łym dziec­kiem. Ale ma in­tu­icję, że musi czuj­nie przy nim trwać. Ni­cze­go nie igno­ro­wać, nie za wszyst­kim w ciem­no iść. Opo­wie mi o ce­ki­nach i o śmier­ci, czy­li o tym, cze­go chcia­ło jej dziec­ko.

NIE PO POLSKU

Dla­cze­go Wik­to­ria?

Bo ja­koś trze­ba było.

To się za­częło od gier?

W grach kom­pu­te­ro­wych, od­kąd pa­mi­ętam, by­łam ko­bie­cą po­sta­cią. A ją trze­ba było ja­koś na­zwać. Więc na­zwa­łam, daj­my na to, Le­śna Elf­ka Wiki.

I tak zo­sta­ło?

Tak.

Kie­dy pierw­szy raz?

Mia­łam chy­ba z trzy­na­ście lat.

I wte­dy już za­częłaś czuć...

Że coś jest ze mną nie tak? Chy­ba... ale po­sta­cie ko­bie­ce w grach to nie był ja­kiś mój plan. Że oto po­nie­waż czu­ję się ko­bie­tą, to gram ko­bie­tą. Nie, nie wie­dzia­łam tego jesz­cze. Po pro­stu to było dla mnie na­tu­ral­ne. Naj­bar­dziej na­tu­ral­ne, że wy­stępu­ję tam jako Cza­ro­dziej­ka, Łucz­nicz­ka. I je­stem taka smu­kła.

JOANNA

Jej dziec­ko to Sa­scha. Sa­scha ma sie­dem­na­ście lat. Jest oso­bą trans­męską nie­bi­nar­ną. Z Pol­ski do Nie­miec wy­je­cha­li pra­wie całą ro­dzi­ną kil­ka lat temu. Za pra­cą. Miesz­ka­ją w oko­li­cach Ham­bur­ga. Roz­mo­wa z Jo­an­ną jest trud­na. Bo trud­no po­go­dzić się z tym, że w Pol­sce trans­płcio­wym oso­bom nie jest tak jak tam.

KASIA I MACIEK

To była roz­mo­wa inna niż wszyst­kie. Bo nie było w niej trau­my, nie­zgo­dy i zmęcze­nia, czy­li... nie było w niej trans­płcio­wej Pol­ski, w któ­rej zmęcze­nie, nie­zgo­da i trau­ma ro­dzi­ców są po­wszech­ne. Ka­sia i Ma­ciek opo­wie­dzie­li mi o Ka­na­dzie, o któ­rej ma­rzy tak wie­le trans­dzie­ci w na­szym kra­ju. Miesz­ka­ją na przed­mieś­ciach To­ron­to. Są ro­dzi­ca­mi dwój­ki dzie­ci. Młod­szy, Ty­mek, ma trzy­na­ście lat. Czte­ry lata star­sza/y/e Mar­ty jest nie­bi­nar­na/y/e. Tak, trud­no za­pi­sać to po pol­sku. Po pol­sku jest trud­no...

KOŚCIÓŁ NA GRUPIE

Po­wie­dzia­łaś, że w wie­ku 13 lat po­czu­łaś, że coś jest nie tak. Czy­li?

To są bar­dzo in­tym­ne spra­wy. Sko­ro to ma być w ksi­ążce, to ci nie po­wiem.

Pró­bu­ję zro­zu­mieć...

To była kwe­stia po­strze­ga­nia swo­je­go cia­ła. Pra­gnień... I cier­pie­nia. Nie mo­głam zro­zu­mieć, że ja chcę być taka, a nie mogę być taka. Czu­ję się ko­bie­tą, a prze­cież wszy­scy wi­dzą, że nią nie je­stem. Mia­łam ta­kie mie­si­ęcz­ne fazy, cze­go nie mo­głeś wie­dzieć, że sta­ra­łam się żyć jak ko­bie­ta. Ale po­tem z tym zry­wa­łam. Mó­wi­łam: dość.

Mio­ta­łaś się.

Czu­łam, że ni­g­dy nie będę w szczęśli­wym zwi­ąz­ku, bo żyję w dwóch świa­tach. Świat pierw­szy: uda­ję chło­pa­ka. Pró­bu­ję się w tym od­na­le­źć, nie lu­bię tego, ale sta­ram się po­lu­bić, bo wiem, że tak trze­ba. Spo­ty­kam się z „ko­le­ga­mi” i uda­ję, że je­stem taka jak oni. I trwa to ja­kiś czas, ale w ko­ńcu nie daję rady. Więc za­my­kam się w po­ko­ju i dłu­go stam­tąd nie wy­cho­dzę. I wte­dy znów po­ja­wia się świat dru­gi: ko­bie­ta. I tak w kó­łko. Mia­łam ogrom­ną wolę wal­ki. Wal­czy­łam, żeby być do­brym chło­pa­kiem. Ci­ągle mi się wy­da­wa­ło, że po pro­stu mu­szę do tego doj­rzeć. Ale na ra­zie było tak, że mó­wi­łam so­bie: „Hej, je­steś bez­na­dziej­na w by­ciu chło­pa­kiem. Mu­sisz się bar­dziej po­sta­rać”.

Przed co­ming outem bar­dzo się sta­ra­łaś... Nie płacz...

To był naj­gor­szy czas w moim ży­ciu.

KSIĄDZ PROFESOR ANDRZEJ

To on ode­zwał się pierw­szy. Gra­tu­lo­wał re­por­ta­żu. Był po­ru­szo­ny. I – co naj­wa­żniej­sze – otwar­ty. Ksi­ądz pro­fe­sor An­drzej Szo­stek to były rek­tor Ka­to­lic­kie­go Uni­wer­sy­te­tu Lu­bel­skie­go. Po­pro­si­łem go o roz­mo­wę, bo w wie­lu tych trans­hi­sto­riach Ko­ściół ma zna­cze­nie. Choć jed­no­cze­śnie nie ma oso­bom trans­płcio­wym ni­cze­go po­zy­tyw­ne­go do za­ofe­ro­wa­nia. Chcia­łem usły­szeć – dla­cze­go?

EWELINA

O ta­kich jak ona mówi się: ko­bie­ta – in­sty­tu­cja. Na Fa­ce­bo­oku pro­wa­dzi gru­pę dla ro­dzi­ców ta­kich jak ja. Po­ma­ga, bo po­ka­zu­je im, że nie są sami. Czy­li dla ro­dzi­ców trans­płcio­wych dzie­ci w Pol­sce robi to, cze­go nie robi dla nich pa­ństwo. Ewe­li­na Ne­go­wet­ti opo­wie mi o naj­trud­niej­szych chwi­lach w gru­pie i o paru mo­men­tach ze swo­je­go ży­cia, któ­re spo­wo­do­wa­ły, że jest tu, gdzie jest.

POZEW NA RECEPTĘ

Spe­cja­li­ści... By­łaś u wie­lu.

Nie­któ­rzy byli to­tal­nie nie­przy­dat­ni. Inni byli klu­czo­wi, bo dzi­ęki nim w ogó­le żyję.

Mó­wi­łaś im?

Mó­wi­łam o tym, że nie po­tra­fię pod­ry­wać dziew­czyn. Że nie umiem zbu­do­wać zwi­ąz­ku.

Bo tak było, ale prze­cież nie o to tak na­praw­dę cho­dzi­ło. Czy­li nie roz­ma­wia­li­ście o wszyst­kim?

Mó­wie­nie o wszyst­kim ni­g­dy nie było mó­wie­niem o wszyst­kim. Opo­wia­da­łam coś na­oko­ło. I tak na­oko­ło zaj­mo­wa­li­śmy się te­ra­pią. Czy­li nie zaj­mo­wa­li­śmy się.

Ale psy­chia­trze po­wie­dzia­łaś?

On miał głów­nie za­da­nie, żeby po­móc mi we wsta­wa­niu z łó­żka. By­łam już w ta­kim sta­nie, że wsta­wa­łam o szes­na­stej. I to tyl­ko dla­te­go, że by­łam głod­na i chcia­ło mi się si­kać. Więc on prze­pi­sał mi leki, że­bym za­miast o szes­na­stej wsta­wa­ła o dzie­wi­ątej. Ale po­nie­waż co­raz bar­dziej chcia­łam ko­muś po­wie­dzieć, to po­wie­dzia­łam jemu.

I co?

Wy­słu­chał i po­wie­dział: „Pro­szę pana” – ro­zu­miesz – „Pro­szę pana! To nie jest moja spe­cja­li­za­cja”. Na­wet tego nie wie­dział, jak po­wi­nien się do mnie zwra­cać!

DOKTOR AGNIESZKA

Jest za­jęta. Na­wet bar­dzo. Lu­dzie co­raz częściej po­trze­bu­ją po­mo­cy. Gdy uma­wia­my się na roz­mo­wę on­li­ne, pro­szę, żeby za­re­zer­wo­wa­ła dla mnie go­dzi­nę. Ona śmie­je się, że chy­ba le­piej dwie. I ma ra­cję. Dok­tor Agniesz­ka Ry­no­wiec­ka opo­wie mi o ro­dzi­cach po­zor­nie ak­cep­tu­jących, o ide­al­nych ma­łże­ństwach jed­no­płcio­wych. Ale ta­kże o cmen­ta­rzu z jej pa­cjen­ta­mi.

MECENAS ANNA

Anna Ma­zur­czak jest ad­wo­kat­ką. Po­ma­ga oso­bom LGB­TQ+. Ma za sobą bar­dzo wie­le spraw do­ty­czących usta­le­nia płci me­try­kal­nej. I mnó­stwo pod­ró­ży po sądach w ca­łej Pol­sce. To będzie roz­mo­wa o wy­ższo­ści Ostro­łęki nad War­sza­wą. I o te­ra­pii, bez któ­rej sama nie da­ła­by rady.

NIEPOPRAWNOŚĆ POLITYCZNA

Pro­ce­su się bo­isz?

Bar­dzo. W ska­li od je­den do dzie­si­ęć – pra­wie dzie­si­ęć.

Cze­go naj­bar­dziej?

Wszyst­kie­go. Bo wszyst­ko może pó­jść nie tak. Od tego, że nie przyj­mą mo­je­go po­zwu, bo po­wie­dzą, że jest źle na­pi­sa­ny. Albo że po­wo­ła­ją trzech bie­głych i będzie trze­ba za­pła­cić za to pi­ęt­na­ście ty­si­ęcy. Że sędzia będzie zwra­cał się do mnie w ja­kiś nie­przy­jem­ny spo­sób. Będzie ci­ągle mó­wić „pro­szę pana”. Będzie py­tać o sek­su­al­ne rze­czy. Mogę ze­mdleć. Mogę po­wie­dzieć coś, co mi za­szko­dzi, i na­wet nie będę wie­dzia­ła, co to jest, bo nie znam się na tym wszyst­kim. Tak, boję się.

ANNA I LALKA

Anny Grodz­kiej nie trze­ba przed­sta­wiać. I to jest jej naj­wi­ęk­szy pro­blem. Jest zna­na. Ta­kże z daw­ne­go imie­nia i na­zwi­ska. Lu­dzie wie­dzą, że jest trans. Była pierw­szą w Pol­sce i pierw­szą w Eu­ro­pie trans­płcio­wą po­słan­ką. Te­raz jest byłą dzia­łacz­ką i byłą ak­ty­wist­ką. Scho­wa­ła się. Do na­szej roz­mo­wy do­łącza jej przy­ja­ció­łka, kie­dyś dy­rek­tor­ka jej biu­ra po­sel­skie­go, była pre­ze­ska Fun­da­cji Trans-Fu­zja, Lal­ka Po­do­bi­ńska. Roz­ma­wia­my o usta­wie, któ­ra od­mie­ni­ła­by ży­cie osób trans w Pol­sce. O usta­wie, któ­ra przy­nio­sła ogrom­ną ra­do­ść i po­twor­ny za­wód. A wszyst­ko przez po­li­ty­kę.

MAJA

Ma do­sko­na­ły pas­sing. Wy­gląd. Głos. A jed­nak w pew­nym mo­men­cie zde­cy­do­wa­ła, że po­wie świa­tu, jak z nią jest. Zo­sta­ła trans­ak­ty­wist­ką. Mu­sisz się spo­tkać z Mają He­ban – mó­wi­ła mi moja cór­ka. Po­słu­cha­łem. I dla­te­go te­raz wiem, co to jest ter­fizm.

Nie za­py­ta­łem cię, jak my­ślisz o przy­szło­ści?

Nie py­taj. Moja przy­szło­ść to jest po­nie­dzia­łek, któ­ry na­stępu­je po nie­dzie­li. Da­le­ko nie wy­bie­gam...

Dla­cze­go?

Bo ka­żde­go dnia spraw­dzam, jak to ze mną jest. Jak lu­dzie mnie od­bie­ra­ją? Ka­żdy dzień to może być cios albo... star­sza pani, któ­ra w par­ku pa­trzy na wie­wiór­ki i pyta mnie: „Ma pani może tro­chę orzesz­ków?”. Albo oj­ciec, któ­ry mówi do syn­ka przed „Żab­ką”: „Prze­suń się z ro­wer­kiem, żeby pani mo­gła prze­jść”. Albo po­li­cjan­ci na mar­szu 11 li­sto­pa­da, któ­rzy ostrze­ga­ją: „Niech pani le­piej przej­dzie na dru­gą stro­nę, bo na­ro­dow­cy idą...”.

Szczęśli­wa je­steś, jak sły­szysz tę „pa­nią”?

Na po­cząt­ku by­łam bar­dzo.

A te­raz już nie? To nie jest tak wa­żne?

Jest. Na­dal jest. Tyl­ko ja je­stem na in­nym eta­pie. Ta „pani” to jest taki sy­gnał kon­tro­l­ny. Czy na­dal jest okej? I ka­żde­go dnia to spraw­dzam. I na ka­żdy dzień mu­szę mieć siłę. Bo ka­żde­go dnia może być albo-albo.

Ju­tro po­nie­dzia­łek...

Czy­li to jest moja przy­szło­ść.

Ko­cham Cię.

Ja Cie­bie też.

O wła­snej nie­zgod­no­ści płcio­wej mówi ro­dzi­nie nie­spe­łna 60 pro­cent osób trans­płcio­wych w Pol­sce.

Trans­płcio­wo­ść swo­ich dzie­ci ak­cep­tu­je 25,6 pro­cent ma­tek i 15,2 pro­cent oj­ców.

Oso­by trans­płcio­we są gru­pą naj­bar­dziej na­ra­żo­ną na sa­mo­bój­stwa – w Pol­sce do­ty­czy to pra­wie 70 pro­cent z nich.

Źró­dło: Fun­da­cja Trans-Fu­zja

My, trans

Piotr Jacoń

© by Wydawnictwo RM, 2021

Wydawnictwo RM 03-808 Warszawa, ul. Mińska 25 [email protected], www.rm.com.pl

ISBN 978-83-8151-562-7 ISBN 978-83-8151-563-4 (ePub) ISBN 978-83-8151-564-1 (mobi)

Edytor: Justyna MrowiecRedaktor prowadzący: Małgorzata HlalRedakcja: Justyna MrowiecKorekta: Anna BrzezińskaProjekt okładki: Agata MuszalskaZdjęcie na okładce: Mateusz Ochocki / mateuszochocki.plIlustracje: Mateusz OlaszKoordynacja produkcji wersji elektronicznej: Tomasz ZajbtOpracowanie wersji elektronicznej: Marcin FabijańskiWeryfikacja wersji elektronicznej: Justyna Mrowiec

Żadna część tej pracy nie może być powielana i rozpowszechniana, w jakiejkolwiek formie i w jakikolwiek sposób (elektroniczny, mechaniczny) włącznie z fotokopiowaniem, nagrywaniem na taśmy lub przy użyciu innych systemów, bez pisemnej zgody wydawcy.

Wszystkie nazwy handlowe i towarów występujące w niniejszej publikacji są znakami towarowymi zastrzeżonymi lub nazwami zastrzeżonymi odpowiednich firm odnośnych właścicieli.

Wydawnictwo RM dołożyło wszelkich starań, aby zapewnić najwyższą jakość tej książce, jednakże nikomu nie udziela żadnej rękojmi ani gwarancji. Wydawnictwo RM nie jest w żadnym przypadku odpowiedzialne za jakąkolwiek szkodę będącą następstwem korzystania z informacji zawartych w niniejszej publikacji, nawet jeśli Wydawnictwo RM zostało zawiadomione o możliwości wystąpienia szkód.

W razie trudności z zakupem tej książki prosimy o kontakt z wydawnictwem: