Nasze mroczne serca - Melissa Albert - ebook + książka

Nasze mroczne serca ebook

Melissa Albert

3,3

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Tajemnice. Kłamstwa. Kiepskie decyzje. Niebezpieczna magia… Oto Our Crooked Hearts, współczesna powieść fantasy „tak dokładna i frapująca, że da się to wyjaśnić jedynie tym, że Albert sama jest czarownicą” (recenzja z Booklist)

Tajemnice. Kłamstwa. Czary.

Nowa powieść autorki bestselleru "Hazel Wood", Melissy Albert.

Wracając nocą z imprezy siedemnastoletnia Ivy i jej wkrótce były chłopak mało nie przejeżdżają nagiej, młodej kobiety stojącej na środku wysadzanej drzewami drogi. To dopiero pierwsze z serii coraz bardziej upiornych wydarzeń i ofiar: martwy królik na podjeździe, dziwaczna mikstura zakopana przez jej matkę w ogrodzie, trzymane w sejfie rodziców pudełko z pamiątkami z dzieciństwa. Najbardziej niepokojące okazuje się jednak to, że z pomocą chłopaka z sąsiedztwa do głosu dochodzą skorodowane wspomnienia o Ivy i przeszłości jej enigmatycznej matki.

A jeśli matka Ivy jest kimś więcej niż się wydaje na pierwszy rzut oka? A jeśli siły nadprzyrodzone, z którymi zadarła, kiedy sama była nastolatką wróciły, aby prześladować je obie? Ivy musi stawić czoła tym pytaniom i nie tylko im, jeśli zamierza uciec przed zamykającym się wokół niej mrokiem.

Przeskakując miedzy współczesnym podmiejskim miasteczkiem i przesiąkniętym magią Chicago z lat dziewięćdziesiątych, ta urzekająca i wciągająca historia prowadzi do zakończenia, które z pewnością długo nie pozwoli czytelnikowi zasnąć.

BLURBY:

„Pulsuje śmiałą, urzekającą magią, która wydaje się jednocześnie klasyczna i kompletnie nowa. Nie byłam w stanie odłożyć tej książki.”

Karen McManus, autorka bestselleru Ktoś z nas kłamie

„Każdy wers jest jak zaklęcie, w rezultacie otrzymujemy książkę pulsującą magią, taką, która trzyma mocno czytelnika pod swoim urokiem.”

V.E. Schwab, autorka bestselleru Niewidzialne życie Addie LaRue

„Niepodrabialne i charakterne podejście Melissy Albert do magii jest przepięknie wplecione w tę przejmującą i urzekającą historię o matkach i córkach, mocy i równowadze, miłości i zdradzie.”

Courtney Summers, autorka bestselleru Sadie

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 362

Oceny
3,3 (12 ocen)
1
5
3
2
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
centner

Dobrze spędzony czas

Ciekawa, ale bez fajerwerków.
00

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nałuOur Cro­oked He­arts
Co­py­ri­ght © 2022 by Me­lissa Al­bert All ri­ghts re­se­rved Co­py­ri­ght © 2023 for the Po­lish trans­la­tion by Me­dia Ro­dzina Sp. z o.o.
Wszel­kie prawa za­strze­żone. Prze­druk lub ko­pio­wa­nie ca­ło­ści albo frag­men­tów książki – z wy­jąt­kiem cy­ta­tów w ar­ty­ku­łach i prze­glą­dach kry­tycz­nych – moż­liwe jest tylko na pod­sta­wie pi­sem­nej zgody wy­dawcy.
Pro­jekt okładkiJim Tier­ney
Opra­co­wa­nie pol­skiej wer­sji pro­jektu okładki i ła­ma­nieAn­drzej Ko­men­dziń­ski
Me­dia Ro­dzina po­piera ści­słą ochronę praw au­tor­skich. Prawo au­tor­skie po­bu­dza róż­no­rod­ność, na­pę­dza kre­atyw­ność, pro­muje wol­ność słowa, przy­czy­nia się do two­rze­nia ży­wej kul­tury. Dzię­ku­jemy, że prze­strze­gasz praw au­tor­skich, a więc nie ko­piu­jesz, nie ska­nu­jesz i nie udo­stęp­niasz ksią­żek pu­blicz­nie. Dzię­ku­jemy za to, że wspie­rasz au­to­rów i po­zwa­lasz wy­daw­com na­dal pu­bli­ko­wać książki.
ISBN 978-83-8265-549-0
Must Read jest im­prin­tem wy­daw­nic­twa Me­dia Ro­dzina Sp. z o.o. ul. Pa­sieka 24, 61-657 Po­znań tel. 61 827 08 50wy­daw­nic­two@me­dia­ro­dzina.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

De­dy­kuję mo­jej wspa­nia­łej, ko­cha­ją­cej bez­wa­run­kowo matce,

która nie jest matką z kart tej po­wie­ści.

Gdy­bym kie­dyś umie­ściła Cię w swo­jej książce,

by­ła­byś główną bo­ha­terką.

„Senny kosz­mar to sprawka cza­row­nic”.

ELI­ZA­BETH WIL­LIS, The Witch

ROZDZIAŁ PIERW­SZY

Przed­mie­ściaTe­raz

JECHA­LI­ŚMY ZA SZYBKO. Zbyt bli­sko drzew, a po­ra­sta­jące po­bo­cze chwa­sty omia­tały na­sze re­flek­tory.

– Nate. – Za­ci­snę­łam dło­nie na kra­wę­dzi fo­tela. – Nate.

Pięt­na­ście mi­nut temu ba­wi­li­śmy się na im­pre­zie z oka­zji końca roku szkol­nego. Ska­ka­li­śmy jak sza­leni, a ja przez cały czas my­śla­łam, że po­win­nam z nim ze­rwać. Te­raz po­win­nam to zro­bić. Mu­szę z nim te­raz ze­rwać. Tyle że wtedy on ujął moją twarz i oświad­czył, że mnie ko­cha, a ja by­łam zbyt za­sko­czona, aby po­wie­dzieć choćby pół­kłam­stwo.

Wy­szłam za Nate’em z domu i wsia­dłam do jego sa­mo­chodu, a z mo­ich ust nie­prze­rwa­nie wy­le­wały się te wszyst­kie nic nie­warte słowa, które się wy­po­wiada, kiedy zra­niło się czy­jeś ego, choć ten ktoś uważa, że serce. Zbyt ener­gicz­nie wrzu­cił wsteczny, na­stęp­nie sto­czył się nie­zgrab­nie z kra­węż­nika, a mimo to do­piero prze­cznicę da­lej do­tarło do mnie, że jest pi­jany.

Na świa­tłach spraw­dzał coś w te­le­fo­nie. Przez kilka peł­nych na­pię­cia se­kund za­sta­na­wia­łam się, czy nie wy­sko­czyć z auta. Chwilę póź­niej znowu je­cha­li­śmy, a z gło­śni­ków dud­nił stary ka­wa­łek Bri­ght Eyes, roz­ry­wany na strzępy przez wiatr. Mu­zyka za­jąk­nęła się, kiedy Nate skrę­cił w klu­czącą przez re­zer­wat le­śny jed­no­pa­smową drogę. Drzewa na­pie­rały na nas z obu stron, a twarz sma­gały roz­wie­wane wia­trem włosy. Za­mknę­łam oczy.

Na­gle Nate krzyk­nął – nie było to słowo, lecz prze­ni­kliwa, za­sko­czona sy­laba – i skrę­cił gwał­tow­nie w prawo.

Tej chwili mię­dzy skrę­tem a za­trzy­ma­niem się to­wa­rzy­szył stan nie­waż­ko­ści, tak jak pod­czas jazdy w dół ko­lejką gór­ską. Po­le­cia­łam do przodu i moje usta zde­rzyły się z de­ską roz­dziel­czą.

Ob­li­zaw­szy je, po­czu­łam krew.

– Co to było, do cho­lery?!

Nate zga­sił sil­nik i ciężko od­dy­cha­jąc, wy­chy­lił się, aby spoj­rzeć przez szybę od mo­jej strony.

– Wi­dzia­łaś to?

– Ale co?

Otwo­rzył drzwi.

– Wy­sia­dam.

Sa­mo­chód stał w po­przek wą­skiego pasa mię­dzy drogą a drze­wami.

– Tu­taj? Se­rio?

– Jak chcesz, to zo­stań – rzu­cił i trza­snął drzwiami.

W uchwy­cie mię­dzy fo­te­lami stał ku­bek Taco Bell z wodą po­zo­stałą po roz­pusz­czo­nych kost­kach lodu. Prze­płu­ka­łam nią usta, otwo­rzy­łam drzwi i wy­plu­łam krew na trawę. Czu­łam, że warga zdą­żyła już nie­źle spuch­nąć.

– Hej! – za­wo­ła­łam. – Do­kąd idziesz?

Nate za­pusz­czał się wła­śnie mię­dzy drzewa.

– Chyba tędy po­szła.

– Ona? Kto?

– Jak mo­głaś jej nie wi­dzieć? Stała na środku drogi. – Za­wa­hał się. – Zu­peł­nie goła.

Wstrzy­ma­łam od­dech. Przez moją głowę prze­mknęły sy­tu­acje, które mo­gły do­pro­wa­dzić dziew­czynę do wy­lą­do­wa­nia w le­sie o trze­ciej w nocy, na­giej i zu­peł­nie sa­mej. Ostre źdźbła trawy dźgały mnie w go­le­nie, gdy uda­łam się w ślad za Nate’em.

– Znasz ją? Była ranna?

– Ćśś. Patrz.

Za­trzy­ma­li­śmy się na wznie­sie­niu nad wi­ją­cym się mię­dzy drze­wami stru­mie­niem, który za­leż­nie od opa­dów mógł być albo płytki jak ka­łuża, albo tak głę­boki, żeby się dało pły­nąć ka­ja­kiem. Te­raz woda się­gała mniej wię­cej pasa i kłę­biła się pod nie­pełną tar­czą Księ­życa. Wie­dzia­łam o tym dla­tego, że dziew­czyna, za którą tu przy­szli­śmy, klę­czała w wo­dzie, za­nu­rzona aż po ło­patki.

Rze­czy­wi­ście była naga. Włosy prze­dzie­lone po­środku miała tak dłu­gie, że pły­nąca woda cią­gnęła jej głowę w tył. Nie wi­dzia­łam twa­rzy, na­to­miast reszta ciała była in­ten­syw­nie blada. W po­bliżu nie znaj­do­wało się nic, co by su­ge­ro­wało, że nie spa­dła na Zie­mię z ja­kiejś gwiazdy albo nie wy­ło­niła się ze szcze­liny w gór­skim zbo­czu. Żad­nych bu­tów na brzegu ani te­le­fonu na zło­żo­nym T-shir­cie. To wy­glą­dało nie­mal jak scenka ze snu.

Jej dło­nie prze­su­wały się po ciele w wy­jąt­kowo asek­su­alny spo­sób: szczy­pały skórę, kle­pały ją, jakby siłą przy­wra­cały jej czu­cie. Dziew­czyna wy­da­wała przy tym gar­dłowe dźwięki, któ­rych z ni­czym nie po­tra­fi­łam utoż­sa­mić. Może ewen­tu­al­nie z pła­czem.

Pra­wie zdą­ży­łam za­po­mnieć o Na­cie, lecz w tym mo­men­cie on szturch­nął mnie łok­ciem w że­bra i wy­szcze­rzył się zło­śli­wie. Kciu­kiem uru­cho­mił w te­le­fo­nie la­tarkę i uniósł go przed sobą ni­czym po­chod­nię.

Kiedy dziew­czyna od­wró­ciła głowę, zo­ba­czy­łam, że jest mniej wię­cej w na­szym wieku, może ciut star­sza, ma sze­roko otwarte oczy, a ką­ciki ust wy­gięte w uśmie­chu. Czyli wcale wcze­śniej nie pła­kała. Śmiała się.

Nate chciał, aby po­czuła się ob­na­żona, wie­dzia­łam jed­nak, że tak na­prawdę robi to z mo­jego po­wodu – jego za­cho­wa­nie było pa­skudne, a w tej aku­rat chwili chciał być pa­skudny. Po­szła­bym stąd so­bie, tyle że na jej miej­scu bar­dziej bym się wy­stra­szyła, gdy­bym się prze­ko­nała, że go­ściowi z te­le­fo­nem nikt nie to­wa­rzy­szy. No i może po­trze­bo­wała po­mocy. Już, już mia­łam ją za­ofe­ro­wać, kiedy ode­zwała się pierw­sza.

– Wy­łaź­cie. – Głos miała ni­ski, nie­wy­raźny, ak­cent trudny do okre­śle­nia. Ko­lejne słowa na­brały śpiew­nej in­to­na­cji wzno­szą­cej: – Wy­łaź­cie, wy­łaź­cie, kim­kol­wiek je­ste­ście.

Pod­nio­sła się z ko­lan ni­czym le­śna We­nus. Brudna woda spły­wała jej z wło­sów wzdłuż ciała, ob­my­wa­jąc busz ro­dem z lat sie­dem­dzie­sią­tych. Za­gwiz­dała, a dźwięk ten był świ­dru­jący i wy­raźny.

– Po­wie­dzia­łam, że­by­ście się po­ka­zali, skur­wy­syny.

Była naga, była sama, tak na­prawdę wcale nas nie wi­działa, ale to my od­czu­wa­li­śmy strach. Wy­czu­łam w Na­cie drże­nie, kiedy zro­zu­miał, w ja­kim to zmie­rza kie­runku.

– Ja pier­dolę – mruk­nął.

Dziew­czyna wy­szła na brzeg. Gru­bo­ko­ści­sta i nie­do­ży­wiona, włosy le­piły się do niej ni­czym mo­kra kur­tyna, lecz tym, od czego nie po­tra­fi­łam ode­rwać wzroku, była jej po­stawa, zu­pełny brak świa­do­mo­ści wła­snego ciała. Jakby była ma­łym dziec­kiem albo pta­kiem.

Rap­tow­nie unio­sła ręce w ge­ście cha­rak­te­ry­stycz­nym dla dy­ry­genta, z dłońmi skie­ro­wa­nymi ku ziemi. Oboje się wzdry­gnę­li­śmy, bo wy­glą­dało to tak, jakby coś miało się za­raz wy­da­rzyć. Kiedy nic się nie za­działo, Nate pró­bo­wał się za­śmiać. Słabo wy­szło.

Nie­zna­joma przy­kuc­nęła. Ze wzro­kiem zwró­co­nym w na­szą stronę ma­cała zie­mię, aż jej palce na­tra­fiły na ga­łąź, grubą i długą na co naj­mniej metr. Za­ci­snęła na niej dłoń, po czym wstała. Nate za­klął, wci­snął te­le­fon do kie­szeni, a dziew­czyna za­trzy­mała się w pół kroku. Bez świa­tła la­tarki ona także w końcu nas wi­działa.

– Ivy, idziemy – wark­nął Nate.

– Ivy.

Dziew­czyna po­wtó­rzyła moje imię. W jej ustach brzmiało zimno i ciężko. Przyj­rza­łam się jej zmru­żo­nymi oczami, upew­nia­jąc się, że jej nie znam.

– Co się z tobą dzieje? No chodź.

Szarp­nął mnie za ra­mię tak mocno, że aż za­bo­lało. A po­tem za­czął się od­da­lać, prze­kli­na­jąc każdą sma­ga­jącą go ga­łąź, każdy nie­równy frag­ment darni.

Mia­łam na so­bie bok­serkę, na którą na­rzu­ci­łam spraną fla­ne­lową ko­szulę z se­cond handu. Zdję­łam ją te­raz i rzu­ci­łam w stronę dziew­czyny, po czym po­szłam za Nate’em.

– Dzięki, Ivy – po­wie­działa, kiedy znaj­do­wa­łam się już nie­mal za da­leko, aby ją usły­szeć.

Nate cze­kał na fo­telu kie­rowcy. Nie­cier­pli­wie bęb­nił pal­cami o kie­row­nicę.

– Wsia­daj!

Czu­łam się na tyle nie­swojo, że po­słu­cha­łam go. Po prze­krę­ce­niu klu­czyka w sta­cyjce za­dud­niła mu­zyka i oboje wy­cią­gnę­li­śmy ręce, aby ją wy­łą­czyć, po czym cof­nę­li­śmy je gwał­tow­nie, jakby kon­takt fi­zyczny miał nas po­pa­rzyć.

Ode­zwa­łam się do­piero, kiedy wy­je­cha­li­śmy z lasu.

– Ta dziew­czyna. Sły­sza­łeś, jak wy­po­wie­działa moje imię?

Le­dwo za­uwa­żal­nie wzru­szył ra­mio­nami.

– Znała mnie? – Nie da­wa­łam za wy­graną. Nie są­dzę, bym za­po­mniała, że po­zna­łam dziew­czynę, któ­rej skóra ma od­cień wy­ci­śnię­tej cy­tryny.

– A skąd mam wie­dzieć? – Ton głosu miał ob­ra­żony.

Opu­ści­łam prze­słonę z lu­ster­kiem, aby przyj­rzeć się war­dze, i za­klę­łam pod no­sem. Była spuch­nięta i wy­glą­dała jak ob­rana po­łówka brzo­skwini.

Je­cha­li­śmy w krę­pu­ją­cym mil­cze­niu. Kiedy Nate za­trzy­mał się na końcu mo­jego pod­jazdu, się­gnę­łam do klamki. Za­blo­ko­wał drzwi.

Od­wró­ci­łam się w jego stronę.

– Co ty wy­pra­wiasz?

Pstryk­nął świa­tło i wcią­gnął po­wie­trze przez zęby.

– Rany, kiep­sko to wy­gląda. Słu­chaj, na­prawdę mi przy­kro. Wszystko w po­rządku?

– Do­sko­nale. Wy­puść mnie.

– Okej, ale... – Prze­łknął ślinę. – Co po­wiesz ma­mie?

Wpa­try­wa­łam się w niego. Pa­pie­ros za uchem i fi­ranki rzęs, na wi­dok któ­rych star­sze pa­nie mó­wią z uśmie­chem: „Szkoda ta­kich dla chło­paka”. Za­czę­łam się po­kła­dać ze śmie­chu.

Cały ze­sztyw­niał.

– Co cię tak bawi?

– Ty. Bo­isz się mo­jej mamy, no nie?

– I co z tego? – wy­pluł z sie­bie. – Ty też się jej bo­isz.

Za­pie­kły mnie po­liczki. Od­wró­ci­łam się. Kiedy pró­bo­wa­łam otwo­rzyć drzwi, on znowu je za­blo­ko­wał.

– Nate! Wy­puść mnie. Do Kurwy. Nę­dzy.

Ktoś ude­rzył pię­ścią w szybę od strony kie­rowcy.

Nate pod­sko­czył, a oczy miał wiel­kie jak spodki. Chyba spo­dzie­wał się, że zo­ba­czy moją mamę. Ale to był tylko mój są­siad, Billy Pa­xton.

Billy miesz­kał po dru­giej stro­nie ulicy, lecz szcze­rze mó­wiąc, w ogóle ze sobą nie roz­ma­wia­li­śmy. Zwłasz­cza po tam­tym przy­krym in­cy­den­cie w gim­na­zjum, na wspo­mnie­nie któ­rego na­dal po­tra­fi­łam prze­rwać to, co aku­rat ro­bię, i wzdry­gnąć się. On też był na tej im­pre­zie, z któ­rej przy­wiózł mnie Nate, a ja uda­wa­łam, że wcale go tam nie wi­dzę.

Nate opu­ścił szybę i do­tknął się za uchem, spraw­dza­jąc, czy nie zgu­bił pa­pie­rosa.

– Czego chcesz, czło­wieku?

Billy go zi­gno­ro­wał.

– Ivy, wszystko w po­rządku?

Na­chy­li­łam się w stronę Nate’a, aby mieć lep­szy wi­dok.

– Aha? Jak naj­bar­dziej.

Przy­ło­żył dłoń do ust. Na jego przed­ra­mie­niu wid­niał pa­sek bia­łej farby.

– On ci to zro­bił?

– Ty tak na se­rio? – wark­nął Nate.

Na­gle za­częło mi się zbie­rać na płacz. Wma­wia­łam so­bie, że to pew­nie przez ten ból. Ból i opa­da­jący po­ziom ad­re­na­liny.

– Nie, nie. To zro­bił... sa­mo­chód. Nic mi nie jest.

Billy przy­glą­dał mi się jesz­cze przez chwilę. Był wy­soki i aby zaj­rzeć do sa­mo­chodu, mu­siał się zgiąć nie­mal wpół.

– Okej. Będę tam. – Wska­zał na swoją we­randę. – Że­byś wie­działa.

– Dzięki za twoje usługi – mruk­nął z prze­ką­sem Nate, ale do­piero, kiedy Billy się od­da­lił.

Na­głym szarp­nię­ciem otwo­rzy­łam drzwi, trza­snę­łam nimi i od­wró­ci­łam się.

– Mię­dzy nami ko­niec.

– Co ty po­wiesz? – Po tych sło­wach Nate wy­co­fał się na ulicę.

Sta­łam na kra­węż­niku. Czu­łam pul­so­wa­nie w war­dze, by­łam wy­koń­czona, ale jed­no­cze­śnie pełna lek­kiej jak piórko eu­fo­rii to­wa­rzy­szą­cej by­ciu wolną.

Billy od­chrząk­nął. Sie­dział spięty na we­ran­dzie, na­dal mnie ob­ser­wu­jąc. Za­kło­po­tana unio­słam rękę.

– Sorry za to – bąk­nę­łam.

– Za co?

Po­wie­dział to tak ci­cho, że nie by­łam pewna, czy mia­łam go usły­szeć. Nie­mal od­pu­ści­łam. Może to ból w ustach – do­kucz­liwy, uparty – spra­wił, że jed­nak się od­wró­ci­łam.

– Prze­pra­szam za to, że uzna­łeś, że mu­sisz wkro­czyć do ak­cji – rzu­ci­łam to­nem ostrzej­szym, niż za­mie­rza­łam.

Billy wstał i po­krę­cił głową.

– To się już nie po­wtó­rzy – za­pew­nił, po czym znik­nął za drzwiami.

Moje spoj­rze­nie po­bie­gło ku jed­nemu z ciem­nych okien na pię­trze. Chwilę póź­niej zro­biło się w nim ja­sno, a ja od­wró­ci­łam wzrok. W żo­łądku żal mie­szał mi się z po­śled­niej ja­ko­ści wódką. Pora spać, nim ta noc sta­nie się jesz­cze bar­dziej do bani.

Po­woli prze­krę­ci­łam klucz w zamku, na­stęp­nie wstrzy­mu­jąc od­dech, uchy­li­łam drzwi, aby się przez nie wśli­zgnąć. I wy­da­łam zdu­szony krzyk, bo na scho­dach sie­działa mama.

– Mama! – Spu­ści­łam głowę i za­sło­ni­łam dło­nią usta. – Czemu nie śpisz?

Na­chy­liła się w stronę wpa­da­ją­cego przez szybkę nad drzwiami świa­tła księ­życa. Ja­sne włosy miała spięte, spoj­rze­nie prze­ni­kliwe.

– Zły sen – wy­ja­śniła. A po­tem ze­rwała się na równe nogi, bo zo­ba­czyła moje usta.

– Co się stało? Mia­łaś wy­pa­dek?

Warga mi pul­so­wała ni­czym dru­gie serce.

– Nie! Nic mi się nie stało. To zna­czy... w su­mie to nie był wy­pa­dek...

Jej sku­pie­nie wy­da­wało się wręcz na­ma­calne.

– Mów, co się kon­kret­nie stało. Ale już.

– Nate... gwał­tow­nie skrę­cił – mruk­nę­łam. – Sa­mo­chód wy­padł z drogi.

– A po­tem co?

Po­my­śla­łam o tej nie­zna­jo­mej dziew­czy­nie w le­sie, kle­pią­cej się po kre­do­wo­bia­łej skó­rze.

– Po­tem nic. Po­tem przy­je­cha­li­śmy do domu.

– To wszystko? Tylko tyle się wy­da­rzyło?

Ski­nę­łam lekko głową.

– No do­brze. – Ta jej do­cie­kli­wość dzia­łała mi na nerwy. Ką­ciki jej ust drgnęły kon­spi­ra­cyj­nie. – Ale Nate dzi­siaj pił, prawda?

Lekko się za­chwia­łam, pró­bu­jąc my­śleć. Mniej nie­bez­pieczna wy­da­wała się chwilę wcze­śniej, kiedy była po pro­stu wku­rzona.

– Mhm.

Mama kiw­nęła głową, jakby mó­wiła: „Wie­dzia­łam”.

– Idź do swo­jego po­koju. Na­tych­miast.

Mi­nąw­szy ją, we­szłam na górę. W po­koju nie za­pa­li­łam świa­tła, tylko od razu pa­dłam na łóżko i za­mknę­łam oczy. Kiedy je otwo­rzy­łam, stała nade mną, lewą ręką przy­kła­da­jąc mi do ust wo­re­czek z lo­dem. Tą ręką z bli­znami.

– Ude­rzy­łaś się w głowę? – Wró­ciła cha­rak­te­ry­styczna dla mamy re­zerwa; rów­nie do­brze mo­gła py­tać o go­dzinę. – Po­win­ni­śmy brać pod uwagę wstrzą­śnie­nie mó­zgu? Po­wiedz mi prawdę.

Wtu­li­łam twarz w ko­jący chłód lodu. Kiedy po raz ostatni tak się mną zaj­mo­wała? Pró­bo­wa­łam so­bie przy­po­mnieć, lecz w gło­wie mia­łam pustkę.

– Z moją głową wszystko w po­rządku – wy­mam­ro­ta­łam. Do­tar­łam do tego pie­kiel­nego miej­sca, kiedy czło­wiek na­dal jest pi­jany, a mimo to ma już kaca. – Mó­wi­łam ci, to nic ta­kiego. Nate nie ma na­wet guza.

– Nie ma na­wet guza. – Głos miała ci­chy i na­zna­czony wście­kło­ścią. – Na­to­miast moje dziecko wy­gląda jak bok­ser.

– Dana.

Na­gle w po­koju zna­lazł się także tata. Trzy­mał rękę na jej ra­mie­niu i za­sła­niał sobą świa­tło. Wal­czy­łam z opa­da­ją­cymi po­wie­kami, kiedy zro­bił krok w stronę łóżka, a mama się wy­co­fała, po­zo­sta­jąc poza za­się­giem mo­jego wzroku.

– Są­dzi­łem, że le­piej cię wy­cho­wa­li­śmy – oświad­czył. – Co cię na­szło, żeby wsiąść do sa­mo­chodu z nie­trzeź­wym kie­rowcą?

– Nie wiem.

Cięż­kie oj­cow­skie wes­tchnie­nie.

– Twoja po­stawa za­czyna mnie mę­czyć. Masz po­ję­cie, jak dużo go­rzej mo­gło się to skoń­czyć?

Moje spoj­rze­nie po­bie­gło ku ob­ra­ca­ją­cemu się nad jego ra­mie­niem wen­ty­la­to­rowi i sen­nie pró­bo­wa­łam po­li­czyć ło­patki.

– Nie wiem – po­wtó­rzy­łam. – Bar­dzo dużo?

To wcale nie było py­sko­wa­nie, co nie zna­czy, aby on tak tego nie ode­brał. Jego głos nada­wał i nada­wał, cier­pliwy i jed­no­cze­śnie wzbu­rzony. Gdy tata skoń­czył mi uświa­da­miać moją głu­potę, na wpół już spa­łam. Tra­fi­łam do kra­iny nie­bytu i po­zo­sta­łam w niej aż do rana, by pierw­szy dzień wa­ka­cji roz­po­cząć ka­cem i spuch­niętą wargą.

I cze­ka­jącą na dnie świa­do­mo­ści ta­jem­nicą. Mi­nie jed­nak wiele dni, nim znowu zo­ba­czę tamtą dziew­czynę ze stru­mie­nia.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki