Opowieści z Uroczyska - Melissa Albert - ebook + książka

Opowieści z Uroczyska ebook

Melissa Albert

4,1

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Uroczysko to baśniowa kraina znana z powieści Hazel Wood. Podróż do niej to gwarancja, że na każdej stronie spotka się zachwycająco potworne przygody… W tym brutalnym i pięknym świecie młoda kobieta spędza noc z Panem Śmiercią, dziewczęta biorą ślub z tajemniczym domem ukrytym pośród drzew, a czarodziejka zostaje zabita dwa razy – a mimo to nadal żyje. Lecz pośród tych stron nie jest bezpiecznie i kiedy raz się tam wkroczy, możliwe, że nie będzie się już chciało wyjść… Wyczekiwany zbiór opowieści osadzonych w przyprawiającym o gęsią skórkę, zapadającym w pamięć baśniowym świecie zaprezentowanym w bestsellerowej serii Melissy Albert.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 224

Oceny
4,1 (13 ocen)
7
2
3
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Apart2023

Nie oderwiesz się od lektury

Wszystko co chciałam przeczytać. Ta pustka jaką zostawiły dwie pierwsze książki właśnie została wypełniona. Wyjątkowe i niesamowicie wciągające. Przeczytaj a dowiesz się tego co nie uniknione.......
10

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nałuTa­les From The Hin­ter­land
Co­py­ri­ght © 2020 by Me­lissa Al­bert All ri­ghts re­se­rved. Co­py­ri­ght © 2023 for the Po­lish trans­la­tion by Me­dia Ro­dzina Sp. z o.o.
Frame il­lu­stra­tion by Sam Dunn © 2020 Pho­to­graph by Ro­dion Kut­saev from Unsplash.com
Pu­bli­shed by ar­ran­ge­ment with Puf­fin Bo­oks UK, a di­vi­sion of Pen­guin Bo­oks Ltd.
In­te­rior il­lu­stra­tions by Jim Tier­ney
Opra­co­wa­nie pol­skiej wer­sji okładki, skład i ła­ma­nie Ra­do­sław Stęp­niak
Wszel­kie prawa za­strze­żone. Prze­druk lub ko­pio­wa­nie­ca­ło­ści albo frag­men­tów książki – z wy­jąt­kiem cy­ta­tów w art­ku­łach i prze­glą­dach kry­tycz­nych – moż­liwe jest tylko na pod­sta­wie pi­sem­nej zgody wy­dawcy.
Me­dia Ro­dzina po­piera ści­słą ochronę praw au­tor­skich. Prawo au­tor­skie po­bu­dza róż­no­rod­ność, na­pę­dza kre­atyw­ność, pro­muje wol­ność słowa, przy­czy­nia się do two­rze­nia ży­wej kul­tury. Dzię­ku­jemy, że prze­strze­gasz praw au­tor­skich, a więc nie ko­piu­jesz, nie ska­nu­jesz i nie udo­stęp­niasz ksią­żek pu­blicz­nie. Dzię­ku­jemy za to, że wspie­rasz au­to­rów i po­zwa­lasz wy­daw­com na­dal pu­bli­ko­wać książki.
ISBN 978-83-8265-655-8
Must Read jest im­prin­tem wy­daw­nic­twa Me­dia Ro­dzina Sp. z o.o. ul. Pa­sieka 24, 61-657 Po­znań tel. 61 827 08 50wy­daw­nic­two@me­dia­ro­dzina.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Dla wszyst­kich czy­tel­ni­ków,

któ­rych pierw­szym ję­zy­kiem były ba­śnie.

.

Drzwi, któ­rych nie było

Pe­wien bo­gaty ku­piec żył na skraju lasu w ma­lut­kim mia­steczku w Uro­czy­sku. Przez więk­szą część czasu po­dró­żo­wał, ale za­glą­dał do domu na tak długo, by dać żo­nie rok po roku dwie córki: star­szą ciem­no­włosą i młod­szą zło­to­włosą.

Oj­ciec był im obcy, a matka była dziwna i czę­sto na wiele go­dzin za­my­kała się w swoim po­koju. Dziew­czyny sły­szały, jak z kimś roz­ma­wia, kiedy przy­sta­wiały uszy do drzwi, ale tylko star­sza, Anya, sły­szała od­po­wie­dzi. Ten głos był tak ci­chy i sze­lesz­czący, że nie­mal jej się wy­da­wało, iż są to li­ście pod oknem.

Któ­rejś zimy, kiedy Anya miała szes­na­ście lat, matka dziew­cząt za­mknęła się w po­koju i już ni­gdy wię­cej nie otwo­rzyła drzwi. Po trzech dniach wy­ła­mali je słu­żący, ale nic nie zna­leźli w środku. Okna były za­mknięte, na ze­wnątrz wciąż sza­lała zima, a matka dziew­cząt znik­nęła. Po­zo­stał po niej tylko ko­ściany szty­let w ka­łuży krwi.

Anya usły­szała, jak szep­cze o nim służba, i wśli­znęła się do środka, żeby sa­mej to zo­ba­czyć. Ta plama wy­wo­łała u niej tak wielki strach przed krwią, że za­częła w ciem­no­ściach prać swoją co­mie­sięczną bie­li­znę.

Służba wy­słała do ojca dziew­czy­nek wia­do­mość, że jego żona nie żyje lub gdzieś znik­nęła albo i co gor­szego, ale bar­dzo długo nie było od­po­wie­dzi. Aż do pierw­szego dnia wio­sny, kiedy to oj­ciec za­je­chał do domu po­wo­zem, któ­rego dziew­częta nie wi­działy ni­gdy wcze­śniej.

We­wnątrz sie­działa ich nowa matka. Sta­nęła na ka­mie­niach pod­jazdu w je­dwab­nych pan­to­fel­kach, kur­czowo trzy­ma­jąc się ojca dziew­czy­nek. Była mniej­sza niż Anya i miała wielką szopę ja­snych wło­sów oraz nie­bie­skie oczy, któ­rymi pa­trzyła zimno to na jedną, to na drugą pa­sier­bicę.

Przez na­stępne pół roku oj­ciec po­zo­sta­wał w domu, za­du­rzony w no­wej żo­nie. Po­zwa­lał też dziew­czy­nom na wy­bryki, do któ­rych przy­wy­kły, wy­cho­wu­jąc się bez ro­dzi­ców.

Aż w końcu znu­dził się nową żoną, tak jak nie­gdyś znu­dził się starą, a córki i tak za­wsze go nu­dziły. Uca­ło­wał więc ich ma­co­chę na po­że­gna­nie, ski­nął głową dziew­czę­tom i wy­je­chał.

Te­raz ma­co­cha rzą­dziła do­mem i pa­sier­bi­cami. Bez względu na to, czy była znu­dzona czy podła, i tak zwy­kle koń­czyło się tak samo. War­czała na dziew­częta, biła je za lada prze­winę i no­siła w kie­szeni no­życe, by uci­nać im włosy, kiedy ją z ja­kie­goś po­wodu zde­ner­wo­wały. Za każ­dym ra­zem, kiedy wy­cho­dziła z domu, za­my­kała je, żeby – jak mó­wiła – nie miały oka­zji do psot. Za­my­kała w po­koju matki, gdzie zamki w oknach po­rdze­wiały, a na pod­ło­dze wciąż wi­dać było wielką plamę, która stra­szyła Anyę ni­czym wstrętne, zie­jące pustką oczo­doły. Na roz­kaz ojca po­rą­bano łóżko matki, a wszyst­kie ładne rze­czy, któ­rymi się ota­czała, gdzieś za­mknięto. Po­kój był pu­sty, a w nim tylko one i krwawa plama.

Na po­czątku ma­co­cha wy­cho­dziła na parę go­dzin. Po­tem na całe dnie, a po­tem rów­nież na noce. Kiedy po raz pierw­szy trzy­mała dziew­czyny w za­mknię­ciu przez całą noc, Anya wa­liła w drzwi i krzy­czała, aż za­częły ją bo­leć pię­ści i gar­dło, ale nikt nie przy­szedł.

Kiedy ma­co­cha w końcu otwo­rzyła drzwi, zmarsz­czyła nos i wska­zała noc­nik.

– Opróż­nić go – po­wie­działa.

Pro­szek an­ty­mo­nowy i róż zlały się w cu­kier­kowe wiry na jej twa­rzy, nie pa­trzyła pa­sier­bi­com w oczy.

W końcu przy­szedł dzień, kiedy za­mknęła je z mi­ską ja­błek i dzba­nem wody i już nie wró­ciła. Słońce wze­szło i za­szło, wze­szło i za­szło. Trze­ciego dnia Anya wyj­rzała przez okno i zo­ba­czyła, jak słu­żący je­den po dru­gim opusz­czają dom, nio­sąc ich do­by­tek.

Dom był pu­sty. Jabłka zje­dzone, woda od dawna wy­pita. Okna nie dały się otwo­rzyć, a szyby stłuc, na­wet kiedy Anya wa­liła w nie bu­tem.

Tej nocy sio­stry le­żały obok sie­bie na pod­ło­dze, sta­ra­jąc się na­wza­jem ogrzać. Lis­bet była po­grą­żona w płyt­kim śnie, kiedy Anya usły­szała dźwięk, który już nie­mal za­po­mniała. Jakby wiatr po­ru­szał li­ście za oknem.

Po­cho­dził on z plamy krwi na pod­ło­dze. Zbli­żyła się wolno do niego i nad­sta­wiła uszu, wstrzy­mu­jąc od­dech. Była głę­boka, głę­boka noc, kiedy sze­lesz­cze­nie za­mie­niło się w głos.

Umrze­cie – po­wie­dział jej głos.

Zła Anya znowu po­ło­żyła się na pod­ło­dze.

„Wiem” – od­po­wie­działa gwał­tow­nie w my­ślach. „I tak już je­ste­śmy na pół mar­twe”.

Umrze­cie – po­wtó­rzył głos. – Chyba że.

I głos po­wie­dział jej, jak może oca­lić sie­bie i sio­strę. Jak zmie­nić świat na tyle, żeby mo­gły żyć.

Do tego trzeba było krwi.

Rano Anya opo­wie­działa swo­jej sio­strze Lis­bet, czego się do­wie­działa. Ich matka nie umarła, ode­szła, użyła ma­gii, by zro­bić drzwi, a te za­pro­wa­dziły ją da­leko, da­leko stąd. Krew ich matki prze­mó­wiła do niej i po­wie­działa, jak mogą zro­bić wła­sne drzwi, które do niej za­pro­wa­dzą.

– Po­trzebna jest krew – po­wie­działa Lis­bet – ale nie moja.

To było kłam­stwo. Anya nie była zła z na­tury, tylko prze­ra­żona. Myśl o otwar­ciu wła­snych żył na­peł­niała ją po­twor­nym stra­chem, jakby spa­dała i spa­dała bez końca. Dla­tego nie zwra­cała uwagi na go­rycz, jaką po­czuła w ustach z po­wodu tego kłam­stwa. Wy­jęła ka­mienny szty­let z miej­sca, które wska­zał jej głos: zza luź­nej ce­gły wy­ga­słego pa­le­ni­ska.

– To nie może być moja krew, po­nie­waż je­stem cza­ro­dziejką. Ty mu­sisz po­świę­cić krew, a ja uczy­nię z niej drzwi.

Lis­bet ski­nęła głową, ale wy­raz jej oczu po­wie­dział Anyi, że wie o kłam­stwie.

To ją roz­zło­ściło. Kiedy prze­cią­gnęła szty­le­tem po nad­garstku sio­stry, złość spra­wiła, że stała się nie­ostrożna i prze­cięła go zbyt mocno.

Lis­bet nie po­wie­działa jed­nak słowa, gdy Anya użyła jej krwi, by wy­ma­lo­wać drzwi.

Naj­pierw cią­głymi li­niami po­ma­lo­wała boki, prze­cią­ga­jąc nad­garst­kiem Lis­bet po po­sadzce. Po­tem unio­sła go wy­soko, by wy­ma­lo­wać nad­proże. Kiedy Anya ją w końcu pu­ściła, Lis­bet była blada jak miąższ jabłka.

Anya od­wró­ciła wzrok od po­bla­dłej twa­rzy sio­stry i wy­po­wie­działa słowa, które miały za­mie­nić ma­lu­nek w drzwi. Słowa, które głos po­wie­dział jej trzy razy wprost do ucha, żeby za­pa­mię­tała.

Po­sadzka na­tych­miast wchło­nęła krew, a czer­wone li­nie stały się smu­gami cie­płego świa­tła. Nowe drzwi otwo­rzyły się i dziew­czyny po­czuły cie­płe po­wie­trze oraz za­pach przy­wo­dzący na myśl czy­stą ba­wełnę. Wzięły się za ręce i pa­trzyły, jak drzwi się otwie­rają.

Na­stęp­nie Lis­bet jęk­nęła, za­chwiała się i opa­dła na pod­łogę. Wy­cią­gnęła przed sie­bie zimne palce, nie­mal do­ty­ka­jąc drzwi.

Drzwi, któ­rych nie było, a które jed­nak były. Drzwi, które wy­piły jej krew.

W chwili, gdy Lis­bet wy­dała ostat­nie tchnie­nie, ja­sne świa­tło za­drżało i zro­biło się zie­lone. Zie­lone jak za­ka­żone rany, kosz­mary czy pleśń na sta­rym chle­bie. Za­pach ba­wełny stał się duszny i utknął w gar­dle Anyi. Anya rzu­ciła się w stronę drzwi, ale było już za późno. Otwie­rały się cal po calu, ale wio­nęło zza nich stę­chli­zną ni­czym z lo­chu.

Nie są­dziła, że znaj­dzie za nimi matkę, ale nie miała wy­boru. Zła­pała Lis­bet i prze­nio­sła ją na drugą stronę.

Za drzwiami znaj­do­wał się po­kój taki jak ten, który wła­śnie opu­ściła, tyle że od­wró­cony. Anya po­pa­trzyła na miej­sce, w któ­rym po­winna być plama. Zo­ba­czyła tam ka­łużę świe­żej krwi. Prze­bie­gła przez po­kój, wciąż nio­sąc Lis­bet, i szarp­nęła drzwi.

Ko­ry­tarz skrę­cał w lewo, a nie w prawo, na ścia­nach nie było też la­tarni, tylko por­trety lu­dzi, któ­rych Anya nie znała. Mieli wy­pa­lone oczy, a usta wil­gotne i czer­wone. W po­koju mi­go­tało to samo cięż­kie zie­lone świa­tło.

Anya szła da­lej, trzy­ma­jąc Lis­bet w ra­mio­nach. Czuła za­pach wę­glo­wego miału i krwi. We wszyst­kich pa­le­ni­skach peł­gały zie­lone ogniki. Na wszyst­kich sto­łach stały ta­le­rze z ka­wał­kami gni­ją­cego mięsa i po­czer­nia­łymi kwia­tami z si­no­żół­tym pył­kiem w środku.

Kiedy otwo­rzyła drzwi wej­ściowe do domu, za­uwa­żyła, że cho­roba roz­ta­cza się też poza nim. Ga­łę­zie drzew stały się smu­kłymi ko­śćmi, a pył na dro­dze za­mie­nił się w skrzy­piący po­piół.

„To przeze mnie” – po­wie­działa so­bie. „Za­bi­łam sio­strę – drzwi po­wstały z jej śmierci, a za nimi była wła­śnie Śmierć!”.

Za­jęło jej to parę go­dzin, ale tak długo ko­pała w spa­lo­nej ziemi, aż mo­gła po­grze­bać sio­strę. Na­stęp­nie ru­szyła w stronę mia­steczka, żeby zo­ba­czyć, czy znaj­dzie tam coś ży­wego.

W mia­steczku cza­iły się dziwne stra­chy. Nie było wi­dać lu­dzi czy zwie­rząt i tylko cięż­kie zie­lone niebo, które bar­wiło cały świat ko­lo­rem cho­roby, oraz po­za­my­kane drzwi do­mów i po­ma­lo­wane na ślepy czarny ko­lor okna.

Anya tu­łała się i roz­pa­czała, ale nie od­czu­wała zmę­cze­nia. Nie po­trze­bo­wała snu, je­dze­nia czy pi­cia, a kiedy prze­je­chała ko­ścia­nym no­żem po wła­snym nad­garstku, na­wet się nie dra­snęła. Wspięła się po gę­stych czar­nych wi­no­ro­ślach, opla­ta­ją­cych ścianę jed­nego z do­mów, na jego dach z roz­pa­da­ją­cych się ka­mien­nych pły­tek.

Sko­czyła. Ale opa­dła na zie­mię ni­czym je­sienny liść i nic jej się nie stało. Le­żała tak, mo­dląc się o śmierć, choć ko­lejne mo­dli­twy sma­ko­wały rów­nie gorzko jak kłam­stwo, które za­biło jej sio­strę. I wła­śnie wtedy raz jesz­cze prze­mó­wił do niej zna­jomy głos.

Od kiedy szep­tał jej do ucha se­krety w po­koju matki, mi­nęło dużo czasu. Wię­cej niż jej się zda­wało. Gdzieś da­leko go­rączka za­biła jej ma­co­chę. Jej oj­ciec wziął so­bie nową żonę i miał z nią te­raz syna.

– Mo­żesz mnie za­brać do domu? – spy­tała bła­gal­nie Anya.

Za­da­łaś złe py­ta­nie – od­po­wie­dział głos.

Po­pro­wa­dził ją przez mia­steczko do grobu, który wy­ko­pała przed do­mem ojca. Wy­rósł na nim czarny orzech wło­ski. W kra­inie Śmierci jego sze­lesz­czące li­ście były je­dyną rze­czą, która się po­ru­szała.

– Lis­bet – szep­nęła Anya i po­ło­żyła dłoń na pniu.

Drzewo upu­ściło na jej dłoń trzy orze­chy z sze­le­stem, który za­brzmiał jak wes­tchnie­nie. Anya roz­łu­pała je je­den po dru­gim.

W pierw­szym była sa­ty­nowa suk­nia w od­cie­niu skrzy­deł ćmy.

W dru­gim – pan­to­felki lśniące czer­nią jak ska­mie­niałe drzewo.

W trze­cim – pół­prze­źro­czy­sty ka­mień wiel­ko­ści oka.

Kiedy Anya pod­nio­sła go do wła­snego, świat wo­kół eks­plo­do­wał ży­ciem. Dzień był ja­sny, drzewa się zie­le­niły i roz­kwi­tały, a na nią je­chał po­wóz. Woź­nica jej nie wi­dział, ale za­uwa­żył ją koń i się cof­nął, jego ko­pyta za­wi­sły nad głową Anyi.

Kiedy upu­ściła ka­mień, na nowo zna­la­zła się w kra­inie Śmierci.

Te­raz zro­zu­miała, co ofia­ro­wała jej sio­stra – ka­mień był oknem do świata ży­wych.

Rób z nim, co chcesz, ale nie zmar­nuj sio­strza­nych da­rów – po­wie­dział głos.

Anya za­cze­kała, aż zie­lone świa­tło ściem­niało, co ozna­czało noc w kra­inie Śmierci. Wło­żyła su­kienkę i czarne pan­to­felki. Za­cze­sała do tyłu gę­ste włosy, a po­tem przy­sta­wiła ka­mień do oka. Zo­ba­czyła dom z daw­nych lat, w któ­rym żyła jako dziew­czynka z matką, oj­cem i sio­strą Lis­bet. Trzy­mała ka­mień w jed­nym miej­scu, jakby to był wi­zjer, przez który za­glą­dała za rogi domu i do jego okien.

W po­koju oświe­tlo­nym świecą zo­ba­czyła piękną ko­bietę, która grała na for­te­pia­nie. Po­si­wia­łego ojca, który pił sherry. I chło­paka tro­chę star­szego od niej. Był wy­soki i szczu­pły i trudno go jesz­cze było uznać za męż­czy­znę.

Oj­ciec Anyi spoj­rzał na niego z dumą i po­kle­pał po ra­mie­niu. Chło­pak po­pa­trzył le­ni­wie na me­ble, matkę przy for­te­pia­nie, a po­tem na Anyę.

Wy­pro­sto­wał się i pod­szedł do okna. Anya aż się skur­czyła, kiedy oj­ciec sta­nął obok niego. Chło­pak wska­zał Anyę, ale oj­ciec tylko zmarsz­czył brwi i spoj­rzał gdzieś obok. W końcu za­sło­nił okno.

Anya cze­kała w ogro­dzie w zie­lo­nej sukni w od­cie­niu błęd­nych ogni­ków. Kiedy opu­ściła rękę, stała w roz­kła­da­ją­cej się al­ta­nie wśród ko­ści. Gdy unio­sła ka­mień, zo­ba­czyła zie­leń trawy i roz­tań­czone gwiaz­deczki świe­tli­ków. Zo­ba­czyła chło­paka, który szedł w jej stronę – nie­pew­nie, ale wciąż w nią wpa­trzony.

– Mo­żesz mi za­dać jedno py­ta­nie – po­wie­działa. – Ale to musi być to wła­ściwe.

– Kim je­steś? – za­py­tał.

Anya nie od­po­wie­działa.

– Dla­czego oni cię nie wi­dzą? – za­py­tał.

Anya da­lej mil­czała.

– Je­steś bar­dzo piękna – po­wie­dział w końcu i wy­cią­gnął dłoń, by jej do­tknąć. – Dla­czego trzy­masz rękę tak wy­soko?

Anya uśmiech­nęła się tak, jak wi­działa, że uśmie­cha się do niego jej nowa ma­co­cha. Po­zwo­liła, by po­chy­lił się do jej ust, a po­tem opu­ściła rękę i po­wró­ciła do mar­twego ogrodu.

Spo­tkali się wiele razy, za­nim za­dał wła­ściwe py­ta­nie. Miał wów­czas pu­ste z nie­do­spa­nia oczy i pa­trzył na nią z mi­ło­ścią, która przy­po­mi­nała głód.

– Jak mogę spra­wić, byś tu zo­stała? – za­py­tał w końcu.

Uśmiech­nęła się i przy­su­nęła usta do jego ucha.

Po­wie­działa mu, jak mogą być ra­zem. Jak może prze­mie­nić świat ży­wych, by mo­gła do niego po­wró­cić.

Po­trzebna była krew.

Na­uczyła go od­po­wied­nich słów i po­wtó­rzyła je trzy­krot­nie, żeby za­pa­mię­tał, a po­tem wci­snęła mu do ręki ko­ściany nóż. I pa­trzyła, kiedy prze­cią­gnął krwa­wią­cym nad­garst­kiem po fa­sa­dzie domu ojca, ma­lu­jąc drzwi. Chwiał się, wy­po­wia­da­jąc słowa, jego twarz, która była lu­strza­nym od­bi­ciem twa­rzy ojca, co­raz bar­dziej bla­dła.

Krew stała się drzwiami, ze szcze­lin któ­rych są­czyło się obrzy­dliwe zie­lone świa­tło. Anya od­rzu­ciła ka­mień i je otwo­rzyła.

Chło­pak znik­nął, a świa­tło stało się cie­płe, do­mowe. Kiedy prze­cho­dziła przez drzwi, po­czuła, jak przy­rodni brat, który prze­cho­dził do kra­iny Śmierci, otarł się o nią de­li­kat­nie.

Sta­nęła w domu ojca żywa i sama, a Śmierć nie czuła się oszu­kana, bo do­stała w za­mian in­nego. Anya unio­sła ka­mień do oka na chwilę, by po­pa­trzeć na prze­ra­żo­nego chło­paka, sto­ją­cego w zie­lo­nym świe­tle Śmierci, a po­tem wło­żyła go do kie­szeni.

Po­szła do kuchni, gdzie wy­ja­dała łyż­kami miód, rę­kami mięso i piła wino tak, że cie­kło jej po bro­dzie.

Na­stęp­nie wspięła się na pię­tro do sy­pialni ojca, w któ­rej spał wraz z żoną. Po­czuła drże­nie ko­ścia­nego noża tuż przy piersi.

Nie po­de­rżnęła ojcu gar­dła. Po­de­rżnęła jego żo­nie i wło­żyła ka­mień do jej ręki, bo wie­działa, że oj­ciec go znaj­dzie i pod­nie­sie do oka, by zo­ba­czyć mar­twy świat, który na niego cze­kał, i syna, który bę­dzie go za­wsze na­wo­ły­wał, ale któ­rego ni­gdy nie od­zy­ska.

tłum. Krzysz­tof Pu­ław­ski

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki