Neger, Neger... Opowieść o dorastaniu czarnoskórego chłopca w nazistowskich Niemczech - Massaquoi Hans-Jürgen - ebook

Neger, Neger... Opowieść o dorastaniu czarnoskórego chłopca w nazistowskich Niemczech ebook

Massaquoi Hans-Jürgen

4,1

Opis

Czarnoskóry wnuk króla afrykańskiego ludu Vai, a zarazem syn Niemki, dorasta w Hamburgu w czasach rosnącego w siłę nazizmu. Czując się niemieckim patriotą, stopniowo odkrywa, że to właśnie on określany jest przez ideologię jako wróg i podczłowiek.

 

Czarnoskóry wnuk króla afrykańskiego ludu Vai, a zarazem syn Niemki, dorasta w Hamburgu w czasach rosnącego w siłę nazizmu. Czując się niemieckim pa­triotą, stopniowo odkrywa, że to właśnie on określany jest przez ideologię jako wróg i podczłowiek.

 

– Heil Hitler! Czym mogę służyć? – spytał matkę zza biurka przystojny dwudzie­stolatek [...].

– Czy tu składa się podania o przyjęcie do Hitlerjugend?

Młody człowiek spojrzał na nią z niedowierzaniem.

– O przyjęcie kogo? Jego? – świdrował mnie wzrokiem, jakby wypatrzył jakiegoś paskudnego robala.

– Tak, mojego syna – odpowiedziała bez zmrużenia oka.

Mężczyzna aż się cofnął.

– Proszę natychmiast wyjść! Jeśli jeszcze to do pani nie dotarło, zmuszony jestem przypomnieć, że dla pani syna nie ma miejsca ani w naszej organizacji, ani w Niem­czech, które budujemy. Heil Hitler! [...]

Kiedy znaleźliśmy się w domu, matka tylko mnie przytuliła i się rozpłakała.

– Tak mi przykro, tak bardzo mi przykro – powtarzała raz po raz. [...]

– Mutti, proszę cię, nie płacz – błagałem, ale i mnie łzy spływały po policzkach.

Rzadki widok, bo zwykle prześcigaliśmy się w zachowywaniu swoich smutków dla siebie. W końcu byliśmy Niemcami.

(Hans-Jürgen Massaquoi)

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 732

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,1 (8 ocen)
2
5
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
RenaMichalczuk

Dobrze spędzony czas

ciekawa
00
AStrach

Całkiem niezła

Ciekawa, nieznana mi historia.
00
Wikann

Nie oderwiesz się od lektury

doskonała
00

Popularność




Hans-Jürgen Massaquoi, Destined to Witness: Growing Up Black in Nazi Germany,

Perennial, an Imprint of HarperCollins Publishers, New York 2001

© Copyright by Katharine Massaquoi, 2016

© Copyright for this edition by Ośrodek KARTA, 2016

© Copyright for the Polish translation by Anna Bańkowska, 2016

TŁUMACZENIE Z ANGIELSKIEGO Anna Bańkowska

REDAKCJA I KOORDYNACJA PROJEKTU Maria Krawczyk

WSPÓŁPRACA REDAKCYJNA Hanna Antos

POSŁOWIE prof. dr hab. Anna Wolff-Powęska

OPRACOWANIE GRAFICZNE SERII rzeczyobrazkowe

SKŁAD tandem studio

ZDJĘCIE NA OKŁADCE

Hamburg, 1933. Hans-Jürgen Massaquoi na dziedzińcu szkolnym.

Fot. z kolekcji H.-J. Massaquoia

DOFINANSOWANO ZE ŚRODKÓW

Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Fundacji im. Róży Luksemburg

Ośrodek KARTA

ul. Narbutta 29, 02-536 Warszawa

tel. (+48) 22 848-07-12, faks (48) 22 646-65-11

e-mail: [email protected], [email protected]

www.karta.org.pl, ksiegarnia.karta.org.pl

Wydanie I

Warszawa 2016

ISBN 978-83-64476-49-5

SKŁAD WERSJI ELEKTRONICZNEJ

Tomasz Szymański

konwersja.virtualo.pl

OD WYDAWCY

Historia życia Hansa-Jürgena Massaquoia (1926–2013) nie różniłaby się zapewne zbytnio od życiorysów innych chłopców urodzonych w Niemczech u progu objęcia władzy przez Adolfa Hitlera, gdyby nie jeden szczegół – miał on czarną skórę.

Massaquoi był synem niemieckiej pielęgniarki Berthy Baetz i liberyjskiego studenta prawa Al-Haj Massaquoia. Pierwsze lata życia chłopiec spędził otoczony miłością i przepychem we wspaniałym domu swego dziadka – dawnego króla afrykańskiego ludu Vai, konsula generalnego Liberii w Niemczech – Momolu Massaquoia. Cudowne dzieciństwo Hansa-Jürgena skończyło się nagle w 1929 roku, gdy afrykańska rodzina z powodów politycznych musiała wrócić do Liberii. Ze względu na słabe zdrowie syna, Bertha postanowiła zostać w Niemczech. Z braku pieniędzy, przeniosła się do robotniczej dzielnicy Hamburga – Barmbek, gdzie chłopiec po raz pierwszy zetknął się z biedą i szykanami.

Hans-Jürgen dorastał wśród nazistowskich defilad i porywających mów Führera. Jako prawdziwy patriota, starał się z całą dziecięcą żarliwością włączyć w budowanie III Rzeszy. Niemcy były jednak jego nieosiągalnym marzeniem – im gorliwiej chciał służyć swojemu krajowi, tym brutalniej był wykluczany ze wspólnoty. Jednoznacznie utożsamiał się z ojczyzną matki – był niemieckim obywatelem, a język, kulturę i historię kraju uważał za swoje – szybko jednak został sklasyfikowany jako wróg. Jego sytuacja diametralnie pogorszyła się w 1935 roku, po wprowadzeniu Ustaw norymberskich, ograniczających prawa nie-Aryjczyków. A być nie-Aryjczykiem w kraju owładniętym nazistowską ideą czystości rasy oznaczało zostać pozbawionym praw obywatelskich i żyć w ciągłym zagrożeniu sterylizacją, eksperymentami paramedycznymi, więzieniem czy obozem koncentracyjnym, wreszcie śmiercią. Przez te wszystkie lata zmagań Hansowi-Jürgenowi towarzyszyła matka – osoba pełna dobroci, mądrości i życiowej zaradności.

Bohater przeżył koszmar nazizmu oraz blisko dwustu alianckich nalotów na Hamburg. Niedługo po zakończeniu wojny wyruszył z Niemiec do Liberii – ojczyzny swego ojca, gdzie zetknął się z egzotyczną kulturą, ale i postkolonialnym rasizmem. Jednak krajem, w którym znalazł spełnienie, były dopiero Stany Zjednoczone. To tam zdobył wykształcenie, studiując na University of Illinois, założył rodzinę oraz zrobił karierę dziennikarską, zostając redaktorem naczelnym miesięcznika „Ebony” (Heban) – amerykańskiego pisma skierowanego do Afroamerykanów i współtworzonego przez nich. Jako wzięty dziennikarz miał okazję przeprowadzać wywiady z wieloma czarnoskórymi sławami świata polityki, sztuki czy sportu, tym samym włączając się w wielki ruch na rzecz zniesienia dyskryminacji rasowej w Stanach Zjednoczonych.

Autor pisał swe wspomnienia w języku nowej ojczyzny – po angielsku. Wyszły one nakładem wydawnictwa HarperCollins pod tytułem Destined to Witness: Growing Up Black in Nazi Germany (Powołany na świadka: Dorastanie czarnoskórego w nazistowskich Niemczech) w 1999 roku. Książka została zauważona w Stanach Zjednoczonych, jednak prawdziwy sukces odniosła w Niemczech. Tłumaczenie, wydane jeszcze w tym samym roku, zatytułowane słowami z dziecięcej piosenki Neger, Neger, Schornsteinfeger (dosł. Murzynie, Murzynie, kominiarzu) trafiło na listę bestsellerów „Der Spiegel”, na której utrzymywało się przez kilka miesięcy. Na podstawie historii Hansa-Jürgena Massaquoia nakręcono w 2005 roku film fabularny emitowany przez kanał ZDF niemieckiej telewizji publicznej.

Książka Neger, Neger… ukazuje się po polsku w wielotomowej serii „Świadectwa”, prezentującej najważniejsze zapisy XX wieku. Wyjątkowość tej opowieści tkwi w opisie unikatowego doświadczenia bycia obcym wśród swoich. Poprzez wspomnienia, Autor chciał przekazać nie tylko swoje zakorzenione w historii XX wieku spotkanie z nazizmem. Podkreślał, że rasizm jest złem, które w każdym momencie może przybrać gwałtownie na sile – niezależnie od miejsca czy okoliczności – a jego doświadczenie ma stanowić uniwersalne memento.

Choć Massaquoi opisuje skrajnie trudne czasy, nie epatuje cierpieniem, nie ma w nim nienawiści. I mimo że Niemcy były krajem, w którym przeżył pasmo upokorzeń i gdzie funkcjonował w stanie ciągłego zagrożenia życia, do końca mówił o nich jako o swej ojczyźnie. W jego opowieści nie brak za to pełnych życia i humoru scen, z których przebija obraz człowieka o wielkiej inteligencji, otwartości i dobroci.

Maria Krawczyk

PODZIĘKOWANIA

W  odróżnieniu od spłodzenia dziecka, aby wydać na świat książkę, potrzeba zwykle całej „wioski” życzliwych krewnych, przyjaciół oraz profesjonalistów. Neger, Neger… bynajmniej nie jest wyjątkiem. Bez pomocy nielicznej, lecz oddanej kadry pomocników, pozostałaby tylko niedościgłym marzeniem w odległych zakamarkach mojego umysłu.

Za wsparcie w przekształceniu pomysłu w książkę wiele uznania należy się mojej żonie i najlepszej przyjaciółce Katharine, która podczas kolejnych etapów powstawania tekstu znosiła kaprysy „geniusza przy pracy”, biorąc na siebie liczne obowiązki muzy, pierwszej czytelniczki, znakomitej kucharki, kierowcy, krytyczki i tak dalej. Wielokrotnie ratowała sytuację, stając w szranki z moim wyjątkowo upartym komputerem i nieodmiennie naginając go do swojej woli, kiedy zachciało mu się strajku.

Takie same pochwały kieruję do moich synów – doktora nauk medycznych Steve’a G. Massaquoia, profesora w Massachusetts Institute of Technology (MIT) oraz mecenasa Hansa J. Massaquoia jr., wspólnika w kancelarii prawniczej Lewis and Munday w Detroit. Pomimo obciążeń zawodowych znaleźli czas, aby zaangażować się w mój projekt, począwszy od krytycznej lektury tekstu aż do (w przypadku mecenasa Hansa jr.) darmowej (jak sądzę) porady prawnej przy sporządzaniu umów z wydawcami i agentami oraz zabezpieczaniu praw autorskich.

W identycznym stopniu na moją wdzięczność zasłużyli sobie brat i siostra mojej żony, Numa Rousseve z White Plains w stanie Nowy Jork i Elaine Thompson z San Jose w Kalifornii oraz mój przyjaciel Ed Morris, profesor Columbia College w Chicago. Każde z nich wzięło na siebie trud przeczytania i redakcji tekstu, traktując to jako dzieło miłości i dzieląc się ze mną cennymi uwagami.

Spóźnione wyrazy wielkiego uznania kieruję do mojego zmarłego przyjaciela, Alexa Haleya. Zaledwie kilka miesięcy przed swoją przedwczesną śmiercią 10 lutego 1992 zwrócił mi niedokończony jeszcze tekst, który uprzejmie zgodził się zrecenzować i opatrzyć bezcennymi sugestiami.

Nie mógłbym zakończyć tych podziękowań bez wzmianki o moim przyjacielu na całe życie Ralphie Giordano z Kolonii, od którego zaczął się „cały ten bal”, że się tak wyrażę. Najpierw przez wiele lat namawiał mnie na spisanie wspomnień, aż wreszcie pewnego dnia oznajmił mi przez telefon, że jest umówiony z ważnymi niemieckimi wydawcami, więc jeżeli szybko dostarczę mu egzemplarz książki (która wciąż była w trakcie pisania!), to postara się, aby trafiła do odpowiednich ludzi. Wkrótce po spełnieniu jego życzenia otrzymałem wiadomość, że wydawcy wyrazili zainteresowanie Neger, Neger… i praca nad publikacją ruszyła pełną parą.

Przy okazji chciałbym podziękować za cenne informacje profesorowi Raymondowi J. Smyke’owi z Morges w Szwajcarii, autorowi biografii mojego dziadka, czcigodnego Momolu Massaquoia (1870–1938).

Za wprowadzenie w arkana sztuki wydawniczej składam podziękowanie mojej agentce literackiej Sarah Lazin z Sarah Lazin Books w Nowym Jorku, która przekonała mnie, że pisanie książki to łatwizna, a następnie niestrudzenie pilnowała moich interesów zarówno w Europie, jak w Stanach. Jestem też głęboko wdzięczny Claire Wachtel, naczelnej redaktorce w wydawnictwie William Morrow, za wiarę, że moje dzieło ujrzy światło dzienne. Czuję się dłużnikiem redaktora Grega Villepique’a, którego czujne oko i wprawne palce nadały mojej książce ostateczny szlif.

Ostatnie, ale niepoślednie miejsce na tej liście zajmują moi wierni towarzysze: teriery walijskie (Don) Kichot i Sancho (Pansa). Dziękuję im za cierpliwe czuwanie wraz ze mną w długie, samotne noce, które są udziałem każdego, kto porywa się na przygodę z pisaniem.

Hans-Jürgen Massaquoi

Mojej matce Bercie Nikodijevic (1903–1986)

z głęboką wdzięcznością

PROLOG

Pisać o sobie tak, aby nie narazić się na zarzut słabości, próżności i egotyzmu, to zadanie, któremu podołają tylko nieliczni; niewiele mam podstaw, by i siebie zaliczyć do tej garstki szczęśliwców.

Frederick Douglass

Mógłbym podpisać się oburącz pod powyższymi odczuciami, wyrażonymi tak trafnie ponad wiek temu przez wielkiego abolicjonistę we wstępie do własnej autobiografii pod tytułem My Bondage, My Freedom. Jeżeli jednak, podobnie jak pan Douglass, postanowiłem opublikować historię mojego życia, ryzykując, że narażę się na opinię słabeusza i próżnego egocentryka, to postąpiłem tak wskutek usilnych nacisków ze strony osób, których smak literacki zawsze uważałem za nieskazitelny. Mam na myśli Alexa Haleya, autora Korzeni, Ralpha Giordano z Kolonii, autora Die Bertinis, oraz mojego dawnego zwierzchnika i mentora, wydawcę magazynu „Ebony” Johna H. Johnsona. Każdy z nich potrafił mnie przekonać, że doświadczenia czarnoskórego chłopaka, który dorastał i wkraczał w wiek męski w nazistowskich Niemczech, naocznego świadka i ofiary zarówno prześladowań na tle rasowym, jak alianckiego bombardowania, który następnie spędził kilka lat w Afryce, są tak niezwykłe, że jako dziennikarz mam obowiązek podzielić się swym specyficznym spojrzeniem na Holokaust. Alex uważał, że jako niemiecki obywatel, a jednocześnie – paradoksalnie – zagrożony niebezpieczeństwem outsider, patrzyłem na pewne tragiczne wydarzenia w Trzeciej Rzeszy pod szczególnym kątem. Nalegał też, abym zapisał moje równie niezwykłe przygody, związane z poszukiwaniem afrykańskich korzeni.

Obok pogromów moich żydowskich współobywateli w Niemczech oraz prześladowań na tle rasowym afroamerykańskich braci i sióstr w Stanach Zjednoczonych, istniało też moje osobiste piekło, na które złożyły się cztery podstawowe aspekty:

Jako czarnoskóry osobnik w „białych” Niemczech wyraźnie rzucałem się w oczy, nie mogłem więc ani uciec, ani się ukryć, że sparafrazuję idola mojego dzieciństwa Joego Louisa1.

W przeciwieństwie do Afroamerykanów, nigdy nie korzystałem z dziedzicznych technik przetrwania, stworzonych i wciąż ulepszanych przez kolejne pokolenia uciskanych ludzi. Musiałem jednak z konieczności kluczyć po polu minowym potencjalnych katastrof i rozwijać moje własne instynkty. Im to bowiem zawdzięczam fizyczne i psychiczne przetrwanie w kraju, w którym nienawiść rasowa jawnie zmierzała do likwidacji wszystkich nie-Aryjczyków.

Nazistowscy rasiści, inaczej niż amerykańscy, nie popełniali swoich okrucieństw anonimowo, pod osłoną nocy i białych prześcieradeł. Nie realizowali, jak tamci, swoich rasistowskich programów za pomocą chytrze zaszyfrowanych słów w rodzaju „niesprawiedliwe kontyngenty”, „dyskryminacja pozytywna” i „prawa stanowe”. Rasiści z hitlerowskich Niemiec wykonywali swoją brudną robotę jawnie i bezwstydnie, we współpracy i z pełnym błogosławieństwem rządu, który skażenie aryjskiej krwi domieszką innej, „gorszej”, uważał za kardynalny grzech przeciwko narodowi.

Na dobrą sprawę – pomimo odważnego i niezłomnego wsparcia mojej matki, Niemki, która nie tylko nie straciła wiary w moje możliwości, ale potrafiła mi ją wpoić – przez cały czas żyłem w obliczu zagrożenia czystką etniczną. Zmagałem się z nim samotnie, bez poczucia bezpieczeństwa i przynależności, jakie ludzka istota otrzymuje zwykle od członków swojej grupy, nawet tej osaczonej przez wroga. Z powodu braku czarnoskórych kobiet oraz narzuconego przez rząd zakazu mieszania się ras, po osiągnięciu dojrzałości nie miałem możliwości legalnego nawiązania stosunków towarzyskich. Dziś w Republice Federalnej Niemiec żyją tysiące Afrykanów i tak zwanych Mischlingskind (ze związków amerykańskich czarnoskórych żołnierzy z Niemkami), ale za panowania Hitlera populacja czarnych po prostu nie istniała, przynajmniej ja na nikogo takiego nie trafiłem. Dopiero długo po wojnie dowiedziałem się, że niewielka liczba czarnych Niemców – tak zwanych bękartów Nadrenii, spłodzonych pod francuską i belgijską okupacją w czasie I wojny światowej – została poddana eksterminacji w hitlerowskich obozach śmierci.

Ponieważ po Niemcach mojego pokolenia oczekiwano jasnej skóry i aryjskiego pochodzenia, musiałem do znudzenia wyjaśniać, dlaczego ktoś o brązowej karnacji i czarnych, kędzierzawych włosach mówi po niemiecku bez obcego akcentu i podaje Niemcy jako swoje miejsce urodzenia. Niech mi więc będzie wolno powtórzyć, że urodziłem się w roku 1926 w Hamburgu, ponieważ mój dziadek, ówczesny konsul generalny Liberii w tym drugim co do wielkości mieście Niemiec, przywiózł ze sobą swoją liczną rodzinę. Moim ojcem, wskutek intensywnych zalotów do niemieckiej pielęgniarki, został jego najstarszy syn. Krótko przed dojściem Hitlera do władzy dziadek wraz z ojcem wrócili do Liberii, zostawiając moją matkę i mnie własnemu losowi w coraz bardziej wrogim, rasistowskim społeczeństwie.

Koszmar naszego życia w ciągłym strachu zarówno przed gestapowskimi oprawcami, jak i alianckimi bombami dobiegł końca wiosną 1945, kiedy nazistowski gauleiter Karl Kaufmann poddał aliantom niemal doszczętnie zburzone miasto, wbrew rozkazom Hitlera, aby bronić Hamburga „do ostatniego człowieka”. To, co Studs Terkel2 w swojej mówionej historii II wojny światowej nazywa the Good War [dobrą wojną], było wszystkim, tylko nie tym, zwłaszcza dla mojej matki i dla mnie. Tylko cudem bowiem uniknęliśmy śmierci w hamburskim piekle, przeżywszy około dwustu brytyjsko-amerykańskich nalotów, w których zginęło ponad czterdzieści jeden tysięcy cywilów, a ponad połowa budynków, w tym nasz, uległa zniszczeniu.

Trzy lata po wojnie, w roku 1948, wyjechałem do Liberii, gdzie mieszkał mój ojciec. Podczas pobytu w Afryce zapoznałem się nie tylko z jej cenną kulturą, ale także z rasizmem kolonialnym, w wydaniu zarówno francuskim, jak i brytyjskim. W roku 1950, dzięki rocznej wizie studenckiej, otrzymałem zgodę na wjazd do Stanów Zjednoczonych. Niecałych dziewięć miesięcy później, w trakcie „konfliktu” koreańskiego, ja, bezpaństwowiec, wskutek ewidentnej pomyłki urzędnika zostałem wcielony do wojska i odsłużyłem dwa lata jako spadochroniarz w 82. dywizji powietrznej.

Zarówno w wojsku, jak w cywilu miałem liczne okazje, by przyjrzeć się mrocznej stronie Stanów Zjednoczonych, doświadczyć rasizmu w wydaniu amerykańskim i porównać go z nazistowskim. Zwłaszcza jeden incydent jasno pokazuje, że rasizm nie sprowadza się do praw Jima Crowa3, jak się to często głosi. W roku 1966 wziąłem udział w marszu przeciwko segregacji rasowej pod wodzą Martina Luthera Kinga w typowej chicagowskiej „białej” dzielnicy Gage Park. Podczas tej pokojowej, modlitewnej demonstracji zostaliśmy obrzuceni kamieniami i przekleństwami przez rozwścieczoną białą społeczność, którą ledwie udało się utrzymać w ryzach policji.

Drugi incydent miał miejsce, kiedy w mundurze wojskowym jechałem pociągiem z Chicago do Fayetteville w Karolinie Północnej, wracając na mój posterunek w Fort Bragg. Biały konduktor zaatakował mnie, ponieważ zasnąłem i nie zauważyłem, że pociąg minął linię Masona–Dixona, kiedy to powinienem przenieść się do wagonu dla kolorowych. „Bierz swoją czarną dupę w troki i wynoś się do innych czarnuchów!” – wrzeszczał za mną biały, wysuszony mężczyzna, wyganiając mnie kopniakami z przedziału. Wolałem nie ryzykować linczu za pobicie białego, na co miałem wielką ochotę, więc powściągnąłem gniew, zabrałem swój worek i spełniłem jego żądanie.

Takie zniewagi niemal przekraczały moją wytrzymałość, ale dość wcześnie nauczyłem się, że nazwa tej gry brzmi „przetrwanie”. Nagrodą za cierpliwość stał się G.I. Bill4, który zachęcił mnie do nauki w college’u, do czego w nazistowskich Niemczech nie miałem prawa. W trakcie studiów udało mi się zdobyć serce i rękę młodej pracownicy socjalnej z St. Louis. Chociaż po czternastu latach małżeństwo zakończyło się rozwodem, zdążyło pobłogosławić nas dwoma wspaniałymi synami, którzy dodali mi wielu bodźców do osiągnięcia skromnego sukcesu i związanej z tym satysfakcji.

Uzbrojony w dyplom dziennikarstwa i komunikacji społecznej University of Illinois, pracowałem na podrzędnych stanowiskach w branży wydawniczej, aż wreszcie przystąpiłem do Johnson Publishing Company jako współwydawca tygodnika dla czarnych „Jet”. Niecały rok później przeniesiono mnie na podobne stanowisko w ilustrowanym miesięczniku „Ebony” – okręcie flagowym spółki.

W ciągu jednej nocy stałem się aktywnym uczestnikiem, obserwatorem i reporterem największego społeczno-politycznego ruchu stulecia – walki czarnych o równość rasową w latach pięćdziesiątych, sześćdziesiątych i siedemdziesiątych na terenie Stanów Zjednoczonych, kolonialnej Afryki i Indii Zachodnich. Podczas mojej blisko czterdziestoletniej pracy w „Ebony” awansowałem na stanowisko redaktora naczelnego i zostałem członkiem kolegium redakcyjnego. Dzięki temu śledziłem z pierwszego rzędu najważniejsze wydarzenia historyczne, a podczas licznych wyjazdów w Stanach, Afryce, Europie, Azji i na Karaibach miałem możność rozmawiać z najbardziej znanymi osobistościami naszych czasów, w tym z trzema prezydentami Stanów Zjednoczonych (Carterem, Reaganem i Bushem). Szeroki wachlarz moich zadań obejmował wywiady na wyłączność z politykami, w tym z prezydentami Nigerii (Nnamdi Azikiwe), Botswany (Seretse Khama), Liberii (William Tolbert) i Namibii (Sam Nujoma), premierami Jamajki (Michael Manley i Edward Seaga), działaczami walki o prawa obywatelskie (dr Martin Luther King, wielebny Jesse Jackson i Malcolm X), a także znaczną liczbą „żywych legend”, takich jak Lena Horne, Diana Ross, Shirley Temple, Joe Louis, Max Schmeling i Muhammad Ali.

Dokumentując i relacjonując przez tak długi czas osiągnięcia czarnoskórych osób, otrzymuje się wiele nagród. Dla mnie tą najważniejszą jest możliwość odnalezienia własnej psychologicznej przystani po dwunastu latach odczłowieczającego i poniżającego maltretowania pod rządami nazistów. Było to rozwiązanie konfliktu, którego doświadcza tak wiele dzieci z mieszanych par w związku ze swoją rasową tożsamością. Nie mógłbym stać się żywym świadkiem ciągłej heroicznej walki czarnych o przetrwanie i równość w rasistowskiej Ameryce, dokumentować w kolejnych artykułach niezliczonych osiągnięć czarnych w obliczu ogromnych przeciwności, gdybym sam nie czuł dumy z mojej przynależności rasowej. Moim najcenniejszym, najbardziej zaszczytnym wspomnieniem z czasów walki o prawa obywatelskie dla czarnych jest marsz na Waszyngton w roku 1963, podczas którego stałem przy pomniku Lincolna, słuchając niezapomnianego przemówienia dr. Kinga Mam marzenie.

Jako młody chłopak, dorastający wśród zwykłych niemieckich robotników, byłem świadkiem powstania jednego z najbardziej opresyjnych rządów wymyślonych przez człowieka, a także – po dwunastu mijających boleśnie wolno latach – jego zasłużonego, katastroficznego upadku. Ze swojej dogodnej pozycji obserwowałem, jak nazistowska trucizna, przygotowana przez Hitlera i wciskana ludziom przez sprytnego manipulatora Josepha Goebbelsa, ministra oświecenia publicznego Trzeciej Rzeszy, wolno, lecz skutecznie dokonuje swego haniebnego dzieła. Jak zmienia uczciwych i wrażliwych obywateli w fanatycznych rasistów, dążących do unicestwienia każdego, kto nie pasuje do ich wizji nowego porządku światowego i nie bierze dosłownie ich narodowego hymnu Deutschland, Deutschland über alles. Fakt, że Niemcy z najwyższą skwapliwością wykonywali rozkazy bandy pozbawionych skrupułów politycznych oportunistów pod wodzą żądnego krwi szaleńca, często wymienia się jako dowód skażenia winą całego narodu. Ja się z tym nie zgadzam. Wiem, że mimo presji przywódców i wbrew obowiązującym trendom znaczna liczba Niemców – niestety niewystarczająca, by miała znaczący wpływ na rzeczywistość – pozostała uczciwymi ludzkimi istotami. To dzięki tym jednostkom, które oparły się pokusie pójścia z prądem rasowego szaleństwa i nigdy nie uważały mnie za mniej wartościowego z racji koloru skóry, przetrwałem ten ciężki okres niemal bez szwanku.

Jeżeli ja, autentyczny nie-Aryjczyk, uniknąłem eksterminacji, sterylizacji czy medycznych eksperymentów w którymś z hitlerowskich obozów śmierci, to stało się tak głównie dzięki dwóm szczęśliwym przypadkom. Po pierwsze – małej, w stosunku do Żydów, liczbie czarnych, których przesunięto na dalsze miejsce w kolejce do eksterminacji. Po drugie – nieoczekiwanie szybkim postępom wojsk alianckich, które wymusiły na Niemcach skupienie się na walce o przetrwanie. W wielu przypadkach hitlerowscy kaci zostali zlikwidowani, zanim zdążyli zakończyć czystki rasowe. Tak oto przedostałem się przez sito najszerzej zakrojonego i najbardziej metodycznego systemu masowych morderstw w nowoczesnej historii, dzięki czemu nadal żyję i jestem w stanie opisać koleje mojego losu.

Cofając się o ponad siedem dekad, polegałem przede wszystkim na własnej pamięci i osobistych zapiskach, a w przypadku wydarzeń poprzedzających moje narodziny czy wykraczających poza zdolność zapamiętywania – na wspomnieniach mojej matki i innych członków rodziny w Niemczech, Stanach Zjednoczonych i Liberii. Ponieważ nie wszystkie opisywane fakty są pochlebne, zmieniłem niektóre nazwiska, aby zainteresowanym oszczędzić zakłopotania.

1 Joseph Louis Barrow, znany jako Joe Louis (1914–1981) – słynny amerykański bokser, mistrz świata wagi ciężkiej (wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki).

2 Louis „Studs” Terkel (1912–2008) – amerykański historyk, aktor oraz dziennikarz radiowy i prasowy. Za swoją książkę, będącą zbiorem rozmów z ludźmi, którzy przeżyli wojnę, otrzymał Nagrodę Pulitzera (1985). Tytułowa wojna zyskała określenie „dobrej” w nawiązaniu do wypowiedzi jednego z żołnierzy cytowanych w książce, według którego człowieka nie może spotkać nic lepszego od zobaczenia klęski nazizmu.

3 Prawa Jima Crowa – zbiór przepisów dotyczących segregacji rasowej. Nazwa pochodzi od pogardliwego określenia czarnoskórych Amerykanów (ang.: crow – wrona).

4 G.I. Bill – potoczna nazwa Servicemen’s Readjustment Act z 1944 roku – kompleksowego pakietu świadczeń (w tym pomocy finansowej na uzupełnienie edukacji) dla weteranów wojennych, później obejmującego także żołnierzy służby czynnej.