Nick - Czekając na miłość - Nora Roberts - ebook

Nick - Czekając na miłość ebook

Nora Roberts

4,3

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Frederica Kimball całe dotychczasowe życie czekała… Z niecierpliwością. Czekała, kiedy wreszcie dorośnie. Czekała, aż nadejdzie dzień, gdy Nicholas LeBeck pokocha ją tak mocno, jak ona kochała go od zawsze. Nick był oszołomiony. Słodka mała Freddie, którą zawsze traktował jak młodszą siostrę, nie wiedzieć kiedy stała się kobietą. Czy to możliwe, by żywił do niej nie tylko braterskie uczucia?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 254

Oceny
4,3 (201 ocen)
114
48
26
10
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
monibor

Z braku laku…

Chyba najsłabszy książka z całej serii. Autorce ewidentnie brakło pomysłu stąd też oklepany wątek tego romansu, liczne "zapchaj-dziury" w postaci licznych wstawek rodzinnych, czy mało realne powiązania z przeszłością (moim zdaniem mało prawdopodobne jest, by gangsterzy wyszli z pierdla już po 5 latach od napadu z bronią w ręku że skutkiem niemal śmiertelnym, zwłaszcza uwikłani w przestępczość zorganizowaną). Do tego jakieś wydumane wstawki z niby byłą dziewczyną Nicka. A na koniec jeszcze ta żenująco słaba końcówka...
00
Bubel

Nie polecam

Zgodnie z przewidywaniami - durne romansidło. Szkoda czasu.
00

Popularność




RODZINA STANISLASKI

Nora Roberts

NickCzekając na miłość

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Była kobietą, która wie, czego chce. Dokładnie przemyślała powody przeprowadzki z Wirginii Zachodniej do Nowego Jorku. Miała zamiar tam się urządzić, osiągnąć sukces zawodowy i zdobyć męża.

No, może niekoniecznie w takiej właśnie kolejności.

Frederica Kimball uważała się za osobę, która potrafi działać zależnie od sytuacji.

Szła teraz w dół East Side, w zapadającym zmierzchu wczesnej jesieni, i myślała o domu w Shepherdstown w Wirginii Zachodniej, gdzie mieszkali jej rodzice i rodzeństwo. Dom ten był wprost wymarzonym miejscem do życia: rozległy, pełen radości, rozbrzmiewający muzyką i śmiechem.

Wątpiła, czy mogłaby go opuścić, gdyby nie to, że wiedziała, iż w każdej chwili może wrócić i zostanie przyjęta z otwartymi ramionami.

To prawda, że wielokrotnie bywała w Nowym Jorku i miała w tym mieście wiele kontaktów, ale już tęskniła za rodzinnymi stronami, za swoim pokojem na pierwszym piętrze starego domu z kamienia, za miłością i towarzystwem rodzeństwa, za muzyką ojca i śmiechem matki.

Ale nie była już dzieckiem. Miała dwadzieścia cztery lata i osiągnęła moment, gdy należało zacząć żyć własnym życiem.

Na Manhattanie nie czuła się obco. Spędziła tu przecież pierwsze kilka lat życia, a później często przyjeżdżała w odwiedziny. Tak, ale zawsze z rodziną, uświadomiła sobie nagle. Cóż, tym razem jest zdana tylko na siebie. I ma sprawę do załatwienia. Musi przede wszystkim przekonać niejakiego Nicholasa LeBecka, że potrzebna mu jest partnerka.

Sukces i renoma, jaką zdobył jako kompozytor w ciągu kilku ostatnich lat, jeszcze się zwiększy, jeśli ona będzie pisała teksty do jego piosenek. Oczami wyobraźni widziała już nazwisko LeBeck-Kimball na plakatach przy Great White Way. Wystarczyło, by puściła wodze fantazji, a już muzyka, którą razem napiszą, rozbrzmiewała jej w uszach.

A teraz, uśmiechnęła się do siebie, musi przekonać Nicka, żeby zobaczył i usłyszał to samo. W razie potrzeby ucieknie się do argumentu lojalności rodzinnej. Byli przecież poniekąd kuzynami, choć nie łączyły ich więzy krwi.

Jeszcze będziemy się całować, pomyślała i jej oczy rozjaśnił uśmiech. To był jej ostateczny i najżywotniejszy cel. A kiedy go już osiągnie, Nick zakocha się w niej tak rozpaczliwie, jak ona jest w nim zakochana od zawsze, od chwili, gdy po raz pierwszy go zobaczyła.

Czekała na niego dziesięć lat, a to jak na jej gust było aż nadto długo. Najwyższy czas, uznała, skubiąc brzeg błękitnego blezera, spojrzeć losowi prosto w twarz.

Stanęła przed drzwiami baru, który teraz nazywał się „Pod żaglami”. Zdenerwowanie ukryła pod maską pewności siebie. Bar należał do Zacka Muldoona, brata Nicka, a właściwie brata przyrodniego, ale w rodzinie Freddie nikt się nie przejmował terminologią. Liczyły się uczucia. Fakt, że Zack ożenił się z siostrą jej macochy, uczynił z rodzin Stanislaski-Muldoon-Kimball-LeBeck jeden zagmatwany klan rodzinny.

Marzeniem Freddie było dodać jeszcze jedno ogniwo do rodzinnego łańcucha, wiążąc siebie i Nicka.

Odetchnęła głęboko, poprawiła blezer, przeciągnęła ręką po skręconych złocistorudych włosach, których nigdy nie była w stanie doprowadzić do ładu, i po raz kolejny rozpaczliwie zapragnęła, by mieć choć odrobinę egzotycznej urody Stanislaskich.

Chwyciła za klamkę. Zrobi to, co sobie postanowiła, i ma nadzieję, że to wystarczy.

W barze unosił się zapach piwa i przypraw korzennych. Od razu się domyśliła, że Rio, odwieczny kucharz Zacka, przygotowuje jeden ze swoich słynnych sosów do makaronu. Z szafy grającej płynęła rzewna piosenka w wykonaniu Celine Dion.

Wszystko tu wyglądało tak jak zawsze, wszystko było na swoim miejscu. Ściany ozdobione malowidłami z motywami morskimi, długi sfatygowany kontuar i rzędy butelek na półkach. Było wszystko z wyjątkiem Nicka. Mimo to uśmiechnęła się, podeszła do baru i wspięła się na stołek.

– Postawisz mi drinka, żeglarzu?

Zack zaskoczony podniósł głowę znad kartki papieru. Na widok Freddie twarz rozjaśnił mu szeroki uśmiech.

– To ty! Witaj! – ucieszył się. – Nie sądziłem, że zjawisz się przed końcem tygodnia.

– Lubię robić niespodzianki.

– Takie to i ja lubię. – Zack zręcznie popchnął kufel z piwem wzdłuż blatu, tak że zatrzymał się dokładnie w dłoniach gościa. Potem pochylił się, ujął twarz Freddie w swe duże dłonie i wycisnął na jej policzku głośny pocałunek. – Śliczna jak zawsze – stwierdził z uznaniem.

– Ty też.

Powiedziała prawdę. Od kiedy go przed dziesięciu laty poznała, jeszcze wyszlachetniał, jak dobra whisky. Wiek niczego mu nie ujął, wręcz przeciwnie. Stał się tym bardziej interesujący. Włosy wciąż miał gęste i kręcone, a w spojrzeniu ciemnoniebieskich oczu było coś magnetycznego. A ta twarz! – pomyślała, wzdychając. Opalona, rasowa, ze zmarszczkami, które tylko dodawały jej charakteru i uroku.

Niejeden raz w swoim życiu Freddie zastanawiała się, jak to się dzieje, że jest otoczona samymi pięknymi ludźmi.

– Co u Rachel? – spytała.

– Wysoki Sąd ma się znakomicie – odparł.

Freddie uśmiechnęła się, słysząc dumę ukrytą w głosie Zacka. Jego żona, a jej ciotka, była teraz sędzią w sprawach kryminalnych.

– Jesteśmy wszyscy z niej bardzo dumni – powiedziała. – Widziałeś młotek, który jej podarowała mama? Wydaje dźwięk tłuczonego szkła, kiedy nim w coś uderzysz.

– Czy widziałem? – Uśmiechnął się niewyraźnie. – Nieraz go już poczułem. Mieć sędziego w rodzinie to jest coś. – Mrugnął porozumiewawczo. – Żebyś wiedziała, jak bajecznie wygląda w todze.

– Wyobrażam sobie. A jak dzieciaki?

– Ta okropna trójka? Doskonale. Chcesz soku?

Freddie rozbawiona przechyliła głowę.

– Nie rozśmieszaj mnie, Zack. Mam już dwadzieścia cztery lata, zapomniałeś?

Potarł brodę w zakłopotaniu i przyjrzał się jej uważnie. Drobna postać i porcelanowa cera prawdopodobnie zawsze będą mylące. Gdyby nie znał jej wieku, tak dobrze jak wieku własnych dzieci, poprosiłby o dowód tożsamości.

– Po prostu nie mogę w to uwierzyć. Mała Freddie jest już dorosła.

– A więc skoro jestem... – założyła nogę na nogę – dlaczego nie nalejesz mi białego wina?

– Już się robi. – Sięgnął po kieliszek, nawet nie oglądając się za siebie. – A co u was? Jak dzieci?

– Wszyscy mają się dobrze i przesyłają wam pozdrowienia. – Wzięła kieliszek i uniosła go w górę. – Za rodzinę.

Zack stuknął w nią butelką coli.

– Jakie masz plany, kochanie?

– O, całą masę. – Uśmiechnęła się i pociągnęła łyk wina. Zastanawiała się, co by sobie pomyślał, gdyby mu wyjawiła, że największy plan jej życia to uwiedzenie jego młodszego brata. – Przede wszystkim muszę znaleźć mieszkanie.

– Wiesz przecież, że możesz mieszkać u nas jak długo zechcesz.

– Wiem. Albo u babci i dziadka, albo u Michaiła i Sydney, albo u Aleksija i Bess. – Znowu się uśmiechnęła. Świadomość, że jest otoczona ludźmi, którzy ją kochają, dawała jej poczucie bezpieczeństwa. Ale... – Naprawdę chciałabym mieć własny kąt. – Oparła łokcie o kontuar. – Chyba już czas na małą przygodę. – Zaczął mówić, ale przerwała mu, potrząsając głową. – Nie zamierzasz mnie pouczać, prawda, wujku? Nie ty, chłopak, który wyruszył w morze.

Tu mnie ma, pomyślał. Miał znacznie mniej niż dwadzieścia cztery lata, kiedy pierwszy raz się zaokrętował.

– Dobra, żadnych pouczeń. Ale będę miał na ciebie oko.

– Liczę na to. – Wyprostowała się i odchyliła do tyłu. – A co porabia Nick? – spytała jakby mimochodem, z udaną obojętnością. – Myślałam, że go tu zastanę.

– Jest w kuchni. Chyba podjada makaron Rio.

Freddie pociągnęła nosem.

– Pachnie wspaniale. Chyba też tam pójdę i przywitam się z nim. Przy okazji zobaczę, co mają dobrego do jedzenia.

– Idź. I powiedz Nickowi, że czekamy, żeby zaczął grać. Bo nie zapracuje na kolację.

– Dobrze.

Wzięła kieliszek z winem i zsunęła się ze stołka. Powstrzymała się przed poprawieniem kolejny raz włosów. Z rezygnacją myślała o swoim wyglądzie. „Wdzięczny” – tylko to określenie przychodziło jej do głowy. Cóż, niewiele mogła zrobić przy swoim niskim wzroście i drobnej posturze. Już dawno wyzbyła się marzeń, że rozkwitnie w coś, co można będzie określić jako olśniewającą piękność.

Do niskiego wzrostu trzeba dodać kręcone włosy o odcieniu złocistorudym, piegi na zadartym nosku, duże szare oczy i dołeczki w policzkach. Jako nastolatka marzyła o tym, żeby być wymuskaną i wyrafinowaną elegantką. Albo kobietą dziką i wyzwoloną. Albo też pełną uroku blondynką o zaokrąglonych kształtach. W końcu, gdy dorosła, zaakceptowała siebie taką, jaka jest. Zdarzały się jednak nadal chwile, kiedy żałowała, że nie wygląda jak renesansowy posąg.

Szybko jednak napomniała siebie, że jeśli Nick ma ją traktować poważnie jako kobietę, najpierw ona musi poważnie traktować siebie.

Doszedłszy do takiego wniosku, pchnęła energicznie drzwi do kuchni. I serce podskoczyło jej do gardła.

Nic nie mogła na to poradzić. Zawsze tak było, ile razy go zobaczyła, od chwili gdy ujrzała go po raz pierwszy. Wszystko, czego kiedykolwiek pragnęła, o czym kiedykolwiek marzyła, było przed nią. Nick siedział przy stole kuchennym, pochylony nad talerzem z makaronem.

Nicholas LeBeck, nicpoń, którego jej ciotka Rachel broniła w sądzie z pasją i przekonaniem. Młody człowiek, który zboczył z drogi, ale dzięki miłości, trosce i oddaniu rodziny zdołał odłączyć się od młodzieżowych gangów ulicznych i ustatkować.

Teraz był już mężczyzną, ale wciąż było w nim coś z buntownika. Ma to w oczach, pomyślała, a serce zabiło jej mocniej. W tych cudownych, chmurnych zielonych oczach. Wciąż nosił długie włosy sczesane z czoła i związane w krótki koński ogon. Były jasne z odcieniem brązu. Miał usta poety, brodę boksera, a ręce artysty.

Wiele nocy spędziła na marzeniach o jego silnych szerokich dłoniach i długich, smukłych palcach. O tym, że te dłonie ujmują i gładzą jej twarz, przesuwają się wzdłuż jej ciała...

Był zbudowany jak biegacz. Wysoki, smukły, długonogi. Teraz miał na sobie stare szare dżinsy sprane na kolanach. Rękawy koszuli podwinął. Zauważyła, że brakowało przy nich guzika. Jedząc, wymieniał uwagi z Rio, ogromnym czarnoskórym kucharzem, a ten wytrząsał tłuszcz z kosza pełnego frytek.

– Nie powiedziałem, że jest w nim za dużo czosnku. Powiedziałem, że lubię dużo czosnku. – Nick nawinął na widelec następną porcję makaronu, jakby chcąc odwołać swoje poprzednie słowa. – Jesteś bardzo porywczy jak na swój wiek, staruszku – dodał stłumionym głosem, przełykając makaron.

Rio burknął coś pod nosem.

– No, no, jaki tam staruszek – żachnął się. – Jeszcze dałbym ci popalić.

– Już się boję! – roześmiał się Nick i ułamał kawałek chleba czosnkowego w momencie, gdy Freddie z trzaskiem zamknęła za sobą drzwi. Odłożył chleb, odsunął się od stołu i popatrzył na nią z niekłamaną przyjemnością.

– Widzisz, Rio, kto nas odwiedził? Jak leci, Fred?

Podniósł się i uścisnął ją po bratersku. Zmieszał się lekko, uświadomiwszy sobie, że ciało, które się do niego przytuliło, przypomniało mu, że mała Freddie jest już kobietą.

– Cóż... – Odsunął się wciąż z uśmiechem na twarzy i wcisnął ręce w kieszenie. – Myślałem, że przyjedziesz pod koniec tygodnia.

– Zmieniłam plany. Cześć, Rio – zwróciła się do kucharza i odstawiła na stół kieliszek, by móc odwzajemnić braterski uścisk.

– Siadaj, laleczko. Siadaj i jedz.

– Nie dam się prosić. W pociągu cały czas myślałam, co też dzisiaj gotujesz. – Usiadła przy stole, uśmiechnęła się i wyciągnęła rękę do Nicka. – Siadaj, wystygnie ci – powiedziała.

– Masz rację. – Ujął jej dłoń, ścisnął i usiadł obok. – Co u was? Wszystko w porządku? Brandon wciąż gra w baseball?

– Jeszcze jak! Jest kapitanem szkolnej drużyny. – Westchnęła na widok dużego talerza, który postawił przed nią Rio. – A ostatni występ baletowy Katie był naprawdę cudowny. Mama oczywiście popłakała się ze wzruszenia. Wiesz, że o jej sklepie pisano w „Washington Post”? A tata właśnie skończył nowy utwór. – Nawinęła makaron na widelec. – To tyle. A jak twoje sprawy?

– W porządku.

– Pracujesz nad czymś?

– Mam następne zamówienie dla Broadwayu. – Wzruszył ramionami. Wciąż było mu niezręcznie opowiadać innym o swoich sukcesach.

– Za „Ostatni przystanek” powinieneś dostać Tony'ego.

– Już sama nominacja była nie lada wyróżnieniem.

Potrząsnęła głową.

– Nick, to była znakomita rzecz. Jest znakomita – poprawiła się, bo musical wciąż szedł przy pełnej widowni. – Jesteśmy z ciebie dumni.

– Cóż, to moja praca.

– Nie chwal go, bo mu woda sodowa uderzy do głowy – odezwał się Rio, który stał przy kuchni.

– Ejże, sam słyszałem, jak podśpiewywałeś „Miłość o zmierzchu” – zauważył Nick.

Rio wzruszył potężnymi ramionami.

– Może... Jeden czy dwa kawałki były całkiem niezłe. Jedz.

– Pracujesz z kimś? – spytała Freddie. – Nad tą nową sztuką?

– Nie. To na razie wstępny etap. Zaledwie zacząłem. Sam.

Właśnie to pragnęła usłyszeć.

– Gdzieś czytałam, że Michael Lorrey dostał jakieś zamówienie. Będziesz potrzebował nowego autora tekstów.

– Tak. – Nick dołożył sobie makaronu. – Wcale mnie to nie cieszy. Dobrze mi się z nim pracowało. Inni na ogół słuchają tylko własnych słów zamiast muzyki.

– A więc masz problem – uznała Freddie. – Potrzebujesz kogoś z solidnym przygotowaniem muzycznym, kto w melodii usłyszy słowa.

– Właśnie. – Nick podniósł do ust kufel piwa.

– Tym kimś jestem ja – oświadczyła zdecydowanie.

Nick aż się zakrztusił. Odstawił kufel i spojrzał na nią tak, jakby nagle zaczęła mówić jakimś egzotycznym językiem.

– Coś ty powiedziała?

– Przez całe życie uczyłam się muzyki. – Starała się opanować emocje i przyjąć rzeczowy ton. – Pamiętam, że jako mała dziewczynka siedziałam na kolanach ojca, a on trzymał moje dłonie i prowadził je po klawiszach. Ale bardzo go rozczarowałam, bo komponowanie nie jest moją namiętnością. Moja namiętność to słowa. Mogłabym dla ciebie pisać teksty, Nick, lepsze niż ktokolwiek inny. – Jej oczy, szare i spokojne, napotkały jego wzrok. – Bo rozumiem nie tylko twoją muzykę, ale i ciebie. A zatem, co o tym sądzisz?

Nick aż podniósł się z krzesła.

– Nie wiem... To dla mnie wielka niewiadoma.

– Dlaczego? Przecież wiesz, że pisałam słowa do niektórych utworów tatusia. I do innych zresztą też. – Ułamała kawałek chleba i zaczęła go wolno przeżuwać. – Mnie się ten pomysł wydaje logicznym i dobrym rozwiązaniem dla nas obojga. Ja szukam pracy, a ty autora tekstów.

– Cóż... – Myśl o pracy z Freddie trochę go zaniepokoiła i rozdrażniła. Szczerze mówiąc, w ostatnich latach coraz częściej czuł się w jej obecności jakoś nieswojo.

– A więc pomyśl o tym. – Uśmiechnęła się ponownie. Należąc do dużej rodziny, znała strategiczną wartość pozornego wycofywania się. – A jak już ci się spodoba ten pomysł, możesz go zaproponować producentowi.

– Mógłbym to zrobić. – Zawahał się. – Pewnie tak...

– Wspaniale! Będę tu wpadać, albo złapiesz mnie w Waldorf.

– Zatrzymałaś się w hotelu?

– Tylko chwilowo, dopóki nie znajdę mieszkania. Może słyszałeś o czymś w okolicy? Podoba mi się tutaj.

– Chcesz się tu na dobre przeprowadzić?

– Tak. I od razu ci mówię, że nie zamierzam mieszkać u nikogo z rodziny. Chcę się dowiedzieć, jak to jest mieszkać samej. A ty wciąż na górze, co? W dawnym pokoju Zacka?

– Zgadza się.

– A więc gdybyś słyszał o jakimś mieszkaniu w sąsiedztwie, daj mi znać.

Zdziwiło go, że przez moment zaniepokoił się, co jej przeprowadzka do Nowego Jorku może zmienić w jego życiu. Nic, oczywiście, że nic.

– Myślałem, że wolałabyś Park Avenue.

– Kiedyś tam mieszkałam – powiedziała, kończąc jeść makaron. – A teraz szukam czegoś innego. – Odgarnęła włosy z twarzy i odchyliła się do tyłu. – Rio, to była poezja. Jeśli znajdę w pobliżu jakieś lokum, masz mnie codziennie na kolacji.

– Może wykopiemy Nicka i wprowadzisz się na górę. – Mrugnął do niej porozumiewawczo. – Wolę patrzeć na ciebie niż na jego paskudną gębę.

– Cóż, a tymczasem... – wstała i pocałowała olbrzyma w policzek – Zack chce, żebyś pograł, Nick.

– Za moment.

– Powiem mu. Może jeszcze chwilę posiedzę i posłucham. Do widzenia, Rio.

– Do widzenia, laleczko. – Rio podśpiewując, wrócił do swojej roboty. – Ale wyrosła ta mała Freddie – powiedział. – Śliczna jak z obrazka.

– Tak, w porządku dziewczyna. – Nick był zły, że korzenny zapach jej perfum niepokojąco drażnił jego zmysły. – Ale wciąż naiwna jak dziecko. Nie ma pojęcia, co ją tu czeka, w tym mieście.

– A więc będziesz na nią uważał. – Rio podniósł w górę drewnianą łyżkę. – Albo ja będę uważał na ciebie.

– Gadanie. – Nick wziął butelkę piwa i nalał sobie pełny kufel.

Nowy Jork wciąż zaskakiwał Freddie. Wystarczyło, by przeszła zaledwie kilkadziesiąt metrów w dowolnym kierunku, a już zauważała coś nowego. A to sukienkę w butiku, a to jakąś interesującą twarz w tłumie, a to ulicznego śpiewaka o głosie Pavarottiego. Między innymi dlatego tak lubiła to miasto. Wiedziała, że jest naiwna, tak jak może być naiwna kobieta, która wyrosła w małym mieście, otoczona czułością i troskliwą opieką. Zdawała sobie sprawę, że daleko jej do sprytu Nicka, którego wychowała ulica, ale czuła, że ma niezłą dawkę zdrowego rozsądku. Skorzystała z niego, planując swój pierwszy dzień w mieście.

Jedząc rogaliki, obserwowała widok rozciągający się za oknem hotelu. Miała sporo spraw do załatwienia. Odwiedzając wuja Michaiła w jego galerii, upiecze dwie pieczenie przy jednym ogniu. Pogada z nim, a przy okazji zorientuje się, czy jego żona Sydney nie pomogłaby jej znaleźć jakiegoś mieszkania przez swoją agencję nieruchomości.

I nie zaszkodzi napomknąć mu – a tym samym pozostałym członkom rodziny – że ma nadzieję pracować z Nickiem nad jego najnowszym musicalem.

To nie za bardzo uczciwe, pomyślała, nalewając sobie drugą filiżankę kawy. Ale miłość rządzi się własnymi prawami. A ona nigdy by nawet nie próbowała tego rodzaju łagodnej presji, gdyby nie wierzyła w swój talent. Jeśli chodzi o umiejętności w zakresie poezji i muzyki, była aż nadto pewna siebie. Tylko gdy w grę wchodził Nick, traciła wszelką odwagę.

Oczywiście, kiedy już zaczną razem pracować, Nick przestanie ją traktować jak małą kuzyneczkę z Wirginii Zachodniej. Ale ona nigdy nie będzie mogła konkurować z tymi gorącymi, fascynującymi kobietami, które kręciły się koło niego. A więc, pomyślała, musi być sprytna i utorować sobie drogę do jego serca przez wspólną miłość do muzyki.

To wszystko w końcu dla jego dobra. Ona jest najlepszą rzeczą, jaka może go w życiu spotkać. Tylko musi mu to uświadomić.

A więc do dzieła. Nie ma czasu do stracenia. Zerwała się od stołu i pobiegła do sypialni, żeby się ubrać.

Godzinę później wysiadała z taksówki przed galerią na SoHo. Miała pięćdziesiąt procent szansy, że zastanie wuja. Równie dobrze mógł być teraz w swym domu w Connecticut i rzeźbić albo bawić się z dziećmi. Mógł też pomagać ojcu gdzieś w mieście.

Pchnęła drzwi z matowego szkła. Jeśli nie zastanie Michaiła, wpadnie do biura Sydney albo do sądu do Rachel. Później zajrzy do Bess do studia telewizyjnego albo do Aleksija. Pomyślała z radością, że w jakimkolwiek kierunku się ruszy, wszędzie może spotkać kogoś z rodziny.

Pierwszą rzeczą, jaka rzuciła jej się w oczy w galerii, była nowa praca Michaiła. Nie widziała jej jeszcze, lecz od razu poznała rękę wuja. Wyrzeźbił w mahoniu podobiznę swej żony. Na wzór Madonny, Sydney trzymała w ramionach ich najmłodsze dziecko, Laurel. U jej stóp siedziała jeszcze trójka w różnym wieku i różnego wzrostu. Podszedłszy bliżej, Freddie rozpoznała swoich kuzynów, Griffa, Moirę i Adama. Nie mogła się oprzeć, by nie przejechać palcem po policzku niemowlęcia.

Pewnego dnia, pomyślała, będę tak samo trzymać moje dziecko. Moje i Nicka.

– Nie czekam na faksy! – krzyknął Michaił, wchodząc do galerii z zaplecza. – Ty czekasz na faksy! Ja muszę pracować.

– Ależ, Misza – dobiegł z głębi błagalny głos. – Waszyngton mówi...

– Nie obchodzi mnie, co mówi Waszyngton. Powiedz im, że mogę mieć trzy sztuki, nie więcej.

– Ale...

– Nie więcej – powtórzył, zamykając za sobą drzwi i mrucząc coś pod nosem po ukraińsku.

– Cóż za artystyczny język, wujku – odezwała się.

Przerwał w pół zdania.

– Freddie! – wykrzyknął, porwał ją za ramiona i uniósł jak piórko. – Ty chyba nic nie ważysz. – Pocałował ją w oba policzki i postawił z powrotem na ziemi. – Jak się czuje moja śliczna dziewczynka?

– Świetnie. Cieszę się, że tu jestem i że cię widzę.

Był jak jego przekleństwa, dziki i egzotyczny, miał brązowe oczy i kruczoczarne włosy Stanislaskich. Freddie nieraz myślała sobie, że gdyby potrafiła malować, namalowałaby w śmiałych pociągnięciach pędzla i barwach całą tę rodzinę.

– Podziwiałam twoje prace – oznajmiła. – Są niewyobrażalnie piękne.

– Nietrudno jest tworzyć coś pięknego, jeśli pracujesz nad czymś pięknym. – Popatrzył na rzeźbę wzrokiem przepełnionym miłością. Miłością do tego pięknego tworzywa, ale jeszcze bardziej do rodziny, którą uwiecznił w swej rzeźbie. – A więc przyjechałaś zakosztować wielkiego miasta.

– Rzeczywiście. – Freddie zatrzepotała rzęsami, wzięła pod rękę Michaiła i zaczęła z uwagą studiować jego dzieło. – Mam nadzieję, że będę pracować z Nickiem nad jego najnowszym musicalem – zauważyła niby mimochodem.

– O? – Michaił podniósł brwi. Ten mężczyzna, otoczony przez kobiety, doskonale wyczuwał je i rozumiał. – Pisać słowa do jego muzyki?

– Tak. Stworzymy dobry zespół, nie sądzisz?

– Owszem, ale to nie to, o czym myślę, prawda? – Uśmiechnął się na widok jej kwaśnej miny. – Nasz Nick potrafi być uparty. Jak coś sobie wbije do głowy, to trudno mu to wybić. Mogę spróbować, chcesz?

– Myślę, że nie będzie takiej potrzeby, ale trzymam cię za słowo – roześmiała się. Michaił przyjrzał jej się bacznie. Nie jest już dzieckiem, zauważył w duchu. – Jestem dobra, wujku. Mam muzykę we krwi, tak jak ty swoją sztukę.

– A więc skoro wiesz, czego chcesz...

– Znajdę sposób, żeby to mieć. – Zdziwiona własnym tupetem wzruszyła ramionami. To też miała w krwi. – Chcę pracować z Nickiem. Chcę mu pomóc. I zrobię to.

– A czego chcesz ode mnie?

– Poparcia rodziny, jeśli to będzie potrzebne, choć myślę, że uda mi się go samej przekonać. – Odgarnęła włosy gestem, który przypomniał Michaiłowi siostrę. – A teraz potrzebuję rady co do mieszkania. Może ciocia Sydney pomoże mi coś znaleźć.

– Może, ale przecież u nas jest masa miejsca. Wiesz, jak dzieci cię lubią, a Sydney... – Zauważył wyraz jej twarzy i westchnął. – Obiecałem twojej mamie, że ci zaproponuję, żebyś mieszkała u nas. Wiesz, jak Natasza się martwi.

– Nie ma powodu. Ona i tatuś zrobili dobrą robotę, wychowując kogoś niezależnego – kontynuowała, nie dając mu dojść do słowa. – Jakieś niewielkie mieszkanie, wujku. Poproś tylko ciocię, żeby zadzwoniła do mnie do Waldorf. Może pójdziemy razem na lunch, jeśli będzie miała czas.

– Zawsze ma dla ciebie czas. Jak my wszyscy zresztą.

– Wiem. I mam zamiar to wykorzystać. Muszę mieć mieszkanie jak najprędzej. Zanim – dodała z błyskiem w oku – babcia zacznie spiskować, żebym wprowadziła się do nich na Brooklyn. No, muszę lecieć. – Pocałowała go w policzek. – Mam jeszcze parę spotkań. – Skierowała się do drzwi. – Aha, jak będziesz rozmawiać z mamą, powiedz jej, że próbowałeś.

Odwróciła się na pięcie i już jej nie było. Skinęła na taksówkę. A teraz, gdy zrobiła już początek, kazała taksówkarzowi zawieźć się do baru Zacka i zaczekać. Podeszła do tylnego wejścia i nacisnęła dzwonek. W chwilę później w domofonie rozległ się zaspany głos Nicka.

– Jeszcze w łóżku? – spytała słodkim głosem. – Starzejesz się, Nicholas.

– Freddie? Która, do diabła, godzina?

– Dziesiąta, ale kto by liczył godziny. Po prostu wpuść mnie do środka. Mam coś dla ciebie. Zostawię to na dole.

Zaklął. Usłyszała, że coś upadło na podłogę.

– Już schodzę – powiedział.

– Nie, nie przeszkadzaj sobie. – Bała się, że nie zdoła się opanować na jego widok, na wpół rozbudzonego, jeszcze ciepłego ze snu. – Nie mam czasu. Tylko mnie wpuść, a potem zadzwoń, jak zobaczysz, co ci przyniosłam.

– Co to jest? – zaciekawił się, otwierając drzwi.

Freddie nie odpowiedziała. Wbiegła do środka, rzuciła na stół w kuchni teczkę ze swoimi tekstami i wybiegła.

– Wybacz, że cię obudziłam! – zawołała jeszcze przez domofon. – Jeśli masz dzisiaj czas, możemy pójść razem na kolację. Do zobaczenia.

– Co, do diabła! Zaczekaj!

Ale ona już wsiadała do taksówki. Usadowiła się na tylnym siedzeniu, odetchnęła głęboko i zamknęła oczy. Jeśli on jej nie zechce, jej talentu, poprawiła się w duchu, znajdzie się z powrotem w punkcie wyjścia.

Myśl pozytywnie, upomniała siebie. Wyprostowała się, podniosła głowę.

– Do Gucciego, proszę – rzuciła.

Jeśli kobietę czeka randka z mężczyzną, którego zamierza poślubić, to koniecznie musi sobie kupić nową suknię.

Tytuł oryginału:

Waiting for Nick

Pierwsze wydanie:

Silhouette Special Edition, 1997

Silhouette Special Edition, 2001

Redaktor prowadzący:

Barbara Syczewska-Olszewska

Korekta:

Grażyna Henel

Waiting for Nick

© 1997 by Nora Roberts

© for the Polish edition by Arlekin – Wydawnictwo Harlequin Enterprises sp. z o.o., Warszawa 2002, 2009, 2012

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie

Wydanie niniejsze zostało opublikowane w porozumieniu z Harlequin Enterprises II B.V.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne.

Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych lub umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Harlequin Polska sp. z o.o.

02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B lokal 24-25

www.harlequin.pl

ISBN 978-83-238-9942-6

Konwersja do formatu EPUB: Legimi Sp. z o.o.