Nie jesteś skazany - Grzegorz Czerwicki, Renata Czerwicka - ebook + audiobook

Nie jesteś skazany ebook i audiobook

Grzegorz Czerwicki, Renata Czerwicka

4,8

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Każdy święty ma swoją przeszłość, każdy grzesznik ma swoją przyszłość

Policjant patrzył na mnie z niedowierzaniem.

To pani syn? – zwrócił się do kobiety.

Nie mam żadnego syna – wymamrotała, ledwo przytomna. Na chwile wszyscy znieruchomieli, zbici z tropu.

To jak to jest... – Na serio zaskoczony policjant patrzył to na mnie, to na kobietę.

To moja mama – powtórzyłem. Wziąłem głęboki wdech i zwróciłem się do niej:

Mamo, to ja Grzesiek.

Grzesiek? Hmmm. – Sprawiała wrażenie nieobecnej.

Niech pan wejdzie, ale sam – zaproponował policjant.

Po kilku minutach z mieszkania wyszedł jeden policjant. Renia zapytała go, co się w ogóle stało, ze przyjechali. Wyjaśniła mu też okoliczności naszej wizyty w tym miejscu. Policjant słuchał szczerze zaciekawiony. W końcu w milczeniu wyciągnął papierosa i powoli odpalił.

K****. – Zaciągnął się. – Normalnie jak w jakimś filmie…” fragment książki.

Nie jesteś Skazany to opowieść o człowieku, który spędził 12 lat za kratami. Stracił siostrę. Zapomniała o nim matka. Gdy był na dnie, w celi poznał Przyjaciela, dzięki któremu jego życie s odmieniło. Dziś, już po kilku latach spędzonych na wolności, opisuje swoją drogę wychodzenia z ciemności do światła, pokazując, że gdy postawisz wszystko na jed kartę, możesz dokonać rzeczy po ludzku niemożliwych!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 267

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 50 min

Lektor: Grzegorz Czerwicki i Renata Czerwicka
Oceny
4,8 (344 oceny)
294
41
8
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
bunia242

Nie oderwiesz się od lektury

Mega książka kilka razy doprowadziła do tego że się popłakałam. Grzesiek jesteś wielki.Sama mam męża w zakładzie karnym i głęboko wierzę w to ze jak opusci mury będzie innym człowiekiem.Pozdrawiam
10
Aryssto

Dobrze spędzony czas

duzo o Bogu choc rownie dobrze moglby to byc ateista ktiry idmryl swiatlo w sobie. Moze po prostu niektorym jest prosciej "obecnosc" nazywac Jezusem. Kiedy poznasz swiatlo w sobie, Jezusa, Jahwe, Budde czy Allaha z powolaniem Grzeska dojdziesz do tego samego oswiecenia i milosci. Mila lektura choc koncowka troche zbyt pro chrzescijanska, przytlaczajqca. A drog poznania Boga jakkolwiek go nie nazwiesz jest rozna chic jeslj prawdziwa to jak w przypadku Grzeska pelna dobrych intencji, milosci i zrozumienia.
10
gabrielau

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam
00
fryzuryn

Dobrze spędzony czas

ok
00
KamilaKulasinska

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo ciekawie się czytało ta książkę , niezwykle historia motywująca. Inspirująca i pobudzająca do refleksji ale zarazem w mądry i ciekawy sposób napisana polecam każdemu Na pewno w moim życiu odegra bardzo ważną rolę.
00

Popularność




Nie jesteś Skazany

Grzegorz Czerwicki i Renata Czerwicka dla RTCK

Autorzy: Grzegorz Czerwicki, Renata Czerwicka

Produkcja: RTCK

Nowy Sącz 2020

Wydanie I

© RTCK 2020

ISBN: 978-83-66523-19-7

Redakcja: Krystyna Sadecka

Uwagi redakcyjne: Renata Czerwicka

Korekta: Seiton, www.seiton.pl

Skład i łamanie: Barbara Wrzos, Graphito, www.graphito.pl

Projekt typograficzny książki: Jakub Kosakowski

Projekt okładki: Jakub Kosakowski

Zdjęcie okładkowe: Dorota Czoch

RTCK

ul. Zielona 27, WSB, bud. C

33-300 Nowy Sącz

tel. 531 009 119

[email protected]

www.rtck.pl

Dołącz do społeczności ludzi, którzy chcą robić to, co kochają.

Zapisz się na www.rtck.pl, a będziemy Cię wspierać na tej drodze, wysyłając wartościowe materiały!

Wersja epub i mobi | Graphito studio graficzne, www.graphito.pl

Od dnia, w którym spotkałem Przyjaciela i zacząłem budować z Nim relację, zastanawiałem się, jak o tym wszystkim opowiedzieć... Kiedy potem w moim życiu zaczęły dziać się niezwykłe rzeczy, czułem, że powinienem przekonać moich kumpli z celi, a potem innych ludzi, że ta relacja zmienia życie... Któregoś dnia, niedługo po moim wyjściu na wolność, kolega z pracy rzucił: „Napisz książkę!”. „Ja, książkę?!” – Nie mieściło mi się to w głowie. Wtedy nie miałem nawet matury... A potem spotkałem Renię, moją obecną żonę, i już wiedziałem, że teraz na serio mogę myśleć o książce.

Zastanawiałem się, jak przekazać ludziom, o co mi chodzi, a wtedy Renia powiedziała: „Nie nauczaj. Pokaż! Po prostu opowiedzmy twoją historię”.

Pisaliśmy ją ponad dwa lata.

Celowo używam słowa „pisaliśmy”, bo prawda jest taka, że gdyby nie Renia, ta książka nigdy by nie powstała. Choć jest to w całości moja historia, to pomysł, kompozycja i forma jest dziełem mojej żony. Pisaliśmy ją razem.

To książka o miłości. Takiej, która ratuje życie. Dosłownie.

To historia chłopaka, który stracił rodzinę, zgubił sens życia i nie chciał już dłużej żyć. I w najciemniejszym miejscu znalazł Światło, które wywróciło jego życie do góry nogami.

Mam nadzieję, że znajdziesz w tej książce trochę tego samego Światła.

Jeśli książka Ci się spodoba albo pojawią Ci się w głowie jakieś pytania, będzie super, gdy odwiedzisz mnie na Facebooku (fb/Grzegorz Czerwicki) i zostawisz komentarz pod którymś postem o książce. Z radością odpiszę :)

Grzechu

Mojemu Przyjacielowi, Rodzicom oraz wszystkim,

którzy mi zaufali i wspierają mnie w codzienności

Grzechu

Naszemu synkowi, Kubie, aby zawsze wiedział,

że przyszedł na ten świat z miłości

i że jego tata jest zwycięzcą, a nie przegranym

Renata

Słownik (*)

bardach

WC

bolek

zlew, umywalka

buzała

grzałka / sprzęt do gotowania wody (nielegalny, zrobiony z różnych innych sprzętów, np. z żyletek)

dociąg

strażnik doprowadzający do celi

dołek

areszt policyjny

dycha

rozbój, np. szybka kradzież na ulicy

dzięcioł

młotek do uderzania w kraty, aby robić pukankę

fikoł

krzesło

gier

muszla klozetowa

giet

działka amfetaminy lub innego narkotyku, 1 gram

kadzienka

ubranie więzienne w kolorze zielonkawo-brunatnym, spodnie i bluzo-kurtka

kalifaktor

więzień rozwożący jedzenie po celach

kipisz

niezapowiedziana kontrola w celi, przeszukiwanie każdego kąta, po którym zazwyczaj cela wygląda jak po przejściu tornado

klapa

drzwi celi

kojo

łóżko / dolne posłanie w piętrowym łóżku

lipo

okno

mandżur

posłanie więźnia: materac, koc, poduszka

Montelupich

nazwa ulicy w Krakowie, na której znajduje się areszt śledczy

N-ka

cela dla więźniów szczególnie niebezpiecznych

perełka

miska

peronka

korytarz więzienny

pękanie klapy

moment, w którym otwierają się drzwi celi

póła

środkowe posłanie na 3-poziomowym łóżku

półotworek/R2 

zakład karny typu II, gdzie w ciągu dnia nie jest się zamkniętym w celi, tylko można się poruszać w miarę swobodnie po zakładzie; dla recydywistów

P2

to samo co R2, tylko dla skazanych po raz pierwszy

pod celą / na celi

w celi

pukanka

uderzanie młotkiem w kraty celi, aby sprawdzić, czy kraty nie są przepiłowane

sankcja

areszt śledczy, do którego trafia się jeszcze przed wyrokiem

sieczkarnik

rodzaj poczekalni / punktu postojowego między jednym a drugim punktem / miejscem w więzieniu

skun 

marihuana

speed

amfetamina

szkiełko

telewizor

trumna

drewniane łóżko w celi na dołku

trzepak

gazeta pornograficzna

5 minut

– Wrócę za pięć minut – rzuciłem do mamy i trzasnąłem drzwiami.

Było dość późno, grubo po dwudziestej drugiej. W ręce ściskałem jakieś przypadkowe narzędzie, które złapałem tuż przed wyjściem. Chyba śrubokręt, nie pamiętam dokładnie.

Nie wiem, jak udało mi się zejść po schodach bez upadku. Byłem narąbany jak nigdy. Mieszanka nowych środków uspokajających w połączeniu z amfetaminą i alkoholem zadziałała zupełnie odwrotnie, niż planowałem, bo zamiast zrelaksować się i być gotowym przespać noc przed naszym WIELKIM DNIEM, czułem się pobudzony jak dzikie zwierzę. Schodziłem po schodach, obijając się o barierkę, w totalnym amoku. Wybiegłem na ulicę...

Obudziłem się na dołku*. Kolesie z celi patrzyli na mnie, jakby co najmniej zobaczyli ducha.

– Ja pi******, żyjesz?! – zagadał jeden, przyglądając mi się badawczo.

– No żyję, a co...? – Powoli wracałem z zaświatów.

– Jak, co? Spałeś równo czterdzieści osiem godzin! Bez przerwy. Nawet psy co kilka godzin sprawdzały, czy się nie przekręciłeś. Sam sprawdzałem. Stary... Coś ty, k****, brał?!

Co brałem? Czego ja nie brałem tamtego wieczora...

Kilka miesięcy zajęło mi poskładanie w całość wydarzeń z tamtego dnia. Rozmawiałem przez lipo* z kumplami, dowiedziałem się, co zeznali świadkowie, potem sam co nieco sobie przypomniałem.

Rzeczywiście, chodziło tylko o to, aby przespać noc, i tabletki, które dostałem od kumpla Włochatego, miały mi w tym pomóc. Następnego dnia musiałem być w dobrej formie, a już i tak odczuwałem zejście ze speeda*, do tego byłem przepalony skunem*. Nienawidziłem zjazdów, w tym stanie nie da się w ogóle funkcjonować. Pomyślałem, że muszę jakoś dotrzeć do domu, wyjąłem więc działkę amfy, którą miałem odłożoną na kolejny dzień, i zażyłem trochę. Resztę zawinąłem w złotko i schowałem do skarpety. Jednak, jak to u mnie bywa, uległem klimatowi wieczoru, poszedłem na imprezę i środki na spokojny sen, które zażyłem, popiłem wódką, chociaż nie cierpię wódki. To miało być moje pierwsze naprawdę poważne włamanie na kwadrat. To miał być duży łup. To miał być koniec z drobnymi rabunkami i skromnymi akcjami... Cieszyłem się na ten dzień. Kumpel Włochatego obiecywał, że sporo przykleję, miałem wejść na wyższy poziom zarobku.

Z imprezy musieli mnie wynieść i odprowadzić do domu. Podobno rzucałem się i wyzywałem wszystkich naokoło. A chciałem tylko się wyspać, uspokoić, wyluzować... Zamiast tego czułem narastający gdzieś w środku, bulgoczący, dziki szał. Nawet ja sam siebie takiego nie znałem. Nic dziwnego, podobnej mieszanki nie próbowałem nigdy dotąd: nowe prochy + amfa + wódka + skun...

Wybiegłem na ulicę. Jak wynikało z opowiadań świadków, w niecałe pół godziny rozwaliłem dziesięć aut stojących na poboczu, mając w ręku tylko śrubokręt. Skakałem po nich i waliłem na oślep, czym się dało – nogą, ręką, żelastwem. Jak przez mgłę słyszę dźwięk tłuczonego szkła. Nachodzą mnie przebłyski wspomnień, jak włamuję się do pojazdów i wyrywam radia. Tam, gdzie nie udawało się z radiem, ze złości demolowałem wnętrze samochodu. Ale zgodnie z zeznaniami świadków nie byłem sam. Pamiętam głos, który mnie motywował, nakręcał do działania. Z pewnością było nas kilku.

W pewnym momencie jakiś człowiek zaczął mnie gonić, ale chyba przestraszył się, że coś mu zrobię i odpuścił, stał tylko w pewnej odległości, jakby mnie pilnował. Chwilę potem oślepiły mnie reflektory policyjnych suk. Trzy wielkie furgonetki wyły na całego. Wsadziłem rękę do kieszeni i poczułem w dłoni panel radia samochodowego. Byłem pewien, że wcześniej go wyrzuciłem, ale jak widać, myliłem się. Wielki jak byk policjant obezwładnił mnie i rzucił o ziemię. Chyba nawet nie próbowałem uciekać, w mózgu kołatała mi tylko myśl: „Teraz to mam prze******”. Może – nie jestem dziś tego pewien – jakaś część mnie zobaczyła w tym ratunek?

Na dołku szczegółowa rewizja. Ponieważ ledwo trzymałem się na nogach, czarni nie byli aż tak dokładni i odpuścili sobie skarpetki. To wybroniło mnie przed dodatkowymi zarzutami za posiadanie podczas aresztowania, bo właśnie w skarpetce miałem schowaną ostatnią działkę amfetaminy. Już w furgonetce myślałem, aby ją wyrzucić, nie byłem jednak w stanie, nałóg obezwładniał mnie silniej niż strach. Kilka razy oberwałem w łeb za tatuaż na szyi (CHWDP), ale w końcu dali mi spokój.

Powoli i z uśmiechem na ustach wszedłem do celi. Przed samym wejściem zdążyłem nawet odpalić papierosa. Gdy tylko klapa* się zamknęła, szybko podszedłem do trumny*, wyciągnąłem zawiniątko ze skarpetki, rozdrobniłem proszek i uformowałem dwie kreski.

– Chce któryś? – grzecznie zapytałem dwóch kolesi z celi, trzymając papierosa w zębach.

Przestraszeni potrząsnęli przecząco głowami.

– Wasza strata – odpowiedziałem. Wciągnąłem działkę i rozwaliłem się na łóżku. Nic dziwnego, że po tak końskiej dawce wszystkiego spałem jak martwy dwie doby. Ciągiem!

W końcu pojawił się prokurator.

Przesłuchanie.

– Powiesz mi, z kim byłeś, i wychodzisz na wolność. Wiesz, mama i siostra będą cię potrzebowały, no to dawaj szybko i spadaj do domu.

– Przecież przyznałem się do tego, co zrobiłem, więc mnie wypuścicie?

– Nic mi z twojego przyznania... Złapali cię na gorącym, z radiem w kieszeni.

Zaczął przerzucać kartki w aktach.

– Młody, masz sporo na koncie, tym razem idziesz siedzieć na sankcję* trzy miechy, ale szykuje ci się niezły wyrok. Jak by to wszystko podsumować, to może i dziesięć lat się uzbiera. Chyba że powiesz, z kim byłeś.

Parsknąłem śmiechem, chociaż chciałem, żeby to się już skończyło i tekst o tym, ile mi się nazbierało, naprawdę mnie zaskoczył. Chwilę wcześniej byłem w szpitalu na badaniu krwi, bo chcieli się dowiedzieć, co brałem, i czy to moja krew była na rozwalonych samochodach. Zmęczenie coraz bardziej dawało o sobie znać. Powtórzyłem, że byłem sam, przecież tak mnie złapali.

Prokurator coś zapisał i rzucił:

– Trzy miechy na przypomnienie dostajesz. Miłych wakacji na Montelupich*, tam błyskawicznie ci pamięć wróci, zobaczysz.

Zostałem wyprowadzony przez policjanta, który przyglądał mi się uważnie i w drodze do furgonetki powiedział:

– Młody, widziałem twoje wyniki. To, że jeszcze żyjesz, to jakiś cud, biorąc pod uwagę, co brałeś.

Trzeźwiałem i wtedy dotarło do mnie, że żarty się skończyły, że zostawiam mamę i siostrę same, pod „opieką” recydywisty, który sam o siebie nie umiał zadbać. Przeraziła mnie ta myśl. Jak sobie poradzą? Podczas przesłuchania, namawiany przez prokuratora, byłem już gotów sypnąć kumpli. Ale trwało to tylko chwilę. Całe życie wpajano mi, że kabel to największe zło, a lojalność to świętość. Dlatego zamknąłem gębę na trzy spusty i pary nie puściłem. Byłem pewny, że koledzy się odwdzięczą i mi pomogą.

Za wcześniejsze rozboje miałem już dwa lata w zawiasach na pięć i jeden rok na cztery. Teraz doszedł nowy wyrok, więc trochę się skumulowało. Wyrok? Osiem lat. A dopiero co świętowałem osiemnastkę...

Przez cały czas odsiadki żadnego z kumpli, których kryłem, nie zobaczyłem ani razu na widzeniu. Do domu, zamiast po pięciu minutach, wróciłem grubo po pięciu latach.

Niewypał

Siódma trzydzieści rano, sobota. Kubuś, który śpi między nami, zaczyna się wiercić w łóżku, w końcu otwiera oczy i posyła mi najbardziej rozbrajający uśmiech świata. Małą rączką próbuje mnie chwycić za nos. Renia rzuca mi błagalne spojrzenie: „Daj mi jeszcze parę minut”, po czym obraca się na drugi bok. Wstaję więc, biorę syna na ręce i tak zaczyna się nasz wspólny sobotni poranek.

Podchodzę z małym do żaluzji, które – to taki nasz weekendowy rytuał – odsuwam powoli, robiąc spektakularne „woooow”. Patrzymy, jaka pogoda za oknem. Podziwiamy ptaszki, kotki i dwa psy sąsiada, które zwykle o tej porze wychodzą na spacer (jeden wabi się Jolanta, drugiego jeszcze nie poznałem). To chwila absolutnego zachwytu nad nowym dniem. Kuba macha nogami, puka łapką w okno, grucha razem z gołębiami.

Jemy śniadanie i ruszamy na spotkanie z Przyjacielem. Potem kawa w znajomej knajpce i po mniej więcej dwóch godzinach jesteśmy z powrotem.

Ten rok jego życia zmienił całkowicie moje życie. Co wieczór (chyba że akurat jestem w trasie) spędzam czas, siedząc na podłodze w salonie, robiąc tory przeszkód, testując nowe autka i czytając kolorowe książeczki. Nie jest łatwo zejść do poziomu dziecka. Naprawdę to nie jest proste. Ale wiem, że to jedyny sposób, by spotkać się z synem, bo on nie dosięga jeszcze do świata dorosłych. „Marnuję” więc czas, mnóstwo czasu, patrząc na to, co robi i jak uczy się nowych rzeczy. Czasami wystarczy mu, że siedzę obok. Tylko tyle. Bardzo jestem ciekaw, jakim będzie człowiekiem i jakim ja stanę się dzięki niemu, bo patrząc na tego małego chłopczyka, uczę się najszczerzej zachwycać tym światem od nowa...

Jeszcze kilka lat temu nie przypuszczałem... nie marzyłem nawet o tym, że będę ojcem. Ba, nie wiedziałem nawet, co to znaczy. Nie sądziłem, że ktoś z taką historią, jak moja, będzie w stanie z miłością, czułością, ale i męską stanowczością wprowadzać w życie małego człowieka.

Siedziałem na dywanie. W tle leciał telewizor, tata oglądał western. Zacząłem go zaczepiać, żeby popatrzył, jak maluję, bo lubiłem rysować i jak na sześciolatka, nieźle mi szło.

– Nie zawracaj mi dupy – rzucił szorstko, pogłaśniając telewizor.

Zawsze tak było. Za każdym razem. Nie wiem, czemu się nie przyzwyczaiłem, przecież powinienem przywyknąć. Ale nie przywykłem i za każdym razem było mi tak samo smutno.

Nie umiem sobie przypomnieć ani jednego radosnego wspomnienia związanego z moim tatą. Ani jednego, poza dniem, gdy byliśmy razem na ślizgawce. W rodzinie mówili (wiele lat później), że podobno tata cieszył się mną i próbował kochać na swój sposób, jednak ja tego w ogóle nie widziałem, choć byłem jego jedynym dzieckiem.

Jeśli mama chciała, aby tata się mną zajął i został sam na sam z synem, musiała użyć porządnego argumentu. Najlepiej działało: „Kupię ci piwo”.

Nigdy nie rozmawialiśmy. Nigdy. Ojciec patrzył w telewizor jak zahipnotyzowany albo – co gorsza – wyciągał mnie z domu i wlókł przez osiedle do swoich kumpli spod sklepu, po drodze popijając swoją flaszeczkę. Bardzo chciałem wtedy wracać do domu i mówiłem mu to w kółko, ale tata za każdym razem powtarzał: „Jeszcze chwila”. Dla mnie ta „chwila” trwała wieczność.

Kiedy już dobrze się zaprawił, zabierał mnie do domu swojej mamy. Droga do jej domu była długa i niebezpieczna. Podchodząc do ulicy, odruchowo zatrzymywałem się na czerwonym świetle, ale ojciec ciągnął mnie wtedy za rękę, sam wchodząc chwiejnym krokiem na jezdnię. „Chodź, nie bój się, zaraz się zatrzymają”. I faktycznie się zatrzymywali, ale ja naprawdę się bałem. (Kilka lat później został potrącony, przechodząc po pijaku na czerwonym świetle).

W domu swojej mamy tata od razu kładł się na łóżko i zasypiał. Ja siedziałem wtedy sam lub z babcią, która pokazywała mi książki o Bogu... Nie lubiłem tego.

Jeden jedyny raz się zdarzyło, że mama poprosiła tatę, aby odebrał mnie ze szkoły. Bawiłem się z kolegami na świetlicy, kiedy usłyszałem bełkotliwy krzyk: „Przyszedłem po syna, nie jestem pijany!”. Uchyliłem drzwi od sali i zobaczyłem ojca, który kłócił się z paniami. Nalegał, że chce mnie wziąć do domu. Zobaczył mnie i rozkazał, żebym się ubrał, bo idziemy do domu. Ale słowa nauczycielki: „Grzesiek poczeka na mamę!” bardziej mnie przekonały. Nie chciałem z nim iść, bo wiedziałem, jak będzie, bałem się. Ojciec tak się wkurzył, że trzasnął drzwiami świetlicy, a potem zaczął walić pięściami w szyby. Na słowa: „Wezwiemy policję, jeśli pan nie wyjdzie, proszę wyjść”, wyszedł, ale nie od razu. Nauczycielka zadzwoniła do mamy, ta zwolniła się z pracy i przyjechała szybko taksówką. Pamiętam to upokorzenie... Wzrok kolegów, to, jak nabijali się ze mnie, że mam tatę pijaka i lumpa, że jestem biedny. Wstydziłem się...

Od zawsze miałem talent do sportu. Pamiętam międzyszkolny turniej piłki ręcznej, bo to było coś naprawdę dużego dla młodego chłopaka. Prosiłem tatę, żeby przyszedł, a ponieważ nigdy nic nie odpowiadał, żyłem w domysłach, czy kiedyś się pojawi, czy nie.

Tego dnia grałem w podstawowym składzie i bardzo się ucieszyłem, kiedy to mnie wyznaczyli do rzutów karnych jako pierwszego. To było wyróżnienie, bo na treningach dobrze mi wychodziło. Rozgrywając mecz, rozglądałem się za tatą, w sumie bez sensu, bo nigdy nie przychodził, ale widziałem ojców swoich kolegów, którzy im kibicowali i motywowali w przerwach, czochrając ich włosy, klepiąc po plecach. To było silniejsze ode mnie – szukałem go wzrokiem. Taty na trybunach nie było.

Pani od wuefu gorąco nas dopingowała. Wiedziałem, że we mnie wierzy i wspiera mnie, jak umie. Przegrywaliśmy mecz jednym punktem i wtedy przyszedł czas na rzut karny. Wyszedłem na pozycję. Byłem mocno zestresowany, widząc tych wszystkich ludzi, którzy patrzyli na mnie w napięciu. Nauczycielka powiedziała, że sobie poradzę i żeby zrobić to tak, jak na treningu. Z piłką w ręce ostatni raz rozejrzałem się po trybunach, szukając wzrokiem ojca. Zebrałem się w sobie, przyjąłem odpowiednią pozycję i wykonałem rzut. Słupek, przegraliśmy. I wtedy go zobaczyłem. Stał w tłumie i kręcił głową z niezadowoleniem. Nauczycielka przyszła do szatni nas pocieszyć, ale wtedy zjawił się mój ojciec i nawet na mnie nie patrząc, powiedział: „Idziemy”. Szedłem za nim w stronę domu, wlokąc się noga za nogą. Zawsze szedłem za nim. Nigdy obok, zawsze z tyłu. Jak jakiś bezpański kundel. Nie odezwał się do mnie ani słowem. Żeby chociaż krzyknął, nogą potrącił, nawet jak psa, cokolwiek. Jakbym nie istniał... Jakby mój byt nie miał żadnego sensu.

Któregoś dnia przechodziłem z kolegami obok sklepu, gdy usłyszałem: „Grzeeesiek, a co ty tu rooobisz?”. Ojciec. Byłem już wówczas dobrze zaprawiony w kłamstwie, więc bez wahania odparłem, że mam przerwę w szkole. Nie lubiłem rozmawiać z tatą, kiedy był na bani, bo wtedy nabierał odwagi i głupio zagadywał. Tak było i teraz. Zapytał, czy mam jakieś pieniądze. Miałem, bo akurat chwilę wcześniej trochę ukradliśmy. Zapytał, czy dam. Dałem. Nie zainteresował się, skąd wziąłem ani czy naprawdę nie mam lekcji. Dawałem pośpiesznie, bo strasznie wstydziłem się tego menela spod sklepu. Kolega zapytał, czy to mój tata... Nie odpowiedziałem.

Byłem niesamowicie podekscytowany, kiedy pewnego dnia mama powiedziała, że na swoje urodziny zabiera mnie i tatę do restauracji. Cieszyłem się bardzo, bo rodzinne wyjścia zdarzały się naprawdę rzadko, w dodatku do restauracji... Wchodząc do lokalu, zobaczyłem tam taką maszynę, „jednorękiego bandytę”, a od dawna marzyłem, żeby na takiej zagrać. Nie mogłem uwierzyć, ale pozwolili mi!

Mama zamówiła obiad, a na deser lody. Chwila była tak piękna, że pomyślałem: „Dlaczego nasze życie nie może tak wyglądać?”. Czułem się w tamtym momencie w pełni szczęśliwy, widząc rodziców razem, do tego wygrywałem pieniądze na jednorękim bandycie. Po obiedzie ojciec zamówił kieliszek, potem kolejny. Mama prosiła, żeby nie brał, bo tu drogo i że kupią flaszkę, jak wyjdą, w drodze do domu. Tata jednak nie odpuszczał.

Atmosfera zaczęła gęstnieć... Ojcu włączył się tryb „matka na pewno mnie zdradza” i zaczęła się jazda. Czułem, że trzeba szybko zbierać się do domu, ale było już za późno. Ojciec zdążył tak się rozhulać, że wyrzucili go z restauracji. Stałem przed wejściem do lokalu z wygraną z jednorękiego bandyty w kieszeni, przekonany co do dwóch rzeczy: że hazard to supersprawa oraz że rodzice już nigdy się nie dogadają, skoro ojciec zniszczył nawet urodziny mamy. W głowie utkwił mi obraz mamy z rozmazanym od płaczu makijażem, gdy pośpiesznie, zawstydzeni i upokorzeni, wychodziliśmy z restauracji. Znowu to zrobił, wszystko rozwalił...

Wszyscy mówili, że ojciec był bardzo przystojny. Bardzo. Wysoki i postawny. Nie umiem przypomnieć sobie rysów jego twarzy. Chociaż na zdjęciu z jego młodości widać, że faktycznie wyróżniał się spośród rówieśników. Dziś lubię myśleć, że może choć trochę go przypominam, bo oczy zdecydowanie mam po mamie.

Kiedy zastanawiam się nad tym, co od niego usłyszałem, przypomina mi się jedno zdanie, które do dziś boleśnie dźwięczy mi w uszach: „Jesteś niewypałem”.

Powiedział tak, kiedy kolejny raz odmówiłem pójścia mu po piwo. Tak się wściekłem, że odruchowo rzuciłem w jego kierunku: „Sam jesteś niewypał!”. Chciałem po prostu wyjść z pokoju, ale wtedy ojciec złapał mnie, zaczął szarpać i kazał się przepraszać. Popchnął mnie na łóżko, chwycił poduszkę i przyłożył do mojej twarzy. Myślałem, że to zabawa, ale kiedy zaczęło mi brakować powietrza, przeraziłem się i miałem w głowie tylko: „Tato, co ty robisz?!”. Próbowałem krzyczeć, ale nie dawałem rady. Zacząłem panikować i wtedy ucisk ustąpił. Wyrwałem się i strasznie rozpłakałem. Wyzywając ojca, uciekłem z pokoju, w drzwiach mijając się z wujkiem. To pewnie on kazał mu mnie zostawić. Biegłem po schodach, potem korytarzem, a potem dalej, choć byłem już na chodniku. Znajomą ścieżką dotarłem do jedynego mojego bezpiecznego miejsca, do śmietnika. Tam miałem swoje schronienie, tam zawsze znajdowały się jakieś meble, za którymi mogłem się ukryć...

Nie pamiętam, kiedy dokładnie ojciec zaczął pojawiać się w domu coraz rzadziej, i tak nigdy z nami nie mieszkał. Zjawiał się tylko czasami i zawsze wtedy kłócił się z matką. To trwało kilka lat. A potem wydarzył się ten wypadek, pijanego ojca potrącił samochód. Tata w tragicznym stanie znalazł się szpitalu. Przeszedł dwa wylewy, jeden w głowie, drugi w tułowiu – ale przeżył. Tuż po wypadku trafił na intensywną terapię. Pierwszy raz znalazłem się w takim miejscu i mocno to przeżyłem, widząc tę całą aparaturę, która oddycha za niego i utrzymuje przy życiu, te wszystkie rurki... Nie chciałem na to patrzeć. Babcia, bardzo wierząca osoba, z którą jednak się nie dogadywałem, mocno modliła się za niego. W końcu tata wrócił do niej, na wpół sparaliżowany, z urazem głowy oraz problemami z mówieniem. Przypominał wówczas trochę małe dziecko.

Zapomniałem o ojcu z chwilą, kiedy został wypisany ze szpitala. Odwiedziłem go tylko raz, ale przestraszyłem się tej nieporadnej osoby i tego, że mnie też może spotkać to samo. Pomimo kalectwa biła z niego niezwykła żywotność, siła życia. Może mam to po nim?

Zapomniałem o ojcu. Przypomniała mi o nim dopiero sąsiadka, która pewnego dnia spotkała mnie na spacerze i powiedziała, że ojciec nie żyje. Później dowiedziałem się, że tata nigdy nie wydobrzał do końca. Umarł dwa lata po wypadku. Nie byłem na jego pogrzebie... W tamtym okresie mój romans z amfetaminą był w pełnym rozkwicie, prawie nie odróżniałem pór roku. Jakiś pogrzeb nie wydawał mi się wtedy czymś ważnym...

Szukałem ojca. Bardzo. W każdym mężczyźnie, którego wówczas znałem.

Na mojej drodze byli: wujek Marek, jeden z dwóch braci mamy; pił, podobnie zresztą jak babka ze strony mamy, i drugi brat mamy, Antek, który nie mieszkał już z żoną i swoimi dziećmi. Pamiętam, że mąż siostry mamy, który też z nami mieszkał z rodziną, pilnował lodówki. Był nawet czas, że zamykał ją na kłódkę, by inni nie mieli dostępu do jego zapasów... Trudno o lepszy zapalnik kłótni i afer niż taka mieszanka. Po przeprowadzce, już w nieco mniejszym składzie, kotłowaliśmy się wszyscy na kupie w dwupokojowym mieszkaniu.

Kiedy prosiłem wujka Marka, żeby mi kupił nalewkę, natychmiast zrywał się na nogi i razem szliśmy do sklepu. Ja z plecakiem, wujek z reklamówką... Zamiast do szkoły, trafiałem do monopolowego, a potem piłem z wujkiem i jego koleżkami tanie wino w bramie. Czułem się wówczas tak bardzo dorosły... Wydawało mi się, że mam autorytet, że jestem już mężczyzną, szczególnie kiedy mijały nas inne dzieciaki i patrzyły na nas.

Wujka Antka znaleźli pijanego zimą w śmietniku – jeszcze żył. Zmarł w szpitalu. O jego śmierci dowiedziałem się podczas pierwszej odsiadki. Wujek Marek kilka lat wcześniej po pijaku rozbił głowę na boisku za blokiem. Zginął na miejscu. (Niektórzy mówią, że ktoś mu pomógł, ale dziś już na pewno się tego nie dowiem).

Ojciec miał brata. Pracował za granicą. Ten wujek bardzo mnie lubił. Mam bardzo żywe wspomnienia z nim związane, był dla mnie kimś ważnym. Za każdym razem gdy zjeżdżał do Polski, przywoził mi prezenty. Wspominam te spotkania jako bardzo radosne. Czułem, że naprawdę mnie lubi, może nawet kocha. To był ktoś, przy kim jako mały chłopiec czułem, że mogę stać się mężczyzną – jedyny męski wzorzec w moim życiu, który nie ciągnął mnie w dół, tylko dodawał skrzydeł. Nie mam pojęcia, czemu nagle zniknął z mojego życia. Po prostu przestałem go widywać... Jeden po drugim, wszyscy mężczyźni, którzy mogliby choć w najmniejszym stopniu zastąpić mi tatę, odchodzili. Wszyscy mieli romans z wódką, który przypłacili życiem lub zdrowiem. Prostą ścieżką szedłem w ich ślady...

W którymś momencie pojawił się jeszcze ktoś, kto miał szansę zastąpić mi ojca – Krzysiek, nowy facet mojej mamy. Zjawił się w naszym życiu po rozstaniu matki z ojcem. Kiedy go poznałem, a miałem wówczas piętnaście lat, wiedziałem, że był złodziejem i że już wcześniej siedział. Imponował mi. Wierzyłem, że jego obecność odmieni nasze życie, że zacznie się nam układać, że on – obrotny facet – rozwiąże finansowe problemy mamy i będzie nam się lepiej żyło... Nie mogłem się bardziej mylić.

Dziś, kiedy sam jestem tatą, kiedy biorę na ręce mojego syna i bawimy się, mam w sobie przekonanie, że jest tylko jedna Osoba, która może mi pomóc zbudować własne ojcostwo od początku. Krok po kroku. Ojcostwo takie właściwe, oparte na prawdziwym wzorze Ojca kochającego, czułego, opiekuna i strażnika domu. Bo ja nigdy takiego ojca nie znałem. Jestem jednak przekonany, że takim Ojcem, przez duże „O”, mogę się stać. Nie wiem, jak to jest, ale wierzę, że wystarczy mi odpowiedzialności i miłości, aby się wszystkiego nauczyć.

Moja najdłuższa rozmowa z ojcem odbyła się niedawno, kilka lat temu, nad jego grobem. Trwała prawie czterdzieści minut. I chyba właśnie wtedy, pierwszy raz w życiu byłem w stanie choć trochę go zrozumieć. Dziś wiem, że to nie była jego wina. Nikt nie nauczył go wychodzić poza schematy, okazywać czułość. Sam padł ofiarą braku miłości.

Wybaczyłem mu i poprosiłem o wybaczenie. Wierzę, że kiedyś się spotkamy, a on przytuli mnie tak, jak nigdy nie umiał, i powie: „Synu, jestem z ciebie dumny”. A ja mu odpowiem: „Wiem, tato. Kocham cię”.

Naprawdę w to wierzę.

Bezpański pies

Wchodziliśmy właśnie w zakręt, kiedy dostałem w mordę i padłem. Zobaczyłem gwiazdy przed oczami, gość nade mną darł się coś o jakimś napadzie. Nie mogłem sobie niczego przypomnieć. Jaki napad?... KTÓRY napad?

Powoli wracała mi świadomość, ekipa nade mną jednak nie próżnowała i okładała mnie leżącego na ziemi ze wszystkich stron. Kiedy w końcu się podniosłem i usiadłem na krawężniku, typy zaczęły mówić, o co chodzi, że jakiś kuzyn któregoś z nich... że coś mu zrobiliśmy niedawno. Tłumaczyłem, że to nie my, że to pomyłka. W odpowiedzi dostałem z liścia. Zrozumiałem, że to nie czas na pogawędki. W pewnym momencie jeden z nich wyciągnął sznurek i powiesił na gałęzi obok...

Wielokrotnie słyszałem „nie rozrabiaj”, a chwilę później widziałem tatę, który robi awantury. Tak samo było z paleniem papierosów w szkole podstawowej. Na którejś z przerw kolega przyniósł szluga. Nie pamiętam już, co powiedział, ale wiem, że wtedy każdy z nas chciał już być dorosły. Papieros miał nam to zapewnić. Dostałem szczegółową instrukcję, jak się pali, a mimo to przy pierwszym zaciągnięciu krztusiłem się i kaszlałem. Koledzy się śmiali, zrobiło się zabawnie. Wydawało mi się to na tyle atrakcyjne i śmieszne, że nie zauważyłem, kiedy przestałem robić to dla zabawy, a stałem się nałogowcem, który wypalał po kilkadziesiąt szlugów dziennie.

Nie miałem jeszcze wówczas dziesięciu lat. Papierosy kupowałem w kiosku, mówiąc, że to dla mamy, a jeśli kasjerka nie chciała mi sprzedać, zawsze znalazł się ktoś, kto kupił, choćby wujek, który we wszystkim węszył swój interes. Udawało mi się ukrywać przed mamą, że palę, do chwili, kiedy sąsiadka zobaczyła mnie palącego na balkonie i doniosła mamie. Ta zrobiła mi awanturę, nakrzyczała, powiedziała, że mam nie palić.

– A dlaczego ty palisz? – zapytałem.

– Bo jestem dorosła – usłyszałem w odpowiedzi.

Czułem się samotny. Bardzo. W domu, w szkole, na podwórku. Najtrudniej było, kiedy dokuczali mi, że jestem biedny, że mały, że chudy. Bili mnie, a ja nie miałem się komu wyżalić. Ojca nigdy nie było, a jak pojawiał się w domu, to pijany, czyli jak nieobecny. Mama miała swoje problemy. Żyłem tym, czym żył mój dom, wierzyłem, że pieniądze rozwiązują wszystkie problemy. Pragnąłem je mieć z całego serca. Dzień po dniu, tydzień po tygodniu, miesiąc po miesiącu narastała we mnie złość. A ja ją w sobie pielęgnowałem.

Któregoś dnia pobiłem chłopaka, który mi dokuczał. „Nie możesz dać sobą pomiatać!”, „Ile wyrwiesz teraz, tyle będzie twoje!”, „Nie ma przebaczenia, zrozumienia ani litości!” – tym karmiła się moja kilkuletnia głowa.

Potem pojawili się nowi koledzy. Któregoś dnia jeden zaproponował fajną zabawę:

– Wejdź do sklepu i zabierz coś tak, żeby kasjerka nie widziała.

Zawahałem się, bo pomyślałem, niby po co mam to robić.

– No chyba nie dygasz? – Patrzył na mnie z kpiącym półuśmiechem.

To hasło mnie odblokowało. Wszedłem do sklepu. Obserwowałem kątem oka kasjerkę i choć cały się trząsłem, w głowie kołatały mi myśli, co będzie, jeśli wyjdę z pustymi rękami. Widziałem już tę szyderę w oczach nowych kumpli.

Wszystko trwało niecałą minutę. Sprawnie wykonałem ręką gest, chwyciłem pierwszy z brzegu przedmiot i jakby nigdy nic opuściłem sklep. Wychodziłem uśmiechnięty i zadowolony. Pełen aprobaty wzrok kolegów, kiedy wyjmowałem z kieszeni zdobycz, okazał się mocnym dopalaczem. To było coś, za czym tak strasznie tęskniłem. Poklepali mnie po plecach. W głowie pojawiła się odkrywcza myśl, że od teraz nie muszę już za nic płacić. To samo powiedział jeden z kumpli, obejmując mnie ramieniem. Wkroczyłem w nowy świat.

Jakiś czas później siedzieliśmy na kwadracie u kolegi, piliśmy browara i oglądaliśmy horrory. Uwielbiałem horrory, ten dreszcz strachu... Choć nie wierzyłem wtedy w Boga ani Go nie znałem, wierzyłem, że istnieje Szatan, tylko nie miałem pojęcia, jak działa. Często prosiłem go o pomoc w przestępstwach. Zwłaszcza kiedy widziałem dookoła, że dobro przegrywa i lepiej być złym. Laleczka Chucky... Śmialiśmy się na maksa, kiedy laleczka zabijała ludzi. Karmiłem się wówczas strachem i przemocą. W ogromnych ilościach.

Nagle kumpel bąknął, że fajki się skończyły. Mówię, że skoczę, kumpel podaje mi forsę. Wziąłem flotę i wyszedłem. Wiedziałem już, że te pieniądze będą moje. Podbiegłem pod kiosk, zdyszany poprosiłem o trzy opakowania szlugów. Trzymałem w ręku banknot, więc sprzedawczyni spokojnie położyła paczki na ladzie. Wtedy szybkim ruchem chwyciłem towar i zacząłem uciekać. Zanim kobieta wybiegła z kiosku, ja już zdołałem ukryć się za zaroślami, a potem pognałem do domu kolegi. Z szerokim uśmiechem na twarzy. W ogóle się nie bałem, piwo blokowało strach. Wpadłem do kumpla z trzema paczkami szlugów. Pytał, skąd miałem na więcej, więc skłamałem, że znalazłem w kieszeni jeszcze coś swojego. Wyciągnąłem kasę, którą mi dał wcześniej, i oznajmiłem, że starczy jeszcze na browary. Uśmiechnął się i powiedział, że dobry ze mnie kumpel.

Któregoś dnia kumple przynieśli marihuanę. Mówili, że będzie fajnie, kupa śmiechu i luz. „Niczym się nie będziesz stresował”. Kiedy to usłyszałem, z miejsca rzuciłem się na towar. W głowie miałem całą masę rzeczy, o których chciałem zapomnieć, najlepiej zamknąć w szufladzie i już nigdy ich nie otwierać. Myślałem, że skun zaradzi, wyleczy, przyniesie ulgę. Wziąłem lufkę i odpaliłem zapalniczkę. Byłem dzieckiem, a wszystko działo się na osiedlowym placu zabaw, w otoczeniu huśtawek, karuzeli i stołu do ping ponga.

Pierwszy buch, nic się nie dzieje... Pazernie patrzę w stronę lufy, która krąży z ręki do ręki, w kółko. Chcę więcej, wyciągam rękę i biorę lufkę. Przykładam do ust, zaciągam się, ile się da. Czuję mocne uderzenie, zaczyna mi się kręcić w głowie. Nie rozumiem tego, serce wali mi jak szalone. Boję się. Nagle czuję brak śliny w ustach, chcę podejść do ławki i usiąść. Wydaje mi się, że idę prosto, ale słyszę śmiech kolegów:

– Gdzie idziesz?

Chcę odpowiedzieć, ale nie mogę, moje usta są jakby sklejone.

– Co się dzieje? – pytam w końcu. Boję się i chcę, żeby to minęło, już nie chcę tego stanu. Obiecuję sobie, że nigdy więcej tego nie wezmę... Moje serce jakby przestało bić, choć wcześniej waliło. – Co się dzieje? – bełkoczę i nie poznaję swojego głosu. – Pić, dajcie mi pić! – prawie krzyczę.

Słyszę głośny śmiech kolegów:

– Przepalił się!

– Nie ma wody – rzuca drugi.

Kładę się na ławce i patrzę na dzieci, które bawią się z rodzicami przy huśtawkach. Zasypiam z myślą: „Pić”.

Zamiast do szkoły, coraz częściej chodziłem na wagary. Miałem różnych kolegów, więc odwiedzaliśmy różne ciekawe miejsca. W szkole bywałem gościem, groziły mi trzy jedynki na koniec roku. Udało się jednak tak załatwić, że mogłem poprawić je wszystkie jednego dnia, wszystko było więc okej. Miałem bardzo fajną panią od wuefu, która wiedziała, że jestem zdolny, ale zaczynam się gubić. Załatwiła z innymi nauczycielami, że jak przyjdę i poprawię choć drobne rzeczy, to przejdę do następnej klasy. Rano tego dnia poszedłem spotkać się z kolegami. Wypaliliśmy skuna, a potem schowaliśmy się w jakimś hotelu robotniczym. Tak się zjarałem, że zasnąłem na parapecie. Kiedy się obudziłem, koledzy jeszcze siedzieli. Spytałem o godzinę, okazało się, że byłem już mocno spóźniony na poprawki, jakieś trzydzieści minut. Mimo to chciałem iść. Powiedziałem to głośno i wtedy usłyszałem od kumpli, że przecież już za późno, że nie ma sensu. Uwierzyłem im – nie poszedłem.

Mijały dni, a wraz z nimi przybywało kradzieży na moim koncie. Szkolny sklepik, szatnia, pokój nauczycielski...

Któregoś dnia po wygranym meczu siedziałem z kumplem w szatni i zobaczyłem, że z kieszeni jednych spodni wystaje portfel. Podszedłem, choć serce waliło jak dzwon, a strach podpowiadał: „Nie bierz tego, zostaw, to są twoi koledzy z drużyny”. Ale oczyma wyobraźni widziałem już, ile dostanę za tę kasę towaru. Kumpel pilnował na korytarzu, przetrzepałem wszystkie ciuchy. Zupełnie nie myślałem o konsekwencjach. Szybko się zwinęliśmy, diler był już umówiony. Kiedy wróciłem do domu, okazało się, że zrobiła się afera, mama oświadczyła, że jutro idziemy razem do szkoły. Dyrekcja nie wezwała policji, ale mama najadła się wstydu i musiała oddać pieniądze. Przez moment pomyślałem: „Co ja zrobiłem?”, ale ponieważ nie mieliśmy jakichś specjalnych problemów po tym zdarzeniu, zachęciło mnie to tylko do dalszego działania. Miałem gdzieś spojrzenia kolegów, to, że mnie oceniają, zaczynałem się liczyć w grupie. Budziłem już wtedy w szkole postrach, ale to tylko dodawało mi odwagi i prowokowało do jeszcze większej brutalności i zuchwałości.

Pojawił się alkohol.

Pamiętam pierwsze piwa na boisku w krzakach, żeby nikt nie widział. Na spotkania u kolegów na chacie zawsze coś przynosiłem. A to wujek pomógł kupić, a to znalazłem kogoś chętnego pod sklepem, żeby mnie zaopatrzył. Wierzyłem wtedy, że jestem już prawie dorosły.

Po alkoholu uruchamiała się nam fantazja. Raz zaczęliśmy się bawić w wywoływanie duchów. Interesowałem się trochę okultyzmem, wierzyłem, że to mi pomoże zdobyć więcej pieniędzy i poradzić sobie z problemami. Te wizje czerpałem z horrorów, zwłaszcza tych o opętaniach i demonach. Spotkałem się nawet kiedyś z człowiekiem, który miał w domu dziwną księgę, z nadzieją, że pomoże mi zawrzeć jakiś pakt ze złem, ale biła od niego tak dziwna energia, że nawet ja się przestraszyłem i w końcu nie poszedłem do niego. Chłonąłem za to przemoc, którą widziałem na ekranie i w domu.

Z kolegami fascynowaliśmy się brutalnością i tym, jak ludzie cierpią. Biliśmy innych już nie tylko po to, żeby ich okraść, ale po prostu, dla przyjemności. „Tylko siłą można zdobyć szacunek” – słyszałem w głowie i szedłem za tym głosem. Choć sam bywałem wcześniej prześladowany i bity, stałem się skuteczniejszy w gnębieniu niż moi oprawcy. Alkohol podkręcał fantazję i wyzwalał całą złość, którą w sobie tłumiłem.

Wulgaryzmy i obrażanie nauczycieli stały się dla mnie chlebem powszednim. Większość z nich miała mnie tak dość, że najchętniej by mnie po prostu wyrzucili ze szkoły. Trochę inaczej było z księdzem, który prowadził lekcje religii. Gość miał w sobie dużo siły i spokoju. Nawet jak mu dokuczałem i wyzywałem go, zawsze znajdował sposób, żeby mnie uspokoić. Czasami jak zrobiło się ciepło, brał nas na boisko i podczas gry opowiadał o drużynie, o zasadach. Mówił też coś o jedności, że Trójca Święta działa w jedności. Kompletnie go nie rozumiałem, ale na swój sposób lubiłem te sportowo-religijne lekcje. Zawsze, jak nie rozumiałem, co mówił, rzucałem: „Co za bzdury ksiądz wymyśla?!”.

Ciąg dalszy w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej