Niedźwiedź szuka domu - Anna Maziuk - ebook + książka

Niedźwiedź szuka domu ebook

Maziuk Anna

4,5

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Z jednej strony fascynacja – naukowcy od dziesięcioleci próbują rozszyfrować tajniki hibernacji, chcąc się dowiedzieć, jakim cudem Ursus arctos wychodzi z niej nie tylko bez szwanku, ale na mocnych łapach. Z drugiej strony strach – odwieczny lęk przed groźnym, potężnym zwierzęciem. Jak to jest z tym niedźwiedziem? Miś przytulanka, Uszatek i Koralgol, tańczący na piłce cyrkowiec czy bestia z lasu czyhająca na górskich turystów?

Anna Maziuk dosłownie i w przenośni podąża śladami niedźwiedzi, by poznać ich skomplikowaną naturę, trasy wędrówek, zwyczaje. Przypomina, jak wyglądały pierwsze badania nad tymi zwierzętami, i przygląda się ich ochronie – nie tylko w Tatrach, ale także w Chorwacji czy na Słowacji. Opowiada historię tych, które skończyły w niewoli, a wreszcie zadaje pytanie: dla kogo groźniejsze jest międzygatunkowe spotkanie – dla człowieka czy zwierzęcia?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 411

Oceny
4,5 (4 oceny)
3
0
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
ksanthippe

Całkiem niezła

Bardziej o autorce i innych ludziach w jakiś sposób zajmujących się niedźwiedziami niż o samych niedźwiedziach...
00

Popularność




W serii ukazały się ostatnio:

Małgorzata Nocuń Miłość to cała moja wina. O kobietach z byłego Związku Radzieckiego

Roman Husarski Kraj niespokojnego poranka. Pamięć i bunt w Korei Południowej (wyd. 2)

Bartosz Józefiak Wszyscy tak jeżdżą

Tomáš Forró Gorączka złota. Jak upadała Wenezuela

Douglas Preston, Mario Spezi Potwór z Florencji. Śledztwo w sprawie seryjnego mordercy

Piotr Lipiński Wasilewska. Czarno-biała

Agnieszka Pikulicka-Wilczewska Nowy Uzbekistan

Taina Tervonen Grabarki. Długi cień wojny w Bośni

Katarzyna Kobylarczyk Ciałko. Hiszpania kradnie swoje dzieci

Jacek Hołub Beze mnie jesteś nikim. Przemoc w polskich domach (wyd. 2)

Anna Bikont Nigdy nie byłaś Żydówką. Sześć opowieści o dziewczynkach w ukryciu

Jelena Kostiuczenko Przyszło nam tu żyć. Reportaże z Rosji (wyd. 3)

Barbara Demick Światu nie mamy czego zazdrościć. Zwyczajne losy mieszkańców Korei Północnej (wyd. 3)

Bartosz Żurawiecki Ojczyzna moralnie czysta. Początki HIV w Polsce

Kate Brown Czarnobyl. Instrukcje przetrwania (wyd. 2)

Amos Oz Na ziemi Izraela (wyd. 2)

Marta Wroniszewska Tu jest teraz twój dom. Adopcja w Polsce (wyd. 2)

Sam Knight Biuro przeczuć. Historia psychiatry, który chciał przewidzieć przyszłość

Katarzyna Kobylarczyk Pył z landrynek. Hiszpańskie fiesty (wyd. 2)

Paweł Smoleński Izrael już nie frunie (wyd. 6)

Piotr Lipiński Bierut. Kiedy partia była bogiem (wyd. 2)

Derek Scally Najlepsi katolicy pod słońcem. Pożegnanie Irlandczyków z Kościołem

Kalina Błażejowska Bezduszni. Zapomniana zagłada chorych (wyd. 2)

Murong Xuecun Śmiertelnie ciche miasto. Historie z Wuhanu

Bradley Hope Pokonać Kimów. Tajna misja przeciwko reżimowi

John Treherne Zbrodnia w raju. W poszukiwaniu utopii na Galapagos

Maciej Wasielewski Jutro przypłynie królowa (wyd. 3)

Bartosz Panek Zboże rosło jak las. Pamięć o pegeerach

Jacek Hołub Wszystko mam bardziej. Życie w spektrum autyzmu

Marcelina Szumer-Brysz Wróżąc z fusów. Reportaże z Turcji (wyd. 3 rozszerzone)

Wojciech Górecki Wieczne państwo. Opowieść o Kazachstanie

Mateusz Marczewski Pasażerowie. Ayahuasca i duchy Amazonii

Aleksandra Łojek Belfast. 99 ścian pokoju (wyd. 3)

Katarzyna Bednarczykówna Masz się łasić. Mobbing w Polsce

W serii ukażą się m. in.:

Anna Malinowska Sosnowiec. Nic śląskiego

Anna Sawińska Przesłonięty uśmiech. O kobietach w Korei Południowej (wyd. 2)

Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.

Projekt okładki Agnieszka Pasierska

Projekt typograficzny i redakcja techniczna Robert Oleś

Fotografia na okładce © Karol Kaliský, AROLLA FILM

Copyright © by Anna Maziuk, 2024

Opieka redakcyjna Przemysław Pełka

Redakcja Sandra Trela

Korekta Iwona Łaskawiec / d2d.pl, Jadwiga Makowiec / d2d.pl

Skład Robert Oleś

Konwersja i produkcja e-booka: d2d.pl

ISBN 978-83-8396-012-8

Wszystkim Dzikim Zwierzętom

Dzikie zwierzęta są misternie wplecione w tkankę świata w sposób tak zawiły, że – jak spekuluje wielu badaczy – dalece wykracza to poza sieci pojęciowe, które Homo sapiens, w oparciu o swoje wyposażenie neurologiczne, potrafi sobie wyobrazić.

Barry Lopez, O wilkach i ludziach

1 Gawra

Ciemna jama i dwie komnaty

Jej drewno dobrze izoluje dźwięki, dlatego we wnętrzu jodły jest cicho, bardzo cicho. I dość ciemno – żeby coś lepiej zobaczyć, trzeba zaświecić czołówkę. Na pierwszy rzut oka otwór w dziupli wydaje się tak mały, że nie ma szans, że się przez niego przecisnę. Jak się potem okazuje, robię to i ja, i sporo ode mnie większy Robert Gatzka. Przyszliśmy sprawdzić, czy tej zimy spał tu niedźwiedź (choć w tamtym czasie, w 2019 roku, interesowały mnie głównie wilki). I owszem! Jest parę ciemnobrązowych, długich włosów pozaczepianych na wlocie, wkoło podrapane nawet parę metrów nad ziemią drzewa i rozwalone spróchniałe pniaki. Głodne ursusy, kiedy nastanie wiosna, zaraz po wyściubieniu nosa na zewnątrz, często szukają w nich larw różnych chrząszczy. Robert we współpracy z badaczkami z Instytutu Ochrony Przyrody z Krakowa od lat monitoruje aktywność żyjących w Bieszczadach niedźwiedzi brunatnych. A mówiąc precyzyjniej: przebywających, bo one dziś są tu, a za tydzień mogą być sto kilometrów dalej, gdzieś w Ukrainie, Słowacji albo Beskidzie Niskim. Zwłaszcza samce i zwłaszcza w maju lub czerwcu, kiedy akurat trwa ruja. Albo zwierzęta, które migrują w świat, przypuszczalnie w poszukiwaniu lepszego życia, a może z ciekawości? Lub prozaicznie – za możliwie najbardziej różniącym się od nich genetycznie niedźwiedziem płci przeciwnej, żeby potomstwo było jak najbardziej odporne? Wraz z kolejnymi kilometrami pod łapami pojawiają się nowe możliwości.

Trzeba uczciwie powiedzieć: związki są raczej przelotne. W zasadzie chodzi o seks. Zapłodnienie i do widzenia. W przypadku samców – jak największej liczby samic. U niedźwiedzic stosunki z paroma rosłymi, dominującymi na danym terenie samcami zwiększają szanse na przeżycie jej dzieci. Ona może urodzić trzy niedźwiadki trzech różnych ojców. Każde jajeczko będzie zapłodnione przez innego samca. To najlepsza ochrona przed dzieciobójstwem, bo każdy z nich będzie strzegł wszystkich maluchów jak własnych. Chociaż bez przesady z tym strzeżeniem – po prostu ich nie zabije, jeśli ponownie spotka się z ich matką, kiedy ona przez dwa–trzy lata będzie próbowała nauczyć tę brunatną czeredę życia.

U każdego z ośmiu gatunków niedźwiedzi, jakie chodzą po Ziemi, jest sporo podobieństw w sposobie nawiązywania tych krótkoterminowych relacji. Jednocześnie każdemu z osobna czy nawet wyłącznie jednej populacji danego gatunku można by zadedykować odrębną książkę. Napisać na przykład o najrzadszych na świecie czarnych niedźwiedziach, które są prawie białe ze względu na szczególną mutację genu odpowiadającego u ludzi za rude włosy i jasną skórę. Nie bez powodu nazywa się je duchami. Albo o wielkich niemal jak polarne kodiakach, które żyją tylko na archipelagu wysp o takiej właśnie nazwie u wybrzeży Alaski. Czy choćby o grizzly, populacji niedźwiedzia brunatnego zamieszkującej śródlądową część Ameryki Północnej. To, jak postrzega się te drapieżniki, oddaje ich łacińska nazwa: Ursus arctos horribilis. Ostatni człon oznacza „straszny”, w znaczeniu „przerażający”, bo uchodzą za groźniejsze od pozostałych przedstawicieli tego samego gatunku. W rzeczywistości to, co najbardziej różni grizzly od innych żyjących na północnoamerykańskim kontynencie brunatnych, to ich dieta. Te „straszne” w głębi lądu jedzą więcej borówek oraz różnych owoców, a jak im się poszczęści, padliny ssaków, z kolei te żyjące bliżej wybrzeża polują na łososie.

Ursus arctos, niedźwiedź brunatny,jestpośród wszystkich niedźwiedziowatych (Ursidae) najbardziej rozprzestrzenionym gatunkiem na globie. Brunatne można spotkać w Europie, w tym w Polsce, także w Azji i Ameryce Północnej, a w dalekiej przeszłości, do holocenu, występowały nawet w północnej Afryce! Pozostałe gatunki, jakie przetrwały w sąsiedztwie Homo sapiens, to występujący wokół bieguna północnego niedźwiedź polarny Ursus maritimus, niedźwiedź czarny Ursus americanus, znany też jako baribal, czy odrobinę przypominający czarnego himalajski, nazywany również księżycowym – Ursus thibetanus, który mieszka w Azji. On rzadko hibernuje, zawsze robią to jedynie samice w ciąży. Podobnie jest u niedźwiedzi polarnych, dla których zima stanowi najlepszy czas na łowy. Z braku mroźnej pory roku i dzięki dostatkowi pożywienia niekoniecznie w letarg zapadają także andoniedźwiedź okularowy Tremarctos ornatus, występujący wyłącznie w Ameryce Południowej, czy wargacz Melursus ursinus zasiedlający przede wszystkim Indie i Cejlon. Najbardziej tropikalny jest malajski Helarctos malayanus. Żyje w Malezji, Himalajach i na wyspach Sumatra czy Borneo. Nie hibernuje też panda wielka Ailuropoda melanoleuca. Przez długi czas, obok pandki rudej, nazywanej też pandą małą, uważano ją nie za niedźwiedzia, tylko za szopa. Później okazało się, że nawet panda mała ważąca od trzech do sześciu kilogramów nie zalicza się do szopowatych.

Najbliższe sobie ewolucyjnie są niedźwiedzie brunatne i polarne, dlatego do dziś mogą się krzyżować. Konsekwencją takich schadzek jest płodne potomstwo – pizzly albo golar bear. Owo nietypowe randkowanie to przede wszystkim skutek zmian klimatu, topnienia lodu morskiego w Arktyce. Największe i najbardziej mięsożerne niedźwiedzie na świecie, polujące na foki, z głodu zaczynają szukać pożywienia coraz dalej w głębi lądu, gdzie w okresie rui spotykają niedźwiedzie brunatne. Arctos z kolei wędrują coraz dalej na północ. Poszerzają swoje zasięgi, bo obecnie także na tych dawniej skutych mrozem terenach mogą znaleźć pożywienie. Jak dotąd ludzie zabili wszystkie krzyżówki, o których wiedzieli.

Robert mierzy wnętrze dziupli, sprawdza wysokość, szerokość, robi notatki. Chociaż niedźwiedzica spała zaledwie parę metrów od biegnącego obok szlaku, po którym zapewne, także zimą, wędrowali turyści, miała spokój. Na szczęście mało kto zapuszcza się tu poza utarte ścieżki, w las.

Druga ciemna jama i trzy komnaty

– Nie wiem, czy dasz radę tam wejść – mówi męski głos w słuchawce. – Nie zdecydowałem jeszcze, gdzie pójdę, ale wszystkie są wysoko na stromych zboczach.

Tomek Zwijacz-Kozica, szef działu badań naukowych i planowania ochrony przyrody oraz jeden z członków zespołu do spraw niedźwiedzi w Tatrzańskim Parku Narodowym, ma na myśli gawry, w których w tym roku spały niedźwiedzie noszące obroże telemetryczne. Chwila ciszy na powietrznych łączach.

– Ja też nie wiem, ale sprawdzę. Najwyżej zawrócę – odpowiadam.

Umawiamy się na dziewiątą w Kuźnicach, w siedzibie parku. Terenowym autem z firmowym logo z kozicą dojeżdżamy najdalej, jak się da. Mijamy grupki turystów wędrujących przez Dolinę Kościeliską. Jest na tyle ciepło, że oboje podwijamy nogawki spodni trochę ponad ciężkie buty trekkingowe. Tu, w wysokich górach, maj czasami jest jak lato, a czasami, zwykle wyżej – jak zima. Początkowo wędrujemy szlakiem. Po półgodzinie marszu odbijamy w ośnieżony żleb stromo pnący się do góry. Teraz rozumiem, co Tomek miał na myśli, kiedy powątpiewał w moje umiejętności.

– Jakbyś zaczęła zjeżdżać, zapieraj się kijkami, wyhamowuj – instruuje mnie, kiedy powoli wdrapujemy się do góry.

To akurat jest stosunkowo proste. Tomek, idąc przodem, wydeptuje schody w głębokim śniegu. Tylko czasami mokra pokrywa obsuwa się spod buta i wtedy na chwilę któreś z nas traci równowagę.

Kiedy docieramy do pasma kosodrzewiny, pyta, czy szłam kiedyś przez kosówkę. Nie, ale cieszę się, że schodzimy z otwartej przestrzeni, tu przynajmniej będzie się czego przytrzymać. Podobno dotąd tylko Adam Wajrak wiarygodnie opisał, co to znaczy przedzierać się przez kosodrzewinę. Ja o tym, jak wyczerpujące bywa, kiedy na długim odcinku idzie się przez wysokie, gęste krzaki z igłami, mam się przekonać dopiero parę miesięcy później. Tym razem to pestka.

Trafiamy na resztki zjedzonej już dawno kozicy. Zostały po niej jedynie włosy i parę kości. Niewykluczone, że to sprawka rysia. Próbki do badań Tomek zamierza zebrać w drodze powrotnej. Park od lat prowadzi monitoring kozic. Kiedy wychodzimy z zakrzewień, jest bardziej stromo, ale widać tu wydeptaną pomiędzy borówczyskami ścieżkę, którą chodzą zwierzęta. Ostrożnie stawiam kroki, żeby nie wychylić się za bardzo w stronę urwiska i nie stracić równowagi. Końcówka wymaga najwięcej skupienia. Pomocne są dwa rosnące tu świerczki, gdyby nie one, ryzyko stoczenia się na dół byłoby znacznie większe. Na miejscu myślę, że w życiu nie wzięłabym tej ledwo zauważalnej szczeliny za wejście do gawry. Ale rzeczywiście, pomiędzy ukośnie nachyloną skałą a czapą zmarzniętego i ubitego śniegu jest wąski prześwit. Mam wrażenie, że niezbyt szczupły człowiek miałby problem, żeby się przez niego przecisnąć, a co dopiero niedźwiedź! Może wychudzony po zimie, ale jesienią, z całym tym nagromadzonym tłuszczykiem? Tomek przypuszcza, że przed zimą, kiedy jeszcze nie było dużo śniegu, ten otwór mógł być szerszy. Albo planująca tu nocleg niedźwiedzica wgramoliła się od drugiej strony. Jest tam o wiele stromiej, a teraz w dodatku skały pokrywa lód, ale być może w listopadzie dała radę się tamtędy wspiąć. Gabaryty ursusów i to, jak się poruszają – lekko bujając się na boki – sprawiają, że wyglądają niezdarnie. W rzeczywistości to wyśmienici taternicy. Doskonale też chodzą po drzewach (zwłaszcza te młodsze!) czy przemieszczają się po konarach łączących dwie półki skalne nad przepaścią. Z jednej strony to pewnie zmysł równowagi, z drugiej – mocne pazury po parę centymetrów każdy, którymi można się zahaczyć. Poza tym misiek to głównie futro. Ono, zwłaszcza chłodną porą, sprawia wrażenie, jakby niedźwiedzia było nawet dwa razy więcej. To zresztą jeden z powodów zdarzającego się czasem przeszacowywania wagi przez weterynarzy, którzy mają podać środek usypiający dzikim zwierzętom, złapanym na przykład w pętlę na łapie.

Tomek wyjmuje z plecaka żółty plastikowy kombinezon. Bez niego byłby pewnie cały mokry. Śnieżna czapa już się topi.

– Masz pewność, że w środku nie ma niedźwiedzia? – Patrzę na niego pytająco.

Jak wynika z sygnału przesyłanego przez obrożę, samica już wyszła z jaskini. Na wszelki wypadek Tomek włącza latarkę w telefonie i próbuje zajrzeć do środka. Niewiele to daje. Ześlizguje się więc na plecach w dół. Patrzę, jak powoli przeciska się przez szczelinę i znika w ciemnościach. Nie ma go dobrych parę minut. Rozglądam się, bo widać stąd całą panoramę okolicy, próbuję rozpoznać znajome punkty.

Po wyjściu Tomek pyta, czy mam klaustrofobię. Nigdy nie wczołgiwałam się do jaskini. W zasadzie nie lubię ciasnych pomieszczeń, w których nic nie widać, mimo to znów postanawiam się przekonać. Biolog daje mi swoją starą kurtkę. Zapowiada, że pewnie i tak się zamoczę, ale ja czuję już tylko ciekawość tego, co kryje ciemna jama.

Tomek przestrzega, żebym uważała na głowę i ześlizguje się przede mną. Po metrze przesuwania się na plecach jama się rozszerza. Oboje mamy czołówki na głowach, w innym wypadku nic byśmy w tej części nie zobaczyli. Z wąskiego gardła trafiamy do przestronnej komnaty, w której staję wyprostowana, nawet z zapasem. Kolejne przewężenie, a za nim druga izba, jeszcze większa, z wyjściem na taras. I bobki kozic. Może skryły się tu przed burzą? Może nawet w czasie, kiedy niedźwiedzica spała parę metrów dalej? Obok obrośnięte pleśnią odchody lisa. Jest tu naprawdę wilgotno! Jasne staje się przy okazji, dlaczego przy wejściu do jamy czułam znajomy zapach, należący wcale nie do niedźwiedzia, a właśnie do rudzielca. Poza wilgocią i rudym mój nos nie wychwytuje nic szczególnego. W tej komnacie, oprócz wyjścia na półkę skalną z widokiem na Zakopane, jest jeszcze wąski korytarzyk. Prowadzi do czterometrowej jamy. To tu samica urządziła sobie wyściełany tarniną barłóg. Tak mówi Tomek, bo ja z poczucia, że to będzie jak naruszenie sacrum, tam nie zaglądam. „One naprawdę lubią, żeby było jak najciaśniej!”, myślę. Bo to i cieplej, i przytulniej. Na większej przestrzeni mogłoby być zimno i wietrznie.

Tomek oznacza to schronienie jako prawdopodobne miejsce gawrowania. Znalazł tylko jedne odchody i nie jest w stanie powiedzieć, jak są stare. Bo gdyby na przykład sygnał odbijał się od skały, moglibyśmy trafić w inne miejsce niż sam niedźwiedź. Zastanawiam się, czy szwendaniem się tu nie sprawimy, że brunatny drapieżnik nie skorzysta z tej jamy kolejnej zimy. Tomek mnie uspokaja – niedźwiedzie bardzo rzadko wracają do miejsc, w których spały minionego roku. Nikt na razie nie wyjaśnił, czy chodzi o względy czysto praktyczne, że kładzie się tam, gdzie akurat zastają go mrozy, czy może to kwestie bezpieczeństwa? Albo jakichś bakterii czy pasożytów, które namnażają się, jak się tak długo siedzi w jednym miejscu, a po czasie, bez „żywiciela”, umierają? Ta konkretna niedźwiedzica ma akurat zwyczaj wracania do jaskiń, z których już skorzystała, tyle że co drugi rok. Poza tym badacze wchodzą do takich jam wiele miesięcy wcześniej, zanim zasiedlą je niedźwiedzie, więc zapach ma szanse wywietrzeć. Nie robią tego dla rozrywki, lecz by zebrać niezbędne informacje.

Półka skalna na zewnątrz nie jest zbyt duża, ale wystarczy, żeby się położyć, kiedy słońce przyświeca i temperatura wzrasta powyżej zera. To tak zwany słoneczny barłóg (sun bed). Zawsze usytuowany blisko gawry. Wyróżnia się jeszcze dzienny (day bed), który niedźwiedź robi czasem w ciągu dnia, żeby się w nim zdrzemnąć i schronić przed ciepłem wiosenną czy letnią porą. Wygrzewające się na półce zwierzęta mogą oglądać turystów gramolących się na jeden z bardziej popularnych szczytów. To jednak na tyle daleko, że kompletnie nie robi to na nich wrażenia. Położenie tej gawry uświadamia mi, że niedźwiedzie w wielu miejscach Tatr wciąż jeszcze mają spokój, bo to naprawdę mało prawdopodobne, żeby ktokolwiek zapuścił się tu przypadkiem. Ani to teren dogodny dla skiturowców, ani szczególny dla wspinających się na dziko.

Wyjście ciasnym korytarzem na zewnątrz jest trochę trudniejsze niż wejście. Zapieram się nogami i daję radę. Tomek dziwi się, jak mało się pomoczyłam. A ja ogromnie się cieszę, że jednak nie mam klaustrofobii, która uniemożliwiłaby mi zakończoną przed momentem eksplorację.

W drodze powrotnej przypominam sobie, że w górach, zwłaszcza kiedy jest ślisko, o wiele trudniej jest przy schodzeniu niż podczas podchodzenia. Tomek z dużym doświadczeniem jazdy na nartach zsuwa się na butach w dół. Ja po jednej próbie tym razem nie idę jego śladem, staram się trzymać skraju stoku, gdzie łatwiej o krzaki, których mogę się przytrzymać. W pewnym momencie wpadam w poślizg i dzieje się to, o czym mówił – bardzo szybko nabieram pędu. Umysł przypomina mi o kijkach. Wbijam je więc mocno w ziemię przed sobą, haczą się, a mnie udaje się zatrzymać parę metrów niżej. Oddycham z ulgą. Przez chwilę nie było żartów. Końcówkę pokonuję pewniej, zjeżdżając trochę na butach, trochę na tyłku.

Kiedy schodziliśmy ośnieżonym żlebem, nad głowami przeleciała nam awionetka, a chwilę potem gdzieś za naszymi plecami obsunęły się kamienie. Parę godzin później Tomek sprawdził najświeższe namiary z obroży niedźwiedzicy, która spała w tej gawrze. Była w tym momencie blisko. Bardzo możliwe, że to ona spowodowała zsunięcie się kamieni.

Trzecia: kłody pod nogi

Jadę blisko dziewięćset kilometrów, żeby do niej wejść. Chorwacki Park Narodowy Risnjak z rysiem w logo leży już całkiem niedaleko wybrzeża i rzut beretem od Słowenii. To tu przedzieramy się przez powalone świerki i wspinamy na kolejne skałki w prawie trzydziestostopniowym upale. Jest 2 czerwca. Ekipa wyjątkowo liczna: ja, badacze Djuro Huber i jego uczeń Slaven Reljić, pracownicy parku: Dina Botta i Miroslav Janeš, oraz moja koleżanka Asia Sidoruk, która towarzyszy mi podczas tej wyprawy. Zamierzamy odnaleźć gawrę Mariji, młodej niedźwiedzicy, która wciąż jeszcze nosi obrożę. Tej zimy zachowywała się ciekawie. Dwa miesiące pospała w jednym punkcie, ale tylko do początku lutego, potem na parę dni przeniosła się w kolejny. Może zmieniła się pogoda, dlatego opuściła schronienie, a kiedy znów się ochłodziło, na chwilę jeszcze wróciła do odpoczywania i oszczędzania energii? W końcu pod śniegiem niełatwo znaleźć pożywienie. Całkiem niedawno wierzono, że jak niedźwiedź jesienią wejdzie do gawry, to do wczesnej, a czasem późnej wiosny się z niej nie rusza. Obserwacje drapieżników, głównie dzięki obrożom telemetrycznym, pokazują, że to wcale nie reguła. Co innego, jeśli myślimy o wysokich górach albo samicach, które urodzą lub opiekują się wciąż małymi niedźwiadkami. A Marija jeszcze nie miała dzieci.

Parę lat wcześniej najpierw huragan, a potem kornik zniszczyły ten w przewadze jodłowy las i obecnie powalone drzewa stanowią doskonałą barierę dla różnych gatunków ssaków, w tym najgroźniejszego ze wszystkich Homo sapiens. My jednak przechodzimy do pięciu metrów nad ziemią nad skalnymi rozpadliskami, próbując utrzymać równowagę na niezbyt masywnych pniach. Niekiedy udaje się przytrzymać gałązek jakiegoś drzewa, innym razem chwyta się za kłujące jeżyny, co daje efekt odwrotny do zamierzonego. Z podziwem patrzę na Djura, siedemdziesięciodwuletniego profesora, który jako jeden z pierwszych w Europie badał niedźwiedzie. Teraz wdrapuje się na kolejne kłody w zwykłych butach z wyślizganymi podeszwami (trekkingowe zabrał, ale oba na tę samą nogę!) i jeansach.

– Skoro niedźwiedź tu wszedł, to i ja wejdę. – Jego niebieskie oczy układają się w podkówki.

Rzeczywiście, ciało zadziwiająco dobrze odnajduje się w tym wymagającym terenie. Stopy wiedzą, gdzie stąpać, zupełnie jakby na co dzień chodziły nie po płaskim, ale właśnie takim podłożu.

Na prawie tysiącu dwustu metrach GPS pokazuje, że jesteśmy na miejscu. Rozdzielamy się i każde z osobna próbuje odnaleźć główną gawrę Mariji.

Pierwszy trafia na nią Miro. Niełatwo ją dostrzec, bo wejście zawalone jest wyschniętym konarem świerka. W skalną szczelinę, może odrobinę większą niż ta, którą widziałam w Tatrach, najpierw wciska się Djuro. Kiedy na zewnątrz sterczą już tylko jego nogi, mnie przed oczami staje Kubuś Puchatek, który utykał w różnych miejscach podczas prób dobrania się do miodku. Jednak profesor po chwili znika cały. Część jaskini, w której spała Marija, w wypełnianym przez Chorwatów formularzu ma określenie chamber, czyli pomieszczenie, izba, komora. Ma sto pięć centymetrów wysokości, sto siedemdziesiąt pięć szerokości i sto osiemdziesiąt sześć długości. Oczywiście w miejscach największej rozpiętości, bo wnętrze jaskini jest nieregularne, chropowate i nieco wilgotne. O tym, że po przeciśnięciu się przez wąski tunel, który ma prawie pięć i pół metra długości, jest przestronnie, przekonujemy się, kiedy cała nasza szóstka gramoli się do środka. Przez parę minut siedzimy wszyscy w kręgu, na wyściełanym z jodłowych i bukowych gałązek leżu, czasami przypadkiem świecąc sobie wzajemnie czołówkami po oczach. Marija weszła tu 2 grudnia, ale już po dwóch miesiącach zmieniła lokalizację. Próbujemy ją odnaleźć. Przez dziewięć dni odpoczywała pod wykrotem potężnego buka, którego porośnięta mchem bryła korzeniowa z wplątanymi w nią kamieniami stworzyła kopułę zabezpieczającą przed opadami śniegu i przynajmniej częściowo – wiatrem. Profesor od razu kładzie się na wyściełanych liśćmi skałach pod „zadaszeniem”. Może, żeby lepiej wczuć się w niedźwiedzia?

Inną niedźwiedzicą, którą Slaven namierza, jest siedmioletnia Frida. To chyba pierwsza w Europie niedźwiedzica, której założono obrożę telemetryczną z wbudowaną kamerą! Niestety, po dwóch tygodniach wizja wysiadła. Ale przez ten czas zdążyli na przykład zobaczyć, jak podnosi kamień, spod którego uciekają larwy, a ona je zlizuje. Z kolei na wideopułapce nagrało się, jak zupełnie beznamiętnie kopuluje z dużym samcem. On się gimnastykuje, całuje lub szepce coś do uszka, a ona, niewzruszona, podgryza w tym czasie trawę!

Gawra determinuje wszystko

Dostępność i jakość gawr to podstawa. Tak zwane dogodne siedlisko. Jeśli go brakuje, na danym terenie przedstawicieli tego gatunku nie ma na stałe. Wyznacznikiem występowania gdzieś populacji jest obecność niedźwiedzic z młodymi. W Polsce są to Tatry, Bieszczady i Beskid Żywiecki. Wydawałoby się, że Beskid Niski ma bardzo dobre warunki, ale ciężarne samice się na niego nie decydują. Czy powodami są fragmentacja i niewystarczająco duże obszary dzikie, zbyt intensywna penetracja przez człowieka związana z dostępnością terenu, który nie jest tak trudny jak na przykład wysokie Tatry? Brak większej liczby starych, dziuplastych jodeł? Ale przecież w Skandynawii niedźwiedzie potrafią przegawrować na gołym polu, przysypane śniegiem, o czym opowiadał mi Tomek Zwijacz-Kozica. Albo w mrowiskach! Bywają tam kopce tak potężne w obwodzie jak stara jodła. I do takiego zarośniętego kopca da się wejść jak do dziupli. To pokazuje, że ursusy dobrze adaptują się do przeróżnych warunków. O ile mają święty spokój. A to w Beskidzie Niskim utrudniają ludzie. Choć akurat w Magurskim Parku Narodowym turystów jest mało w porównaniu z Tatrzańskim czy Bieszczadzkim, to zimą lokalni zbieracze poroża jeleni tak licznie i tak intensywnie przeczesują lasy, że nie pozostaje to bez wpływu na próbujące odpoczywać niedźwiedzie. Z jakichś powodów nie ma ich również w Karkonoszach. Tu najpewniej decyduje brak korytarzy ekologicznych, czyli takich dróg, którymi te dość płochliwie zwierzęta odważyłyby się przewędrować.

Nie zawsze widać, że w danym miejscu spał niedźwiedź. Tomek był w jaskiniach, gdzie samica urodziła młode, ale w środku nie było po nich ani śladu. Najwyżej jedna zapleśniała kupa. Matka odchowała malce na gołych kamieniach.

Poszczególne niedźwiedzie bardzo się między sobą różnią. Każdy ma swoje zwyczaje, indywidualne zachowania, które czasem dekonspirują jego zasadniczą niewidzialność. Bo Ursus arctos to niewątpliwie największy duch naszych lasów. Można latami żyć tam, gdzie on, i nigdy go na dziko nie spotkać. Badaczka tych zwierząt Nuria Selva Fernández przez trzy lata koordynowała projekt obrożowania niedźwiedzi. Dwie ekipy kilka razy jeździły w Bieszczady, codziennie przez parę tygodni były w terenie. Ursusy w tym czasie widzieli dwa razy. Nie licząc oczywiście miejsc dokarmiania pod ambonami, bo to sztuczne przywabianie zwierząt.

– Tropisz ogromne zwierzęta, element megafauny, a znajdujesz jedynie ich tropy, kupy, włosy, ale z nimi bezpośrednio nie masz kontaktu! Żeby je zrozumieć, musisz interpretować pozostawione znaki, rozwiązywać zagadki – dzieliła się ze mną parę lat temu Nuria.

Olbrzymy, które mieszkają w drzewach

Niedźwiedzie, zwłaszcza samice, przywiązują się do terenu z kryjówkami do zimowania, czasem bardzo dużego. Szwedzi zaobserwowali, że można tu mówić o klanach rodzinnych. Bartek Pirga, biolog, pracownik Bieszczadzkiego Parku Narodowego, określa te miejsca gawrowiskami, obszarami ze starodrzewem, które zamieszkuje rodzina niedźwiedzi. To znaczy matka i jej młode. Te trzymają się blisko, dopóki któreś nie wybierze się na naprawdę daleką wędrówkę.

Bartek zna takie miejsca. To, do którego mnie zabiera, znajduje się akurat nie w parku narodowym, a na terenie Lasów Państwowych. Dla włodarzy LP stare drzewa mają jedynie wartość materialną, te z dziuplami – w zasadzie żadną. Dlatego nawet tak unikatowe obszary, jak ten, gdzie rosną ponaddwustuletnie jodły, idą pod ostrza pił. Tu udało się zatrzymać wycinkę. I wytyczyć osiem hektarów, które nie będą cięte! Jak dotąd to jedyny obszar chroniony ze względu na występowanie niedźwiedzi bytujących na terenie LP, precedens. Tyle że osiem hektarów dla przyrody to tyle co nic. Dla Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych w Krośnie, administrującej w sumie 542 200 hektarami[1], to zaledwie nieco ponad jedna tysięczna procent tej powierzchni. Bartek w pierwotnym raporcie, który przekazał przełożonym, oznaczył sto hektarów zwartego starodrzewa i nazwał to miejsce „Rezerwat Niedźwiedź”. Tyle że na pozostałych dziewięćdziesięciu dwóch hektarach aktualnie prowadzone są wycinki. Nic nie dały argumenty, że ochrona drapieżników ma sens, jeśli obejmuje duże obszary przez cały rok, nie wybrane miejsca punktowo i okresowo[2].

– Teraz to nawet trochę zabliźnione. Ale powszechne jest prowadzenie robót leśnych w bezpośrednim otoczeniu gawr, szlaków zrywkowych w taki sposób, że załadowane „surowcem” ciągniki obcierają wejścia do dziupli, spadają na nie całe drzewa, rozumiesz? Nikt-się-z-tym-nie-liczy. – Robi przerwy między słowami, jakby chciał mieć pewność, że chwytam powagę tego, o czym mówi. – W tym kraju ważna jest tylko eksploatacja. A to są ostatnie fragmenty takiego lasu poza parkiem narodowym. Mają rolę siedliskotwórczą. Są schronieniem dla wielu stworzeń. Poza niedźwiedziami mogą rodzić się tam i dorastać na przykład małe wilki. Nagrałem to kiedyś. Zaglądają tu nietoperze, gryzonie, ptaki. A do takiej gawry, przy której zaraz będziemy, nawet ryś i żbik.

Bartek zarzuca drabinę na plecy. Zamierza zdjąć fotopułapki, które rozwiesił przed zimą. Od paru lat prowadzi tu monitoring.

– Nie musisz ściszać głosu. Jak się zbliżasz do gawr, lepiej, żeby miśki cię usłyszały – słusznie zauważa. – Jak podchodzę sam, to klasnę w dłonie czy zagwiżdżę, żeby ewentualnie mogły odejść.

Czy zdarzyło mu się w ten sposób wypłoszyć? Raz. Zakładał fotopułapki w październiku, niedźwiedzica dość wcześnie budowała gniazdo. Nie widział jej. Na szczęście po dwóch tygodniach wróciła. Bardzo się stara nie wpływać na naturalne zachowania. Do gawr nie wchodzi, żeby nie zostawiać „smrodu”.

– Tutaj się poślizgnął, widzisz? Łapa i łsssit – imituje odgłos ślizgania się. – Tu tak jakby pięta młodziutkiego. Mierzy się długość tylnej, a przedniej długość i szerokość. To jest łapa przednia prawa. Do dwunastu centymetrów szerokości to osobnik młodociany. Największe tropy, jakie w życiu widziałem, miały osiemnaście i pół centymetra wszerz.

Jako pierwszą mijamy starszą gawrę, która w ostatnich latach jest jedynie odwiedzana, nikt w niej nie spał. Ma dziurę na przestrzał, główne wejście od dołu. Przeważnie wloty są od góry stoku. Bartek opowiada o dziupli w prawdopodobnie najgrubszej jodle w Polsce, która ma ponad pięć i pół metra obwodu. Podobno wejście ma jak do cerkwi. Po chwili parokrotnie głośno gwiżdże. Jest początek maja, wszystkie niedźwiedzie w Bieszczadach raczej już wstały, chociaż w ostatnich dniach przyprószyło. Zeschnięte liście buków pokryte są teraz nierównomiernie białą warstewką i szeleszczą pod naszymi stopami. Bartek wspina się na drabinę, żeby zdjąć kamerę przypiętą do drzewa naprzeciw gawry w takiej odległości, żeby nie niepokoiła zwierząt. Szybko przegląda nagrania na małym monitorze.

– Są wilki i oczywiście chodzący za bykami. – Ma na myśli zbieraczy poroży jeleni.

Zdaniem Bartka i wielu innych badaczy, poza pracami leśnymi w pobliżu gawr, niepokój niedźwiedzi wzmagają również poszukiwacze zrzutów. Nierzadko wypłaszają je z dziupli. Zresztą, spotkania z niedźwiedziami, gdzie człowiek doznał uszczerbku na zdrowiu, zwykle dotyczą właśnie tej grupy „leśnych pasjonatów”. Nie wspominając o samych jeleniach, które zbieracze, przeczesując niemal każdy fragment lasu, przeganiają z miejsca na miejsce, i to dzień po dniu od lutego co najmniej do marca, a czasem nawet do maja.

Druga z gawr ma wąskie elipsowate, ostro zakończone wejście. Prawdopodobnie wciąż za wąskie, żeby zmieścił się w nim niedźwiedź. To sypialnia w budowie, ale na razie miśki muszą ją jeszcze trochę powiększyć. Wygrzebać ze środka ten wypróchniały, miękki materiał. Bartek tym razem nie musi gwizdać, mieszkańców lasu ostrzega czujna sójka, która na nasz widok krzyczy.

– Wiesz, jak powstają gawry?

Zapytał mnie o to parę lat wcześniej podczas wspólnego wyjścia na liczenie jeleni na dawnym terytorium wilczycy Frei[3]. Wtedy jeszcze nie wiedziałam.

Żeby to wyjaśnić, warto zacząć od tego, kiedy i po co niedźwiedzie obrywają albo drapią korę drzew. Ślady pazurów wysoko na konarach zwykle są pozostałością po tym, że młode niedźwiadki często się wspinają. Pewnie trenują umiejętności, ale przede wszystkim – po prostu to lubią. Wtedy nawet wysoko nad głową widoczne jest parę głębokich krech po ich pazurach.

Kolejna grupa drapów, takich, gdzie widać, że łapa, która ich dokonała, była bardziej masywna, i które sięgają do dwóch i pół metra od ziemi, to ślady wonne i wizualne, co potocznie, choć nie do końca właściwie, określane jest znakowaniem. Towarzyszą mu czasem połamane wkoło młode drzewka albo gałęzie. Chodzi o pozostawianie związków zapachowych wydzielanych z gruczołów na skórze łap – potu i łoju, czyli po prostu o komunikację. W miejscach, gdzie zostały rysy po smyrnięciu pazurami, wypływa żywica. Lepka maź jest dla ursusów jak afrodyzjak, czochrają się o nią, szorując głową, szyją czy plecami po drzewach. Wyginający się na boki niedźwiedź na tylnych łapach wygląda, jakby tańczył! Z jednej strony, zostawia w ten sposób swój zapach, bo do żywicy lepi się mnóstwo włosów, z drugiej – czyści z różnych insektów, jak choćby kleszcze. Podobny taniec, czyli kołysanie się na boki w rytm niesłyszalnej muzyki, drapieżniki wykonują, wciskając łapy w ziemię, żeby pozostawić jak najwięcej pachnących informacji. W dodatku robią to powtarzalnie – chodząc tymi samymi ścieżkami, wcierają łapy dokładnie we wcześniej pozostawione ślady. Z kolei inne niedźwiedzie bardzo skrupulatnie je później wąchają. Taką popularną i uczęszczaną od lat dróżkę komunikacyjną z trwale już wygniecionym i wytartym od ursusowych stóp mchem widziałam w Kolumbii Brytyjskiej w Kanadzie. Po wiadomościach czytanych z łap orientują się, kto jest w pobliżu, kogo unikać albo z kim się spotkać.

Kiedy międzynarodowe zespoły naukowe zaczęły zgłębiać temat, wykryły dwadzieścia sześć powtarzających się substancji chemicznych, w tym sześć występujących wyłącznie u samców. Jedną z nich jest cembrenoid, feromon, którym mrówki i termity znakują swoje ścieżki i dzięki niemu rozpoznają poszczególne osobniki. Mieszkające w drewnie mrówki z rodzaju Colobopsis mają spłaszczony przód głowy. Używają jej jako drzwi, żeby zatkać intruzom wejście do gniazda. Swoim natomiast uchylają wrota właśnie po wymianie specjalnych feromonów zapachowych. Wiele zwierząt identyfikuje się nie na podstawie tego, jak inny osobnik tego samego gatunku wygląda, ale jak pachnie. Niedźwiedzie węch mają siedem razy czulszy od psa gończego rasy bloodhound. Nosem rozpoznają nie tylko płeć, wiek i status ursusa, który szedł przed nimi albo poczochrał się o mijane drzewo iglaste, ale najprawdopodobniej także jego indywidualną kompozycję zapachową, coś w rodzaju imienia. My, ludzie, koncentrujemy się na zmyśle wzroku, ale nawet kiedy nie jesteśmy tego świadomi, odbieramy również informacje zapachowe innych przedstawicieli naszego gatunku. Wiadomo na przykład, że w ten sposób rozpoznajemy, w jakim stopniu jesteśmy „spokrewnieni”. W dużym uproszczeniu – im większa zgodność tkankowa między nami, tym mniej odpowiada nam zapach danej, z pozoru obcej osoby. Chodzi o promowanie zróżnicowania genetycznego. Ot, jeden z tajników wzajemnego przyciągania, nad którym w filozofii czy literaturze głowimy się od setek lat.

Niedźwiedzie, choć mają swoje areały osobnicze, nie są terytorialne i większość czasu spędzają samotnie. Na jednym obszarze może jednocześnie przebywać kilka niespokrewnionych przedstawicieli Ursus arctos. Samce częściej wędrują daleko. Samice, szczególnie matki, są bardziej stacjonarne. Z tego powodu potrzebują złożonego systemu komunikacji, żeby nie wchodzić sobie w drogę, ale i jakoś dogadać się co do pożądanych spotkań. Informacje wymieniają także za pomocą swoistych tablic ogłoszeń z sygnałami chemicznymi. Ich funkcja jest głównie matrymonialna, służy do komunikowania dominacji i przyciągania partnerek. Na ogół wykorzystują je dojrzałe samce o wysokim statusie. To one najczęściej znakują w czasie rui u samic, mówiąc tym samym: „To ja tu podrywam dziewczyny, nie wcinać się!”. Każdy, kto się odważy, ryzykuje ostrą konfrontację. Znaczyć zdarza im się również przy gawrach albo przy zdobyczy. Czasem robią to także osobniki znajdujące się niżej w hierarchii, młode czy podporządkowane. Najbardziej lubią drapać jodły. Wojtek Juda ze schroniska w Balnicy w Bieszczadach, który od lat pomaga różnym naukowcom, opowiadał mi, że tam niedźwiedzie chętnie wybierały też modrzewie, świerki, a czasem brzozy. To gatunki domieszkowe, wyróżniające się na tle okołobalnickiego lasu. Ponieważ zwracały uwagę, świetnie nadawały się na nośniki wiadomości. Aprobatę tamtejszych niedźwiedzi zdobył jeszcze jeden typ tablic informacyjnych – drewniane słupy elektryczne. Wojtek zorientował się, jak powszechnie są używane, kiedy zbierał włosy do badań. Parę lat wcześniej sporo słupów zostało wymienionych, a potem pokrytych smołą. I niemal każdy był podrapany.

Zamiłowanie niedźwiedzi do ocierania się o lepkie naukowcy wykorzystują do pobierania próbek sierści. Smarują wtedy pnie dziegciem, a następnie owijają drutem kolczastym. Bardzo grube futro zwierzęcia chroni je przed zranieniem. W efekcie uzyskuje się dużo materiału do analiz. W ten sposób można sprawdzić na przykład poziom stresu, tego długotrwałego, bo taki sprzed paru godzin bada się również poprzez przestudiowanie świeżych odchodów albo próbki oddechu.

Wreszcie kluczowa sprawa dotycząca zagadki powstawania dziupli w jodłach – zjadanie łyka, czyli zdzieranie płatów kory nawet na kilka metrów wzwyż. Niedźwiedź, który to zrobił, niekoniecznie musi być olbrzymem. Zwierzak chwyta korę od dołu i ciągnie, więc ta odchodzi wysoko do góry, trochę jak skórka z banana. To pierwszy krok do powstania gawry: otwarcie drzewa na procesy gnicia i próchnienia. Takie przygotowywanie siedliska zajmuje długie lata, jego efekty zobaczą dopiero przyszłe pokolenia. Kolejne niedźwiedzie powiększają już wypróchniałe wnętrza. Razem z Bartkiem zastanawiamy się, czy jest w tym celowość i świadomość rezultatów. Dlaczego miałoby ich nie być? Bartek nigdy nie widział kory obdartej przez niedźwiedzia dookoła drzewa tak, żeby od tego umarło całe.

– Pomagają im w tym żubry – dorzuca. I chociaż zachodzi tu współpraca międzygatunkowa, trochę ciężej wyobrazić sobie, że dzikie krowy umyślnie wspierają przyszłe pokolenia niedźwiedzi. – Najpierw kopytami obdzierają podnóża korzeni jodeł, później obżerają korę.

Przed kolejną, piątą z sześciu naziemnych dziupli, które sprawdzamy, przestraszamy dwie słonki. Pewnie przeszłabym obok dziupli, nie podejrzewając, że może tu zimować niedźwiedzica z młodymi. Bartek też najpierw ją minął. A to właśnie gawra rozrodcza. Ma nieduże, zupełnie niepozorne wejście, w środku pozostały liście. Jeśli samica zamierza rodzić, przeważnie mości sobie posłanie świeżą jedliną. Na ekraniku fotopułapki widzimy, że czochrał się tu jeden brunatny. Kryjówka została odwiedzona cztery razy, ale bez gawrowania. Bartek zaobserwował, że poza matkami prowadzącymi młode niedźwiedziom rzadko zdarza się długotrwałe gawrowanie. To raczej odpoczynek, polegiwanie to w jednej, to w drugiej dziupli czy pod wykrotem, włażenie do nich na chwilę. To wyjaśnia, dlaczego tu, w Bieszczadach, ludzie tak często widują aktywne niedźwiedzie w styczniu czy w lutym, podczas gdy w wysokich górach, gdzie jest zimno i leży śnieg, zwierzęta twardo śpią. Inna sprawa, że zmiany klimatu i związane z nim ocieplenie, ale i działalność ludzi – zbieractwo, wycinki i dokarmianie – bardzo te naturalne procesy zakłócają.

– Skalę zaburzeń ciężko zmierzyć. Próbowałem na nęciskach łowieckich pomiędzy Wetliną a Cisną. Kiedy je inwentaryzowaliśmy, było ich chyba pięćdziesiąt siedem poza parkiem, często w bezpośrednim otoczeniu jego granic. Ponad siedemdziesiąt procent wszystkich śladów zimowej aktywności niedźwiedzi było zlokalizowanych właśnie w rejonach miejsc dokarmiania. – Badacz patrzy na mnie z rezygnacją.

O ile wyrzucanie resztek jedzenia za płoty, jeśli regularnie się powtarza, może generować problemy, o tyle deponowanie gdzieś ton żywności na pewno je powoduje. W dodatku wspiera się to systemowo. Większość nęcisk pod ambonami jest aktywna przez cały rok. W Bieszczadach na kilometrze kwadratowym co roku ląduje dwie i pół tony pokarmu! Marchewek, buraków, jabłek, kukurydzy, ziaren zbóż, a czasem po prostu chleba. To „element zarządzania populacjami zwierząt łownych”. Chodzi o to, żeby przed polowaniem były dorodne i w określonych miejscach podchodziły pod lufy. Ale badania wskazują, że dokarmianie kopytnych: jeleni czy dzików, zmienia także naturalne zachowania innych gatunków. Wpływa też na przykład na to, gdzie i jak daleko wyruszają niedźwiedzie, a to przecież zwierzęta, do których nie wolno strzelać od 1952 roku, od kiedy są pod ścisłą ochroną. Jedną z konsekwencji jest skrócenie tras ich przemieszczania się. Zamiast szukać partnerek gdzieś daleko, regularnie patrolują miejsca z karmą, nawet zimą. A to właśnie wędrowanie na duże dystanse okazuje się kluczowe dla łączności populacji i jej przetrwania.

Kolejna sprawa – to, co można znaleźć na nęciskach, nie jest zdrowe dla niedźwiedzi i zakłóca hibernację. Minionej zimy znajomi z Bieszczadów parokrotnie zamieszczali w mediach społecznościowych filmiki pokazujące samice z rocznymi czy dwuletnimi niedźwiadkami szwendające się gdzieś w grudniu czy styczniu. Po co spać, skoro można się najeść? Wokół takich śmietnisk w lesie na niedużym obszarze nagromadzonych jest sporo odchodów. To sprzyja rozprzestrzenianiu się chorób wśród zwierząt. Wpływa również na ptaki, bo na darmowe posiłki przychodzą różne drapieżniki, które w innym wypadku nie gromadziłyby się w jednym miejscu – lisy, żbiki, rysie czy wszystkożerne dziki. W konsekwencji przedstawiciele tych gatunków wyjadają jaja z pobliskich gniazd. Odbywające lęgi w otoczeniu takich hot spotów głuszce czy jarząbki, które swoje miejsca wychowu moszczą na ziemi, tracą nawet sześćdziesiąt pięć procent potomstwa. Wreszcie dokarmianie może także oswajać zwierzęta z jedzeniem pochodzącym od ludzi, których zaczynają kojarzyć jako dostarczycieli pożywienia. Ośmielać do podchodzenia bliżej ich siedlisk. Zwłaszcza że wiele nęcisk znajduje się w bezpośrednim sąsiedztwie wsi czy miasteczek, gdzie nie brakuje niezabezpieczonych resztek jedzenia.

Po co te gawry?

Niedźwiadki, kiedy się rodzą, ważą zaledwie trzysta pięćdziesiąt gramów. Przypominają maleńkie pieski wielkości ludzkiej dłoni. Są łyse, głuche i ślepe – uzależnione od matki. To dlatego miejsca na zimowe barłogi często są ciasne: maluchom w pierwszych tygodniach życia potrzeba przede wszystkim ciepła. Choć kiedy otworzą oczy i troszkę podrosną, ponoć harcują, ile się da. Oprócz tego, że zimą ciężej jest pozyskać pożywienie, to właśnie nieporadność dzieci sprawia, że ich matki się kładą. Słowo „sen” niezbyt trafnie opisuje ten osobliwy stan fizjologiczny. Podczas snu mózg przechodzi bowiem różne fazy: podczas jednej głęboko wypoczywa, w drugiej – aktywuje się (to wtedy śnimy). Z kolei podczas hibernacji fale w mózgu układają się w inny wzór – spokojny, powolny i ograniczony, a zwierzęta w letargu prawdopodobnie nie śnią.

Hibernacja u niedźwiedzi jest raczej płytka. Nie przypomina głębokiego letargu świstaka, który po nagłym wyciągnięciu z nory jeszcze długo nie będzie się ruszał. Temperatura ich ciała spada jedynie o parę stopni, nie jak u tych głęboko śpiących – niemal do poziomu temperatury otoczenia. Spowalniają oddech, bicie serca i metabolizm – ten ostatni nawet o siedemdziesiąt procent. To dlatego samica, pomimo że sama nie je, średnio od połowy stycznia (czasem młode rodzą się już pod koniec grudnia) do końca marca czy kwietnia, a nawet maja jest w stanie wyżywić mlekiem od jednego do czterech niedźwiedziątek. A przecież do gawry wchodzi w okolicach listopada. Traci w tym czasie nawet do jednej czwartej masy ciała – całego tego tłuszczu zgromadzonego od późnego lata do jesieni. Nie sika i się nie załatwia. Nic dziwnego, że pierwszą kupę po zimowaniu określa się korkiem. Wszystko, co ma w jelicie, jest wyssane do maksimum. Resorbuje też mocz, chociaż nerki i inne organy działają w tym czasie słabiej. Naukowcy od dziesięcioleci próbują rozszyfrować tajniki zimowego snu. Dowiedzieć się, jakim cudem Ursus arctos i inne niedźwiedziowate wychodzą z niego nie tylko bez szwanku, ale i na mocnych, stabilnych łapach.

Co innego maluchy, które opuszczając gawrę na wiosnę, ważą około dziesięciu kilogramów i wciąż są bardzo niezdarne. Józek Bobak, pracownik Tatrzańskiego Parku Narodowego i fotograf przyrody, zabrał mnie w miejsce z widokiem na szczeliny skalne, z których chętnie korzystają niedźwiedzice. Zdarzyło mu się podglądać je z przeciwległej strony zbocza. Raz widział, jak malce wypadły z jaskini. Była już wiosna, ale wciąż leżał śnieg, więc zamortyzował upadek. Stoczyły się żlebem, w sumie z paręnaście metrów. Samica przez cały dzień pomagała im gramolić się z powrotem do góry. Jeden był bardziej nieporadny od pozostałych i stale się ześlizgiwał. Wnosiła go więc w pysku, ale on po chwili znów był na dole. Kiedy do niego schodziła, pozostałe dwa piszczały wniebogłosy. On też skomlał, nieskutecznie próbując utrzymać równowagę. Z dziur w skałach wydobywał się jeden wielki skowyt. I gaworzenie matki do dzieci.

2 On

Ten, którego imienia nie wolno wymawiać

„Na początku był lęk”. Tymi słowami Ryszard Kiersnowski otwiera ponadczterystustronicową monografię zatytułowaną Niedźwiedzie i ludzie w dawnych i nowszych czasach[4]. Rzeczywiście, od zarania dziejów jedną z głównych emocji, jaką budziły w nas niedźwiedzie, był lęk. Towarzyszyły mu fascynacja i podziw. Jednak rządziły lęk i rywalizacja: o zasoby, pokarm, a w czasach, kiedy po ziemi stąpał niedźwiedź jaskiniowy – przypuszczalnie nawet o dach nad głową.

W Biblii, folklorze, języku, literaturze czy mitach niedźwiedź jawił się jako groźna bestia pożerająca ludzi. Co ciekawe, w Europie więcej niepokoju od zawsze budził wilk. Przyczyna, o czym zresztą wspomina Kiersnowski, wydaje się prozaiczna – wilków było po prostu więcej. Częściej też atakowały zwierzęta, które człowiek hodował. Z kolei na obszarach Eurazji i Ameryki Północnej ursus stał się również obiektem czci, istotą nadprzyrodzoną, a nawet leśnym człowiekiem. Do dziś opowiadamy sobie historie o mitycznej Wielkiej Stopie. Niedźwiedzie darzymy szacunkiem, po części pewnie ze względu na ich gabaryty. Pociągają nas takie wartości jak odwaga czy siła, które im przypisujemy. Wreszcie – przypominają nam bezpośrednio nas samych. Kiedy przemieszczają się na dwóch nogach, w pozycji wyprostowanej, posturą przypominają człowieka. Mają chwytne łapy, którymi majstrują przy różnych rzeczach. Tylnymi nogami pozostawiają ślady przypominające odbicia ludzkich stóp. Chętnie dopatrujemy się podobieństw.

Kiedy zajmujący się tematem koegzystencji między Homo sapiens a dużymi drapieżnikami John Linnell prowadził badania na Bałkanach, zauważył, że mieszkający tam ludzie mówili o konkretnych niedźwiedziach i ich indywidualnych charakterach. Jeden był wiecznie wkurzony i zrzędliwy. Inny łagodny i dobry. Podobne rzeczy słyszałam w polskich górach. Na przykład jedna samica była spokojna i dostojna, a druga nerwowa. O ile niedźwiedzie postrzegamy osobniczo, o tyle wilki demonizujemy zbiorowo jako gatunek. Szare są dynamiczne, pojawiają się i szybko znikają, żyją w grupach rodzinnych, w dodatku polują na pożądane przez myśliwych jelenie. Ursusy poruszają się powoli, są zajęte swoimi sprawami, jak cierpliwe zbieranie borówek. Przedstawiciele Canis lupus dla organizacji ekologicznych są symbolem ochrony przyrody. Bywają też wykorzystywane jako pionek w rozgrywkach o przywileje i prawa grup o najbardziej spolaryzowanych podejściach w myślistwie czy rolnictwie. To wilk, nie niedźwiedź, stał się odzwierciedleniem dzikości i tego, co kryje się za nieokiełznanym drapieżnictwem. Potężny arctos z różnych względów się temu wszystkiemu wymyka. Może po części dlatego, że inaczej niż w przypadku wilka Kościołowi katolickiemu nie udało się go aż tak silnie naznaczyć. Niemniej w najdawniejszym piśmiennictwie religijnym brunatny przedstawiany był jako jeden z zesłanych na ziemię demonów, diabeł pod postacią zwierzęcia, bestia i symbol gniewu. W Biblii w Księdze Daniela(7,2–5) pojawia się taki opis: „Cztery ogromne bestie wyszły z morza, a jedna różniła się od drugiej… A oto druga bestia, zupełnie inna, podobna do niedźwiedzia, z jednej strony podparta, a trzy żebra miała w paszczy między zębami”. Nawet jedna z bestii Apokalipsy św. Jana (13,2) łączy w sobie budzące grozę części lwa i niedźwiedzia: paszczę pierwszego i łapy drugiego.

W wielu krajach funkcjonował podział na niedźwiedzie dobre i złe, spokojne i straszliwe. Rozróżnień i określeń było wiele, w zależności od miejsca na mapie. W Szwecji mówiono o niedźwiedziach trawowych oraz bijących. Te drugie specjalizowały się w porywaniu koni. W Szwajcarii były łagodniejsze – trawowe i mrówkowe lub kamienne – oraz groźne, zwane też głównymi albo końskimi. Dawni górale rozróżniali wręcz kilka odmian niedźwiedzi zasiedlających Tatry. Miało to związek z ich wiekiem i wyglądem futra.

Suknia niedźwiedzia, czyli okrywa włosowa, zmienia się w trakcie życia, a nawet w ciągu roku. Ma kolory od ciemnożółtej po ciemnobrązową, niemal czarną. O młodych do mniej więcej trzeciego roku życia niedźwiedziarze[5] mówili mrowiecnioki. Cechowała je łagodność i dieta – żywiły się przeważnie roślinnością i oczywiście – mrówkami. Szarawe ursusy w średnim wieku to pławniki. Te najstarsze, od brunatnosiwych po czarne, to marśniki. Ewentualnie borcoki. Z kolei w języku rosyjskim utarło się określenie „owsiannik” na zwierzę średniej wielkości, które dobierało się do płodów rolnych, zwłaszcza owsa.

Reszta tekstu dostępna w regularnej sprzedaży.

Przypisy

[1] Dane za: krosno.lasy.gov.pl, bit.ly/3YP85gf, dostęp: 6.03.2024.

[2] Rozporządzenie Ministra Środowiska z dnia 16 grudnia 2016 roku w sprawie ochrony gatunkowej zwierząt mówi o ustaleniu strefy ochronnej o promieniu pięciuset metrów wokół gawry od 1 listopada do 30 kwietnia.

[3] Młoda wilczyca z Bieszczadów, której Bartek Pirga założył obrożę telemetryczną. Zastrzelona w Pieninach, gdzie szukała terytorium do założenia rodziny.

[4] R. Kiersnowski, Niedźwiedzie i ludzie w dawnych i nowszych czasach, Warszawa 1990, s. 13.

[5] Myśliwy polujący na niedźwiedzie.

WYDAWNICTWO CZARNE sp. z o.o.

czarne.com.pl

Wydawnictwo Czarne

@wydawnictwoczarne

Sekretariat i dział sprzedaży:

ul. Dukielska 83C, 38-300 Gorlice

Redakcja: Wołowiec 11, 38-307 Sękowa

Dział promocji:

al. Jana Pawła II 45A lok. 56

01-008 Warszawa

Opracowanie publikacji: d2d.pl

ul. Sienkiewicza 9/14, 30-033 Kraków

tel. +48 12 432 08 50, e-mail: [email protected]

Wołowiec 2024

Wydanie I