Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
„Dokąd idzie, wiedziała. Ale skąd idzie – to musi dopiero wymyślić. Musi wymyślić całe swoje życie i tak, aby każdy uwierzył”. Te zdania otwierające opowiadanie Bogdana Wojdowskiego o ukrywającej się na wsi Małce, jednej z bohaterek Anny Bikont, mogłyby rozpoczynać historię pozostałych dziewczynek – Elżuni, Blimy Janki, Dorki, Ireny. Choć ich wojenne doświadczenia były podobnym koszmarem, dalsze losy potoczyły się zupełnie odmiennie: wszak z traumą każdy próbuje radzić sobie po swojemu.
Nigdy nie byłaś Żydówką to intymne reporterskie studium charakterów, życia w ukryciu, ratowania się lub bycia ratowaną. Ciężaru, który niesie się przez całe życie: bólu, tęsknoty, niemożliwości zapomnienia, ale również ukrytej siły, by stawić czoło przyszłości, nawet gdy nieustannie pada na nią długi cień Zagłady.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 280
W serii ukazały się ostatnio:
Norman Lewis Neapol ’44. Pamiętnik oficera wywiadu z okupowanych Włoch (wyd. 2)
Stig Dagerman Niemiecka jesień. Reportaż z podróży po Niemczech (wyd. 2)
Jakub Szymczak Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym
Mariusz Szczygieł Gottland (wyd. 5)
Jacek Hugo-Bader Dzienniki kołymskie (wyd. 3)
Marjorie Wallace Milczące bliźniaczki
Norman Lewis Głosy starego morza. W poszukiwaniu utraconej Hiszpanii (wyd. 2)
Jerzy Haszczyński Rzeźnia numer jeden i inne reportaże z Niemiec
Ed Vulliamy Ameksyka. Wojna wzdłuż granicy (wyd. 2)
Karolina Domagalska Nie przeproszę, że urodziłam. Historie rodzin z in vitro (wyd. 2)
Lene Wold Honor. Opowieść ojca, który zabił własną córkę (wyd. 2)
Tomasz Grzywaczewski Wymazana granica. Śladami II Rzeczpospolitej (wyd. 2)
Peter Robb Sycylijski mrok (wyd. 3)
Amos Oz Na ziemi Izraela
Iza Klementowska Samotność Portugalczyka (wyd. 2)
Aneta Pawłowska-Krać Głośnik w głowie. O leczeniu psychiatrycznym w Polsce (wyd. 2)
Paweł Smoleński Pochówek dla rezuna (wyd. 4)
John Vaillant Tygrys. Na tropie rosyjskiej bestii
Harley Rustad Zagubiony w Dolinie Śmierci. Obsesja i groza w Himalajach
Bartek Sabela Wędrówka tusz
Jamie Bartlett Królowa kryptowaluty. Historia miliardowego cyberprzekrętu
Małgorzata Nocuń Miłość to cała moja wina. O kobietach z byłego Związku Radzieckiego
Roman Husarski Kraj niespokojnego poranka. Pamięć i bunt w Korei Południowej (wyd. 2)
Bartosz Józefiak Wszyscy tak jeżdżą
Tomáš Forró Gorączka złota. Jak upadała Wenezuela
Douglas Preston, Mario Spezi Potwór z Florencji. Śledztwo w sprawie seryjnego mordercy
Piotr Lipiński Wasilewska. Czarno-biała
Agnieszka Pikulicka-Wilczewska Nowy Uzbekistan
Taina Tervonen Grabarki. Długi cień wojny w Bośni
Kalina Błażejowska Bezduszni. Zapomniana zagłada chorych
Katarzyna Kobylarczyk Ciałko. Hiszpania kradnie swoje dzieci
Jacek Hołub Beze mnie jesteś nikim. Przemoc w polskich domach (wyd. 2)
W serii ukażą się m. in.:
Jelena Kostiuczenko Przyszło nam tu żyć. Reportaże z Rosji (wyd. 3)
Barbara Demick Światu nie mamy czego zazdrościć. Zwyczajne losy mieszkańców Korei Północnej (wyd. 3)
Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.
Projekt okładki Agnieszka Pasierska
Projekt typograficzny i redakcja techniczna Robert Oleś
Na okładce fotografia Elżuni Frydrych, z archiwum Anny i Aleksandra Edelmanów
Wybór fotografii Anna Bikont i Magdalena Budzińska
Copyright © by Anna Bikont, 2023
Redakcja Magdalena Budzińska
Korekta Julia Żak / d2d.pl, Iwona Łaskawiec / d2d.pl
Skład Robert Oleś
Konwersja i produkcja e-booka d2d.pl
ISBN 978-83-8191-804-6
Tam na środku podwórza
stoją Lilka i Róża:
znów się istnieć uparły
jak to bywa umarłym.
Ja nie pójdę, nie pobawię się z wami
mnie nie wolno z umarłymi dziewczynkami.
„Chodź Joaśka zagramy w klasy!”
Mnie nie wolno wy robicie grymasy.
„Chodź Joaśka za kamykiem poskacz!”
Mnie nie wolno, wy mówicie z żydowska.
[…]1
Joanna Kulmowa, Klasy
„Jak zaczęli strzelać, powiedział, że ma córkę w klasztorze w Zamościu, że on nie przeżyje tego, a ja przeżyję, więc mam zająć się po wojnie tą córką. Powiedziałem: »Dobra, dobra, nie pleć głupstw«”1. Był19 kwietnia 1943 roku, dzień wybuchu powstania w getcie warszawskim.
Reporterka Hanna Krall zapytała Marka Edelmana, co się stało z dziewczynką.
„– Nie ma jej. Wyjechała do Ameryki. Jacyś bogaci ludzie zaadoptowali ją i bardzo ją kochali. Elżunia była piękna i mądra. A potem popełniła samobójstwo.
– Dlaczego?
– Nie wiem. Kiedy byłem w Ameryce, poszedłem do tych rodziców. Pokazali mi jej pokój. Niczego w nim nie zmieniali od jej śmierci. Ale nadal nie wiem, dlaczego to zrobiła”2.
„Miała wszystko – pisała dalej Krall w książce Zdążyć przed Panem Bogiem – kochających rodziców, pokój z drogimi zabawkami, a później świetny dyplom i przystojnego narzeczonego, ale któregoś dnia połknęła środki nasenne i został po niej ten piękny pokój, seledynowo-biały, w którym jej dobry amerykański ojciec nie pozwala przestawić żadnej rzeczy i mówi, że tak musi zostać na zawsze. Amerykański ojciec pytał doktora Edelmana, dlaczego ona to zrobiła, ale nie umiał odpowiedzieć, chociaż to była Elżunia, córka Zygmunta, który mówił: »Ja nie przeżyję tego, ale ty przeżyjesz, więc żebyś pamiętał, że w Zamościu, w klasztorze, jest moje dziecko…«”3.
W Przemyślu, nie w Zamościu. Ale to nie Edelman ją stamtąd zabrał, więc nie musiał pamiętać.
Elżunia, wtedy już Elza Shatzkin, popełniła samobójstwo 18 października 1962 roku, miała dwadzieścia pięć lat. Cztery lata wcześniej opublikowała w magazynie literackim Uniwersytetu Cornell opowiadanie o sześcioletniej żydowskiej dziewczynce ukrywanej w klasztorze:
Przemyśl – grudzień 1942
Szósta rano. Znowu jest szósta rano, bo słyszę dźwięk dzwonu. Nienawidzę tego dźwięku. Mam sześć lat i jest godzina szósta. To miłe. Muszę zobaczyć, czy Józefina się obudziła. Ma tylko cztery lata. Jeśli się nie obudzi albo jeśli zmoczy łóżko, zbiją mnie, a może ją też. Biją każdego, szczególnie jeśli jesteś mała. Przyszła siostra Katarzyna. Nosi ciężką brązową suknię, długą do ziemi, na którą mówią „habit”. […]
Chodź, Józefino, teraz się umyjemy. Józefina nie zmoczyła znów łóżka. Przytula się do mnie, jakbym była jej matką. Ale ja jestem za mała. […]
Dzisiaj jest sobota. Wieczorem wykąpiemy się i dadzą nam czyste koszule. Być nagą to nie jest miłe, dlatego musimy mieć na sobie nasze brudne koszule, kiedy się kąpiemy, i myć się pod koszulą. […]
Dlaczego siostra Agata jest niedobra? Jest ładna, ale niedobra. Janka miała dziurawe majtki. Wszystkie stałyśmy w szeregu i Janka musiała zdjąć majtki, a siostra Agata zbiła ją paskiem od habitu. Janka płakała, bo się wstydziła i ją bolało.
Matka przełożona jest dla mnie miła. Wie, że jestem Żydówką i naprawdę nie nazywam się Maria. Nazywam się Chana Stern. To źle być Żydem i nigdy nikomu o tym nie powiem. Wszystkie siostry by zginęły i mnie by zabito. Mam bardzo dobre stopnie z religii i chcę pójść do pierwszej komunii, ale mi nie pozwolą. Mam nadzieję, że matka przełożona nie powiedziała im, że jestem Żydówką. Żydzi robią macę z krwi chrześcijańskich dzieci. Mój dziadek był Żydem. Miał długą białą brodę i nosił kapotę, tak jak siostra Katarzyna. Wkładał szal w paski i modlił się do Boga cały dzień. Nie sądzę, by jadł taką macę.
Gdybym mogła mieć moją lalkę! Przyniósł mi ją tatuś. Nie wiem, gdzie oni teraz są. Lalka otwierała oczy i mówiła „mama”. Kiedyś, kiedy chorowałam na odrę, dawno temu, tatuś przyszedł ze swoim przyjacielem. On też był chyba Żydem. Nie dałam im poznać, że nie śpię, wyciągałam się i wyciągałam, żeby widzieli, że jestem duża.
W zeszłym roku w żółtym pokoiku było nudno. Nikt w budynku nie mógł wiedzieć, że jesteśmy Żydami. Za dużo płakałam i pan Malinowski i mama zatykali mi usta okropną szarą chustką. On zawsze grał ze mną w domino i czytał mi różne opowieści. Był starym człowiekiem z rudą brodą, mama mówiła, że jest bohaterem. Czasami odwiedzał nas tatuś. Gwizdał na pobudkę, przytulał mnie i podrzucał do sufitu. Mama i pan Malinowski uczyli mnie, jak się modlić, wiązać sznurowadła i obierać jabłka tak, jak trzeba. Nauczyli mnie Ojcze nasz i innych specjalnych modlitw. […]
Przejechał pociąg i usłyszałam długi gwizd. Rozpłakałam się, bo nikt mnie nie kocha i jestem sama na tym świecie. Chcę do mojej mamy i do mojego tatusia. Ale oni są Żydami. Mam nadzieję, że nie umarli. Jeśli nie są martwi, prawdopodobnie ktoś przyjdzie i zabierze mnie z powrotem do nich. Jest zimno, ale będę teraz spać. Jezus wie, że go kocham. Nie ma nic przeciwko Żydom4.
Urodziła się 18 grudnia 1936 roku. Pierwsze słowa, które słyszała, pewnie były w jidysz. Jej ojciec Zelman Frydrych był działaczem Bundu, a to był język bundowskich domów i język jej dzielnicy. Chociaż już pokolenie rodziców Elżuni zwracało się często do dzieci po polsku. Mieszkali na Pańskiej 67. Zelman był sekretarzem Jutrzenki (w jidysz – Morgensztern), organizacji prowadzącej robotnicze kluby sportowe. Wchodził w skład bundowskiej milicji, która broniła Żydów przed nacjonalistycznymi bojówkarzami5.
Elżunia Frydrych, 1937
Archiwum Anny i Aleksandra Edelmanów
Cyna i Zelman Frydrychowie, 1939
Archiwum Anny i Aleksandra Edelmanów
Granica getta przecinała Pańską na wysokości numeru 71, tak że nie musieli się przeprowadzać, gdy Niemcy nakazali Żydom przeniesienie do dzielnicy zamkniętej6. (Później mieszkali przy Nowolipkach 60). W getcie Frydrych dalej organizował zajęcia sportowe dla młodzieży, miał też pracę (czy przynajmniej pieczątkę, że ją ma) jako urzędnik w Zakładzie Zaopatrywania Dzielnicy Żydowskiej.
Elżunia skończyła pięć lat z kawałkiem, gdy wiosną 1942 roku poszła w getcie do pierwszej klasy. Miała zajęcia z pisania, czytania, rachunków, śpiewu, robót ręcznych, gimnastyki, rytmiki i rysunku. Z wszystkiego dostała piątki – czwórkę tylko jedną, z pisania. Gdy spojrzeć na jej charakter pisma tuż po wojnie, trudno się dziwić – rzeczywiście bazgrała7.
Zdjęcia Zelmana Frydrycha i jego żony Cyny z legitymacji ubezpieczeniowej, 1937
Ze zbiorów Żydowskiego Instytutu Historycznego im. E. Ringelbluma
Tym pismem zapełniła cztery strony zatytułowane Mój życiorys. Anna Edelman, córka Aliny Margolis i Marka Edelmana, znalazła je po śmierci mamy wśród listów od Elżuni. Pewnie napisała to jeszcze w Polsce, na ich prośbę, niedługo po tym, jak do nich trafiła; pismo jest bardziej dziecinne niż to z listów wysyłanych już później, ze Szwecji i Stanów. Miała zatem mniej niż dziesięć lat. Mój życiorys to tytuł trochę na wyrost. Są to różne dziecinne opowieści, nieskładające się w spójną całość. O getcie jedno zdanie: „Nosiłam szmatkę na szyi, na której było napisane moje imię nazwisko i data urodzenia”.
Jej świadectwo szkolne, podobnie jak karty ubezpieczeniowe jej i rodziców, znajduje się w dziale dokumentów z gett Żydowskiego Instytutu Historycznego. Nie wiadomo, jak się zachowało ani jak tam trafiło. Gdy myślimy o czasie wojny, a szczególnie o Holokauście, wydaje nam się, że wywołał nagłe zerwanie więzów łączących ludzi z codziennością – ale tak nie było. Frydrych posługiwał się dalej tą samą legitymacją ubezpieczeniową, którą wyrobił sobie w latach trzydziestych. Na karcie ubezpieczeniowej Elżuni odnotowane są jej kolejne wizyty lekarskie, pierwsza w kwietniu 1937, ostatnia w lipcu 1941 roku, tyle tylko że jej lekarki, od czasu niemowlęctwa Elżuni potwierdzającej zalecenia medyczne czerwonym stemplem z nazwiskiem „dr Luba Aniosztejn”, nie ma już w getcie8.
W lipcu 1942 roku, gdy rozpoczęły się deportacje z getta, Bund wysłał Zelmana Frydrycha z misją. Trzeba było ustalić, dokąd jadą pociągi odjeżdżające z Umschlagplatzu – według zapewnień Niemców Żydzi byli wywożeni „na wschód” do pracy. Dobrze się nadawał do podróżowania po Polsce: „Jeden z najbardziej odważnych i niestrudzonych ludzi w podziemiu. Przystojny młody mężczyzna, silny, dobrze zbudowany, wysportowany, który wyglądał jak marzenie niemieckiego propagandysty o aryjskim blondynie”9. Dojechał do Sokołowa Podlaskiego, gdzie dowiedział się, że linia kolejowa się rozwidla – Niemcy zbudowali nową bocznicę, która prowadzi do niedalekiej wsi Treblinka. To tam jadą pociągi z Warszawy. Wracają puste. W Sokołowie spotkał uciekiniera z obozu, mężczyznę w strasznym stanie: mocno posiniaczonego, zakrwawionego, ubranie miał w strzępach10. Numer bundowskiego pisma „Ojf der Wach”, w którym ukazała się relacja Frydrycha, udało się wydrukować dopiero 20 września, już po zakończeniu wielkiej akcji, która pochłonęła trzysta tysięcy ofiar, ale wiadomości zdobyte przez Frydrycha, a także innych łączników i uciekinierów z Treblinki, rozchodziły się w getcie z ust do ust (inna sprawa, czy chciano w nie wierzyć)11.
Nie wiem, w którym momencie i jakim sposobem Elżunia wyszła z getta. Pewnie zorganizował to Frydrych po powrocie z Sokołowa. Nie mógł już mieć wątpliwości, że jeśli jego rodzina trafi na Umschlagplatz, będzie to oznaczać śmierć.
Z początku ukrywała się z matką po „aryjskiej stronie” na warszawskiej Woli. To był pokoik z maleńkim oknem wychodzącym na podwórko, w środku tylko wąskie łóżko. Nie wolno im było wychodzić. Ojciec mieszkał gdzie indziej; wyposażony w „dobry wygląd” i dobre dokumenty, krążył między gettem a „aryjską stroną”, organizując przemyt broni do getta na przygotowywane powstanie. Gospodarze pozwalali mu odwiedzać żonę i córkę raz w tygodniu. „Byłam z mamusią, tatuś spał w hotelach, a resztę dnia nie wiem, jak spędzał, bo przychodził do nas tylko od czasu do czasu – opisała ten czas Elżunia. – Z nami też był pewien staruszek, który nazywał się Malinowski”12.
Naprawdę nazywał się Bernard Goldstein. Był kolegą czy raczej mentorem Zelmana, o dwa pokolenia starszym, znanym działaczem Bundu, przed wojną organizatorem bundowskiej samoobrony. Kierował nią dalej w kwietniu 1940 roku, w czasie tak zwanego pogromu wielkanocnego, gdy grupy młodych warszawiaków atakowały Żydów na ulicach i włamywały się do domów, gdzie biły, demolowały, kradły.
W listopadzie 1942 roku, czyli już po wielkiej akcji, Marek Edelman odprowadził Goldsteina do bramy getta, a po „aryjskiej stronie” czekał na niego Frydrych. Umieścił go tam, gdzie ukrył żonę i córkę. Z Bernardem spędziły miesiąc, półtora, siedząc na tym jednym wąskim łóżku i nasłuchując, co dzieje się u gospodarzy (tylko na noc ich współlokatorowi udostępniano pomieszczenie obok)13.
To z wydanej po wojnie w Stanach książki wspomnieniowej Goldsteina wiemy trochę o Elżuni z tamtego czasu. Gdy Goldstein przyszedł, jej mama, „ta sama elegancka piękna Cyla”, rozpłakała się na jego widok. Pięcioletnia dziewczynka, „ładna, ruchliwa blondynka, której niebieskie oczy promieniały energią i inteligencją”, przesiadywała przy oknie, patrząc, jak inne dzieci bawią się na podwórku, i nie umiejąc zrozumieć, dlaczego nie może do nich dołączyć. „Zarazem jednak przerażało nas – pisał – jak świadoma jest naszej niebezpiecznej sytuacji. Czasem zapominałem się i przechodziłem na jidysz. Niemal wpadała w histerię. »Niech pan przestanie mówić w tym języku. Nie rozumie pan, że chodzi o nasze życie?« – syczała groźnie po polsku”. Często płakała. „Matka próbowała ją uciszyć. Czasem jedynym sposobem było wciśnięcie do jej małej buzi chusteczki. Płacz dziecka bardzo denerwował naszą gospodynię. Sąsiedzi wiedzieli, że nie ma dzieci”14.
Małżeństwo Chomątowskich, które ich ukrywało, prowadziło bogate życie towarzyskie, wieczory przy kartach przeciągały się do późna15. Odwiedzał ich też sąsiad pracujący w tej samej fabryce co Chomątowski, zagorzały narodowiec, raz został na noc. „Cyla i ja siedzieliśmy całą noc, trzęsąc się ze strachu, że dziecko mogłoby się obudzić i zapłakać lub odezwać się zbyt głośno, może poprosić o wodę, o cokolwiek, a to byłoby dla nas wyrokiem”16.
„Musiałyśmy z mamusią mówić cicho i bronić zaglądania do pokoju” – zapamiętała ten czas Elżunia17.
Gospodarz, działacz podziemia, zachowywał stoicki spokój, natomiast gospodyni panicznie się bała i co raz wybuchała płaczem. Zgodziła się ukrywać Żydów, bo uważała, że musi walczyć z Hitlerem (była córką Niemki i Polaka, jej dwóch braci walczyło na froncie po niemieckiej stronie i o nich też się denerwowała)18.
Więc to był jej pomysł: w klasztorze w Przemyślu Chomątowska miała siostrę czy też znajomą. Elżuni powiedziano, że pojedzie do miejsca, gdzie są inne dzieci, z którymi będzie mogła biegać na dworze i świetnie się bawić. Gospodyni nauczyła ją modlitw i nowego imienia – może to wtedy z Elizy-Ilzy, jak na nią wołano w domu, stała się Elżunią. Potem pojechała – zapamiętała, że ojciec wywiózł ją tramwajem za miasto, a tam przejęła ją Chomątowska. „Przy tej sposobności [tata] dał mi swoją fotografię, którą chowałam skrzętnie, aż wreszcie zgubiłam”19. Gdy Chomątowska miała wracać do Warszawy, „Elza nie dawała jej wyjechać. Płakała i błagała, żeby nie zostawiać jej samej”20.
Elżunia: „Na drugi dzień pani Ch. wyjechała, a ja zostałam w zakładzie. Ogarnęła mię dziwna samotność i lęk. W zakładzie rygor był bardzo surowy, za najmniejsze przewinienie karano. Musiałam sama cerować pończochy, obierać kartofle, sprzątać pokoje. Każda z nas, która miała po sześć lub siedem lat, miała pod opieką młodszą dziewczynkę, to jest 2, 3-letnią”21.
Nie można zatem mieć wątpliwości, że jej opowiadanie o klasztorze należałoby zaliczyć do gatunku non-fiction. Tak ją widzę, gdy o niej myślę: mała dziewczynka, której po koszmarze getta i strachu ukrywania się obiecano dużo koleżanek i zabaw, a zamiast tego trafia do ponurego, zimnego miejsca, gdzie dzieci są bite za winy, których nie popełniły, a wszystko jest grzeszne, włącznie z myciem.
Ale klasztor uratował ją od śmierci.
Do pokoju zajmowanego przez Cylę Frydrych wprowadziła się w miejsce Elżuni Pola Flinker, żona bundowskiego działacza. Gdy któregoś dnia musiały na wiele godzin opuścić mieszkanie, bo dom miała sprawdzać komisja sanitarna, zostały zatrzymane przez grupę szmalcowników. Zabrali im wszystko. Dotarły do domu niemal nagie i bose i ze względów bezpieczeństwa musiały zmienić kryjówkę. Nie miały dokąd pójść. Trafiły do Franciszka Szczerbińskiego, ojca Chomątowskiej, u którego wraz z innymi działaczami ukrywał się Frydrych. Szczerbiński należał do ludzi z „szarej strefy” między pomaganiem a szmalcownictwem. Przechowywał Żydów, pozwalał nawet im organizować konspiracyjne zebrania, ale wszystko za duże pieniądze. Któregoś razu dwóch zblatowanych z nim żandarmów wkroczyło do jednej z kryjówek i zażądało sowitego wykupu od pary, którą właśnie przyjął. Cyla i Pola w pośpiechu opuściły to miejsce22. Następne mieszkanie, na Świętojerskiej, okazało się jeszcze mniej bezpieczne – ukrywali się tam działacze Bundu i przechowywana była broń. Ktoś doniósł, wkroczyli Niemcy, mężczyzn zastrzelili, Cylę i Polę wysłali do obozu w Lublinie. Zginęły na Majdanku23.
Powstanie zastało Frydrycha w getcie przypadkiem, to był czas, kiedy Zelman, pseudonim „Zygmunt”, przebywał głównie po „aryjskiej stronie”. Walczył na terenie szopu szczotkarzy. Marek Edelman opowiadał Hannie Krall: „Wyszliśmy na podwórku, podpalali nas ze wszystkich stron, ale getto centralne na szczęście jeszcze się nie paliło, tylko nasz teren, fabryka szczotek […]. Rzuciliśmy się przez podwórza. Dobrnęliśmy do muru na Franciszkańskiej, w murze był wyłom, ale oświetlał go reflektor. Ludzie znów zaczęli histeryzować – że nie pójdą, że w tym świetle wystrzelają nas co do jednego. Krzyknąłem: »Jak nie, to zostaniecie sami«, i zostali, z sześciu chyba, a Zygmunt strzelił w reflektor z jedynego karabinu, jaki mieliśmy, i udało nam się szybko przeskoczyć”24.
30 kwietnia „Zygmunt” Frydrych i „Kazik” Ratajzer zostali wysłani na „aryjską stronę”, by zorganizować pomoc dla żołnierzy Żydowskiej Organizacji Bojowej – wydostali się tunelem wykopanym pod ulicą Muranowską. W maju Frydrych przewiózł grupę powstańców, która wyszła z getta, z Milanówka do kryjówki załatwionej w podwarszawskiej wsi Płudy. Wydani przez gospodynię zostali tam rano otoczeni przez Niemców i rozstrzelani25. Wraz z nim zginęli: Gabryel Fryszdorf, rodzeństwo Błonesów: Jurek, Lusiek (jeden z najmłodszych żołnierzy w powstaniu, miał trzynaście lat) i ich siostra Guta, oraz Fajga Goldsztejn26. Frydrych został pośmiertnie oznaczony Krzyżem Walecznych27.
Nie wiemy, kiedy Elżunia dowiedziała się o śmierci rodziców.
Nie wiemy też, kiedy odebrano ją z klasztoru – daty się nie zgadzają. Ale na pewno przywiozła ją z powrotem do Warszawy Adina Blady-Szwajger, łączniczka ŻOB-u. Dlaczego ją stamtąd zabrała? Przecież nie dlatego, że dziewczynce było źle – jak ktokolwiek miałby się o tym dowiedzieć? Może przyszła wiadomość, że nie jest bezpieczna, bo Niemcy szukają żydowskich dzieci w klasztorach?
„Kiedy [Adina] przyjechała po nią, siostry nie zadawały pytań – opisywała Alina Margolis-Edelman, której Adina musiała to opowiadać. – Elżunia podeszła do niej, nawet na nią nie patrząc. Nie patrzyła na nią, kiedy szły do pociągu ani kiedy jechały pociągiem”28.
Adina Blady-Szwajger umieściła ją w „zaufanym mieszkaniu” na Krochmalnej 529. Przypuszczam, że gospodarz był z PPS-u, to były najczęstsze bundowskie kontakty. Elżunia nie musiała się tam chować bez słowa w zamkniętym pokoju, uchodziła za polskie dziecko.
To pewnie z tego czasu pochodzi historia, którą opowiedziała później przyjaciółce, Irenie Klepfisz, a Irena opisała ją w poemacie Bashert. Elżunia została wysłana po zeszyt. „Dostaje za mało reszty i zwraca uwagę sklepikarzowi. Ten przewierca ją wzrokiem: »Bardzo akuratna. Całkiem jak Żydówka. A może jesteś Żydóweczką?«”30.
Na Krochmalnej została do sierpnia 1944 roku.
Marek Edelman: „Gdy wybuchło powstanie, to Janek, ojciec tej rodziny, […] poszedł do oddziału na Starówce. Wtedy jego żona, zwykła dziewucha z Krochmalnej, wyrzuciła Elżunię na ulicę, bo wiedziała, że więcej pieniędzy już nie dostanie”31.
Te dzieci z ulicy – gdy wybuchło powstanie, było ich niemało, rodzice poszli do pracy, zostali odcięci gdzieś w mieście i już nie mieli jak wrócić, albo zginęli – zbierała Rada Główna Opiekuńcza, oficjalna organizacja pomocowa koncesjonowana przez Niemców. Jacyś sąsiedzi doprowadzili Elżunię do RGO i stamtąd trafiła do Pruszkowa. „Tam było takie pole, na które przychodzili ludzie i wybierali te dzieci. Elżunię wziął jakiś młynarz, żeby mu gęsi pasała. A potem się zrobiło zimno i ten młynarz był dla niej bardzo niedobry” – opowiadał Marek Edelman32.
Elżunia pisała, że była we Włochach, ale to chyba ta sama historia – podwarszawskie Włochy są niedaleko Pruszkowa. Wspomina gospodynię, panią Dulbińską. „Pierwszy dzień była dla mnie bardzo pobłażliwa, lecz potem, gdy się przyzwyczaiłam, biła mnie”33. Opisuje szczegółowo dwa zdarzenia. Oprócz niej była tam druga dziewczynka, młodsza, Basia. Kiedyś zajmowały się czymś na dworze i zobaczyły, że sąsiadka karmi roczne dziecko. „Basia patrzyła w chleb jak w tęczę, bo była bardzo głodna”, ale gdy sąsiadka dała jej kawałek, obie dziewczynki zostały przez Dulbińską pobite. Innym razem, gdy gospodyni zrobiła na kolację racuszki, zamknęła Elżunię i Basię w drugim pokoju. „My nie spałyśmy, bo byłyśmy głodne, aż wreszcie zasnęłyśmy”34.
Alina Margolis-Edelman: „Po jakimś czasie młynarz oddał dziewczynkę do znajomego ślusarza w Żyrardowie, który miał warsztat i reperował w nim rowery. To czwarte miejsce było takie, jakby była we własnym domu”35.
Została po wojnie. Nie zgłosili jej do żadnej organizacji żydowskiej – nie mieli przecież pojęcia, że przyjęli żydowskie dziecko.
Marek Edelman: „Potem wojna się skończyła, a przecież Zygmunt kazał mi odnaleźć córkę. Więc zacząłem jej szukać”36.
Alina Margolis: „Jak to się stało, że minął rok i nie mówiliśmy o sprawie Elżuni?”37.
Rzeczywiście. Dlaczego Edelman zaczął jej szukać dopiero po roku?
Może był w marnym stanie psychicznym. („Przeczytałam gdzieś – mówiła mi Hanna Krall – że Marek był po wojnie w depresji. Kto słyszał po wojnie o depresji? Markowi nie chciało się żyć”). Może nie umiał, nie chciał wracać do tego, co dopiero przeżyli? Pisała o tym tużpowojennym czasie Alina Margolis, pracując nad opowiadaniem o Elżuni, Historią jednej dziewczynki, z tym że ten fragment wyrzuciła z ostatniej wersji tekstu, przechował się w brudnopisie: „Było nam wesoło, tańczyliśmy, nawet Marek nauczył się tańczyć, już nie podskakiwał, ale poddawał się rytmowi. Może to dziwne, a może nie: nigdy, ale to nigdy, nikt z nas nie próbował wrócić do tak przecież niedawnej przeszłości. Pewnego dnia Marek powiedział mi: »Trzeba znaleźć dziecko Zygmunta«. Nie wiedziałam, o co chodzi. Ale już po chwili to jedno zdanie weszło w nasze życie”38.
Wcześniej, gdy tylko skończyła się wojna, Edelman poszedł szukać brata Elżuni. Przyrodniego brata, syna kobiety, która pomagała bundowcom po „aryjskiej stronie” i u której przez jakiś czas przechowywał się Frydrych.
Hanna Krall:
– W tej samej rozmowie, w której Frydrych poprosił go o zajęcie się Elżunią, powiedział Markowi, że dopiero co urodziło mu się dziecko. Ta kobieta miała pralnię na Twardej, naprzeciw bramy getta. Marek, jak ją odwiedził, zapamiętał, że miała rumieńce, bo ludzie zaraz po wojnie rumieńców nie mieli. Gdy przyszedł drugi raz, już jej nie zastał. Wyprowadziła się, nie zostawiając po sobie śladu.
„Ona była bardzo zakochana – opowiadał Edelman Ance Grupińskiej. – Poszedłem do niej, bo ja się czułem zobowiązany. Powiedziała mi: »Przepraszam, proszę do mnie nie przychodzić«. Ona hołubiła Zygmunta przez ten cały czas. […] Nawet nie mogę ci powiedzieć, jak ona się nazywa. Znałem adres, ale nie znałem nazwiska”39.
Elżunia z pewnością nigdy się nie dowiedziała, że ma brata. Ani on, że ma siostrę. Najpewniej jego matka nigdy mu nie wyjawiła, że był synem Frydrycha, zgłosiłby się wtedy przecież do Marka Edelmana.
11 stycznia 1946 roku ekshumowane zwłoki Zelmana „Zygmunta” Frydrycha i jego współtowarzyszy pochowano uroczyście na cmentarzu żydowskim w Warszawie40. Może to po pogrzebie Edelman postanowił odszukać jego córkę?
Ślad po niej urwał się im w sierpniu 1944 roku. Ale udało się ustalić, że dziećmi z Krochmalnej zajęła się RGO. Edelman z Aliną znaleźli w rejestrze organizacji fiszkę z fałszywym nazwiskiem Elżuni i adresem młynarza w Pruszkowie. On ich skierował do rodziny w Żyrardowie. Edelman twierdził, że przyjechał po Elżunię dużym samochodem z powiewającą amerykańską flagą41. To by znaczyło, że szukał jej z pomocą Jointu, żydowskiej organizacji pomocowej z siedzibą w USA.
Nie ma zachowanych materiałów o Elżuni w dokumentach Jointu. To by zresztą graniczyło z cudem, bo dokumenty Jointu są bardzo wybrakowane. Najgorzej jest ze zbiorem oznaczonym literą „D”, czyli „Dzieci”. Jest tam dosłownie kilka teczek, i to o numerach powyżej sześciuset, co świadczy, jak wiele pierwotnie ich było. Być może pracownicy Jointu sami je zniszczyli tuż przed rozwiązaniem organizacji w Polsce w 1950 roku? Zważywszy na ówczesny klimat i restrykcje wobec innych stowarzyszeń żydowskich, mogli się spodziewać tego, co nastąpiło: rewizji, zapieczętowania lokali, zamknięcia organizacji, a teczki zawierały dużo wrażliwych danych – przez kogo dzieci zostały zaadoptowane, czy i jak miały zostać nielegalnie wywiezione z Polski42.
Alina Margolis-Edelman opowiadała mi w wywiadzie udzielonym jeszcze w ubiegłym stuleciu: „Bardzo ją kochali i nie chcieli nam jej oddać. Wtedy działała żydowska organizacja, która dawała pieniądze, żeby je wręczyć przy odbieraniu żydowskich dzieci tym, którzy je przechowali. Przyjechaliśmy następnym razem z pieniędzmi i dochodząc do ich domu, usłyszeliśmy krzyki: »Elka, chowaj się, Żydy po ciebie przyjechały«. Ta rodzina nie chciała nic wziąć, choć to byli naprawdę biedni ludzie. Ale ich młodszy syn siedział w więzieniu za AK, a Marek znał między innymi Cyrankiewicza. »Jak pani odda Elżunię, to ja wyciągnę pani syna z więzienia«, – powiedział i tak się stało. Zabraliśmy Elżunię. Po dziś dzień nie daje mi to spokoju”43.
W opowiadaniu, które potem napisała o Elżuni, ta scena i dalsza historia zostały mocno udramatyzowane: „Matka, żona ślusarza, miała łzy w oczach, kiedy słuchała. Zapadła cisza. »Nie możemy oddać dziecka, to jest teraz nasze dziecko« – powiedział wreszcie ojciec. Elżuni nie było, uciekła gdzieś i nie zobaczyliśmy jej […]. Proponowana suma była zawrotna. […] »Nie możemy oddać dziecka – powiedział ślusarz. – Nie sprzedamy Elżuni«. Teraz ja miałam łzy w oczach. Elżunia zresztą też upierała się, że jest córką tej pani”44. Po kolejnej wizycie „oddali nam Elżunię. Ojciec wziął ją na kolana i długo mówili do siebie. Matka bardzo płakała. Ja miałam ściśnięte serce. Pojechaliśmy z Elżunią do naszych przyjaciół do Warszawy. Na drugi dzień przyjechała pani z Żyrardowa. Przywiozła nam rzeczy Elżuni: sukienkę, bluzeczkę, buciki, sandałki i dokładny rachunek za wydatki na Elżunię w ciągu jej pobytu. Było to 460 dolarów. Nie chciała ani grosza więcej. Płakała. […] Potem wróciliśmy do Łodzi. Przez całą drogę Elżunia cichutko płakała […]. Od czasu, kiedy ojciec zostawił ją w klasztorze, u nas było to już dla Elżuni piąte miejsce, do którego miała się przyzwyczaić […]. Po trzech tygodniach Elżunia, chociaż byłam zdecydowanie za młoda na mamę takiej dużej dziewczynki, zaczęła do mnie mówić »mama«. Myślałam o rodzinie w Żyrardowie. Wiedziałam, że tamta mama, chociaż odzyskała syna, płacze w nocy”45.
W wersji Marka Edelmana było inaczej: „Ta pani powiedziała, że nie może się z nią rozstać. W końcu oddała ją za ileś tam dolarów”46. Anka Grupińska, której Edelman to opowiadał, przypomniała mu, co mówiła mi Alina: że Edelman załatwił u Cyrankiewicza zwolnienie ich syna i dlatego polscy opiekunowie oddali Elżunię.
„Poszedłem, ale nie do Cyrankiewicza, tylko do prokuratora na Pradze. Ala nie ma zielonego pojęcia i fantazjuje. Ona nigdy nie miała pamięci”47.
Czytając to, słyszę charakterystyczny, zniecierpliwiony głos Edelmana. Łatwo się niecierpliwił, a gdy miał sposobność powiedzieć coś o kimś ostro, nie wahał się.
Grupińska dopytuje dalej:
„– Czy można powiedzieć, że to był taki handel wymienny: Elżunia-córeczka za syna wypuszczonego z więzienia?
– Nie, niee. I to wszystko działo się o wiele później, dwa–trzy miesiące później. Kiedy ja odbierałem Elżunię od tej pani, ten chłopak, to było dziecko jeszcze, był w domu. Dopiero potem aresztowano go za AK, bo on poszedł do lasu. I ten prokurator z Pragi go wypuścił. A pani z Żyrardowa za pieniądze Elżunię oddała. Najpierw nie chciała, nie chciała, ale jak zaczęła liczyć i okazało się, że jest tych pieniędzy dużo, to sama ją przywiozła.
– Czy miałeś później z tą kobietą z Żyrardowa jakiś kontakt?
– Nie, nigdy. Po co?”48.
W kwietniu 1946 roku Elżunia mieszka już z Aliną i Markiem w Łodzi. Tak wynika z karty rejestracyjnej z ŻIH-u, gdzie podany jest jej adres na Mostowej, a jako opiekun figuruje Marek Edelman49.
„Jak się ją myło – mówił – to jedną piąstkę miała cały czas zaciśniętą i nie można jej było zmusić, by otworzyła. Nie otwierała. Nie – to nie. Potem się okazało, że przez trzy lata trzymała tam kartkę ze swoim prawdziwym nazwiskiem – Frydrych. Nikt się nie zorientował. Wiedziałam, że nie wolno – tłumaczyła nam potem”50. I dalej, o posłaniu jej do szkoły: „Drugiego czy trzeciego dnia mówi, że nie będzie chodziła, bo przyszła mama jakiejś Zosi i powiedziała córce, by nie siedziała z Żydówką w ławce”51.
Podobne doświadczenia – antysemickich zachowań polskich rówieśników – miało po wojnie wiele żydowskich dzieci. Ale co z opowieści Aliny Margolis i Marka Edelmana zostało wydobyte z pokładów pamięci tamtego czasu, a nałożyło się na wspomnienia już później, gdy odległe zdarzenia uległy przetworzeniu? Co z tych wspomnień zbliża nas do historii Elżuni, co nas od niej oddala? Opowieść Edelmana o tym, jak Elżunia przez lata trzymała w piąstce karteczkę ze swoim nazwiskiem, na zdrowy rozum nie ma znamion prawdopodobieństwa – każdy z nas wie, że na choćby lekko zmoczonej kartce atrament się rozmyje. Alina Margolis opowiadała mi z kolei o amerykańskim przybranym ojcu, który tak pokochał Elżunię, że wydziedziczył dla niej swoich synów – sprawdziłam: nic podobnego52. A jak było z odebraniem dziewczynki od opiekunów z Żyrardowa? Czy rodzina wymieniła ukochaną przybraną córeczkę za uratowanie syna AK-owca (wersja Aliny), czy oddała ją za dolary (wersja Marka)? Czy Alina przechowała pamięć tamtych zdarzeń i emocji, a Marek wyparł szczegóły, nakładając na wspomnienia kalkę, że żydowskie dzieci odbierało się po wojnie za pieniądze? Każde z nich opowiadało inaczej: czy to Marek relacjonował zbyt sucho, lakonicznie, niecierpliwie, czy to Alina stworzyła dramatyczną historię, naddając emocje z powodu wyrzutów sumienia po śmierci Elżuni? To prawda, że łatwo i często się winiła.
Marek Edelman z Elżunią pod pomnikiem upamiętniającym powstanie w getcie w dniu odsłonięcia, 16 kwietnia 1946
Archiwum Anny i Aleksandra Edelmanów
No a potem zdarzył się pogrom kielecki, po którym większość polskich Żydów chciała wyjechać.
Z Belgii przyjechała do Edelmanów Estera Iwińska. Siostra Wiktora Altera, przywódcy Bundu, i sama też bundystka, znana adwokatka, przed wojną broniła więźniów politycznych. „Jak będzie pogrom w Łodzi i ją zabiją, to na twoje sumienie” – powiedziała Edelmanowi53. Znał Iwińską sprzed wojny. Należała do grupy działaczek, które objęły go opieką po śmierci jego matki, gdy miał piętnaście lat54.
Gdyby Elżunię chciała wywieźć do Palestyny organizacja syjonistyczna – z reguły to syjoniści sprawnie wywozili dzieci z Polski – Alina i Marek za nic by się nie godzili. Ale naciskała ważna dla nich postać. Obydwoje wywodzili się z rodzin bundowskich, w przypadku Marka identyfikacja z organizacją stała u podstaw jego wyborów.
Alina pamięta, że do argumentu o antysemityzmie doszedł ten, że są biednymi studentami. Po tygodniu ustąpili. Elżunia była u nich niecałe pół roku. Jej wyjazd nastąpił błyskawicznie – już 30 lipca 1946 roku, czyli w tym samym miesiącu, w którym doszło do pogromu, pisała do nich ze Szwecji.
Elżunia pojechała do Szwecji, bo stamtąd miała wyruszyć dalej, do Stanów. Czekała tam na nią adopcyjna rodzina załatwiona dzięki staraniom Iwińskiej. Ale nie udawało się wyrobić szybko amerykańskiej wizy, trwało to w sumie półtora roku. Od jesieni 1946 roku Elżunia chodziła więc w Szwecji do angielskiej szkoły.
Alina Margolis: „Pisała do nas listy. Ale każdy list zaczynał się od: »Dlaczego ja tu przyjechałam?«”55.
Czytam po latach listy Elżuni. W tych wysłanych ze Szwecji prosi o przysłanie słownika polsko-angielskiego i polskich cukierków:
[…] bo już za nimi tęsknię, to dlatego że tutaj prawie wszystkie są mdłe, obrzydliwe i wstrętne […] mogą być albo krówki i landrynki, albo też trochę tego i trochę tego. (14 listopada 1946)56
Całuje was za to po 10 razy na każdego. Tak jak w domu, prawda? […] Wiesz, Aluśku, ja bym wolała zaniechać tej całej hecy z Ameryką i z Tobą w Polsce spokojnie żyć. Ale trudno, co się stało, to się nie odstanie. Polskie książki zabiorę ze sobą wszystkie.
I dopisek do Marka:
Kochany Brzydusie-Paskudusie. Nic nowego Ci nie powiem, bo przecież co do Ali piszę, odnosi się także do Ciebie. Tylko tak parę słów, że bardzo chcę Cię zobaczyć i potrzeć się o nieogolone policzki. (List niedatowany, z 1947 roku)
Oj, moja Aluśko, bardzo bym chciała wrócić z powrotem. Tęsknię do polskich książek, do polskich koleżanek i w ogóle do Polski. (24 lipca 1947)
To są trzy listy, w których pisze o tęsknocie. Jest jeszcze dramatyczny list wysłany po przyjeździe do Stanów:
Kochana moja Aluńku! Mogę powiedzieć z czystym sercem, że już teraz żyję normalnie i nic mi nie brakuje, a jednak od czasu do czasu robi mi się okropnie smutno, bym chciała gryźć i drapać wszystkich naokoło, i czuję się, jakby mi jednak coś brakowało, chociaż nie wiem co. Najczęściej się to staje wieczorem i nie kończy aż następnego dnia rano. Naturalnie staram się uspokoić, ale najczęściej mi to trudno przychodzi. (List niedatowany, z 1948 roku)
Ale ton całej korespondencji jest inny. W listach widać rezolutną dziewczynkę, która znalazła sobie silne oparcie w świecie książek (a jakie to cudowne wsparcie!).
Kochany Marku! Dziękuję Ci bardzo za książkę. Tak mnie zaciekawiła, że po przeczytaniu myślałam nad nią chyba godzinę. (6 kwietnia 1947)
Elżunia w Szwecji, 1947
Archiwum Anny i Aleksandra Edelmanów
Reszta tekstu dostępna w regularnej sprzedaży.
1 Joanna Kulmowa, Klasy [w:] tejże, Moja pełnia czyli Wiersze lubiane, Warszawa 2000.
1 Hanna Krall, Zdążyć przed Panem Bogiem, Kraków 2000, s. 6.
2 Tamże, s. 65.
3 Tamże, s. 107–108.
4 Elza Frydrych Shatzkin, Przemysl – December 1942 [w:] The Tribe of Dina. A Jewish Women’s Anthology, ed. by Melanie Kaye-Kantrowitz, Irena Klepfisz, Boston 1986, s. 165–167. Wszystkie cytaty ze źródeł angielskojęzycznych w przekładzie Heleny Łuczywo.
5 Bernard Goldstein, The Stars Bear Witness, transl. by Leonard Shatzkin, London 1950.
6 Mapa getta warszawskiego [w:] Barbara Engelking, Jacek Leociak, Getto warszawskie. Przewodnik po nieistniejącym mieście, Warszawa 2013.
7 Świadectwo Ilzy Frydrych, 7.06.1942, Archiwum Żydowskiego Instytutu Historycznego (dalej – AŻIH) 221/29.
8 Notatki o pomocy leczniczej, udzielanej członkowi rodziny ubezpieczonego lub innej osobie – córka Eliza, AŻIH 221/29.
9 Tak opisał go Bernard Goldstein w książce The Stars Bear Witness, dz. cyt., s. 248.
10 Tamże, s. 249–250.
11 Maria Ferenc, „Każdy pyta, co z nami będzie”. Mieszkańcy getta warszawskiego wobec wiadomości o wojnie i Zagładzie, Warszawa 2021.
12 Elżunia Frydrych, Mój życiorys, rękopis, niedatowany, archiwum prywatne Anny i Aleksandra Edelmanów.
13 Bernard Goldstein, The Stars Bear Witness, dz. cyt.,s. 302–304.
14 Tamże,s. 305–307.
15 Zakładam, że nazywali się Chomątowscy. W wydanej po angielsku książce Goldsteina występują jako „Chumatovsky”, a Elżunia w życiorysie pisze „Homontowscy”.
16 Tamże, s. 309.
17 Elżunia Frydrych, Mój życiorys, dz. cyt.
18 Bernard Goldstein, The Stars Bear Witness, dz. cyt.
19 Elżunia Frydrych, Mój życiorys, dz. cyt.
20 Bernard Goldstein, The Stars Bear Witness, dz. cyt., s. 311.
21 Elżunia Frydrych, Mój życiorys, dz. cyt.
22 Bernard Goldstein, The Stars Bear Witness, dz. cyt. To najście zostało też opisane przez jedną z osób, która ukrywała się wtedy u Szczerbińskiego (David Klin, À cache-cache avec la mort. Un résistant juif àVarsovie de 1939 à 1945, Paris 2017).
23 Bernard Goldstein, The Stars Bear Witness, dz. cyt., s. 322.
24 Hanna Krall, Zdążyć przed Panem Bogiem, dz. cyt., s. 63–64.
25 Anka Grupińska, Odczytanie listy. Opowieści o powstańcach żydowskich, Kraków 2002; Anka Grupińska, Ciągle po kole. Rozmowy z żołnierzami getta warszawskiego, Warszawa 2000.
26 Tamże; List Centralnego Komitetu „Bundu” do Wojewódzkiego Komitetu Żydów w Polsce z 9.01.1946, AŻIH 352/132.
27 Tamże.
28 Alina Margolis-Edelman, Historia jednej dziewczynki, „Gazeta Wyborcza”, 25.10.2005.
29 Tamże.
30 Irena Klepfisz, Bashert [w:] Her Birth and Later Years. New and Collected Poems 1971–2021, Middletown 2022, s. 151.
31 Witold Bereś, Krzysztof Burnetko, Marek Edelman. Życie. Po prostu, Warszawa 2008, s. 234.
32 Anka Grupińska, Ciągle po kole, dz. cyt., s. 304.
33 Elżunia Frydrych, Mój życiorys, dz. cyt.
34 Tamże.
35 Alina Margolis-Edelman, Historia jednej dziewczynki, dz. cyt.
36 Anka Grupińska, Ciągle po kole, dz. cyt., s. 304.
37 Alina Margolis-Edelman, Historia jednej dziewczynki, dz. cyt.
38 Alina Margolis-Edelman, Brudnopis tekstu wydrukowanego jako Historia jednej dziewczynki, archiwum prywatne Anny i Aleksandra Edelmanów.
39 Anka Grupińska, Ciągle po kole, dz. cyt., s. 293.
40 List Centralnego Komitetu „Bundu” do Wojewódzkiego Komitetu Żydów w Polsce, dz. cyt.
41 Anka Grupińska, Ciągle po kole, dz. cyt., s. 304.
42 Rozmowa z Moniką Taras, 2023.
43 Anna Bikont, Ala z elementarza, „Gazeta Wyborcza”, 18.12.1999.
44 Alina Margolis-Edelman, Historia jednej dziewczynki, dz. cyt.
45 Tamże.
46 Anka Grupińska, Ciągle po kole, dz. cyt., s. 305.
47 Tamże.
48 Tamże.
49 Karta rejestracyjna Frydrych Elżbieta, nr 43627, z 2.04.[1946], AŻIH 303/V/428. Elżunia jest też odnotowana w Wydziale Ewidencji i Statystyki (Karta Elżbieta Frydrych, AŻIH 303/V/425).
50 Witold Bereś, Krzysztof Burnetko, Marek Edelman,dz. cyt., s. 237.
51 Tamże.
52 Alina Margolis-Edelman, Historia jednej dziewczynki, dz. cyt.
53 Witold Bereś, Krzysztof Burnetko, Marek Edelman, dz. cyt., s. 237.
54 Joanna Szczęsna, Jak bundowiec z syjonistą, „Gazeta Wyborcza”, 25.09.2012.
55 Alina Margolis-Edelman, Historia jednej dziewczynki, dz. cyt.
56 Wszystkie listy od Elżuni z archiwum prywatnego Anny i Aleksandra Edelmanów. Zarówno w nich, jak i innych dokumentach cytowanych w książce nieznacznie poprawiłam ortografię i interpunkcję.
WYDAWNICTWO CZARNE sp. z o.o.
czarne.com.pl
Wydawnictwo Czarne
@wydawnictwoczarne
Sekretariat i dział sprzedaży:
ul. Węgierska 25A, 38-300 Gorlice
tel. +48 18 353 58 93
Redakcja: Wołowiec 11, 38-307 Sękowa
Dział promocji:
al. Jana Pawła II 45A lok. 56
01-008 Warszawa
Opracowanie publikacji: d2d.pl
ul. Sienkiewicza 9/14, 30-033 Kraków
tel. +48 12 432 08 52, e-mail: [email protected]
Wołowiec 2023
Wydanie I