Nim padnie pierwszy strzał - Katarzyna Żwirełło - ebook + audiobook + książka

Nim padnie pierwszy strzał ebook i audiobook

Żwirełło Katarzyna

4,4

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Kiedy sprawa wagi państwowej stanie się osobistą rozgrywką…

Wydział do Walki z Terrorem Kryminalnym jest na tropie groźnego gangu. Podczas jednego z nieudanych zatrzymań dochodzi do strzelaniny, w której ginie zasłużony funkcjonariusz, a drugi zostaje ciężko ranny. Odtąd oczy całego kraju skupiają się na poczynaniach stołecznych organów ścigania, bez przyzwolenia na najmniejsze błędy.

Młody i pełny zapału Alan Berg zrobi wszystko, by dopaść przestępców, którzy o mało nie zabili jego mentora w policji i duchowego ojca. W swojej determinacji nie jest jedyny, a śledztwo mające ujawnić kryjówkę bossów wydaje się iść jak z płatka…

…aż do zatrzymania, które miało być po prostu rutynową akcją, ale okaże się doświadczeniem, po którym już nic nie będzie takie samo.

 

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 260

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 4 min

Lektor: Jacek Dragun
Oceny
4,4 (61 ocen)
40
11
8
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
melchoria

Nie oderwiesz się od lektury

Przeczytałam wszystko z Alanem Bergiem w roli głównej, tyle, że w odwrotnej kolejności. Dlatego polecam zacząć od tej właśnie pozycji, bo to początki policyjnej kariery bohatera. Całość kryminalna ale z szerokim wątkiem obyczjowym.
00
Aguleczek5

Dobrze spędzony czas

Książka nie jest szczególnie odkrywcza w swym gatunku, ale niesamowicie mnie wciągnęła już od pierwszych stron. Cały czas czułam się w pełni zaangażowana, a sposób narracji, jak i kreacji bohaterów bardzo przypadł mi do gustu. W prostocie jest siła i będę to powtarzać do skutku. Dodatkowym smaczkiem, który sprawia, że lektura okazała się jeszcze ciekawsza, była wzmianka, że inspiracją dla fabuły stanowiły prawdziwe zdarzenia. Wiadomo, że więcej tu fikcji niż realnych zdarzeń, ale dzięki temu, że autorka nie przekombinowała, ma się wrażenie, że opisane zdarzenia odbyły się naprawdę. Zdecydowanie polecam ten tytuł i już zacieram ręce na myśl o kolejnych spod pióra pani Katarzyny Żwirełło.
00
raczki_wspaczki

Nie oderwiesz się od lektury

Czytając Bez przedawnienia, tak zatraciłam się w słowie pisanym autorki, że postanowiłam kupić wszystkie pozostałe jej książki. Powiedziałam sobie ze zacznę od chronologii wydarzeń i jestem pod wrażeniem. Sam kryminał nie ocieka krwią co jak dla mnie jest na plus, część obyczajowa kryminały to majstersztyk.Płakaliście kiedyś podczas czytania kryminału? Pani Kasiu, kłaniam się w pas i zaraz (mimo że jest drugą w nocy) biorę kolejna Pani książkę do ręki.
00
Adella60

Nie oderwiesz się od lektury

ok
00
Agolubski

Nie oderwiesz się od lektury

Super, dobrze się czyta, wciąga, w ciągu 2 dni przeczytalem
00

Popularność




Au­tor: 
Ka­ta­rzyna Żwi­rełło
Re­dak­cja: 
Agata To­kar­ska
Ko­rekta: 
Do­mi­nika Wilk
Na­ta­lia Chro­bak-Le­cho­szest
Skład i pro­jekt okładki:
Ali­cja Ma­linka
Zdję­cia z okładki:
© To­mas Anu­ziata from Pe­xels
© Har­ri­son Ha­ines from Pe­xels
ISBN 978-83-66977-099
© Dre­ams Wy­daw­nic­two Li­dia Miś-No­wak
ul. Unii Lu­bel­skiej 6A, 35-016 Rze­szów
www.dre­am­swy­daw­nic­two.pl
Rze­szów 2021, wy­da­nie I
Druk: Abe­dik SA
Książkę wy­dru­ko­wano na pa­pie­rze Ecco Book cream 2,0 70 g/m2  
do­star­czo­nym przez An­ta­lis Po­land sp. z o.o. 
Wszel­kie prawa za­strze­żone. Żadna część tej pu­bli­ka­cji nie może być re­pro­du­ko­wana, prze­cho­wy­wana jako źró­dło da­nych, prze­ka­zy­wana w ja­kiej­kol­wiek me­cha­nicz­nej, elek­tro­nicz­nej lub in­nej for­mie za­pisu bez pi­sem­nej zgody wy­dawcy.

Po raz ko­lejny – książkę de­dy­kuję tym,

któ­rzy ślu­bo­wali słu­żyć, chro­nić i strzec.

Na­wet z na­ra­że­niem ży­cia…

I słów tych do­trzy­mali.

Z mar­muru łuk nam chcia­łaś wznieść,

A mi­łość to nie zwy­cię­stwa pieśń,

To zimne i skru­szone „al­le­luja”.

(LE­ONARD CO­HEN, TŁUM. WŁA­SNE)

Opo­wia­dana hi­sto­ria jest in­spi­ro­wana praw­dzi­wymi wy­da­rze­niami, które miały miej­sce w 2003 roku. Wszyst­kie przed­sta­wione w niej po­sta­cie są fik­cyjne, a wszel­kie po­do­bień­stwo do ist­nie­ją­cych osób – przy­pad­kowe. Wiele fak­tów zmie­niono na po­trzeby po­wie­ści, która nie może być trak­to­wana jako za­pis rze­czy­wi­stych wy­da­rzeń.

6 MARCA, CZWAR­TEK

Ko­lumna dwu­na­stu po­li­cyj­nych sa­mo­cho­dów, prze­wo­żąca łącz­nie czter­dzie­stu funk­cjo­na­riu­szy, su­nęła czarną as­fal­tową drogą. Ob­raz za bocz­nym oknem ja­dą­cego na czele land ro­vera zle­wał się w jedną, ciemną masę. W po­jeź­dzie sły­chać było je­dy­nie sze­lest ubrań oraz war­kot sil­nika. Nie było roz­mów ani po­now­nego po­wta­rza­nia planu, je­dy­nie po­ro­zu­mie­waw­cze spoj­rze­nia. Wszy­scy znali swoje za­da­nia.

Do­wódca spoj­rzał na jed­nego z naj­młod­szych po­li­cjan­tów i już wie­dział, że chło­pak się de­ner­wuje. Je­chali do­ko­nać za­trzy­ma­nia dwóch nie­bez­piecz­nych prze­stęp­ców, któ­rzy twier­dzili, że nie pod­da­dzą się bez walki. Do­świad­czeni gli­nia­rze nie­wiele ro­bili so­bie z tego ga­da­nia, jed­nak tych naj­bar­dziej wta­jem­ni­czo­nych nie­po­ko­iło kilka in­nych spraw: uzbro­je­nie ban­dy­tów… ich po­in­for­mo­wa­nie o po­czy­na­niach służb… ich brak opo­rów przed po­cią­gnię­ciem za spust.

Młody po­li­cjant miał ro­bić plecy star­szemu, bar­dziej do­świad­czo­nemu do­wódcy i trzy­mać w ry­zach swój im­pul­sywny tem­pe­ra­ment. Tylko tyle… i aż tyle.

Wie­dzieli, że kiedy otwo­rzą się drzwi sa­mo­chodu, będą już na wro­gim te­re­nie. Roz­pocz­nie się ak­cja z na­jazdu, która nie po­winna trwać dłu­żej niż kilka in­ten­syw­nych mi­nut. Dwu­dzie­stu sze­ściu funk­cjo­na­riu­szy wkro­czy na ogro­dzony dwu­me­trową siatką te­ren. Dwóch zo­sta­nie w od­wo­dzie ze sprzę­tem spe­cja­li­stycz­nym, ośmiu oto­czy bu­dy­nek, ośmiu in­nych za­bez­pie­czy par­ter, ośmiu ko­lej­nych opa­nuje pię­tro i do­kona za­trzy­ma­nia po­szu­ki­wa­nych. Oprócz tych wy­zna­czo­nych do prze­pro­wa­dze­nia ak­cji na miej­sce zmie­rzało jesz­cze czter­na­stu do­dat­ko­wych po­li­cjan­tów. Na wszelki wy­pa­dek…

Sa­mo­cho­dem za­rzu­ciło. Młody wy­czuł, że zje­chali na grun­tową, pod­miej­ską drogę. „Już bli­sko” – po­my­ślał i moc­niej za­ci­snął dło­nie na pi­sto­le­cie ma­szy­no­wym. Ode­tchnął głę­boko, przy­go­to­wu­jąc się na wstrząs. Ten na­stą­pił po chwili, a do uszu po­li­cjan­tów do­biegł me­ta­liczny zgrzyt ta­ra­no­wa­nej bramy. Po­jazd za­trzy­mał się gwał­tow­nie. Do­wódca otwo­rzył drzwi i grupa sztur­mowa spraw­nie ufor­mo­wała szyk bo­jowy.

Ciemno. Zimna noc. Na ziemi le­żały po­du­chy ska­wa­lo­nego śniegu, który skrzy­piał pod no­gami.

Naj­ci­szej, jak było to moż­liwe, po­de­szli pod ścianę bu­dynku, choć ich dy­na­miczny przy­jazd i tak obu­dził oko­liczne psy.

Młody po­li­cjant przy­warł bo­kiem do muru. Z jego ust uno­siła się para, jed­nak nie od­czu­wał chłodu. Ad­re­na­lina sku­tecz­nie roz­grze­wała ciało.

Od drzwi wej­ścio­wych dzie­liło go za­le­d­wie kilka me­trów, a od do­ko­na­nia aresz­to­wa­nia je­dy­nie se­kundy. Chwila ci­szy i ocze­ki­wa­nia na sy­gnał do wej­ścia wy­ostrzyła mu zmy­sły. Na­słu­chi­wał. Wszystko zda­wało się iść jak z płatka, kiedy na­gle usły­szał dud­nie­nie do­cho­dzące z wnę­trza uśpio­nego domu. Do­strzegł, że sto­jący tuż przed nim do­wódca wy­prę­żył się nieco i prze­krę­cił głowę. Mu­siał usły­szeć to samo. Nim zro­zu­mieli, czym był ów dźwięk, na­stą­piło nie­spo­dzie­wane…

STY­CZEŃ

1

„Nie chwal dnia przed za­cho­dem”

KILKA TY­GO­DNI WCZE­ŚNIEJ

– Chło­pak ma ta­lent. Chciał­bym go za­brać ze sobą – po­wie­dział nad­ko­mi­sarz Fi­lip Tyszka, sie­dzący w fo­telu pa­sa­żera.

Kie­rowca, pod­in­spek­tor Alek­san­der Szu­war­ski, ob­rzu­cił go szyb­kim spoj­rze­niem, uśmiech­nął się pod no­sem i od­parł:

– Uwa­żasz, że jest na­szym naj­lep­szym czło­wie­kiem, a chcesz go za­brać do nar­ko­ty­ko­wego? Z czym zo­stanę ja?

– Wcale nie twier­dzę, że Berg jest naj­lep­szy!

– Nie?

– Jest tro­chę na­rwany, ale do utem­pe­ro­wa­nia – mruk­nął nad­ko­mi­sarz, po czym pew­nie do­dał: – Ma po­ten­cjał!

– Nie­je­den w tej ro­bo­cie ma po­ten­cjał, ale nie­liczni wy­trzy­mują ner­wowo ta­kie tempo do eme­ry­tury. Po­wie­dział­bym na­wet, że zbyt wielu wy­pala się za wcze­śnie.

Tyszka przy­tak­nął ze zro­zu­mie­niem i po chwili za­sta­no­wie­nia po­wie­dział:

– Na­dal bę­dziesz miał Wo­dziń­skiego, Ma­rec­kiego i Du­kow­skiego, choć ten ostatni…

– Co? Wy­pali się, nie?

– Być może. Czas po­każe. Nie mu­simy roz­ma­wiać o tym te­raz, wiesz? Do­póki nie za­mkniemy sprawy, nie mam za­miaru ni­g­dzie ucie­kać.

– I do­brze, Stary – przy­znał Szu­war­ski, włą­cza­jąc prawy kie­run­kow­skaz.

Tyszkę na­zy­wali „Sta­rym” tylko naj­bliżsi ko­le­dzy i nie do­stał tej ksywki z uwagi na me­trykę, lecz na uspo­so­bie­nie. Lu­bił kla­syczne, wie­kowe sa­mo­chody, gry­wał w sza­chy, no­sił ko­szule w kratę i twe­edowe spodnie. Był czło­wie­kiem zrów­no­wa­żo­nym, dba­ją­cym o lu­dzi, za któ­rych od­po­wia­dał. Miał czter­dzie­ści pięć lat i za­mie­rzał pra­co­wać, do­póki wy­star­czy mu sił. Mó­wiono o nim „glina z po­wo­ła­nia”.

Od kilku mie­sięcy ra­zem z Szu­war­skim oraz grupą ope­ra­cyjną roz­pra­co­wy­wali szajkę prze­stęp­czą pa­ra­jącą się han­dlem bro­nią i nar­ko­ty­kami. Do tej pory ło­wili płotki, udało im się aresz­to­wać paru ulicz­nych di­le­rów, ale każ­dego dnia znaj­do­wali się co­raz bli­żej ban­dyc­kich do­wód­ców. Wie­dzieli już, kogo szu­kają, nie mieli tylko po­ję­cia, gdzie ich zna­leźć, bo od ostat­niego, nie­uda­nego zresztą na­lotu sze­fo­wie gangu, Mar­cin La­czyk i Szy­mon Wa­licki, za­pa­dli się pod zie­mię. Aż do tego dnia.

Nim Szu­war­ski skrę­cił, przez skrzy­żo­wa­nie prze­je­chał biały volks­wa­gen golf. Sa­mo­chód mo­men­tal­nie przy­kuł uwagę obu po­li­cjan­tów. Pod­in­spek­tor bez zwłoki ru­szył za nim, nie cze­ka­jąc już na strzałkę ani zie­lone świa­tło. Wy­tę­żył spoj­rze­nie.

– Już nie te oczy, co kie­dyś – przy­znał zi­ry­to­wany. – Wi­dzisz bla­chy?

Tyszka przy­mru­żył oczy, po omacku wy­cią­ga­jąc z kie­szeni no­tat­nik. Prze­kart­ko­wał parę stron, szu­ka­jąc od­po­wied­niej no­tatki.

– To on – rzu­cił po chwili, a w jego gło­sie dało się usły­szeć pod­eks­cy­to­wa­nie. – To wóz Mar­cina La­czyka!

– Ja­sna cho­lera! Dzwoń do kie­row­nika! Za­trzy­mu­jemy go, czy jak?!

Nad­ko­mi­sarz się­gnął po ko­mórkę służ­bową. Po krót­kiej roz­mo­wie spoj­rzał na kum­pla i po­wie­dział:

– Za­trzy­mu­jemy skur­czy­byka! Wy­przedź go, każę mu zje­chać na po­bo­cze. Masz przy so­bie broń, prawda?

– Ja­sne, że mam! Od lat za­bie­ram klamkę do domu. Daj spo­kój, Stary, mamy do czy­nie­nia z ludźmi, któ­rzy bez wa­ha­nia pod­cię­liby nam gar­dła we śnie!

To po­wie­dziaw­szy, Szu­war­ski do­ci­snął pe­dał gazu. Pod­czas wy­prze­dza­nia Tyszka po­ka­zał kie­rowcy le­gi­ty­ma­cję i po­ma­chał ręką w kie­runku po­bo­cza. Za­je­chali im drogę, po czym zwol­nili aż do za­trzy­ma­nia.

– Kiedy wy­prze­dza­łeś, za­uwa­ży­łem pa­sa­żera – przy­znał Tyszka z re­zerwą.

– To ni­czego nie zmie­nia – od­parł Szu­war­ski i prze­ła­do­wał broń. Wsu­nął ją so­bie do we­wnętrz­nej ka­bury, po czym do­dał: – Pod­cho­dzimy spo­koj­nie, jak do zwy­kłej kon­troli dro­go­wej.

– A co póź­niej?

– Każę La­czy­kowi wy­siąść, że niby do dmu­cha­nia. Miej oko na tego dru­giego – za­rzą­dził pod­in­spek­tor.

Tyszka zer­k­nął w boczne lu­sterko. Wi­dział w nim ka­wa­łek bia­łego golfa i sie­dzą­cego w środku pa­sa­żera. Po krót­kiej chwili za­py­tał:

– Czy to nie jest przy­pad­kiem Wa­licki?

– Je­żeli jest, to mamy dwie pie­cze­nie na jed­nym ogniu. Nie­spo­dzie­wane szczę­ście i piękny ko­niec sprawy…

– Jak to mó­wią, nie chwal dnia przed za­cho­dem. Może po­cze­kamy na wspar­cie?

– Będą tu za ja­kieś dzie­sięć mi­nut. Jak bę­dziemy tak stać i cze­kać, La­czyk się do­my­śli, że to nie zwy­czajna kon­trola, i jesz­cze za­cznie ucie­kać. Idziemy.

Wy­sie­dli jed­no­cze­śnie. Tyszka nie spusz­czał oka z sie­dzą­cych w sa­mo­cho­dzie syl­we­tek, które z po­czątku po­zo­sta­wały nie­ru­chome. Szybko na­brał pew­no­ści, że męż­czy­zną obok La­czyka jest Szy­mon Wa­licki. Prze­szli za­le­d­wie kilka me­trów w stronę golfa, kiedy w jego wnę­trzu za­pa­no­wało pewne po­ru­sze­nie. Nim zdą­żyli za­re­ago­wać, po­wie­trze roz­darł nie­spo­dzie­wany huk.