Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Wyczekiwany powrót komendanta Servaza i jego przerażające starcie z Hirtmannem.
Kirsten Nigaard, inspektor norweskiej policji, prowadzi śledztwo w sprawie morderstwa kobiety zatrudnionej na platformie wiertniczej na Morzu Północnym. Na zbiórce personelu brakuje jednego mężczyzny. W jego kabinie Kirsten trafia na plik zdjęć. Kilka dni później odwiedza Martina Servaza w jego biurze w Tuluzie. Nieobecny pracownik nazywa się Julian Hirtmann, tak samo jak nieuchwytny psychopatyczny morderca, którego komendant ściga od kilku lat. Ku swemu zaskoczeniu na zdjęciach Servaz rozpoznaje siebie. Norweska policjantka pokazuje mu jeszcze inną fotografię. Przedstawia ona dziecko, a na odwrocie widnieje imię: Gustav.
Dla dwójki policjantów oznacza to początek mrożącej krew w żyłach podróży. U jej celu, w mrokach nocy, czeka na nich bezlitosny wróg, który zamierza zmienić ich życie w piekło.
Od czasu wydania debiutanckiego Bielszego odcienia śmierci (Rebis 2012), nagrodzonego Prix Polar na festiwalu w Cognac za najlepszą francuską powieść 2011 roku i zekranizowanego w 2016, Bernard Minier święci sukcesy. Kolejnymi powieściami – Kręgiem (REBIS 2013), Nie gaś światła (REBIS 2014) i Paskudną historią (REBIS 2015) – wypracował sobie niekwestionowaną pozycję na scenie francuskiego kryminału. Jego powieści przetłumaczono do tej pory na czternaście języków.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 532
Dedykuję Laurze Muñoz.
To także jej książka.
Dla Jo.
Czyj galop tak tętni w wichrze i ćmie?
To ojciec z swym synem na koniu w cwał rwie.
Johann Wolfgang Goethe, Król Olch,
przeł. Jadwiga Gamska-Łempicka
Innym razem. Była jeszcze noc.
Yves Bonnefoy, Rodzinny dom,
przeł. Adam Wodnicki
Patrzy na zegarek. Niedługo północ.
Jedzie nocnym pociągiem. Nocne pociągi są jak uskoki w czasoprzestrzeni, światy równoległe: życie, które nagle zostaje zawieszone, cisza, bezruch. Zdrętwiałe ciała; drzemki, sny, pochrapywania… I ten miarowy tętent kół na szynach, prędkość, która unosi ciała – istnienia, wraz z ich „przed” i ich „po” – ku skrywającemu się jeszcze pośród mroku „gdzie indziej”.
Bo kto wie, co się może zdarzyć między punktem A i punktem B? Drzewo przewrócone na tory, kłopotliwy pasażer, przysypiający maszynista… Takie myśli przychodzą jej do głowy, ale specjalnie się nad nimi nie zastanawia, to raczej z braku zajęcia niż z lęku. Od Geilo jest sama w wagonie i na ile była w stanie to ocenić, nikt w tym czasie nie wsiadł do pociągu. A pociąg zatrzymuje się wszędzie. Asker. Drammen. Hønefoss. Gol. Ål. Perony niektórych stacji wkrótce znikną pod śniegiem i będzie je można rozpoznać tylko po jednym czy dwóch symbolicznych barakach – jak w Ustaoset, gdzie wysiadła jedna osoba. W oddali widzi światła. Wyglądają śmiesznie pośród bezkresnych norweskich ciemności. Kilka samotnych domów, w których na całą noc pozostawiono zapalone lampy nad wejściem.
Jest środa i wagon świeci pustkami. Zimą od czwartku do poniedziałku pociąg niemal pęka w szwach, głównie za sprawą młodzieży i azjatyckich turystów, ponieważ obsługuje ośrodki narciarskie. Latem mająca czterysta osiemdziesiąt cztery kilometry linia Oslo–Bergen, ze stu osiemdziesięcioma dwoma tunelami, wiaduktami, przebiegająca wśród jezior i fiordów, uchodzi za jedną z najbardziej malowniczych tras kolejowych na świecie. Ale w środku skandynawskiej jesieni, w noc mroźną jak ta, w tygodniu, na pokładzie nie ma żywej duszy. Cisza, jaka panuje na całej długości przejścia między rzędami foteli, jest oczywiście odrobinę przytłaczająca. Jakby pociąg opustoszał po jakimś sygnale alarmowym, którego ona nie usłyszała.
Ziewa. Mimo koca i maski na oczy udostępnionych przez przewoźnika nie potrafi porządnie zasnąć. Zawsze gdy przebywa poza domem, jest czujna. Tego wymaga jej zawód. A ten pusty pociąg bynajmniej nie pomaga się rozluźnić. Nasłuchuje. Nie dochodzą do niej żadne odgłosy. Nawet szmer poruszającego się ciała, popychanych drzwi czy przekładanego bagażu. Przesuwa wzrokiem po niezajętych fotelach, szarych ściankach, głównym przejściu i ciemnych oknach. Wzdycha i próbuje zamknąć oczy.
W mroźnym krajobrazie czerwony pociąg wyłaniający się z czarnego tunelu przypomina język, który wysuwa się z ust. Łupkowa szarość nocy, matowa czerń tunelu, niebieskawa biel śniegu i odrobinę ciemniejszy odcień lodu. I nagle ten intensywnie czerwony obiekt, jak strumień krwi podpływający do krawędzi peronu. Stacja Finse. Tysiąc dwieście dwadzieścia dwa metry nad poziomem morza. Najwyższy punkt trasy.
Zabudowania dworcowe były oblepione śnieżno-lodową skorupą, a dachy okrywała biała pierzyna. Na peronie, który przypominał oświetlony żółtymi latarniami tor narciarstwa biegowego, czekała jakaś para oraz samotna kobieta. Kirsten odkleiła twarz od szyby i wszystko na zewnątrz z powrotem pogrążyło się w ciemności, z którą kontrastowało oświetlenie w wagonie. Usłyszała jęk drzwi i w kącie swojego pola widzenia, na końcu głównego przejścia zauważyła jakiś ruch. Kobieta około czterdziestki, jak ona. Kirsten wróciła do lektury. Zdołała się zdrzemnąć zaledwie godzinę, choć już cztery godziny temu wyjechała z Oslo. Wolałaby podróż samolotem albo wagonem sypialnym, ale przełożeni wręczyli jej bilet na zwykłe miejsce siedzące w nocnym pociągu. Cięcia budżetowe. Na ekranie jej tabletu widniały teraz notatki, które zrobiła podczas rozmowy telefonicznej: ciało znalezione w kościele w Bergen. Mariakirken, kościół Najświętszej Maryi Panny. Kobieta zmasakrowana na ołtarzu, pośród przedmiotów liturgicznych. Amen.
– Przepraszam.
Podniosła wzrok. Obok niej stała kobieta, która przed chwilą wsiadła. Z bagażem w dłoni. Uśmiechała się.
– Nie będzie ci1 przeszkadzać, jeśli usiądę naprzeciwko? Nie będę ci zawracać głowy, ja tylko… chodzi o to, że nocny pociąg jest pusty. Nie wiem, będę się czuła bezpieczniej.
Owszem, przeszkadzało jej to. Bez przekonania odwzajemniła uśmiech.
– Nie, w porządku. Jedziesz do Bergen?
– Eee… tak, tak, do Bergen. Ty też?
Jeszcze raz przeczytała notatki. Facet z Bergen nie był zbyt rozmowny przez telefon. Kasper Strand. Zastanawiała się, czy do śledztw podchodzi tak samo niedbale. Powiedział, że gdy zaczynało zmierzchać, bezdomny, który przechodził obok Mariakirken, usłyszał dobiegające ze środka krzyki. Zamiast zajrzeć, uznał za rozsądniejsze wziąć nogi za pas i niemal wpadł na przechodzący tamtędy patrol. Gliny zapytały, dlaczego tak szybko ucieka, a on opowiedział im o krzykach w kościele. Zdaniem Kaspra Stranda patrolujący mu nie uwierzyli (z intonacji rozmówcy i pewnych aluzji wywnioskowała, że bezdomny był dobrze znany policji), ale było zimno i wilgotno, a oni potężnie się nudzili; ostatecznie lepsza lodowata kościelna nawa niż ten wiatr i deszcz „z otwartego morza” (tak właśnie wyraził się Kasper Strand. Poeta w policji, skwitowała w duchu).
Wahała się, czy odtworzyć na tablecie nakręcony w kościele filmik, który przesłał jej Strand. Naprzeciw siedziała ta kobieta. Kirsten westchnęła. Miała nadzieję, że sąsiadka utnie sobie drzemkę, ale tamta wyglądała na wyjątkowo ożywioną. Kirsten rzuciła jej ukradkowe spojrzenie. Kobieta na nią patrzyła. Na jej ustach malował się uśmieszek – Kirsten nie wiedziała, czy jest przyjazny, czy kpiący. Miała zmrużone oczy. Przeniosła wzrok na ekran tabletu i zmarszczyła brwi, najwyraźniej usiłując odczytać, co tam jest napisane.
– Pracujesz w policji?
Kirsten powstrzymała irytację. W rogu ekranu zauważyła znaczek przedstawiający lwa w koronie z podpisem POLITIET. Podniosła na kobietę obojętne spojrzenie, a jej wąskie usta skrzywiły się w możliwie najbardziej powściągliwym, jednak nieopryskliwym uśmiechu. Na komisariacie w Oslo Kirsten Nigaard nie uchodziła za szczególnie ciepłą osobę.
– Tak.
– W jakim wydziale, jeśli to nie jest niedyskretne pytanie?
Jest, pomyślała.
– Kripos2.
– Ach, rozumiem. To znaczy nie, nie rozumiem… Ciekawy zawód, co?
– Można tak powiedzieć.
– I jedziesz do Bergen w sprawie… w sprawie…
Kirsten postanowiła nie ułatwiać jej zadania.
– W sprawie… no wiesz, no… w sprawie morderstwa, tak?
– Tak – odparła sucho.
Kobieta chyba zrozumiała, że posunęła się zbyt daleko, ponieważ pokręciła głową, zaciskając wargi.
– Wybacz, właściwie nic mi do tego. – Wskazała na swój bagaż. – Mam kawę w termosie. Chcesz?
– Zgoda – odpowiedziała Kirsten po chwili wahania.
– To będzie długa noc. Mam na imię Helga.
– Kirsten.
– A więc mieszkasz sama i nikogo w tej chwili nie masz, tak?
Kirsten rzuciła tamtej ostrożne spojrzenie. Powiedziała za dużo. Nieopatrznie pozwoliła, by kobieta wyciągnęła ją na zwierzenia. Ta cała Helga jest bardziej wścibska niż dziennikarka. Jako wywiadowczyni Kirsten wiedziała, że nawet w najzwyklejszych relacjach międzyludzkich słuchanie drugiego zawsze ma jakiś związek z szukaniem prawdy. Przemknęło jej przez myśl, że Helga świetnie nadawałaby się do prowadzenia przesłuchań. W pierwszej chwili się uśmiechnęła. Znała w Kripos śledczych, którzy mieli mniejszy talent do tej roboty. Ale przestała się uśmiechać. Niedyskrecja Helgi zaczęła jej działać na nerwy.
– Wiesz, Helgo, chyba się trochę zdrzemnę. Jutro czeka mnie długi dzień. A raczej dzisiaj – poprawiła się, spojrzawszy na zegarek. – Do Bergen już tylko niecałe dwie godziny. Muszę się przespać.
Helga popatrzyła na nią z dziwną miną.
– Oczywiście. Jak chcesz.
Jej oschły ton zbił Kirsten z tropu. Ta kobieta miała w sobie coś, czego policjantka na początku nie zauważyła, ale teraz było to widać jak na dłoni: nie lubiła, gdy ktoś się jej sprzeciwiał, stawiał opór. Niska tolerancja na frustrację, wyraźna tendencja do wzburzenia, manichejska wizja świata: osobowość histrioniczna, wywnioskowała. Przypomniała sobie wykłady w szkole policyjnej na temat podejścia, jakie należy zastosować wobec poszczególnych typów osobowości. Zamknęła oczy, z nadzieją, że w ten sposób przerwie dyskusję.
– Przykro mi – odezwała się nagle Helga, nie zważając na jej opuszczone powieki.
Kirsten otworzyła oczy.
– Przykro mi, że ci przeszkodziłam – powtórzyła Helga. – Usiądę gdzie indziej. – Prychnęła, uśmiechając się z wyższością i patrząc na policjantkę rozszerzonymi źrenicami. – Ty chyba nie masz wielu przyjaciół.
– Słucham?!
– Z takim paskudnym charakterem. To twoje odtrącanie ludzi, ta arogancja. Nic dziwnego, że jesteś sama.
Kirsten zesztywniała. Już miała zaoponować, gdy Helga szybko wstała i chwyciła bagaż, który leżał pod fotelem.
– Przepraszam, że ci przeszkodziłam – rzuciła raz jeszcze ostrym tonem i odeszła.
Świetnie, znajdź sobie inny cel, pomyślała Kirsten.
Zasnęła. Coś jej się śniło. Jakiś natarczywy, jadowity głos, który szeptał jej do ucha: „szszmata, parszszywa szszmata”. Przeszył ją dreszcz i obudziła się. Zadrżała po raz drugi, gdy tuż obok ujrzała Helgę. Kobieta siedziała na sąsiednim fotelu. Pochylała głowę nad twarzą Kirsten i przyglądała jej się okiem naukowca, który obserwuje amebę pod mikroskopem.
– A ty tu czego? – zapytała ostro.
Czy Helga naprawdę to powiedziała? Szmata? To słowo rzeczywiście padło czy Kirsten usłyszała je we śnie?
– Chciałam ci tylko powiedzieć, żebyś poszła się pieprzyć.
Kirsten poczuła, że ogarnia ją wściekłość. Wściekłość czarna jak burzowa chmura.
– Coś ty powiedziała?
O siódmej zero jeden pociąg wjechał na dworzec w Bergen. Dziesięć minut opóźnienia, dla NSB, kolei norweskich, to tyle co nic, pomyślał Kasper Strand, przestępując z nogi na nogę na peronie. Było ciemno jak w nocy i zważywszy na pogodę, miało tak pozostać aż do dziewiątej. Kobieta zeszła po stopniach wagonu i czubkiem buta dotknęła twardego gruntu. Podniosła głowę i od razu go zauważyła wśród nielicznych osób, które o tej godzinie przyszły na dworzec.
„Glina”, wyczytał w spojrzeniu, które się na nim zatrzymało. Był świadom, co zobaczyła: trochę mułowatego policjanta o łysej czaszce, niedogolonej brodzie i wyhodowanym na hansie brzuszysku, rozpychającym się pod niemodną skórzaną kurtką. Podszedł do niej. Starał się nie przyglądać zbytnio jej nogom. Był nieco zaskoczony jej strojem. Miała na sobie dość krótki zimowy płaszcz z kapturem obszytym futerkiem, nienaganną garsonkę, rajstopy w cielistym kolorze i kozaczki na obcasie. Może taka moda obowiązuje w policji w Oslo tej jesieni? Wyobraził sobie, że w tym stroju mogłaby wychodzić z sali konferencyjnej hotelu Radison Plaza mieszczącego się w pobliżu dworca głównego albo z budynku DnB NOR Banku. Jakkolwiek by było, bez dwóch zdań ładna. Szacował, że ma między czterdzieści a pięćdziesiąt lat.
– Kirsten Nigaard?
– Tak.
Podała mu dłoń w rękawiczce, a on zawahał się, czy ją uścisnąć, gdyż była dziwnie miękka, jakby pozbawiona kości. Jak gdyby rękawiczkę wypełniało powietrze.
– Kasper Strand, policja w Bergen – przedstawił się. – Witaj.
– Dzień dobry.
– Podróż nie była zbyt długa?
– Owszem, była.
– Dałaś radę się przespać?
– Właściwie to nie.
– Chodź za mną. – Wyciągnął czerwoną łapę w kierunku uchwytu jej torby, ale Kirsten ruchem podbródka dała mu do zrozumienia, że nie trzeba, woli ponieść sama. – Na komendzie czeka na ciebie kawa. Są też chleb, wędliny, soki owocowe i brunost. A potem do ataku.
– Wolałabym najpierw zobaczyć miejsce zbrodni. To niedaleko, jeśli się nie mylę?
Przechodzili właśnie pod dużym świetlikiem. Odwrócił się do niej, uniósł brew i podrapał się po sześciodniowym zaroście.
– Co? Tak od razu?
– Jeżeli nie masz nic przeciwko temu.
Kasper próbował ukryć irytację, ale był słaby w udawaniu. Zobaczył, że Kirsten się uśmiecha. Uśmiechem bez serdeczności i adresowanym nie do niego. Z pewnością uśmiechała się do własnych myśli, ponieważ właśnie potwierdziła się opinia, którą miała na jego temat od pierwszej chwili. Cholera.
Wielki podświetlany zegar reklamujący „Bergens Tidende” zasłaniało rusztowanie i ogromna plandeka. Ten najważniejszy dziennik zachodniej Norwegii na pewno zamieści na pierwszej stronie informację o morderstwie w kościele. W holu skręcili w prawo, minęli fast food Deli de Luca i skierowali się w stronę sklepionego łukowato wietrznego i wilgotnego wyjścia, przed którym znajdował się postój taksi. Jak zwykle, mimo sześciorga klientów smaganych strugami zacinającego deszczu, na horyzoncie nie było ani jednej taksówki. Zaparkował swojego saaba 9-3 na bruku po drugiej stronie ulicy. Tutejsze ogródki i skromne zabudowania miały w sobie coś niezaprzeczalnie prowincjonalnego. W każdym razie tak musiała je postrzegać mieszkanka Oslo. Był głodny. Całą noc spędził na placu boju razem z resztą grupy dochodzeniowej okręgu Hordaland.
Kiedy usiadła obok niego, jej ciemny płaszcz się rozchylił i w blasku sufitowej lampki Kasper ujrzał śliczne kolana. Jasne włosy pasażerki układały się na kołnierzu płaszcza w niesforne fale, poza tym jednak były gładkie, po lewej stronie głowy rozdzielone wyraźnym przedziałkiem. Bynajmniej nie była naturalną blondynką; dostrzegł ciemną nasadę włosów i ciemne brwi, wydepilowane tak, by tworzyły węższą kreskę. Miała wręcz drażniąco niebieskie oczy, prosty, dość długi nos i wąskie, ale ładnie zarysowane wargi. Na czubku podbródka, lekko z lewej strony, pieprzyk. Wszystko w tej twarzy świadczyło o determinacji. Kobieta kontrolująca, spokojna, bezkompromisowa.
Znał ją dopiero od dziesięciu minut, ale przyłapał się na myśli, że nie chciałby takiej partnerki. Nie był pewien, czy na dłuższą metę zniósłby jej charakter ani czy potrafiłby ciągle odwracać wzrok od jej nóg.
Norwegowie zwracają się do siebie w drugiej osobie liczby pojedynczej nawet wtedy, gdy się nie znają. [wróć]
Norweska policja kryminalna zajmująca się zwalczaniem przestępczości zorganizowanej i innych przestępstw. [wróć]
Nawa była słabo oświetlona. Kirsten zdziwiła się, że w pobliżu miejsca zbrodni, za pomarańczowo-białym sznurem odgradzającym wejście do prezbiterium, pozostawiono zapalone świece. Zapach ciepłego wosku drażnił jej nozdrza. Z kieszeni płaszcza wyjęła płaskie metalowe pudełko; w środku znajdowały się trzy skręcone wcześniej papierosy. Wetknęła sobie jednego w usta.
– Tutaj nie wolno palić – odezwał się Kasper Strand.
Uśmiechnęła się do niego bez słowa i tanią zapalniczką przypaliła koniec cienkiego, nierównego wałeczka. Omiotła spojrzeniem nawę i zatrzymała wzrok na ołtarzu. Ciało już zabrano. Został tylko biały obrus, najpewniej służący jako nakrycie ołtarza – wyobraziła sobie brązowe ślady i wielkie plamy wsiąkające w tkaninę, która po wyschnięciu stała się gruba i sztywna.
Kirsten przestała chodzić na mszę w dzieciństwie, ale pamiętała jak przez mgłę, że kapłan, po wejściu do prezbiterium, skłaniał się i całował ołtarz i że po zakończeniu, zanim wyszedł z kościoła, powtarzał ten gest.
Zamknęła oczy, pomasowała powieki, przeklęła w duchu kobietę z pociągu, zaciągnęła się papierosem i otworzyła oczy. Krew tryskająca z tętnicy nie dosięgła dużego krucyfiksu na górze, ochlapała jednak Matkę Boską z Dzieciątkiem i tabernakulum znajdujące się niżej. Kirsten zauważyła konstelacje małych, czerwonobrunatnych plamek i długich czarniawych smug na złoceniach i obojętnym obliczu Maryi. Prawie trzy metry: na taką odległość trysnęła krew.
Wikingowie palący swoich zmarłych nocą na łodziach pogrzebowych, Loki, bóg ognia i kłamstw, Jezus obok Odyna i Thora, chrześcijanie, którzy przemocą ewangelizowali pogan z Północy, obcinając im dłonie i stopy, wyłupiając oczy i okaleczając, wikińscy książęta nawróceni na chrześcijaństwo wyłącznie z przyczyn politycznych. Koniec pewnej cywilizacji. O tym właśnie rozmyślała w ciszy kościoła.
Miasto jeszcze spało, zalewane strugami deszczu. Podobnie jak port, przy którego nabrzeżu, naprzeciw drewnianych domów Bryggen, cumował olbrzymi masowiec, najeżony antenami i żurawiami, pomalowany na szaro jak statki wojenne. Czy powinno się przywoływać ducha tego miejsca? Historia Mariakirken sięga czasów znacznie odleglejszych niż dzieje zabudowań Oslo. W Bergen nie ma Teatru Narodowego, Pałacu Królewskiego, pokojowej Nagrody Nobla ani parku Vigelanda. Początek XII wieku. Dzikość dawnych dziejów zawsze była tu obecna. Każdej oznace cywilizacji towarzyszy symbol barbarzyństwa, każde światło zwycięża jakąś noc, każde drzwi, przez które wchodzi się do zalanej światłem izby, kryją drzwi prowadzące do innego wnętrza, pogrążonego w ciemnościach.
Miała dziesięć lat, gdy razem z siostrą spędzała ferie zimowe u dziadka w miasteczku niedaleko Trondheim. Mieścina nazywała się Hell. Uwielbiała dziadka. Był niesamowity, opowiadał im śmieszne historie i lubił brać je obie naraz na kolana. Tamtego wieczoru poprosił ją, by zaniosła jedzenie Heimdallowi, owczarkowi niemieckiemu, który mieszkał w stodole. Kiedy wyszła z dobrze ogrzanego domu w mroźną grudniową noc, było tak straszliwie zimno, że krew ścinała się w żyłach. Ruszyła w kierunku stodoły. Jej ocieplane botki skrzypiały na śniegu, a własny cień poprzedzał ją jak wielki motyl. Kiedy znalazła się w środku, było zupełnie ciemno i dziewczynka czuła się nieswojo. To był sadyzm ze strony dziadka, że wysłał ją tam w środku nocy. Heimdall powitał ją, ujadając i rzucając się na łańcuchu. Z wdzięcznością przyjął jej pieszczoty, czule polizał Kirsten po twarzy. Dziewczynka przywarła do ciepłego, pulsującego ciała, wtulając buzię w pachnące futro. Pomyślała, że to okrutne kazać mu spać poza domem w taką noc. A potem usłyszała poszczekiwanie. Tak ciche, że gdyby Heimdall na chwilę nie umilkł, nie zwróciłaby na nie uwagi. Dochodziło z zewnątrz i zaczęła mieć porządnego stracha, ponieważ bujna dziecięca wyobraźnia podsunęła jej myśl, że jakiś stwór udaje skomlenie, by wywabić ją na zewnątrz i się na nią rzucić. Wyszła jednak. Po lewej stronie, w kącie między stodołą a dobudówką, zauważyła połyskujące słabo w ciemności pręty klatki. Kirsten podeszła bliżej z walącym sercem. W miarę jak piskliwe szczekanie – prawie skomlenie – stawało się głośniejsze, czuła narastający niepokój. Miała złe przeczucia. Przeszła kilka kroków po śniegu i jej palce trafiły na pręty. Zajrzała do środka. W głębi, pod betonową ścianą, znajdował się jakiś kształt. Zmrużyła oczy, by lepiej widzieć. Młody pies, ledwie starszy od szczeniaka. Kundelek o długim pyszczku, klapniętych uszach i krótkiej, płowej sierści. Jego łeb prawie przylegał do ściany, ponieważ obrożę przypięto do metalowego pierścienia w murze. Siedział na przysypanej śniegiem trawie i patrzył na nią, a jego ciałem wstrząsały gwałtowne dreszcze. Do dziś pamięta łagodne, czułe spojrzenie pieska. Spojrzenie, które mówiło: „Błagam, pomóż mi”. Była to najsmutniejsza scena, na jaką kiedykolwiek przyszło jej patrzeć. Poczuła, jak jej młode, niewinne serce rozpada się na tysiąc jeden kawałków. Kundelek nie miał już siły szczekać, z trudem wydawał z siebie słabe, rozdzierające piski, a jego oczy to się otwierały, to zamykały ze zmęczenia. Chwyciła lodowate pręty. Chciałaby otworzyć klatkę, rozbić ją i uciec z uwolnionym zwierzęciem w ramionach. Już, teraz. Zataczając się, oszołomiona bólem i rozpaczą, dobiegła do domu i błagała dziadka. Ale okazał się nieprzejednany. Pierwszy raz nie uległ jej kaprysom. Powiedział, że ten pies to włóczęga, bezpański kundel i musi ponieść karę: ukradł mięso. Miała świadomość, że jeśli nic nie zrobi, psiak umrze przed świtem, pomyślała o jego cierpieniu, smutku i samotności i zaczęła płakać, krzyczeć, wydzierać się na oczach ogłupiałej i przestraszonej siostry, która także się rozpłakała. Babcia usiłowała ją uspokoić, ale gdy dziadek spojrzał na dziewczynkę surowym wzrokiem, ta w krótkim przebłysku ujrzała siebie na miejscu pieska, zamkniętą w klatce, w obroży przytwierdzonej do stalowego pierścienia w ścianie.
– Wsadź mnie do tej klatki! – zawołała. – Wsadź mnie razem z nim!
– Oszalałaś, biedne dziecko – podsumował twardo i bezlitośnie dziadek.
Przypomniała sobie to zdarzenie, gdy dowiedziała się, że norweski rząd powołał policję do spraw walki z przemocą wobec zwierząt. Pierwszą na świecie.
Kiedy z siostrą i resztą rodziny odwiedziła dziadka w szpitalu krótko przed jego śmiercią, zaczekała, aż pozostali znajdą się trochę dalej od łóżka i zbliżyła się, by szepnąć mu coś do ucha. Gdy pochylała się nad starcem, widziała jego kochające spojrzenie.
– Ty stary łajdaku. Mam nadzieję, że pójdziesz do piekła – wyszeptała. Użyła angielskiego słowa Hell, nazwy miasteczka, w którym mieszkał, ale była pewna, że dziadek zrozumiał.
Spojrzała na ambonę, nastawę ołtarza, wielki krzyż powyżej i ścienne malowidła, i przypomniała sobie, że nawet Agnes Gonxha Bajaxhiu – bardziej znana jako Matka Teresa – przez większość swojego życia pogrążona była w głębokiej nocy wiary, że pisała o „tunelu”, o tym, że ma w sobie „tak straszną ciemność, jak gdyby wszystko obumarło”1. Ilu wierzących żyje w ten sposób, w najgłębszej ciemności? Jak wielu idzie przez duchową pustynię, trzymając ten fakt w tajemnicy?
– Wszystko w porządku? – zapytał Strand, który stał obok.
– Tak.
Dotknęła wyświetlacza tabletu. Znowu pojawiły się na nim obrazy sfilmowane przez policję z Bergen.
Ecce homo.
1° kobieta spoczywająca na ołtarzu na wznak, wygięta w pałąk, jakby rażona łukiem elektrycznym albo będąca u progu orgazmu,
2° jej głowa zwisa z ołtarza, usta są szeroko otwarte, język wystawiony – wygląda, jakby w takiej odwróconej pozycji miała przyjąć hostię,
3° na bladawym tle, które technik musiał sfilmować, używając dużego zbliżenia na kamerze HD, widać, że twarz jest czerwona i obrzmiała, prawie wszystkie kości twarzoczaszki – nosowa, jarzmowe, sitowa, kości górnej szczęki i żuchwy – zostały połamane, jest też głębokie, prostokątne zagłębienie na środku kości czołowej przypominające wydrążoną rynienkę, bez wątpienia powstałe w wyniku niezwykle silnego uderzenia tępym, podłużnym przedmiotem, być może żelaznym prętem,
4° i wreszcie, jej ubrania są częściowo podarte, brakuje prawego buta, na prawej stopie biała, wełniana skarpetka, brudna od spodu.
Chłonęła każdy szczegół. Ta scena jest przepojona głęboką prawdą, pomyślała. Prawdą na temat ludzkości. Dwieście tysięcy lat barbarzyństwa i nadziei na hipotetyczne niebo, w którym ludzie niby to mieliby być lepsi.
Według pierwszych ustaleń kobieta została śmiertelnie uderzona – najpierw żelaznym prętem, którym napastnik przedziurawił jej klatkę piersiową i czaszkę, a następnie monstrancją. Ostatni wniosek nasunął się technikom po znalezieniu na ołtarzu tego przewróconego i zakrwawionego przedmiotu, a zwłaszcza na podstawie osobliwego kształtu ran: monstrancję otaczały promienie, na podobieństwo słońca; pozostawiły one głębokie szramy na twarzy i dłoniach ofiary. Podcięcie gardła, z którego krew trysnęła w stronę tabernakulum na chwilę przed ustaniem akcji serca, musiało nastąpić potem. Skoncentrowała się. W każdej scenie zbrodni jest jeden szczegół, który ma większe znaczenie od pozostałych.
But… But marki North Face do biegania w terenie, czarny z białym wzorem i odblaskową żółtą podeszwą, leżał przewrócony u stóp podwyższenia, dobre dwa metry od ołtarza. Dlaczego?
– Miała przy sobie dokumenty?
– Tak. Nazywała się Inger Paulsen. Nie figurowała centralnym rejestrze spraw kryminalnych.
– Wiek?
– Trzydzieści osiem.
– Mężatka, dzieci?
– Wolna.
Spojrzała na Kaspra. Nie nosił obrączki, ale może zdejmował ją do pracy. Zachowywał się jak żonaty mężczyzna. Podeszła do niego bliżej, zmniejszając dystans z osobniczego do intymnego – poniżej piętnastu centymetrów – i poczuła, jak zesztywniał.
– Dowiedzieliście się, czym się zajmowała?
– Pracowała na platformie wiertniczej na Morzu Północnym. I, o, badanie krwi wykazało dużą zawartość alkoholu…
Kirsten znała wszystkie statystyki na pamięć. Wiedziała, że liczba morderstw w Norwegii jest znacząco niższa niż w Szwecji, półtora raza niższa niż we Francji, prawie dwa razy niższa niż w Wielkiej Brytanii i siedmiokrotnie niższa niż w Stanach Zjednoczonych. Wiedziała, że nawet w Norwegii, kraju, który według Organizacji Narodów Zjednoczonych ma najwyższy wskaźnik rozwoju społecznego, przemoc skorelowana jest z wykształceniem: że tylko trzydzieści cztery procent zabójców nie było osobami bezrobotnymi, że osiemdziesiąt dziewięć procent było mężczyznami, a czterdzieści sześć procent w chwili popełnienia zbrodni było pod wpływem alkoholu. Istniało więc duże prawdopodobieństwo, że morderca był mężczyzną i pięćdziesiąt procent szans, że podobnie jak ofiara był nietrzeźwy. Istniało też inne prawdopodobieństwo, nie mniejsze, że był dla niej kimś bliskim: współmałżonkiem, przyjacielem, kochankiem, kolegą… Jednak błędem, którzy popełniają wszyscy początkujący policjanci, jest ślepe zaufanie do statystyk.
– I co o tym sądzisz? – zapytała, wydmuchując mu dym prosto w twarz.
– A ty?
Uśmiechnęła się. Pomyślała chwilę.
– Bójka. Potajemne spotkanie i bójka, która się źle skończyła – powiedziała. – Popatrz na podarte ubrania, kołnierz bluzki pod swetrem jest prawie oderwany, a przede wszystkim ten but daleko od ołtarza. Szarpali się i tamten miał przewagę. A potem zabił ją w przypływie wściekłości. Cała ta scenografia służy po prostu uciesze widowni. – Zdjęła z wargi drobinkę tytoniu. – A co oni według ciebie robili w tym kościele? Nie powinien być zamknięty?
– Wygląda na to, że jedno z nich miało dorobione klucze – potwierdził. – Bo przez większość czasu kościół jest zamknięty. I jeszcze coś.
Dał znak, by szła za nim. Strzepnęła popiół, który spadł jej na płaszcz, zapięła guziki, bo było zimno, i ruszyła za Kasprem. Wyszli bocznymi drzwiami – tymi samymi, którymi weszli. Wskazał na ślady na cienkiej warstwie śniegu – pierwszego, spadł w tym roku bardzo wcześnie – które zmywał już deszcz. Zauważyła je, gdy szła tu drogą między nagrobkami, którą wytyczyła policja. Podwójny ślad w jedną stronę i pojedynczy w drugą.
– Morderca wszedł do kościoła za ofiarą – powiedział, jakby czytał w jej myślach.
Przyszli razem czy jedno po drugim? Rabusie, którzy pokłócili się o łup? Dwie osoby, które umówiły się tu na spotkanie? Narkomanka i jej diler? Ksiądz? Kochankowie, których kręciło bzykanie się w kościele?
– Czy ta Paulsen była praktykującą chrześcijanką?
– Nie mam pojęcia.
– Na której platformie pracowała?
Powiedział jej. Zgasiła papierosa, pocierając nim o mur kościoła. Na kamieniu pozostała czarna smuga. Ukryła niedopałek w zagłębieniu dłoni i rzuciła okiem na oświetlone okna budynku naprzeciwko. Była dziewiąta rano i ciągle panowały ciemności. Typowe dla dzielnicy Bryggen osiemnastowieczne drewniane budynki lśniły w deszczu. Strugi wody połyskiwały w świetle latarń i moczyły jej włosy.
– Zakładam, że przesłuchaliście sąsiadów?
– Rozpytanie wśród sąsiadów nic nie dało – przyznał Kasper. – Poza bezdomnym nikt niczego nie widział i niczego nie słyszał.
Zamknął drzwi kościoła na klucz i wrócili do samochodu przez małą furtkę, która była otwarta.
– A proboszcz?
– Wyciągnęliśmy go z łóżka. Przesłuchanie właśnie trwa.
Pomyślała o żelaznym pręcie, który morderca miał z sobą. W jej głowie zrodził się pewien pomysł.
– A jeśli było odwrotnie?
Kasper spojrzał na nią, przekręcając kluczyk w stacyjce.
– Odwrotnie niż co?
– Jeśli to morderca przyszedł pierwszy, a ofiara za nim?
– Pułapka? – Zmarszczył brwi.
Popatrzyła na niego bez słowa.
Komenda policji okręgu Hordaland, siódme piętro. Szefowa policji kryminalnej Birgit Strøm lustrowała Kirsten małymi oczami osadzonymi w szerokiej i płaskiej rybiej twarzy. Jej usta wyglądały jak szczelina, której kąciki uparcie nie chciały się skierować ani w górę, ani w dół.
– Bójka? – podchwyciła głosem, który przypominał dźwięk zardzewiałej raszpli. Za dużo papierosów, pomyślała Kirsten. – W takim razie, skoro to nie było morderstwo z premedytacją, dlaczego zabójca przyniósł z sobą żelazny pręt?
– Było, z całą pewnością – odparła. – Ale Paulsen walczyła. Na dłoniach ma rany od monstrancji. To znak, że się broniła. Bili się i w pewnym momencie ona zgubiła but.
Kirsten dostrzegła w rybich oczach rozmówczyni przelotny błysk. Szefowa policji zerknęła na Kaspra, by po chwili znowu skupić wzrok na niej.
– Świetnie. Jak w takim razie wyjaśnisz fakt, że w kieszeni ofiary znaleźliśmy to?
Odwróciła się i pochyliła, by z blatu biurka, na którym spoczywał jej obfity zadek, podnieść przezroczystą torebkę. W wyniku tego manewru oczom zebranych ukazał się jej równie bujny biust. Kasper i pozostali oficerowie z grupy śledczej policji okręgu Hordaland śledzili jej ruchy, jakby była Sereną Williams i właśnie miała wykonać asa serwisowego, który rozstrzygnie o jej zwycięstwie w meczu.
Kirsten wzięła do ręki woreczek na dowody, który podała jej szefowa policji. Wiedziała już, co jest w środku. To z tego powodu zadzwonili właśnie do niej, do Oslo. Wprowadzili ją do budynku komendy nie głównym wejściem od Allehelgens gate, ale małymi pancernymi drzwiami otwieranymi na kod, znajdującymi się z tyłu, od strony Halfdan Kjerulfs gate – jakby obawiali się, że ktoś ją zauważy.
Skrawek papieru. Odręczne pismo. Dużymi literami. Kasper obwieścił jej tę nowinę przez telefon poprzedniego dnia, gdy znajdowała się jeszcze w siedzibie Kripos, niecałą godzinę po znalezieniu ciała. Nie mogła być zaskoczona, wiedziała. Na kawałku papieru figurowało jej nazwisko.
KIRSTEN NIGAARD
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Matka Teresa, Pójdź, bądź moim światłem. Prywatne pisma Świętej z Kalkuty, przeł. M. Romanek, Kraków 2008, s. 205 (przyp. tłum.). [wróć]
Tytuł oryginału: La nuit
Copyright © XO Editions 2017
All rights reserved
Copyright © for the Polish translation by REBIS Publishing House Ltd., Poznań 2017
Copyright © for the Polish e-book edition by REBIS Publishing House Ltd., Poznań 2017, 2020, 2022
Informacja o zabezpieczeniach
W celu ochrony autorskich praw majątkowych przed prawnie niedozwolonym utrwalaniem, zwielokrotnianiem i rozpowszechnianiem każdy egzemplarz książki został cyfrowo zabezpieczony. Usuwanie lub zmiana zabezpieczeń stanowi naruszenie prawa.
Redaktor: Elżbieta Bandel
Projekt i opracowanie graficzne okładki Michał Pawłowski/www.kreskaikropka.pl
Fotografie na okładce © Xiao Yang
Wydanie III e-book (opracowane na podstawie wydania książkowego: Noc, wyd. I, Poznań 2018)
ISBN 978-83-8062-872-4
Dom Wydawniczy REBIS Sp. z o.o.
ul. Żmigrodzka 41/49, 60-171 Poznań
tel.: 61 867 81 40, 61 867 47 08
fax: 61 867 37 74
e-mail: [email protected]
www.rebis.com.pl
Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w systemie Zecer