Normanowie. Historia dynastii - David Crouch - ebook + książka

Normanowie. Historia dynastii ebook

Crouch David

0,0
55,92 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

W 911 roku wódz Normanów Rollon otrzymał zdobyty przez siebie kraj, zwany odtąd Normandią, jako lenno z rąk Karola III Prostego. Potomkowie normańskiego wodza, chociaż przyjęli chrześcijaństwo i ulegli całkowitej romanizacji, w skrytości pozostali dumni ze swoich wolnych duchem, awanturniczych i spragnionych rozlewu krwi przodków. W X i XI wieku wraz ze swymi drużynami kontynuowali ekspansję, opanowując m.in. południowe Włochy i Sycylię. W1066 książę Normandii Wilhelm II Bastard (Wilhelm I Zdobywca) podbił zaś Anglię. Rycerstwo Normandii brało też aktywny udział w krucjatach. Potomkowie Rollona stworzyli więc jedną z najważniejszych dynastii średniowiecznej Europy.

David Crouch ukazuje również jak Normanowie przekształcili społeczeństwa, które podbili, wprowadzając nowe formy rządów, architekturę i kulturę. Przybliża także ich codzienne życie, strategie militarne i polityczne, które pozwoliły im na utrzymanie władzy przez wiele pokoleń.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Wstęp

Jedną z naj­dziw­niej­szych histo­rii wywo­dzą­cych się ze śre­dnio­wiecz­nej Europy jest ta o nor­mań­skiej dyna­stii i ludziach, któ­rzy ją two­rzyli. Feno­men nor­mań­ski poja­wił się w spo­sób nie­mal nie­zau­wa­żalny. Na początku dru­giej dekady X wieku maleńka flo­tylla skan­dy­naw­skich stat­ków z róż­no­rodną załogą krą­żyła przy ujściu Sekwany. Nie były to pierw­sze tego rodzaju okręty poja­wia­jące się w tej oko­licy. Ich załogi nie były pierw­szymi, które brały w posia­da­nie wynisz­czone mia­sto Rouen przy trze­cim wiel­kim zakolu Sekwany. Co je jed­nak róż­niło? Wła­śnie ta mała flo­tylla miała wodza o nie­po­śled­nich talen­tach.

Nazy­wał się Hrólfr, nie był wikin­giem z wiel­kiej linii rodo­wej czy też kró­lew­skim krew­nym, ale jed­nym z wielu ambit­nych wojow­ni­ków żeglu­ją­cych w tam­tych dniach po wodach pół­noc­nego Atlan­tyku. Jego sta­tek prze­mie­rzał szare morze od Nor­we­gii do Hebry­dów i dalej, w głąb kanału La Man­che, zwa­nego też Kana­łem Angiel­skim. Mógł rów­nież pro­wa­dzić swo­ich ludzi jako odłam więk­szej armii wikin­gów, która w tam­tym cza­sie plą­dro­wała tereny nad­mor­skie i osie­dlała się przy ujściu Loary i w Bre­ta­nii.

Jed­nak Hrólfr był kimś zdol­niej­szym niż jego kole­dzy po fachu – potra­fił narzu­cić wolę swoim kom­pa­nom i zmu­sić ich do zaak­cep­to­wa­nia jego nie­upraw­nio­nego przy­wódz­twa. Był na tyle prze­bie­gły, aby usta­lić warunki współ­pracy z wła­dzami kościel­nymi w Rouen i wyko­rzy­stać je do nawią­za­nia kon­taktu z fran­kij­skim kró­lem i hra­biami, któ­rzy wła­dali zie­miami w gór­nym biegu Sekwany. Wyko­rzy­stu­jąc panu­jące poli­tyczne układy w roz­pa­da­ją­cym się kró­le­stwie fran­kij­skim, prze­ko­nał króla, aby usank­cjo­no­wał obję­cie wła­dzy przez niego w Rouen. Wyra­ził chęć przy­ję­cia chrze­ści­jań­stwa, co pozwo­liło fran­kij­skim moż­nym i chło­pom z tego regionu zwią­zać się z nim jako god­nym sza­cunku zwierzch­ni­kiem. Wkrótce on i jego syn przed­sta­wiali się jako „hra­bio­wie Rouen” i rościli sobie prawo do rów­no­ści z fran­kij­skimi rząd­cami tych ziem. Ale Fran­ko­wie nie zapo­mnieli, że ten nowy władca i jego ludzie byli obcymi w ich sta­rej pro­win­cji Neu­strii, że przy­byli z pół­nocy, czyli byli po pro­stu Nor­ma­nami (Nor­th­manni).

Inne tego typu kolo­nie skan­dy­naw­skie we Fran­cji i Anglii szybko utra­ciły swoją toż­sa­mość i nie zdo­łały prze­trwać. Wikin­go­wie znad Loary zostali wyparci i zapo­mniani w okre­sie życia jed­nej gene­ra­cji, ale ten los nie spo­tkał wikin­gów znad Sekwany.

Hrólfr i jego załoga szybko zasy­mi­lo­wali się z fran­kij­ską kul­turą chrze­ści­jań­ską. Wystar­czył czas dwóch poko­leń aby Nor­ma­no­wie fak­tycz­nie led­wie się róż­nili w aspi­ra­cjach i języku od Fran­ków żyją­cych w tej kra­inie.

W tym ota­cza­ją­cym ich fran­koń­skim zale­wie widoczne były pre­ten­sje przy­by­szy do posia­da­nia ziem. Jed­nak na­dal byli nazy­wani Nor­ma­nami. Dla­czego? Następni uta­len­to­wani władcy, któ­rzy obej­mo­wali rządy po Hról­frie, bar­dzo chcieli być uznani za Fran­ków i chrze­ści­jan, ale ich rosnące księ­stwo potrze­bo­wało też utrwa­le­nia poczu­cia odręb­no­ści, wyróż­nia­ją­cego ich wśród sąsia­dów. Sprzy­jało temu ich nie­zwy­kłe pocho­dze­nie, więc na kolo­nial­nej odręb­no­ści zbu­do­wali wła­sną toż­sa­mość.

W ciągu trzech gene­ra­cji Hrólfr i jego potom­ko­wie byli w skry­to­ści dumni ze swo­ich wol­nych duchem, awan­tur­ni­czych i spra­gnio­nych roz­lewu krwi przod­ków, nawet jeśli ich już tak mocno nie przy­po­mi­nali. Wyra­stała więc idea ludu nor­mań­skiego i nor­mań­skiej dyna­stii.

Nor­ma­no­wie prze­szli długą drogę (nawet jeśli wydaje się ana­chro­ni­zmem suge­stia, że to ich wikiń­scy przod­ko­wie odbyli bły­sko­tliwą wędrówkę po Euro­pie i Środ­ko­wym Wscho­dzie). W XI wieku poja­wiło się wiele spo­sob­no­ści do podej­mo­wa­nia podróży i pro­wo­ko­wa­nia awan­tur; dołą­czali więc do ruchów piel­grzym­ko­wych, które uczy­niły Nor­ma­nów ksią­żę­tami Tar­ra­gony w Hisz­pa­nii i Antio­chii w Syrii. Upa­dek rzą­dów lon­go­bardz­kich i bizan­tyń­skich we Wło­szech przy­cią­gnął nie­zna­nych wcze­śniej i mrocz­nych najem­ni­ków nor­mań­skich, któ­rzy sko­lo­ni­zo­wali i prze­jęli kon­trolę nad Apu­lią i Sycy­lią. Naj­bar­dziej znane, dłu­go­ter­mi­nowe zaan­ga­żo­wa­nie Nor­man­dii w sprawy kró­le­stwa Anglii, po dru­giej stro­nie kanału, dopro­wa­dziło do najazdu nor­mań­skiej armii na zie­mię angiel­ską w paź­dzier­niku 1066 roku. Ten suk­ces pod­niósł pre­stiż ksią­żę­cej dyna­stii nor­mań­skiej, porów­ny­wa­nej nawet do nie­śmier­tel­nego dzie­dzic­twa Ceza­rów i Pto­le­me­uszy.

Taka repu­ta­cja kusiła wielu pisa­rzy, aby spoj­rzeć w głąb nor­mań­skich wie­ków, a niniej­sza książka jest tylko ostat­nią z tuzi­nów, które miały za zada­nie zba­dać nor­mań­ski feno­men. Fun­da­men­tal­nym przod­kiem badań była książka sir Johna Hay­warda The Lives of the Three Nor­mans, Kings of England z 1613 roku (Życie trzech Nor­ma­nów, angiel­skich kró­lów). Hay­ward wspo­mi­nał o trzech nor­mań­skich kró­lach, ale w książce można zna­leźć czte­rech uzna­nych za Nor­ma­nów, doli­cza­jąc Ste­fana do dwóch Wil­hel­mów i Hen­ryka I. Król Ste­fan był fak­tycz­nie nazwany przez współ­cze­snego mu kro­ni­ka­rza, anglo-nor­mandz­kiego mni­cha Orde­rica Vita­lisa „czwar­tym kró­lem z nor­mandz­kiego pnia”. Celem Orde­rica było pro­pa­go­wa­nie legal­no­ści pano­wa­nia Ste­fana, który był wnu­kiem Wil­helma Zdo­bywcy, ale rów­nież Fran­cu­zem dora­sta­ją­cym w Char­tres.

Są jesz­cze trzy inne powody uzna­nia związku Ste­fana z trzema nor­mań­skimi poprzed­ni­kami na tro­nie – współ­cze­śni uznali, iż suk­ce­sja Hen­ryka II w 1154 roku po Ste­fa­nie koń­czyła nor­mań­ską opo­wieść, wraz z nim prze­stali dostrze­gać kró­lew­ską linię pocho­dzącą od Hról­fra albo Rol­lona Wikinga, zamiast tego widzieli w nim naj­póź­niej­szego repre­zen­tanta linii cią­gną­cej się przez jego babkę Edytę Matyldę od Alfreda Wiel­kiego. Pano­wa­nie Hen­ryka II inau­gu­ro­wało cał­ko­wi­cie nową kon­cep­cję dyna­stii i legal­no­ści jej wła­dzy.

Teraz jest dobry czas, aby spraw­dzić ponow­nie, co trzy minione wieki zro­biły z Nor­ma­nami. W końcu kom­pletny mate­riał źró­dłowy o Nor­ma­nach, sta­tuty ich wład­ców i kro­niki są łatwo dostępne w oka­za­łych nauko­wych wyda­niach, nie­po­rów­ny­wal­nie lep­szych niż te, z któ­rymi mieli do czy­nie­nia sir John Hay­ward czy nawet Edward Augu­stus Fre­eman, dzie­więt­na­sto­wieczny arcy­hi­sto­ryk nor­mań­skiego pod­boju. Przez ostat­nie dekady aktyw­ność histo­ryczna roz­wi­jała się bar­dzo sze­roko, co pozwo­liło for­mu­ło­wać nowe śmiałe teo­rie na temat śre­dnio­wiecz­nej toż­sa­mo­ści ary­sto­kra­cji i jej for­ma­cji rodo­wych. Niniej­sza książka ma pogo­dzić te wszyst­kie stu­dia i połą­czyć w nową nar­ra­cję o dyna­stii nor­mań­skiej i jej osią­gnię­ciach tak, aby stała się naj­bar­dziej praw­do­po­dobna. Udało się to dzięki bez­gra­nicz­nemu poświę­ce­niu gene­ra­cji innych bada­czy i pisa­rzy.

Podziękowania

Pomysł napi­sa­nia tej książki był pocią­ga­jący z kilku powo­dów. Kiedy Nigel Saul to zasu­ge­ro­wał, natych­miast wyko­rzy­sta­łem oka­zję napi­sa­nia o Nor­ma­nach. Minęło kilka mie­sięcy pracy, nim pomysł stał się realny. Czę­ściowo tak się działo, gdyż bio­gra­fom nie cał­kiem podo­bał się ten pro­jekt. Pisa­łem do wielu z nich, ale zaczą­łem sobie zda­wać sprawę z ich ogra­ni­czeń. Bio­gra­fia obej­muje czy­jeś jedno życie, ale roz­wój jed­nego życia roz­ja­śnia dale­kie i fascy­nu­jące histo­rie jesz­cze sprzed jego powsta­nia i nie ma miej­sca na dogłębne ich oceny. Jeśli tak zro­bisz – podob­nie jak pro­fe­sor Frank Bar­low w swoim Wil­hel­mie Rufu­sie – praca traci spój­ność, która była czę­ścią ogól­nej kon­cep­cji dzieła. Książka o dyna­stii jest serią bio­gra­fii, więc trzeba mieć moż­li­wość połą­cze­nia fascy­na­cji oso­bo­wo­ścią bada­nych postaci i moty­wa­cji ich dzia­ła­nia z okre­sem la lon­gue durée, mając dość sza­cunku dla pozo­sta­ją­cych pod ich wra­że­niem anna­li­stów. Inny powód napi­sa­nia tej książki to oka­zja do zbu­do­wa­nia wyra­zi­stej nar­ra­cji histo­rycz­nej. Para­fra­zu­jąc słowa Umberto Eco, dzi­siaj histo­rycy wolą pisać raczej dla „czy­stej przy­jem­no­ści nar­ra­cji”, niż trak­to­wać to jako powin­ność wobec teraź­niej­szo­ści, by obja­śniać świat takim, jaki był. Nie jestem cał­kiem pewny, czy to się udało, cho­ciaż czuję, że miało coś wspól­nego z Simo­nem Schamą1.

Dwu­dzie­sto­wieczna histo­rio­gra­fia śre­dnio­wie­cza w Bry­ta­nii – tak samo jak we Fran­cji – poza kil­koma bły­sko­tli­wymi wyjąt­kami nie została zdo­mi­no­wana przez nar­ra­cję. Naj­le­piej jest, gdy mknie naprzód z entu­zja­zmem i jasno­ścią, za kwe­stiami sfor­mu­ło­wa­nymi przez Stub­bsa w Oks­for­dzie w latach sześć­dzie­sią­tych XIX wieku oraz Touta w Man­che­ste­rze i Dur­kheim w ENS na początku XX stu­le­cia. W naj­gor­szym razie czę­sto tra­fia na bagni­ste pola, gdzie dogma­tyczne sche­maty chwy­tają i krę­pują jak pod­wodne chwa­sty. To zachę­cało do pisa­nia licz­nych i krótko żyją­cych mono­gra­fii dok­tor­skich, ale znie­chę­cało zain­te­re­so­wa­nych, choć nie­wy­spe­cja­li­zo­wa­nych czy­tel­ni­ków do ich pozna­nia. Jed­nak fak­tycz­nie nie było żad­nego roz­sąd­nego powodu, dla któ­rego proza histo­ryczna musiała zre­zy­gno­wać z kwe­stii ludz­kiej i kolo­rytu, aby zada­wać tylko poważne pyta­nia. Pamię­tali o tym histo­rycy fran­cu­scy, a zapo­mnieli nie­któ­rzy anglo-ame­ry­kań­scy. Nie można zgłę­biać kon­dy­cji ludz­kiej, nie bio­rąc pod uwagę ludz­kich uczuć. Nad­rzędną sprawą w tej książce jest jasna i kla­rowna nar­ra­cja, a nie przy­pisy i apa­rat kry­tyczny. Jestem raczej dumny, że zre­du­ko­wa­łem wszyst­kie ele­menty przy­po­mi­na­jące mono­gra­fię do jed­nego krót­kiego roz­działu na końcu tej pracy, gdzie pod­su­mo­wa­łem, co opo­wie­ści Nor­ma­nów mówią o ich dyna­stiach. Pró­bo­wa­łem rów­nież uni­kać opo­wia­da­nia histo­rii „Anglii” i „Nor­man­dii”, przez co nie­któ­rzy czy­tel­nicy mogą mieć odczu­cie, że zgu­bi­łem gdzieś spory kawał tej histo­rii. Nie zgu­bi­łem. Naro­dowe, regio­nalne czy ple­mienne opo­wie­ści nie są tym, o czym chcia­łem opo­wie­dzieć.

Słowa i poję­cia przy­datne w zro­zu­mie­niu świata Nor­ma­nów zostały wyja­śnione w glo­sa­riu­szu na końcu książki. Tam rów­nież znaj­duje się lista śre­dnio­wiecz­nych źró­deł i auto­rów poda­jąca szcze­góły, powo­łu­jąc się na ówcze­snych kro­ni­ka­rzy i dzieła, na któ­rych w więk­szo­ści oparta jest ta książka.

Wyra­żam wielką wdzięcz­ność mojej długo zno­szą­cej wszystko żonie Lin­dzie oraz moim mniej tole­ran­cyj­nym – ale wciąż wspie­ra­ją­cym mnie – synom Simo­nowi i Tim­miemu. Rady Lindy były cenne, jak zawsze, w uczy­nie­niu tek­stu czy­tel­nym. Znacz­nie trud­niej pisa­łoby się tę książkę, gdyby nie powstała w zło­tym okre­sie dla wyda­wa­nia i współ­cze­snego tłu­ma­cze­nia śre­dnio­wiecz­nych tek­stów. Dług wdzięcz­no­ści, i to ogromny, mają dzi­siejsi i przy­szli bada­cze nor­mań­skiego i anglo-nor­mań­skiego świata wobec takich znaw­ców, jak Mar­jo­rie Chib­nall, Ralph Davis, John France, Diana Gre­en­way, Tony Hol­den, Eli­sa­beth van Houts, Edmund King i Patrick McGurk. Szcze­rze pra­gnę podzię­ko­wać pro­fe­so­rowi Nige­lowi Sau­lowi z Royal Hol­lo­way z Uni­wer­sy­tetu Lon­dyń­skiego, Tony’emu Mor­ri­sowi i Mar­ti­nowi Shep­par­dowi z Wydaw­nic­twa Ham­ble­don and Lon­don za zachętę do pod­ję­cia się tego zada­nia i ukie­run­ko­wa­nie potoku słów. Dok­to­rowi Mar­ti­nowi Arnol­dowi z Uni­wer­sy­tetu w Hull – za szczo­drość znacz­nie wykra­cza­jącą poza poczu­cie obo­wiązku w pora­dach zwią­za­nych ze skan­dy­naw­ską lite­ra­turą, nazwami i gene­alo­gią (pierw­szy aneks został oparty głów­nie na jego wie­dzy). Dok­to­rowi Gra­ha­mowi Loudowi z Uni­wer­sy­tetu w Leeds, dok­to­rowi Chri­sto­phe­rowi Lewi­sowi z Uni­wer­sy­tetu w Liver­po­olu, pro­fe­sor Mar­cie Car­lin z Uni­wer­sy­tetu Wiscon­sin, pro­fe­sor Lois Hun­ney­cutt z Uni­wer­sy­tetu Mis­so­uri, pro­fe­sor Judith Green z Kró­lew­skiego Uni­wer­sy­tetu w Bel­fa­ście, pro­fe­so­rowi Robi­nowi Forl­min­gowi z Boston Col­lege i pro­fe­so­rowi Dere­kowi Keene z Uni­wer­sy­tetu Lon­dyń­skiego – za pomoc w postaci roz­mów i skła­nia­ją­cych do reflek­sji uwag, o któ­rych praw­do­po­dob­nie zapo­mnieli, że w ogóle były i do czego się przy­czy­niły. Mam nadzieję, że nie będą zbyt zawie­dzeni, gdy już odkryją, w co zamie­niło się to, co mówili. Będą jedy­nie sta­wiać pyta­nia. Mia­łem wiel­kie szczę­ście pro­wa­dzić roz­mowy z pro­fe­sorem Ral­phem Davi­sem o królu Ste­fa­nie i pro­fe­sorem War­re­nem Hol­li­ste­rem o królu Hen­ryku I. Wresz­cie muszę wyra­zić wdzięcz­ność za lata inspi­ra­cji i wspar­cia pro­fe­so­rowi Davi­dowi Bate­sowi z Uni­wer­sy­tetu w Glas­gow, który był wtedy jesz­cze dok­to­rem w Kole­gium Uni­wer­sy­tec­kim Połu­dnio­wej Walii i Mon­mo­uth­shire w Car­diff, a który w 1978 roku prze­jął funk­cję nauczy­ciela w szkole śred­niej w Moun­tain Ash jako cza­sowy stu­dent MA, nie zda­jąc sobie sprawy, dokąd to wszystko pro­wa­dzi.

To jemu wła­śnie dedy­kuję tę książkę, która po czę­ści jest kon­se­kwen­cją jego miło­ści do nor­mandz­kiej i anglo-fran­cu­skiej histo­rii.

Scar­bo­ro­ugh, sty­czeń 2002 roku

Rozdział 1. Hrabiowie Rouen

Roz­dział 1

Hra­bio­wie Rouen

Początki histo­rii Nor­ma­nów nie są wcale pro­ste. Fakty przy­po­mi­nają kości dino­zau­rów roz­rzu­cone na pustyni – wielka ich część zagi­nęła, a wy może­cie pozbie­rać to, co oca­lało, i uło­żyć na kilka spo­so­bów, aby uka­zać róż­no­rod­ność tych zwie­rząt. Idzie za tym jedyna moż­liwa rekon­struk­cja, ta naj­lep­sza, którą możemy wymy­ślić na pod­sta­wie tego, co jest nam już wia­dome. To histo­ria umie­jęt­no­ści przy­sto­so­wa­nia się i wyko­rzy­sty­wa­nia oka­zji przez jed­nego czło­wieka w cza­sach prze­mocy i braku sta­bi­li­za­cji, a nie świa­domego budo­wa­nia kró­le­stwa. Czło­wiek w to uwi­kłany nie był wizjo­ne­rem czy też geniu­szem mili­tar­nym, a jego zwo­len­nicy to człon­ko­wie załóg okrę­tów, zebrani gdzieś na pół­noc­nych wybrze­żach Atlan­tyku. Z powodu jego opor­tu­ni­zmu i żądzy posia­da­nia ziemi w ciągu trzech poko­leń powstało nowe kró­le­stwo i nowy naród. Inną sprawą, którą roz­po­czął nasz boha­ter, była dyna­stia ksią­żąt i kró­lów, jedna z naj­więk­szych i naj­wy­ra­zist­szych, jakie ist­niały. Możemy być przy­naj­mniej pewni, że – jak wielu żąd­nych wła­dzy męż­czyzn w śre­dnio­wie­czu – miał zamiar stwo­rzyć wybitną dyna­stię następ­ców. Udało mu się w pełni, a roz­miar suk­cesu mógł go nawet zasko­czyć.

Miał na imię Hrólfr. Skąd się o tym dowie­dzie­li­śmy, można wywnio­sko­wać ze szcze­gó­ło­wego dodatku znaj­du­ją­cego się na końcu książki. Jego pełne imię i nazwi­sko mogło cał­kiem praw­do­po­dob­nie brzmieć Hrólfr Ketils­son. Uro­dził się w poło­wie IX wieku gdzieś w nor­we­skich osa­dach na wybrzeżu Atlan­tyku i stał się wikin­giem. Był czło­wie­kiem mają­cym szla­chet­nych wojow­ni­ków wśród przod­ków, ina­czej nie zostałby zaak­cep­to­wany jako jarl2 wikiń­skiej floty, nawet jeśli była ona nie­wielka. Póź­niej­sza, ale nie cał­kiem wia­ry­godna tra­dy­cja wiąże go z kró­lew­skim domem Nor­we­gii albo potęż­nymi wład­cami Orka­dów. Był dowódcą jed­nej z eskadr wiel­kiej wikiń­skiej armady, która przy­była na fran­cu­skie wybrzeże Atlan­tyku pod koniec IX wieku3. Armia obo­zo­wała w doli­nie u ujścia Loary, skąd roz­prze­strze­niała się we wszyst­kich kie­run­kach. W dzi­kiej i okrut­nej woj­nie znisz­czyła na zacho­dzie potęgę kró­lów Bre­ta­nii i ruszyła na wschód, wzdłuż Loary, w kie­runku Paryża. Jed­nakże gdy wikin­go­wie poru­szali się w górę rzeki, napo­ty­kali potężne zamki, które potem okryły sławą dolinę Loary. Odkryli, że fran­cu­scy hra­bio­wie i mar­ki­zo­wie, któ­rzy w nich osie­dli, wspie­rani przez zastępy pan­cer­nej jazdy byli zbyt potężni, aby ich poko­nać4.

I tak wikin­go­wie znad Loary zro­bili to, co wikin­go­wie zawsze robili, gdy natknęli się na trud­nego prze­ciw­nika, czyli prze­no­sili się tam, gdzie mogli zna­leźć łatwiej­sze cele. Część z nich skie­ro­wała się do połu­dnio­wej Walii i pró­bo­wała prze­pro­wa­dzić rajd u ujścia rzeki Severn, ale potęga mili­tarna i orga­ni­za­cja kró­lów angiel­skich to uda­rem­niły, więc prze­pły­nęli przez Morze Irlandz­kie. Inne ich grupy zabrały swoje statki i roz­po­zna­wały drogę wzdłuż wybrzeża kanału, szu­ka­jąc nie­bro­nio­nego wybrzeża, które można byłoby naje­chać. Jedna z grup doko­nała zbroj­nego desantu na pół­wy­spie Coten­tin, wokół rzym­skiego mia­steczka Cher­bo­urg i tam wykro­iła sobie skan­dy­naw­ską kolo­nię. Inna grupa, w któ­rej Hrólfr odgry­wał domi­nu­jącą rolę, poże­glo­wała dalej, na wschód, przez zatokę Sekwany i dopły­nęła do ujścia tej wiel­kiej rzeki. Tam załoga zeszła na ląd w dru­giej deka­dzie IX wieku i odkryła, że kra­ina była otwarta i bez obrony. Wikin­go­wie poma­sze­ro­wali w górę rzeki i zajęli bez więk­szych kło­po­tów mia­sto Rouen – tam Hrólfr zor­ga­ni­zo­wał obóz na brzegu rzeki, wewnątrz rzym­skich murów wiel­kiego mia­sta.

Hrólfr nie był pierw­szym jar­lem wikin­gów, który uczy­nił z tego mia­sta swoją kwa­terę główną. Było ono już znisz­czone po gene­ra­cjach wikiń­skich ata­ków, ale – podob­nie jak York w Nor­thum­brii i Rouen w Neu­strii – wyda­wało się zbyt cenne jako ośro­dek han­dlu, aby ludzie zupeł­nie je porzu­cili5.

Hrólfr zastał mia­sto już praw­do­po­dob­nie mocno zwią­zane ze świa­tem pół­nocy i zamiesz­kałe przez zahar­to­wa­nych przez los miesz­kań­ców. Poważne najazdy na nad­brzeżne fran­kij­skie kra­iny zaczęły się już w 845 roku, kiedy to Sekwana została wyko­rzy­stana jako trasa najazdu na Paryż. Najaz­dom wikiń­skim sprzy­jał fakt, że fran­kij­skie impe­rium roz­pa­dło się na czę­ści zaraz po śmierci Ludwika Poboż­nego, a jego spad­ko­biercy sprze­czali się przez dzie­siątki lat. Najazdy osią­gnęły punkt kul­mi­na­cyjny, kiedy Paryż został okrą­żony w latach 885–886 i Karol Gruby (zmarł w 888 roku) musiał zło­żyć okup najeźdź­com poprzez danie wol­nej ręki w łupie­niu Bur­gun­dii. To śmier­telne zagro­że­nie zostało pogłę­bione jesz­cze przez wewnętrzny upa­dek.

Potężna rodzina, zwana przez histo­ry­ków Rober­ty­nami, wyro­sła na potęgę w oko­licy Paryża6. Zgro­ma­dzili znaczne posia­dło­ści i tereny leżące na zacho­dzie, aż do gra­nic Bre­ta­nii i nad oce­anem, w tym te, które póź­niej stały się Nor­man­dią. W tych nie­pew­nych cza­sach spo­wo­do­wa­nych najaz­dami wikin­gów sta­nęli do współ­za­wod­nic­twa z potom­kami Karo­lin­gów o tron zachod­niej Fran­cji.

Eudes z rodu Rober­ty­nów został wybrany kró­lem zachod­niej Fran­cji7 w 888 roku, ale po 893 musiał rywa­li­zo­wać z Karo­lin­giem8, Karo­lem Pro­stym, wnu­kiem Karola Łysego wybra­nym na anty­króla. Po śmierci Eudesa, w 898 roku Karol rzą­dził już samot­nie i to on był władcą, który musiał pora­dzić sobie z zagro­że­niem repre­zen­to­wa­nym przez wikinga Hról­fra, któ­remu fran­kij­scy kro­ni­ka­rze nadali łaciń­skie imię „Rollo” czy też „Rol­lon”.

Uzna­jemy, że ten Hrólfr sta­no­wił zagro­że­nie, ale fak­tycz­nie wiemy o nim nie­wiele. Odkła­da­jąc na bok świa­dec­twa Dudo z St. Quen­tin9, który pisał ponad wiek póź­niej, ist­nieją o nim jedy­nie dwie wzmianki10. Naj­wcze­śniej­sza pocho­dzi z 918 roku, gdy Karol Pro­sty wydał akt na rzecz pary­skiego opac­twa Saint-Ger­main-des-Prés, w któ­rym czy­tamy: „Przy­zna­jemy […], to opac­two […], pomi­ja­jąc te z jego wło­ści, które odda­li­śmy dla ochrony kró­lew­skiej Nor­ma­nom znad Sekwany, to zna­czy Rol­lo­nowi i jego towa­rzy­szom”.

Flo­do­ard11, nie­mal współ­cze­sny tym wyda­rze­niom kro­ni­karz z Reims, dodał do tego nie­wiele wię­cej. W jego Histo­rii kościoła w Reims – bez wspo­mnie­nia imie­nia „Rollo” – opi­sał w ten spo­sób coś, co wydaje się wcze­śniej­szą daro­wi­zną dla „Nor­ma­nów znad Sekwany”:

Po kam­pa­nii, w któ­rej hra­bia Robet (z mar­chii bre­toń­skiej) wal­czył prze­ciwko [Nor­ma­nom] w rejo­nie Char­tres, ci zaczęli przyj­mo­wać chrze­ści­jań­stwo. Otrzy­mali oni pewne pro­win­cje nad­mor­skie wraz z mia­stem Rouen, które pra­wie zrów­nali z zie­mią, oraz inne pod­le­głe mu mia­sta.

Flo­do­ard pechowo nie podał żad­nej daty, ale dodał przy­naj­mniej dwie inne wzmianki o Rol­lo­nie – w roku 925 zano­to­wał, że prze­wo­dził on Nor­ma­nom w Eu, sta­wia­ją­cym opór Fran­kom bio­rą­cym odwet za wcze­śniej­szą agre­sję na Beau­vais, a w 927 roku – że „syn Rol­lona” przy­się­gał wier­ność kró­lowi Karo­lowi Pro­stemu. To wszystko, co mówią ówcze­sne histo­ryczne zapisy o twórcy nor­mań­skiej dyna­stii, z wyjąt­kiem tych póź­niej­szych o gene­ra­cję, czyli kro­ni­ka­rza Richera z Reims, który wycią­gnął skądś fakt, że ojciec Rol­lona nosił imię Ketil (Catil­lus)12.

Kiedy Rollo i jego towa­rzy­sze osie­dli w doli­nie dol­nej Sekwany? Dudo pod­kre­ślał, że w roku 911 król Karol spo­tkał Rol­lona w St. Clair, nad rzeką Epte, która była gra­nicą mię­dzy pro­win­cjami Vexin i Roumois (któ­rej sto­licą było Rouen). Król prze­ka­zał Rol­lo­nowi mia­sto Rouen i pro­win­cje daleko na zachód od niego, aż do Bre­ta­nii. Z punktu widze­nia sta­tu­tów odno­szą­cych się do prze­szło­ści z 918 roku, do któ­rych już zaglą­da­li­śmy, data ich przy­by­cia (911) wydaje się dobra jak każda inna. Cho­ciaż jedy­nym potwier­dze­niem tego jest Dudo, to pasuje ona dosko­nale do daty dobrze zna­nej klę­ski mili­tar­nej wikin­gów ponie­sio­nej przez nich na połu­dnie od Nor­man­dii, w Char­tres.

Rollo. Pomnik księ­cia na miej­skim placu w Fala­ise.

Fot. Wiki­me­dia Com­mons/Michael Shea, lic. CC BY-SA 2.5

Rok 911 mógł być jed­nym z tych, kiedy wikin­go­wie nabrali ochoty na nego­cja­cje, ale rów­nie dobrze mogło się zda­rzyć, że Rollo i jego załoga przy­byli nad Sekwanę póź­niej, gdy inni wikiń­scy najeźdźcy wyka­zy­wali się aktyw­no­ścią w Anglii. Nie wiemy też, kim byli towa­rzy­sze Rol­lona. To on mógł być jed­nym jar­lem wśród wielu innych w całej armii „Nor­ma­nów znad Sekwany”, pierw­szym wśród rów­nych pod wzglę­dem mili­tar­nym. Mógł być przy­wódcą wikin­gów, który po pod­da­niu Rouen zdo­łał zało­żyć bazę w mie­ście oraz na swój spo­sób wal­czył i nego­cjo­wał o domi­na­cję nad innymi. Jeśli tak, to nie jest nie­praw­do­po­dobne, że jego pano­wa­nie nad wikin­gami znad Sekwany miało kru­che pod­stawy i musiał codzien­nie zwal­czać ambi­cje innych jar­lów, a może nawet oca­la­łych na tym tere­nie fran­kij­skich magna­tów. W mil­cze­niu histo­rycz­nych zapi­sów może być ukryta lub zagu­biona histo­ria czło­wieka, który był naj­więk­szy w swym oto­cze­niu, jak rów­nież pierw­szy w swej dyna­stii.

Inna nie­pewna histo­ria z cza­sów Rol­lona to opo­wieść o osie­dle­niu się, doty­czy więc usta­le­nia, co można uznać za jego rodzinne księ­stwo. Nie­które sprawy znamy. Po deka­dach debat histo­rycy doszli do wnio­sku, czy też zdali sobie sprawę, że wcze­śniej ist­nie­jący pier­wotny kra­jo­braz Nor­man­dii, tak poli­tyczny, jak i rol­ni­czy, nie został znisz­czony przez Nor­ma­nów i ponow­nie odbu­do­wany. Nie ma żad­nych wąt­pli­wo­ści, że wokół Rouen ist­niały skan­dy­naw­skie osady, tak samo jak w samym mie­ście (główny stru­mień pły­nący na wschód od sta­rego mia­sta na­dal nosi skan­dy­naw­ską nazwę „Robec”, a kro­ni­karz ze Sois­sons nazy­wał je w poło­wie X wieku „duń­skim mia­stem”). Osad­nic­two wikin­gów w Nor­man­dii ni­gdy nie było jed­nak tak inten­sywne jak we wschod­niej Anglii i wschod­nim York­shire, gdzie pola i stru­mie­nie na­dal noszą wyraź­nie brzmiące skan­dy­naw­skie nazwy. Ewi­den­cja nazw miej­sco­wo­ści wska­zuje, że w pew­nych rejo­nach (zwłasz­cza w Pays de Caux, na pół­noc od Sekwany, połu­dniowe wybrzeże zatoki Sekwany i pół­nocna część pół­wy­spu Coten­tin) wiele wio­sek i osad nosi zna­miona ich skan­dy­naw­skich wła­ści­cieli. Gene­ral­nie cią­gną się one wzdłuż linii wio­sek o nazwach typu „Bor­ne­ville”, co ozna­cza „willę Bjorna”. Pierw­szy ele­ment odnosi się do skan­dy­naw­skiego wła­ści­ciela, który wszedł w jej posia­da­nie (przy­pusz­czal­nie) w X wieku; jed­nak drugi człon, czyli „villa”, to uni­wer­salna kon­ty­nu­acja gallo-rzym­skiej nazwy dla wiej­skiej posia­dło­ści. Innymi słowy, wykaz więk­szo­ści nazw odnosi się do osad­nic­twa skan­dy­naw­skiej ary­sto­kra­cji; w wielu przy­pad­kach musiało to ozna­czać nowych panów, któ­rzy objęli we wła­da­nie star­sze osady. Ist­nieją też wska­zówki odno­szące się do now­szego skan­dy­naw­skiego osad­nic­twa: to około 100 nazw zawie­ra­ją­cych skan­dy­naw­ski przy­ro­stek „toft”, mię­dzy innymi Cri­qu­etot czy Yve­tot, ale to nie była część Nor­man­dii, skan­dy­naw­skie frag­menty nazw zle­wają się z fran­kij­skimi czy cel­tyc­kimi.

Roz­miesz­cze­nie skan­dy­naw­skich nazw miej­sco­wo­ści potwier­dza to, co mówią histo­ryczne zapisy: Rollo i jego współ­to­wa­rzy­sze osie­dli w Rouen jak w wysu­nię­tej bazie w kie­runku Paryża i kolo­ni­zo­wali dolinę Sekwany w stronę morza. Dużo jest na to dowo­dów w Pays de Caux, mię­dzy Sekwaną a wybrze­żem kanału La Man­che, daleko na wschód, aż do Dieppe. To pasuje zna­ko­mi­cie do „pro­win­cji nad­brzeż­nych wraz z Rouen” odno­szą­cych się do wyja­śnień Flo­do­arda w spra­wie nadań króla Karola Pro­stego dla wikin­gów. Wła­śnie tutaj możemy loko­wać cen­trum władz­twa Rol­lona. Jak daleko się roz­cią­gało, to już kwe­stia przy­pusz­czeń.

Rollo został obda­ro­wany Rouen i przy­le­głymi tere­nami w zamian za sojusz z Fran­kami. W inte­re­sie obu stron, Rol­lona i jego fran­kij­skich „alian­tów”, było roz­sze­rze­nie jego wła­dzy na inne wikiń­skie osie­dla. To mógł być powód dal­szych nadań dla wikin­gów znad Sekwany, o któ­rych wspo­mi­nano w kro­ni­kach z tam­tych cza­sów. Taka potrzeba była szcze­gól­nie silna, gdy Robert z Neu­strii, który na krótko zastą­pił na tro­nie Karola Pro­stego, został w 924 roku zabity przez armię wikin­gów na tere­nie Bre­ta­nii. Jego zięć i następca król Rudolf był wspo­mi­nany jako porę­czy­ciel nowej umowy, wedle któ­rej gru­pie Nor­ma­nów przy­znano pro­win­cje Bes­sin i Maine. Logicz­nie należy uznać, że wspo­mniani Nor­ma­no­wie to Rollo i jego towa­rzy­sze prze­su­wa­jący swoje wpływy na zachód z doliny Sekwany. Mniej jasne, czy Rollo prze­jął wła­dzę nad wikin­gami już zasie­dla­ją­cymi te tereny, aby ich udo­mo­wić i powstrzy­mać przed dal­szymi ata­kami, czy też otrzy­mał wła­dzę nad Fran­kami wokół Bay­eux, aby chro­nić ich przed innymi wodzami wikiń­skimi, osia­dłymi na pół­wy­spie Coten­tin i we wschod­niej Bre­ta­nii.

Wikin­go­wie oble­ga­jący Paryż.

Fot. Wiki­me­dia Com­mons

Do 924 roku Nor­man­dia była ewi­dent­nie na eta­pie two­rze­nia. Uła­twiał to fakt, że ist­niał już sza­blon, który nale­żało jedy­nie pod­ło­żyć jako wzo­rzec. Zachod­nia Fran­cja w karo­liń­skim impe­rium była rzą­dzona z tych samych miast, z któ­rych korzy­stali Rzy­mia­nie do admi­ni­stro­wa­nia Galią. Każde z nich miało wła­snego biskupa i hra­biego, jak rów­nież pod­po­rząd­ko­waną pro­win­cję albo „pagus”, we współ­cze­snej fran­cusz­czyź­nie – pays13. Rouen było rów­nież sie­dzibą metro­po­li­tal­nego arcy­bi­skupa, który zarzą­dzał pro­win­cją kościelną, oca­lałą, duchowo bliź­nia­czą sio­strą dawno upa­dłej pro­win­cji impe­rium rzym­skiego – Lug­du­nen­sis Secunda. To na tym sta­rym rzym­skim fun­da­men­cie powstała w końcu Nor­man­dia.

W cza­sach Rol­lona było na­dal wiele żywych pomni­ków rzym­skiej prze­szło­ści. Wciąż stała w mie­ście mocno uszko­dzona rzym­ska bazy­lika epi­sko­palna z IV wieku pod wezwa­niem Matki Boskiej (obok bazy­liki z VIII wieku i kon­wentu kle­ry­ków świę­tego Ste­fana). Rollo przy­jął chrzest w jed­nej albo dru­giej antycz­nej bazy­lice, cho­ciaż ten zaszczyt mógł przy­paść klasz­to­rowi St. Ouen znaj­du­ją­cemu się na wschód od mia­sta. Jedną z kilku rze­czy, które wiemy na pewno o Rol­lo­nie, jest fakt, że szybko nawią­zał przy­ja­ciel­skie rela­cje z arcy­bi­sku­pem Rouen i miały one raczej cha­ry­ta­tywny niż duchowy cha­rak­ter. Wydaje się, że tylko kilku fran­kij­skich urzęd­ni­ków cywil­nych prze­trwało wikiń­ską nawałę, ale w latach kry­zysu biskupi pozo­stali ze swymi trzód­kami. Nor­man­dia była nowym two­rem, lecz opie­rała się na sta­rych ide­ach. Tak jak idea kró­le­stwa „Anglii”, była czę­ściowo pro­duk­tem papie­skich decy­zji, które mówiły, że ist­niał jeden naród angiel­ski i Kościół Anglii, tak samo księ­stwo Nor­man­dii było skon­stru­owane w ramach pro­win­cji Rouen, która stała się „kościo­łem nor­mań­skim” w następ­nym stu­le­ciu.

Nie wiemy, kiedy Rollo zmarł. Praw­do­po­dob­nie żył jesz­cze, ale był scho­ro­wany w 927 roku, kiedy jego syn skła­dał hołd kró­lowi Rudol­fowi z Fran­cji. Naj­wy­raź­niej już nie żył w 933 roku, dla­tego więk­szość histo­ry­ków sądzi, że zmarł około 928 roku. Mówiono, że miej­scem jego pochówku stała się kate­dra w Rouen. Ist­niała nadzieja, że zmarł jako chrze­ści­ja­nin, cho­ciaż zapisy histo­ryczne pozo­sta­wiają co do tego pewne wąt­pli­wo­ści. Dudo utrzy­my­wał, że Rollo przy­jął chrzest w 912 roku, a zapisy jego pra­wnuka, o wiek póź­niej­sze, doty­czące hoj­nych zwro­tów i daro­wizn mająt­ków ziem­skich, mówią, że Rollo poczy­nił je dla kościoła St. Ouen, leżą­cego poza murami Rouen (jest moż­liwe, że chrzest miał tam wła­śnie miej­sce, gdyż wiemy, że bazy­liki w środku mia­sta były zde­wa­sto­wane). Jeśli mamy wie­rzyć Dudo, ojcem chrzest­nym Rol­lona był Robert Neu­stryj­ski, który mógł być jego pro­tek­to­rem już po zanu­rze­niu w chrzciel­nicy i nadał mu nowe chrze­ści­jań­skie imię. Zgod­nie ze zwy­cza­jem, cho­ciaż nie było to nie­złomną prak­tyką, Rollo mógł przy­jąć imię Robert, aby usza­no­wać swego ojca chrzest­nego. Fak­tycz­nie, Dudo nazy­wał Rol­lona po chrzcie Rober­tem. Dowód potwier­dza­jący znaj­du­jemy w zapi­sach opac­twa St. Denis, gdzie w roku 968 wspo­mina się księ­cia Ryszarda I jako wnuka Roberta, nie Rol­lona. Jed­nakże Rollo (Robert) i jego ludzie nie byli mode­lo­wymi kon­wer­ty­tami. Wiemy, że arcy­bi­skup Reims wysłał około 914 roku pod­ręcz­nik o nawra­ca­niu zbłą­ka­nych pogan do swego kolegi z Rouen. Poko­le­nie póź­niej kro­ni­karz z Limo­usin Adhémar z Cha­ban­nes14 opo­wia­dał obe­lżywą histo­rię, która miała wska­zy­wać, że dla Rol­lona chrzest nie musiał być wcale ducho­wym wyznacz­ni­kiem w życiu. Spo­dzie­wał się, że cele­bra­cja tego faktu będzie pole­gała na prze­ka­za­niu podar­ków chrze­ści­jań­skiemu Bogowi i obcię­ciu głów (praw­do­po­dob­nie pogań­skim) więź­niom, aby uho­no­ro­wać też pan­teon bogów swych nor­dyc­kich przod­ków. Jest to późna histo­ria wyni­ka­jąca ze źle udo­ku­men­to­wa­nych źró­deł, ale znaj­duje ponure potwier­dze­nie około 943 roku, kiedy to twórca ele­gii o synu Rol­lona zano­to­wał, że Wil­helm został zaata­ko­wany przez wro­gów, gdy „umie­rał jego pogań­ski ojciec”.

WILHELM DŁUGI MIECZ, HRABIA ROUEN

Wil­helm Długi Miecz jest przy­kła­dem, że naj­waż­niej­szym człon­kiem dyna­stii mogła być druga z kolei jej postać.

To on stwo­rzył pod­wa­liny pod potęgę, wpro­wa­dził konieczne reformy i zapew­nił kon­ty­nu­ację rodu. Wil­helm, syn Rol­lona, nie uro­dził się we Fran­cji, łaciń­ski lament skom­po­no­wany wkrótce po jego śmierci mówi, że zro­dzony został „za morzami, w ojcow­skiej sie­dzi­bie, w pogań­skich kra­inach”15. Jeśli z tym się zgo­dzimy, to Wil­helm uro­dził się, nim ojciec wsiadł na sta­tek wikiń­skich łupież­ców, gdzieś w kra­jach rzą­dzo­nych przez Skan­dy­na­wów. Jego pierw­szym języ­kiem nie był fran­cu­ski, a jego edu­ka­cja odby­wała się mię­dzy pogań­skimi wikin­gami. Został ochrzczony we Fran­cji, praw­do­po­dob­nie razem z ojcem w Rouen. Mógł nie nosić imie­nia „Wil­helm” w mło­do­ści – przy­jął je w cza­sie chrztu, po ojcu chrzest­nym, gdyż „Wil­helm”, a wła­ści­wie Guil­lame, to nie imię wikiń­skie, ale fran­kij­skie. Wydaje się inte­re­su­jącą spe­ku­la­cją, kim mógł być ten ojciec chrzestny. Jeden z moż­li­wych kan­dy­da­tów to dwo­rza­nin króla Karola Pro­stego, Wil­helm Pobożny, książę Akwi­ta­nii, który mógł zgo­dzić się wystą­pić jako ojciec chrzestny czy pro­tek­tor jedy­nie w zastęp­stwie monar­chy. Bar­dziej praw­do­po­dobny wydaje się jed­nak Wil­helm, syn Eblé Man­zera, hra­biego Poitiers, który był jed­nym z młod­szych magna­tów na fron­cie walki z wikin­gami znad Loary.

Wtedy już był po ślu­bie z córką Rol­lona, a sio­strą Wil­helma Dłu­giego Mie­cza, o imie­niu Ger­loc.

Wil­helm był znany póź­niej­szym poko­le­niom jako „Długi Miecz”. Nazwa ta poja­wia się w źró­dłach z końca XI wieku (Dudo jej nie uży­wał), ale musiało się to opie­rać na solid­nej tra­dy­cji rodzin­nej. „Długi Miecz” to nazwa dla wojow­nika i rów­nie dobrze mogła być wikiń­skim przy­dom­kiem. Odkąd Wil­helm był uwi­kłany w latach 924–925 w bru­talną kam­pa­nię wokół Beau­vais, Pon­thieu i Amiens, na pewno miał wiele oka­zji, aby krwawo tam się zapi­sać. Jego życie stało się pomo­stem mię­dzy sta­rymi tra­dy­cjami skan­dy­naw­skich osad­ni­ków, wśród któ­rych dora­stał do wieku męskiego, a nowym świa­tem kon­ku­ru­ją­cych fran­kij­skich księstw, gdy w jed­nym z nich przej­mo­wał wła­dzę. W 927 roku doj­rzały i peł­no­letni przy­się­gał wier­ność kró­lowi Rudol­fowi z rodu Rober­ty­nów, który nie kwe­stio­no­wał jego wła­dzy na tere­nach prze­ka­za­nych wcze­śniej Rol­lo­nowi i jego towa­rzy­szom. Eks­pan­sja wikin­gów znad Sekwany na wschód została zatrzy­mana w doli­nie Bre­sle, w Eu przez hra­biów Flan­drii i Ver­man­dois16. Być może ten odwrót zde­cy­do­wał, że Nor­ma­no­wie z Rouen odrzu­cili Rol­lona jako przy­wódcę, a rywale ze wspól­noty z pew­no­ścią zado­wo­lili się jego synem jako władcą. Ist­nieje zło­wiesz­czy frag­ment w poświę­co­nym mu lamen­cie żałob­nym, który mówi, że gdy jego ojciec umie­rał, „wybu­chły prze­ciw niemu dzia­ła­nia wojenne, ale zawsze ufa­jąc Bogu, dawał radę każ­demu prze­ciwnikowi siłą samej pra­wej ręki”. Dudo rów­nież mówił, że Wil­helm prze­jął wła­dzę, zanim jego ojciec zmarł, cho­ciaż opi­suje, że nie­do­ma­ga­jący Rollo prze­ka­zał wła­dzę synowi i spad­ko­biercy w obec­no­ści regu­lar­nej rady ksią­żę­cej. Prawda mogła być taka, że Rollo był postrze­gany przez swo­ich towa­rzy­szy jako prze­grany, więc Wil­helm musiał wal­czyć, aby odzy­skać kon­trolę nad wikin­gami, którą stra­cił jego ojciec.

Wil­helm I Długi Miecz. Pomnik księ­cia na miej­skim placu w Fala­ise.

Fot. Wiki­me­dia Com­mons/Michael Shea, lic. BY-SA 2.5

Do 927 roku Wil­helm, jak się wydaje, zabez­pie­czył sobie ule­głość sekwań­skich wikin­gów. Sojusz z kró­lem Rudol­fem przy­niósł korzy­ści rodzą­cemu się księ­stwu Nor­ma­nów. Do 930 roku wikin­go­wie z Rouen byli postrze­gani jako udo­mo­wieni i można było ich bez­piecz­nie użyć prze­ciwko ich bar­dziej dzi­kim pobra­tym­com.

W 933 roku król Rudolf spo­tkał się z Wil­hel­mem i wedle słów Flo­do­arda: „Wil­helm, przy­wódca (prin­ceps) Nor­ma­nów, zło­żył przy­sięgę samemu kró­lowi, który oddał mu zie­mię Bre­to­nów leżącą wzdłuż wybrzeża morza”.

Wielka armia wikin­gów znad Loary i z Bre­ta­nii trzy­mała się razem przez lata dwu­dzie­ste X wieku, ale nie potra­fiła wybrać spo­mię­dzy sie­bie sta­łego wodza – tak jak to zro­bili wikin­go­wie sekwań­scy. Ci zła­mali potęgę kie­dyś wielce zna­czą­cego kró­le­stwa Bre­to­nów i zmu­sili jego przy­wód­ców do szu­ka­nia schro­nie­nia za gra­nicą, głów­nie w Anglii. Był taki czas w latach sześć­dzie­sią­tych IX wieku, kiedy Karol Łysy był zmu­szony sce­do­wać prawa kró­lew­skie na Salo­mona, przy­wódcę Bre­to­nów, oraz poczy­nić na jego rzecz kon­ce­sje tery­to­rialne, praw­do­po­dob­nie cho­dziło tu o pół­wy­sep Coten­tin. Jed­nak wikin­go­wie oku­po­wali Nan­tes i wschod­nią Bre­ta­nię, a na pod­sta­wie dowo­dów zwią­za­nych z nazwami miejsc w tere­nie sądzimy, że rów­nież prze­su­nęli się na wschód, w głąb Coten­tin.

Długo uci­skani miej­scowi Bry­to­wie w 931 roku wznie­cili roz­ru­chy prze­ciwko tym cie­mięż­com. Wikin­go­wie, któ­rzy zna­leźli się na pół­wy­spie Coten­tin, zostali odcięci i odizo­lo­wani od swo­ich baz. Najeźdźcy nie mieli począt­kowo żad­nej stycz­no­ści z grupą Rol­lona osia­dłą dalej, na wschód, ale to miało się zmie­nić. Możemy zna­leźć w nada­niu króla Rudolfa z 933 roku zachętę dla Wil­helma Dłu­giego Mie­cza do prze­ję­cia wła­dzy nad świeżo odizo­lo­waną kolo­nią wikin­gów, egzy­stu­jącą na zachód od Bay­eux. Cie­kawe wydaje się, co jesz­cze mógł zdzia­łać Wil­helm, idąc w kie­runku Bre­ta­nii, która wra­cała pod pano­wa­nie rodzi­mych hra­biów z Ren­nes i Nan­tes.

Zabez­pie­czył on wła­dzę w Coten­tin (być może w spo­sób poko­jowy), a monety wybite w jego imie­niu zna­le­ziono dalej, na połu­dnie, w Mont Saint-Michel. Na jed­nej z nich został buń­czucz­nie opi­sany jako „diuk Bre­to­nów”. Pyta­nie, czy zdo­łał nadać temu tytu­łowi wymiar realny, pozo­staje otwarte. W cza­sie bicia tych monet Wil­helm być może zachę­cał resztki wikin­gów z Bre­ta­nii, aby dołą­czyli do jego domeny, i przy­jął tytuł suge­ru­jący, że pod pano­wa­niem króla Rudolfa był peł­no­praw­nym władcą tego regionu.

Jed­nym z zysków kam­pa­nii w Bre­ta­nii była kon­ku­bina, bre­toń­ska kobieta, z którą miał syna, ochrzczo­nego fran­kij­skim imie­niem Ryszard, mia­no­wa­nego na władcę w Bay­eux, jak napi­sał Flo­do­ard.

Monety i ksią­żęcy styl mówią nam, że Wil­helm ocho­czo przy­jął rolę chrze­ści­jań­skiego księ­cia fran­kij­skiego. Bił monety w Rouen w odno­wio­nej men­nicy, a przez to prze­jął kró­lew­skie pre­ro­ga­tywy, tak samo jak część kró­lew­skiego majątku (posia­dło­ści ziem­skie) i lasy w zasięgu jego rosną­cej wła­dzy. Nie­któ­rym z jego star­szych pod­da­nych nie podo­bała się ta prze­miana cha­ry­zma­tycz­nego wodza wojen­nego wikin­gów w pro­za­icz­nego fran­kij­skiego magnata. Dudo wspo­mi­nał histo­rię wybu­chu w 934 roku rewolty wśród skan­dy­naw­skich pod­da­nych Wil­helma, kie­ro­wa­nej przez Riulfa, rywala do prze­ję­cia wła­dzy. Riulf i jego zwo­len­nicy zago­nili Wil­helma w Rouen do naroż­nika, a ten, jesz­cze raz jak wiking, był zmu­szony popro­wa­dzić swoją oso­bi­stą gwar­dię do boju, aby utrzy­mać wła­dzę. I cho­ciaż zwy­cię­żył, a Riulf musiał ucie­kać, by rato­wać życie, ten incy­dent – jeśli naprawdę się zda­rzył – mówi nam, że musiało być sporo poważ­nych kło­po­tów przy naro­dzi­nach Nor­man­dii.

Pod koniec lat trzy­dzie­stych X wieku pro­ces prze­mian trwał na­dal. Wil­helm i jego bli­scy, wśród któ­rych pew­nie byli duchowni, zaczęli sub­tel­nie two­rzyć dla niego nową toż­sa­mość. Flo­do­ard okre­ślał w 933 roku Wil­helma poprzez neu­tralny łaciń­ski tytuł prin­ceps, co ozna­czało nie wię­cej jak „przy­wódcę” Nor­ma­nów. Jed­nakże sami wikin­go­wie postrze­gali Wil­helma, syna Rol­lona, jako comes Rotho­men­sis czy też „hra­biego Rouen”. Gdzie indziej, jak widzie­li­śmy, utwier­dzał wła­dzę jako „diuk Bre­to­nów”. Hra­bia czy diuk to tytuły, które nada­wano jako spe­cjalne wyróż­nie­nie, były w gestii karo­liń­skich kró­lów, ale w latach trzy­dzie­stych X wieku ist­niało wielu potęż­nych magna­tów fran­kij­skich, któ­rzy przyj­mo­wali takie tytuły z wła­snej ini­cja­tywy. Za nimi szła chrze­ści­jań­ska ide­olo­gia wła­dzy, którą z rado­ścią dostar­czał Kościół. „O, Wil­helm! Twórca i miło­śnik pokoju; pocie­szy­ciel i obrońca bied­nych; opie­kun wdów i sie­rot!” – łkał jakiś kle­ryk, który skom­po­no­wał lament po jego śmierci. Wszyst­kie te przy­mioty, któ­rych można było się spo­dzie­wać po kró­lach karo­liń­skich, teraz przy­pa­dały chrze­ści­jań­skim ksią­żę­tom. Jeśli chrze­ści­jań­ski władca trzy­mał się biblij­nych cnót, to miał legi­ty­ma­cję prawną i grze­chem było wystę­po­wać prze­ciwko niemu. Wit­gar, pane­gi­ry­sta hra­biego Arnulfa z Flan­drii, który spi­sko­wał, aby zabić Wil­helma, pochle­biał swemu panu poprzez przy­pi­sy­wa­nie mu tych samych cnót.

Wil­helm chciał potwier­dzić legalną obec­ność wśród innych hra­biów i ksią­żąt, więc moż­liwe też, że całą ide­olo­gię trak­to­wał poważ­nie, a obraz Dudo przed­sta­wia­jący Rol­lona i Wil­helma jako pra­wo­daw­ców i gło­si­cieli prawa nie był wcale prze­sa­dzony.

W póź­niej­szych cza­sach Wil­helm poczy­nił kolejny krok w kie­runku potwier­dze­nia swej wła­dzy. Zapro­sił ponow­nie do swej pro­win­cji i wsparł wygna­nych mni­chów z mero­wiń­skiego opac­twa Jumièges, nad Sekwaną. Mnisi wyco­fali się na kilka dekad 100 mil dalej, do posia­dło­ści Haspers, nie­da­leko Cam­brai, ale dzia­łali pod prze­wod­nic­twem Mar­cina, refor­ma­tor­skiego opata wysła­nego przez Ger­loc, sio­strę Wil­helma. Powró­cili, przy­wró­cili i oży­wili bene­dyk­tyń­ską regułę oraz litur­gię nad Sekwaną, a lament po śmierci Wil­helma wią­zał go z „fun­da­cją” Jumièges.

Jeśli mógł fun­do­wać klasz­tory, to był naprawdę peł­no­praw­nym księ­ciem chrze­ści­jań­skim, szcze­gól­nie w oczach fran­kij­skich pod­da­nych. Póź­niej­sze źró­dła szły jesz­cze dalej i mówiły, że zamia­rem Wil­helma było zamiesz­kać na sta­rość w klasz­to­rze, ale może była to jedy­nie próba uzna­nia go z per­spek­tywy czasu za świę­tego, gdyż spo­tkała go śmierć męczen­nika za pokój. Richer z Reims opi­sy­wał nie­zwy­kle budu­jącą histo­rię o skrzyni ze skar­bami Wil­helma – gdy została po jego śmierci otwarta, była tam jedy­nie wło­sien­nica, którą nosił w okre­sach pokuty.

Kolej­nym zna­czą­cym kro­kiem natu­ra­li­za­cji Wil­helma Dłu­giego Mie­cza w jego nowej ojczyź­nie było mał­żeń­stwo. Zostało uło­żone około 936–937 roku mię­dzy nim i Lud­gardą, córką hra­biego Her­berta II z Ver­man­dois, w linii męskiej bez­po­śred­niego potomka Karo­lin­gów. Wiemy o pre­zen­cie ślub­nym, który „hra­bia Wil­helm z mia­sta Rouen” poda­ro­wał Lut­gar­dzie: znaczne posia­dło­ści koło Lon­gu­eville, w Pays de Caux. To była dobra inwe­sty­cja: każde dziecko z tego związku mogło dzie­lić impe­rialne prawa matki, a mał­żeń­stwo wpro­wa­dzało Wil­helma do eli­tar­nego klubu ksią­żąt, któ­rzy zaczy­nali dzie­lić mię­dzy sie­bie zachodni kraj Fran­ków (Fran­cję). Tak jak w kolej­nych wie­kach, mał­żeń­stwo w obrę­bie tej grupy spo­łecz­nej ozna­czało akcep­ta­cję przez jej człon­ków. Sio­stra Wil­helma poślu­biła hra­biego Poitiers, kolej­nego wio­dą­cego członka fran­kij­skiej ksią­żę­cej kote­rii. Jaki rodzaj gry upra­wiał Wil­helm w tym ary­sto­kra­tycz­nym śro­do­wi­sku mię­dzy 933 i 942 rokiem? Nie jest to do końca jasne. Fran­kij­scy ksią­żęta wyko­rzy­sty­wali wła­sne prze­wagi do rywa­li­za­cji z dyna­stią Rober­ty­nów, potom­kami Karo­lin­gów, któ­rych pod­stawą wła­dzy był rejon wokół Paryża, z rzą­dami ogra­ni­czo­nymi już tylko do oko­lic sta­rego cesar­skiego mia­sta Laon. Mieli oni nie­wiele środ­ków i atu­tów poza pra­wami moral­nymi. Póź­niej­sza (nor­mań­ska) tra­dy­cja przed­sta­wiała Wil­helma już w 936 roku jako roz­jemcę w spra­wie suk­ce­sji po karo­liń­skim wygnańcu Ludwiku IV. Jed­nak to poli­tyczne, wstępne wyróż­nie­nie z grona innych ksią­żąt było kon­cep­cją, która ówcze­śnie zyskała małe popar­cie, cho­ciaż zgod­nie z prawdą twórca ele­gii o Wil­helmie mówił, iż jego wro­go­wie żywili do niego urazę za zbyt­nie zbli­że­nie z nowym kró­lem.

W końcu Wil­helm Długi Miecz stał się raczej ofiarą walki o wła­dzę reszty fran­kij­skich ksią­żąt niż wewnętrz­nego spi­sku jego skan­dy­naw­skich kom­pa­nów, wodzów wojen­nych. Nor­ma­no­wie znad Sekwany wcze­śnie zadarli z kształ­tu­ją­cym się księ­stwem Flan­drii, rzą­dzo­nym przez peł­nych wigoru hra­biów mar­chii gra­nicz­nej. Flan­dria oka­zała się poli­tyczną jed­no­ścią w kró­le­stwie Karola Łysego, czę­ściowo dzięki samej poli­tyce, a także poprzez dzia­ła­nia jej zało­ży­ciela Bal­dwina Żela­zne Ramię, hra­biego Ghent. Roz­wi­jała się jako ważny i potężny bastion prze­ciwko pene­tra­cji wikin­gów w kie­runku Nad­re­nii i pół­noc­nej Fran­cji. Wikin­go­wie, któ­rzy osie­dli nad Sekwaną, oskrzy­dlili Fla­man­dów i sta­no­wili zagro­że­nie, któ­rego nie można było nie doce­niać. Nie było więc nie­spo­dzianką stwier­dze­nie, że w 925 roku hra­bia Arnulf roz­wi­nął swoje siły i soju­sze, aby wziąć w karby Nor­ma­nów znad Sekwany i zatrzy­mać ich na rzece Bre­sle, która stała się stałą pół­nocną gra­nicą Nor­man­dii.

Mię­dzy Nor­ma­nami i Fla­man­dami na­dal utrzy­my­wało się napię­cie. W 939 roku hra­bia Wil­helm stał się wro­giem Arnulfa, anga­żu­jąc się w przy­wró­ce­nie do wła­dzy nie­ja­kiego Her­lu­ina, hra­biego regionu Mon­treuil, który sam sta­rał się zaanek­to­wać. Nor­ma­no­wie jesz­cze raz oka­zali się groźni.

Metody powstrzy­my­wa­nia ich przez Arnulfa były bez­li­to­sne. Można się tego spo­dzie­wać po hra­bim z gra­nicz­nej mar­chii w X wieku, który miał do czy­nie­nia z pogań­skimi zagra­nicz­nymi przy­by­szami. Zwa­bił Wil­helma na kon­fe­ren­cję w spra­wie gra­nic w Picqu­igny, nad Sommą, na zachód od Amiens. Dwóch hra­biów spo­tkało się na rzecz­nej wyspie w sobot­nie popo­łu­dnie, 17 grud­nia 942 roku, aby uzgod­nić poro­zu­mie­nie poko­jowe. Wil­helm pod­szedł do tego z ufno­ścią, nie pro­sząc nawet Arnulfa o zakład­ni­ków. Pewne szcze­góły tego, co zaszło potem, znaj­du­jemy w lamen­cie żałob­nym skom­po­no­wa­nym wkrótce po jego śmierci, być może przez członka zgro­ma­dze­nia bene­dyk­ty­nów z Jumièges. Po dłu­giej i przy­ja­znej dys­ku­sji, którą prze­bie­gły Arnulf prze­dłu­żał, dopóki zimowe słońce nie zaczy­nało zacho­dzić za gąsz­czem zaro­śli olcho­wych pora­sta­ją­cych brzeg rzeki, hra­bio­wie powró­cili do swo­ich łodzi. Gdy łódź Wil­helma już odpły­wała w nurt wez­bra­nej rzeki, kilku dwo­rzan Arnulfa zawo­łało go, mówiąc, że ich pan ma mu coś jesz­cze waż­nego do powie­dze­nia. Wil­helm posłusz­nie powró­cił w mrok, by na brzegu napo­tkać tylko mie­cze aż sze­ściu zabój­ców.

Wil­helm był bez­bronny – wie­lo­krot­nie ugo­dzony mie­czami, ciężko ranny zgi­nął od okrut­nego ciosu w głowę. Jego dwo­rza­nie, nie zwa­ża­jąc na odnie­sione rany, odcią­gnęli ciało do łodzi i zepchnęli ją z powro­tem do wody, by prze­pły­nąć rzekę.

RYSZARD I ASYMILACJA NORMANÓW

Jeśli zamia­rem hra­biego Arnulfa była desta­bi­li­za­cja i neu­tra­li­za­cja księ­stwa, które zbu­do­wał w latach trzy­dzie­stych X wieku Wil­helm Długi Miecz, to mógł jedy­nie przez chwilę odczu­wać satys­fak­cję.

Wil­helm pozo­sta­wił mło­dego syna Ryszarda, któ­rego matką była bre­toń­ska kon­ku­bina. Jeśli został on poczęty w cza­sie kam­pa­nii w Bre­ta­nii, w latach 933–934, to nie mógł mieć wię­cej niż dzie­więć lat w chwili śmierci swego ojca. Wro­go­wie Nor­ma­nów mogli ocze­ki­wać, że ich księ­stwo roz­pad­nie się w cha­osie, gdy wybuchną wewnętrzne kłót­nie o przy­wódz­two, a wodzo­wie wojenni staną prze­ciwko sobie. Kło­poty na pewno się poja­wiły, ale – co zaska­ku­jące – nowa poli­tyczna jed­ność księ­stwa Wil­helma Dłu­giego Mie­cza prze­trwała wszel­kie wstrząsy. Po czę­ści może przy­czy­niła się do tego akcja Wil­helma zwią­zana z przy­ję­ciem fran­kij­skiego i chrze­ści­jań­skiego modelu legi­ty­mi­za­cji wła­dzy. Sam czuł się jak w domu na kró­lew­skim dwo­rze, mie­dzy fran­kij­skimi parami, jako „hra­bia Rouen”. Uwa­żano tam za natu­ralne, że gdy jeden hra­bia zmarł, drugi musiał po nim prze­jąć wła­dzę. Jeśli Wil­helm miał tylko jed­nego syna, musiał być to Ryszard.

Pod koniec poetyc­kiego opisu śmierci Wil­helma Dłu­giego Mie­cza jego autor wybuch­nął patrio­tycz­nie:

Wołam cię, o Ryszar­dzie, hra­bio Rouen! Nasze modli­twy za hra­biego i zba­wie­nie jego ojca! Może Chry­stus zapewni ci [Ryszar­dowi] ochronę przez wszyst­kie dni two­jego życia, aż będziesz z nim w końcu na zawsze!

Mamy tu chyba uchwy­coną atmos­ferę, jaka pano­wała zaraz po zamor­do­wa­niu Wil­helma. Zabity hra­bia spo­czął w kate­drze w Rouen, a jego następca, led­wie chło­piec, wyru­szył w woj­sko­wej eskor­cie z Bay­eux.

Ludzie w mie­ście byli zanie­po­ko­jeni i zde­ner­wo­wani, nobile odby­wali tajne narady, gdy z Laon prze­nik­nęły wie­ści o zbli­ża­niu się armii kró­lew­skiej. Dla Fran­ków i pół-Fran­ków wśród pro­win­cjo­nal­nej szlachty logika obję­cia opieką nie­let­niego Ryszarda, samot­nego męskiego dzie­dzica wła­dzy, była czymś oczy­wi­stym. W poprzed­nim stu­le­ciu Fran­ko­wie widzieli, jak publiczny urząd hra­biego stał się rodo­wym „hono­rem” (jak to nazy­wali) i dzie­dziczne prze­ka­za­nie go z ojca na syna stało się czymś nor­mal­nym. Dla byłych wikiń­skich nobi­lów – pier­wot­nie osie­dlo­nych w 911 roku, mają­cych teraz ponad 50 lat – ta logika nie była wcale oczy­wi­sta; ich zwy­cza­jem było wybie­ra­nie naj­bar­dziej sza­no­wa­nego męż­czy­zny z odpo­wied­nim rodo­wo­dem do pro­wa­dze­nia armii czy floty. Przy­by­cie króla Ludwika IV do Rouen kom­pli­ko­wało sprawę i być może pro­wa­dziło do podziału kraju.

Kościół oraz zdo­mi­no­wane przez Fran­ków mia­sto Caen, tak samo jak liczne grupy skan­dy­naw­skich moż­nych, otwar­cie popie­rały Ryszarda. Chło­piec został spro­wa­dzony do Rouen przez zaufa­nego ofi­cera jego ojca, kapi­tana Ber­narda Duń­czyka, który pozo­sta­wał wier­nym fila­rem sprawy Ryszarda. Jed­nakże skan­dy­naw­scy przy­wódcy wcale nie byli jed­no­myślni w akcep­ta­cji chłopca. Sły­szymy o nie­ja­kim Haral­dzie, który (być może przy wspar­ciu zagra­nicz­nych wikin­gów) w 944 roku prze­jął kon­trolę nad czę­ściami byłych ziem hra­biego Wil­helma w Coten­tin i roz­cią­gnął wła­dzę nad nimi aż do Bay­eux. W rezul­ta­cie księ­stwo dyna­stii Rol­lona fak­tycz­nie skur­czyło się, przy­naj­mniej na chwilę, z powro­tem do Rouen i doliny Sekwany.

W tej sytu­acji przy­by­cie króla Ludwika do Rouen jakiś mie­siąc po śmierci hra­biego Wil­helma miało swoje dobre i złe strony. Flo­do­ard pisał: „Król Ludwik dał zie­mię Nor­ma­nów rodzo­nemu synowi Wil­helma, z bre­toń­skiej kon­ku­biny, i część moż­nych przy­się­gła wier­ność kró­lowi, a reszta księ­ciu Hugo­nowi”. Nazwa „Nor­man­dia” jesz­cze się nie poja­wiła, ale mgli­stą całość już można roz­po­znać jako „zie­mię Nor­ma­nów”, co było kro­kiem ku nowemu geo­po­li­tycz­nemu ter­mi­nowi ozna­cza­ją­cemu zie­mie poprzed­nio będące w posia­da­niu hra­biego Wil­helma.

Król Ludwik uznał rosz­cze­nia Ryszarda do wła­dzy za zasadne i wziął go pod swoją opiekę, ale Flo­do­ard dawał do zro­zu­mie­nia, że cho­dziło raczej o wyko­rzy­sta­nie sytu­acji. Wiemy od Dudo, że książę Hugon Wielki, ówcze­sna głowa rodu Rober­ty­nów, zaczął inte­re­so­wać się hrab­stwem Rouen. Fakt, że król pro­sił pod­da­nych Ryszarda o zło­że­nie przy­sięgi wier­no­ści księ­ciu, wska­zuje, że pewną część wła­snych inte­re­sów zała­twił pomyśl­nie do 943 roku. W następ­nym roku, przy wspar­ciu per­fid­nych Fla­man­dów, król wtar­gnął do hrab­stwa Rouen i zajął samo mia­sto, pod­czas gdy książę Hugon naje­chał Bes­sin z zamia­rem zaję­cia Bay­eux. Na szczę­ście dla Nor­ma­nów, król i książę pokłó­cili się w trak­cie kam­pa­nii i Hugon został popro­szony, aby wyco­fał się na wła­sne zie­mie, pod­czas gdy dzie­dzic­two Ryszarda zostało powie­rzone przez króla lokal­nemu fran­kij­skiemu ary­sto­kra­cie Rau­lowi Tor­cie, który miał admi­ni­stro­wać księ­stwem z Rouen w imie­niu króla. W mię­dzy­cza­sie Ryszard zna­lazł się pod kura­telą naj­pierw na dwo­rze kró­lew­skim w Laon, a potem u przy­ja­ciela ojca, hra­biego Ber­narda z Sen­lis.

Jed­no­cze­śnie przy­wódca wikin­gów, zwany Harol­dem, który, jak się oka­zało, prze­jął kon­trolę nad Cher­bo­ur­giem i Coten­tin już w 943 roku, zajął Bay­eux i roz­po­czął w 945 roku akcję prze­ciwko Rouen, zmu­sza­jąc króla do powrotu do mia­sta. Nie­udana kon­fe­ren­cja poko­jowa mię­dzy Harol­dem, Ber­nar­dem Duń­czy­kiem i kró­lem dopro­wa­dziła do schwy­ta­nia Ludwika przez Nor­ma­nów, ku satys­fak­cji wszyst­kich zain­te­re­so­wa­nych, szcze­gól­nie Hugona Wiel­kiego. Mając króla w rękach, Nor­ma­no­wie zgo­dzili się wypu­ścić go w zamian za uwol­nie­nie mło­dego hra­biego Ryszarda. Ten powró­cił w wieku co naj­wy­żej 13 lat i prze­jął kon­trolę nad wła­snym dzie­dzic­twem. Jego zachodni rywal wiking Harald został w jakiś spo­sób prze­ko­nany, aby wyco­fał się albo odpły­nął, zaś fran­kij­ski guber­na­tor Rouen Raul Torta został wygnany do Paryża, gdzie jego syn był bisku­pem.

Ryszard w 945 roku roz­po­czął dłu­gie pano­wa­nie jako hra­bia Nor­ma­nów z Rouen; miało ono trwać 41 lat. Przez ten czas zaszły wiel­kie zmiany. Gdy Ryszard roz­po­czy­nał rządy w Rouen, w Bay­eux na­dal mówiono języ­kami skan­dy­naw­skimi – wła­śnie tam nauczył się mowy swo­ich przod­ków. Wielu pierw­szych towa­rzy­szy Rol­lona musiało tam na­dal aktyw­nie dzia­łać. Od nich prze­jął chrze­ści­jań­stwo i moż­liwe, że rów­nież uciąż­liwe prak­tyki reli­gijne. W 945 roku praw­do­po­dob­nie było jesz­cze cał­kiem sporo żyją­cych Fran­ków, któ­rzy pamię­tali inny świat, gdy Rouen i sąsied­nimi pro­win­cjami nale­żą­cymi jesz­cze do Neu­strii rzą­dzili hra­bio­wie wska­zani przez dyna­stię Rober­ty­nów (jeden z nich wspo­mniany był nawet w 905 roku), kiedy liczne bene­dyk­tyń­skie opac­twa i kole­giaty kate­dralne wyróż­niały się w tym tere­nie.

Ryszard I. Pomnik księ­cia na miej­skim placu w Fala­ise.

Fot. Wiki­me­dia Com­mons/Michael Shea, lic. CC BY-SA 2.5

Gdy Ryszard umie­rał, w 996 roku, Neu­stria już dawno ode­szła w zapo­mnie­nie, a kraj, któ­rym rzą­dził, zaczęto nazy­wać „Nor­th­man­nią”, „Nor­man­nią” czy też „Nor­man­dią” (cho­ciaż w źró­dłach pisa­nych ta nazwa poja­wiła się w dru­giej deka­dzie XI wieku). Jego pod­dani, Fran­ko­wie czy Skan­dy­na­wo­wie z pocho­dze­nia, wszy­scy mówiący po fran­cu­sku, nie wyróż­niali się w więk­szo­ści zwy­cza­jami i spo­so­bem życia od ande­ga­weń­skich, pary­skich czy też pikar­dyj­skich sąsia­dów. Szybka języ­kowa i kul­tu­ralna asy­mi­la­cja już w następ­nym poko­le­niu stała się obiek­tem komen­ta­rzy Adhémara z Cha­ban­nes.

Nor­man­dia do roku 1000 stała się ponow­nie kra­iną wyróż­nia­ją­cych się kościo­łów i klasz­to­rów. Była akcep­to­wana jako jedno z inte­gral­nych księstw, które two­rzyły więk­sze kró­le­stwo Fran­cji. Ryszard pano­wał na tyle długo, by prze­żyć wszyst­kich swych począt­ko­wych wro­gów i zna­leźć się w innym świe­cie, gdzie cze­kały na niego nowe pro­blemy i wyzwa­nia.

Główną tro­ską Ryszarda musiało być utoż­sa­mie­nie się z Nor­man­dią i swoją nową pozy­cją jako władcy. Ta ostat­nia kwe­stia miała dwa wymiary: we wspól­no­cie z innymi fran­kij­skimi ksią­żę­tami Ryszard musiał przejść coś w rodzaju przy­sto­so­wa­nia się do insty­tu­cjo­nal­nego nad­zoru wła­dzy kró­lew­skiej, cho­ciaż już mocno zwie­trza­łej. Tak jak inni musiał przy­jąć, że ist­nieje wła­dza kró­lew­ska, a także okre­ślić wła­sną pozy­cję w sto­sunku do niej. Musiał ponadto dojść do poro­zu­mie­nia z potęgą ary­sto­kra­tycz­nych rodów wewnątrz wła­snego księ­stwa. Lokal­nym magna­tom trzeba było przy­po­mi­nać o for­mal­nych rela­cjach z władcą – musieli akcep­to­wać fakt, że jako ary­sto­kra­cja mu pod­le­gali. Spo­sób, w jaki Ryszard radził sobie z tymi pro­ble­mami, pozo­staje nie­ja­sny. Jego syn i wnuk rów­nież musieli się z tym zma­gać, tyle że każdy z nich na swój spo­sób. Jed­nak jest praw­do­po­dobne, że Ryszard był pierw­szym władcą osa­dzo­nym w Rouen, który musiał się upo­rać z takimi pro­ble­mami. Jego ojciec i dzia­dek byli zależni od innych mecha­ni­zmów wła­dzy i mogli jedy­nie rzą­dzić na swo­ich zie­miach dzięki mie­szance cha­ry­zmy wojow­ni­ków oraz stra­chu, jaki wywo­ły­wały mie­cze i topory ich gwar­dii przy­bocz­nej.

Wła­dza utrzy­my­wana przez Rol­lona i Wil­helma Dłu­giego Mie­cza była bar­dzo nie­sta­bilna i widzimy, że jej chwiej­ność odbi­jała się nawet w szcząt­ko­wych zapi­sach histo­rycz­nych, które dotrwały do naszych cza­sów. Jed­nak hra­bia Ryszard żył od samego początku w innym świe­cie, jego suk­ce­sja była natu­ralna we fran­kij­skich warun­kach, nawet jeśli kon­te­sto­wana. Stał się pra­wo­moc­nym cywil­nym władcą, z bło­go­sła­wień­stwem namasz­czo­nego króla zachod­nich Fran­ków, dla­tego też jego zada­nie musiało pole­gać na prze­ko­na­niu swych skan­dy­naw­skich pod­da­nych do koniecz­no­ści uzna­nia tego, czym była pra­wo­mocna wła­dza, i sza­no­wa­nia jej, nawet bez sto­so­wa­nia mili­tar­nej prze­mocy.

Rela­cje Ryszarda z kró­lem nie były rów­no­rzędne, tak samo jak innych fran­kij­skich ksią­żąt. Mię­dzy 961 i 962 rokiem, gdy był jesz­cze mło­dym władcą, zbli­ża­jąc się do 30 roku życia, Ryszard musiał zma­gać się z zagro­że­niem soju­szu karo­liń­skiego króla Lotara (syn Ludwika IV, zmarł w 985 roku) i jego połu­dnio­wego sąsiada hra­biego Blois Char­tres, który pro­wa­dził nisz­czy­ciel­ską inwa­zję na jego zie­mie. Póź­niej­sze wyja­śnie­nia Dudo, co do nie­po­ro­zu­mień mię­dzy Ryszar­dem a kró­lem, mówiły, że ten drugi był nie­za­do­wo­lony z zasięgu przy­zna­nej pierw­szemu wła­dzy. Mogło tak być, ale część kło­po­tów brała się z aliansu mał­żeń­skiego hra­biego z sio­strą Hugona Kapeta Emmą, który miał miej­sce już we wcze­snych latach pięć­dzie­sią­tych X wieku. To wią­zało Nor­ma­nów z Kape­tyn­gami soju­szem, który natu­ral­nie godził w ostat­nich Karo­lin­gów i inne fran­kij­skie dyna­stie wal­czące o roz­sze­rze­nie swo­ich posia­dło­ści w cen­tral­nej Fran­cji.

Ryszard czuł się już wystar­cza­jąco zagro­żony poprzez wro­gie inge­ren­cje w latach sześć­dzie­sią­tych, aż do ich końca, gdy duń­scy najem­nicy rabo­wali dolinę gór­nej Sekwany i stra­chem narzu­cili kró­lowi Lota­rowi pokój. Potem, w 963 czy 964 roku Ryszarda można było odna­leźć na dwo­rze Lotara, a tych dwóch wład­ców utrzy­my­wało poko­jowe sto­sunki aż do śmierci króla.

18 marca 968 roku Ryszarda można było spo­tkać w Ber­ne­val, gdzie prze­by­wał ze swoim szwa­grem Hugo­nem Kape­tem, księ­ciem Fran­ków i głową rodu Rober­ty­nów, któ­rego przy tej oka­zji nazy­wał panem (senio­rem), mimo że ten był dużo od niego młod­szy. Hugon osta­tecz­nie prze­jął tron po Lota­rze w 987 roku, a Ryszard wyda­wał się zado­wo­lony, towa­rzy­sząc szwa­growi w prze­ję­ciu kró­le­stwa. Zaan­ga­żo­wał się też w walki prze­ciwko wro­gom Kapeta i wydaje się, że wspar­cie potęż­nego rober­tyń­skiego sąsiada uczy­nił kamie­niem węgiel­nym swo­jej poli­tyki radze­nia sobie z innymi sąsia­dami. Tę pro­stą stra­te­gię sto­so­wali jego wszy­scy następcy pra­wie do 1050 roku.

Histo­ryczne zapisy mają nie­wiele wię­cej do doda­nia na temat dyplo­ma­cji, kam­pa­nii i dzia­łań wojen­nych pro­wa­dzo­nych przez hra­biego Ryszarda. Histo­rycy bez wąt­pie­nia słusz­nie wnio­skują, że jego dzia­ła­nia doty­czyły głów­nie spraw wewnętrz­nych jego domeny. Sprawy kra­jowe z zasady pozo­sta­wały poza obser­wa­cją fran­kij­skich kro­ni­ka­rzy. Możemy jed­nak powie­dzieć o kilku kwe­stiach. Idea „Nor­man­dii” i sta­tus jej władcy zostały zde­fi­nio­wane wła­śnie za jego cza­sów. Cho­ciaż oby­dwaj, on i jego ojciec, bez wąt­pie­nia uży­wali tytu­łów „hra­biów Rouen” w latach 930–960, to Ryszard, gdy jego wła­dza się umac­niała, zaczął szu­kać bar­dziej pre­sti­żo­wej nomen­kla­tury. Poja­wili się liczni hra­bio­wie, zresztą z jego wła­snym bło­go­sła­wień­stwem. Matka Ryszarda Sprota zna­la­zła innego part­nera po śmierci jego ojca i uro­dziła mu syna zwa­nego Rodul­fem, któ­rego Ryszard uczy­nił panem Ivry, leżą­cego przy połu­dnio­wej gra­nicy jego wło­ści, obda­rza­jąc brata przy­rod­niego tytu­łem hra­biego. To mogło mieć miej­sce już w poło­wie lat sześć­dzie­sią­tych X wieku. Ryszard obda­rzył rów­nież kur­tu­azyj­nymi tytu­łami swo­ich trzech młod­szych synów: God­fryda (Godreya), Roberta i Wil­helma (ten ostatni stał się pre­kur­so­rem hra­biów Eu), może już nawet w latach sie­dem­dzie­sią­tych X wieku. Jedną z przy­czyn, dla któ­rych Ryszard roz­sze­rzył tytu­la­turę wśród naj­bliż­szej rodziny, było pra­gnie­nie wywyż­sze­nia linii rodo­wej. We Fran­cji wiel­kie ksią­żęce rodziny roz­dzie­lały god­no­ści hra­biow­skie mię­dzy swo­ich męskich człon­ków (Bal­dwin III Flan­dryj­ski został obwo­łany hra­bią około 995 roku, jesz­cze za życia swego ojca). Poja­wiła się też potrzeba stwo­rze­nia zależ­nej i sza­no­wa­nej grupy wśród rodzą­cej się elity w księ­stwie, która poma­ga­łaby kon­tro­lo­wać i opie­ko­wać się resztą pod­da­nych.

Przez wywyż­sze­nie innych Ryszard wywyż­szał i sie­bie. Jed­nakże nie tak łatwo było zostać kró­lem. Karo­liń­ski władca Ludwik IV pod­niósł Hugona Wiel­kiego z Neu­strii do god­no­ści „diuka Fran­cji” (w 937 albo 943 roku) w nagrodę za pomoc w zdo­by­ciu tronu, ale sam „tytuł” diuka nadany Hugo­nowi, w tam­tych cza­sach oce­niany jako wyją­tek, był spo­so­bem uczy­nie­nia kogoś pierw­szym z Fran­ków, oczy­wi­ście po królu17. Wil­helm Długi Miecz eks­pe­ry­men­to­wał z tytu­łem „diuka Bre­to­nów” w latach trzy­dzie­stych X wieku, gdy król Rudolf dał mu przy­zwo­le­nie na roz­sze­rze­nie kon­troli na zacho­dzie. Można przy­jąć na wiarę, że nadał sobie ten tytuł z kró­lew­skim bło­go­sła­wień­stwem. Poprzedni władcy Bre­ta­nii uży­wali róż­nych, licz­nych i pom­pa­tycz­nych tytu­łów, wli­cza­jąc w to tytuł samego króla. Nie ma jed­nak wię­cej infor­ma­cji na temat Bre­ta­nii w zasięgu wła­dzy Ryszarda.

Wybór przez niego nowego tytułu stał się jasny w latach sześć­dzie­sią­tych X wieku, gdy przed­sta­wiony został w 966 roku jako „mar­kiz” (mar­chio) w uro­czy­stym dyplo­mie króla Lotara doty­czą­cym odno­wie­nia wspól­noty zakon­nej w Mont Saint-Michel. Ten tytuł był długo wpro­wa­dzaną opcją hie­rar­chiczną dla ksią­żąt zwierzch­nich (senior) rzą­dzą­cych regio­nami przy­gra­nicz­nymi; mar­kizowie byli hra­biami, któ­rzy kon­tro­lo­wali mniej­sze hrab­stwa. Ryszard sko­rzy­stał z tego tytułu jesz­cze raz w 968 roku, w akcie, w któ­rym jest rów­nież okre­ślany rzym­ską for­mułą impe­rialną inci­li­tus comes (dys­tyn­go­wany hra­bia). W 990 roku Ryszard został obda­rzony przez pisa­rza – sekre­ta­rza – tytu­łem w stylu rzym­skim, czyli „con­sula”, który w wie­kach śred­nich stał się wytwor­nym syno­ni­mem hra­biego. Jak widać, Ryszard naj­pierw mocno naci­skał w kwe­stii zyska­nia nowego tytułu, innego niż hra­bia, który prze­cież odzie­dzi­czył.

Dla­czego Ryszard stał się „mar­ki­zem”? Idea „kraju Nor­ma­nów” zaczęła się przyj­mo­wać już w latach sześć­dzie­sią­tych X wieku. Doku­ment z 968 roku, w któ­rym Ryszard zjed­no­czył się z diu­kiem Fran­ków Hugo­nem w odzy­ski­wa­niu ziem opac­twa St. Denis, w obrę­bie jego posia­dło­ści, odno­sił się do „ludu” (gens)Nor­ma­nów i Fran­ków, któ­rych łączne podatki miały być wspar­ciem dla zakon­ni­ków. Co miał na myśli autor tego frag­mentu, pozo­staje kwe­stią otwartą, ale skoro cała trans­ak­cja była prze­pro­wa­dzona w Gisors, na gra­nicy nor­mań­skiej, jest wielce praw­do­po­dobne, że ter­min „Nor­ma­no­wie” odno­sił się do ludzi miesz­ka­ją­cych po jed­nej stro­nie gra­nicy, pod rzą­dami Ryszarda, „mar­kiza Nor­ma­nów”; „Fran­ko­wie” ozna­czało pod­da­nych diuka Hugona z dru­giej strony gra­nicy.

Z tego doku­mentu można wywnio­sko­wać, że w 968 roku Nor­ma­no­wie byli roz­po­zna­walni w uzna­nych gra­ni­cach, pod wła­dzą pra­wo­wi­tego władcy. Już nie „Nor­ma­no­wie znad Sekwany”, ale ludzie innego pocho­dze­nia, zgru­po­wani w poli­tyczną jed­ność wewnątrz usta­lo­nych gra­nic. Ta „powięk­szona nor­mań­skość” była roz­po­zna­wana przez Dudo kilka dekad póź­niej, gdy por­tre­to­wał on Rol­lona w wizji – widzą­cego swych następ­ców w postaci stada pta­ków zla­tu­ją­cych się z róż­nych kie­run­ków, repre­zen­tu­ją­cych odmienne nacje, które pew­nego dnia staną się Nor­ma­nami.

„Nor­ma­no­wie” byli fak­tycz­nie już w latach sześć­dzie­sią­tych X wieku jedną z czę­ści skła­do­wych kró­le­stwa Fran­ków Zachod­nich, podob­nie jak Bre­toń­czycy i Akwi­tań­czycy. Odkąd te narody zostały uznane za posia­da­jące swoją regio­nalną odręb­ność, ich władcy wyróż­niani byli poważ­niej­szymi tytu­łami, Bre­to­no­wie czy Bre­toń­czycy posia­dali księ­cia albo króla, a Akwi­tań­czycy – diuka. Nor­ma­no­wie rów­nież zgła­szali pre­ten­sje do posia­da­nia władcy o więk­szym pre­stiżu, a Richer z Reims około roku 990 był świa­dom, że ich władca powi­nien być „diu­kiem”, cho­ciaż odno­sił się z nie­sma­kiem do Nor­ma­nów, otwar­cie nazy­wa­jąc Ryszarda „diu­kiem pira­tów”. Inni pisa­rze odno­sili się obo­jęt­nie do rosz­czeń Nor­ma­nów, nie­zmien­nie tytu­łu­jąc ich władcę – jak to na­dal czy­nił Adhémar z Cha­ban­nes w póź­nych latach dwu­dzie­stych XI wieku – „hra­bią Rouen”. Nie jest zasko­cze­niem, że to „hra­bia Rouen”, a nie „diuk Rouen”, jako Ryszard II poja­wiał się w liście z około 1023 roku napi­sa­nym przez jego wroga Odona II z Blois do króla Roberta.

Ryszard I posu­nął dalej to poj­mo­wa­nie księ­cia Nor­ma­nów i ludu Nor­ma­nów w sub­tel­nych zna­cze­niach. Jego odno­wie­nie fun­da­cji wspól­noty zakon­nej z Mont Saint-Michel w 966 roku było jasną wska­zówką dla każ­dego, że ponow­nie zgła­szał rosz­cze­nia do Mar­chii Bre­toń­skiej, z któ­rych korzy­stał jego ojciec. Szedł jego śla­dami, kon­ty­nu­ując poważne dzieło restau­ra­cji Jumièges, jakie pod­jął on tuż przed śmier­cią. Kościelna orga­ni­za­cja ziem Ryszarda potrze­bo­wała rewi­ta­li­za­cji, mimo że ni­gdy nie ist­niało nie­bez­pie­czeń­stwo, że chrze­ści­jań­stwo tam zanik­nie. Kilka dużych kościo­łów prze­cież dzia­łało przez cały okres inwa­zji, cho­ciaż z mniej­szym lub więk­szym powo­dze­niem. W kate­drze w Rouen, kościele St. Ouen, samym mie­ście oraz róż­nych wspól­no­tach, jak w Mont Saint-Michel, Jumièges, Fécamp i być może gdzie indziej, orga­ni­zo­wano życie reli­gijne oca­la­łych ludzi w cza­sach Wil­helma Dłu­giego Mie­cza. Desta­bi­li­za­cja trwała jed­nak jesz­cze w latach czter­dzie­stych X wieku, nie tylko wśród wspól­not naj­mniej­szych epi­sko­pal­nych: Coutan­ces pozo­sta­wało bez biskupa aż do 1025 roku. O iro­nio, wspól­nota kano­ni­ków, jak można wie­rzyć, prze­trwała wikiń­skie najazdy na St. Evro­ult, ale musiała znik­nąć, gdy w 944 roku padła ofiarą rabu­siów z fran­kij­skiej armii diuka Hugona.

Kiedy Wil­helm zre­for­mo­wał i powięk­szył wspól­notę w Jumièges, a Ryszard wzno­wił życie mona­styru w Mont Saint-Michel, w ich kra­inie nie było dużo wspól­not chrze­ści­jań­skich, które musie­liby spe­cjal­nie nad­zo­ro­wać, jak to czy­nili inni ksią­żęta. Fakt, że wielu refor­ma­to­rów pocho­dziło z zagra­nicy, raczej wzmac­niał ich udział w tym pro­ce­sie. Tak Jumièges oparło się na impor­to­wa­nym opa­cie z Poitiers, cenio­nym za entu­zjazm i wie­dzę wyka­zaną przy odno­wie­niu reguły bene­dyk­tyń­skiej. Mont Saint-Michel pole­gało na opa­cie z kolo­nii zakon­nej z Ghent, który i tam miał odro­dzić regu­larne życie zakonne. Mnisi pod prze­wod­nic­twem nie­ja­kiego Mainera naj­pierw usi­ło­wali restau­ro­wać opusz­czony mero­wiń­ski dom zakonny w Fon­te­nelle, który ponow­nie otrzy­mał patro­nat świę­tego Wan­de­rille, od imie­nia jego byłego patrona (któ­rego kości zabrano do Ghent w okre­sie inwa­zji wikiń­skich). Poza murami miej­skimi Evreux Ryszard oży­wił (albo refun­do­wał, źró­dła co do tego nie są zgodne) wspól­notę w byłym kościele St. Tau­rin. W Fécamp roz­bu­do­wał kaplicę pała­cową odbu­do­wa­nego przez jego ojca sta­rego klasz­toru żeń­skiego, wpro­wa­dza­jąc wspól­notę świec­kich duchow­nych, potem poszu­ki­wał opata i zakon­ni­ków spoza swych ziem, aby wzno­wić regu­larne życie zakonne. Pro­jekt nie zdo­łał zdo­być łask opac­twa Cluny, ale potwier­dzał wypra­co­wany wzo­rzec. Ryszard pra­gnął stwo­rzyć sza­cowne i pre­sti­żowe opac­twa, wdzięczne mu za patro­nat, nawet jeśli ozna­czało to spro­wa­dze­nie duchow­nych z zagra­nicy. W ten spo­sób mógł korzy­stać z ich modlitw oraz osią­gnąć sta­tus poboż­nego władcy, opie­ku­ją­cego się opac­twami bene­dyk­tyń­skimi. Jako duchowi spad­ko­biercy cesa­rza Kon­stan­tyna praw­dziwi chrze­ści­jań­scy ksią­żęta i kró­lo­wie potrze­bo­wali być postrze­gani jako ci, któ­rzy wska­zują i pro­mują opa­tów oraz bisku­pów. Teraz Ryszard mógł czy­nić to samo. Z pew­no­ścią to on około 990 roku wyzna­czył swego młod­szego syna Roberta na tron biskupi w Rouen. W tym samym roku przy­wró­cił do życia hie­rar­chię kościelną w byłej karo­liń­skiej pro­win­cji, gdyż obok arcy­bi­skupa Roberta stało już sze­ściu bisku­pów sufra­ga­nów.

Opac­twa i wspól­noty reli­gijne mogły utrwa­lić pamięć o fun­da­to­rze i jego dyna­stii. To praw­do­po­dob­nie czło­nek wspól­noty zakon­nej z Jumièges skom­po­no­wał lament żałobny o śmierci jego ojca; to wła­śnie w kate­drze w Rouen zostali pocho­wani dwaj pierwsi hra­bio­wie nor­mań­scy, a do tego byli praw­do­po­dob­nie wspo­mi­nani litur­gicz­nie w nekro­lo­gach (na rocz­nicę ich śmierci). To wła­śnie w Fécamp Ryszard został pocho­wany i oto­czony czcią, stam­tąd też wywo­dzili się naj­wcze­śniejsi anna­li­ści nor­mandzcy czy twórcy wewnętrz­nego kata­logu dyna­stii nor­mań­skiej i nota­tek na temat miej­sca pochówku jej człon­ków, który został zesta­wiony przed śmier­cią Wil­helma Zdo­bywcy. To w nor­mań­skich domach zakon­nych kro­ni­ka­rze utrzy­my­wali w polu widze­nia nor­mań­ską dyna­stię, którą teraz odkry­wamy i ana­li­zu­jemy.

Aby podać tylko jeden przy­kład, w jede­na­sto­wiecz­nym opac­twie Saint–Ouen w Rouen znaj­duje się rzeźba zało­ży­ciela dyna­stii – Roberta, który chrzcił pogan; hoj­nego dobro­czyńcy, który odno­wił wielką posia­dłość Gasny, oraz poboż­nego księ­cia, który cha­dzał boso w poko­rze, w podzięce za odzy­ska­nie reli­kwii świę­tego arcy­bi­skupa Ouen, a po ich prze­nie­sie­niu z Île-de-France do Rouen jesz­cze wło­żył ramiona do sar­ko­fagu, gdy ten zna­lazł się milę od mia­sta. To Kościół, tak samo jak ksią­żęca rodzina, miał udział w wymy­śle­niu sto­sow­nej struk­tury pnia dla drzewa gene­alo­gicz­nego wład­ców Nor­man­dii.

Ryszard zacho­ro­wał jesie­nią 996 roku i prze­niósł się z Bay­eux do ulu­bio­nej rezy­den­cji w Fécamp, gdzie chciał umrzeć i zostać pocho­wany. Wyja­śnie­nia naocz­nego świadka na temat jego końca, prze­ka­zane Dudowi przez brata przy­rod­niego Ryszarda, mówią o zgro­ma­dze­niu moż­nych, w obec­no­ści któ­rych książę mia­no­wał swego następcę. Poboż­nie i z mozo­łem poszedł boso, aby otrzy­mać ostat­nią komu­nię w pobli­skim opac­twie i po chwili pobytu w kościele wybrał miej­sce pochówku w por­tyku, w drzwiach świą­tyni. Następ­nej nocy, 12 listo­pada 996 roku nagły atak zabrał go z tego świata, gdy miał nie­wiele ponad 60 lat. Wal­czył, aby wypo­wie­dzieć ostat­nie słowa komen­da­cji z Ewan­ge­lii św. Łuka­sza: „W twoje ręce, o Chry­ste, powie­rzam mego ducha”.

Mamy opis jego wyglądu w ostat­nich dniach życia, podany przez Dudo, który spo­tkał go w cza­sie misji na nor­mań­ski dwór w 987 roku. Star­szy czło­wiek, wysoki, wypro­sto­wany, wyróż­niał się wyglą­dem, z bystrymi jasnymi oczami, gru­bymi brwiami i białą jak u patriar­chy brodą. Jak kle­ryk z Jumièges uczcił Wil­helma Dłu­giego Mie­cza, tak Dudo upa­mięt­nił Ryszarda I jako opie­kuna bied­nych, straż­nika sie­rot, obrońcę wdów i odku­pi­ciela nie­wol­ni­ków; innymi słowy – był to pobożny chrze­ści­jań­ski książę.

Jed­nakże Ryszard też w inny spo­sób prze­szedł do legendy. Dwu­na­sto­wieczny nor­mań­ski pisarz, mistrz Wace, zapi­sał wcze­sne opo­wie­ści o jego oso­bli­wym zwy­czaju włó­cze­nia się bez trwogi nocą po uli­cach Rouen oraz spo­tka­niach i poko­ny­wa­niu demo­nów prze­by­wa­ją­cych w opusz­czo­nych i ciem­nych kościo­łach. Poza Nor­man­dią Ryszard już nie był tak dobrze trak­to­wany w legen­dach. Inny dwu­na­sto­wieczny pisarz, pikar­dyj­ski autor epic­kiego cyklu o Wil­hel­mie z Orange, wspo­mi­nał go jako mści­wego i bez­li­to­śnie ambit­nego księ­cia, upa­mięt­nia­jąc go jako „Ryszarda Bro­da­tego”, „Ryszarda Sta­rego” czy też „Ryszarda Czer­wo­nego”, odno­sząc się do koloru wło­sów, który śre­dnio­wieczni pisa­rze uzna­wali za nie­od­łączną cechę nie­na­tu­ral­nego, pokręt­nego i zdra­dziec­kiego cha­rak­teru (herosi byli blon­dy­nami). Pozo­staje fak­tem histo­rycz­nym, że kilku człon­ków dyna­stii rze­czy­wi­ście posia­dało rudawe włosy.

Ryszard w swo­jej dłu­go­wiecz­no­ści i uzna­nej mądro­ści stał się soczewką dla póź­niej­szych fran­cu­skich legend jako książę o nie­zwy­kłej dale­ko­wzrocz­no­ści i nie­na­tu­ral­nej odwa­dze. Poza Nor­man­dią Ryszard nie­ro­ze­rwal­nie był iden­ty­fi­ko­wany z powsta­niem księ­stwa. Naj­wcze­śniej­sze romanse epic­kie, które doty­czą cza­sów Rolanda, Oli­wiera i Karo­lin­gów, uka­zują obraz Fran­cji nie­wy­obra­żalny bez Nor­man­dii – pomimo ana­chro­ni­zmów – i nada­jąc imię jej księ­ciu „Ryszard Stary”, a jego pier­wo­wzo­rem był oczy­wi­ście Ryszard I. Ten fan­ta­zyjny Ryszard poja­wił się w Pie­śni o Rolan­dzie (około 1100 roku) oraz w Koro­na­cji Ludwika (około 1130 roku). Wraz ze śmier­cią i pełną sza­cunku pamię­cią dla Ryszarda I prze­cho­dzimy do nowej fazy histo­rii dyna­stii; coraz licz­niej­sze stają się źró­dła histo­ryczne, a zani­kają legendy. Dobrze jest rów­nież zaj­rzeć naj­pierw w zamglone lądy histo­rii, skąd Nor­man­dia i nor­mań­ska dyna­stia wyło­niły się w dokład­nie okre­ślo­nej rze­czy­wi­sto­ści, gdyż spoza tej mgły póź­niejsi władcy nor­mań­scy two­rzyli wła­sny wize­ru­nek.

KOBIETY WE WCZESNEJ DYNASTII NORMAŃSKIEJ

Kobiety odgry­wały ważną rolę w pierw­szych dniach dyna­stii nor­mań­skiej, ale musimy być ostrożni w roz­wa­ża­niach, o jakim rodzaju rela­cji kobieta–męż­czy­zna chcemy tu roz­ma­wiać. W X wieku mał­żeń­stwo nie było jesz­cze tym, czym stało się dwa wieki póź­niej. „Chrze­ści­jań­ski zwią­zek” jesz­cze wtedy nie ist­niał. Przez to mam na myśli wyłącz­nie mono­ga­mię opartą na rela­cjach kon­trak­to­wych mię­dzy kobietą i męż­czy­zną, swo­bod­nie wpro­wa­dzaną w kościele wraz z bło­go­sła­wień­stwem kapłana. W X wieku mał­żeń­stwo było w więk­szo­ści przy­pad­ków związ­kiem kon­trak­to­wa­nym przez rodziny, a nie jed­nostki. Wio­dą­cymi oso­bami w takiej umo­wie byli prze­waż­nie ojco­wie pary mał­żeń­skiej. Klu­czo­wym momen­tem ślubu z X wieku nie była wymiana przy­siąg mię­dzy parą mał­żeń­ską, ale wrę­cze­nie czy prze­ka­za­nie jej mająt­ków, które były pre­zen­tami od rodzin zawie­ra­ją­cych zwią­zek osób. Sama uro­czy­stość ślubna mogła być zwią­zana z mszą odpra­wianą przez księ­dza, ale nie była to pod­sta­wowa część całego pro­cesu. Ówcze­sny zwią­zek mał­żeń­ski two­rzyli żona i mąż, ale nie zawsze była to rela­cja na pra­wach wyłącz­no­ści. Mąż mógł już przed ślu­bem mieć kon­ku­binę i nie zawsze po pro­stu ją odpra­wiał, gdy miał już „ofi­cjalną” żonę. Podob­nie posia­da­nie ofi­cjal­nej żony nie powstrzy­my­wało zamoż­nego męża przed two­rze­niem nowych sek­su­al­nych czy uczu­cio­wych związ­ków. Kiedy tego zapra­gnął, mógł żyć otwar­cie z inną kobietą, z „kon­ku­biną”, jak nazy­wali ją ówcze­śni kro­ni­ka­rze. Nie musiał two­rzyć „trój­kąta mał­żeń­skiego” z żoną i kon­ku­biną; jego kobiety mogły posia­dać wła­sne domy i rodziny. Kon­ku­bina mogła rów­nie dobrze być matką jego dzieci, a te miały prawo zgła­szać rosz­cze­nia do majątku ojca po jego śmierci.

Wszy­scy wcze­śniejsi człon­ko­wie dyna­stii nor­mań­skiej byli zro­dzeni z kon­ku­bin, a nie w ramach aran­żo­wa­nych wcze­śniej mał­żeństw. Póź­niejsi kro­ni­ka­rze nor­mań­scy, tacy jak Wil­helm z Jumièges i Gil­bert Cri­spin, żyjący w atmos­fe­rze nara­sta­ją­cej i agre­syw­nej kon­troli Kościoła nad mał­żeństwami, byli zakło­po­tani tymi kon­ku­binatami. Wil­helm nazy­wał takie kobiety „zgod­nie z duń­skim zwy­cza­jem (more Danico), jakby pierwsi nor­mań­scy władcy robili coś, co było kon­ty­nu­acją prak­tyki nie­for­mal­nych mał­żeństw wikiń­skich, ponie­waż niczego lep­szego nie znali. Gil­bert Cri­spin w 1090 roku obwi­niał „stare duń­skie spo­soby”. Fak­tem jest, że na początku XI wieku nor­mań­scy księża i biskupi żenili się, mieli dzieci, nosili broń i wyka­zy­wali ten­den­cję do bija­tyki na pię­ści, aby potwier­dzić swoje argu­menty. Fak­tycz­nie zaś nie czy­nili nic innego niż współ­cze­śni im Fran­ko­wie, tacy jak Karol Pro­sty, który miał nie tylko żonę, ale i kon­ku­binę, z którą spło­dził czte­rech synów.

Kon­ku­bina stała się kło­po­tli­wym fak­tem w śre­dnio­wiecz­nym życiu rodzin­nym dopiero w dru­giej poło­wie XI wieku, kiedy zmie­niły się kon­cep­cje Kościoła zwią­zane z mał­żeń­stwem. Nor­mań­scy histo­rio­gra­fo­wie prze­bie­gle uspra­wie­dli­wiali przod­ków na tej pod­sta­wie, że ci „nie znali nic lep­szego”. Bar­dziej poważ­nie, z punktu widze­nia pisa­rzy z cza­sów Wil­helma z Jumièges, trak­to­wana była kwe­stia uzna­nia praw dzieci zro­dzo­nych z kon­ku­bin, a ten pro­blem był kło­po­tliwy dla ich kon­cep­cji uzna­nia legal­no­ści praw dyna­stii nor­mań­skiej. Dzieci zro­dzone ze związ­ków z kon­ku­binami zaczy­nały być nazy­wane „bastar­dami”, a od 1100 roku, ponie­waż były bękar­tami, ode­brano im prawo do dzie­dzi­cze­nia majątku po rodzi­cach.

Pierw­szą kon­ku­biną, o któ­rej czy­tamy, była Poppa, part­nerka Rol­lona, more Danico – jak pisał Wil­helm z Jumièges. Dudo żyjący przed cza­sami, w któ­rych na takie nie­re­gu­larne związki krzywo się patrzyło, mówił tylko, że Rollo i Poppa byli part­ne­rami sek­su­al­nymi, bez dal­szego komen­ta­rza. Zgod­nie z tym, co poda­wał Dudo, była ona prze­piękną córką fran­kij­skiego hra­biego, który wpadł w ręce Rol­lona, gdy ten oble­gał i złu­pił Bay­eux. Nie jeste­śmy w sytu­acji, w któ­rej możemy dys­ku­to­wać o praw­dzi­wo­ści tego stwier­dze­nia. To była albo nie była Poppa, możemy jedy­nie powie­dzieć, że to paso­wało Dudowi, aby poka­zać, iż matka Wil­helma Dłu­giego Mie­cza była chrze­ści­janką i kobietą wysoko uro­dzoną. Paso­wało to rów­nież do kon­cep­cji, wedle któ­rej Rollo miał po swoim chrzcie zawrzeć zwią­zek dyna­styczny z córką króla Karola Pro­stego, o któ­rej autor wspo­mi­nał, że była bez­dzietna i okryła się hańbą za znie­wa­że­nie męża, przyj­mu­jąc sekret­nie fran­kij­skich męż­czyzn. Wil­helm z Jumièges dys­kret­nie poda­wał, że Rollo odpra­wił Poppę, gdy był już żonaty z Giselą, i przy­jął ją z powro­tem, gdy Gisela zmarła, ale tego faktu nie potwier­dzał już Dudo, który pisał dwie gene­ra­cje wcze­śniej18.

Pomnik Poppy z Bay­eux, Plac de Gaulle’a, Bay­eux.

Fot. Wiki­me­dia Com­mons/Char­les G. Dela­haye, lic. CC BY-SA 4.0

Hra­bia Wil­helm Długi Miecz poszedł praw­do­po­dob­nie za przy­kła­dem ojca, bio­rąc do łóżka i two­rząc dłu­go­trwały zwią­zek z branką, w tym przy­padku bre­toń­ską kobietą, którą Wil­helm z Jumièges zwał Sprotą, na pod­sta­wie źró­deł nie­zna­nego pocho­dze­nia19. Dudo w ogóle nie wspo­mi­nał jej imie­nia, tylko pod­kre­ślał jej ist­nie­nie i mówił o ich związku jako „mał­żeń­stwie”. Fak­tycz­nie zaś zde­cy­do­wany był udo­wad­niać, że jego boha­ter – męczen­nik – był w isto­cie ducha zakon­ni­kiem bar­dzo nie­chęt­nym kon­tak­tom sek­su­al­nym. Jedy­nym powo­dem, dla któ­rego je utrzy­my­wał, była potrzeba spło­dze­nia potomka, gdyż możni bła­gali go, aby to uczy­nił dla sta­bil­no­ści poli­tycz­nej hrab­stwa. Możemy w to wąt­pić. Poza tym, dzie­ląc łoże ze Sprotą, hra­bia Wil­helm zawarł rów­nież dyna­styczny mariaż z Lud­gardą, córką hra­biego Ver­man­dois. Ponie­waż był to zwią­zek dyna­styczny, Lud­garda otrzy­mała znaczne posia­dło­ści ziem­skie sku­pione wokół Lon­gu­eville, w Pays de Caux. Po jego śmierci poślu­biła hra­biego Tybalda z Blois, który już miał kil­koro dzieci. Sprota w mię­dzy­cza­sie żyła pod ochroną Wil­helma w swoim wła­snym domo­stwie w Bay­eux, gdzie uro­dziła syna Ryszarda. Nie ma wąt­pli­wo­ści, że Wil­helm miał nadzieję na dzieci połą­czone krwią z Karo­lin­gami i praw­do­po­dob­nie sta­wiałby na nie, gdyby doszło do usta­la­nia suk­ce­sji na tro­nie, ale zwią­zek z Lud­gardą pozo­stał bez­dzietny. Póź­niej­sze źró­dła mówią, że Sprota poślu­biła, po śmierci hra­biego Wil­helma, nie­ja­kiego Esper­lenga, praw­do­po­dob­nie boga­tego posia­da­cza ziem­skiego, o któ­rym wiemy jedy­nie, że posia­dał młyny w Pitres, w górę rzeki od Rouen. Sprota i Esper­leng spło­dzili kilka córek i jed­nego syna Rodulfa, który został mia­no­wany hra­bią Ivry przez swego przy­rod­niego brata, Ryszarda I. Rodulf nie zdo­łał stwo­rzyć linii męskich potom­ków – jego dzieci były dziew­czyn­kami, a chłopcy zostali bisku­pami, ale jego sio­stry i córki poślu­biły męż­czyzn z rodzą­cej się nor­mań­skiej ary­sto­kra­cji, a on stał się dziad­kiem zapewne naj­sław­niej­szego z nich, czyli Wil­helma fitz Osberna.

Ryszard I sko­pio­wał roz­wią­za­nia swego ojca (i praw­do­po­dob­nie dziadka) w two­rze­niu dyna­stycz­nych mariaży poza Nor­man­dią, a poszu­ki­wał uczu­cio­wej oraz sek­su­al­nej satys­fak­cji w innych związ­kach. Był entu­zja­stą kobiet i spło­dził liczne potom­stwo w kilku roman­sach; wszyst­kie te dzieci zostały uznane i god­nie wypo­sa­żone z ogrom­nego majątku Ryszarda I. Dudo suge­ruje, że zwią­zek z Emmą Capet trwał jedy­nie do póź­nych lat sześć­dzie­sią­tych X wieku, czyli nie wię­cej niż dekadę, i że dopiero po jej przed­wcze­snej śmierci Ryszard nawią­zał główny zwią­zek sek­su­alny. Jego wybranką została Gun­nor, kobieta duń­skiego pocho­dze­nia, wywo­dząca się z pod­le­głych mu ziem, którą for­mal­nie poślu­bił po okre­sie kon­ku­bi­natu. Jed­nak gdy już for­mal­nie się z nią zwią­zał, mógł mieć jesz­cze inne part­nerki poza­mał­żeń­skie. Zwią­zek z Gun­nor – jak się zdaje – miał cel poli­tyczny. Jej rodzina była potężna w zachod­niej Nor­man­dii, a ona sama – bar­dzo bogata. Bio­rąc ją za żonę, może pró­bo­wał stwo­rzyć więź rodzinną z tymi przy­pusz­czal­nie rywa­li­zu­ją­cymi dyna­stiami wikiń­skimi z pod­le­głych mu ziem, któ­rych ist­nie­nia możemy się jedy­nie domy­ślać, a przez zwią­zek z nią pra­gnął zwięk­szyć wśród nich wła­sne wpływy. Znamy jej brata Arfa­sta, który był pro­to­pla­stą jed­nej z wiel­kich moż­nych linii nor­mandz­kich, a jego dzia­dek w linii męskiej to Wil­helm fitz Osbern. Aby pod­kre­ślić zna­cze­nie pocho­dze­nia Gun­nor, należy wspo­mnieć, że kilka jej sióstr poślu­biło na początku XI wieku naj­znacz­niej­szych moż­nych w Nor­man­dii. To zadzi­wia­jący fakt, że w roku 1110 sied­miu hra­biów i ear­lów z ary­sto­kra­cji kró­le­stwa anglo-nor­mań­skiego i liczni wielcy baro­no­wie byli pra­wnu­kami Gun­nor i jej sióstr, tak samo jak było to z Hen­ry­kiem I, kró­lem Anglii.

Opie­ra­jąc się na auto­ry­te­cie Wil­helma z Jumièges, dowie­dzie­li­śmy się, że Gun­nor i hra­bia Ryszard spło­dzili następcę hra­biego Ryszarda II, Roberta, arcy­bi­skupa Rouen i hra­biego Evreux (989–1037), ale rów­nież Mau­gera, hra­biego Cor­beil, i dwóch innych chłop­ców, jed­nego z nich zwano Rober­tem „Duń­czy­kiem”, jed­nak zmarł młodo w 980 roku. Dudo wspo­mi­nał też o dwóch innych chłop­cach z róż­nych matek, któ­rymi byli God­fryd i Wil­helm, dzie­dzi­czący hrab­stwo Eu. Kolejny syn, znowu o imie­niu Robert, znany był z tego, że stwo­rzył hrab­stwo Mor­tain. Ryszard I miał rów­nież córki, z Gun­nor – Emmę, Hawisę i Matyldę, które wyko­rzy­stał do powięk­sze­nia koli­ga­cji mał­żeń­skich z sąsia­dami (Emma została kró­lową Anglii, poślu­bia­jąc naj­pierw króla Æthelreda II, a potem króla Kanuta, Hawisa wyszła za mąż za hra­biego Nan­tes z Bre­ta­nii, a Matylda została mał­żonką hra­biego Odona II z Blois).

Wiemy zatem, że trze­cia gene­ra­cja nor­mań­skiej dyna­stii była już głę­boko osa­dzona w sieci ksią­żę­cych fami­lii, które rzą­dziły pół­nocno-zachod­nią Europą, wli­cza­jąc w to Kape­tyn­gów i anglo­sa­ską dyna­stię kró­lew­ską. To dawało wysoki sta­tus, prze­wagę dyplo­ma­tyczną i bez­pie­czeń­stwo, które przy­no­siły związki mał­żeń­skie z gru­pami star­szej ary­sto­kra­cji. Na niż­szym pozio­mie dyna­stii młode kadry męż­czyzn i kobiet two­rzyły pomniej­sze linie rodowe w ramach księ­stwa, które zabez­pie­czały dosto­jeń­stwo kościelne i wią­zały innych magna­tów poprzez mał­żeń­stwa z panu­jącą dyna­stią. Wraz z wymy­śle­niem księ­stwa hra­bio­wie musieli rów­nież dać począ­tek więk­szo­ści jej ary­sto­kra­cji.

Na pod­sta­wie dzie­jów linii nor­mań­skiej możemy dokład­nie prze­śle­dzić, jak ludzie poja­wia­jący się z zewnątrz mogli wziąć w posia­da­nie i prze­kształ­cić struk­tury wła­dzy w tak wiel­kim regio­nie.