55,92 zł
W 911 roku wódz Normanów Rollon otrzymał zdobyty przez siebie kraj, zwany odtąd Normandią, jako lenno z rąk Karola III Prostego. Potomkowie normańskiego wodza, chociaż przyjęli chrześcijaństwo i ulegli całkowitej romanizacji, w skrytości pozostali dumni ze swoich wolnych duchem, awanturniczych i spragnionych rozlewu krwi przodków. W X i XI wieku wraz ze swymi drużynami kontynuowali ekspansję, opanowując m.in. południowe Włochy i Sycylię. W1066 książę Normandii Wilhelm II Bastard (Wilhelm I Zdobywca) podbił zaś Anglię. Rycerstwo Normandii brało też aktywny udział w krucjatach. Potomkowie Rollona stworzyli więc jedną z najważniejszych dynastii średniowiecznej Europy.
David Crouch ukazuje również jak Normanowie przekształcili społeczeństwa, które podbili, wprowadzając nowe formy rządów, architekturę i kulturę. Przybliża także ich codzienne życie, strategie militarne i polityczne, które pozwoliły im na utrzymanie władzy przez wiele pokoleń.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Jedną z najdziwniejszych historii wywodzących się ze średniowiecznej Europy jest ta o normańskiej dynastii i ludziach, którzy ją tworzyli. Fenomen normański pojawił się w sposób niemal niezauważalny. Na początku drugiej dekady X wieku maleńka flotylla skandynawskich statków z różnorodną załogą krążyła przy ujściu Sekwany. Nie były to pierwsze tego rodzaju okręty pojawiające się w tej okolicy. Ich załogi nie były pierwszymi, które brały w posiadanie wyniszczone miasto Rouen przy trzecim wielkim zakolu Sekwany. Co je jednak różniło? Właśnie ta mała flotylla miała wodza o niepoślednich talentach.
Nazywał się Hrólfr, nie był wikingiem z wielkiej linii rodowej czy też królewskim krewnym, ale jednym z wielu ambitnych wojowników żeglujących w tamtych dniach po wodach północnego Atlantyku. Jego statek przemierzał szare morze od Norwegii do Hebrydów i dalej, w głąb kanału La Manche, zwanego też Kanałem Angielskim. Mógł również prowadzić swoich ludzi jako odłam większej armii wikingów, która w tamtym czasie plądrowała tereny nadmorskie i osiedlała się przy ujściu Loary i w Bretanii.
Jednak Hrólfr był kimś zdolniejszym niż jego koledzy po fachu – potrafił narzucić wolę swoim kompanom i zmusić ich do zaakceptowania jego nieuprawnionego przywództwa. Był na tyle przebiegły, aby ustalić warunki współpracy z władzami kościelnymi w Rouen i wykorzystać je do nawiązania kontaktu z frankijskim królem i hrabiami, którzy władali ziemiami w górnym biegu Sekwany. Wykorzystując panujące polityczne układy w rozpadającym się królestwie frankijskim, przekonał króla, aby usankcjonował objęcie władzy przez niego w Rouen. Wyraził chęć przyjęcia chrześcijaństwa, co pozwoliło frankijskim możnym i chłopom z tego regionu związać się z nim jako godnym szacunku zwierzchnikiem. Wkrótce on i jego syn przedstawiali się jako „hrabiowie Rouen” i rościli sobie prawo do równości z frankijskimi rządcami tych ziem. Ale Frankowie nie zapomnieli, że ten nowy władca i jego ludzie byli obcymi w ich starej prowincji Neustrii, że przybyli z północy, czyli byli po prostu Normanami (Northmanni).
Inne tego typu kolonie skandynawskie we Francji i Anglii szybko utraciły swoją tożsamość i nie zdołały przetrwać. Wikingowie znad Loary zostali wyparci i zapomniani w okresie życia jednej generacji, ale ten los nie spotkał wikingów znad Sekwany.
Hrólfr i jego załoga szybko zasymilowali się z frankijską kulturą chrześcijańską. Wystarczył czas dwóch pokoleń aby Normanowie faktycznie ledwie się różnili w aspiracjach i języku od Franków żyjących w tej krainie.
W tym otaczającym ich frankońskim zalewie widoczne były pretensje przybyszy do posiadania ziem. Jednak nadal byli nazywani Normanami. Dlaczego? Następni utalentowani władcy, którzy obejmowali rządy po Hrólfrie, bardzo chcieli być uznani za Franków i chrześcijan, ale ich rosnące księstwo potrzebowało też utrwalenia poczucia odrębności, wyróżniającego ich wśród sąsiadów. Sprzyjało temu ich niezwykłe pochodzenie, więc na kolonialnej odrębności zbudowali własną tożsamość.
W ciągu trzech generacji Hrólfr i jego potomkowie byli w skrytości dumni ze swoich wolnych duchem, awanturniczych i spragnionych rozlewu krwi przodków, nawet jeśli ich już tak mocno nie przypominali. Wyrastała więc idea ludu normańskiego i normańskiej dynastii.
Normanowie przeszli długą drogę (nawet jeśli wydaje się anachronizmem sugestia, że to ich wikińscy przodkowie odbyli błyskotliwą wędrówkę po Europie i Środkowym Wschodzie). W XI wieku pojawiło się wiele sposobności do podejmowania podróży i prowokowania awantur; dołączali więc do ruchów pielgrzymkowych, które uczyniły Normanów książętami Tarragony w Hiszpanii i Antiochii w Syrii. Upadek rządów longobardzkich i bizantyńskich we Włoszech przyciągnął nieznanych wcześniej i mrocznych najemników normańskich, którzy skolonizowali i przejęli kontrolę nad Apulią i Sycylią. Najbardziej znane, długoterminowe zaangażowanie Normandii w sprawy królestwa Anglii, po drugiej stronie kanału, doprowadziło do najazdu normańskiej armii na ziemię angielską w październiku 1066 roku. Ten sukces podniósł prestiż książęcej dynastii normańskiej, porównywanej nawet do nieśmiertelnego dziedzictwa Cezarów i Ptolemeuszy.
Taka reputacja kusiła wielu pisarzy, aby spojrzeć w głąb normańskich wieków, a niniejsza książka jest tylko ostatnią z tuzinów, które miały za zadanie zbadać normański fenomen. Fundamentalnym przodkiem badań była książka sir Johna Haywarda The Lives of the Three Normans, Kings of England z 1613 roku (Życie trzech Normanów, angielskich królów). Hayward wspominał o trzech normańskich królach, ale w książce można znaleźć czterech uznanych za Normanów, doliczając Stefana do dwóch Wilhelmów i Henryka I. Król Stefan był faktycznie nazwany przez współczesnego mu kronikarza, anglo-normandzkiego mnicha Orderica Vitalisa „czwartym królem z normandzkiego pnia”. Celem Orderica było propagowanie legalności panowania Stefana, który był wnukiem Wilhelma Zdobywcy, ale również Francuzem dorastającym w Chartres.
Są jeszcze trzy inne powody uznania związku Stefana z trzema normańskimi poprzednikami na tronie – współcześni uznali, iż sukcesja Henryka II w 1154 roku po Stefanie kończyła normańską opowieść, wraz z nim przestali dostrzegać królewską linię pochodzącą od Hrólfra albo Rollona Wikinga, zamiast tego widzieli w nim najpóźniejszego reprezentanta linii ciągnącej się przez jego babkę Edytę Matyldę od Alfreda Wielkiego. Panowanie Henryka II inaugurowało całkowicie nową koncepcję dynastii i legalności jej władzy.
Teraz jest dobry czas, aby sprawdzić ponownie, co trzy minione wieki zrobiły z Normanami. W końcu kompletny materiał źródłowy o Normanach, statuty ich władców i kroniki są łatwo dostępne w okazałych naukowych wydaniach, nieporównywalnie lepszych niż te, z którymi mieli do czynienia sir John Hayward czy nawet Edward Augustus Freeman, dziewiętnastowieczny arcyhistoryk normańskiego podboju. Przez ostatnie dekady aktywność historyczna rozwijała się bardzo szeroko, co pozwoliło formułować nowe śmiałe teorie na temat średniowiecznej tożsamości arystokracji i jej formacji rodowych. Niniejsza książka ma pogodzić te wszystkie studia i połączyć w nową narrację o dynastii normańskiej i jej osiągnięciach tak, aby stała się najbardziej prawdopodobna. Udało się to dzięki bezgranicznemu poświęceniu generacji innych badaczy i pisarzy.
Pomysł napisania tej książki był pociągający z kilku powodów. Kiedy Nigel Saul to zasugerował, natychmiast wykorzystałem okazję napisania o Normanach. Minęło kilka miesięcy pracy, nim pomysł stał się realny. Częściowo tak się działo, gdyż biografom nie całkiem podobał się ten projekt. Pisałem do wielu z nich, ale zacząłem sobie zdawać sprawę z ich ograniczeń. Biografia obejmuje czyjeś jedno życie, ale rozwój jednego życia rozjaśnia dalekie i fascynujące historie jeszcze sprzed jego powstania i nie ma miejsca na dogłębne ich oceny. Jeśli tak zrobisz – podobnie jak profesor Frank Barlow w swoim Wilhelmie Rufusie – praca traci spójność, która była częścią ogólnej koncepcji dzieła. Książka o dynastii jest serią biografii, więc trzeba mieć możliwość połączenia fascynacji osobowością badanych postaci i motywacji ich działania z okresem la longue durée, mając dość szacunku dla pozostających pod ich wrażeniem annalistów. Inny powód napisania tej książki to okazja do zbudowania wyrazistej narracji historycznej. Parafrazując słowa Umberto Eco, dzisiaj historycy wolą pisać raczej dla „czystej przyjemności narracji”, niż traktować to jako powinność wobec teraźniejszości, by objaśniać świat takim, jaki był. Nie jestem całkiem pewny, czy to się udało, chociaż czuję, że miało coś wspólnego z Simonem Schamą1.
Dwudziestowieczna historiografia średniowiecza w Brytanii – tak samo jak we Francji – poza kilkoma błyskotliwymi wyjątkami nie została zdominowana przez narrację. Najlepiej jest, gdy mknie naprzód z entuzjazmem i jasnością, za kwestiami sformułowanymi przez Stubbsa w Oksfordzie w latach sześćdziesiątych XIX wieku oraz Touta w Manchesterze i Durkheim w ENS na początku XX stulecia. W najgorszym razie często trafia na bagniste pola, gdzie dogmatyczne schematy chwytają i krępują jak podwodne chwasty. To zachęcało do pisania licznych i krótko żyjących monografii doktorskich, ale zniechęcało zainteresowanych, choć niewyspecjalizowanych czytelników do ich poznania. Jednak faktycznie nie było żadnego rozsądnego powodu, dla którego proza historyczna musiała zrezygnować z kwestii ludzkiej i kolorytu, aby zadawać tylko poważne pytania. Pamiętali o tym historycy francuscy, a zapomnieli niektórzy anglo-amerykańscy. Nie można zgłębiać kondycji ludzkiej, nie biorąc pod uwagę ludzkich uczuć. Nadrzędną sprawą w tej książce jest jasna i klarowna narracja, a nie przypisy i aparat krytyczny. Jestem raczej dumny, że zredukowałem wszystkie elementy przypominające monografię do jednego krótkiego rozdziału na końcu tej pracy, gdzie podsumowałem, co opowieści Normanów mówią o ich dynastiach. Próbowałem również unikać opowiadania historii „Anglii” i „Normandii”, przez co niektórzy czytelnicy mogą mieć odczucie, że zgubiłem gdzieś spory kawał tej historii. Nie zgubiłem. Narodowe, regionalne czy plemienne opowieści nie są tym, o czym chciałem opowiedzieć.
Słowa i pojęcia przydatne w zrozumieniu świata Normanów zostały wyjaśnione w glosariuszu na końcu książki. Tam również znajduje się lista średniowiecznych źródeł i autorów podająca szczegóły, powołując się na ówczesnych kronikarzy i dzieła, na których w większości oparta jest ta książka.
Wyrażam wielką wdzięczność mojej długo znoszącej wszystko żonie Lindzie oraz moim mniej tolerancyjnym – ale wciąż wspierającym mnie – synom Simonowi i Timmiemu. Rady Lindy były cenne, jak zawsze, w uczynieniu tekstu czytelnym. Znacznie trudniej pisałoby się tę książkę, gdyby nie powstała w złotym okresie dla wydawania i współczesnego tłumaczenia średniowiecznych tekstów. Dług wdzięczności, i to ogromny, mają dzisiejsi i przyszli badacze normańskiego i anglo-normańskiego świata wobec takich znawców, jak Marjorie Chibnall, Ralph Davis, John France, Diana Greenway, Tony Holden, Elisabeth van Houts, Edmund King i Patrick McGurk. Szczerze pragnę podziękować profesorowi Nigelowi Saulowi z Royal Holloway z Uniwersytetu Londyńskiego, Tony’emu Morrisowi i Martinowi Sheppardowi z Wydawnictwa Hambledon and London za zachętę do podjęcia się tego zadania i ukierunkowanie potoku słów. Doktorowi Martinowi Arnoldowi z Uniwersytetu w Hull – za szczodrość znacznie wykraczającą poza poczucie obowiązku w poradach związanych ze skandynawską literaturą, nazwami i genealogią (pierwszy aneks został oparty głównie na jego wiedzy). Doktorowi Grahamowi Loudowi z Uniwersytetu w Leeds, doktorowi Christopherowi Lewisowi z Uniwersytetu w Liverpoolu, profesor Marcie Carlin z Uniwersytetu Wisconsin, profesor Lois Hunneycutt z Uniwersytetu Missouri, profesor Judith Green z Królewskiego Uniwersytetu w Belfaście, profesorowi Robinowi Forlmingowi z Boston College i profesorowi Derekowi Keene z Uniwersytetu Londyńskiego – za pomoc w postaci rozmów i skłaniających do refleksji uwag, o których prawdopodobnie zapomnieli, że w ogóle były i do czego się przyczyniły. Mam nadzieję, że nie będą zbyt zawiedzeni, gdy już odkryją, w co zamieniło się to, co mówili. Będą jedynie stawiać pytania. Miałem wielkie szczęście prowadzić rozmowy z profesorem Ralphem Davisem o królu Stefanie i profesorem Warrenem Hollisterem o królu Henryku I. Wreszcie muszę wyrazić wdzięczność za lata inspiracji i wsparcia profesorowi Davidowi Batesowi z Uniwersytetu w Glasgow, który był wtedy jeszcze doktorem w Kolegium Uniwersyteckim Południowej Walii i Monmouthshire w Cardiff, a który w 1978 roku przejął funkcję nauczyciela w szkole średniej w Mountain Ash jako czasowy student MA, nie zdając sobie sprawy, dokąd to wszystko prowadzi.
To jemu właśnie dedykuję tę książkę, która po części jest konsekwencją jego miłości do normandzkiej i anglo-francuskiej historii.
Scarborough, styczeń 2002 roku
Rozdział 1
Hrabiowie Rouen
Początki historii Normanów nie są wcale proste. Fakty przypominają kości dinozaurów rozrzucone na pustyni – wielka ich część zaginęła, a wy możecie pozbierać to, co ocalało, i ułożyć na kilka sposobów, aby ukazać różnorodność tych zwierząt. Idzie za tym jedyna możliwa rekonstrukcja, ta najlepsza, którą możemy wymyślić na podstawie tego, co jest nam już wiadome. To historia umiejętności przystosowania się i wykorzystywania okazji przez jednego człowieka w czasach przemocy i braku stabilizacji, a nie świadomego budowania królestwa. Człowiek w to uwikłany nie był wizjonerem czy też geniuszem militarnym, a jego zwolennicy to członkowie załóg okrętów, zebrani gdzieś na północnych wybrzeżach Atlantyku. Z powodu jego oportunizmu i żądzy posiadania ziemi w ciągu trzech pokoleń powstało nowe królestwo i nowy naród. Inną sprawą, którą rozpoczął nasz bohater, była dynastia książąt i królów, jedna z największych i najwyrazistszych, jakie istniały. Możemy być przynajmniej pewni, że – jak wielu żądnych władzy mężczyzn w średniowieczu – miał zamiar stworzyć wybitną dynastię następców. Udało mu się w pełni, a rozmiar sukcesu mógł go nawet zaskoczyć.
Miał na imię Hrólfr. Skąd się o tym dowiedzieliśmy, można wywnioskować ze szczegółowego dodatku znajdującego się na końcu książki. Jego pełne imię i nazwisko mogło całkiem prawdopodobnie brzmieć Hrólfr Ketilsson. Urodził się w połowie IX wieku gdzieś w norweskich osadach na wybrzeżu Atlantyku i stał się wikingiem. Był człowiekiem mającym szlachetnych wojowników wśród przodków, inaczej nie zostałby zaakceptowany jako jarl2 wikińskiej floty, nawet jeśli była ona niewielka. Późniejsza, ale nie całkiem wiarygodna tradycja wiąże go z królewskim domem Norwegii albo potężnymi władcami Orkadów. Był dowódcą jednej z eskadr wielkiej wikińskiej armady, która przybyła na francuskie wybrzeże Atlantyku pod koniec IX wieku3. Armia obozowała w dolinie u ujścia Loary, skąd rozprzestrzeniała się we wszystkich kierunkach. W dzikiej i okrutnej wojnie zniszczyła na zachodzie potęgę królów Bretanii i ruszyła na wschód, wzdłuż Loary, w kierunku Paryża. Jednakże gdy wikingowie poruszali się w górę rzeki, napotykali potężne zamki, które potem okryły sławą dolinę Loary. Odkryli, że francuscy hrabiowie i markizowie, którzy w nich osiedli, wspierani przez zastępy pancernej jazdy byli zbyt potężni, aby ich pokonać4.
I tak wikingowie znad Loary zrobili to, co wikingowie zawsze robili, gdy natknęli się na trudnego przeciwnika, czyli przenosili się tam, gdzie mogli znaleźć łatwiejsze cele. Część z nich skierowała się do południowej Walii i próbowała przeprowadzić rajd u ujścia rzeki Severn, ale potęga militarna i organizacja królów angielskich to udaremniły, więc przepłynęli przez Morze Irlandzkie. Inne ich grupy zabrały swoje statki i rozpoznawały drogę wzdłuż wybrzeża kanału, szukając niebronionego wybrzeża, które można byłoby najechać. Jedna z grup dokonała zbrojnego desantu na półwyspie Cotentin, wokół rzymskiego miasteczka Cherbourg i tam wykroiła sobie skandynawską kolonię. Inna grupa, w której Hrólfr odgrywał dominującą rolę, pożeglowała dalej, na wschód, przez zatokę Sekwany i dopłynęła do ujścia tej wielkiej rzeki. Tam załoga zeszła na ląd w drugiej dekadzie IX wieku i odkryła, że kraina była otwarta i bez obrony. Wikingowie pomaszerowali w górę rzeki i zajęli bez większych kłopotów miasto Rouen – tam Hrólfr zorganizował obóz na brzegu rzeki, wewnątrz rzymskich murów wielkiego miasta.
Hrólfr nie był pierwszym jarlem wikingów, który uczynił z tego miasta swoją kwaterę główną. Było ono już zniszczone po generacjach wikińskich ataków, ale – podobnie jak York w Northumbrii i Rouen w Neustrii – wydawało się zbyt cenne jako ośrodek handlu, aby ludzie zupełnie je porzucili5.
Hrólfr zastał miasto już prawdopodobnie mocno związane ze światem północy i zamieszkałe przez zahartowanych przez los mieszkańców. Poważne najazdy na nadbrzeżne frankijskie krainy zaczęły się już w 845 roku, kiedy to Sekwana została wykorzystana jako trasa najazdu na Paryż. Najazdom wikińskim sprzyjał fakt, że frankijskie imperium rozpadło się na części zaraz po śmierci Ludwika Pobożnego, a jego spadkobiercy sprzeczali się przez dziesiątki lat. Najazdy osiągnęły punkt kulminacyjny, kiedy Paryż został okrążony w latach 885–886 i Karol Gruby (zmarł w 888 roku) musiał złożyć okup najeźdźcom poprzez danie wolnej ręki w łupieniu Burgundii. To śmiertelne zagrożenie zostało pogłębione jeszcze przez wewnętrzny upadek.
Potężna rodzina, zwana przez historyków Robertynami, wyrosła na potęgę w okolicy Paryża6. Zgromadzili znaczne posiadłości i tereny leżące na zachodzie, aż do granic Bretanii i nad oceanem, w tym te, które później stały się Normandią. W tych niepewnych czasach spowodowanych najazdami wikingów stanęli do współzawodnictwa z potomkami Karolingów o tron zachodniej Francji.
Eudes z rodu Robertynów został wybrany królem zachodniej Francji7 w 888 roku, ale po 893 musiał rywalizować z Karolingiem8, Karolem Prostym, wnukiem Karola Łysego wybranym na antykróla. Po śmierci Eudesa, w 898 roku Karol rządził już samotnie i to on był władcą, który musiał poradzić sobie z zagrożeniem reprezentowanym przez wikinga Hrólfra, któremu frankijscy kronikarze nadali łacińskie imię „Rollo” czy też „Rollon”.
Uznajemy, że ten Hrólfr stanowił zagrożenie, ale faktycznie wiemy o nim niewiele. Odkładając na bok świadectwa Dudo z St. Quentin9, który pisał ponad wiek później, istnieją o nim jedynie dwie wzmianki10. Najwcześniejsza pochodzi z 918 roku, gdy Karol Prosty wydał akt na rzecz paryskiego opactwa Saint-Germain-des-Prés, w którym czytamy: „Przyznajemy […], to opactwo […], pomijając te z jego włości, które oddaliśmy dla ochrony królewskiej Normanom znad Sekwany, to znaczy Rollonowi i jego towarzyszom”.
Flodoard11, niemal współczesny tym wydarzeniom kronikarz z Reims, dodał do tego niewiele więcej. W jego Historii kościoła w Reims – bez wspomnienia imienia „Rollo” – opisał w ten sposób coś, co wydaje się wcześniejszą darowizną dla „Normanów znad Sekwany”:
Po kampanii, w której hrabia Robet (z marchii bretońskiej) walczył przeciwko [Normanom] w rejonie Chartres, ci zaczęli przyjmować chrześcijaństwo. Otrzymali oni pewne prowincje nadmorskie wraz z miastem Rouen, które prawie zrównali z ziemią, oraz inne podległe mu miasta.
Flodoard pechowo nie podał żadnej daty, ale dodał przynajmniej dwie inne wzmianki o Rollonie – w roku 925 zanotował, że przewodził on Normanom w Eu, stawiającym opór Frankom biorącym odwet za wcześniejszą agresję na Beauvais, a w 927 roku – że „syn Rollona” przysięgał wierność królowi Karolowi Prostemu. To wszystko, co mówią ówczesne historyczne zapisy o twórcy normańskiej dynastii, z wyjątkiem tych późniejszych o generację, czyli kronikarza Richera z Reims, który wyciągnął skądś fakt, że ojciec Rollona nosił imię Ketil (Catillus)12.
Kiedy Rollo i jego towarzysze osiedli w dolinie dolnej Sekwany? Dudo podkreślał, że w roku 911 król Karol spotkał Rollona w St. Clair, nad rzeką Epte, która była granicą między prowincjami Vexin i Roumois (której stolicą było Rouen). Król przekazał Rollonowi miasto Rouen i prowincje daleko na zachód od niego, aż do Bretanii. Z punktu widzenia statutów odnoszących się do przeszłości z 918 roku, do których już zaglądaliśmy, data ich przybycia (911) wydaje się dobra jak każda inna. Chociaż jedynym potwierdzeniem tego jest Dudo, to pasuje ona doskonale do daty dobrze znanej klęski militarnej wikingów poniesionej przez nich na południe od Normandii, w Chartres.
Fot. Wikimedia Commons/Michael Shea, lic. CC BY-SA 2.5
Rok 911 mógł być jednym z tych, kiedy wikingowie nabrali ochoty na negocjacje, ale równie dobrze mogło się zdarzyć, że Rollo i jego załoga przybyli nad Sekwanę później, gdy inni wikińscy najeźdźcy wykazywali się aktywnością w Anglii. Nie wiemy też, kim byli towarzysze Rollona. To on mógł być jednym jarlem wśród wielu innych w całej armii „Normanów znad Sekwany”, pierwszym wśród równych pod względem militarnym. Mógł być przywódcą wikingów, który po poddaniu Rouen zdołał założyć bazę w mieście oraz na swój sposób walczył i negocjował o dominację nad innymi. Jeśli tak, to nie jest nieprawdopodobne, że jego panowanie nad wikingami znad Sekwany miało kruche podstawy i musiał codziennie zwalczać ambicje innych jarlów, a może nawet ocalałych na tym terenie frankijskich magnatów. W milczeniu historycznych zapisów może być ukryta lub zagubiona historia człowieka, który był największy w swym otoczeniu, jak również pierwszy w swej dynastii.
Inna niepewna historia z czasów Rollona to opowieść o osiedleniu się, dotyczy więc ustalenia, co można uznać za jego rodzinne księstwo. Niektóre sprawy znamy. Po dekadach debat historycy doszli do wniosku, czy też zdali sobie sprawę, że wcześniej istniejący pierwotny krajobraz Normandii, tak polityczny, jak i rolniczy, nie został zniszczony przez Normanów i ponownie odbudowany. Nie ma żadnych wątpliwości, że wokół Rouen istniały skandynawskie osady, tak samo jak w samym mieście (główny strumień płynący na wschód od starego miasta nadal nosi skandynawską nazwę „Robec”, a kronikarz ze Soissons nazywał je w połowie X wieku „duńskim miastem”). Osadnictwo wikingów w Normandii nigdy nie było jednak tak intensywne jak we wschodniej Anglii i wschodnim Yorkshire, gdzie pola i strumienie nadal noszą wyraźnie brzmiące skandynawskie nazwy. Ewidencja nazw miejscowości wskazuje, że w pewnych rejonach (zwłaszcza w Pays de Caux, na północ od Sekwany, południowe wybrzeże zatoki Sekwany i północna część półwyspu Cotentin) wiele wiosek i osad nosi znamiona ich skandynawskich właścicieli. Generalnie ciągną się one wzdłuż linii wiosek o nazwach typu „Borneville”, co oznacza „willę Bjorna”. Pierwszy element odnosi się do skandynawskiego właściciela, który wszedł w jej posiadanie (przypuszczalnie) w X wieku; jednak drugi człon, czyli „villa”, to uniwersalna kontynuacja gallo-rzymskiej nazwy dla wiejskiej posiadłości. Innymi słowy, wykaz większości nazw odnosi się do osadnictwa skandynawskiej arystokracji; w wielu przypadkach musiało to oznaczać nowych panów, którzy objęli we władanie starsze osady. Istnieją też wskazówki odnoszące się do nowszego skandynawskiego osadnictwa: to około 100 nazw zawierających skandynawski przyrostek „toft”, między innymi Criquetot czy Yvetot, ale to nie była część Normandii, skandynawskie fragmenty nazw zlewają się z frankijskimi czy celtyckimi.
Rozmieszczenie skandynawskich nazw miejscowości potwierdza to, co mówią historyczne zapisy: Rollo i jego współtowarzysze osiedli w Rouen jak w wysuniętej bazie w kierunku Paryża i kolonizowali dolinę Sekwany w stronę morza. Dużo jest na to dowodów w Pays de Caux, między Sekwaną a wybrzeżem kanału La Manche, daleko na wschód, aż do Dieppe. To pasuje znakomicie do „prowincji nadbrzeżnych wraz z Rouen” odnoszących się do wyjaśnień Flodoarda w sprawie nadań króla Karola Prostego dla wikingów. Właśnie tutaj możemy lokować centrum władztwa Rollona. Jak daleko się rozciągało, to już kwestia przypuszczeń.
Rollo został obdarowany Rouen i przyległymi terenami w zamian za sojusz z Frankami. W interesie obu stron, Rollona i jego frankijskich „aliantów”, było rozszerzenie jego władzy na inne wikińskie osiedla. To mógł być powód dalszych nadań dla wikingów znad Sekwany, o których wspominano w kronikach z tamtych czasów. Taka potrzeba była szczególnie silna, gdy Robert z Neustrii, który na krótko zastąpił na tronie Karola Prostego, został w 924 roku zabity przez armię wikingów na terenie Bretanii. Jego zięć i następca król Rudolf był wspominany jako poręczyciel nowej umowy, wedle której grupie Normanów przyznano prowincje Bessin i Maine. Logicznie należy uznać, że wspomniani Normanowie to Rollo i jego towarzysze przesuwający swoje wpływy na zachód z doliny Sekwany. Mniej jasne, czy Rollo przejął władzę nad wikingami już zasiedlającymi te tereny, aby ich udomowić i powstrzymać przed dalszymi atakami, czy też otrzymał władzę nad Frankami wokół Bayeux, aby chronić ich przed innymi wodzami wikińskimi, osiadłymi na półwyspie Cotentin i we wschodniej Bretanii.
Fot. Wikimedia Commons
Do 924 roku Normandia była ewidentnie na etapie tworzenia. Ułatwiał to fakt, że istniał już szablon, który należało jedynie podłożyć jako wzorzec. Zachodnia Francja w karolińskim imperium była rządzona z tych samych miast, z których korzystali Rzymianie do administrowania Galią. Każde z nich miało własnego biskupa i hrabiego, jak również podporządkowaną prowincję albo „pagus”, we współczesnej francuszczyźnie – pays13. Rouen było również siedzibą metropolitalnego arcybiskupa, który zarządzał prowincją kościelną, ocalałą, duchowo bliźniaczą siostrą dawno upadłej prowincji imperium rzymskiego – Lugdunensis Secunda. To na tym starym rzymskim fundamencie powstała w końcu Normandia.
W czasach Rollona było nadal wiele żywych pomników rzymskiej przeszłości. Wciąż stała w mieście mocno uszkodzona rzymska bazylika episkopalna z IV wieku pod wezwaniem Matki Boskiej (obok bazyliki z VIII wieku i konwentu kleryków świętego Stefana). Rollo przyjął chrzest w jednej albo drugiej antycznej bazylice, chociaż ten zaszczyt mógł przypaść klasztorowi St. Ouen znajdującemu się na wschód od miasta. Jedną z kilku rzeczy, które wiemy na pewno o Rollonie, jest fakt, że szybko nawiązał przyjacielskie relacje z arcybiskupem Rouen i miały one raczej charytatywny niż duchowy charakter. Wydaje się, że tylko kilku frankijskich urzędników cywilnych przetrwało wikińską nawałę, ale w latach kryzysu biskupi pozostali ze swymi trzódkami. Normandia była nowym tworem, lecz opierała się na starych ideach. Tak jak idea królestwa „Anglii”, była częściowo produktem papieskich decyzji, które mówiły, że istniał jeden naród angielski i Kościół Anglii, tak samo księstwo Normandii było skonstruowane w ramach prowincji Rouen, która stała się „kościołem normańskim” w następnym stuleciu.
Nie wiemy, kiedy Rollo zmarł. Prawdopodobnie żył jeszcze, ale był schorowany w 927 roku, kiedy jego syn składał hołd królowi Rudolfowi z Francji. Najwyraźniej już nie żył w 933 roku, dlatego większość historyków sądzi, że zmarł około 928 roku. Mówiono, że miejscem jego pochówku stała się katedra w Rouen. Istniała nadzieja, że zmarł jako chrześcijanin, chociaż zapisy historyczne pozostawiają co do tego pewne wątpliwości. Dudo utrzymywał, że Rollo przyjął chrzest w 912 roku, a zapisy jego prawnuka, o wiek późniejsze, dotyczące hojnych zwrotów i darowizn majątków ziemskich, mówią, że Rollo poczynił je dla kościoła St. Ouen, leżącego poza murami Rouen (jest możliwe, że chrzest miał tam właśnie miejsce, gdyż wiemy, że bazyliki w środku miasta były zdewastowane). Jeśli mamy wierzyć Dudo, ojcem chrzestnym Rollona był Robert Neustryjski, który mógł być jego protektorem już po zanurzeniu w chrzcielnicy i nadał mu nowe chrześcijańskie imię. Zgodnie ze zwyczajem, chociaż nie było to niezłomną praktyką, Rollo mógł przyjąć imię Robert, aby uszanować swego ojca chrzestnego. Faktycznie, Dudo nazywał Rollona po chrzcie Robertem. Dowód potwierdzający znajdujemy w zapisach opactwa St. Denis, gdzie w roku 968 wspomina się księcia Ryszarda I jako wnuka Roberta, nie Rollona. Jednakże Rollo (Robert) i jego ludzie nie byli modelowymi konwertytami. Wiemy, że arcybiskup Reims wysłał około 914 roku podręcznik o nawracaniu zbłąkanych pogan do swego kolegi z Rouen. Pokolenie później kronikarz z Limousin Adhémar z Chabannes14 opowiadał obelżywą historię, która miała wskazywać, że dla Rollona chrzest nie musiał być wcale duchowym wyznacznikiem w życiu. Spodziewał się, że celebracja tego faktu będzie polegała na przekazaniu podarków chrześcijańskiemu Bogowi i obcięciu głów (prawdopodobnie pogańskim) więźniom, aby uhonorować też panteon bogów swych nordyckich przodków. Jest to późna historia wynikająca ze źle udokumentowanych źródeł, ale znajduje ponure potwierdzenie około 943 roku, kiedy to twórca elegii o synu Rollona zanotował, że Wilhelm został zaatakowany przez wrogów, gdy „umierał jego pogański ojciec”.
Wilhelm Długi Miecz jest przykładem, że najważniejszym członkiem dynastii mogła być druga z kolei jej postać.
To on stworzył podwaliny pod potęgę, wprowadził konieczne reformy i zapewnił kontynuację rodu. Wilhelm, syn Rollona, nie urodził się we Francji, łaciński lament skomponowany wkrótce po jego śmierci mówi, że zrodzony został „za morzami, w ojcowskiej siedzibie, w pogańskich krainach”15. Jeśli z tym się zgodzimy, to Wilhelm urodził się, nim ojciec wsiadł na statek wikińskich łupieżców, gdzieś w krajach rządzonych przez Skandynawów. Jego pierwszym językiem nie był francuski, a jego edukacja odbywała się między pogańskimi wikingami. Został ochrzczony we Francji, prawdopodobnie razem z ojcem w Rouen. Mógł nie nosić imienia „Wilhelm” w młodości – przyjął je w czasie chrztu, po ojcu chrzestnym, gdyż „Wilhelm”, a właściwie Guillame, to nie imię wikińskie, ale frankijskie. Wydaje się interesującą spekulacją, kim mógł być ten ojciec chrzestny. Jeden z możliwych kandydatów to dworzanin króla Karola Prostego, Wilhelm Pobożny, książę Akwitanii, który mógł zgodzić się wystąpić jako ojciec chrzestny czy protektor jedynie w zastępstwie monarchy. Bardziej prawdopodobny wydaje się jednak Wilhelm, syn Eblé Manzera, hrabiego Poitiers, który był jednym z młodszych magnatów na froncie walki z wikingami znad Loary.
Wtedy już był po ślubie z córką Rollona, a siostrą Wilhelma Długiego Miecza, o imieniu Gerloc.
Wilhelm był znany późniejszym pokoleniom jako „Długi Miecz”. Nazwa ta pojawia się w źródłach z końca XI wieku (Dudo jej nie używał), ale musiało się to opierać na solidnej tradycji rodzinnej. „Długi Miecz” to nazwa dla wojownika i równie dobrze mogła być wikińskim przydomkiem. Odkąd Wilhelm był uwikłany w latach 924–925 w brutalną kampanię wokół Beauvais, Ponthieu i Amiens, na pewno miał wiele okazji, aby krwawo tam się zapisać. Jego życie stało się pomostem między starymi tradycjami skandynawskich osadników, wśród których dorastał do wieku męskiego, a nowym światem konkurujących frankijskich księstw, gdy w jednym z nich przejmował władzę. W 927 roku dojrzały i pełnoletni przysięgał wierność królowi Rudolfowi z rodu Robertynów, który nie kwestionował jego władzy na terenach przekazanych wcześniej Rollonowi i jego towarzyszom. Ekspansja wikingów znad Sekwany na wschód została zatrzymana w dolinie Bresle, w Eu przez hrabiów Flandrii i Vermandois16. Być może ten odwrót zdecydował, że Normanowie z Rouen odrzucili Rollona jako przywódcę, a rywale ze wspólnoty z pewnością zadowolili się jego synem jako władcą. Istnieje złowieszczy fragment w poświęconym mu lamencie żałobnym, który mówi, że gdy jego ojciec umierał, „wybuchły przeciw niemu działania wojenne, ale zawsze ufając Bogu, dawał radę każdemu przeciwnikowi siłą samej prawej ręki”. Dudo również mówił, że Wilhelm przejął władzę, zanim jego ojciec zmarł, chociaż opisuje, że niedomagający Rollo przekazał władzę synowi i spadkobiercy w obecności regularnej rady książęcej. Prawda mogła być taka, że Rollo był postrzegany przez swoich towarzyszy jako przegrany, więc Wilhelm musiał walczyć, aby odzyskać kontrolę nad wikingami, którą stracił jego ojciec.
Fot. Wikimedia Commons/Michael Shea, lic. BY-SA 2.5
Do 927 roku Wilhelm, jak się wydaje, zabezpieczył sobie uległość sekwańskich wikingów. Sojusz z królem Rudolfem przyniósł korzyści rodzącemu się księstwu Normanów. Do 930 roku wikingowie z Rouen byli postrzegani jako udomowieni i można było ich bezpiecznie użyć przeciwko ich bardziej dzikim pobratymcom.
W 933 roku król Rudolf spotkał się z Wilhelmem i wedle słów Flodoarda: „Wilhelm, przywódca (princeps) Normanów, złożył przysięgę samemu królowi, który oddał mu ziemię Bretonów leżącą wzdłuż wybrzeża morza”.
Wielka armia wikingów znad Loary i z Bretanii trzymała się razem przez lata dwudzieste X wieku, ale nie potrafiła wybrać spomiędzy siebie stałego wodza – tak jak to zrobili wikingowie sekwańscy. Ci złamali potęgę kiedyś wielce znaczącego królestwa Bretonów i zmusili jego przywódców do szukania schronienia za granicą, głównie w Anglii. Był taki czas w latach sześćdziesiątych IX wieku, kiedy Karol Łysy był zmuszony scedować prawa królewskie na Salomona, przywódcę Bretonów, oraz poczynić na jego rzecz koncesje terytorialne, prawdopodobnie chodziło tu o półwysep Cotentin. Jednak wikingowie okupowali Nantes i wschodnią Bretanię, a na podstawie dowodów związanych z nazwami miejsc w terenie sądzimy, że również przesunęli się na wschód, w głąb Cotentin.
Długo uciskani miejscowi Brytowie w 931 roku wzniecili rozruchy przeciwko tym ciemiężcom. Wikingowie, którzy znaleźli się na półwyspie Cotentin, zostali odcięci i odizolowani od swoich baz. Najeźdźcy nie mieli początkowo żadnej styczności z grupą Rollona osiadłą dalej, na wschód, ale to miało się zmienić. Możemy znaleźć w nadaniu króla Rudolfa z 933 roku zachętę dla Wilhelma Długiego Miecza do przejęcia władzy nad świeżo odizolowaną kolonią wikingów, egzystującą na zachód od Bayeux. Ciekawe wydaje się, co jeszcze mógł zdziałać Wilhelm, idąc w kierunku Bretanii, która wracała pod panowanie rodzimych hrabiów z Rennes i Nantes.
Zabezpieczył on władzę w Cotentin (być może w sposób pokojowy), a monety wybite w jego imieniu znaleziono dalej, na południe, w Mont Saint-Michel. Na jednej z nich został buńczucznie opisany jako „diuk Bretonów”. Pytanie, czy zdołał nadać temu tytułowi wymiar realny, pozostaje otwarte. W czasie bicia tych monet Wilhelm być może zachęcał resztki wikingów z Bretanii, aby dołączyli do jego domeny, i przyjął tytuł sugerujący, że pod panowaniem króla Rudolfa był pełnoprawnym władcą tego regionu.
Jednym z zysków kampanii w Bretanii była konkubina, bretońska kobieta, z którą miał syna, ochrzczonego frankijskim imieniem Ryszard, mianowanego na władcę w Bayeux, jak napisał Flodoard.
Monety i książęcy styl mówią nam, że Wilhelm ochoczo przyjął rolę chrześcijańskiego księcia frankijskiego. Bił monety w Rouen w odnowionej mennicy, a przez to przejął królewskie prerogatywy, tak samo jak część królewskiego majątku (posiadłości ziemskie) i lasy w zasięgu jego rosnącej władzy. Niektórym z jego starszych poddanych nie podobała się ta przemiana charyzmatycznego wodza wojennego wikingów w prozaicznego frankijskiego magnata. Dudo wspominał historię wybuchu w 934 roku rewolty wśród skandynawskich poddanych Wilhelma, kierowanej przez Riulfa, rywala do przejęcia władzy. Riulf i jego zwolennicy zagonili Wilhelma w Rouen do narożnika, a ten, jeszcze raz jak wiking, był zmuszony poprowadzić swoją osobistą gwardię do boju, aby utrzymać władzę. I chociaż zwyciężył, a Riulf musiał uciekać, by ratować życie, ten incydent – jeśli naprawdę się zdarzył – mówi nam, że musiało być sporo poważnych kłopotów przy narodzinach Normandii.
Pod koniec lat trzydziestych X wieku proces przemian trwał nadal. Wilhelm i jego bliscy, wśród których pewnie byli duchowni, zaczęli subtelnie tworzyć dla niego nową tożsamość. Flodoard określał w 933 roku Wilhelma poprzez neutralny łaciński tytuł princeps, co oznaczało nie więcej jak „przywódcę” Normanów. Jednakże sami wikingowie postrzegali Wilhelma, syna Rollona, jako comes Rothomensis czy też „hrabiego Rouen”. Gdzie indziej, jak widzieliśmy, utwierdzał władzę jako „diuk Bretonów”. Hrabia czy diuk to tytuły, które nadawano jako specjalne wyróżnienie, były w gestii karolińskich królów, ale w latach trzydziestych X wieku istniało wielu potężnych magnatów frankijskich, którzy przyjmowali takie tytuły z własnej inicjatywy. Za nimi szła chrześcijańska ideologia władzy, którą z radością dostarczał Kościół. „O, Wilhelm! Twórca i miłośnik pokoju; pocieszyciel i obrońca biednych; opiekun wdów i sierot!” – łkał jakiś kleryk, który skomponował lament po jego śmierci. Wszystkie te przymioty, których można było się spodziewać po królach karolińskich, teraz przypadały chrześcijańskim książętom. Jeśli chrześcijański władca trzymał się biblijnych cnót, to miał legitymację prawną i grzechem było występować przeciwko niemu. Witgar, panegirysta hrabiego Arnulfa z Flandrii, który spiskował, aby zabić Wilhelma, pochlebiał swemu panu poprzez przypisywanie mu tych samych cnót.
Wilhelm chciał potwierdzić legalną obecność wśród innych hrabiów i książąt, więc możliwe też, że całą ideologię traktował poważnie, a obraz Dudo przedstawiający Rollona i Wilhelma jako prawodawców i głosicieli prawa nie był wcale przesadzony.
W późniejszych czasach Wilhelm poczynił kolejny krok w kierunku potwierdzenia swej władzy. Zaprosił ponownie do swej prowincji i wsparł wygnanych mnichów z merowińskiego opactwa Jumièges, nad Sekwaną. Mnisi wycofali się na kilka dekad 100 mil dalej, do posiadłości Haspers, niedaleko Cambrai, ale działali pod przewodnictwem Marcina, reformatorskiego opata wysłanego przez Gerloc, siostrę Wilhelma. Powrócili, przywrócili i ożywili benedyktyńską regułę oraz liturgię nad Sekwaną, a lament po śmierci Wilhelma wiązał go z „fundacją” Jumièges.
Jeśli mógł fundować klasztory, to był naprawdę pełnoprawnym księciem chrześcijańskim, szczególnie w oczach frankijskich poddanych. Późniejsze źródła szły jeszcze dalej i mówiły, że zamiarem Wilhelma było zamieszkać na starość w klasztorze, ale może była to jedynie próba uznania go z perspektywy czasu za świętego, gdyż spotkała go śmierć męczennika za pokój. Richer z Reims opisywał niezwykle budującą historię o skrzyni ze skarbami Wilhelma – gdy została po jego śmierci otwarta, była tam jedynie włosiennica, którą nosił w okresach pokuty.
Kolejnym znaczącym krokiem naturalizacji Wilhelma Długiego Miecza w jego nowej ojczyźnie było małżeństwo. Zostało ułożone około 936–937 roku między nim i Ludgardą, córką hrabiego Herberta II z Vermandois, w linii męskiej bezpośredniego potomka Karolingów. Wiemy o prezencie ślubnym, który „hrabia Wilhelm z miasta Rouen” podarował Lutgardzie: znaczne posiadłości koło Longueville, w Pays de Caux. To była dobra inwestycja: każde dziecko z tego związku mogło dzielić imperialne prawa matki, a małżeństwo wprowadzało Wilhelma do elitarnego klubu książąt, którzy zaczynali dzielić między siebie zachodni kraj Franków (Francję). Tak jak w kolejnych wiekach, małżeństwo w obrębie tej grupy społecznej oznaczało akceptację przez jej członków. Siostra Wilhelma poślubiła hrabiego Poitiers, kolejnego wiodącego członka frankijskiej książęcej koterii. Jaki rodzaj gry uprawiał Wilhelm w tym arystokratycznym środowisku między 933 i 942 rokiem? Nie jest to do końca jasne. Frankijscy książęta wykorzystywali własne przewagi do rywalizacji z dynastią Robertynów, potomkami Karolingów, których podstawą władzy był rejon wokół Paryża, z rządami ograniczonymi już tylko do okolic starego cesarskiego miasta Laon. Mieli oni niewiele środków i atutów poza prawami moralnymi. Późniejsza (normańska) tradycja przedstawiała Wilhelma już w 936 roku jako rozjemcę w sprawie sukcesji po karolińskim wygnańcu Ludwiku IV. Jednak to polityczne, wstępne wyróżnienie z grona innych książąt było koncepcją, która ówcześnie zyskała małe poparcie, chociaż zgodnie z prawdą twórca elegii o Wilhelmie mówił, iż jego wrogowie żywili do niego urazę za zbytnie zbliżenie z nowym królem.
W końcu Wilhelm Długi Miecz stał się raczej ofiarą walki o władzę reszty frankijskich książąt niż wewnętrznego spisku jego skandynawskich kompanów, wodzów wojennych. Normanowie znad Sekwany wcześnie zadarli z kształtującym się księstwem Flandrii, rządzonym przez pełnych wigoru hrabiów marchii granicznej. Flandria okazała się polityczną jednością w królestwie Karola Łysego, częściowo dzięki samej polityce, a także poprzez działania jej założyciela Baldwina Żelazne Ramię, hrabiego Ghent. Rozwijała się jako ważny i potężny bastion przeciwko penetracji wikingów w kierunku Nadrenii i północnej Francji. Wikingowie, którzy osiedli nad Sekwaną, oskrzydlili Flamandów i stanowili zagrożenie, którego nie można było nie doceniać. Nie było więc niespodzianką stwierdzenie, że w 925 roku hrabia Arnulf rozwinął swoje siły i sojusze, aby wziąć w karby Normanów znad Sekwany i zatrzymać ich na rzece Bresle, która stała się stałą północną granicą Normandii.
Między Normanami i Flamandami nadal utrzymywało się napięcie. W 939 roku hrabia Wilhelm stał się wrogiem Arnulfa, angażując się w przywrócenie do władzy niejakiego Herluina, hrabiego regionu Montreuil, który sam starał się zaanektować. Normanowie jeszcze raz okazali się groźni.
Metody powstrzymywania ich przez Arnulfa były bezlitosne. Można się tego spodziewać po hrabim z granicznej marchii w X wieku, który miał do czynienia z pogańskimi zagranicznymi przybyszami. Zwabił Wilhelma na konferencję w sprawie granic w Picquigny, nad Sommą, na zachód od Amiens. Dwóch hrabiów spotkało się na rzecznej wyspie w sobotnie popołudnie, 17 grudnia 942 roku, aby uzgodnić porozumienie pokojowe. Wilhelm podszedł do tego z ufnością, nie prosząc nawet Arnulfa o zakładników. Pewne szczegóły tego, co zaszło potem, znajdujemy w lamencie żałobnym skomponowanym wkrótce po jego śmierci, być może przez członka zgromadzenia benedyktynów z Jumièges. Po długiej i przyjaznej dyskusji, którą przebiegły Arnulf przedłużał, dopóki zimowe słońce nie zaczynało zachodzić za gąszczem zarośli olchowych porastających brzeg rzeki, hrabiowie powrócili do swoich łodzi. Gdy łódź Wilhelma już odpływała w nurt wezbranej rzeki, kilku dworzan Arnulfa zawołało go, mówiąc, że ich pan ma mu coś jeszcze ważnego do powiedzenia. Wilhelm posłusznie powrócił w mrok, by na brzegu napotkać tylko miecze aż sześciu zabójców.
Wilhelm był bezbronny – wielokrotnie ugodzony mieczami, ciężko ranny zginął od okrutnego ciosu w głowę. Jego dworzanie, nie zważając na odniesione rany, odciągnęli ciało do łodzi i zepchnęli ją z powrotem do wody, by przepłynąć rzekę.
Jeśli zamiarem hrabiego Arnulfa była destabilizacja i neutralizacja księstwa, które zbudował w latach trzydziestych X wieku Wilhelm Długi Miecz, to mógł jedynie przez chwilę odczuwać satysfakcję.
Wilhelm pozostawił młodego syna Ryszarda, którego matką była bretońska konkubina. Jeśli został on poczęty w czasie kampanii w Bretanii, w latach 933–934, to nie mógł mieć więcej niż dziewięć lat w chwili śmierci swego ojca. Wrogowie Normanów mogli oczekiwać, że ich księstwo rozpadnie się w chaosie, gdy wybuchną wewnętrzne kłótnie o przywództwo, a wodzowie wojenni staną przeciwko sobie. Kłopoty na pewno się pojawiły, ale – co zaskakujące – nowa polityczna jedność księstwa Wilhelma Długiego Miecza przetrwała wszelkie wstrząsy. Po części może przyczyniła się do tego akcja Wilhelma związana z przyjęciem frankijskiego i chrześcijańskiego modelu legitymizacji władzy. Sam czuł się jak w domu na królewskim dworze, miedzy frankijskimi parami, jako „hrabia Rouen”. Uważano tam za naturalne, że gdy jeden hrabia zmarł, drugi musiał po nim przejąć władzę. Jeśli Wilhelm miał tylko jednego syna, musiał być to Ryszard.
Pod koniec poetyckiego opisu śmierci Wilhelma Długiego Miecza jego autor wybuchnął patriotycznie:
Wołam cię, o Ryszardzie, hrabio Rouen! Nasze modlitwy za hrabiego i zbawienie jego ojca! Może Chrystus zapewni ci [Ryszardowi] ochronę przez wszystkie dni twojego życia, aż będziesz z nim w końcu na zawsze!
Mamy tu chyba uchwyconą atmosferę, jaka panowała zaraz po zamordowaniu Wilhelma. Zabity hrabia spoczął w katedrze w Rouen, a jego następca, ledwie chłopiec, wyruszył w wojskowej eskorcie z Bayeux.
Ludzie w mieście byli zaniepokojeni i zdenerwowani, nobile odbywali tajne narady, gdy z Laon przeniknęły wieści o zbliżaniu się armii królewskiej. Dla Franków i pół-Franków wśród prowincjonalnej szlachty logika objęcia opieką nieletniego Ryszarda, samotnego męskiego dziedzica władzy, była czymś oczywistym. W poprzednim stuleciu Frankowie widzieli, jak publiczny urząd hrabiego stał się rodowym „honorem” (jak to nazywali) i dziedziczne przekazanie go z ojca na syna stało się czymś normalnym. Dla byłych wikińskich nobilów – pierwotnie osiedlonych w 911 roku, mających teraz ponad 50 lat – ta logika nie była wcale oczywista; ich zwyczajem było wybieranie najbardziej szanowanego mężczyzny z odpowiednim rodowodem do prowadzenia armii czy floty. Przybycie króla Ludwika IV do Rouen komplikowało sprawę i być może prowadziło do podziału kraju.
Kościół oraz zdominowane przez Franków miasto Caen, tak samo jak liczne grupy skandynawskich możnych, otwarcie popierały Ryszarda. Chłopiec został sprowadzony do Rouen przez zaufanego oficera jego ojca, kapitana Bernarda Duńczyka, który pozostawał wiernym filarem sprawy Ryszarda. Jednakże skandynawscy przywódcy wcale nie byli jednomyślni w akceptacji chłopca. Słyszymy o niejakim Haraldzie, który (być może przy wsparciu zagranicznych wikingów) w 944 roku przejął kontrolę nad częściami byłych ziem hrabiego Wilhelma w Cotentin i rozciągnął władzę nad nimi aż do Bayeux. W rezultacie księstwo dynastii Rollona faktycznie skurczyło się, przynajmniej na chwilę, z powrotem do Rouen i doliny Sekwany.
W tej sytuacji przybycie króla Ludwika do Rouen jakiś miesiąc po śmierci hrabiego Wilhelma miało swoje dobre i złe strony. Flodoard pisał: „Król Ludwik dał ziemię Normanów rodzonemu synowi Wilhelma, z bretońskiej konkubiny, i część możnych przysięgła wierność królowi, a reszta księciu Hugonowi”. Nazwa „Normandia” jeszcze się nie pojawiła, ale mglistą całość już można rozpoznać jako „ziemię Normanów”, co było krokiem ku nowemu geopolitycznemu terminowi oznaczającemu ziemie poprzednio będące w posiadaniu hrabiego Wilhelma.
Król Ludwik uznał roszczenia Ryszarda do władzy za zasadne i wziął go pod swoją opiekę, ale Flodoard dawał do zrozumienia, że chodziło raczej o wykorzystanie sytuacji. Wiemy od Dudo, że książę Hugon Wielki, ówczesna głowa rodu Robertynów, zaczął interesować się hrabstwem Rouen. Fakt, że król prosił poddanych Ryszarda o złożenie przysięgi wierności księciu, wskazuje, że pewną część własnych interesów załatwił pomyślnie do 943 roku. W następnym roku, przy wsparciu perfidnych Flamandów, król wtargnął do hrabstwa Rouen i zajął samo miasto, podczas gdy książę Hugon najechał Bessin z zamiarem zajęcia Bayeux. Na szczęście dla Normanów, król i książę pokłócili się w trakcie kampanii i Hugon został poproszony, aby wycofał się na własne ziemie, podczas gdy dziedzictwo Ryszarda zostało powierzone przez króla lokalnemu frankijskiemu arystokracie Raulowi Torcie, który miał administrować księstwem z Rouen w imieniu króla. W międzyczasie Ryszard znalazł się pod kuratelą najpierw na dworze królewskim w Laon, a potem u przyjaciela ojca, hrabiego Bernarda z Senlis.
Jednocześnie przywódca wikingów, zwany Haroldem, który, jak się okazało, przejął kontrolę nad Cherbourgiem i Cotentin już w 943 roku, zajął Bayeux i rozpoczął w 945 roku akcję przeciwko Rouen, zmuszając króla do powrotu do miasta. Nieudana konferencja pokojowa między Haroldem, Bernardem Duńczykiem i królem doprowadziła do schwytania Ludwika przez Normanów, ku satysfakcji wszystkich zainteresowanych, szczególnie Hugona Wielkiego. Mając króla w rękach, Normanowie zgodzili się wypuścić go w zamian za uwolnienie młodego hrabiego Ryszarda. Ten powrócił w wieku co najwyżej 13 lat i przejął kontrolę nad własnym dziedzictwem. Jego zachodni rywal wiking Harald został w jakiś sposób przekonany, aby wycofał się albo odpłynął, zaś frankijski gubernator Rouen Raul Torta został wygnany do Paryża, gdzie jego syn był biskupem.
Ryszard w 945 roku rozpoczął długie panowanie jako hrabia Normanów z Rouen; miało ono trwać 41 lat. Przez ten czas zaszły wielkie zmiany. Gdy Ryszard rozpoczynał rządy w Rouen, w Bayeux nadal mówiono językami skandynawskimi – właśnie tam nauczył się mowy swoich przodków. Wielu pierwszych towarzyszy Rollona musiało tam nadal aktywnie działać. Od nich przejął chrześcijaństwo i możliwe, że również uciążliwe praktyki religijne. W 945 roku prawdopodobnie było jeszcze całkiem sporo żyjących Franków, którzy pamiętali inny świat, gdy Rouen i sąsiednimi prowincjami należącymi jeszcze do Neustrii rządzili hrabiowie wskazani przez dynastię Robertynów (jeden z nich wspomniany był nawet w 905 roku), kiedy liczne benedyktyńskie opactwa i kolegiaty katedralne wyróżniały się w tym terenie.
Fot. Wikimedia Commons/Michael Shea, lic. CC BY-SA 2.5
Gdy Ryszard umierał, w 996 roku, Neustria już dawno odeszła w zapomnienie, a kraj, którym rządził, zaczęto nazywać „Northmannią”, „Normannią” czy też „Normandią” (chociaż w źródłach pisanych ta nazwa pojawiła się w drugiej dekadzie XI wieku). Jego poddani, Frankowie czy Skandynawowie z pochodzenia, wszyscy mówiący po francusku, nie wyróżniali się w większości zwyczajami i sposobem życia od andegaweńskich, paryskich czy też pikardyjskich sąsiadów. Szybka językowa i kulturalna asymilacja już w następnym pokoleniu stała się obiektem komentarzy Adhémara z Chabannes.
Normandia do roku 1000 stała się ponownie krainą wyróżniających się kościołów i klasztorów. Była akceptowana jako jedno z integralnych księstw, które tworzyły większe królestwo Francji. Ryszard panował na tyle długo, by przeżyć wszystkich swych początkowych wrogów i znaleźć się w innym świecie, gdzie czekały na niego nowe problemy i wyzwania.
Główną troską Ryszarda musiało być utożsamienie się z Normandią i swoją nową pozycją jako władcy. Ta ostatnia kwestia miała dwa wymiary: we wspólnocie z innymi frankijskimi książętami Ryszard musiał przejść coś w rodzaju przystosowania się do instytucjonalnego nadzoru władzy królewskiej, chociaż już mocno zwietrzałej. Tak jak inni musiał przyjąć, że istnieje władza królewska, a także określić własną pozycję w stosunku do niej. Musiał ponadto dojść do porozumienia z potęgą arystokratycznych rodów wewnątrz własnego księstwa. Lokalnym magnatom trzeba było przypominać o formalnych relacjach z władcą – musieli akceptować fakt, że jako arystokracja mu podlegali. Sposób, w jaki Ryszard radził sobie z tymi problemami, pozostaje niejasny. Jego syn i wnuk również musieli się z tym zmagać, tyle że każdy z nich na swój sposób. Jednak jest prawdopodobne, że Ryszard był pierwszym władcą osadzonym w Rouen, który musiał się uporać z takimi problemami. Jego ojciec i dziadek byli zależni od innych mechanizmów władzy i mogli jedynie rządzić na swoich ziemiach dzięki mieszance charyzmy wojowników oraz strachu, jaki wywoływały miecze i topory ich gwardii przybocznej.
Władza utrzymywana przez Rollona i Wilhelma Długiego Miecza była bardzo niestabilna i widzimy, że jej chwiejność odbijała się nawet w szczątkowych zapisach historycznych, które dotrwały do naszych czasów. Jednak hrabia Ryszard żył od samego początku w innym świecie, jego sukcesja była naturalna we frankijskich warunkach, nawet jeśli kontestowana. Stał się prawomocnym cywilnym władcą, z błogosławieństwem namaszczonego króla zachodnich Franków, dlatego też jego zadanie musiało polegać na przekonaniu swych skandynawskich poddanych do konieczności uznania tego, czym była prawomocna władza, i szanowania jej, nawet bez stosowania militarnej przemocy.
Relacje Ryszarda z królem nie były równorzędne, tak samo jak innych frankijskich książąt. Między 961 i 962 rokiem, gdy był jeszcze młodym władcą, zbliżając się do 30 roku życia, Ryszard musiał zmagać się z zagrożeniem sojuszu karolińskiego króla Lotara (syn Ludwika IV, zmarł w 985 roku) i jego południowego sąsiada hrabiego Blois Chartres, który prowadził niszczycielską inwazję na jego ziemie. Późniejsze wyjaśnienia Dudo, co do nieporozumień między Ryszardem a królem, mówiły, że ten drugi był niezadowolony z zasięgu przyznanej pierwszemu władzy. Mogło tak być, ale część kłopotów brała się z aliansu małżeńskiego hrabiego z siostrą Hugona Kapeta Emmą, który miał miejsce już we wczesnych latach pięćdziesiątych X wieku. To wiązało Normanów z Kapetyngami sojuszem, który naturalnie godził w ostatnich Karolingów i inne frankijskie dynastie walczące o rozszerzenie swoich posiadłości w centralnej Francji.
Ryszard czuł się już wystarczająco zagrożony poprzez wrogie ingerencje w latach sześćdziesiątych, aż do ich końca, gdy duńscy najemnicy rabowali dolinę górnej Sekwany i strachem narzucili królowi Lotarowi pokój. Potem, w 963 czy 964 roku Ryszarda można było odnaleźć na dworze Lotara, a tych dwóch władców utrzymywało pokojowe stosunki aż do śmierci króla.
18 marca 968 roku Ryszarda można było spotkać w Berneval, gdzie przebywał ze swoim szwagrem Hugonem Kapetem, księciem Franków i głową rodu Robertynów, którego przy tej okazji nazywał panem (seniorem), mimo że ten był dużo od niego młodszy. Hugon ostatecznie przejął tron po Lotarze w 987 roku, a Ryszard wydawał się zadowolony, towarzysząc szwagrowi w przejęciu królestwa. Zaangażował się też w walki przeciwko wrogom Kapeta i wydaje się, że wsparcie potężnego robertyńskiego sąsiada uczynił kamieniem węgielnym swojej polityki radzenia sobie z innymi sąsiadami. Tę prostą strategię stosowali jego wszyscy następcy prawie do 1050 roku.
Historyczne zapisy mają niewiele więcej do dodania na temat dyplomacji, kampanii i działań wojennych prowadzonych przez hrabiego Ryszarda. Historycy bez wątpienia słusznie wnioskują, że jego działania dotyczyły głównie spraw wewnętrznych jego domeny. Sprawy krajowe z zasady pozostawały poza obserwacją frankijskich kronikarzy. Możemy jednak powiedzieć o kilku kwestiach. Idea „Normandii” i status jej władcy zostały zdefiniowane właśnie za jego czasów. Chociaż obydwaj, on i jego ojciec, bez wątpienia używali tytułów „hrabiów Rouen” w latach 930–960, to Ryszard, gdy jego władza się umacniała, zaczął szukać bardziej prestiżowej nomenklatury. Pojawili się liczni hrabiowie, zresztą z jego własnym błogosławieństwem. Matka Ryszarda Sprota znalazła innego partnera po śmierci jego ojca i urodziła mu syna zwanego Rodulfem, którego Ryszard uczynił panem Ivry, leżącego przy południowej granicy jego włości, obdarzając brata przyrodniego tytułem hrabiego. To mogło mieć miejsce już w połowie lat sześćdziesiątych X wieku. Ryszard obdarzył również kurtuazyjnymi tytułami swoich trzech młodszych synów: Godfryda (Godreya), Roberta i Wilhelma (ten ostatni stał się prekursorem hrabiów Eu), może już nawet w latach siedemdziesiątych X wieku. Jedną z przyczyn, dla których Ryszard rozszerzył tytulaturę wśród najbliższej rodziny, było pragnienie wywyższenia linii rodowej. We Francji wielkie książęce rodziny rozdzielały godności hrabiowskie między swoich męskich członków (Baldwin III Flandryjski został obwołany hrabią około 995 roku, jeszcze za życia swego ojca). Pojawiła się też potrzeba stworzenia zależnej i szanowanej grupy wśród rodzącej się elity w księstwie, która pomagałaby kontrolować i opiekować się resztą poddanych.
Przez wywyższenie innych Ryszard wywyższał i siebie. Jednakże nie tak łatwo było zostać królem. Karoliński władca Ludwik IV podniósł Hugona Wielkiego z Neustrii do godności „diuka Francji” (w 937 albo 943 roku) w nagrodę za pomoc w zdobyciu tronu, ale sam „tytuł” diuka nadany Hugonowi, w tamtych czasach oceniany jako wyjątek, był sposobem uczynienia kogoś pierwszym z Franków, oczywiście po królu17. Wilhelm Długi Miecz eksperymentował z tytułem „diuka Bretonów” w latach trzydziestych X wieku, gdy król Rudolf dał mu przyzwolenie na rozszerzenie kontroli na zachodzie. Można przyjąć na wiarę, że nadał sobie ten tytuł z królewskim błogosławieństwem. Poprzedni władcy Bretanii używali różnych, licznych i pompatycznych tytułów, wliczając w to tytuł samego króla. Nie ma jednak więcej informacji na temat Bretanii w zasięgu władzy Ryszarda.
Wybór przez niego nowego tytułu stał się jasny w latach sześćdziesiątych X wieku, gdy przedstawiony został w 966 roku jako „markiz” (marchio) w uroczystym dyplomie króla Lotara dotyczącym odnowienia wspólnoty zakonnej w Mont Saint-Michel. Ten tytuł był długo wprowadzaną opcją hierarchiczną dla książąt zwierzchnich (senior) rządzących regionami przygranicznymi; markizowie byli hrabiami, którzy kontrolowali mniejsze hrabstwa. Ryszard skorzystał z tego tytułu jeszcze raz w 968 roku, w akcie, w którym jest również określany rzymską formułą imperialną incilitus comes (dystyngowany hrabia). W 990 roku Ryszard został obdarzony przez pisarza – sekretarza – tytułem w stylu rzymskim, czyli „consula”, który w wiekach średnich stał się wytwornym synonimem hrabiego. Jak widać, Ryszard najpierw mocno naciskał w kwestii zyskania nowego tytułu, innego niż hrabia, który przecież odziedziczył.
Dlaczego Ryszard stał się „markizem”? Idea „kraju Normanów” zaczęła się przyjmować już w latach sześćdziesiątych X wieku. Dokument z 968 roku, w którym Ryszard zjednoczył się z diukiem Franków Hugonem w odzyskiwaniu ziem opactwa St. Denis, w obrębie jego posiadłości, odnosił się do „ludu” (gens)Normanów i Franków, których łączne podatki miały być wsparciem dla zakonników. Co miał na myśli autor tego fragmentu, pozostaje kwestią otwartą, ale skoro cała transakcja była przeprowadzona w Gisors, na granicy normańskiej, jest wielce prawdopodobne, że termin „Normanowie” odnosił się do ludzi mieszkających po jednej stronie granicy, pod rządami Ryszarda, „markiza Normanów”; „Frankowie” oznaczało poddanych diuka Hugona z drugiej strony granicy.
Z tego dokumentu można wywnioskować, że w 968 roku Normanowie byli rozpoznawalni w uznanych granicach, pod władzą prawowitego władcy. Już nie „Normanowie znad Sekwany”, ale ludzie innego pochodzenia, zgrupowani w polityczną jedność wewnątrz ustalonych granic. Ta „powiększona normańskość” była rozpoznawana przez Dudo kilka dekad później, gdy portretował on Rollona w wizji – widzącego swych następców w postaci stada ptaków zlatujących się z różnych kierunków, reprezentujących odmienne nacje, które pewnego dnia staną się Normanami.
„Normanowie” byli faktycznie już w latach sześćdziesiątych X wieku jedną z części składowych królestwa Franków Zachodnich, podobnie jak Bretończycy i Akwitańczycy. Odkąd te narody zostały uznane za posiadające swoją regionalną odrębność, ich władcy wyróżniani byli poważniejszymi tytułami, Bretonowie czy Bretończycy posiadali księcia albo króla, a Akwitańczycy – diuka. Normanowie również zgłaszali pretensje do posiadania władcy o większym prestiżu, a Richer z Reims około roku 990 był świadom, że ich władca powinien być „diukiem”, chociaż odnosił się z niesmakiem do Normanów, otwarcie nazywając Ryszarda „diukiem piratów”. Inni pisarze odnosili się obojętnie do roszczeń Normanów, niezmiennie tytułując ich władcę – jak to nadal czynił Adhémar z Chabannes w późnych latach dwudziestych XI wieku – „hrabią Rouen”. Nie jest zaskoczeniem, że to „hrabia Rouen”, a nie „diuk Rouen”, jako Ryszard II pojawiał się w liście z około 1023 roku napisanym przez jego wroga Odona II z Blois do króla Roberta.
Ryszard I posunął dalej to pojmowanie księcia Normanów i ludu Normanów w subtelnych znaczeniach. Jego odnowienie fundacji wspólnoty zakonnej z Mont Saint-Michel w 966 roku było jasną wskazówką dla każdego, że ponownie zgłaszał roszczenia do Marchii Bretońskiej, z których korzystał jego ojciec. Szedł jego śladami, kontynuując poważne dzieło restauracji Jumièges, jakie podjął on tuż przed śmiercią. Kościelna organizacja ziem Ryszarda potrzebowała rewitalizacji, mimo że nigdy nie istniało niebezpieczeństwo, że chrześcijaństwo tam zaniknie. Kilka dużych kościołów przecież działało przez cały okres inwazji, chociaż z mniejszym lub większym powodzeniem. W katedrze w Rouen, kościele St. Ouen, samym mieście oraz różnych wspólnotach, jak w Mont Saint-Michel, Jumièges, Fécamp i być może gdzie indziej, organizowano życie religijne ocalałych ludzi w czasach Wilhelma Długiego Miecza. Destabilizacja trwała jednak jeszcze w latach czterdziestych X wieku, nie tylko wśród wspólnot najmniejszych episkopalnych: Coutances pozostawało bez biskupa aż do 1025 roku. O ironio, wspólnota kanoników, jak można wierzyć, przetrwała wikińskie najazdy na St. Evroult, ale musiała zniknąć, gdy w 944 roku padła ofiarą rabusiów z frankijskiej armii diuka Hugona.
Kiedy Wilhelm zreformował i powiększył wspólnotę w Jumièges, a Ryszard wznowił życie monastyru w Mont Saint-Michel, w ich krainie nie było dużo wspólnot chrześcijańskich, które musieliby specjalnie nadzorować, jak to czynili inni książęta. Fakt, że wielu reformatorów pochodziło z zagranicy, raczej wzmacniał ich udział w tym procesie. Tak Jumièges oparło się na importowanym opacie z Poitiers, cenionym za entuzjazm i wiedzę wykazaną przy odnowieniu reguły benedyktyńskiej. Mont Saint-Michel polegało na opacie z kolonii zakonnej z Ghent, który i tam miał odrodzić regularne życie zakonne. Mnisi pod przewodnictwem niejakiego Mainera najpierw usiłowali restaurować opuszczony merowiński dom zakonny w Fontenelle, który ponownie otrzymał patronat świętego Wanderille, od imienia jego byłego patrona (którego kości zabrano do Ghent w okresie inwazji wikińskich). Poza murami miejskimi Evreux Ryszard ożywił (albo refundował, źródła co do tego nie są zgodne) wspólnotę w byłym kościele St. Taurin. W Fécamp rozbudował kaplicę pałacową odbudowanego przez jego ojca starego klasztoru żeńskiego, wprowadzając wspólnotę świeckich duchownych, potem poszukiwał opata i zakonników spoza swych ziem, aby wznowić regularne życie zakonne. Projekt nie zdołał zdobyć łask opactwa Cluny, ale potwierdzał wypracowany wzorzec. Ryszard pragnął stworzyć szacowne i prestiżowe opactwa, wdzięczne mu za patronat, nawet jeśli oznaczało to sprowadzenie duchownych z zagranicy. W ten sposób mógł korzystać z ich modlitw oraz osiągnąć status pobożnego władcy, opiekującego się opactwami benedyktyńskimi. Jako duchowi spadkobiercy cesarza Konstantyna prawdziwi chrześcijańscy książęta i królowie potrzebowali być postrzegani jako ci, którzy wskazują i promują opatów oraz biskupów. Teraz Ryszard mógł czynić to samo. Z pewnością to on około 990 roku wyznaczył swego młodszego syna Roberta na tron biskupi w Rouen. W tym samym roku przywrócił do życia hierarchię kościelną w byłej karolińskiej prowincji, gdyż obok arcybiskupa Roberta stało już sześciu biskupów sufraganów.
Opactwa i wspólnoty religijne mogły utrwalić pamięć o fundatorze i jego dynastii. To prawdopodobnie członek wspólnoty zakonnej z Jumièges skomponował lament żałobny o śmierci jego ojca; to właśnie w katedrze w Rouen zostali pochowani dwaj pierwsi hrabiowie normańscy, a do tego byli prawdopodobnie wspominani liturgicznie w nekrologach (na rocznicę ich śmierci). To właśnie w Fécamp Ryszard został pochowany i otoczony czcią, stamtąd też wywodzili się najwcześniejsi annaliści normandzcy czy twórcy wewnętrznego katalogu dynastii normańskiej i notatek na temat miejsca pochówku jej członków, który został zestawiony przed śmiercią Wilhelma Zdobywcy. To w normańskich domach zakonnych kronikarze utrzymywali w polu widzenia normańską dynastię, którą teraz odkrywamy i analizujemy.
Aby podać tylko jeden przykład, w jedenastowiecznym opactwie Saint–Ouen w Rouen znajduje się rzeźba założyciela dynastii – Roberta, który chrzcił pogan; hojnego dobroczyńcy, który odnowił wielką posiadłość Gasny, oraz pobożnego księcia, który chadzał boso w pokorze, w podzięce za odzyskanie relikwii świętego arcybiskupa Ouen, a po ich przeniesieniu z Île-de-France do Rouen jeszcze włożył ramiona do sarkofagu, gdy ten znalazł się milę od miasta. To Kościół, tak samo jak książęca rodzina, miał udział w wymyśleniu stosownej struktury pnia dla drzewa genealogicznego władców Normandii.
Ryszard zachorował jesienią 996 roku i przeniósł się z Bayeux do ulubionej rezydencji w Fécamp, gdzie chciał umrzeć i zostać pochowany. Wyjaśnienia naocznego świadka na temat jego końca, przekazane Dudowi przez brata przyrodniego Ryszarda, mówią o zgromadzeniu możnych, w obecności których książę mianował swego następcę. Pobożnie i z mozołem poszedł boso, aby otrzymać ostatnią komunię w pobliskim opactwie i po chwili pobytu w kościele wybrał miejsce pochówku w portyku, w drzwiach świątyni. Następnej nocy, 12 listopada 996 roku nagły atak zabrał go z tego świata, gdy miał niewiele ponad 60 lat. Walczył, aby wypowiedzieć ostatnie słowa komendacji z Ewangelii św. Łukasza: „W twoje ręce, o Chryste, powierzam mego ducha”.
Mamy opis jego wyglądu w ostatnich dniach życia, podany przez Dudo, który spotkał go w czasie misji na normański dwór w 987 roku. Starszy człowiek, wysoki, wyprostowany, wyróżniał się wyglądem, z bystrymi jasnymi oczami, grubymi brwiami i białą jak u patriarchy brodą. Jak kleryk z Jumièges uczcił Wilhelma Długiego Miecza, tak Dudo upamiętnił Ryszarda I jako opiekuna biednych, strażnika sierot, obrońcę wdów i odkupiciela niewolników; innymi słowy – był to pobożny chrześcijański książę.
Jednakże Ryszard też w inny sposób przeszedł do legendy. Dwunastowieczny normański pisarz, mistrz Wace, zapisał wczesne opowieści o jego osobliwym zwyczaju włóczenia się bez trwogi nocą po ulicach Rouen oraz spotkaniach i pokonywaniu demonów przebywających w opuszczonych i ciemnych kościołach. Poza Normandią Ryszard już nie był tak dobrze traktowany w legendach. Inny dwunastowieczny pisarz, pikardyjski autor epickiego cyklu o Wilhelmie z Orange, wspominał go jako mściwego i bezlitośnie ambitnego księcia, upamiętniając go jako „Ryszarda Brodatego”, „Ryszarda Starego” czy też „Ryszarda Czerwonego”, odnosząc się do koloru włosów, który średniowieczni pisarze uznawali za nieodłączną cechę nienaturalnego, pokrętnego i zdradzieckiego charakteru (herosi byli blondynami). Pozostaje faktem historycznym, że kilku członków dynastii rzeczywiście posiadało rudawe włosy.
Ryszard w swojej długowieczności i uznanej mądrości stał się soczewką dla późniejszych francuskich legend jako książę o niezwykłej dalekowzroczności i nienaturalnej odwadze. Poza Normandią Ryszard nierozerwalnie był identyfikowany z powstaniem księstwa. Najwcześniejsze romanse epickie, które dotyczą czasów Rolanda, Oliwiera i Karolingów, ukazują obraz Francji niewyobrażalny bez Normandii – pomimo anachronizmów – i nadając imię jej księciu „Ryszard Stary”, a jego pierwowzorem był oczywiście Ryszard I. Ten fantazyjny Ryszard pojawił się w Pieśni o Rolandzie (około 1100 roku) oraz w Koronacji Ludwika (około 1130 roku). Wraz ze śmiercią i pełną szacunku pamięcią dla Ryszarda I przechodzimy do nowej fazy historii dynastii; coraz liczniejsze stają się źródła historyczne, a zanikają legendy. Dobrze jest również zajrzeć najpierw w zamglone lądy historii, skąd Normandia i normańska dynastia wyłoniły się w dokładnie określonej rzeczywistości, gdyż spoza tej mgły późniejsi władcy normańscy tworzyli własny wizerunek.
Kobiety odgrywały ważną rolę w pierwszych dniach dynastii normańskiej, ale musimy być ostrożni w rozważaniach, o jakim rodzaju relacji kobieta–mężczyzna chcemy tu rozmawiać. W X wieku małżeństwo nie było jeszcze tym, czym stało się dwa wieki później. „Chrześcijański związek” jeszcze wtedy nie istniał. Przez to mam na myśli wyłącznie monogamię opartą na relacjach kontraktowych między kobietą i mężczyzną, swobodnie wprowadzaną w kościele wraz z błogosławieństwem kapłana. W X wieku małżeństwo było w większości przypadków związkiem kontraktowanym przez rodziny, a nie jednostki. Wiodącymi osobami w takiej umowie byli przeważnie ojcowie pary małżeńskiej. Kluczowym momentem ślubu z X wieku nie była wymiana przysiąg między parą małżeńską, ale wręczenie czy przekazanie jej majątków, które były prezentami od rodzin zawierających związek osób. Sama uroczystość ślubna mogła być związana z mszą odprawianą przez księdza, ale nie była to podstawowa część całego procesu. Ówczesny związek małżeński tworzyli żona i mąż, ale nie zawsze była to relacja na prawach wyłączności. Mąż mógł już przed ślubem mieć konkubinę i nie zawsze po prostu ją odprawiał, gdy miał już „oficjalną” żonę. Podobnie posiadanie oficjalnej żony nie powstrzymywało zamożnego męża przed tworzeniem nowych seksualnych czy uczuciowych związków. Kiedy tego zapragnął, mógł żyć otwarcie z inną kobietą, z „konkubiną”, jak nazywali ją ówcześni kronikarze. Nie musiał tworzyć „trójkąta małżeńskiego” z żoną i konkubiną; jego kobiety mogły posiadać własne domy i rodziny. Konkubina mogła równie dobrze być matką jego dzieci, a te miały prawo zgłaszać roszczenia do majątku ojca po jego śmierci.
Wszyscy wcześniejsi członkowie dynastii normańskiej byli zrodzeni z konkubin, a nie w ramach aranżowanych wcześniej małżeństw. Późniejsi kronikarze normańscy, tacy jak Wilhelm z Jumièges i Gilbert Crispin, żyjący w atmosferze narastającej i agresywnej kontroli Kościoła nad małżeństwami, byli zakłopotani tymi konkubinatami. Wilhelm nazywał takie kobiety „zgodnie z duńskim zwyczajem (more Danico), jakby pierwsi normańscy władcy robili coś, co było kontynuacją praktyki nieformalnych małżeństw wikińskich, ponieważ niczego lepszego nie znali. Gilbert Crispin w 1090 roku obwiniał „stare duńskie sposoby”. Faktem jest, że na początku XI wieku normańscy księża i biskupi żenili się, mieli dzieci, nosili broń i wykazywali tendencję do bijatyki na pięści, aby potwierdzić swoje argumenty. Faktycznie zaś nie czynili nic innego niż współcześni im Frankowie, tacy jak Karol Prosty, który miał nie tylko żonę, ale i konkubinę, z którą spłodził czterech synów.
Konkubina stała się kłopotliwym faktem w średniowiecznym życiu rodzinnym dopiero w drugiej połowie XI wieku, kiedy zmieniły się koncepcje Kościoła związane z małżeństwem. Normańscy historiografowie przebiegle usprawiedliwiali przodków na tej podstawie, że ci „nie znali nic lepszego”. Bardziej poważnie, z punktu widzenia pisarzy z czasów Wilhelma z Jumièges, traktowana była kwestia uznania praw dzieci zrodzonych z konkubin, a ten problem był kłopotliwy dla ich koncepcji uznania legalności praw dynastii normańskiej. Dzieci zrodzone ze związków z konkubinami zaczynały być nazywane „bastardami”, a od 1100 roku, ponieważ były bękartami, odebrano im prawo do dziedziczenia majątku po rodzicach.
Pierwszą konkubiną, o której czytamy, była Poppa, partnerka Rollona, more Danico – jak pisał Wilhelm z Jumièges. Dudo żyjący przed czasami, w których na takie nieregularne związki krzywo się patrzyło, mówił tylko, że Rollo i Poppa byli partnerami seksualnymi, bez dalszego komentarza. Zgodnie z tym, co podawał Dudo, była ona przepiękną córką frankijskiego hrabiego, który wpadł w ręce Rollona, gdy ten oblegał i złupił Bayeux. Nie jesteśmy w sytuacji, w której możemy dyskutować o prawdziwości tego stwierdzenia. To była albo nie była Poppa, możemy jedynie powiedzieć, że to pasowało Dudowi, aby pokazać, iż matka Wilhelma Długiego Miecza była chrześcijanką i kobietą wysoko urodzoną. Pasowało to również do koncepcji, wedle której Rollo miał po swoim chrzcie zawrzeć związek dynastyczny z córką króla Karola Prostego, o której autor wspominał, że była bezdzietna i okryła się hańbą za znieważenie męża, przyjmując sekretnie frankijskich mężczyzn. Wilhelm z Jumièges dyskretnie podawał, że Rollo odprawił Poppę, gdy był już żonaty z Giselą, i przyjął ją z powrotem, gdy Gisela zmarła, ale tego faktu nie potwierdzał już Dudo, który pisał dwie generacje wcześniej18.
Fot. Wikimedia Commons/Charles G. Delahaye, lic. CC BY-SA 4.0
Hrabia Wilhelm Długi Miecz poszedł prawdopodobnie za przykładem ojca, biorąc do łóżka i tworząc długotrwały związek z branką, w tym przypadku bretońską kobietą, którą Wilhelm z Jumièges zwał Sprotą, na podstawie źródeł nieznanego pochodzenia19. Dudo w ogóle nie wspominał jej imienia, tylko podkreślał jej istnienie i mówił o ich związku jako „małżeństwie”. Faktycznie zaś zdecydowany był udowadniać, że jego bohater – męczennik – był w istocie ducha zakonnikiem bardzo niechętnym kontaktom seksualnym. Jedynym powodem, dla którego je utrzymywał, była potrzeba spłodzenia potomka, gdyż możni błagali go, aby to uczynił dla stabilności politycznej hrabstwa. Możemy w to wątpić. Poza tym, dzieląc łoże ze Sprotą, hrabia Wilhelm zawarł również dynastyczny mariaż z Ludgardą, córką hrabiego Vermandois. Ponieważ był to związek dynastyczny, Ludgarda otrzymała znaczne posiadłości ziemskie skupione wokół Longueville, w Pays de Caux. Po jego śmierci poślubiła hrabiego Tybalda z Blois, który już miał kilkoro dzieci. Sprota w międzyczasie żyła pod ochroną Wilhelma w swoim własnym domostwie w Bayeux, gdzie urodziła syna Ryszarda. Nie ma wątpliwości, że Wilhelm miał nadzieję na dzieci połączone krwią z Karolingami i prawdopodobnie stawiałby na nie, gdyby doszło do ustalania sukcesji na tronie, ale związek z Ludgardą pozostał bezdzietny. Późniejsze źródła mówią, że Sprota poślubiła, po śmierci hrabiego Wilhelma, niejakiego Esperlenga, prawdopodobnie bogatego posiadacza ziemskiego, o którym wiemy jedynie, że posiadał młyny w Pitres, w górę rzeki od Rouen. Sprota i Esperleng spłodzili kilka córek i jednego syna Rodulfa, który został mianowany hrabią Ivry przez swego przyrodniego brata, Ryszarda I. Rodulf nie zdołał stworzyć linii męskich potomków – jego dzieci były dziewczynkami, a chłopcy zostali biskupami, ale jego siostry i córki poślubiły mężczyzn z rodzącej się normańskiej arystokracji, a on stał się dziadkiem zapewne najsławniejszego z nich, czyli Wilhelma fitz Osberna.
Ryszard I skopiował rozwiązania swego ojca (i prawdopodobnie dziadka) w tworzeniu dynastycznych mariaży poza Normandią, a poszukiwał uczuciowej oraz seksualnej satysfakcji w innych związkach. Był entuzjastą kobiet i spłodził liczne potomstwo w kilku romansach; wszystkie te dzieci zostały uznane i godnie wyposażone z ogromnego majątku Ryszarda I. Dudo sugeruje, że związek z Emmą Capet trwał jedynie do późnych lat sześćdziesiątych X wieku, czyli nie więcej niż dekadę, i że dopiero po jej przedwczesnej śmierci Ryszard nawiązał główny związek seksualny. Jego wybranką została Gunnor, kobieta duńskiego pochodzenia, wywodząca się z podległych mu ziem, którą formalnie poślubił po okresie konkubinatu. Jednak gdy już formalnie się z nią związał, mógł mieć jeszcze inne partnerki pozamałżeńskie. Związek z Gunnor – jak się zdaje – miał cel polityczny. Jej rodzina była potężna w zachodniej Normandii, a ona sama – bardzo bogata. Biorąc ją za żonę, może próbował stworzyć więź rodzinną z tymi przypuszczalnie rywalizującymi dynastiami wikińskimi z podległych mu ziem, których istnienia możemy się jedynie domyślać, a przez związek z nią pragnął zwiększyć wśród nich własne wpływy. Znamy jej brata Arfasta, który był protoplastą jednej z wielkich możnych linii normandzkich, a jego dziadek w linii męskiej to Wilhelm fitz Osbern. Aby podkreślić znaczenie pochodzenia Gunnor, należy wspomnieć, że kilka jej sióstr poślubiło na początku XI wieku najznaczniejszych możnych w Normandii. To zadziwiający fakt, że w roku 1110 siedmiu hrabiów i earlów z arystokracji królestwa anglo-normańskiego i liczni wielcy baronowie byli prawnukami Gunnor i jej sióstr, tak samo jak było to z Henrykiem I, królem Anglii.
Opierając się na autorytecie Wilhelma z Jumièges, dowiedzieliśmy się, że Gunnor i hrabia Ryszard spłodzili następcę hrabiego Ryszarda II, Roberta, arcybiskupa Rouen i hrabiego Evreux (989–1037), ale również Maugera, hrabiego Corbeil, i dwóch innych chłopców, jednego z nich zwano Robertem „Duńczykiem”, jednak zmarł młodo w 980 roku. Dudo wspominał też o dwóch innych chłopcach z różnych matek, którymi byli Godfryd i Wilhelm, dziedziczący hrabstwo Eu. Kolejny syn, znowu o imieniu Robert, znany był z tego, że stworzył hrabstwo Mortain. Ryszard I miał również córki, z Gunnor – Emmę, Hawisę i Matyldę, które wykorzystał do powiększenia koligacji małżeńskich z sąsiadami (Emma została królową Anglii, poślubiając najpierw króla Æthelreda II, a potem króla Kanuta, Hawisa wyszła za mąż za hrabiego Nantes z Bretanii, a Matylda została małżonką hrabiego Odona II z Blois).
Wiemy zatem, że trzecia generacja normańskiej dynastii była już głęboko osadzona w sieci książęcych familii, które rządziły północno-zachodnią Europą, wliczając w to Kapetyngów i anglosaską dynastię królewską. To dawało wysoki status, przewagę dyplomatyczną i bezpieczeństwo, które przynosiły związki małżeńskie z grupami starszej arystokracji. Na niższym poziomie dynastii młode kadry mężczyzn i kobiet tworzyły pomniejsze linie rodowe w ramach księstwa, które zabezpieczały dostojeństwo kościelne i wiązały innych magnatów poprzez małżeństwa z panującą dynastią. Wraz z wymyśleniem księstwa hrabiowie musieli również dać początek większości jej arystokracji.
Na podstawie dziejów linii normańskiej możemy dokładnie prześledzić, jak ludzie pojawiający się z zewnątrz mogli wziąć w posiadanie i przekształcić struktury władzy w tak wielkim regionie.