Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Takiej książki jeszcze nie było!
Polska medycyna widziana oczami lekarza w czasach trzeciej i czwartej Rzeczypospolitej
Dr n. med. Piotr Jan Marczyński znakomitym piórem opisuje historię kariery lekarza – od lat studiów, stażu, przez pracę na prowincji i w pogotowiu ratunkowym, aż po ordynatora w znanym warszawskim szpitalu.
Od marzeń po przeczytaniu Pacjentów Jurgena Thorwalda po rozczarowanie polską służbą zdrowia.
Kipiąca humorem, pełna anegdot, ironiczna i autoironiczna powieść stylizowana na autobiografię pokazuje zarówno powszechnie znane, jak i starannie
skrywane przed pacjentami absurdy naszej medycyny.
A toczy się w rytm piosenek m.in. Lady Punk, Perfectu czy Kuby Sienkiewicza (również dr. n med.). Ale też szantów (bo i o żeglowaniu jest ta opowieść).
To nie daleki od rzeczywistości thriller medyczny, lecz historia tocząca się tu i teraz, która pozwoli lepiej zrozumieć polskiego lekarza i rozprawić się
ze stygmatyzującymi stereotypami wypalenia zawodowego czy syndromu Boga...
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 246
Książkę tę dedykuję moim Dziewczynom:
Dużej Ali, która wybacza wszystko i nigdy się nie gniewa.
Mamo, ty gniewasz się przecież tylko na równych sobie.
Dadze. Ona już wie za co.
Małej Ali, która mnie bezkrytycznie uwielbia i nie widzi żadnych moich wad.
„Coś dla ciebie, mój Matołku, Ta nauka nie jest zdrowa. Idź ty lepiej, koziołeczku, Szukać swego Pacanowa”.
Pradziadek był felczerem, mama chciała być lekarką, ja zostałem lekarzem.
Zaraz, to nie tak. Najpierw oczywiście chciałem być śmieciarzem. Ku utrapieniu rodziców i babci, zainspirowany pracującą pod oknem śmieciarką, budowałem własną – z kilku taboretów i wiklinowego fotelika, który w moich oczach do złudzenia przypominał podnoszący się na zawiasie pojemnik – i tak zaimprowizowanym pojazdem rysowałem dębowy parkiet trzydziestu metrów kwadratowych mieszkania rodziców.
Już ta pierwsza, szybko zresztą porzucona, ścieżka kariery doprowadziła mnie do progu sławy. „Pana syn zakłóca spokój całej kamienicy”, pisał do mojego ojca anonimowy donosiciel.
Później nie byłem już oryginalny: swój przyszły zawód zmieniałem systematycznie, uprzedni porzucając bez żalu. Aż wreszcie objawienie – z zapartym tchem (dosłownie w jedną noc) przeczytałem Pacjentów Jürgena Thorwalda, a wkrótce potem jego Stulecie chirurgów. I już wiedziałem, co będę robić.
Będę chirurgiem.
A skoro inaczej się nie da, skończę medycynę.
Decyzja ta, podjęta bodajże w drugiej klasie liceum, spotkała się z różnym odbiorem. Mama była zachwycona, widząc w niej z jednej strony kontynuację własnych marzeń, a z drugiej bodziec, który mógłby mnie zmotywować do nauki.
Biegunowo inna była reakcja ciotecznej babci, która poinformowana dwa lata później, że mam wymarzony indeks, skomentowała krótko: „To niemożliwe”. Oddawało to chyba wierniej „wiarę” (niezaślepioną matczyną miłością) rodziny w moje możliwości. Zapamiętałem to ciotecznej babci do końca życia i przypomniałem po obronieniu doktoratu – podczas (jej oczywiście) dziewięćdziesiątych urodzin.
Potem kilka lat nauki, trochę wzlotów i upadków – i z dyplomem lekarza w ręce stanąłem na rozdrożu kariery: musiałem wybrać między pracą bosmana na żaglowcu a posadą lekarza stażysty. Nie bez wewnętrznej rozterki założyłem biały kitel.
Jeszcze tylko rok stażu i droga do chirurgii stanęła przede mną otworem. A jak długa to droga, miało się dopiero okazać.
„Na to Pan Bóg dał niedzielę, By po tygodniowym trudzie, Pomodliwszy się w kościele, Napili się wódzi ludzie”.
Kolejny dzień. Sprawdzam pocztę. Trzy anonse: Allegro – skasować, Pudelek donosi (co za debil nazwał tak ten portal?!) – skasować, Pudelek donosi – skasować (jak zablokować to gówno?!), oferta nurkowań – skasować, reklama Leroy Merlin – skasować, oferty pracy…
OK. Przerwa. Zalałem kawę. Odprawa – zabrać kalendarz!
– Proszę czytać raport z dyżuru – przerywam poranną wymianę plotek w pokoju lekarskim.
– Raport… Przyjęcia… Pooperacyjni… – Jednostajny głos doktora Bocianowskiego usypia. Zamyślam się. – Interwencje… Brak krwi…
Czemu ten uroczy, zawsze elegancko ubrany siedemdziesięciolatek w staroświeckiej muszce, dawny wieloletni dyrektor szpitala na Solcu, musi dorabiać do emerytury nocnymi dyżurami? – myślę. I co będzie, jeśli to jemu coś się stanie?
Z drugiej strony, gdyby nie tacy jak on, dyżuranci z zewnątrz, już teraz trzeba by było zamknąć oddział…
– Proszę powtórzyć, zamyśliłem się. Dla kogo brakuje krwi?
– …OK, proszę poinformować ich, że po raz trzeci „spadną” z zabiegu.
– Pozostały plan operacyjny na dziś bez zmian, babcia z sali jedenastej prosiła, żebym ją zrobił, umyjemy się razem. Ma osiemdziesiąt osiem lat, niech się nie stresuje, wiek ma swoje prawa.
– Plan na jutro – rzucam w stronę asystenta. – Marcin, rozpisz tych, którzy dziś spadli. Powiedz im, że to znów warunkowo, bo zależy od krwi, to samo dotyczy operacji nerek.
– Sprawy bieżące: dyrekcja podała nowe dyrektywy NFZ. Do wglądu w sekretariacie, jak zwykle niejasne.
– Jak zwykle – mruczy Marcin, po czym dodaje ciszej: – I tak zmienią je najdalej za tydzień.
Dwa łyki kawy. Uporządkować myśli. Co jeszcze muszę zrobić przed zabiegami?
Telefon na tomografię – mogę zejść za kwadrans. Zabieg za dwadzieścia pięć minut, jest chwila na przejrzenie poczty.
Przyszły dwie kolejne propozycje pracy, tym razem prywatna klinika w Arabii Saudyjskiej szuka urologa, szpital w Irlandii zatrudni konsultanta. Wczoraj dzwoniła pani z firmy headhunterskiej i namawiała mnie na pracę w Hiszpanii. Poszukują urologa, płacą sześć tysięcy euro brutto miesięcznie, pochodne, premie, dyżury pod telefonem, etc. Zbyłem ją:
– Jeśli pani znajdzie również pracę dla mojej żony, to chętnie.
– Będę próbowała, ale na miejscu byłoby prościej szukać.
– Nie chcę prowizorki i działań partyzanckich, to mam tutaj. Będzie oferta, to rozpatrzę.
– Prześlę propozycję mailem, pozostajemy w kontakcie, do widzenia.
– Do widzenia, czekam.
Kolejna przerwa między zabiegami. Można zrobić przegląd prasy przesłanej przez dyrekcję – ciekawe, co nowego po doktorze Mengele, po „skórach”. Kogo tym razem aresztowali i wyprowadzili z pracy lub dyżuru?
DRRR, DRRR, DRRR – dzwoni telefon.
– Słucham?
– Czy to Warszawa?
– Tak.
– Szpital?
– Tak.
– Jaki?
– Wolski.
– Wolski?
– Tak, Wolski.
– A gdzie to właściwie jest?
– A do kogo pani chciała się dodzwonić?
Po drugiej stronie ktoś ciężko wzdycha:
– Bo ja w sprawie męża Mariana.
– Ale w czym mogę pomóc? Tu doktor Mrówczyk.
– Bo… bo… mężowi spuchły nogi w zeszłą środę.
– A czy mąż u nas leży?
– Nie, ale…
– To proszę zgłosić się do swojego lekarza.
– Ale ja nie mam lekarza.
– To proszę sobie wybrać, zapisać się i zgłosić.
– Ale jak mam się zgłosić? Osobiście?
– Myślę, że tak będzie najlepiej – odpowiadam, patrząc na zegarek. Zabieg! – I – dodaję szybko – przepraszam, ale jestem zajęty, do widzenia pani.
DRRR, DRRR, DRRR, DRRR – znowu dzwoni telefon.
– Izba przyjęć?
– Nie, urologia.
– To proszę przełączyć.
– Nie mam możliwości.
– Jak to pan nie ma? To co pan tam właściwie robisz?
– …Do widzenia.
Na szczęście za chwilę przeprowadzam zabieg. Jeszcze jeden telefon i zapomniałbym, po co tu jestem.
PUK, PUK.
– Proszę.
– Panie ordynatorze, ktoś do pana dzwoni!
– Czemu nie na mój numer?
– Bo nie znał?
– To może i dobrze – wzdycham.
– Słucham? W czym mogę pomóc?
– Ja ze skargą do pana ordynatora…
– Co się stało?
– Nie chcieli mnie zapisać przez telefon na środę do doktora Iwańskiego. Powiedzieli, że może być piątek, a jak powiedziałem, że mi piątki nie pasują, to pani była chamska i oznajmiła, że mogę do kogo innego i że nie ma czasu ze mną rozmawiać!
– Może rzeczywiście nie ma czasu. Tam pracują tylko dwie panie; rejestrują, umawiają zabiegi, odbierają telefony, a pacjentów jest ponad sześćdziesięciu dziennie.
– Ale ja na was płacę!
– Myślę, że ta rozmowa nie ma sensu.
– Za moje pieniondze siem chamie wykształciłeś! – słyszę jeszcze.
– Żegnam. – Odkładam delikatnie słuchawkę.
PUK, PUK, PUK.
– Proszę?
– Panie ordynatorze…
– Tak, pani Aniu?
– Zamówiłam trzy ryzy papieru, dali jedną. Dzwoniłam do zaopatrzenia, powiedzieli, że więcej nie dadzą…
– Co ja pani poradzę… Wie pani co? Jak się zgłosi jakaś firma, to ją pani podeślę, spróbuję naciągnąć. Coś jeszcze? – pytam, widząc zakłopotanie na poczciwej twarzy mojej oddziałowej.
– Tak, zepsuła się kolejna dźwignia Albarrana…
– To proszę dać do naprawy i… – podpowiadam uprzejmie, ale pani Ania wchodzi mi w słowo:
– Nie da się jej już naprawić. Byli z serwisu i mówili, że trzeba kupić nową, więc dzwoniłam do zaopatrzenia, a tamci odesłali mnie do dyrektora, a dyrektor odmówił – wzdycha.
– OK, ja to załatwię – mówię szybko. – A co z pozostałymi?
– Została ostatnia.
– Jak to? – pytam spokojnie.
– Trzy są w naprawie od sześciu miesięcy – informuje mnie, wzdychając, oddziałowa.
– To trzeba monitować – niepotrzebnie ją pouczam.
– Dzwoniłam wielokrotnie i słyszałam, że jak szpital nie płaci, to nic nie zrobią.
Wykonuję w jej stronę zapraszający gest.
– Dobrze, niech pani usiądzie, zadzwonię do nich.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
Ta książka jest powieścią. Opisywane realia poznałem w ciągu wielu lat pracy lekarza w czasach PRL-u, III i IV RP.
Wszystkie opowiedziane historie nie zdarzyły się naprawdę, a jeśli się nawet zdarzyły, to w powieści zostały ubarwione – i niech pozostanie tak jak napisałem. Co za tym idzie, wszystkie postacie występujące na stronach tej książki są fikcyjne, a wszelkie podobieństwa do rzeczywistych wydarzeń przypadkowe.
Niemniej każdego, kto poczułby się przeze mnie urażony, z góry przepraszam.
Projekt okładki Vavoq (Wojciech Wawoczny)
Zdjęcie wykorzystane na okładce © Shutterstock / Ksander © Shutterstock / xmee
RysunekPiotr Jan Marczyński
RedakcjaDorota Koman
KorektaDorota Koman, Ewa Kłosiewicz
Skład i łamanieAkant
Tekst © Copyright by Piotr Marczyński, Warszawa 2018 © Copyright for this edition by Melanż, Warszawa 2018
Wszystkie prawa zastrzeżone.
Żadna część niniejszej publikacji nie może być reprodukowana, przechowywana jako źródło danych i przekazywana w jakiejkolwiek elektronicznej, mechanicznej, fotograficznej lub innej formie zapisu bez pisemnej zgody posiadacza praw.
ISBN 978-83-64378-72-0
Warszawa 2018 Wydanie I
Melanż ul. Rajskich Ptaków 50, 02–816 Warszawa +48 602 293 363 [email protected]; www.melanz.com.pl
Skład wersji elektronicznej [email protected]
Zapraszamy na stronęwww.melanz.com.pl
BIOGRAFIE
Piotr SzaramaJerzy Kulej. W cieniu podium
Stanisław MikulskiNiechętnie o sobie
Emil KarewiczMoje trzy po trzy
Lidia GrychtołównaW metropoliach świata. Kartki z pamiętnika
Grażyna Biskupska Skorpion z wydziału terroru
PROZA
Dorota KowalskaPasjonaci. Rozmowy o tym, co w życiu ważne
Dorota KowalskaBarbara Piwnik rozmawia z Dorotą Kowalską
Iwona SulikByłam rzecznikiem rządu
Krystyna GucewiczJeszcze wczoraj miałam raka
POWIEŚCI
Małgorzata WachowiczPokochaj mnie
Anna MentlewiczZemsta na ekranie
Anna Mentlewicz Pewna pani z telewizji
Krzysztof BeśkaPrzepustka do piekła
Krzysztof BeśkaSpowiedź w fotoplastikonie
Krzysztof Beśka Rikszą do nieba
Krzysztof BeśkaAutoportret z samowarem
Tomasz TurowskiEgzekucja
Tomasz TurowskiMoskwa nie boi się krwi
Tomasz TurowskiKrwawiące serce Azji
Tomasz TurowskiDżungla we krwi
Alina LużyńskaŁza przeszłości
Paweł OksanowiczBiuro Spełniania Marzeń
Halina Teresa GodeckaCelestyna
Halina Teresa GodeckaMichasia
Marta Kijańska(Nie)winna
REPORTAŻ
Dorota KowalskaW kręgu zła
KRYMINAŁY
Kasia MagieraEcho milczenia
Alek RogozińskiMorderstwo na Korfu
Alek RogozińskiUkochany z piekła rodem
Paweł OksanowiczKra Kra krakowski kryminał
DZIENNIKI
Rajmund KalickiDziennik podróży na Ocolorę
Janusz DrzewuckiŻycie w biegu. O ludziach, miejscach, literaturze, piłce nożnej, maratonach i całej reszcie
HISTORIA
Jacek M. Kowalski, Robert J. Kudelski, Robert SulikLista Grundmanna. Tajemnice skarbów Dolnego Śląska
Sławomir Bogacki, Robert J. KudelskiTajemnice wydobyte z jeziora
OPOWIADANIA
Literacki MELANŻ z Pragi
POEZJA
Stan BorysDaleko donikąd
Krystyna GucewiczWtorek z kremem waniliowym
Marta KijańskaNigdy zawsze
Marta KijańskaOkno życia
DRAMAT
Hamlet w przekładzie Ryszarda Długołęckiego
ALBUM FOTOGRAFICZNY
Maciej BillewiczO Czesławie Miłoszu mniej znanym
PORADNIK KULINARNY
Anna Popek, Magdalena M. KrupaSiostry gotują