Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Podróżniczka i blogerka – Katarzyna Maniszewska – zabiera nas w fascynującą podróż szlakiem wierzeń i przesądów.
Od voodoo na Karaibach i czarnej magii na kontynencie afrykańskim, przez magiczne sposoby na znalezienie miłości i ślubne przesądy z różnych zakątków świata, do zagadek Wyspy Wielkanocnej.
Przekonamy się, co zwiastuje gekon na Sri Lance, dlaczego z Birmy warto przywieźć jadeitową biżuterię, czemu na wyspie Jawa obcina się kotom ogony, kiedy właściwie ma nastąpić koniec świata według kalendarza Majów, dlaczego cyfra 4 uznana jest w Chinach za zwiastun zła i kim byli tajemniczy przybysze z nieba na Vanuatu.
Wspólnie poszukamy odpowiedzi na pytania, czy polowania na czarownice należą do przeszłości, jak pomóc szczęściu i czy horoskopy z Azji są bardziej trafne niż europejskie? I czy tak naprawdę czarny kot zawsze przynosi pecha?
W świecie pełnym różnorodności, zawsze znajdzie się coś niespodziewanego...
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 263
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Wstęp
Magia jest bliżej, niż się wydaje. Choć pojęcie magii możemy kojarzyć z baśniami, popkulturą, książkami, laleczkami voodoo z horrorów, przebraniami na Halloween, Harrym Potterem czy serialami o czarownicach, wiara w szeroko rozumianą magię jest rozpowszechniona na całym świecie i wcale nie należy do przeszłości! Podróżując, stykam się z najróżniejszymi wierzeniami – w duchy, moc czarownic, amuletów, zaklęć, z osobliwymi rytuałami i przesądami, których więcej niż gwiazd na niebie. Czasem sami nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak popularne i głęboko zakorzenione są to wierzenia.
Czym jest magia? Według Encyklopedii PWN to „praktykowany głównie w społecznościach tradycyjnych (archaicznych, plemiennych) zespół działań rytualnych, symbolicznych, których celem jest osiągnięcie w naturalnym lub społecznym otoczeniu człowieka pożądanych skutków, postrzeganych jako niemożliwe do realizacji przez samo tylko działanie praktyczne”.
To naukowa definicja, którą można by sparafrazować jako działanie w sferze symbolicznej, mające wywrzeć realny wpływ na rzeczywistość i zmienić bieg wydarzeń (lub uprzedzić nas o przyszłym biegu wydarzeń). Ale czy te wierzenia są właściwe głównie dla społeczności archaicznych, plemiennych? Zarówno na podstawie moich obserwacji, jak i rozmów z wieloma przedstawicielami różnych kultur, mogę stwierdzić, że wierzenia w magię wcale nie dotyczą jedynie odległych zakątków naszej planety. Są obecne w wysoko rozwiniętych krajach świata, choćby w Stanach Zjednoczonych, gdzie według badań blisko 30% wierzy w astrologię, a 20% w czary. Są obecne w Europie, w Polsce, w naszym mieście, w rodzinie... Niemożliwe? A jednak. Magia jest bliżej, niż może nam się wydawać: według badań CBOS z 2018 roku ponad połowa Polaków jest przesądna, a blisko połowa czytuje horoskopy, 11% Polaków przynajmniej raz w życiu skorzystało z usług wróżbity, 14% posiada lub posiadało talizman przynoszący szczęście. Ale popatrzmy na codzienne życie: przed ważnymi wydarzeniami trzymamy kciuki, w portfelu mamy łuski wigilijnego karpia, unikamy czarnych kotów, liczby trzynaście i witania się przez próg, wierzymy, że stłuczone lustro zwiastuje siedem lat nieszczęścia, a zabicie pająka – deszcz. Lejemy wosk w andrzejki, szukając znaków przepowiadających przyszłość, co poniektórzy do dziś szukają kwiatu paproci, a kiedy zdrowie nie dopisuje, udają się po pomoc do szeptuchy, a jeszcze inni, przygotowując kolację dla ukochanej, dodają do potrawy obficie ziele lubczyku. Od dawien dawna wiadomo, że na ślubie panna młoda musi mieć coś starego, nowego, pożyczonego i niebieskiego. Ale z pewnością ze ślubu nici, jeśli niezamężna dziewczyna przy stole siedzieć będzie na rogu. A jeśli przy obiedzie rozsypiemy sól, kłótnia w rodzinie to pewnik. Kiedy widzimy kominiarza, na szczęście łapiemy się za guzik. A jeśli kominiarza brak, to może znajdziemy czterolistną koniczynę, albo mamy w domu podkowę? Torebki nie stawiamy na podłodze, bo pieniądze uciekną, odpukać w niemalowane!
To tylko garść przykładów z naszego nowoczesnego podwórka w sercu Europy w XXI wieku. A w co wierzy się w innych miejscach globu? Ta książka jest opowieścią o wierzeniach, przesądach i magicznych rytuałach z różnych zakątków świata. Podkreślam, że nie ma charakteru naukowego, jest subiektywnym przeglądem wierzeń, które autorka uważa za najciekawsze.
Będzie to opowieść o magicznym kamieniu z Wyspy Wielkanocnej, o voodoo na Karaibach, o czarach za pomocą kart do gry w Wietnamie, o niezwykłych mocach serca kobry, magicznych ziołach z dżungli na Borneo i z naszych łąk i lasów, o tym, co zwiastuje gekon na Sri Lance, dlaczego z Birmy warto przywieźć jadeitową biżuterię, czemu na wyspie Jawa obcina się kotom ogony, jaka broń jest skuteczną obroną przeciw czarnej magii w Zimbabwe, co ma wspólnego orzech nerkowca z rytualną skaryfikacją w Nigerii, kim byli tajemniczy przybysze z nieba na Vanuatu. Poszukamy odpowiedzi na pytanie, czy polowania na czarownice należą do przeszłości i dlaczego pogrzeb jest dla Toradżów najważniejszym dniem życia...
W poszczególnych rozdziałach przyjrzymy się z przymrużeniem oka m.in. magicznym sposobom na znalezienie miłości, spróbujemy znaleźć odpowiedzi na pytania, jak pomóc szczęściu i jak poznać swoją przyszłość, czy horoskopy z Azji są bardziej trafne niż europejskie? Przekonamy się, że czasem dobry znak w jednej kulturze może być traktowany jako zły omen w innej. Przyjrzymy się też mrocznej i krwawej stronie przesądów, rytuałów i wierzeń.
Ryszard Kapuściński przypominał w jednym ze swoich wykładów, że już Bronisław Malinowski w 1912 roku zwrócił uwagę, że „świat kultur nie jest światem hierarchicznym (...), że nie ma kultur wyższych, niższych, że wszystkie są równe, tylko po prostu – różne”. I choć na niektóre z tych wierzeń spojrzymy z uśmiechem, a na inne z nieskrywanym przerażeniem, to miejmy w pamięci słowa Malinowskiego. Zwłaszcza że – jak zaraz się przekonamy – i w naszej kulturze nie brak osobliwych zabobonów. W szeroko rozumianym świecie Zachodu w XXI wieku, wiara w magię się umacnia. Biznes ezoteryczny notuje miliardowe zyski, sprzedając symboliczne działania, którym przypisujemy moc wpływania na bieg wydarzeń. W czasach niepewności i światowej pandemii, zamiast zwrócić się ku nauce, coraz częściej ją kwestionujemy... Rozpowszechniają się rzekomo lecznicze kryształy oraz specyfiki dziwnej proweniencji, neoszamańskie ceremonie, rośnie popularność wróżek i astrologów, amuletów. Jednym z popularniejszych programów telewizyjnych zostają „Starożytni astronauci” – stylizowany na dokument program rozrywkowy, odbierany jednak przez widzów z powagą, niczym wykład na prestiżowej uczelni. W siłę rosną płaskoziemcy i zwolennicy innych teorii spiskowych, a fake newsy zastępują wiadomości. Angielski pisarz Gilbert Keith Chesterton twierdził, że kiedy ludzie przestają wierzyć w Boga, nie jest tak, że w nic nie wierzą, wówczas mogą uwierzyć we wszystko...
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Nie tylko lalki voodoo.O magicznych przedmiotach
Stałam przed drewnianym sklepikiem, na poboczu drogi, w jednej z małych górskich miejscowości na północy filipińskiej wyspy Luzon. Przed sklepem, na okazałej, zbitej z ciemnobrązowych desek tablicy, wywieszone były naszyjniki. Mój wzrok przykuł czarny, drewniany wisiorek, z owalnym lekko wyrzeźbionym motywem. – Ile to kosztuje? – zapytałam starszą panią, która wychyliła się ze sklepu.
– Czy masz męża? – odpowiedziała pytaniem na pytanie. W sumie jestem przyzwyczajona do tego, że co kraj, to obyczaj i pomyślałam, że może tu ludzie witają się pytaniem o stan cywilny...
– Nie mam – odpowiedziałam.
– Nie mogę sprzedać. – Uśmiech zniknął z twarzy starszej pani, potrząsnęła głową stanowczo.
– Ale dlaczego? Nie rozumiem. – Naprawdę nie rozumiałam związku pomiędzy pytaniem o zamążpójście a wisiorkiem-suwenirem.
– Tylko dla mężatek – fuknęła na mnie sprzedawczyni, jakby to była oczywista oczywistość... W czasie późniejszej rozmowy okazało się, że naszyjnik to amulet gwarantujący... zajście w ciążę. I z tego względu starsza pani nie sprzedawała go pannom.
Na krakowskim Kazimierzu też można kupić amulet gwarantujący harmonijny związek i płodność. To okrągła metalowa blaszka z tajemniczymi znakami. Choć wygląda inaczej niż ten z Filipin, przypisuje się mu podobne moce. Zresztą, na Kazimierzu kupić można talizman na każdą okazję. W ofercie: ochrona przed złymi życzeniami i magią, bezpieczeństwo w walce z wrogiem, ulga w cierpieniu, życie w dostatku, ochrona przed depresjami i bezsennością, dobre interesy, zdobycie sławy i wiele, wiele innych. I to za jedyne 10 złotych (cena z lata 2021).
Przywołuję te dwa tak odległe geograficznie przykłady na wstępie, gdyż przypisywanie magicznych właściwości przedmiotom jest spotykane pod każdą szerokością geograficzną, we wszystkich grupach społecznych i również w naszym kręgu cywilizacyjnym. Ma najróżniejsze oblicza. Wygraną Anglii na Euro 2021 miał zapewnić „szczęśliwy” krawat trenera – talizman okazał się nieskuteczny. Łuski wigilijnego karpia trzymane w portfelu przynoszą, jak powszechnie wiadomo w Polsce, dostatek noszącej je osobie. Popularne jako element dekoracji wnętrz łapacze snów ochronią nas przed koszmarami. Moc posiadają również karty do gry, i chodzi tu nie tylko o wróżenie. W Wietnamie wiara w symbolikę kart jest tak powszechna, że w czasie wojny wietnamskiej były wykorzystywane jako oręż w walce psychologicznej. Amerykanie przed nalotami zrzucali karty – a dokładniej asy pik – na dany teren. Karta ta miała symbolizować w wierzeniach wietnamskich nieszczęście i śmierć. Dziś trudno jest stwierdzić, czy to prawdziwy przesąd czy plotka – oficjalne wersje, które usłyszeć można w Wietnamie mówią, że pośród żołnierzy Wietkongu żadnego takiego przesądu absolutnie nie było. Jednak co innego opowiadają żołnierze amerykańscy...
Wśród najbardziej znanych magicznych rekwizytów są przedmioty kojarzone z voodoo. Pobudzają wyobraźnię i na stałe zagościły w kulturze masowej. Z voodoo (a raczej zachodnim wyobrażeniem tego kultu) musieli zmierzyć się znani bohaterowie popkultury. Jest wśród nich nawet najsłynniejszy agent Jej Królewskiej Mości. James Bond w filmie „Żyj i pozwól umrzeć” walczy z czarnym charakterem stylizowanym na Barona Samedi – czyli szefa duchów i bóstwa zmarłych, przedstawianego zwykle w kapeluszu i nieodłącznym cygarem. Z kolei Indiana Jones ledwo uszedł z życiem ze „Świątyni Zagłady”, kiedy wbijano igły w laleczkę z jego podobizną. Z pomocy osobliwej kapłanki voodoo korzysta Kapitan Jack Sparrow w „Piratach z Karaibów”. Przywołany już Baron Samedi jest również częstym gościem w serialach i grach komputerowych, nie wspominając już o popularności zombie, których koncept również wywodzi się z voodoo. A wirtuoz gitary Jimi Hendrix w jednym ze swoich najbardziej znanych utworów śpiewał „ I’m a voodoo child”.
Lalki, wbrew obiegowym opiniom, wcale nie są centralnym elementem rytuałów, czy wierzeń voodoo, choć w sklepikach z souvenirami w Nowym Orleanie kuszą turystów. Voodoo kojarzymy głównie z Haiti, czy szerzej z Karaibami, oraz Luizjaną, ale korzeniami sięgają one zachodniej Afryki – to tamtejsze wierzenia są fundamentem voodoo, a przybyły na Zachód w latach haniebnego procederu transatlantyckiego handlu niewolnikami. Wierzenia zachodniej Afryki wymieszały się wówczas z lokalnymi, z domieszką katolicyzmu i tak powstała religia zwana na Haiti vodou, która rozwijała się od XVI wieku, a wykształciła ostatecznie w drugiej połowie XVII wieku. I jest kultywowana do dziś. Popularne powiedzonko głosi, że 70% Haitańczyków to katolicy, 30% to protestanci, a 100% to wyznawcy vodou.
W tych wierzeniach istotną rolę odgrywają talizmany i amulety zwane gris-gris. Wyjaśnijmy w tym miejscu, że talizman może zarówno chronić przed nieszczęściami, jak i przynosić szeroko rozumiane szczęście. Amulety pełnią jedynie funkcję ochronną. Ponieważ w przypadku opisywanych wierzeń funkcje te się często przenikają, co więcej, dochodzi do nich również funkcja sprowadzania nieszczęścia na wrogów, oba terminy będą używane wymiennie.
Przyjrzyjmy się zatem gris-gris – na Haiti uważa się, że przynoszą szczęście, ale w społecznościach Cajun, czyli francuskojęzycznych mieszkańców Luizjany wierzono, że mogą też sprowadzić na naszych wrogów zły los. Pełno ich w sklepikach z pamiątkami w Nowym Orleanie, gdzie już za kilka dolarów można sobie zapewnić powodzenie, o ile kupi się gris-gris i będzie zawsze nosiło przy sobie, koniecznie w lewej kieszeni. Są to małe, materiałowe, kolorowe woreczki, napełnione mieszanką niewielkiej ilości składników, np. ziół, soli, kamyków, kości, włosów, paznokci lub innych ingredientów. Choć w nowoorleańskich gris-gris raczej włosów i paznokci nie znajdziemy, ale w oryginalnych, tych pochodzących z zachodniej Afryki, już tak.
Gris-gris są rozpowszechnione wśród Tuaregów, ale i obecne w Ghanie, w Senegalu, w Mali i innych krajach regionu. Są na tyle popularne, że mówił o nich oficjalnie prezydent Senegalu, podkreślając, że ma świadomość, że w parlamencie są używane dla wzmocnienia pozycji przez polityków. Nawet w naukowej publikacji dotyczącej kryzysu migracyjnego „Hunter and Prey: Patrolling Clandestine Migration in the Euro-African Borderlands” (pol. „Łowczy i zdobycz: Patrolowanie tajnej migracji w euroafrykańskim pograniczu”) z 2014 roku autor, Ruben Andersson, zwraca uwagę na rolę gris-gris specjalnie przygotowywanych dla migrantów, które mają pomóc im w bezpiecznym przedostaniu się do celu.
Gris-gris są uniwersalne i łączą wyznawców różnych religii. Muzułmanie noszą gris-gris z karteczką z wypisanymi wybranymi wersetami z Koranu. W regionach ogarniętych konfliktem zbrojnym chrześcijanie noszą gris-gris jako ochronę przeciw ekstremistom i terrorystom islamskim. Z kolei przez kobiety w Senegalu gris-gris uważane są za skuteczny środek antykoncepcyjny! Amulety te są dobrym przykładem pokazującym, jak silna wiara w czary cały czas pozostaje żywa na kontynencie afrykańskim. Miałam okazję przekonać się o tym, kiedy w jednej z podróży trafiłam do Zambii. Powszechnie wierzy się tam, że przyczyną większości nieszczęść, które mogą się przytrafić człowiekowi, są magia i zaklęcia stosowane przez naszych wrogów. Z pomocą przychodzą szamani, którzy mogą zarówno przygotować odpowiedni dla nas gris-gris, odczynić czary, jak i rzucić zły urok na tych, którzy nam dopiekli. Będąc w Zambii i później w Zimbabwe, nie mogłam się nadziwić, z jaką powagą i jak często opowiadano mi o czarach.
– W rzucaniu uroków przydatne są zwierzęta, takie jak hieny i sowy. One przenoszą zaklęcia, można z ich pomocą sprowadzić na kogoś nieszczęście, a nawet zabić – tłumaczono mi.
W 2020 roku na Mistrzostwach Narodów Afryki w Piłce Nożnej Zimbabwe grało z Kamerunem. Przegrało jeden do zera. Trener drużyny Zimbabwe oficjalnie oskarżył Kameruńczyków o czary – na boisku znaleziono bowiem martwego nietoperza (który również jest jednym ze zwierząt uważanych za przenoszące zaklęcia) i uznano, że to przeciwnicy postanowili zaczarować boisko i dzięki temu wpłynąć na wynik meczu.
W rzucaniu zaklęć wykorzystuje się również najróżniejsze magiczne przedmioty, np. wykonane z drewna i włosia, figurki przedstawiające kobiety – przywodzą na myśl laleczki voodoo. Używane przeciw znienawidzonej kobiecie mogą sprowadzić na delikwentkę poronienie dziecka lub śmierć. Za obronę mogą służyć figurki przedstawiające mężczyzn, noszone wokół ramion, bioder lub zawieszone na szyi, które z kolei mogą pomóc nam obronić się przed czarną magią. Amuletów można również używać, aby zmusić niechętną kobietę do stosunku. Wiele spośród tych wierzeń w wysokim stopniu uprzedmiotawia kobiety, czyniąc z nich nierzadko realne ofiary, o czym za chwilę szerzej.
Szamani, czyli właściwie czarnoksiężnicy, mogą pomóc nam w identyfikacji źródeł naszych problemów, przy wykorzystaniu narzędzi służących do komunikacji ze światem duchów i mocy nadprzyrodzonych. Tymi narzędziami mogą być na przykład specjalnie przygotowane przedmioty z lustrem lub inne błyszczące, odbijające światło utensylia. Można w nich również wyczytać przyszłość. Na marginesie pisząc: lustrzane przedmioty znane są jako magiczne również wśród szamanów z innych stron świata. Na przykład Buriaci w Mongolii używają specjalnych okrągłych luster zwanych toli (wykonanych nie ze szkła, a z wypolerowanej miedzi lub brązu), które służą obronie przed złymi duchami. I podobnie jak w Azji, tak w Afryce ze światem umarłych szamani rozmawiają dzięki magicznym bębenkom – ich rytmiczny, hipnotyczny dźwięk pozwala przywołać duchy przodków.
Ciekawe jest także łączenie nowoczesnych technologii z tradycyjnymi wierzeniami. Tak więc ze światem mocy nadprzyrodzonych można kontaktować się też za pomocą przedmiotów przypominających kształtem telefony, telewizory, a nawet małe samoloty... Wykonane są one z dostępnych na miejscu materiałów: drewna, włosia, kości... W muzeum w Livingstone, w Zambii, widziałam także małą drewnianą matę ozdobioną figurkami samolotów – ten magiczny obiekt miał pomóc właścicielowi w transporcie do żądanego miejsca.
Jakiś czas po powrocie z podróży rozmawiałam z kolegą, który Afrykę znał jak własną kieszeń.
– Wszystko to kwestia odpowiedniego amuletu – powiedział. – Pędzisz rozklekotanym samochodem po niebezpiecznej, nieoświetlonej drodze w nocy? Nic się nie stanie, bo masz amulet. A jak coś się stanie, to jedynie oznacza, że twój wróg zdobył amulet potężniejszy od twojego...
W Afryce Południowej najpopularniejszymi ni to lekami, ni to amuletami są muti wykonywane przez sangomów. Sangoma to określenie lokalnego uzdrowiciela, szamana wśród Zulusów. Szacuje się, że sangomowie są najpopularniejszymi „lekarzami pierwszego kontaktu” dla większości ludności Republiki Południowej Afryki. Ich liczbę szacowano w 2012 roku na około 200 tysięcy (dla porównania: lekarzy było około 20 tysięcy). Muti mogą mieć formę amuletu, który należy mieć przy sobie, bądź ziołowego specyfiku do spożycia. Mogą uzdrawiać i niwelować pecha, ale także mogą być wymierzone we wrogów, sprowadzając na nich nieszczęścia, łącznie z ciężkimi chorobami i śmiercią. Aby muti było skuteczne, musi być odprawiony odpowiedni obrządek, który niestety czasem związany jest nawet z morderstwem, celem pozyskania części ciała uważanych za posiadające szczególne moce (np. ludzkie serce).
– Muti to podstawa. Na przykład jeśli chcesz dostać pracę, kupujesz muti, które ma sprawić, że ktoś z ekipy zachoruje, żeby dla ciebie zwolniło się miejsce. To jest traktowane bardzo poważnie i praktykowane na co dzień, jak najnormalniejszy sposób załatwiania spraw wszelakich – opowiadał mi z uśmiechem kolega, który w RPA mieszkał kilka lat.
Podkowa uważana jest za symbol szczęścia i talizman strzegący domu.
Wielu zwierzętom (a właściwie amuletom z nich przygotowanym) przypisuje się właściwości magiczne. Ofiarą tych zabobonów padają również żółwie.
Chyba najdziwniejszym przedmiotem, który sama zobaczyłam w Afryce, w Zambii, było kaliloze (nazwijmy to po polsku „kaliloza”) – strzelba na złe duchy przygotowywana z drewna, ludzkich kości i wosku. Kaliloza miała różne odmiany – wśród nich była i domowej roboty prawdziwa krótkolufowa broń palna, którą wykorzystywano do zabijania „czarownic”... I tu dotykamy poważnego problemu społecznego, właściwego nie tylko dla państw Afryki Subsaharyjskiej – wiary w czarownice i konieczności ich unicestwienia.
Do dziś organizuje się polowania na czarownice. I wcale nie jest to marginalny problem. Ofiarami padają najczęściej kobiety, dzieci, osoby z niepełnosprawnościami, osoby starsze, a w szczególności osoby z albinizmem. Te ostatnie padają ofiarą zabobonów, wedle których amulety przyrządzone z części ich ciał mają szczególną moc. Ta wiara szczególnie mocno zakorzeniona jest w niektórych regionach Tanzanii, ale i np. w Malawi. Górnicy zakopują talizmany tam, gdzie będą poszukiwać złota, rybacy wplatają włosy albinosów w sieci. Dodatkowo w krajach, gdzie HIV/AIDS stanowi poważny problem, chorobę tę również przypisuje się czarom i zdarza się, że mężczyźni zakażeni HIV i chorzy na AIDS, porywają albinoski, wierząc, że gwałt na nich stanowi remedium na tę chorobę.
Od lat aktywiści na rzecz praw człowieka i organizacje międzynarodowe starają się z walczyć z tym zjawiskiem. Problem dotyczy krajów rozwijających się, gdzie wyzwania społeczne, gospodarcze, ekologiczne są olbrzymie i bez odpowiedniej pomocy rozwojowej, a w szczególności edukacji, działania te mają bardzo ograniczone skutki. Do tego dochodzi kolejna trudność – brak zrozumienia dla problemu na wyższych szczeblach władzy. Przykładem jest Yahya Jammeh, który był prezydentem, a raczej dyktatorem Gambii do 2017 roku. Jammeh sam oskarżał innych o czary i doprowadzał do procesów czarownic, torturowania i egzekucji podejrzewanych o stosowanie czarnej magii. Przypuszcza się, że zginęły w ten sposób tysiące ludzi. Podczas tylko jednego polowania na czarownice w 2009 roku aresztowano tysiąc osób! W latach 1960–2000 w samej Tanzanii z kolei zamordowano około czterdzieści tysięcy osób oskarżonych o czary. Mimo że oficjalnie nie ma w kodeksie karnym takiego przestępstwa, lokalne trybunały na wsiach często decydują o karze śmierci dla „czarownic”. Podobne praktyki znajdujemy w Ghanie, w Kongo, ale i w innych regionach świata, w tym w Indiach, gdzie według danych National Crime Records Bureau (czyli oficjalnych i zapewne zaniżonych w stosunku do stanu faktycznego) w latach 2001–2006 w polowaniach na czarownice torturowano i zabito ponad dwa i pół tysiąca osób. W Arabii Saudyjskiej czary są karane i zagrożone karą śmierci (wyroki faktycznie się wykonuje). W Gwatemali tłum w 2020 roku zlinczował zielarza, podejrzewanego o czary.
Sanguma to lokalne słowo oznaczające czary i magię w Papui Nowej Gwinei. Międzynarodowa organizacja humanitarna Oxfam szacowała w 2018 roku liczbę przeprowadzanych polowań na czarownice w tym kraju na około tysiąc rocznie. Dziennikarka Bethanie Harriman w korespondencji z Port Moresby, czyli stolicy Papui Nowej Gwinei, dla australijskiego ABC, pisała w 2018 roku, że coraz większa liczba mieszkańców tego państwa jest mordowana lub torturowana w związku z podejrzeniami o sangumę.
Co więcej, w Papui Nowej Gwinei polowania na czarownice były długi czas de facto całkowicie legalne. W 1971 roku rząd uchwalił prawo o czarnoksięstwie, w którym w preambule zwracano uwagę, że wiara w czary jest rozpowszechniona w kraju. Prawo to rozróżniało pomiędzy magią niewinną i tą szkodliwą, która była penalizowana i zagrożona karą więzienia (co i tak lepsze niż śmierć w męczarniach podczas samosądów...). Kontrowersyjny akt prawny uchylono dopiero w 2013 roku pod presją międzynarodową, po wyjątkowo brutalnym morderstwie – spaleniu żywcem kobiety na ruchliwej ulicy. Parę lat później próbowano zabić sześcioletnią dziewczynkę – jej córkę. Organizacje międzynarodowe alarmują, że liczba ofiar rośnie i to mimo wprowadzenia kary śmierci za samosądy na czarownicach w 2013 roku.
Sytuacja jest na tyle poważna, że w 2020 roku organizacja Papieskie Dzieło Misyjne proklamowała Światowy Dzień przeciw Polowaniom na Czarownice, który obchodzony jest każdego roku 10 sierpnia. Badający zjawisko profesor Wolfgang Behringer z Uniwersytetu Saarland wskazuje na analogie pomiędzy polowaniami na czarownice w średniowiecznej Europie a obecnym zjawiskiem, w tym jego systemowość – nawet jeśli czary nie są zdefiniowane jako przestępstwo w kodeksach karnych, to „wyroki” wydają np. lokalne trybunały (jak w Tanzanii), nie jest to więc arbitralne działanie jednostki. Profesor jest również przekonany, że więcej osób zginęło z powodu oskarżeń o czary w XX wieku niż w ciągu 300 lat polowań na czarownice w średniowiecznej Europie, co pokazuje jak niebezpieczne i wprost zagrażające ludzkiemu życiu i zdrowiu są zabobony.
Na szczęście mamy w świecie magicznych przedmiotów również przykłady mniej krwawe, a wśród nich – łapacze snów.
Łapacze snów po raz pierwszy zobaczyłam na Filipinach. Okazało się, że spopularyzowali je tam amerykańscy żołnierze stacjonujący na wyspach w czasie II wojny światowej. Dopiero później zwróciłam na nie uwagę w USA, w sklepach z rękodziełem prowadzonych przez rdzennych Amerykanów. Czym są łapacze snów? Okrągłe, tradycyjnie wykonywane z wierzbowej wici (obecnie najczęściej z innego drewna) w środku z siatką o dużych oczkach, plecioną we wzór rozety, ozdobione piórami, czasem koralikami, muszelkami. Początek wzięły w plemieniu Odżibwe, ale szybko rozprzestrzeniły się wśród innych indiańskich plemion Ameryki Północnej. W latach 60. XX wieku, wraz z ruchem New Age łapacze snów zyskały na popularności w różnych regionach świata, choć to już z wierzeniami rdzennych mieszkańców Ameryki ma niewiele wspólnego.
A jaka była ich geneza? Według jednej z legend, przekazane zostały w dawnych czasach Indiance przez obdarzonego nadprzyrodzonymi mocami pająka, w podziękowaniu za ochronę życia, by strzegły spokoju jej wnucząt. Symbolika łapaczy snów różni się w zależności od plemienia, ale wedle ogólnej zasady mają chronić przed koszmarami, ale i złymi duchami, a wpuszczać tylko dobre sny. Tradycyjnie robione były przez babcie dla wnucząt i wisiały nad dziecięcymi łóżeczkami. Nie chodzi tu jedynie o spokojny wypoczynek, gdyż Odżibwe snom przypisywali ogromną moc duchową, która wręcz determinuje przyszłość, a zatem kluczowe znaczenie ma, czy przyśni nam się koszmar, czy dobry sen i co we śnie zobaczymy. Co ciekawe, podobny koncept znajdujemy też u szamanów na Syberii – tam również w użyciu były okrągłe, plecione w środku i ozdobione paciorkami, piórami i skrawkami futra łapacze snów.