Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Jedna z ostatnich nieopowiedzianych jeszcze wielkich historii Holokaustu. „Ocalony" to zapierająca dech w piersiach opowieść o niepokonanym harcie ducha, nieugiętej wierze i nadludzkiej odwadze, które przetrwały w obliczu prawdziwego zła.
Josef Lewkowicz jako szesnastolatek stał się tylko numerem obozowym: więźniem 85 314. Zmuszany do ciężkiej pracy w nieludzkich warunkach bezustannego zagrożenia przemocą i śmiercią, Josef był świadkiem niewypowiedzianego okrucieństwa, którego doświadczał w sześciu najstraszniejszych nazistowskich obozach koncentracyjnych: KL Plaszow, Auschwitz, Mauthausen, Ebensee, Melk i Amstetten. Wykonywał przymusową pracę w kopalni soli, był zmuszany do forsownych marszów, widział zbiorowe egzekucje w Amstetten, gdzie więźniów wykorzystywano jako żywe tarcze, próbując powstrzymać alianckie bombardowania. Kiedy nadeszła wolność, okazało się, że z jego liczącej ponad 150 osób rodziny ocalał tylko on. Pchany potrzebą wyrównania krzywd, dołączył do żydowskiej policji i dbał o porządek w obozie dla przymusowo przesiedlonych, a następnie jako członek wywiadu wojskowego armii Stanów Zjednoczonych dowodził niewielką grupą oficerów poszukujących ukrywających się nazistowskich zbrodniarzy.
Odegrał kluczową rolę w zidentyfikowaniu i postawieniu przed sądem Rzeźnika z Plaszowa, Amona Götha, w postać którego w filmie Lista Schindlera wcielił się Ralph Fiennes. Poświęcił się też ratowaniu osieroconych dzieci ofiar Holokaustu.
Wciągająca, zniewalająca i poruszająca historia. Josef Lewkowicz jest bohaterem w każdym możliwym znaczeniu tego słowa. Ocalony jednocześnie przeraża nas i inspiruje. Pozycja obowiązkowa!
Tova Friedman, autorka Byłam dzieckiem z Auschwitz
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 388
Ta książka poświęcona jest błogosławionej pamięci Tuvii, którego zabrał nam tragiczny wypadek.
Niech mu to będzie wynagrodzone.
Przedmowa
Rabi Naftali Schiff i Jonathan Kalmus
Głodzony, pozbawiony wolności i bity nastolatek przeżywa katorgę sześciu najstraszliwszych nazistowskich obozów koncentracyjnych, a jednak mało kto o nim słyszał. Niniejsza książka jest wyjątkowa choćby już z tego powodu, a jej lektura zmusza do bezustannego zadawania sobie pytania: Jak? Jak to możliwe, że sierota, sam, wytrzymuje, kradnąc obierki od ziemniaków i resztki? Jak, poniżany przez swoich oprawców, którzy wymordowali całą jego rodzinę, opiera się nazistowskiemu upodleniu i chroni swoje człowieczeństwo, powtarzając jak mantrę „nie wolno mi stać się zwierzęciem jak oni”? Czy ktokolwiek byłby w stanie zrobić coś więcej? On zdołał. Zagłodzony prawie na śmierć sprzeciwił się okrucieństwu i zachował w sobie współczucie, do którego sięgał, ryzykując życie i dokarmiając głodujących towarzyszy niedoli. Cały barak głodujących towarzyszy niedoli. Ktoś mógłby wyciągnąć pochopny wniosek, że skoro po drugiej wojnie światowej odbudował swoje życie, jego historia, choć piękna i ważna, ma proste przesłanie. To, jak ten sam chłopiec tuż po wyzwoleniu zrzucił z siebie obozowy pasiak, by zmienić go na mundur wywiadu armii Stanów Zjednoczonych i ruszył w pościg za najokropniejszym masowym mordercą nazistowskich Niemiec, jest opowieścią niesamowitą i wyjątkową. Ale tak właśnie było. Poznajcie zatem Josefa.
Stosunkowo rzadko się zdarza, by ktoś trafił na fakt niemal zupełnie nieznany, który jednak powinien być na ustach całego świata. Kiedy w 2018 roku po raz pierwszy spotkałem Josefa Lewkowicza i poznałem jego szerzej nieznaną historię, wiedziałem, że należy ją opowiedzieć. Josef wielokrotnie powtarzał, że „jest zerem, nie bohaterem”. A jednak to on postawił przed obliczem sprawiedliwości jednego z najbardziej rozpoznawalnych komendantów obozów koncentracyjnych – Amona Götha, którego okrucieństwo stało się szerzej znane dzięki filmowi Lista Schindlera. Wybitny historyk profesor David Crowe opisuje Götha jako „jedną z najgorszych bestii niemieckiej nazistowskiej wojny przeciwko Żydom”. Jednak jeszcze do niedawna było niejasne, w jaki sposób został po wojnie zdemaskowany.
Josef ze szczegółami pamięta rolę, jaką odegrał w tej historii, ale nie posiada ani skrawka dokumentu, który by ją potwierdzał. Jedynie intrygująco wyjątkową fotografię, przedstawiającą aresztowanie tego nazistowskiego masowego mordercy, której nie ma w swoich zbiorach żadne muzeum, żadne archiwum ani w ogóle nikt inny na świecie. Ją oraz portretowe zdjęcie Oskara Schindlera, odręcznie podpisane i opatrzone dedykacją zaczynającą się od słów: „Dla Mojego Drogiego Przyjaciela Josefa”.
Przełom w dowiedzeniu autentyczności historii Josefa zawdzięczamy pracy Jonathana Kalmusa. Ten filmowiec, dziennikarz i współpracownik przejrzał sto tysięcy dokumentów, żeby zebrać bazę niepodważalnych faktów i na jej podstawie zweryfikować historycznie przeszłość Josefa. Jemu również należy w całości przypisać ujawnioną w tej książce nową historię pojmania, identyfikacji i późniejszego procesu Amona Götha.
Lecz to jeden z autorów niniejszej książki, Michael Calvin, sumiennie posplatał wszystkie wątki badań, tworząc zapierającą dech w piersiach opowieść historyczną i wspaniale uzupełniając ją wieloma aspektami długiego życia Josefa, by ostatecznie oddać mistrzowsko skomponowaną i kompletną autobiografię. Niniejsza książka wiernie oddaje myśli i ducha Josefa, więc wielkim zaszczytem było przyglądać się, jak nasz pomysł nabiera kształtów i jest realizowany przez autora wielu bestsellerów, a jednocześnie wyjątkowo skromnego mistrza słowa, który przedstawił mi się po prostu jako Michael.
W historii Josefa chodzi o znacznie więcej niż tylko rozwikłanie historycznej zagadki. Pokazuje ona jego znaczącą rolę w kształtowaniu naszego człowieczeństwa – tego, jak cywilizacja reaguje na zło w niewyobrażalnej skali i jak, miejmy nadzieję, możemy wspólnie uchronić miliony z nas przed powtórką w przyszłości.
Istnieje bowiem przerażająca alternatywna rzeczywistość, która wydarzyłaby się po drugiej wojnie światowej, gdyby nie zasady moralne i odwaga Josefa oraz wystarczającej liczby innych osób na samym początku kształtującego się dopiero powojennego porządku świata. Historyczne dokumenty potwierdzające jego opowieść uświadamiają nam również, jak niebezpiecznie blisko było tego, żeby żaden z nazistowskich zbrodniarzy nie miał sprawiedliwego i uczciwego procesu w Norymberdze. Brytyjczycy preferowali zbiorowe egzekucje bez żadnych sądów i wyroków. Rosjanie chcieli pokazowych procesów ze słabymi dowodami i z góry ustalonymi werdyktami. Gdyby amerykańscy przedstawiciele prawni nie wygrali tego sporu przed sierpniem 1945 roku, świat najpewniej nigdy nie zdefiniowałby zbrodni przeciwko ludzkości, nadrzędności prawa międzynarodowego i nie położono by podwalin pod globalną zgodę dla stworzenia uniwersalnych praw człowieka – a zatem jednych z najważniejszych wartości, które dziś bierzemy za pewnik.
Amon Göth i trudna do policzenia liczba innych masowych morderców najpewniej uniknęłaby więzienia, gdyby śledczy w sprawach zbrodni wojennych nie zebrali uznawanych przez cały świat dowodów i nie przedstawili ich przed dopiero co stworzonym trybunałem międzynarodowym. Rozmiary tego zaplanowanego, wyliczonego i naukowo zaprojektowanego ludobójstwa, które znamy pod nazwą Holokaustu, nigdy nie stałyby się jedną z najlepiej udokumentowanych zbrodni w historii ludzkości i w ten sposób ówcześni i dzisiejsi negacjoniści byliby zwycięzcami. Znaleźlibyśmy się też o krok bliżej otchłani kolejnych holokaustów i znacznie oddalilibyśmy się od wolnego, oczyszczonego z nienawiści i równego społeczeństwa, do jakiego dążymy. Nigdy nie zakiełkowałoby w nas marzenie o nim.
Ludzkość może dzięki temu osiągnąć znacznie więcej niż oznaczenie punktu zwrotnego w historii. Im bardziej uważam ocalonych za swoich mentorów, tym bardziej uświadamiam sobie, że wszyscy oni należą do specjalnej kategorii ludzi, którzy mogą nas wiele nauczyć. Nie tylko na temat śmierci i zniszczenia, ale i na temat życia. Możemy być świadkami ich joie de vivre. Mogą nam pokazać, jak cenić życie i jak zwalczać zło dobrem. Jak mimo przeciwności odbudować życia i rodziny po tak wielkiej tragedii. Kiedy poznacie historię Josefa, zrozumiecie, że jest on wyjątkowy pośród wyjątkowej grupy osób – zatem jak wiele więcej możemy skorzystać, poznając jego życie i nastawienie!
Jako założyciel organizacji JRoots poświęciłem niemal dwadzieścia lat na wspieranie nauki z życia ocalonych. Dziesiątki tysięcy młodych ludzi towarzyszyło nam na ścieżkach Auschwitz i innych miejsc kaźni, ale też wspólnie czerpaliśmy inspirację, odwiedzając wiele innych miejscowości i poznając historię bogatego życia ocalonych, ich heroizmu i korzeni, zanim zostały zniszczone. Nie znam innego, skuteczniejszego sposobu zapewnienia dobrej przyszłości niż nakłonienie przyszłego pokolenia do zwolnienia i zatrzymania się w pędzie, by zastanowić się nad nauką, jaka płynie z mrocznej przeszłości i niosącej optymizm historii ocalenia. Czas robi jednak swoje i ocalonych jest coraz mniej.
Josefa poznałem w trakcie próby zachowania ich mądrości dla przyszłych pokoleń, gdy kręciliśmy film, w którym ponad setka ocalonych dzieli się swoimi historiami. Przekonanie go, żeby udzielił mi wywiadu, nie należało do łatwych zadań. Ocaleni z Holokaustu, których wcześniej poznałem, nie owijają w bawełnę i otwarcie dają wyraz temu, co leży im na sercu. Josef, delikatnie mówiąc, nie był tu wyjątkiem. Zdołałem go jednak przekonać, żeby pomógł przyszłym pokoleniom, dzieląc się z nimi swoim wyjątkowym umiłowaniem człowieczeństwa, bo jego ocalenie jest dowodem na hart ludzkiego ducha, który powinien płonąć w każdym z nas.
Josef jest najjaśniejszym i najjaskrawszym przykładem żywym dowodem tego hartu ducha, jaki dane nam było kiedykolwiek poznać. Na kartach książki, którą trzymacie w dłoniach, doświadczycie cudu jego wytrwałości i wytrzymałości, i jego pragnienia zemsty manifestującego się pragnieniem budowy lepszej przyszłości czy staraniami o ratowanie osieroconych dzieci. Josef emanuje świdrującą moralną jednoznacznością, poczuciem obowiązku, a większość swojej wytrwałości przypisuje wierze w pomoc innym. Jak często powtarza po polsku: „na grzeczności nikt nie traci”. Ta postawa wielokrotnie ocaliła mu życie. Wszystkiego tego nauczył się jako dziecko, od matki, wraz z innymi, głównie żydowskimi zasadami, będącymi fundamentem dla niezliczonych domostw w niezliczonych wsiach, miasteczkach i sztetlach żydowskiej Europy. Wartości te nie dotyczą jedynie przeszłości – lecz są kluczowe na zawsze – jeśli Josef mógł podążać za nimi własną ścieżką, wbrew przytłaczającym przeciwnościom, my tym bardziej też.
Jeśli Josef potrafi stanąć dumnie i przejść do historii, podtrzymując sprawiedliwość, pokój i uniwersalną moralność, odziany jedynie w obozowe szmaty i mając za oręż czystą determinację, to my również możemy i musimy. Mamy wielką nadzieję, że każdy, kto przeczyta tę książkę, nie odłoży jej po przewróceniu ostatniej strony, lecz podąży ścieżką Josefa, dla dobra przyszłych pokoleń.
Prolog. Duchy
Lecz cierpień nie stłumię słowami.
Czy odejdą ode mnie, gdy zmilknę?
Hb 16,6
Nie jestem bohaterem. Boję się, że nie ustoję. Biorę głęboki wdech i zginam się wpół, jak po mocnym ciosie w brzuch. Łkam, choć myślałem, że nie mam już łez. Serce mi pęka. Przez niemal osiemdziesiąt lat zbierałem się na odwagę, żeby odwiedzić to przeklęte miejsce, gdzie pokruszone bloki skalne i kamienie, czarne, szare i skalane śmiercią, pełnią rolę nagrobków.
Granicę znaczą dęby rosnące w miejscu jodeł zasadzonych przez nazistów, by ukryć masową zbrodnię, a później ściętych ze wstrętem przez nacierające jednostki Sowietów. Delikatnie pada deszcz. Ze wschodu wieje lodowaty wiatr. Teren obozu, nie większy niż trzy boiska piłkarskie, kryje ludzkie prochy i zmielone kości zmieszane z piachem. Między marcem a grudniem 1942 roku około sześciuset tysięcy Żydów zakończyło tu życie.
Obóz zagłady w Bełżcu.
Nazwa tego miejsca budzi we mnie, dorosłym mężczyźnie, przerażenie podobne do tego, które jako dziecko odczuwałem, słysząc nazwisko Hitler.
Niedbały gest pejcza esesmana sprawił, że trafili tu moja matka Szejndl i trójka młodszych braci: Meir Wolf, Herszl Cwi i Dowid Lejb. I podobnie jak około piętnastu tysięcy innych osób przywiezionych z naszego sztetla, naszej wioski Działoszyce na południowym wschodzie Polski, nigdy już tego obozu nie opuścili.
Przysiągłem sobie, że nie odwiedzę tego miejsca, lecz ich dusze mnie wezwały. Są jednymi z milionów, którzy poza pamięcią innych nie mają swojego cmentarza, nagrobka ani żadnego formalnego śladu swojej egzystencji. Wszyscy mieli marzenia, miłości i życia, których nie pozwolono im przeżyć. Ich los mówi nam, co spotkało naszych bliskich, nasz naród. Zginęli tylko za to, że urodzili się Żydami. Czy jesteśmy w stanie zrozumieć, jak coś takiego mogło się wydarzyć w naszym świecie?
Musimy.
Tamtego posępnego zimowego dnia, w którym deszcz rozpuszczał resztki śniegu, znalazłem dość siły, by spełnić święty obowiązek. Dzieci zmarłych są zobligowane, by zmówić modlitwę kadysz, kamień węgielny całego judaizmu. Stanowi ona akt nadziei, który pozwala żałobnikom wielbić Boga, okazywać żal i umocnić w nich wiarę, że jeszcze będzie im dane spotkać swoich ukochanych.
Ku pamięci pięknej, serdecznej kobiety i trzech słodkich, małych chłopców zapaliłem świece, osłaniając dłonią płomień, zanim umieściłem je w szklanych kloszach. Uczciłem wszystkie sto pięćdziesiąt osób z mojej bliższej i dalszej rodziny, które zginęły w Holokauście. Jako jedynemu ocalonemu przypadł mi obowiązek bycia świadkiem, mówienia za tych, którzy mówić nie mogą, za tych, o których się nie mówi, i tych, o których się nie pamięta.
Czułem ich duchową obecność, ich neszama. Zacisnąłem mocno powieki, nachyliłem się i zacząłem recytować:
– Niechaj Imię Jego będzie błogosławione po wszystkie czasy. Niechaj będzie błogosławione i pochwalone, opiewane i wywyższone, wyniesione i uświetnione, uwielbiane i sławione Święte Imię Jego. Niech będzie błogosławiony we wszystkich błogosławieństwach i pieśniach pochwalnych, hymnach i dziękczynieniach zanoszonych na tym świecie, mówcie: Amen.
Mam dziewięćdziesiąt sześć lat i jestem gotów spotkać swego Boga, kiedy tylko postanowi wezwać mnie do siebie. Myślałem, że zahartowało mnie wszystko, przez co przeszedłem. Widziałem okropne rzeczy: rytualne egzekucje przez powieszenie, codzienne rozstrzeliwania, niewypowiedziane okrucieństwa i potworność kanibalizmu. Przetrwałem głód, bicie i tortury sześciu obozów. Udało mi się to przeżyć, żeby doprowadzić potwora, Amona Götha, „rzeźnika z Plaszowa”, przed oblicze sprawiedliwości.
Człowiek ten nawiedza mnie w powracającym koszmarze, w którym wrzeszczy, że mnie zabije, bo wszedłem do jego pokoju, kiedy jadł. Chowam się w mroku pod mostem albo wczołguję pod baraki, by ratować życie. Czasem Göth, pamiętany dziś głównie jako sadystyczny komendant z filmu Lista Schindlera, pojawia się wśród wielu zniekształconych twarzy nazistów, które opadają mnie jak drapieżne ptaki. Bywa również, że budzę się rano zdyszany po walce z esesmanem w hełmie i długim płaszczu. Próbuje mnie zastrzelić, a ja staram się wyrwać mu broń.
Jestem uczulony na przemoc – czy to prawdziwą, czy też pojawiającą się tylko w wyobraźni. Żyłem w bezustannym strachu, przyzwyczaiłem się do niebezpieczeństwa i poniżenia. Jestem dumnym Żydem, który po wojnie pomagał żydowskim sierotom. Lecz w Bełżcu nie wytrzymałem. Załamałem się, kiedy wymieniłem nazwiska tych, których widuję w swoim ulubionym śnie, kiedy siedzimy przy rodzinnym stole, rozmawiamy i śpiewamy.
Mój ojciec Symcha zajmuje się dziadkami i babciami, ciotkami i wujkami. Znam ich imiona, lecz mam trudności, żeby przypomnieć sobie ich historie. Przewożę moich braci na ukochanym trzykołowym rowerze. Widzę naszą matkę, jak podchodzi z talerzami pełnymi parującego jedzenia, z rosołem, nadziewaną rybą i rogalikami z serem. Milknę w oczekiwaniu. Już możemy się częstować; przepyszne. Chciałbym więcej, choć zazwyczaj jestem niejadkiem; powstrzymuję się.
Rozglądam się i widzę, że nikt z siedzących przy stole nie ma twarzy. To tylko zarysy postaci, ich ucztujące duchy.
Uważam, że to szczęśliwy sen, lecz może dlatego tak mi ciężko w drodze do miejsca ich egzekucji. Pamiętam ciepło mojej matki i jej elegancję, lecz do dziś nie mogę sobie przypomnieć jej wyglądu. Mimo przewertowania archiwów Jad wa-Szem, Instytutu Pamięci Męczenników i Bohaterów Holokaustu w Jerozolimie, nie udało mi się ostatecznie ustalić, w jaki sposób zginęła ona i moich trzech braci.
Istnieją listy przesiedlonych mieszkańców wsi i zlikwidowanych miasteczek, lecz część dokumentacji została celowo zniszczona. Archiwa kolejowe z tamtych czasów są bardzo nierzetelne. Tylko dwóch więźniów przeżyło Bełżec. Jeden z nich, Chaim Hirszman, w marcu 1946 roku został zgładzony w swoim mieszkaniu w Polsce, w Lublinie, przez członków organizacji antykomunistycznej, zanim zdążył złożyć zeznania.
Drugiego, Rudolfa Redera, uratowała znajomość niemieckiego. Podał się za mechanika, a pod koniec listopada 1942 roku uciekł pod osłoną nocy. Zmienił imię i nazwisko na Roman Robak, w 1950 roku trafił do Izraela, gdzie mieszkał przez trzy lata. Zmarł w 1977 roku w Kanadzie, w Toronto, w wieku dziewięćdziesięciu sześciu lat. Pisał o duszących się kobietach i dzieciach, których krzyki „stawały się jednym, przerażającym wyciem”.
Wiemy, że przeznaczeni na śmierć byli zaganiani do wagonów bydlęcych. Mówi się, że w niektórych grała muzyka, by oszukać wywożonych. Wmawiano im, że mają trafić do obozu przejściowego. Inne wagony zaraz po przyjeździe podłączano do silników spalinowych, żeby bez zbędnego wysiłku zagazować przybywających nimi ludzi. Historycy uważają Bełżec za książkowy przykład realizacji ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej. Obóz obsługiwało zaledwie dwudziestu trzech esesmanów, wspieranych przez okrutnych ukraińskich strażników.
Teren obozu miał kształt kwadratu o boku około 270 metrów. Zarośnięta bocznica kolejowa wciąż prowadzi z głównej stacji bezpośrednio do obozu, który był podzielony na dwie części. Jedna służyła do gromadzenia ubrań ofiar i ich kosztowności, takich jak brylanty, dolary amerykańskie i złoto pozyskane z zębów wyrwanych ze zwłok. Druga, zasłonięta zasiekami z drutu kolczastego z wplecionymi jodłowymi gałązkami, kryła komory gazowe i miejsca pochówku.
Obie części dzieliła wąska, ogrodzona ścieżka zwana der Schlauch, wąż. Ofiary przybywające transportami po dwadzieścia wagonów jednocześnie, na rampie słyszały nadawane z głośników polecenie, by przygotować się do zdjęcia ubrań. Następnie więźniowie popędzani przez krzyczących strażników, uderzeniami kolb i pchnięciami bagnetów zmuszani byli do przebiegnięcia „wężem”. Celem oprawców było nie dać im czasu na myślenie, na rozejrzenie się i zrozumienie, gdzie trafili i co ich zaraz czeka.
Po przyjeździe dowiadywali się, że w ramach procedury przygotowawczej trafią pod prysznice. Polecano im związać sznurowadła, żeby nie zgubili butów. Zachęcano do starannego złożenia ubrań, by łatwo było je odnaleźć. Wszystko to było groteskowym, odrażającym kłamstwem.
„Wąż” prowadził bezpośrednio do komór gazowych. Ledwie zamykały się szczelne drzwi, więżąc w środku po dwieście osób jednocześnie, dodatkowi strażnicy z policji uruchamiali duży silnik diesla, który do budynku z cegieł tłoczył tlenek węgla. Po trzydziestu minutach wszyscy w środku byli martwi. Cały proces, od przyjazdu do śmierci, zajmował nieco ponad godzinę.
Sonderkommando, grupy złożone z Żydów, których tymczasowo pozostawiano przy życiu jako robotników przymusowych, usuwały ciała i ciągnąc je na skórzanych paskach, transportowały do masowych grobów. Tam zwłoki przykrywano cienką warstwą ziemi. A wszystko to przy akompaniamencie muzyki granej przez niewielką orkiestrę złożoną z pozostawionych na krótko przy życiu więźniów.
Przez pierwsze trzy miesiące funkcjonowania obozu zamordowanych zostało około osiemdziesięciu tysięcy Żydów. W chwili, gdy we wrześniu 1942 roku trafiła tam moja rodzina, użytkowano już sześć komór gazowych, dwa razy więcej niż na początku. To była linia produkcyjna śmierci. Heinrich Himmler, mózg zagłady, zapowiedział, że wszyscy Żydzi muszą zniknąć z powierzchni Ziemi.
W październiku rozpoczęto wydobywanie zwłok, które następnie układano na stosach podkładów kolejowych, polewano benzyną i palono. Kości zbierano, kruszono i wrzucano do dołów, które wcześniej służyły za rowy przeciwczołgowe. Przymusowych robotników regularnie mordowano, zastępując kolejnymi. Ostatnich trzystu zagazowano pod koniec czerwca 1943 roku w Sobiborze, innym obozie zagłady. Wywożąc ich tam, przekonywano, że to ewakuacja do Niemiec.
W Bełżcu nie pozostał ani jeden budynek, jednak wszędzie dominuje poczucie grozy. Wiele pokoleń minęło od czasów wojny, lecz ludzie wciąż nie potrafią zrozumieć, co się tam wydarzyło.
Przeszedłem symboliczną drogę śmierci, zagłębiającą się w ziemi w taki sposób, by symbolizowała tragedię przesiąkniętego paniką pospiesznego marszu przez „wąż”. Ściany z surowego, chropowatego betonu są coraz wyższe i coraz bliżej siebie. Czułem się, jakbym samotnie szedł ciemną doliną.
Bardzo duże przeżycie. Bardzo intensywne.
Nie mogę zapomnieć tych pięknych ludzi, którzy niegdyś mnie otaczali. Moi kuzyni – tak wielu ich było. Mała Bluma Kroner, dziewczynka z rudymi włosami. Nie wiedziałem, czym zajmował się jej ojciec, ale był majętnym człowiekiem, pierwszym mieszkańcem naszego sztetla, który posiadał bryczkę z rozkładanym dachem. Kiedy nas nią przewiózł, czułem się jak dawny władca.
Po tym, jak otoczyli nas naziści, nigdy już go nie zobaczyłem. Kiedy zamknę oczy, wciąż potrafię przywołać ich z pamięci, ale to tak bardzo boli. Nie lubię myśleć o stratach, lecz one same wypełniają moją głowę, szczególnie w chwilach samotności. Dręczy mnie żal. Nie potrafię przypomnieć sobie głosu mojej matki czy jej zapachu. Mam tylko niewyraźne poczucie winy, że nie słuchałem jej i oddawałem swoje kanapki biedniejszym uczniom w szkole. Powinniśmy uciekać, ale dlaczego mielibyśmy to robić? Byliśmy tam od tysiąca lat. Tam mieliśmy swoje korzenie.
Prowadziliśmy szczęśliwe życie, w otoczeniu przyjaciół, rodzeństwa, rodziców, dziadków i prapradziadków. Wszyscy nas odwiedzali. Niektórzy przynosili słodycze. Jedna z ciotek, zawsze ta sama, dawała nam domowej roboty kiszoną kapustę. Co się z nimi stało? Tak wiele mogłem się od nich nauczyć, a wszystko mnie ominęło. Nie żyli wystarczająco długo, żebym zdążył ich dobrze poznać.
Nie żyli dostatecznie długo, żebym zdążył siebie poznać.