Ocalony - Josef Lewkowicz, Michael Calvin - ebook

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Jedna z ostatnich nieopowiedzianych jeszcze wielkich historii Holokaustu. „Ocalony" to zapierająca dech w piersiach opowieść o niepokonanym harcie ducha, nieugiętej wierze i nadludzkiej odwadze, które przetrwały w obliczu prawdziwego zła.

Josef Lewkowicz jako szesnastolatek stał się tylko numerem obozowym: więźniem 85 314. Zmuszany do ciężkiej pracy w nieludzkich warunkach bezustannego zagrożenia przemocą i śmiercią, Josef był świadkiem niewypowiedzianego okrucieństwa, którego doświadczał w sześciu najstraszniejszych nazistowskich obozach koncentracyjnych: KL Plaszow, Auschwitz, Mauthausen, Ebensee, Melk i Amstetten. Wykonywał przymusową pracę w kopalni soli, był zmuszany do forsownych marszów, widział zbiorowe egzekucje w Amstetten, gdzie więźniów wykorzystywano jako żywe tarcze, próbując powstrzymać alianckie bombardowania. Kiedy nadeszła wolność, okazało się, że z jego liczącej ponad 150 osób rodziny ocalał tylko on. Pchany potrzebą wyrównania krzywd, dołączył do żydowskiej policji i dbał o porządek w obozie dla przymusowo przesiedlonych, a następnie jako członek wywiadu wojskowego armii Stanów Zjednoczonych dowodził niewielką grupą oficerów poszukujących ukrywających się nazistowskich zbrodniarzy.

Odegrał kluczową rolę w zidentyfikowaniu i postawieniu przed sądem Rzeźnika z Plaszowa, Amona Götha, w postać którego w filmie Lista Schindlera wcielił się Ralph Fiennes. Poświęcił się też ratowaniu osieroconych dzieci ofiar Holokaustu.

Wciągająca, zniewalająca i poruszająca historia. Josef Lewkowicz jest bohaterem w każdym możliwym znaczeniu tego słowa. Ocalony jednocześnie przeraża nas i inspiruje. Pozycja obowiązkowa!

Tova Friedman, autorka Byłam dzieckiem z Auschwitz

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 388

Oceny
4,1 (9 ocen)
4
3
1
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Matoszek123

Nie oderwiesz się od lektury

podoba mi się
00
Biereczka23

Nie oderwiesz się od lektury

Piękna
00

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nałuThe Su­rvi­vor
Co­py­ri­ght © 2023 by Jo­seph Lew­ko­wicz First pu­bli­shed in Great Bri­tain in 2023 by Ban­tam, an im­print of Trans­world Pu­bli­shers Co­py­ri­ght © 2024 for the Po­lish trans­la­tion by Me­dia Ro­dzina Sp. z o.o.
Kon­sul­ta­cja ju­da­istycznaLe­szek Kwiat­kow­ski
Opra­co­wa­nie pol­skiej wer­sji okładki, skład i ła­ma­nieRa­do­sław Stęp­niak
Cy­taty z Pi­sma Świę­tego po­cho­dzą z: Pi­smo Święte Sta­rego i No­wego Te­sta­mentu. Bi­blia Ty­siąc­le­cia. Wy­daw­nic­two Pal­lot­ti­num, Wy­da­nie IV.
Me­dia Ro­dzina po­piera ści­słą ochronę praw au­tor­skich. Prawo au­tor­skie po­bu­dza róż­no­rod­ność, na­pę­dza kre­atyw­ność, pro­muje wol­ność słowa, przy­czy­nia się do two­rze­nia ży­wej kul­tury. Dzię­ku­jemy, że prze­strze­gasz praw au­tor­skich, a więc nie ko­piu­jesz, nie ska­nu­jesz i nie udo­stęp­niasz ksią­żek pu­blicz­nie. Dzię­ku­jemy za to, że wspie­rasz au­to­rów i po­zwa­lasz wy­daw­com na­dal pu­bli­ko­wać książki.
Wszel­kie prawa za­strze­żone. Prze­druk lub ko­pio­wa­nie ca­ło­ści albo frag­men­tów książki – z wy­jąt­kiem cy­ta­tów w ar­ty­ku­łach i prze­glą­dach kry­tycz­nych – moż­liwe jest tylko na pod­sta­wie pi­sem­nej zgody wy­dawcy.
ISBN 978-83-8265-812-5
Wy­dawca: Me­dia Ro­dzina Sp. z o.o. ul. Pa­sieka 24, 61-657 Po­znań tel. 61 827 08 50wy­daw­nic­two@me­dia­ro­dzina.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Ta książka po­świę­cona jest bło­go­sła­wio­nej pa­mięci Tu­vii, któ­rego za­brał nam tra­giczny wy­pa­dek.

Niech mu to bę­dzie wy­na­gro­dzone.

Przed­mowa

Rabi Naf­tali Schiff i Jo­na­than Kal­mus

Gło­dzony, po­zba­wiony wol­no­ści i bity na­sto­la­tek prze­żywa ka­torgę sze­ściu naj­strasz­liw­szych na­zi­stow­skich obo­zów kon­cen­tra­cyj­nych, a jed­nak mało kto o nim sły­szał. Ni­niej­sza książka jest wy­jąt­kowa choćby już z tego po­wodu, a jej lek­tura zmu­sza do bez­u­stan­nego za­da­wa­nia so­bie py­ta­nia: Jak? Jak to moż­liwe, że sie­rota, sam, wy­trzy­muje, krad­nąc obierki od ziem­nia­ków i resztki? Jak, po­ni­żany przez swo­ich opraw­ców, któ­rzy wy­mor­do­wali całą jego ro­dzinę, opiera się na­zi­stow­skiemu upodle­niu i chroni swoje czło­wie­czeń­stwo, po­wta­rza­jąc jak man­trę „nie wolno mi stać się zwie­rzę­ciem jak oni”? Czy kto­kol­wiek byłby w sta­nie zro­bić coś wię­cej? On zdo­łał. Za­gło­dzony pra­wie na śmierć sprze­ci­wił się okru­cień­stwu i za­cho­wał w so­bie współ­czu­cie, do któ­rego się­gał, ry­zy­ku­jąc ży­cie i do­kar­mia­jąc gło­du­ją­cych to­wa­rzy­szy nie­doli. Cały ba­rak gło­du­ją­cych to­wa­rzy­szy nie­doli. Ktoś mógłby wy­cią­gnąć po­chopny wnio­sek, że skoro po dru­giej woj­nie świa­to­wej od­bu­do­wał swoje ży­cie, jego hi­sto­ria, choć piękna i ważna, ma pro­ste prze­sła­nie. To, jak ten sam chło­piec tuż po wy­zwo­le­niu zrzu­cił z sie­bie obo­zowy pa­siak, by zmie­nić go na mun­dur wy­wiadu ar­mii Sta­nów Zjed­no­czo­nych i ru­szył w po­ścig za naj­okrop­niej­szym ma­so­wym mor­dercą na­zi­stow­skich Nie­miec, jest opo­wie­ścią nie­sa­mo­witą i wy­jąt­kową. Ale tak wła­śnie było. Po­znaj­cie za­tem Jo­sefa.

Sto­sun­kowo rzadko się zda­rza, by ktoś tra­fił na fakt nie­mal zu­peł­nie nie­znany, który jed­nak po­wi­nien być na ustach ca­łego świata. Kiedy w 2018 roku po raz pierw­szy spo­tka­łem Jo­sefa Lew­ko­wi­cza i po­zna­łem jego sze­rzej nie­znaną hi­sto­rię, wie­dzia­łem, że na­leży ją opo­wie­dzieć. Jo­sef wie­lo­krot­nie po­wta­rzał, że „jest ze­rem, nie bo­ha­te­rem”. A jed­nak to on po­sta­wił przed ob­li­czem spra­wie­dli­wo­ści jed­nego z naj­bar­dziej roz­po­zna­wal­nych ko­men­dan­tów obo­zów kon­cen­tra­cyj­nych – Amona Götha, któ­rego okru­cień­stwo stało się sze­rzej znane dzięki fil­mowi Li­sta Schin­dlera. Wy­bitny hi­sto­ryk pro­fe­sor Da­vid Crowe opi­suje Götha jako „jedną z naj­gor­szych be­stii nie­miec­kiej na­zi­stow­skiej wojny prze­ciwko Ży­dom”. Jed­nak jesz­cze do nie­dawna było nie­ja­sne, w jaki spo­sób zo­stał po woj­nie zde­ma­sko­wany.

Jo­sef ze szcze­gó­łami pa­mięta rolę, jaką ode­grał w tej hi­sto­rii, ale nie po­siada ani skrawka do­ku­mentu, który by ją po­twier­dzał. Je­dy­nie in­try­gu­jąco wy­jąt­kową fo­to­gra­fię, przed­sta­wia­jącą aresz­to­wa­nie tego na­zi­stow­skiego ma­so­wego mor­dercy, któ­rej nie ma w swo­ich zbio­rach żadne mu­zeum, żadne ar­chi­wum ani w ogóle nikt inny na świe­cie. Ją oraz por­tre­towe zdję­cie Oskara Schin­dlera, od­ręcz­nie pod­pi­sane i opa­trzone de­dy­ka­cją za­czy­na­jącą się od słów: „Dla Mo­jego Dro­giego Przy­ja­ciela Jo­sefa”.

Prze­łom w do­wie­dze­niu au­ten­tycz­no­ści hi­sto­rii Jo­sefa za­wdzię­czamy pracy Jo­na­thana Kal­musa. Ten fil­mo­wiec, dzien­ni­karz i współ­pra­cow­nik przej­rzał sto ty­sięcy do­ku­men­tów, żeby ze­brać bazę nie­pod­wa­żal­nych fak­tów i na jej pod­sta­wie zwe­ry­fi­ko­wać hi­sto­rycz­nie prze­szłość Jo­sefa. Jemu rów­nież na­leży w ca­ło­ści przy­pi­sać ujaw­nioną w tej książce nową hi­sto­rię poj­ma­nia, iden­ty­fi­ka­cji i póź­niej­szego pro­cesu Amona Götha.

Lecz to je­den z au­to­rów ni­niej­szej książki, Mi­chael Ca­lvin, su­mien­nie po­spla­tał wszyst­kie wątki ba­dań, two­rząc za­pie­ra­jącą dech w pier­siach opo­wieść hi­sto­ryczną i wspa­niale uzu­peł­nia­jąc ją wie­loma aspek­tami dłu­giego ży­cia Jo­sefa, by osta­tecz­nie od­dać mi­strzow­sko skom­po­no­waną i kom­pletną au­to­bio­gra­fię. Ni­niej­sza książka wier­nie od­daje my­śli i du­cha Jo­sefa, więc wiel­kim za­szczy­tem było przy­glą­dać się, jak nasz po­mysł na­biera kształ­tów i jest re­ali­zo­wany przez au­tora wielu be­st­sel­le­rów, a jed­no­cze­śnie wy­jąt­kowo skrom­nego mi­strza słowa, który przed­sta­wił mi się po pro­stu jako Mi­chael.

W hi­sto­rii Jo­sefa cho­dzi o znacz­nie wię­cej niż tylko roz­wi­kła­nie hi­sto­rycz­nej za­gadki. Po­ka­zuje ona jego zna­czącą rolę w kształ­to­wa­niu na­szego czło­wie­czeń­stwa – tego, jak cy­wi­li­za­cja re­aguje na zło w nie­wy­obra­żal­nej skali i jak, miejmy na­dzieję, mo­żemy wspól­nie uchro­nić mi­liony z nas przed po­wtórką w przy­szło­ści.

Ist­nieje bo­wiem prze­ra­ża­jąca al­ter­na­tywna rze­czy­wi­stość, która wy­da­rzy­łaby się po dru­giej woj­nie świa­to­wej, gdyby nie za­sady mo­ralne i od­waga Jo­sefa oraz wy­star­cza­ją­cej liczby in­nych osób na sa­mym po­czątku kształ­tu­ją­cego się do­piero po­wo­jen­nego po­rządku świata. Hi­sto­ryczne do­ku­menty po­twier­dza­jące jego opo­wieść uświa­da­miają nam rów­nież, jak nie­bez­piecz­nie bli­sko było tego, żeby ża­den z na­zi­stow­skich zbrod­nia­rzy nie miał spra­wie­dli­wego i uczci­wego pro­cesu w No­rym­ber­dze. Bry­tyj­czycy pre­fe­ro­wali zbio­rowe eg­ze­ku­cje bez żad­nych są­dów i wy­ro­ków. Ro­sja­nie chcieli po­ka­zo­wych pro­ce­sów ze sła­bymi do­wo­dami i z góry usta­lo­nymi wer­dyk­tami. Gdyby ame­ry­kań­scy przed­sta­wi­ciele prawni nie wy­grali tego sporu przed sierp­niem 1945 roku, świat naj­pew­niej ni­gdy nie zde­fi­nio­wałby zbrodni prze­ciwko ludz­ko­ści, nad­rzęd­no­ści prawa mię­dzy­na­ro­do­wego i nie po­ło­żono by pod­wa­lin pod glo­balną zgodę dla stwo­rze­nia uni­wer­sal­nych praw czło­wieka – a za­tem jed­nych z naj­waż­niej­szych war­to­ści, które dziś bie­rzemy za pew­nik.

Amon Göth i trudna do po­li­cze­nia liczba in­nych ma­so­wych mor­der­ców naj­pew­niej unik­nę­łaby wię­zie­nia, gdyby śled­czy w spra­wach zbrodni wo­jen­nych nie ze­brali uzna­wa­nych przez cały świat do­wo­dów i nie przed­sta­wili ich przed do­piero co stwo­rzo­nym try­bu­na­łem mię­dzy­na­ro­do­wym. Roz­miary tego za­pla­no­wa­nego, wy­li­czo­nego i na­ukowo za­pro­jek­to­wa­nego lu­do­bój­stwa, które znamy pod na­zwą Ho­lo­kau­stu, ni­gdy nie sta­łyby się jedną z naj­le­piej udo­ku­men­to­wa­nych zbrodni w hi­sto­rii ludz­ko­ści i w ten spo­sób ów­cze­śni i dzi­siejsi ne­ga­cjo­ni­ści by­liby zwy­cięz­cami. Zna­leź­li­by­śmy się też o krok bli­żej ot­chłani ko­lej­nych ho­lo­kau­stów i znacz­nie od­da­li­li­by­śmy się od wol­nego, oczysz­czo­nego z nie­na­wi­ści i rów­nego spo­łe­czeń­stwa, do ja­kiego dą­żymy. Ni­gdy nie za­kieł­ko­wa­łoby w nas ma­rze­nie o nim.

Ludz­kość może dzięki temu osią­gnąć znacz­nie wię­cej niż ozna­cze­nie punktu zwrot­nego w hi­sto­rii. Im bar­dziej uwa­żam oca­lo­nych za swo­ich men­to­rów, tym bar­dziej uświa­da­miam so­bie, że wszy­scy oni na­leżą do spe­cjal­nej ka­te­go­rii lu­dzi, któ­rzy mogą nas wiele na­uczyć. Nie tylko na te­mat śmierci i znisz­cze­nia, ale i na te­mat ży­cia. Mo­żemy być świad­kami ich joie de vi­vre. Mogą nam po­ka­zać, jak ce­nić ży­cie i jak zwal­czać zło do­brem. Jak mimo prze­ciw­no­ści od­bu­do­wać ży­cia i ro­dziny po tak wiel­kiej tra­ge­dii. Kiedy po­zna­cie hi­sto­rię Jo­sefa, zro­zu­mie­cie, że jest on wy­jąt­kowy po­śród wy­jąt­ko­wej grupy osób – za­tem jak wiele wię­cej mo­żemy sko­rzy­stać, po­zna­jąc jego ży­cie i na­sta­wie­nie!

Jako za­ło­ży­ciel or­ga­ni­za­cji JRo­ots po­świę­ci­łem nie­mal dwa­dzie­ścia lat na wspie­ra­nie na­uki z ży­cia oca­lo­nych. Dzie­siątki ty­sięcy mło­dych lu­dzi to­wa­rzy­szyło nam na ścież­kach Au­schwitz i in­nych miejsc kaźni, ale też wspól­nie czer­pa­li­śmy in­spi­ra­cję, od­wie­dza­jąc wiele in­nych miej­sco­wo­ści i po­zna­jąc hi­sto­rię bo­ga­tego ży­cia oca­lo­nych, ich he­ro­izmu i ko­rzeni, za­nim zo­stały znisz­czone. Nie znam in­nego, sku­tecz­niej­szego spo­sobu za­pew­nie­nia do­brej przy­szło­ści niż na­kło­nie­nie przy­szłego po­ko­le­nia do zwol­nie­nia i za­trzy­ma­nia się w pę­dzie, by za­sta­no­wić się nad na­uką, jaka pły­nie z mrocz­nej prze­szło­ści i nio­są­cej opty­mizm hi­sto­rii oca­le­nia. Czas robi jed­nak swoje i oca­lo­nych jest co­raz mniej.

Jo­sefa po­zna­łem w trak­cie próby za­cho­wa­nia ich mą­dro­ści dla przy­szłych po­ko­leń, gdy krę­ci­li­śmy film, w któ­rym po­nad setka oca­lo­nych dzieli się swo­imi hi­sto­riami. Prze­ko­na­nie go, żeby udzie­lił mi wy­wiadu, nie na­le­żało do ła­twych za­dań. Oca­leni z Ho­lo­kau­stu, któ­rych wcze­śniej po­zna­łem, nie owi­jają w ba­wełnę i otwar­cie dają wy­raz temu, co leży im na sercu. Jo­sef, de­li­kat­nie mó­wiąc, nie był tu wy­jąt­kiem. Zdo­ła­łem go jed­nak prze­ko­nać, żeby po­mógł przy­szłym po­ko­le­niom, dzie­ląc się z nimi swoim wy­jąt­ko­wym umi­ło­wa­niem czło­wie­czeń­stwa, bo jego oca­le­nie jest do­wo­dem na hart ludz­kiego du­cha, który po­wi­nien pło­nąć w każ­dym z nas.

Jo­sef jest naj­ja­śniej­szym i naj­ja­skraw­szym przy­kła­dem ży­wym do­wo­dem tego hartu du­cha, jaki dane nam było kie­dy­kol­wiek po­znać. Na kar­tach książki, którą trzy­ma­cie w dło­niach, do­świad­czy­cie cudu jego wy­trwa­ło­ści i wy­trzy­ma­ło­ści, i jego pra­gnie­nia ze­msty ma­ni­fe­stu­ją­cego się pra­gnie­niem bu­dowy lep­szej przy­szło­ści czy sta­ra­niami o ra­to­wa­nie osie­ro­co­nych dzieci. Jo­sef ema­nuje świ­dru­jącą mo­ralną jed­no­znacz­no­ścią, po­czu­ciem obo­wiązku, a więk­szość swo­jej wy­trwa­ło­ści przy­pi­suje wie­rze w po­moc in­nym. Jak czę­sto po­wta­rza po pol­sku: „na grzecz­no­ści nikt nie traci”. Ta po­stawa wie­lo­krot­nie oca­liła mu ży­cie. Wszyst­kiego tego na­uczył się jako dziecko, od matki, wraz z in­nymi, głów­nie ży­dow­skimi za­sa­dami, bę­dą­cymi fun­da­men­tem dla nie­zli­czo­nych do­mostw w nie­zli­czo­nych wsiach, mia­stecz­kach i szte­tlach ży­dow­skiej Eu­ropy. War­to­ści te nie do­ty­czą je­dy­nie prze­szło­ści – lecz są klu­czowe na za­wsze – je­śli Jo­sef mógł po­dą­żać za nimi wła­sną ścieżką, wbrew przy­tła­cza­ją­cym prze­ciw­no­ściom, my tym bar­dziej też.

Je­śli Jo­sef po­trafi sta­nąć dum­nie i przejść do hi­sto­rii, pod­trzy­mu­jąc spra­wie­dli­wość, po­kój i uni­wer­salną mo­ral­ność, odziany je­dy­nie w obo­zowe szmaty i ma­jąc za oręż czy­stą de­ter­mi­na­cję, to my rów­nież mo­żemy i mu­simy. Mamy wielką na­dzieję, że każdy, kto prze­czyta tę książkę, nie odłoży jej po prze­wró­ce­niu ostat­niej strony, lecz po­dąży ścieżką Jo­sefa, dla do­bra przy­szłych po­ko­leń.

Pro­log. Du­chy

Lecz cier­pień nie stłu­mię sło­wami.

Czy odejdą ode mnie, gdy zmilknę?

Hb 16,6

Nie je­stem bo­ha­te­rem. Boję się, że nie ustoję. Biorę głę­boki wdech i zgi­nam się wpół, jak po moc­nym cio­sie w brzuch. Łkam, choć my­śla­łem, że nie mam już łez. Serce mi pęka. Przez nie­mal osiem­dzie­siąt lat zbie­ra­łem się na od­wagę, żeby od­wie­dzić to prze­klęte miej­sce, gdzie po­kru­szone bloki skalne i ka­mie­nie, czarne, szare i ska­lane śmier­cią, peł­nią rolę na­grob­ków.

Gra­nicę zna­czą dęby ro­snące w miej­scu jo­deł za­sa­dzo­nych przez na­zi­stów, by ukryć ma­sową zbrod­nię, a póź­niej ścię­tych ze wstrę­tem przez na­cie­ra­jące jed­nostki So­wie­tów. De­li­kat­nie pada deszcz. Ze wschodu wieje lo­do­waty wiatr. Te­ren obozu, nie więk­szy niż trzy bo­iska pił­kar­skie, kryje ludz­kie pro­chy i zmie­lone ko­ści zmie­szane z pia­chem. Mię­dzy mar­cem a grud­niem 1942 roku około sze­ściu­set ty­sięcy Ży­dów za­koń­czyło tu ży­cie.

Obóz za­głady w Bełżcu.

Na­zwa tego miej­sca bu­dzi we mnie, do­ro­słym męż­czyź­nie, prze­ra­że­nie po­dobne do tego, które jako dziecko od­czu­wa­łem, sły­sząc na­zwi­sko Hi­tler.

Nie­dbały gest pej­cza es­es­mana spra­wił, że tra­fili tu moja matka Szejndl i trójka młod­szych braci: Meir Wolf, Herszl Cwi i Do­wid Lejb. I po­dob­nie jak około pięt­na­stu ty­sięcy in­nych osób przy­wie­zio­nych z na­szego szte­tla, na­szej wio­ski Dzia­ło­szyce na po­łu­dnio­wym wscho­dzie Pol­ski, ni­gdy już tego obozu nie opu­ścili.

Przy­sią­głem so­bie, że nie od­wie­dzę tego miej­sca, lecz ich du­sze mnie we­zwały. Są jed­nymi z mi­lio­nów, któ­rzy poza pa­mię­cią in­nych nie mają swo­jego cmen­ta­rza, na­grobka ani żad­nego for­mal­nego śladu swo­jej eg­zy­sten­cji. Wszy­scy mieli ma­rze­nia, mi­ło­ści i ży­cia, któ­rych nie po­zwo­lono im prze­żyć. Ich los mówi nam, co spo­tkało na­szych bli­skich, nasz na­ród. Zgi­nęli tylko za to, że uro­dzili się Ży­dami. Czy je­ste­śmy w sta­nie zro­zu­mieć, jak coś ta­kiego mo­gło się wy­da­rzyć w na­szym świe­cie?

Mu­simy.

Tam­tego po­sęp­nego zi­mo­wego dnia, w któ­rym deszcz roz­pusz­czał resztki śniegu, zna­la­złem dość siły, by speł­nić święty obo­wią­zek. Dzieci zmar­łych są zo­bli­go­wane, by zmó­wić mo­dli­twę ka­dysz, ka­mień wę­gielny ca­łego ju­da­izmu. Sta­nowi ona akt na­dziei, który po­zwala ża­łob­ni­kom wiel­bić Boga, oka­zy­wać żal i umoc­nić w nich wiarę, że jesz­cze bę­dzie im dane spo­tkać swo­ich uko­cha­nych.

Ku pa­mięci pięk­nej, ser­decz­nej ko­biety i trzech słod­kich, ma­łych chłop­ców za­pa­li­łem świece, osła­nia­jąc dło­nią pło­mień, za­nim umie­ści­łem je w szkla­nych klo­szach. Uczci­łem wszyst­kie sto pięć­dzie­siąt osób z mo­jej bliż­szej i dal­szej ro­dziny, które zgi­nęły w Ho­lo­kau­ście. Jako je­dy­nemu oca­lo­nemu przy­padł mi obo­wią­zek by­cia świad­kiem, mó­wie­nia za tych, któ­rzy mó­wić nie mogą, za tych, o któ­rych się nie mówi, i tych, o któ­rych się nie pa­mięta.

Czu­łem ich du­chową obec­ność, ich ne­szama. Za­ci­sną­łem mocno po­wieki, na­chy­li­łem się i za­czą­łem re­cy­to­wać:

– Nie­chaj Imię Jego bę­dzie bło­go­sła­wione po wszyst­kie czasy. Nie­chaj bę­dzie bło­go­sła­wione i po­chwa­lone, opie­wane i wy­wyż­szone, wy­nie­sione i uświet­nione, uwiel­biane i sła­wione Święte Imię Jego. Niech bę­dzie bło­go­sła­wiony we wszyst­kich bło­go­sła­wień­stwach i pie­śniach po­chwal­nych, hym­nach i dzięk­czy­nie­niach za­no­szo­nych na tym świe­cie, mów­cie: Amen.

Mam dzie­więć­dzie­siąt sześć lat i je­stem go­tów spo­tkać swego Boga, kiedy tylko po­sta­nowi we­zwać mnie do sie­bie. My­śla­łem, że za­har­to­wało mnie wszystko, przez co prze­sze­dłem. Wi­dzia­łem okropne rze­czy: ry­tu­alne eg­ze­ku­cje przez po­wie­sze­nie, co­dzienne roz­strze­li­wa­nia, nie­wy­po­wie­dziane okru­cień­stwa i po­twor­ność ka­ni­ba­li­zmu. Prze­trwa­łem głód, bi­cie i tor­tury sze­ściu obo­zów. Udało mi się to prze­żyć, żeby do­pro­wa­dzić po­twora, Amona Götha, „rzeź­nika z Pla­szowa”, przed ob­li­cze spra­wie­dli­wo­ści.

Czło­wiek ten na­wie­dza mnie w po­wra­ca­ją­cym kosz­ma­rze, w któ­rym wrzesz­czy, że mnie za­bije, bo wsze­dłem do jego po­koju, kiedy jadł. Cho­wam się w mroku pod mo­stem albo wczoł­guję pod ba­raki, by ra­to­wać ży­cie. Cza­sem Göth, pa­mię­tany dziś głów­nie jako sa­dy­styczny ko­men­dant z filmu Li­sta Schin­dlera, po­ja­wia się wśród wielu znie­kształ­co­nych twa­rzy na­zi­stów, które opa­dają mnie jak dra­pieżne ptaki. Bywa rów­nież, że bu­dzę się rano zdy­szany po walce z es­es­ma­nem w heł­mie i dłu­gim płasz­czu. Pró­buje mnie za­strze­lić, a ja sta­ram się wy­rwać mu broń.

Je­stem uczu­lony na prze­moc – czy to praw­dziwą, czy też po­ja­wia­jącą się tylko w wy­obraźni. Ży­łem w bez­u­stan­nym stra­chu, przy­zwy­cza­iłem się do nie­bez­pie­czeń­stwa i po­ni­że­nia. Je­stem dum­nym Ży­dem, który po woj­nie po­ma­gał ży­dow­skim sie­ro­tom. Lecz w Bełżcu nie wy­trzy­ma­łem. Za­ła­ma­łem się, kiedy wy­mie­ni­łem na­zwi­ska tych, któ­rych wi­duję w swoim ulu­bio­nym śnie, kiedy sie­dzimy przy ro­dzin­nym stole, roz­ma­wiamy i śpie­wamy.

Mój oj­ciec Sym­cha zaj­muje się dziad­kami i bab­ciami, ciot­kami i wuj­kami. Znam ich imiona, lecz mam trud­no­ści, żeby przy­po­mnieć so­bie ich hi­sto­rie. Prze­wożę mo­ich braci na uko­cha­nym trzy­ko­ło­wym ro­we­rze. Wi­dzę na­szą matkę, jak pod­cho­dzi z ta­le­rzami peł­nymi pa­ru­ją­cego je­dze­nia, z ro­so­łem, na­dzie­waną rybą i ro­ga­li­kami z se­rem. Milknę w ocze­ki­wa­niu. Już mo­żemy się czę­sto­wać; prze­pyszne. Chciał­bym wię­cej, choć za­zwy­czaj je­stem nie­jad­kiem; po­wstrzy­muję się.

Roz­glą­dam się i wi­dzę, że nikt z sie­dzą­cych przy stole nie ma twa­rzy. To tylko za­rysy po­staci, ich ucztu­jące du­chy.

Uwa­żam, że to szczę­śliwy sen, lecz może dla­tego tak mi ciężko w dro­dze do miej­sca ich eg­ze­ku­cji. Pa­mię­tam cie­pło mo­jej matki i jej ele­gan­cję, lecz do dziś nie mogę so­bie przy­po­mnieć jej wy­glądu. Mimo prze­wer­to­wa­nia ar­chi­wów Jad wa-Szem, In­sty­tutu Pa­mięci Mę­czen­ni­ków i Bo­ha­te­rów Ho­lo­kau­stu w Je­ro­zo­li­mie, nie udało mi się osta­tecz­nie usta­lić, w jaki spo­sób zgi­nęła ona i mo­ich trzech braci.

Ist­nieją li­sty prze­sie­dlo­nych miesz­kań­ców wsi i zli­kwi­do­wa­nych mia­ste­czek, lecz część do­ku­men­ta­cji zo­stała ce­lowo znisz­czona. Ar­chiwa ko­le­jowe z tam­tych cza­sów są bar­dzo nie­rze­telne. Tylko dwóch więź­niów prze­żyło Beł­żec. Je­den z nich, Chaim Hirsz­man, w marcu 1946 roku zo­stał zgła­dzony w swoim miesz­ka­niu w Pol­sce, w Lu­bli­nie, przez człon­ków or­ga­ni­za­cji an­ty­ko­mu­ni­stycz­nej, za­nim zdą­żył zło­żyć ze­zna­nia.

Dru­giego, Ru­dolfa Re­dera, ura­to­wała zna­jo­mość nie­miec­kiego. Po­dał się za me­cha­nika, a pod ko­niec li­sto­pada 1942 roku uciekł pod osłoną nocy. Zmie­nił imię i na­zwi­sko na Ro­man Ro­bak, w 1950 roku tra­fił do Izra­ela, gdzie miesz­kał przez trzy lata. Zmarł w 1977 roku w Ka­na­dzie, w To­ronto, w wieku dzie­więć­dzie­się­ciu sze­ściu lat. Pi­sał o du­szą­cych się ko­bie­tach i dzie­ciach, któ­rych krzyki „sta­wały się jed­nym, prze­ra­ża­ją­cym wy­ciem”.

Wiemy, że prze­zna­czeni na śmierć byli za­ga­niani do wa­go­nów by­dlę­cych. Mówi się, że w nie­któ­rych grała mu­zyka, by oszu­kać wy­wo­żo­nych. Wma­wiano im, że mają tra­fić do obozu przej­ścio­wego. Inne wa­gony za­raz po przy­jeź­dzie pod­łą­czano do sil­ni­ków spa­li­no­wych, żeby bez zbęd­nego wy­siłku za­ga­zo­wać przy­by­wa­ją­cych nimi lu­dzi. Hi­sto­rycy uwa­żają Beł­żec za książ­kowy przy­kład re­ali­za­cji osta­tecz­nego roz­wią­za­nia kwe­stii ży­dow­skiej. Obóz ob­słu­gi­wało za­le­d­wie dwu­dzie­stu trzech es­es­ma­nów, wspie­ra­nych przez okrut­nych ukra­iń­skich straż­ni­ków.

Te­ren obozu miał kształt kwa­dratu o boku około 270 me­trów. Za­ro­śnięta bocz­nica ko­le­jowa wciąż pro­wa­dzi z głów­nej sta­cji bez­po­śred­nio do obozu, który był po­dzie­lony na dwie czę­ści. Jedna słu­żyła do gro­ma­dze­nia ubrań ofiar i ich kosz­tow­no­ści, ta­kich jak bry­lanty, do­lary ame­ry­kań­skie i złoto po­zy­skane z zę­bów wy­rwa­nych ze zwłok. Druga, za­sło­nięta za­sie­kami z drutu kol­cza­stego z wple­cio­nymi jo­dło­wymi ga­łąz­kami, kryła ko­mory ga­zowe i miej­sca po­chówku.

Obie czę­ści dzie­liła wą­ska, ogro­dzona ścieżka zwana der Schlauch, wąż. Ofiary przy­by­wa­jące trans­por­tami po dwa­dzie­ścia wa­go­nów jed­no­cze­śnie, na ram­pie sły­szały nada­wane z gło­śni­ków po­le­ce­nie, by przy­go­to­wać się do zdję­cia ubrań. Na­stęp­nie więź­nio­wie po­pę­dzani przez krzy­czą­cych straż­ni­ków, ude­rze­niami kolb i pchnię­ciami ba­gne­tów zmu­szani byli do prze­bie­gnię­cia „wę­żem”. Ce­lem opraw­ców było nie dać im czasu na my­śle­nie, na ro­zej­rze­nie się i zro­zu­mie­nie, gdzie tra­fili i co ich za­raz czeka.

Po przy­jeź­dzie do­wia­dy­wali się, że w ra­mach pro­ce­dury przy­go­to­waw­czej tra­fią pod prysz­nice. Po­le­cano im zwią­zać sznu­ro­wa­dła, żeby nie zgu­bili bu­tów. Za­chę­cano do sta­ran­nego zło­że­nia ubrań, by ła­two było je od­na­leźć. Wszystko to było gro­te­sko­wym, od­ra­ża­ją­cym kłam­stwem.

„Wąż” pro­wa­dził bez­po­śred­nio do ko­mór ga­zo­wych. Le­d­wie za­my­kały się szczelne drzwi, wię­żąc w środku po dwie­ście osób jed­no­cze­śnie, do­dat­kowi straż­nicy z po­li­cji uru­cha­miali duży sil­nik die­sla, który do bu­dynku z ce­gieł tło­czył tle­nek wę­gla. Po trzy­dzie­stu mi­nu­tach wszy­scy w środku byli mar­twi. Cały pro­ces, od przy­jazdu do śmierci, zaj­mo­wał nieco po­nad go­dzinę.

Son­der­kom­mando, grupy zło­żone z Ży­dów, któ­rych tym­cza­sowo po­zo­sta­wiano przy ży­ciu jako ro­bot­ni­ków przy­mu­so­wych, usu­wały ciała i cią­gnąc je na skó­rza­nych pa­skach, trans­por­to­wały do ma­so­wych gro­bów. Tam zwłoki przy­kry­wano cienką war­stwą ziemi. A wszystko to przy akom­pa­nia­men­cie mu­zyki gra­nej przez nie­wielką or­kie­strę zło­żoną z po­zo­sta­wio­nych na krótko przy ży­ciu więź­niów.

Przez pierw­sze trzy mie­siące funk­cjo­no­wa­nia obozu za­mor­do­wa­nych zo­stało około osiem­dzie­się­ciu ty­sięcy Ży­dów. W chwili, gdy we wrze­śniu 1942 roku tra­fiła tam moja ro­dzina, użyt­ko­wano już sześć ko­mór ga­zo­wych, dwa razy wię­cej niż na po­czątku. To była li­nia pro­duk­cyjna śmierci. He­in­rich Him­m­ler, mózg za­głady, za­po­wie­dział, że wszy­scy Ży­dzi mu­szą znik­nąć z po­wierzchni Ziemi.

W paź­dzier­niku roz­po­częto wy­do­by­wa­nie zwłok, które na­stęp­nie ukła­dano na sto­sach pod­kła­dów ko­le­jo­wych, po­le­wano ben­zyną i pa­lono. Ko­ści zbie­rano, kru­szono i wrzu­cano do do­łów, które wcze­śniej słu­żyły za rowy prze­ciw­czoł­gowe. Przy­mu­so­wych ro­bot­ni­ków re­gu­lar­nie mor­do­wano, za­stę­pu­jąc ko­lej­nymi. Ostat­nich trzy­stu za­ga­zo­wano pod ko­niec czerwca 1943 roku w So­bi­bo­rze, in­nym obo­zie za­głady. Wy­wo­żąc ich tam, prze­ko­ny­wano, że to ewa­ku­acja do Nie­miec.

W Bełżcu nie po­zo­stał ani je­den bu­dy­nek, jed­nak wszę­dzie do­mi­nuje po­czu­cie grozy. Wiele po­ko­leń mi­nęło od cza­sów wojny, lecz lu­dzie wciąż nie po­tra­fią zro­zu­mieć, co się tam wy­da­rzyło.

Prze­sze­dłem sym­bo­liczną drogę śmierci, za­głę­bia­jącą się w ziemi w taki spo­sób, by sym­bo­li­zo­wała tra­ge­dię prze­siąk­nię­tego pa­niką po­spiesz­nego mar­szu przez „wąż”. Ściany z su­ro­wego, chro­po­wa­tego be­tonu są co­raz wyż­sze i co­raz bli­żej sie­bie. Czu­łem się, jak­bym sa­mot­nie szedł ciemną do­liną.

Bar­dzo duże prze­ży­cie. Bar­dzo in­ten­sywne.

Nie mogę za­po­mnieć tych pięk­nych lu­dzi, któ­rzy nie­gdyś mnie ota­czali. Moi ku­zyni – tak wielu ich było. Mała Bluma Kro­ner, dziew­czynka z ru­dymi wło­sami. Nie wie­dzia­łem, czym zaj­mo­wał się jej oj­ciec, ale był ma­jęt­nym czło­wie­kiem, pierw­szym miesz­kań­cem na­szego szte­tla, który po­sia­dał bryczkę z roz­kła­da­nym da­chem. Kiedy nas nią prze­wiózł, czu­łem się jak dawny władca.

Po tym, jak oto­czyli nas na­zi­ści, ni­gdy już go nie zo­ba­czy­łem. Kiedy za­mknę oczy, wciąż po­tra­fię przy­wo­łać ich z pa­mięci, ale to tak bar­dzo boli. Nie lu­bię my­śleć o stra­tach, lecz one same wy­peł­niają moją głowę, szcze­gól­nie w chwi­lach sa­mot­no­ści. Drę­czy mnie żal. Nie po­tra­fię przy­po­mnieć so­bie głosu mo­jej matki czy jej za­pa­chu. Mam tylko nie­wy­raźne po­czu­cie winy, że nie słu­cha­łem jej i od­da­wa­łem swoje ka­napki bied­niej­szym uczniom w szkole. Po­win­ni­śmy ucie­kać, ale dla­czego mie­li­by­śmy to ro­bić? By­li­śmy tam od ty­siąca lat. Tam mie­li­śmy swoje ko­rze­nie.

Pro­wa­dzi­li­śmy szczę­śliwe ży­cie, w oto­cze­niu przy­ja­ciół, ro­dzeń­stwa, ro­dzi­ców, dziad­ków i pra­pra­dziad­ków. Wszy­scy nas od­wie­dzali. Nie­któ­rzy przy­no­sili sło­dy­cze. Jedna z cio­tek, za­wsze ta sama, da­wała nam do­mo­wej ro­boty ki­szoną ka­pu­stę. Co się z nimi stało? Tak wiele mo­głem się od nich na­uczyć, a wszystko mnie omi­nęło. Nie żyli wy­star­cza­jąco długo, że­bym zdą­żył ich do­brze po­znać.

Nie żyli do­sta­tecz­nie długo, że­bym zdą­żył sie­bie po­znać.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki