Oćma - Hanna S. Białys - ebook + audiobook
NOWOŚĆ

Oćma ebook i audiobook

Hanna S. Białys

4,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

41 osób interesuje się tą książką

Opis

Oćma to ciemność.
Zamknij oczy, wytęż zmysły.
Wiem, że się boisz, lecz to minie.

Czasy współczesne, Żnin. Były dziennikarz przypadkiem jest świadkiem zbrodni, której nie potrafi nikomu udowodnić – nie ma ciała, nie ma dowodów. Młoda matka cierpi ze zmęczenia i bezgranicznego smutku. Nastoletnia dziewczyna podejmuje trudną decyzję, która nieodwracalnie odmieni jej życie.

W „Oćmie” poznasz różnych ludzi i różne historie, a kiedy odkryjesz, jak elementy tej układanki zaczynają do siebie pasować, poczujesz ciarki na plecach…

To nie tylko trzymający w napięciu thriller, ale też ekstremalnie poruszająca opowieść o samotności, ludzkich słabościach i walce o przetrwanie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 358

Rok wydania: 2025

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 8 godz. 50 min

Rok wydania: 2025

Lektor: Kosior FilipFilip Kosior

Oceny
4,5 (252 oceny)
162
67
13
10
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Sylwiaklo

Nie oderwiesz się od lektury

Wciągająca!
10
gruzka71

Nie oderwiesz się od lektury

swietna
10
dzienisowa

Dobrze spędzony czas

całkiem niezły kryminał ..inny ..pierwsza czesc trzyma w napięciu końcówka też zaskakująca
10
Zaczytana-1984

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo wciągająca, wstrząsająca i smutna, ale akcja trzyma w napięciu! Bardzo mi się podobała, polecam
10
Lewan86

Nie oderwiesz się od lektury

przyznam że nie sądziłam że się tak zakończy, polecam
10

Popularność




Pamięci mojego ukochanego Taty – Zbigniewa Szczukowskiego

„Tu i teraz jesteśmy ślepi i nigdy nie wiemy, co jest naprawdę ważne”.

Olga Tokarczuk, E.E.

Sześć lat wcześniej – 2017 r.Prolog

Żnin po zmroku zamierał. W sezonie jesienno-zimowym po siedemnastej zdecydowana większość spośród trzynastu tysięcy mieszkańców wolała zostać w swoich domach. Na zewnątrz panowała więc cisza spowita gęstą mgłą. Żnin miał w sobie urok małego miasteczka, zamkniętego od północy Jeziorem Żnińskim Dużym i od południa Jeziorem Żnińskim Małym. Był sercem Pałuk, położonym czterdzieści minut drogi na południe od Bydgoszczy i pół godziny na północ od Gniezna. Wiosną i latem pobliskie atrakcje – bezcenna starożytna osada i Muzeum Archeologiczne w Biskupinie oraz Muzeum Kolei Wąskotorowej w Wenecji – przyciągały rzesze turystów. W pozostałych miesiącach Żnin pustoszał i pozostawał tylko dla mieszkańców.

W internecie znalazła ogłoszenie o wynajmie apartamentów przy ulicy Browarowej i telefonicznie zarezerwowała pokój jednoosobowy na kilka dni. Nigdy wcześniej nie korzystała z takiego rodzaju noclegu. Jeśli jechała na wakacje ze znajomymi, to wybierali hostel lub kemping, a gdy jeździła z chłopakiem albo rodzicami, to zwykle do hotelu lub pensjonatu. Właściwie dopiero teraz zdała sobie sprawę, że zawsze podróżowała z kimś i nawet nigdy sama nie rezerwowała noclegu. Przez chwilę poczuła się nieswojo i jakoś tak wyjątkowo samotnie – ale tylko przez chwilę. Później powróciły wspomnienia ostatnich dni, ostatnich tygodni. Wydarzenia, które wywróciły jej życie do góry nogami. Ze szczęśliwej, zakochanej dziewczyny z planami na przyszłość stała się nagle porzuconą singielką, bez wsparcia, pieniędzy, domu i pracy. Została z niczym. Najgorzej jednak znosiła rozczarowanie bliskimi osobami. Nie tylko jej nie wsparli, nie pomogli, lecz przyczynili się do całej sytuacji. Nie potrafiła im tego ani zapomnieć, ani wybaczyć. Samotny nocleg wydawał się więc niewielkim poświęceniem w imię odzyskania swojej dumy, świętego spokoju i równowagi psychicznej. Musiała to zrobić. Odejść, uciec natychmiast. Nie widziała już innego wyjścia. Czasami trzeba zaryzykować, żeby zmienić coś w swoim życiu na lepsze.

Na dworze panowały przejmujące zimno i mrok, lecz na szczęście dotarła już do celu, a posesję dobrze oświetlały dwie lampy uliczne. W żadnym z okien domu nie paliło się światło. Może to i dobrze? Rano otrzymała SMS-em jedynie kod do drzwi wejściowych i teraz zastanawiała się, jak pokona wysokie ogrodzenie – przecież nie będzie skakać przez płot jak jakiś włamywacz. Zresztą nigdy nie była typem sportsmenki. Zbliżyła się do bramy i wtedy jej problem sam się rozwiązał – furtka okazała się otwarta. Podeszła do budynku, wtargała niewielką walizkę po kilku schodach i zaczęła wpisywać otrzymany kod na klawiaturze zamka przy drzwiach wejściowych. Z zimna i ze zdenerwowania trzęsły jej się ręce. Po wstukaniu ciągu cyfr usłyszała charakterystyczny brzęk i przekroczyła próg. Apartament numer jeden odnalazła od razu na parterze, po prawej stronie od wejścia. Klucz do niego, przypięty do drewnianego breloka podpisanego wielką czarną jedynką, znajdował się w zamku. Wycierała buty, które po intensywnych opadach deszczu ze śniegiem zostawiały brzydkie błotniste ślady, gdy usłyszała jakby skrzypienie schodów na piętrze. Znieruchomiała, a po chwili zganiła się za swoją reakcję. Ewidentnie oglądała ostatnio za dużo horrorów, w domu przecież miało nikogo nie być. Właścicielka uprzedziła ją już przy rezerwacji pokoju, żeby się nie zdziwiła, bo będzie jedynym gościem.

Zamknęła za sobą drzwi na klucz i wyjęła go z zamka. Włączyła światło, położyła na podłodze dwie torby z zakupami spożywczymi, które zrobiła po drodze, oraz walizkę i zaczęła rozbierać się z czapki, szalika i zimowego płaszcza. Odwiesiła rzeczy na wieszak, a torebkę położyła na stoliku, po czym zaciągnęła rolety w oknie, aby nikt nie mógł jej zobaczyć z zewnątrz.

Wtedy ponownie usłyszała coś, co przypominało skrzypienie schodów.

„Zaczynam mieć paranoję, muszę się uspokoić”, pomyślała.

W pomieszczeniu znajdowały się aż trzy łóżka, na jednym przygotowano kołdrę i dwie poduszki. Zwykle ucieszyłaby się z większej przestrzeni, lecz teraz zdecydowanie wolałaby dostać mniejszy i bardziej przytulny pokój, w którym poczułaby się może choć odrobinę pewniej. Udała się do następnego pomieszczenia, które okazało się sporą kuchnią. Na stole czekała na nią niespodzianka – jej ulubiona czekoladka Lindt w czerwonej folijce i karteczka z napisem:

Życzymy miłego pobytu. Właściciele.

Od razu zjadła pralinę ze smakiem i poszła dalej przez ostatnie drzwi do – jak się okazało – łazienki. Wtedy przypomniała sobie, że nie zabrała żadnego ręcznika. Rozejrzała się nerwowo i w końcu znalazła mały ręczniczek zawieszony za zlewem. Służył raczej do wycierania rąk, ale i do wytarcia po kąpieli w ostateczności też się nada.

Z góry dobiegło kolejne skrzypnięcie, a po chwili usłyszała wyraźnie kroki na schodach i w korytarzu. Znieruchomiała. Tym razem na pewno jej się nie zdawało. Miało nikogo nie być. Może ktoś w ostatniej chwili zmienił zdanie i zarezerwował pokój? Albo to właścicielka po coś przyjechała?

Przestała się zastanawiać, kto to może być, gdyż przeraziły ją kolejne dźwięki. Dochodziły już nie z piętra, ale z parteru, gdzie się znajdowała. Ktoś przekręcił klucz i otworzył drzwi do jej apartamentu. Zlękła się i odruchowo przylgnęła do ściany w łazience. Chwyciła ceramiczny kubek na szczoteczki do zębów i zważyła przedmiot w dłoni. Sama nie wiedziała po co. Czy naprawdę byłaby w stanie rozbić go potencjalnemu napastnikowi na głowie? Nie znalazła nic innego pod ręką, więc tylko mocniej zacisnęła palce na kubku.

Ktoś wszedł do jej pokoju. Chciała krzyknąć, lecz w ostatniej chwili zakryła sobie dłonią usta. Usłyszała toczący się po podłodze przedmiot.

Po krótkiej chwili intruz wyszedł.

„To na pewno właścicielka, pewnie coś jeszcze zostawiła przy wejściu, może kolejną czekoladkę?”, myślała gorączkowo.

Próbowała się uspokoić, ale kolejny dźwięk ją sparaliżował.

Usłyszała odgłos przekręcania klucza w zamku w drzwiach.

Wybiegła z łazienki. Ciągle dzierżąc w ręce ceramiczne naczynie, podbiegła do wejścia. Na podłodze leżał drewniany brelok z numerem pokoju, ale już bez klucza. Ostrożnie chwyciła za klamkę. Ku jej przerażeniu drzwi naprawdę zamknięto od zewnątrz.

Podbiegła do okna. Dopiero teraz dojrzała blokady klamek i metalowe kraty. Zaciągnięto też zewnętrzne rolety. Jak mogła wcześniej tego nie zauważyć? Jak mogła być tak nieostrożna? Wściekła się sama na siebie za tę naiwność, złość jednak szybko ustąpiła fali strachu.

Zaczęła szarpać za klamkę i walić w drzwi.

Bezskutecznie.

Próbowała otworzyć okno, lecz nawet nie drgnęło. Znów chwyciła za klamkę okienną i z całych sił szarpnęła. Plastik się złamał, a kawałek białego uchwytu nie tylko został jej w ręce, ale też skaleczył ją w palec.

Krew z rany zaczęła kapać na podłogę, zostawiając czerwone kleksy.

Została uwięziona.

Ktoś ją tutaj uwięził.

Tym razem się nie powstrzymała i krzyknęła z całych sił.

Teraz – listopad 2023 r.1

Późnym wieczorem Bolesław Sauter kończył właśnie kolejny wpis na swojego bloga Żnin – historia i smaczki. Prowadził go, odkąd tylko kilka lat temu przeszedł na rentę po wypadku samochodowym. Doznał wówczas na tyle poważnych obrażeń ramienia, dłoni i szyi, że wielogodzinna praca w redakcji nad tekstami albo jazda samochodem podczas zbierania materiału do artykułów nie wchodziły w grę. Z początku nie wyobrażał sobie siedzenia w domu całymi dniami, ale z czasem przywykł i wpadł na pomysł założenia bloga o swoim rodzinnym mieście. Dzisiaj, jako pięćdziesięciosiedmiolatek, należał pewnie do najstarszych blogerów w kraju. I kompletnie się tym nie przejmował. Zawsze interesował się czymś innym niż rówieśnicy, a przez prawie trzydzieści lat pracy w dziennikarskim fachu obył się z poruszaniem w czeluściach internetu na tyle, aby dziś czuć się w sieci jak ryba w wodzie.

Kończył ostatnie zdania i pozostało mu już tylko przeczytanie i sprawdzenie całości, gdy z pracy nad tekstem wyrwał go dziwny, przejmujący huk za oknem. Huk niepodobny do niczego. Ronald – jego dorodny kocur rasy maine coon – zerwał się na równe nogi, a Bolesław wstał gwałtownie z krzesła i wypadł na balkon.

Porywisty wiatr zerwał się już kilka godzin wcześniej, Bolesław jednak nie miał żadnych kwiatów doniczkowych ani innych przedmiotów, które mogłyby spaść czy się stłuc. Wichura szarpiąca gałęziami drzew i ulewa w połączeniu z ciemnością przełamywaną jedynie lichym światłem latarni znacznie zmniejszały widoczność, dlatego z początku nie mógł dojrzeć źródła hałasu. Kiedy jednak spojrzał na swoją antenę satelitarną, zrozumiał, co się wydarzyło. Talerz był całkowicie przekrzywiony – wisiał poziomo i przypominał latający spodek. Mężczyzna podszedł bliżej i zobaczył resztki przemoczonej tektury pozostałe na czaszy anteny. Wychylił się i spojrzał w dół, gdzie w ogródku leżał winowajczy karton, a obok kilka następnych. Od tygodnia trwał remont dachu w jego bloku – montowano na nim wiatrowe wentylatory dachowe. Gdy w południe szedł do Netto po większe zakupy, widział wielkie kartonowe opakowania ze stalowymi wentylatorami rozłożone przy klatce. Spotkał też pracowników firmy remontującej SPLIT, którzy dźwigiem transportowali paczki na górę. Najwyraźniej źle zabezpieczono kartony, które namokły i pod wpływem potężnej wichury zleciały z dachu bloku, a jeden z nich trafił prosto w antenę satelitarną Bolesława. „Niech to szlag!”, pomyślał. Nawet dwa miesiące nie cieszył się nowym pakietem telewizyjnym. Wrócił do pokoju i włączył telewizor, choć nie robił sobie specjalnych nadziei – i słusznie. Na sześćdziesięciocalowym ekranie zobaczył szare tło z czarnym komunikatem „Brak połączenia sieciowego”.

Mężczyzna narzucił na plecy młodzieżową bluzę z kapturem, wszak uważał, że na swetry i kamizelki wędkarskie jest jeszcze za młody, z szafki z narzędziami wyjął klucz, po czym wrócił na balkon. Próbował dokręcić cztery nakrętki mocujące talerz, aby ten za chwilę nie runął na ziemię, metalowe części okazały się jednak mokre i śliskie. Po chwili siłowania się z nimi Bolesław nie czuł palców z zimna. Ostatecznie udało mu się wzmocnić uchwyt, natomiast przekrzywionym talerzem i niedziałającą telewizją planował zająć się nazajutrz. Widział na drzwiach klatki schodowej informację o remoncie dachu i telefon kontaktowy do firmy SPLIT – uznał, że rano przejdzie się spisać numer i zgłosi szkodę. Jeśli pracownicy będą się wypierać, zadzwoni do spółdzielni mieszkaniowej. Miał pecha, że feralny karton uderzył akurat w jego antenę, ale tak naprawdę mogło dojść do dużo większej tragedii – na przykład gdyby ktoś akurat przechodził chodnikiem i dostał ciężkim, namokniętym kartonem w głowę. Zważywszy na to, że spory talerz anteny, przykręcony na cztery śruby, obrócił się jak zabawka, powodując przy tym straszliwy huk, to siła uderzenia musiała być znaczna i mogła kogoś poważnie skrzywdzić lub nawet zabić.

Sauter sięgnął po swój smartfon, aby w bladym świetle latarni ulicznej sfotografować kartony w ogródku pod balkonem oraz resztki rozmokłej tektury pozostałe na czaszy satelity. Obawiał się, że pracownicy firmy zaprzeczą, że zostawili opakowania na dachu, a tak – będzie miał dowód. Osłaniając jedną ręką telefon przed deszczem, który zacinał pod kątem wprost w ekran jego smartfonu, zrobił zdjęcie uszkodzonego talerza wraz z pozostałościami tektury. Teraz czekało go trudniejsze zadanie – wychylenie się przez balustradę i sfotografowanie kartonów rozrzuconych na trawniku. Gdy Bolesław próbował złapać ostrość, zachwiał się i śliski od deszczu telefon omal nie wypadł mu ze zgrabiałych rąk. Przetarł ekran rękawem bluzy i ponowił próbę zrobienia zdjęcia.

Gdy ustawił wreszcie smartfon, dojrzał coś dziwnego w piętrowym domu naprzeciwko. Nie zważając na deszcz, przyglądał się dwóm postaciom, próbując zrozumieć oglądaną sytuację. Jedna z osób, dość rosła, wyglądająca na mężczyznę, wyrzucała drugą, drobniejszą, przez barierkę balkonu. Wszystko działo się bardzo szybko, płynnie, jakby ta osoba nie zawahała się ani na moment. Wyrzucane ciało wyglądało na całkowicie bezwładne, a po przerzuceniu przez balustradę zawisło.

Zawisło na sznurze wisielczym.

Dziewięć miesięcy wcześniej – luty 2023 r.2

Godziny nigdy nie wydawały jej się tak długie jak tej nocy. Naszła ją błaha refleksja, że śpiąc, tak naprawdę nie czujemy, jak długo trwa noc, i nie doceniamy błogosławieństwa wielogodzinnego, nieprzerwanego snu. Natomiast kiedy chcemy, lecz nie możemy spać, wszystko wydaje się dłuższe, gorsze, ciemniejsze, a kolejne minuty i godziny nocy wloką się niemiłosiernie. Do jednej ze straszniejszych tortur, jakie stosowano w historii, zaliczało się przecież właśnie niepozwalanie torturowanej osobie zasnąć. Od lat uznaje się zresztą zmuszanie do bezsenności za łamanie praw człowieka. Kiedyś nie rozumiała, dlaczego; wydawało jej się to bowiem łagodną formą kary, zwłaszcza w porównaniu do bolesnych tortur, takich jak wyrywanie paznokci czy podtapianie. Dzisiaj uznawała zabranianie spania za piekło.

Od kilku dni dużo czytała w internecie o deprywacji snu, czyli spaniu mniej, niż nasz mózg potrzebuje, by prawidłowo pracować. Konsekwencje długotrwałego deficytu snu mogą zagrażać normalnemu funkcjonowaniu organizmu, zdrowiu, a nawet życiu. Rozdrażnienie, spadek odporności, problemy z koncentracją i pamięcią, zaburzenia widzenia, omdlenia, zawroty czy bóle głowy to były jedne z najłagodniejszych skutków. Zaczynała odczuwać większość z nich.

Jej córka Nela urodziła się trzy tygodnie temu jako zdrowy, śliczny noworodek z dziesiątką w skali Apgar. Róża marzyła o dziecku, a zadowolenie z macierzyństwa przerosło jej oczekiwania. Czuła, jakby ktoś wrzucił ją do wanny wypełnionej szczęściem i bezwarunkową miłością. Niestety, jej organizm nie najlepiej znosił połóg. Najpierw wykańczający był sam trzydziestogodzinny poród z bolesnymi skurczami i ciągle zbyt małym rozwarciem; w dodatku gdy tętno dziecka zaczęło się wahać, zakończył się cesarskim cięciem. Przez pierwszy tydzień po narodzinach Neli wstawanie, chodzenie, korzystanie z toalety czy choćby siadanie dla jej mamy były gehenną. Po kolejnych dwóch tygodniach Róża czuła się lepiej, co nie znaczyło, że dobrze. Nadal krwawiła, szwy ciągnęły, a całe podbrzusze boleśnie rwało. Zdarzały się mdłości i wymioty. Nabrzmiałe od mleka piersi i poranione sutki paliły przy każdym karmieniu. Mimo to po świecie nie chodziła szczęśliwsza osoba od Róży. Kobieta płakała ze wzruszenia i radości, patrząc na swoją córeczkę, na swojego kochanego aniołka. Płakała też bez powodu, sama nie rozumiejąc dlaczego, ale znała przyczynę swojej nadzwyczajnej emocjonalności – hormony po porodzie, i te stany znosiła z cierpliwością. Marzyła o macierzyństwie od lat, a gdy okazało się, że urodzi dziewczynkę, bała się tylko przebudzenia z tego pięknego snu, który okazał się jawą.

Z drugiej strony rodzicielstwo obnażyło przed Różą inną, smutną prawdę – prawdziwe oblicze jej męża. Jacek okazał się wyzutym z empatii i zrozumienia egoistą, a przy tym zwolennikiem konserwatywnego podejścia do podziału ról domowych – kobieta miała się zajmować dzieckiem i domem, a mężczyzna pracą. Nie miał tendencji do przemocy czy agresywnego zachowania, lecz brak pomocy i wsparcia wystarczająco raniły jego żonę.

Ich małżeństwo trwało trzy lata i jeśli Róża miałaby określić je jednym słowem, to do momentu narodzin córki brzmiałoby ono: średnie. Ani dobre, ani złe, tylko średnie. Bez szaleńczej miłości, wielkich bukietów kwiatów, romantycznych wakacji czy namiętnych uniesień. Raczej poprawny związek z rozsądku. Ona pragnęła stabilizacji i marzyła o zostaniu mamą, on miał swoje mieszkanie po babci w żnińskim bloku i bardzo chciał się ożenić – a właściwie chciała tego jego rodzina.

I tak po kilkunastu randkach podjęli decyzję o zalegalizowaniu związku i wspólnym zamieszkaniu. Na początku jakoś im się układało, później zaczęli się sporo kłócić, ale Róża uznała, że to naturalna kolej rzeczy i muszą się dotrzeć. W końcu odsunęli się od siebie, stając się bardziej współlokatorami niż małżonkami. Sypiali ze sobą raz, góra dwa razy w miesiącu, co nie wróżyło dobrze młodemu małżeństwu. W ogóle cały ich związek jakby szybko się postarzał – ktoś obserwujący ich z boku mógłby powiedzieć, że żyją ze sobą już od dekad i to niezbyt szczęśliwie.

Róża zajmowała się domem, a Jacek pracował jako urzędnik w starostwie. Popołudniami mężczyzna spędzał czas, oglądając telewizję, drzemiąc na kanapie lub odwiedzając swoich rodziców, którzy zdaniem Róży zachowywali się wobec swojego jedynaka nadopiekuńczo – zwłaszcza mama Jacka, Anastazja. Synową Woskalowie traktowali z kolei dość chłodno – przede wszystkim teść, Leon, nie krył antypatii względem Róży. Niby rodzice Jacka się ucieszyli, że blisko czterdziestoletni mężczyzna znalazł sobie partnerkę życiową i się ustatkował, lecz dali do zrozumienia, że nie do końca tak sobie wyobrażali kandydatkę na żonę syna. Leon od początku dość jasno okazywał sprzeciw wobec ich małżeństwa, a Anastazja doradzała, aby może jeszcze trochę zaczekali z formalizacją związku.

Róża nie jawiła się Woskalom jako wymarzona synowa: bez stałej pracy, bez mieszkania, bez kontaktu z rodzicami. Gdy poznała Jacka, mieszkała w wynajmowanej kawalerce. Dorabiała, opiekując się starszą panią – robiła jej zakupy, sprzątała, gotowała, pomagała przy toalecie. Zarabiała niewiele, ale darzyła panią Bognę dużą sympatią i chętnie u niej przebywała. Tak przynajmniej było do czasu zajścia w ciążę, którą młoda mężatka znosiła ciężko. Musiała zrezygnować z pracy u emerytki, a ze względu na zagrożenie dla dziecka i cukrzycę ciążową ostatni trymestr Róża właściwie przeleżała, słuchając przy okazji niewybrednych docinek najbliższych na temat swojego lenistwa. Zwłaszcza teść często powtarzał, że ciąża to nie choroba i że za jego czasów to kobiety „szły w pole robić z brzuchem, a nie bimbały całymi dniami”. Teściowa zdawała się bardziej wyrozumiała, lecz nie zwykła wyrażać swoich poglądów na głos, w szczególności przy Leonie. Czasem, gdy zostawała z Różą sama, to napomykała coś w stylu: „My, kobiety, musimy być dzielne, tak już natura nas stworzyła” albo „Wytrzymaj, Różyczko, jeszcze trochę i rany się zagoją, a dziecko zacznie przesypiać noce”.

Po narodzinach Neli Róża szybko zrozumiała swoje położenie – mogła liczyć tylko na siebie. Teściowie dopiero co przeszli na emeryturę, wykupili działkę rekreacyjną pod Żninem i uważali, że odchowali już swojego syna, a teraz, po kilkudziesięciu latach pracy, mają prawo do odpoczynku. Anastazja starała się czasem pomóc, ale tłamszona przez męża niespecjalnie miała jak. Z kolei Jacek wracał ze starostwa w swoim mniemaniu wykończony pracą biurową i spędzał z córką niewiele czasu. Później twierdził, że musi się położyć i odpocząć po ciężkim dniu, oczywiście po zjedzeniu domowego, najlepiej dwudaniowego obiadu, przygotowanego przez żonę. Kilka dni wcześniej, po tym, jak Nelcia miała w nocy kolkę, Róża nie miała siły zrobić zakupów na obiad, więc podała Jackowi pierogi z paczki, których opakowanie zawsze trzymała w zamrażalniku na wszelki wypadek. Mąż co prawda zjadł całą zawartość talerza, ale po obiedzie wyszedł, jak to ujął, na „prawdziwy” obiad do rodziców. Po godzinie teść zadzwonił do Róży z pretensjami, że jego syn przygarnął Różę pod swój dach, zarabia na dom, a ona nawet porządnego obiadu nie potrafi zrobić i co z niej za żona. Nie krzyczał, powiedział to wszystko spokojnym tonem, ale synowa i tak płakała przez godzinę po tej rozmowie.

Do Róży docierało, że znalazła się w sytuacji bez wyjścia. Nie miała dokąd pójść. Nie wyobrażała sobie powrotu do domu rodzinnego – nigdy nie zgotowałaby Nelci piekła, które sama przeszła z rodzicami. Nie zarabiała, więc nie było jej stać na kupno, a nawet wynajem mieszkania. Miała odłożone trzy tysiące złotych, które ukrywała przed mężem, ale to było o wiele za mało na nowy start. Pani Bogna może i by je przygarnęła, lecz sama mieszkała w ciasnej kawalerce, więc dla matki z noworodkiem na pewno nie wystarczyłoby tam miejsca. Róża musiała więc zostać z Jackiem, przynajmniej do momentu, aż Nelcia nie pójdzie do przedszkola (żłobek według jej teścia i Jacka był dobry dla sierot), a ona nie wróci do pracy. Wiedziała, że wcześniej nie uda jej się połączyć opieki nad dzieckiem z żadnym zatrudnieniem. Najbardziej bała się, że pani Bogna znajdzie wkrótce kogoś na zastępstwo za nią i w ogóle nie będzie miała do czego wracać.

Dochodziła druga trzydzieści w nocy, a Róża karmiła córkę piersią od dwudziestu minut. W końcu powoli wstała i próbowała delikatnie odłożyć dziecko do łóżeczka. Poślizgnęła się jednak na pielusze tetrowej, która musiała spaść jej na podłogę podczas karmienia. Nie upuściła córki, ale gwałtowny ruch wybudził dziecko, które zareagowało krzykiem. Matka przytuliła dziewczynkę i zaczęła kołysać, lecz przestraszona Nelka płakała coraz głośniej. Wtem Róża usłyszała dźwięk otwieranych drzwi salonu. Jacek spał oddzielnie od powrotu Róży i Neli ze szpitala, argumentując to potrzebą wyspania się do pracy. Tak się ucieszyła, że mąż usłyszał płacz Nelci i postanowił jej pomóc! Pomyślała, że może go jednak nie doceniała, ale gdy tylko stanął w drzwiach, zrozumiała, jak naiwna była jej myśl.

– Czy możesz wreszcie uciszyć dziecko? Tak ciężko zrozumieć, że muszę się wyspać przed pracą? – żalił się od progu Jacek, bez wrzasku, ale z wyraźną pretensją w głosie, nie widząc lub nie chcąc widzieć stanu, w jakim znajdowała się jego żona.

– Poślizgnęłam się na pieluszce, gdy odkładałam Nelcię do łóżeczka – powiedziała cicho Róża, kołysząc córkę.

– No to uważaj bardziej, jeszcze tego brakuje, żebyś upuściła nasz skarb.

Przewrócił oczami i podszedł do płaczącego noworodka.

– No już, już, śpij, aniołku.

– Czy możesz ją przez chwilę potrzymać? Muszę iść do toalety – poprosiła.

Spojrzał na nią z wyrzutem.

– Oczywiście – odparł z ironią, lecz wziął córkę na ręce i zaczął kołysać.

Róża poczłapała do łazienki, z bólem usiadła na sedesie i zaczęła płakać. Bezdźwięcznie, niemo. Łzy po prostu spływały jej strużkami po policzkach. Nie chciała, żeby Jacek usłyszał jej szloch, bo pewnie skomentowałby, że się maże jak dziecko. Skorzystała boleśnie z toalety, obmyła twarz wodą i wróciła do sypialni. O dziwo, Nelka uspokoiła się w ramionach taty. Dobre i to.

– No wreszcie! Ile można czekać? – mruknął i przekazał jej śpiącą córkę na ręce. – Ty ją odłóż, bo ja nie wiem jak. Idę się położyć, choć i tak w pracy będę nieprzytomny przez tę nocną akcję. Ty sobie jutro odeśpisz, jak mała pójdzie spać.

Wyszedł. Bez dobranoc, bez przytulenia, bez dobrego słowa.

Róża odłożyła śpiącą Nelę, a sama skuliła się na łóżku. Łzy płynęły z jej opuchniętych oczu.

Teraz – listopad 2023 r. 3

Mimo deszczu i szoku Bolesławowi udało się zrobić zdjęcie zbrodni, której był świadkiem. Wpadł do pokoju, następnie trzęsącymi się rękoma włożył buty i wybiegł z mieszkania. W ostatniej chwili odruchowo cofnął się po nóż. Po drodze zadzwonił pod numer alarmowy i poprosił operatora o przysłanie patrolu. Pobiegł do domu, z którego przed chwilą ktoś wyrzucił ciało na sznurze. Dystans wynosił nie więcej niż dwadzieścia metrów, lecz wiatr i ulewa znacznie spowalniały mężczyznę. Poza tym Bolesław do młodzieńców już nie należał. Może nie miał złej kondycji, ale z dwudziestolatkami nie mógł się równać, a niesprawna ręka spowolniła ubieranie butów i raz upuścił przez nią nóż.

W końcu dotarł na miejsce. Piętrowa willa została wybudowana przed kilkoma laty i z tego, co mężczyzna kojarzył, nikt nie mieszkał tam na stałe – funkcjonowały tam apartamenty do wynajęcia.

Zatrzymał się przed płotem. Na balkonie nie zauważył już nikogo, w oknach panowała ciemność. Stał sam na środku trawnika i rozglądał się nerwowo, a ciszę zakłócała jedynie nawałnica, która nie zdawała się słabnąć – wręcz przeciwnie.

W obliczu makabrycznego wydarzenia, którego przed chwilą był świadkiem, nie przeszkadzało mu, że deszcz zdążył całkowicie przemoczyć mu bluzę, piżamę i buty, a woda kapała z kaptura na twarz i oczy. Zadzwonił do furtki.

Cisza.

Pomyślał o wejściu przez płot, ale wolał poczekać na policję. Bał się zatarcia śladów – nie miał pewności, czy w deszczu jakiekolwiek pozostaną, nie znał się zbytnio na kryminalistyce, ale był ostrożny.

Po kilku minutach zjawił się radiowóz.

– Świetnie, że panowie już są, to ten dom! Trzeba tam natychmiast wejść, wewnątrz może nadal ukrywać się sprawca! – wykrzyczał niemal jednym tchem.

Rozczarował go fakt, że nie znał żadnego z policjantów. Kiedyś niemal cała komenda to byli jego znajomi albo koledzy, ale niestety większość zdążyła odejść już na wczesną emeryturę.

– Spokojnie, proszę się odsunąć, a my wejdziemy do środka.

Ku zdziwieniu Bolesława policjanci zadzwonili dzwonkiem przy furtce i czekali długie sekundy, nie spiesząc się. Sauter może nie oczekiwał, że funkcjonariusze niczym w filmach akcji od razu wyważą drzwi i wpadną do środka z okrzykiem „Ręce do góry! Stój, bo strzelam!” czy „Ani kroku dalej!”, jednak ich spokój, a wręcz opieszałość, drażniły go.

– Nie, nie! Panowie, ja już dzwoniłem, nikt nie odpowiadał! Musicie tam natychmiast wejść!

– Proszę wrócić do domu – odparł jeden z policjantów dość znudzonym tonem.

Sauter go nie posłuchał. Deszcz nie był już tak ulewny, wichura też ustępowała, więc nie zamierzał wracać do siebie. W końcu, ku zadowoleniu rencisty, policjanci przeszli przez niewysokie ogrodzenie i dotarli do drzwi wejściowych, które otworzyły się od razu po naciśnięciu klamki. Funkcjonariusze zniknęli za progiem. Sauter czekał w nerwach i nasłuchiwał. Ściskał w dłoni rękojeść kuchennego noża, który okazał się zupełnie zbędny. Zresztą co on sobie wyobrażał? Że dźgnie sprawcę? Przecież to bez sensu. A może gdyby nie cofnął się po nóż, zdążyłby uratować ofiarę? Pomyślał, że teraz już takie gdybanie na nic się zda, mógł tylko stać i obserwować policyjne działanie.

Po kilku minutach funkcjonariusze wreszcie wyszli.

Sami.

– I co? – spytał od razu.

– I nic – odrzekł młodszy, najwyżej dwudziestokilkuletni funkcjonariusz, ponownie przechodząc przez ogrodzenie. – Miał pan wrócić do domu.

– Jak to nic?! Nie złapaliście go? Nie ma żadnych śladów? To znaczy, że morderca zdążył uciec, trzeba go natychmiast szukać! A co z ofiarą?!

– Proszę pana, niech pan wróci do domu, położy się, w taką pogodę w pana wieku łatwo się zaziębić.

– Czy bierze pan jakieś leki nasenne albo nasercowe? A może jakąś nalewkę dla zdrowotności? – wtrącił starszy, około trzydziestoletni mundurowy.

Sauter stał oniemiały i wpatrywał się w policjantów, jakby mówili w innym języku albo w ogóle przybyli z innej planety.

– Nie biorę żadnych leków, nic nie piłem ani nie jest mi zimno! Zresztą co to ma do rzeczy? Musicie natychmiast szukać tego człowieka! No i ciała ofiary! A może ona jeszcze żyje? Zabójca nie mógł uciec daleko, minęło niewiele czasu, zresztą pewnie nie spodziewa się, że ktoś będzie go szukał. Jestem pewien, że mnie nie widział.

Młodszy funkcjonariusz podszedł do Bolesława i zaczął tłumaczyć jeszcze raz, tym razem powoli, jak rodzic małemu dziecku:

– Proszę pana, nic nie wskazuje na to, aby w tym domu doszło do jakiejkolwiek zbrodni. W środku nikogo nie ma, dookoła domu też nic. Może zwyczajnie przyśniło się to panu? Taka pogoda rodem z filmu grozy, ulewa, wichura, to pobudza wyobraźnię.

– Niech pan wraca do siebie, zrobi sobie gorącą herbatę i się położy – dodał drugi.

– Mam zdjęcie, proszę zobaczyć. – Bolesław nie poddawał się i podał mężczyznom telefon z wyświetloną fotografią.

Młodszy policjant wziął do ręki smartfon, drugą ręką zasłonił ekran przed deszczem. Po chwili pokazał zdjęcie koledze. Spojrzeli na siebie wymownie.

– Przykro mi, ale tutaj nic nie widać – skwitował funkcjonariusz, a jego kolega pokiwał jedynie głową.

– Bo to tylko telefon, mały ekran, zresztą jest ciemno. Możecie panowie zgrać na komputer, na dużym monitorze i przy normalnym oświetleniu obraz na pewno będzie wyraźniejszy.

– Proszę wrócić do siebie, zamknąć drzwi na klucz i się położyć. Może ktoś przyjechać do pana, żeby pomóc się panu uspokoić? – spytał ze szczerą troską w głosie dwudziestokilkulatek.

– Jestem spokojny, do cholery! Poza tym wiem, co widziałem – zarzekał się stanowczo Sauter, nie kryjąc nerwów i zaprzeczając tym samym swojemu rzekomemu opanowaniu. – Nie spiszecie nawet moich zeznań?

– Nie ma takiej potrzeby. Dobranoc panu – odparł starszy z policjantów i obaj skierowali się do samochodu.

Do Bolesława zaczęło docierać, jak wyglądała cała sytuacja – policjanci mieli go za obłąkanego staruszka, który naćpał się lekami nasercowymi i coś mu się ubzdurało. Albo dziabnął sobie herbatkę z prądem i miał pijackie zwidy. A on doskonale wiedział, czego był świadkiem i że trzeba było działać natychmiast. Miał jednak świadomość, że nic więcej nie wskóra, musi odpuścić. Przynajmniej w tej chwili i w tej rozmowie. Zawrócił więc w kierunku domu, zastanawiając się, co powinien zrobić dalej. Na pewno nie pozwoli, żeby winny nie został ukarany.

Oćma

Copyright © Hanna Szczukowska-Białys 2025

Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo SQN 2025

Redakcja – Ewa Cat Mędrzecka

Korekta – Dominika Kowalska, Julia Młodzińska

Opracowanie typograficzne i skład – Joanna Pelc

Przygotowanie e-booka – Natalia Patorska

Projekt okładki – Paweł Szczepanik / BookOne.pl

Fotografia na okładce – Tutatamafilm / shutterstock.com

All rights reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone.

Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.

Drogi Czytelniku,

niniejsza książka jest owocem pracy m.in. autora, zespołu redakcyjnego i grafików.

Prosimy, abyś uszanował ich zaangażowanie, wysiłek i czas. Nie udostępniaj jej innym, również w postaci e-booka, a cytując fragmenty, nie zmieniaj ich treści. Podawaj źródło ich pochodzenia oraz, w wypadku książek obcych, także nazwisko tłumacza.

Dziękujemy!

Ekipa Wydawnictwa SQN

Wydanie I, Kraków 2025

ISBN mobi: 9788383306988

ISBN epub: 9788383306995

Wydawnictwo SQN pragnie podziękować wszystkim, którzy wnieśli swój czas, energię i zaangażowanie w przygotowanie niniejszej książki:

Produkcja: Kamil Misiek, Joanna Pelc, Joanna Mika, Grzegorz Krzymianowski, Natalia Patorska, Katarzyna Kotynia

Design i grafika: Paweł Szczepanik, Marcin Karaś, Julia Siuda, Zuzanna Pieczyńska

Promocja: Aleksandra Parzyszek, Piotr Stokłosa, Łukasz Szreniawa, Małgorzata Folwarska, Marta Ziębińska, Natalia Nowak, Martyna Całusińska, Ola Doligalska, Magdalena Ignaciuk-Rakowska

Sprzedaż: Tomasz Nowiński, Patrycja Talaga

E-commerce i it: Tomasz Wójcik, Szymon Hagno, Marta Tabiś, Marcin Mendelski, Jan Maślanka, Anna Rasiewicz

Administracja: Monika Czekaj, Małgorzata Pokrywka

Finanse: Karolina Żak

Zarząd: Przemysław Romański, Łukasz Kuśnierz, Michał Rędziak

www.wsqn.pl

www.sqnstore.pl

www.labotiga.pl