Overthinking - Fenne David - ebook

Overthinking ebook

Fenne David

0,0
43,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Studenckie życie w Londynie miało być nowym początkiem. Po cudownym lecie spędzonym z Troyem, Steven Percival czuł, że w końcu panuje nad swoimi mocami emomancji – nadprzyrodzoną zdolnością, która potrafi zamienić emocje w rzeczywistość. Ale marzenia o spokojnej codzienności szybko rozwiewają się niczym mgła na wietrze.

Współlokatorzy przyprawiają o ból głowy, napięcia w grupie przyjaciół są coraz bardziej wyczuwalne, a na dodatek Steven i Troy zostają wciągnięci w mroczną misję przez tajemniczą organizację DEMA. To, co miało być zwykłym życiem studenckim, zamienia się w wir tajemnic, zderzający przeszłość z teraźniejszością i zmuszający Stevena do kwestionowania nie tylko tego, co dzieje się wokół niego, ale i tego, kim naprawdę jest.

W tej queerowej powieści fantasy pełnej dramatów, emocjonalnych zawirowań i niespodziewanych zwrotów akcji Steven przekonuje się, że czasami największym wyzwaniem jest zrozumienie samego siebie – zwłaszcza, gdy twoje myśli mogą wpłynąć na świat w sposób, o którym inni mogą tylko pomarzyć.

Dla fanów Alice Oseman, F.T. Lukensa i Erika J. Browna, Overthinkingto kolejna emocjonująca odsłona trylogii, która pochłania niczym wir – i nie wypuszcza, dopóki nie dotrzesz do ostatniej strony.

Trzymająca w napięciu fabuła, połączona z uroczymi postaciami, sprawia, że jest to inteligentna, dowcipna i absolutnie wciągająca lektura. SIMON JAMES GREEN, autor książki Boy Like Me

David Fenne (ur. ok. 1990) – brytyjski pisarz, aktor i komik improwizacyjny. Pochodzi z małej wioski w nadmorskim Dorset, a od 2012 roku mieszka w Londynie. Studiował American Theatre Arts w Rose Bruford College oraz przez pół roku kształcił się na Syracuse University w Nowym Jorku. Jego pierwsza sztuka, “The Empire Has Fallen”, została wystawiona w 2019 roku i w humorystyczny sposób przedstawiała upadek dystopijnego rządu. Jest autorem powieści “Overemotional” (2023), będącej queerową, urban fantasy dla młodzieży, w której główny bohater manifestuje swoje emocje w odwrócony sposób. Fenne mieszka w południowo-wschodnim Londynie ze swoim mężem, Johnem.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Ma­mie, dzięki któ­rej na­uczy­łem się po­dą­żać za ma­rze­niami.

Ta­cie, dzięki któ­remu na­uczy­łem się nie­ustan­nie żar­to­wać pod­czas tej po­dróży.

I Bar­ney­owi, który na mnie szcze­kał, kiedy pi­sa­łem.

Je­ste­ście naj­lepsi.

Od au­tora

OVER­THIN­KING to książka o prze­mia­nie. Opo­wiada o mło­dych lu­dziach, któ­rzy za­czy­nają ro­zu­mieć, ja­kimi do­ro­słymi się stają. Po­dob­nie jak w pierw­szym to­mie, OVE­RE­MO­TIO­NAL, jej głów­nymi te­ma­tami są przy­jaźń, hu­mor i mi­łość, ale od czasu do czasu po­ja­wiają się mrocz­niej­sze kwe­stie. Po­wieść za­wiera na­wią­za­nia do eks­pe­ry­men­tów me­dycz­nych i prze­mocy do­mo­wej oraz opisy de­pre­sji, nad­uży­wa­nia al­ko­holu na kam­pu­sie uni­wer­sy­tec­kim i ze­społu stresu po­ura­zo­wego (PTSD). Po­ja­wiają się w niej rów­nież wątki nad­uży­wa­nia wła­dzy wo­bec nie­let­nich i gro­omingu, ale w kon­tek­ście wy­ko­rzy­sty­wa­nia osób z ra­cji ich su­per­mocy, bez aspek­tów sek­su­al­nych.

Za­miesz­czam tę notkę w miej­sce tra­dy­cyj­nego ostrze­że­nia o tre­ściach wraż­li­wych, aby osoby wy­czu­lone na pewne te­maty miały świa­do­mość ich wy­stę­po­wa­nia w okre­ślo­nym kon­tek­ście.

1

Ste­ven

Ostatni dzień przed wy­jaz­dem na stu­dia był naj­lep­szym w moim ży­ciu. Nie żeby wy­da­rzyło się coś szcze­gól­nego. Nie wy­gra­łem na lo­te­rii ani nie obu­dzi­łem się na­gle, wy­glą­da­jąc jak ten gość, który gra Su­per­mana. W su­mie na­wet nie ro­bi­łem tego dnia ni­czego nad­zwy­czaj­nego (co za­krawa na iro­nię, jako że po­sia­dam su­per­moce). Po pro­stu po­sze­dłem ze zna­jo­mymi do knajpy i miło spę­dzi­łem czas.

Choć fak­tem jest, że jesz­cze rok temu nie mo­głem so­bie po­zwo­lić na­wet na uśmie­szek w miej­scu pu­blicz­nym, je­śli nie chcia­łem spo­wo­do­wać bi­blij­nego ka­ta­kli­zmu czy skrę­cić ko­muś karku. Moje moce wy­wo­łują ob­jawy prze­ciwne do emo­cji, które od­czu­wam. To­talny no­kaut, gdy czło­wiek do­ra­sta i ste­rują nim hor­mony. Na­dal zresztą mu­szę uwa­żać. Ta­nia ob­rączka na­stroju, z którą się nie roz­staję, nie­ustan­nie przy­po­mina mi, jak bli­ski je­stem ka­ta­strofy nu­kle­ar­nej. Ob­ra­cam ją na palcu i wczu­wam się my­ślami we wszyst­kie skrawki emo­cji, które w niej umie­ści­łem. Ostat­nio jest tam znacz­nie wię­cej szczę­ścia.

Bo cze­muż by nie? Ży­cie stało się cał­kiem zno­śne. Lato spę­dzi­łem z mo­imi ulu­bio­nymi ludźmi, le­żąc na plaży. Te­raz sie­dzimy w knaj­pie Tipsy Frog w cen­trum mia­sta na ostat­nim wspól­nym pi­wie. Do­słow­nie jed­nym ostat­nim pi­wie, bo Freya musi jesz­cze po raz dzie­wiąty zmie­nić plan po­dróży, Troy idzie wie­czo­rem na ko­la­cję ze swoją cio­cią, a ja wciąż nie je­stem spa­ko­wany. Ale nie mam spiny. Wrzucę wszystko do pu­deł i po spra­wie. Jest nie­dziela, w ba­rze pa­nuje spory ruch, mimo to Freya za­jęła dla nas boks w rogu, do­sia­da­jąc się do star­szej pary, którą dość szybko spło­szy­li­śmy.

Pa­trzę, jak Freya z Troyem wra­cają do sto­lika, ostroż­nie nio­sąc na­sze na­poje. Freya, wy­glą­da­jąca w over­si­zo­wym weł­nia­nym swe­trze i be­re­cie jak ludz­kie wcie­le­nie sy­ropu dy­niowo-ko­rzen­nego, sta­wia na stole ró­żowe wino dla sie­bie i duże piwo dla Mar­cusa. Nie poj­muję, jak on może to pić. Dla­czego, kiedy do­ra­sta­łem, nikt mi nie po­wie­dział, że piwo sma­kuje jak bąki? Na wi­dok Troya usta roz­sze­rzają mi się w uśmie­chu Kota z Che­shire. W tej ko­szuli w czer­wono-czarną kratę wy­gląda jak drwal z ka­len­da­rza dla ge­jów. On rów­nież po­syła mi swój świe­cący uśmiech o mocy ty­siąca gi­ga­wa­tów, po­da­jąc bu­telkę owo­co­wego cy­dru, i znów, po raz mi­lio­nowy, mu­szę się uszczyp­nąć, bo nie mogę uwie­rzyć, że on na­prawdę jest moim chło­pa­kiem. On wy­brał mnie.

Czę­sto za­sta­na­wiam się dla­czego. Je­stem chudy jak szczapa i mu­szę uwa­żać, żeby przy­pad­kiem nie oka­le­czyć ko­goś po­stron­nego swo­imi mo­cami, gdy się ca­łu­jemy. Z pew­no­ścią ist­nieją lep­sze par­tie ode mnie. Z dru­giej strony w ta­kim ma­łym mia­steczku jak Dor­set ma­tu­rzy­sta gej rze­czy­wi­ście może mieć ogra­ni­czone pole ma­newru. Na szczę­ście za każ­dym ra­zem, gdy wpa­dam w tę kró­li­czą norę, wy­star­cza jedno spoj­rze­nie na jego nie­do­rzecz­nie przy­stojną twarz i po pro­stu cie­szę się, że mia­łem farta. Wie­cie, da­ro­wany koń, zęby i tak da­lej.

– Mieli tylko tru­skawkę z li­monką – wy­ja­śnia Troy i czyta ety­kietę na swo­jej bu­telce. Za­wsze za­ma­wia do pi­cia to samo co ja, uro­cze. – O rety! Sam cu­kier. Na­stęp­nym ra­zem za­mówmy whi­sky albo coś.

– Nie! – pro­te­stuję tro­chę zbyt gwał­tow­nie. Po tym, jak ostat­nim ra­zem pi­łem whi­sky, li­za­łem się z ge­ria­trycz­nym wam­pi­rem. Więc jakby tro­chę się zra­zi­łem.

– A Mar­cus da­lej w to­a­le­cie? – dziwi się Freya, prze­ci­ska­jąc się do swo­jego miej­sca na okrą­głej ka­na­pie.

– Taa. Na pewno ci to nie prze­szka­dza? W sen­sie, że on tu jest? – do­py­tuję.

– Już ci to tłu­ma­czy­łam. Ofi­cjal­nie wciąż je­ste­śmy ra­zem. Na­sze ze­rwa­nie upra­wo­mocni się do­piero ju­tro, kiedy wy­je­dziemy.

Prze­wra­cam oczami, sta­ra­jąc się jak naj­le­piej spa­ro­dio­wać ją samą. Mar­cus bę­dzie stu­dio­wał w Shef­field, a Freya je­dzie ze mną i Troyem do Lon­dynu. Uznali więc, że to za duża od­le­głość, i po­sta­no­wili się roz­stać na co naj­mniej rok, żeby oboje mo­gli za­znać „praw­dzi­wego ży­cia stu­denc­kiego”. Czyli ro­bić głu­poty bez obawy, że to dru­gie po­czuje się zra­nione. Co w teo­rii wy­daje się roz­sądne. Na­to­miast w prak­tyce ze­rwali ze sobą trzy mie­siące temu i całe lato trwali w ja­kimś dzi­wacz­nym sta­nie za­wie­sze­nia mię­dzy obo­jęt­no­ścią i chło­dem a przy­wie­ra­niem do sie­bie, jakby któ­reś z nich było umie­ra­jące. He­te­rycy, jak już się prze­ko­na­łem, by­wają mę­czący.

– Tak czy ina­czej, dziś sta­tus na­szego związku jest bez zna­cze­nia – cią­gnie nie­zra­żona moim spoj­rze­niem. – Świę­tu­jemy ostatni wspólny wie­czór jako Czwórka z Grunsby.

– Czwórka z Grunsby? – Pra­wie dła­wię się cy­drem. – Chry­ste, ko­bieto! Kiedy usta­li­li­śmy tę na­zwę?

– A co? Nie po­doba ci się? – pyta nie­win­nie.

– Po­mi­ja­jąc fakt, że nie­omal sta­li­śmy się ofia­rami na­uko­wych eks­pe­ry­men­tów ja­kie­goś sza­leńca, Grunsby to dziura! – Od­ru­chowo się­gam ręką do si­wego pa­sma na swo­jej gło­wie. To po­że­gnalny pre­zent i pa­miątka po tym, jak pra­wie wy­ssano ze mnie ży­cie. – Nie wy­daje mi się, że po­win­ni­śmy być w ja­ki­kol­wiek spo­sób ko­ja­rzeni z tym miej­scem. – Pa­trzę na Troya, szu­ka­jąc w nim wspar­cia.

– A mnie się po­doba – stwier­dza. Zdrajca. – Ko­ja­rzy się z gru­po­wymi po­pi­sami tych czworga dzie­cia­ków z ko­mik­sów o Hol­me­sie.

– No wiesz, Troy. Mógł­byś przy­naj­mniej za­pro­sić mnie na ko­la­cję, za­nim za­pro­po­nu­jesz za­bawy gru­powe. – Freya udaje bli­ską omdle­nia, a Troy się czer­wieni. Bo mój mie­rzący metr dzie­więć­dzie­siąt na­pa­ko­wany chło­pak miesz­ka­jący w Wiel­kiej Bry­ta­nii od roku na­dal ru­mieni się na każdą wzmiankę o naj­drob­niej­szym pod­tek­ście ero­tycz­nym. I wzdryga się, kiedy po­wiem „cho­lera” albo co­kol­wiek in­nego, co we­dług niego jest „brzyd­kim sło­wem”. Jak mó­wię, jest uro­czy i mam wra­że­nie, że być może na­wet go ko...

NOPE.

Emo­cję, która bul­go­cze mi w brzu­chu, szybko wpy­cham do ob­rączki, bę­dą­cej moją puszką. Zer­kam na swoje dło­nie, ale nie świecą (to byłby pierw­szy sy­gnał, że nad­ciąga ma­ni­fe­sta­cja). Wi­docz­nie w porę ją zła­pa­łem. Za każ­dym ra­zem, gdy po­ru­sza się we mnie coś, co choćby mgli­ście przy­po­mina to uczu­cie, mu­szę je na­tych­miast stłu­mić. Co prawda, kiedy ostat­nim ra­zem po­zwo­li­łem mu dojść do głosu, roz­bro­iłem psy­cho­pa­tycz­nego po­ry­wa­cza usi­łu­ją­cego zro­bić ze mnie szczura la­bo­ra­to­ryj­nego. Ale pra­wie go przy tej oka­zji za­bi­łem, wy­sy­sa­jąc z niego ener­gię. Więc le­piej nie wy­wo­ły­wać wilka z lasu.

– Wszy­scy nie­mal tam zgi­nę­li­śmy! – wzbu­rzam się.

– Ra­cja. Ale tam rów­nież na­uczy­łeś się kon­tro­lo­wać swoje moce – przy­po­mina mi Freya.

To prawda. Gdyby nie ze­szło­roczna wy­cieczka do Grunsby-on-Sea, ni­gdy nie spo­tkał­bym jego i nie na­uczył­bym się trzy­mać na wo­dzy swo­ich ma­ni­fe­sta­cji. Mo­ich psi­ku­sów.

Na po­twier­dze­nie słusz­no­ści jej stwier­dze­nia wy­pusz­czam z puszki wą­ską strużkę prze­cho­wy­wa­nej w niej od­razy. Dłoń świeci mi na zie­lono, a kie­li­szek Frei uwal­nia się z jej uści­sku i pę­dzi do mnie.

– Pra­wie to na sie­bie wy­la­łeś! – rzuca ze zło­ścią i wy­rywa mi go z po­wro­tem.

– Pfff! Pro­szę cię! Wiem, co ro­bię.

To rów­nież jest prawda. Mam za sobą cały rok tre­ningu. Głów­nie ćwi­czę przy­cią­ga­nie pi­lota, żeby nie mu­sieć wsta­wać z ka­napy, i wrzu­ca­nie pa­pie­ro­wych ku­lek do śmiet­nika. I poza jed­nym in­cy­den­tem, gdy aku­rat za­po­mnia­łem za­ło­żyć ob­rączki, od czasu Grunsby nie wy­wo­ła­łem żad­nej więk­szej ka­ta­strofy. Żad­nych epic­kich burz z pio­ru­nami ani le­jów kra­so­wych czy przy­pad­kowo spo­wo­do­wa­nych zgo­nów...

NOPE.

Tym ra­zem nie je­stem dość szybki i dłoń za­czyna mi spo­wi­jać czarna smuga. Bu­telka cy­dru, którą wciąż trzy­mam, roz­bły­skuje ja­sno i wszy­scy w knaj­pie od­wra­cają się w moją stronę. Kurde! Za­sy­sam tę ma­ni­fe­sta­cję, ale ciut za późno. Wszy­scy się ga­pią. Wła­śnie dla­tego aku­rat tego wspo­mnie­nia ni­gdy nie przy­wo­łuję. Po­czu­cie winy to emo­cja trudna do prze­chwy­ce­nia. Poza tym ni­gdy nie ma do­brego mo­mentu na wy­zna­nie swo­jemu chło­pa­kowi i naj­lep­szej przy­ja­ciółce, że się przy­pad­kiem za­biło czło­wieka, ca­łu­jąc go na im­pre­zie w ze­szłym roku. Ten te­mat ja­koś ni­gdy nie wy­pływa w na­szych roz­mo­wach.

– Wszystko w po­rządku? – nie­po­koi się Freya, a oczy ma wiel­kie jak ta­le­rze.

– Taa. Tylko się za­my­śli­łem – od­po­wia­dam, le­d­wie po­ru­sza­jąc war­gami i wzro­kiem wier­cąc dziury w swo­ich ko­la­nach. Czuję się jak typ z we­sternu, który wcho­dzi do sa­lo­onu, gdzie wszy­scy za­sty­gają i tak­sują go spoj­rze­niami. Za­że­no­wany.

Ką­tem oka do­strze­gam, że Freya marsz­czy czoło. Wie, jak dzia­łają moje moce i które uczu­cia je wy­wo­łują. Wie, że mam coś na su­mie­niu.

Na szczę­ście przed prze­słu­cha­niem ra­tuje mnie Mar­cus, który opada ciężko na krze­sło do­sta­wione do ma­łego na­roż­nego boksu, w któ­rym sie­dzimy. Jest wy­soki i ciem­no­skóry, a kę­dzie­rzawe włosy zwią­zał z tyłu, od­sła­nia­jąc przy­stojną twarz. Od czasu Grunsby nie jest już ta­kim fiu­tem jak daw­niej. Prze­stał na­wet na­zy­wać mnie Ste­viem. Da­lej bez prze­rwy kłócą się z Freyą, ale sa­kra­men­talne: „Ni­gdy wię­cej się do mnie nie od­zy­waj” czę­ściej zo­staje za­stą­pione: „Nie bądź upier­dliwy/upier­dliwa. Ochłoń i wróć za pięć mi­nut”. Pod pew­nymi wzglę­dami bę­dzie mi go bra­ko­wało. Mam wra­że­nie, że sta­nowi prze­ciw­wagę dla im­pul­syw­nych skłon­no­ści Frei.

– Co mnie omi­nęło? – za­gaja, nie do­strze­ga­jąc, że wszy­scy się na mnie ga­pią. Tępy jed­nak jak był, tak po­zo­stał.

– Freya chce nas na­zwać Czwórką z Grunsby – wy­ja­śnia Troy, od­wra­ca­jąc uwagę ode mnie. Pod sto­łem ści­ska moją rękę. Mó­wię wam, to anioł.

– Chyba żar­tu­jesz. Brzmi jak co­ver band.

– Dzię­kuję – przy­ta­kuję i pod­no­szę wzrok. Lu­dzie po­woli wra­cają do prze­rwa­nych roz­mów, dzięki Bogu.

– Masz inny po­mysł? – Freya na­tych­miast ata­kuje Mar­cusa.

– Nie.

– Otóż to! Za­tem Czwórka z Grunsby.

– Ale po co nam na­zwa? – Mar­cus kręci głową.

– Bo mu­simy ja­koś na­zwać grupę na What­sAp­pie. – Freya od­blo­ko­wuje te­le­fon i za­czyna pi­sać w tem­pie se­rii z au­to­matu. Se­rio, gdyby tak się nie uparła na kry­mi­na­li­stykę, zro­bi­łaby za­wrotną ka­rierę w ste­no­ty­pii.

– To my mamy grupę na What­sAp­pie? – dziwi się Troy.

– Halo. A jak ina­czej bę­dziemy się wku­rzać nie­koń­czą­cymi się stru­mie­niami me­mów? Go­towe. Za­ło­ży­łam grupę i w pro­fi­lowe wrzu­ci­łam je­dyne zdję­cie z tam­tego wy­jazdu, które nie po­cho­dzi z upior­nego la­bo­ra­to­rium.

Spraw­dzam w swoim te­le­fo­nie i rze­czy­wi­ście. Zo­sta­łem do­dany do czatu o na­zwie Gru­powe za­bawy/Czwórka z Grunsby. Zdję­cie grupy to sel­fie, które Freya zro­biła nam, kiedy wra­ca­li­śmy do domu czer­wo­nym ka­brio­le­tem. My z Troyem trzy­mamy się za ręce z tyłu, ona wy­gina się na miej­scu pa­sa­żera, a za kie­row­nicą sie­dzi Mar­cus z lekko skon­ster­no­waną miną. To był rze­czy­wi­ście wspa­niały dzień. Po­obi­jani i zmę­czeni, ale wciąż trzy­ma­jąc się na no­gach, opu­ści­li­śmy to za­po­mniane przez Boga mia­steczko.

Czuję, jak za­lą­żek uśmie­chu pa­rzy mnie w ką­ciki warg, i wpusz­czam w ob­rączkę falę szczę­ścia. Od tam­tego mo­mentu wszystko jest tak, jak być po­winno. Je­stem w sta­nie żyć jak czło­wiek. Do­pusz­czać do sie­bie emo­cje. A wszystko za­częło się wła­śnie w tam­tej chwili. Ści­skam Troya za rękę i wy­chy­lam się, żeby go po­ca­ło­wać w po­li­czek. Od kilku dni się nie go­lił, więc twarz ma szorstką i przy­ciem­nioną, ale mnie się to po­doba.

– Skar­bie, je­steś pewna, że to do­bry po­mysł? – za­sta­na­wia się Mar­cus, obej­mu­jąc Freyę ra­mie­niem. – Wiesz, za­kła­da­nie grupy, skoro mie­li­śmy...

– Ja­sne, że tak, młotku. Na­wet je­śli ze­rwa­li­śmy albo roz­jeż­dżamy się na różne uczel­nie, to chcę, że­by­śmy trzy­mali się ra­zem. To, przez co wspól­nie prze­szli­śmy, to po pro­stu... – Wzdy­cha. – Wie­cie, o co mi cho­dzi?

Ja wiem. Wszy­scy wiemy. Grunsby zmie­niło nas na lep­sze i po­win­ni­śmy po­zo­stać w kon­tak­cie. Kurde, gdy­by­śmy mieli pry­watne nu­mery młod­szej agentki Wren albo ko­or­dy­na­torki te­re­no­wej Fa­re­born, to je też by­śmy za­pro­sili do grupy.

Jak to mó­wią, skoro nie mo­żesz ich po­ko­nać, to się do nich przy­łącz.

– Za Czwórkę z Grunsby! – ogła­szam uro­czy­ście i pod­no­szę bu­telkę.

– Za Czwórkę z Grunsby! – wtó­rują po­zo­stali, stu­ka­jąc się ze mną szkłem.

Chciał­bym, żeby dało się prze­dłu­żać chwile w wiecz­ność. Za­ta­piać je w ży­wicy, aby ni­gdy się nie zmie­niały. Gdyby ist­niał taki spo­sób, wy­brał­bym wła­śnie ten mo­ment. Nas czworo, bez­tro­sko spę­dza­ją­cych ra­zem czas. Tuż za­nim na­sze ży­cie zmieni się bez­pow­rot­nie.

In­ter­lu­dium

Ja­son

Do końca zmiany zo­stały mi cztery go­dziny. Dy­plom z me­dio­znaw­stwa na piątkę i oto je­stem dum­nym na­kle­ja­czem ko­dów na mro­żoną la­za­nię.

Ze­ska­nuj. Bip. Wy­dru­kuj. Na­klej.

Po­wi­nie­nem pra­co­wać w ja­kiejś sta­cji te­le­wi­zyj­nej, cho­dzić w sza­rym gar­ni­tu­rze i oma­wiać „wskaź­niki utrzy­ma­nia wi­downi” w sali kon­fe­ren­cyj­nej.

Ale je­stem tu­taj.

Ze­ska­nuj. Bip. Wy­dru­kuj. Na­klej.

Jak skoń­czę, to chyba po­oglą­dam coś na Net­flik­sie, le­żąc w łóżku. Może ten nowy do­ku­ment o se­ryj­nym mor­dercy z lat sie­dem­dzie­sią­tych.

Ze­ska­nuj. Bip. Wy­dru­kuj. Na­klej. Ze­ska­nuj. Bip. Wy­dru­kuj. Na­klej. Ze­ska­nuj...

– Prze­pra­szam? – od­zywa się miękki głos zza mo­ich ple­ców. – Może mi pan po­móc?

Że co? Odejdź. Zo­staw mnie w spo­koju. Ja­kieś dziew­czę stoi nade mną obok lo­dówki z bitą śmie­taną i w roz­tar­gnie­niu na­wija so­bie włosy na pa­lec.

– Czego szu­kasz? – py­tam ob­ce­sowo. Chcę jej dać do zro­zu­mie­nia, że mi prze­szka­dza, ale nie na tyle nie­uprzej­mie, żeby mo­gła na mnie do­nieść.

– No więc, Ja­son – od­czy­tuje imię z mo­jej pla­kietki. – Po­my­śla­łam, że może mógł­byś dla mnie opróż­nić kasy, a po­tem pod­wieźć mnie do domu.

Yyy... że jak? To musi być żart. Ale ona wciąż tu stoi i pa­trzy na mnie, jakby cze­kała na in­struk­cję, gdzie zna­leźć mleko. A wo­kół tę­czó­wek ma taką dziwną złotą au­re­olę. Wy­gląda to dość ory­gi­nal­nie.

– Co?

{WSTAŃ}

Wstaję.

– Kasy. Chcę, że­byś je wszyst­kie opróż­nił. Po­trze­buję pie­nię­dzy.

Za­czyna mnie prze­ra­żać. Usi­łuję uważ­niej jej się przyj­rzeć, ale nie je­stem w sta­nie. Mój wzrok bez prze­rwy się z niej ze­śli­zguje. Ale prze­cież nie mogę tak po pro­stu...

{WY­KO­NAJ}

{...}

Ktoś krzy­czy.

Co ja wy­pra­wiam, do dia­bła?

Leżę na pod­ło­dze przy głów­nym wej­ściu, ca­łym cia­łem przy­gnia­tam ochro­nia­rza. Wyje alarm. Boże, co ja ro­bię?

Ta dziew­czyna!

Ona... Czego chciała? Dla­czego nie pa­mię­tam jej twa­rzy? Co się dzieje?

2

Mar­cus

Bę­dzie bo­lało. Prawda?

Freya

Boże, za­po­wiada się męka. Wy­star­czy spoj­rzeć na jego twarz. On się za­ła­mie.

Mar­cus

Już za­czyna jej drżeć warga. Za­raz włą­czą się fon­tanny.

Freya

O jeżu bro­daty, ale zimno! Wargi mi się trzęsą. Dla­czego ko­niecz­nie mu­simy wra­cać pie­szo? Mó­wi­łam, żeby wziąć tak­sówkę. Mar­cus zerka na mnie z boku. Czy mi się wy­daje, czy on wy­gląda, jakby za­raz miał się roz­pła­kać? Trudno po­wie­dzieć w tym bursz­ty­no­wym świe­tle la­tarni. Oraz po dwóch kie­lisz­kach wina (któ­rych nie było w pla­nie!). I te­raz oczy mi się tro­chę roz­bie­gają.

Mar­cus

Ro­bią jej się te ko­zie oczy. Nie spo­sób oce­nić, czy pa­trzy na mnie, czy gdzieś przed sie­bie. Miejmy na­dzieję, że spa­cer na zim­nie tro­chę ją otrzeźwi. Nie chcia­łem wzy­wać tak­sówki, bo li­czy­łem, że po­roz­ma­wiamy. W końcu nie co dzień czło­wiek jest dwie go­dziny od sin­giel­stwa. Tro­chę dziw­nie. Chcę się tylko do­wie­dzieć, jak ona się z tym czuje.

Freya

Bez prze­rwy otwiera usta ni­czym złota rybka. Słodka, tępa rybka Mar­cus. O nie, on chyba chce po­ga­dać. Se­rio?

Dla­cze­eeeego?

O czym tu ga­dać? Od­by­li­śmy na ten te­mat nie­koń­czące się czaty i dys­ku­sje. Co naj­mniej raz na ty­dzień! Cza­sem wręcz co­dzien­nie! Na gó­rze róże, na dole scha­aaaab. My się ko­cha­aaamy jak Flip...

Wow, tro­chę się upi­łam.

Ale tak na po­waż­nie, to rze­czy­wi­ście się ko­chamy. Nie­wiele dziew­czyn może się po­chwa­lić, że ich chło­pak po­ko­nał bandę wy­sy­sa­ją­cych emo­cje zom­bie, żeby ją ura­to­wać. Tylko że to nie jest film. Po na­szym po­ca­łunku nie po­ja­wiają się na­pisy koń­cowe, a ja nie omdle­wam w jego ra­mio­nach. To jest ży­cie. Po­gma­twane. Pełne wy­zwań lo­gi­stycz­nych, har­mo­no­gra­mów i in­nych nud­nych, ale waż­nych spraw. Można ko­goś ko­chać tak żar­li­wie, że czu­jesz, jak­byś była o krok od sa­mo­za­płonu, a jed­no­cze­śnie wie­dzieć, że to nie prze­trwa. Że nie jest wam pi­sane do­trwać do ostat­niego gwizdka – i to jest w po­rządku.

Jego ży­cie za­czyna biec w jed­nym kie­runku, a moje w in­nym. Ale to, co wspól­nie prze­szli­śmy, w ja­kiś spo­sób wiąże nas ze sobą na za­wsze.

W mil­cze­niu prze­mie­rzamy bliź­nia­cze ulice. Jak sto razy wcze­śniej. Te same prak­tyczne hatch­backi za­par­ko­wane na tych sa­mych uprząt­nię­tych pod­jaz­dach. Pod­miej­ska sie­lanka. Taka sama jak za­wsze. Mam ochotę jak za­wsze wsu­nąć rękę pod jego ra­mię. Uda­wać, choć przez chwilę, że nic się nie zmie­nia. Że my się nie zmie­niamy. Ale nie po­tra­fię. Nie po­win­nam. Ju­tro każde z nas pój­dzie wła­sną drogą. Osta­teczne ze­rwa­nie. Mu­simy je so­bie uła­twić jak tylko się da. Czyli żad­nego trzy­ma­nia się za ręce, żad­nego przy­tu­la­nia i żad­nego na­mięt­nego po­ca­łunku pod wierzbą na końcu drogi.

A jed­nak pra­gnę tego wszyst­kiego. Na­prawdę chcę iść z nim pod rękę i ten ostatni raz ode­grać rolę jego dziew­czyny. Nie przy­jaź­ni­li­śmy się, za­nim zo­sta­li­śmy parą, więc nie wiem, jak ma wy­glą­dać moja re­la­cja z nim bez ro­man­tycz­nego kon­tek­stu. Ten na­gły za­kaz czu­ło­ści wy­daje się dziwny i obcy. Za­czy­nam pa­ni­ko­wać. Mu­szę coś po­wie­dzieć. Albo zro­bić. Albo po pro­stu uciec z wrza­skiem. Albo...

Mar­cus z ka­mienną twa­rzą wy­suwa ło­kieć w moją stronę. Za­chęca ge­stem, że­bym sko­rzy­stała, i jesz­cze bli­żej pod­suwa mi ten ło­kieć.

Przyj­muję go i wszystko znów wska­kuje na swoje miej­sce.

Mar­cus

Ta dziew­czyna to ję­dza. Ale ją ko­cham.

Freya

Do­cie­ramy pod mój dom i żadne z nas nie wy­po­wie­działo ani słowa. Bo chyba nic już nie zo­stało do po­wie­dze­nia. Otwie­ram drzwi i cią­gnę go za ra­mię, ale czuję wa­ha­nie.

Jego.

I moje.

Wwierca się we mnie tym swoim wzro­kiem. Jego ciem­no­brą­zowe oczy wpa­trują się w moje, pstro­kate orze­chowe. Świat się za­trzy­muje, kiedy w mil­cze­niu py­tamy się wza­jem­nie: jak to się skoń­czy? Co się sta­nie ju­tro, gdy wszystko bę­dzie już inne? Kiedy po­że­gnamy się po raz ostatni, w pełni prze­ko­nani, że tego wła­śnie chcemy?

Po­tem jego wargi za­my­kają się na mo­ich ustach. Moje dło­nie spla­tają się na jego karku, a jego od­naj­dują to za­głę­bie­nie w dole mo­ich ple­ców. I się ca­łu­jemy. Łap­czy­wie, na­mięt­nie i in­ten­syw­nie, jak­by­śmy pró­bo­wali wza­jem­nie się oca­lić. Jakby ten po­ca­łu­nek był ostat­nim, co nas ra­tuje przed odej­ściem w za­po­mnie­nie. Roz­dzie­lamy się zdy­szani, twa­rze nam płoną.

Sto­imy tak, dy­sząc jedno na dru­gie, a po­tem roz­ta­piam się w nim. Tym ra­zem de­li­kat­nie. On ota­cza mnie ra­mio­nami i ca­łuje w czu­bek głowy, kiedy wtu­lam twarz w jego pierś. Dla­czego nic ni­gdy nie jest pro­ste?

Mar­cus chwyta moją dłoń i ści­ska, więc pod­no­szę na niego wzrok. Głową po­ka­zuje otwarte drzwi, więc drugą dło­nią ocie­ram łzy.

No do­brze.

Pro­wa­dzę go do środka, a po­tem do sie­bie na górę, co za­pewne jest wiel­kim błę­dem. Ale to jest pro­blem na ju­tro. Nie chcę, żeby mój zwią­zek z Mar­cu­sem skoń­czył się na uda­wa­niu kum­pli w knaj­pie. Chcę, żeby było na­mięt­nie i dziko, tak jak za­wsze mię­dzy nami.

To, jak za­koń­czymy nasz zwią­zek, jest ważne, bo od tego za­leży, jak go za­pa­mię­tamy. Więc le­piej zróbmy to z przy­tu­pem, bo koń­cząc z pła­czem, nie od­damy mu spra­wie­dli­wo­ści.

I okej, ju­tro rano pęk­nie mi serce. Ale niech mam jesz­cze tę jedną noc.

To jedno ostat­nie po­że­gna­nie.

3

Troy

– I jak?

Otwie­ram oczy i wi­dzę przed sobą Ste­vena odzia­nego tylko w ręcz­nik. Nor­mal­nie byłby to bar­dzo przy­jemny wi­dok, ale tym ra­zem moją uwagę przy­ku­wają jego włosy.

– Są nie­bie­skie.

– No.

– Za­far­bo­wa­łeś so­bie włosy na nie­bie­sko. – Kiedy po­pro­sił, że­bym do niego wpadł o dwu­dzie­stej dru­giej, mó­wiąc, że ma dla mnie nie­spo­dziankę, to jakby spo­dzie­wa­łem się cze­goś... in­nego. Pięć mi­nut cze­ka­łem w ner­wach, sie­dząc na jego łóżku, bo my­śla­łem, że bę­dzie chciał prze­nieść nasz zwią­zek na ko­lejny po­ziom. Ale nie. Ste­ven Per­ci­val za­far­bo­wał so­bie włosy na nie­bie­sko dzień przed na­szą prze­pro­wadzką do Lon­dynu. Dla­czego wcze­śniej w knaj­pie nic o tym nie wspo­mniał?

– Nie po­doba ci się.

– Ależ skąd! Wy­glą­dasz sza­łowo. Je­stem tylko za­sko­czony. Hm. Dla­czego za­far­bo­wa­łeś so­bie włosy na nie­bie­sko?

– Po­my­śla­łem, że faj­nie bę­dzie ja­koś się wy­róż­nić, wiesz o co mi cho­dzi?

Mam nie­od­parte wra­że­nie, że nie mówi ca­łej prawdy. Od czasu Grunsby jest nie­sa­mo­wi­cie wy­czu­lony na punk­cie swo­jego pa­semka si­wi­zny. Jakby ten skra­wek po­zba­wio­nego pig­mentu owło­sie­nia był czę­ścią Denta, Am­ba­sadą Za­chary’ego. W święta ogo­lił głowę, ale włosy od­ro­sły ta­kie jak przed­tem. Od tam­tej pory w ruch po­szły czapki i szam­pony ko­lo­ry­zu­jące. Tak na­prawdę ni­gdy nie roz­ma­wiamy o tym. A ra­czej o nim.

– Przed kim chcesz się wy­róż­nić? – do­cie­kam.

– Nie wiem. Przed no­wymi współ­lo­ka­to­rami? – Wzru­sza ra­mio­nami i za­czyna przy­bie­rać po­stawę obronną. Oczy­wi­ście. Ste­ven w ostat­nim cza­sie zro­bił się nieco ner­wowy w związku z po­zna­wa­niem no­wych lu­dzi na uczelni. Ro­zu­miem go. Wkrótce ze­tknie się z masą cał­kiem ob­cych osób. Osób, z któ­rymi bę­dzie mu­siał spró­bo­wać się za­przy­jaź­nić. A co z tego wyj­dzie, jest w tej chwili wielką nie­wia­domą. Ja swo­jej przy­szłej współ­lo­ka­torce wy­sła­łem już pry­watną wia­do­mość na In­sta­gra­mie, za to Ste­ven ze swo­imi wciąż się nie skon­tak­to­wał.

– Po­lu­bią cię bez względu na ko­lor two­ich wło­sów – za­pew­niam go i cią­gnę za rękę, żeby usiadł obok mnie. Mierz­wię mu włosy i stro­szę loki. Jejku, ale bym chciał mieć ta­kie loki jak on.

– Nie chcę po pro­stu, żeby mó­wili o mnie tylko jak o „geju z aka­de­mika”. Ro­zu­miesz?

– I po­my­śla­łeś, że jak bę­dziesz miał nie­bie­skie włosy, to lu­dzie uznają, że je­steś he­tero?

– Ej no. – Od­py­cha mnie z uda­waną urazą, a na twarz już mu się wkrada ten bez­czelny uśmie­szek. – Na­prawdę przy­dałby mi się te­raz wspie­ra­jący chło­pak.

– Wiesz, że ca­łym ser­cem wspie­ram wszyst­kie twoje głu­pie po­my­sły. – Obej­muję go ra­mie­niem i przy­cią­gam, żeby po­ca­ło­wać. Twarz ma na­dal wil­gotną i ka­pie mu z wło­sów, ale nie prze­szka­dza mi to. Do­ci­ska dło­nie do mo­jej piersi, a ja swoje spla­tam za jego ple­cami. Ró­żowe smużki wi­rują wo­kół nas i zni­kają w na­szych pusz­kach – w ob­rączce Ste­vena i w mo­ich nie­śmier­tel­ni­kach po ta­cie. Prze­su­wam dło­nie w dół, do kra­wę­dzi jego ręcz­nika, i wtedy od­ska­kuje spło­szony. – Prze­pra­szam. Nie chcia­łem...

– Nie, coś ty, to nie to. Ja... no wiesz. Do tego ro­dzice mogą w każ­dej chwili wró­cić z psem – tłu­ma­czy się, zmie­szany i czer­wony jak bu­rak. Nie jest to pierw­sza sy­tu­acja, w któ­rej pra­wie to zro­bi­li­śmy. Wi­dzie­li­śmy się na­wza­jem bez ubrań, kiedy la­tem po­szli­śmy pły­wać na go­lasa w je­zio­rze nie­da­leko domu ciotki Frei. Ste­ven swo­imi mo­cami przy­pad­kiem rzu­cił we mnie rybą, co uzna­łem za kom­ple­ment. – Po­do­bają ci się moje włosy? Ale tak szcze­rze? – pyta nie­śmiało, po­cie­ra­jąc kark.

Od wy­outo­wa­nia Ste­ven mniej wię­cej raz w ty­go­dniu prze­cho­dzi głę­boki kry­zys eg­zy­sten­cjalny zwią­zany ze swoim wy­glą­dem. „Czy to są za­kola?”, „Je­stem za chudy!”, „My­ślisz, że po­wi­nie­nem ku­pić ten ga­dżet z Tik­Toka, żeby mieć peł­niej­szy za­rost? Wiesz, ten wa­łek z igłami?”.

I to też ro­zu­miem. Przez więk­szość okresu do­ra­sta­nia był wy­klu­czony z ge­jow­skiego świata. To musi być onie­śmie­la­jące, zo­ba­czyć na­gle w in­ter­ne­cie całą pa­radę mu­sku­lar­nych Ke­nów i na­brać prze­ko­na­nia, że tak wy­glą­dają zwy­czajni geje.

– Uwa­żam, że są uro­cze. Wy­glą­dasz jak tre­ner po­ke­mo­nów typu wod­nego.

– Wła­śnie taki efekt chcia­łem uzy­skać.

Wy­raź­nie usa­tys­fak­cjo­no­wany wraca do ła­zienki, żeby się ubrać. W prze­ci­wień­stwie do Frei i Mar­cusa my ze Ste­ve­nem wła­ści­wie się nie kłó­cimy. On cza­sem się na coś na­kręci i robi się tro­chę ma­rudny, ale ni­gdy nie zrzę­dzi na mnie. Mó­wiąc cał­kiem szcze­rze, ten ostatni rok był naj­bar­dziej ma­gicz­nym w moim ży­ciu. I ow­szem, gdyby Ste­ven usły­szał, jak to mó­wię, prze­wró­ciłby oczami i po­wie­dział, że je­stem po ame­ry­kań­sku sen­ty­men­talny, ale taka prawda. I nie mó­wię tylko o ma­gicz­nych mo­cach, które po­sia­damy. Po pro­stu od czasu Grunsby na­sze losy splo­tły się ze sobą tak ści­śle, że nie pa­mię­tam już, jak było wcze­śniej. I oczy­wi­ście, że kiedy za­czę­li­śmy się trzy­mać za ręce w szkol­nej świe­tlicy, to lu­dzie z po­czątku tro­chę szep­tali po ką­tach. Ale prawdę mó­wiąc, ża­den z nas się tym spe­cjal­nie nie prze­jął. Ra­zem po­ko­na­li­śmy Za­chary’ego Denta i jego ar­mię po­two­rów, więc spo­ra­dyczne prych­nię­cie na­prawdę nie robi na nas wra­że­nia. Zresztą po ja­kimś cza­sie im się opa­trzyło i za­jęli się swo­imi spra­wami.

Więc tak, od nie­mal roku je­ste­śmy w sta­łym związku. I w prze­ci­wień­stwie do „Frey­cusa” „Stroy” po­zo­sta­nie tan­de­mem, kiedy wy­je­dziemy na stu­dia. Roz­sta­nie na­wet nie prze­mknęło nam przez myśl. Ja­sne, on bę­dzie w oko­licy Gre­en­wich, a ja w cen­trum Lon­dynu. Ale spraw­dzi­li­śmy już au­to­busy i po­ciągi i na­dal będę mógł go wi­dy­wać nie­mal co­dzien­nie. I wcale się nie mar­twię, że mógłby się upić i mnie zdra­dzić – nie dla­tego, że uwa­żam, iż je­stem dla niego wszyst­kim. Po pro­stu on by tego nie zro­bił. Wiem, że ja na pewno bym tego nie zro­bił. Na­wet gdyby fa­cet gra­jący Spi­der-Mana wy­znał mi mi­łość. Ste­ven jest po pro­stu... on jest moim słod­kim, ko­cha­nym głu­po­lem. A ja jego.

– Mama się wku­rzy. Wanna jest cała nie­bie­ska – oznaj­mia Ste­ven, kiedy wraca w tych sa­mych ciu­chach, które miał na so­bie wcze­śniej w knaj­pie. – W isto­cie wy­glą­dam jak żyw­cem wy­cięty z anime.

– Ni­czym Goku Su­per Sa­iyan Blue.

Ste­ven pa­trzy na mnie osłu­piały, jak­bym wła­śnie prze­mó­wił do niego po ja­poń­sku. Co po­nie­kąd uczy­ni­łem.

– Nie znasz Dra­gon Balla?!

Na­dyma po­liczki i kręci głową.

– Ja­koś się nie wkrę­ci­łem.

– Nie wkrę­ci­łeś się w przy­gody bandy mię­śnia­ków, któ­rzy bez prze­rwy się na­pa­rzają? Dla mnie to była re­li­gia. Jak my­ślisz, dla­czego w wieku czter­na­stu lat za­czą­łem cho­dzić na si­łow­nię?

– Bo je­steś nie­nor­malny? – Na jego twa­rzy znów roz­lewa się ten za­dziorny uśmiech. Ste­ven po­chyla się i składa po­ca­łu­nek na mo­ich war­gach. – Głu­pol z cie­bie.

– Sam je­steś głu­pol.

– Lu­bię cię i w ogóle.

– Ja cie­bie też i w ogóle.

Jego oczy lśnią nie­spo­ty­ka­nym od­cie­niem zie­leni. Cho­ciaż nie tylko zie­leni. Jak w pry­zma­cie sku­piają się w nich wszyst­kie barwy. Brązy, od­cie­nie złota, błę­kity i czer­wie­nie wi­rują i prze­pla­tają się ze sobą, two­rząc in­ten­syw­nie szma­rag­dowe koła. Wcze­śniej tylko dwu­krot­nie wi­dzia­łem tak na­sy­coną zie­leń w jego oczach – kiedy wal­czył z Pi­jawką na plaży i gdy rzu­cił się na Denta w jego upior­nym la­bo­ra­to­rium. Wy­gląda, jakby był na­krę­cony. Jakby wy­pił na­raz trzy puszki tego ener­ge­tyku, który sma­kuje ni­czym płynny pla­stik.

O nie.

Pa­trzę na swoje dło­nie. Tak jak my­śla­łem. Tań­czy na nich po­ły­sku­jąca tę­cza, ro­biąc ze mnie jed­no­oso­bową pa­radę rów­no­ści. Za­sy­sam ją do nie­śmier­tel­ni­ków na szyi i choć ro­bię to naj­szyb­ciej jak umiem, mleko już się roz­lało. Ste­ven wie rów­nie do­brze jak ja, co to ozna­cza. Po­czu­łem je­dyną emo­cję, na którą on nie może so­bie po­zwo­lić. W prze­ciw­nym ra­zie wy­ssałby ze mnie ener­gię ni­czym Pi­jawka. A gdy­by­śmy ją po­czuli rów­no­cze­śnie, wy­ssałby ze mnie ży­cie, tak jak Dent tam­tym bied­nym lu­dziom.

Mi­łość.

Ste­ven

Troy z taką gwał­tow­no­ścią chwyta swoje nie­śmier­tel­niki, że aż się przy tym od­chyla. Twarz ma pur­pu­rową, a wzrok wbija w su­fit. Chry­ste, słoń w me­na­że­rii mo­jego po­koju osią­gnął roz­miar góry. Ża­den z nas nie jest idiotą. Obaj wiemy, co ozna­czają tę­czowe dło­nie. Tylko nie mo­żemy nic po­wie­dzieć. Nic nam nie da wkra­cza­nie na ścieżkę kon­wer­sa­cji. Wiemy, do­kąd ona pro­wa­dzi.

Troy wciąż leży na ple­cach z za­mknię­tymi oczami i ści­ska kur­czowo swoją puszkę. Sie­dzę obok i po­dzi­wiam pa­ję­czyny na sztu­ka­te­riach. Au­ten­tycz­nie będę tę­sk­nił za tą klitką. Za re­ga­łem z tymi sa­mymi dzie­się­cioma książ­kami, które na nim stoją, od­kąd skoń­czy­łem czter­na­ście lat. Za reszt­kami masy kle­ją­cej po pla­ka­cie Lady Gagi, który so­bie po­wie­si­łem w wieku dwu­na­stu (Se­rio, jak ro­dzice mo­gli się nie zo­rien­to­wać, że je­stem ge­jem?). Za stertą DVD, które za sprawą Net­fliksa stały się bez­war­to­ściowe. Sporo się z Troyem ca­ło­wa­li­śmy w tym po­koju. Ro­dzice na bank mają tego świa­do­mość, ale ich bry­tyj­skość i za­że­no­wa­nie nie po­zwa­lają im na ko­men­ta­rze. Troya w każ­dym ra­zie uwiel­biają. Moż­liwe, że bar­dziej niż mnie. Pew­nie ma to zwią­zek z tym, że jest naj­grzecz­niej­szym i naj­le­piej uło­żo­nym na­sto­lat­kiem, ja­kiego no­siła zie­mia.

– Prze­pra­szam.

Tak się za­my­śli­łem, że sły­sząc jego głos, aż się wzdry­gną­łem. Troy na­dal wy­gląda, jakby po­zo­sta­wał w ja­kimś tran­sie. Albo jakby pró­bo­wał wy­pchnąć z sie­bie ka­mień ner­kowy.

– Nie prze­pra­szaj. Nie zro­bi­łeś ni­czego złego. – Prze­cią­gam się i ca­łuję go w po­li­czek.

– Per­ci­val, nie po­ma­gasz mi w tym mo­men­cie. – Uchyla po­wiekę i po­syła mi hol­ly­wo­odzki uśmiech. – O któ­rej ju­tro wy­jeż­dżasz?

– Jaka zgrabna zmiana te­matu, An­der­son. O dzie­wią­tej. Ro­dzice uparli się, że mnie od­wiozą.

– Oooo, ko­chani są. Będą tę­sk­nić za swoim dziec­kiem. Je­steś je­dy­na­kiem. Po twoim wy­jeź­dzie nie będą mieli komu ro­bić po­ruty. Freya je­dzie z wami?

– Ro­dzice by­liby prze­szczę­śliwi, ale nie. Jej brat pod­wie­zie ją va­nem, bo nie ma szans, żeby się spa­ko­wała do sa­mo­chodu swo­jej mamy. Wi­dzia­łeś, ile za­biera rze­czy? Pró­bo­wa­łem jej wy­tłu­ma­czyć, że bę­dziemy miesz­kać w aka­de­miku, a nie re­zy­den­cji, ale nie przyj­muje tego do wia­do­mo­ści. Nie mam po­ję­cia, gdzie to wszystko zmie­ści, ale ten pro­blem bę­dzie mu­siała roz­wią­zać z no­wymi współ­lo­ka­to­rami.

Oczy­wi­ście nie­sa­mo­wi­cie się cie­szę, że bę­dziemy z Freyą stu­dio­wać na tej sa­mej uczelni, ale jesz­cze bar­dziej z tego, że nie mu­simy ra­zem miesz­kać. Jako współ­lo­ka­torka jest tak upier­dliwa, że wcale bym się nie zdzi­wił, gdyby się oka­zało, że już ma go­tową za­la­mi­no­waną li­stę do­mo­wych za­sad do po­wie­sze­nia na wspól­nej lo­dówce. Gdy tylko za­brak­nie mi to­wa­rzy­stwa naj­lep­szej kum­peli, będę mógł do niej wpaść z dru­giego końca kam­pusu i nie mu­szę w tym celu zno­sić jej dyk­ta­tor­skich za­pę­dów. Biada temu, kto za­po­mni o pod­kładce pod szklanką albo zo­stawi brudny ku­bek obok zlewu.

– A ty? – py­tam, wspie­ra­jąc się na łok­ciu, żeby móc ga­pić się na jego przy­stojną twarz. Cza­sem mam ochotę go wy­ści­skać, aż pęk­nie. Co jest dziwne. Dla­czego te­le­wi­zja ani kino nie ostrze­gły mnie, że by­cie w związku wiąże się z pra­gnie­niem agre­syw­nego ugnia­ta­nia twa­rzy part­nera?

– Roz­ma­wia­li­śmy o tym z cio­cią przy ko­la­cji. Nie może się urwać z pracy, więc pod­wie­zie mnie do­piero wie­czo­rem. Maddy obie­cała, że od­bie­rze w moim imie­niu klu­cze przed za­mknię­ciem biura nie­ru­cho­mo­ści.

– Czyli wy­gląda na to, że ju­tro nie zjemy ra­zem ko­la­cji. Szkoda. – Li­czy­łem, że uczcimy na­szą pierw­szą noc na wol­no­ści.

– Też ża­łuję. Ale może za­miast tego spę­dzimy ra­zem cały wto­rek? A ty za to bę­dziesz miał oka­zję po­znać no­wych współ­lo­ka­to­rów.

– Taa, w su­mie ra­cja – przy­znaję bez prze­ko­na­nia. Zde­cy­do­wa­łem się już po­stal­ko­wać w sieci dwoje lu­dzi, z któ­rymi mam dzie­lić miesz­ka­nie. Jenny i Xan­dera. Za­ob­ser­wo­wa­łem ich na In­sta­gra­mie, ale jak do­tąd żadne z nich nie od­wdzię­czyło się tym sa­mym. Sta­ram się nie brać tego do sie­bie. Może chcą naj­pierw po­znać mnie oso­bi­ście. W każ­dym ra­zie ko­la­cja z Troyem miała być moją kartą „Wy­cho­dzisz z wię­zie­nia” na wy­pa­dek, gdyby oka­zali się wredni i/lub nudni. – A może zo­sta­niesz dziś u mnie na noc? – pro­po­nuję. – Mo­gli­by­śmy obej­rzeć straszny film, a ja bym omdle­wał w two­ich ra­mio­nach ni­czym kru­cha nie­wia­sta.

Szybko przy­po­mi­nam so­bie za­pach pi­su­arów z knajpy i dłoń bły­ska mi na zie­lono z od­razy. Kie­ruję to uczu­cie w stronę sterty DVD i już trzy­mam w rę­kach pierw­szą część Ob­cego.

– Ob­sta­wiam, że omdle­wa­niem zajmę się ja – od­po­wiada Troy, wtu­la­jąc się we mnie i za­su­wa­jąc za­słony ró­żo­wym pstryk­nię­ciem pal­cami. Te wszyst­kie po­po­łu­dnia spę­dzone na tre­nin­gach zde­cy­do­wa­nie nie po­szły na marne.

Mo­ścimy się wy­god­nie i za­czy­namy oglą­dać. Tylko ja i mój Troy. I za­nim co­kol­wiek zdąży się wy­rwać z piersi Johna Hurta, obaj za­sy­piamy.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki
Ty­tuł ory­gi­nałuOVER­THIN­KING
Pro­jekt okładkiAlek­san­dra Wró­blew­ska / Ol­si­kowa
Re­dak­tor pro­wa­dzącyBar­tło­miej Ka­ftan
Re­dak­cjaNa­ta­lia Szczep­kow­ska
Ko­rektaEdyta Do­mań­ska-Bo­żek, Marta Stoch­mia­łek
Co­py­ri­ght © Da­vid Fenne, 2024 Ori­gi­nally pu­bli­shed in the En­glish lan­gu­age as Over­thin­king, by Ink Road, an im­print of Bon­nier Bo­oks UK Li­mi­ted, Lon­don. The mo­ral ri­ghts of the au­thor have been as­ser­ted. Pu­bli­shed by agre­ement with Bo­nier Bo­oks UK Li­mi­ted, Uni­ted King­dom and Book/lab Li­te­rary Agency, Po­land. Co­py­ri­ght © for the Po­lish trans­la­tion by Edyta Stęp­kow­ska, 2025 Co­py­ri­ght © for the Po­lish edi­tion by Wielka Li­tera Sp. z o.o., War­szawa 2025
ISBN 978-83-8360-185-4
Wielka Li­tera Sp. z o.o. ul. Wiert­ni­cza 36 02-952 War­szawa
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.