43,99 zł
Studenckie życie w Londynie miało być nowym początkiem. Po cudownym lecie spędzonym z Troyem, Steven Percival czuł, że w końcu panuje nad swoimi mocami emomancji – nadprzyrodzoną zdolnością, która potrafi zamienić emocje w rzeczywistość. Ale marzenia o spokojnej codzienności szybko rozwiewają się niczym mgła na wietrze.
Współlokatorzy przyprawiają o ból głowy, napięcia w grupie przyjaciół są coraz bardziej wyczuwalne, a na dodatek Steven i Troy zostają wciągnięci w mroczną misję przez tajemniczą organizację DEMA. To, co miało być zwykłym życiem studenckim, zamienia się w wir tajemnic, zderzający przeszłość z teraźniejszością i zmuszający Stevena do kwestionowania nie tylko tego, co dzieje się wokół niego, ale i tego, kim naprawdę jest.
W tej queerowej powieści fantasy pełnej dramatów, emocjonalnych zawirowań i niespodziewanych zwrotów akcji Steven przekonuje się, że czasami największym wyzwaniem jest zrozumienie samego siebie – zwłaszcza, gdy twoje myśli mogą wpłynąć na świat w sposób, o którym inni mogą tylko pomarzyć.
Dla fanów Alice Oseman, F.T. Lukensa i Erika J. Browna, Overthinkingto kolejna emocjonująca odsłona trylogii, która pochłania niczym wir – i nie wypuszcza, dopóki nie dotrzesz do ostatniej strony.
Trzymająca w napięciu fabuła, połączona z uroczymi postaciami, sprawia, że jest to inteligentna, dowcipna i absolutnie wciągająca lektura. SIMON JAMES GREEN, autor książki Boy Like Me
David Fenne (ur. ok. 1990) – brytyjski pisarz, aktor i komik improwizacyjny. Pochodzi z małej wioski w nadmorskim Dorset, a od 2012 roku mieszka w Londynie. Studiował American Theatre Arts w Rose Bruford College oraz przez pół roku kształcił się na Syracuse University w Nowym Jorku. Jego pierwsza sztuka, “The Empire Has Fallen”, została wystawiona w 2019 roku i w humorystyczny sposób przedstawiała upadek dystopijnego rządu. Jest autorem powieści “Overemotional” (2023), będącej queerową, urban fantasy dla młodzieży, w której główny bohater manifestuje swoje emocje w odwrócony sposób. Fenne mieszka w południowo-wschodnim Londynie ze swoim mężem, Johnem.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Mamie, dzięki której nauczyłem się podążać za marzeniami.
Tacie, dzięki któremu nauczyłem się nieustannie żartować podczas tej podróży.
I Barneyowi, który na mnie szczekał, kiedy pisałem.
Jesteście najlepsi.
Od autora
OVERTHINKING to książka o przemianie. Opowiada o młodych ludziach, którzy zaczynają rozumieć, jakimi dorosłymi się stają. Podobnie jak w pierwszym tomie, OVEREMOTIONAL, jej głównymi tematami są przyjaźń, humor i miłość, ale od czasu do czasu pojawiają się mroczniejsze kwestie. Powieść zawiera nawiązania do eksperymentów medycznych i przemocy domowej oraz opisy depresji, nadużywania alkoholu na kampusie uniwersyteckim i zespołu stresu pourazowego (PTSD). Pojawiają się w niej również wątki nadużywania władzy wobec nieletnich i groomingu, ale w kontekście wykorzystywania osób z racji ich supermocy, bez aspektów seksualnych.
Zamieszczam tę notkę w miejsce tradycyjnego ostrzeżenia o treściach wrażliwych, aby osoby wyczulone na pewne tematy miały świadomość ich występowania w określonym kontekście.
1
Steven
Ostatni dzień przed wyjazdem na studia był najlepszym w moim życiu. Nie żeby wydarzyło się coś szczególnego. Nie wygrałem na loterii ani nie obudziłem się nagle, wyglądając jak ten gość, który gra Supermana. W sumie nawet nie robiłem tego dnia niczego nadzwyczajnego (co zakrawa na ironię, jako że posiadam supermoce). Po prostu poszedłem ze znajomymi do knajpy i miło spędziłem czas.
Choć faktem jest, że jeszcze rok temu nie mogłem sobie pozwolić nawet na uśmieszek w miejscu publicznym, jeśli nie chciałem spowodować biblijnego kataklizmu czy skręcić komuś karku. Moje moce wywołują objawy przeciwne do emocji, które odczuwam. Totalny nokaut, gdy człowiek dorasta i sterują nim hormony. Nadal zresztą muszę uważać. Tania obrączka nastroju, z którą się nie rozstaję, nieustannie przypomina mi, jak bliski jestem katastrofy nuklearnej. Obracam ją na palcu i wczuwam się myślami we wszystkie skrawki emocji, które w niej umieściłem. Ostatnio jest tam znacznie więcej szczęścia.
Bo czemuż by nie? Życie stało się całkiem znośne. Lato spędziłem z moimi ulubionymi ludźmi, leżąc na plaży. Teraz siedzimy w knajpie Tipsy Frog w centrum miasta na ostatnim wspólnym piwie. Dosłownie jednym ostatnim piwie, bo Freya musi jeszcze po raz dziewiąty zmienić plan podróży, Troy idzie wieczorem na kolację ze swoją ciocią, a ja wciąż nie jestem spakowany. Ale nie mam spiny. Wrzucę wszystko do pudeł i po sprawie. Jest niedziela, w barze panuje spory ruch, mimo to Freya zajęła dla nas boks w rogu, dosiadając się do starszej pary, którą dość szybko spłoszyliśmy.
Patrzę, jak Freya z Troyem wracają do stolika, ostrożnie niosąc nasze napoje. Freya, wyglądająca w oversizowym wełnianym swetrze i berecie jak ludzkie wcielenie syropu dyniowo-korzennego, stawia na stole różowe wino dla siebie i duże piwo dla Marcusa. Nie pojmuję, jak on może to pić. Dlaczego, kiedy dorastałem, nikt mi nie powiedział, że piwo smakuje jak bąki? Na widok Troya usta rozszerzają mi się w uśmiechu Kota z Cheshire. W tej koszuli w czerwono-czarną kratę wygląda jak drwal z kalendarza dla gejów. On również posyła mi swój świecący uśmiech o mocy tysiąca gigawatów, podając butelkę owocowego cydru, i znów, po raz milionowy, muszę się uszczypnąć, bo nie mogę uwierzyć, że on naprawdę jest moim chłopakiem. On wybrał mnie.
Często zastanawiam się dlaczego. Jestem chudy jak szczapa i muszę uważać, żeby przypadkiem nie okaleczyć kogoś postronnego swoimi mocami, gdy się całujemy. Z pewnością istnieją lepsze partie ode mnie. Z drugiej strony w takim małym miasteczku jak Dorset maturzysta gej rzeczywiście może mieć ograniczone pole manewru. Na szczęście za każdym razem, gdy wpadam w tę króliczą norę, wystarcza jedno spojrzenie na jego niedorzecznie przystojną twarz i po prostu cieszę się, że miałem farta. Wiecie, darowany koń, zęby i tak dalej.
– Mieli tylko truskawkę z limonką – wyjaśnia Troy i czyta etykietę na swojej butelce. Zawsze zamawia do picia to samo co ja, urocze. – O rety! Sam cukier. Następnym razem zamówmy whisky albo coś.
– Nie! – protestuję trochę zbyt gwałtownie. Po tym, jak ostatnim razem piłem whisky, lizałem się z geriatrycznym wampirem. Więc jakby trochę się zraziłem.
– A Marcus dalej w toalecie? – dziwi się Freya, przeciskając się do swojego miejsca na okrągłej kanapie.
– Taa. Na pewno ci to nie przeszkadza? W sensie, że on tu jest? – dopytuję.
– Już ci to tłumaczyłam. Oficjalnie wciąż jesteśmy razem. Nasze zerwanie uprawomocni się dopiero jutro, kiedy wyjedziemy.
Przewracam oczami, starając się jak najlepiej sparodiować ją samą. Marcus będzie studiował w Sheffield, a Freya jedzie ze mną i Troyem do Londynu. Uznali więc, że to za duża odległość, i postanowili się rozstać na co najmniej rok, żeby oboje mogli zaznać „prawdziwego życia studenckiego”. Czyli robić głupoty bez obawy, że to drugie poczuje się zranione. Co w teorii wydaje się rozsądne. Natomiast w praktyce zerwali ze sobą trzy miesiące temu i całe lato trwali w jakimś dziwacznym stanie zawieszenia między obojętnością i chłodem a przywieraniem do siebie, jakby któreś z nich było umierające. Heterycy, jak już się przekonałem, bywają męczący.
– Tak czy inaczej, dziś status naszego związku jest bez znaczenia – ciągnie niezrażona moim spojrzeniem. – Świętujemy ostatni wspólny wieczór jako Czwórka z Grunsby.
– Czwórka z Grunsby? – Prawie dławię się cydrem. – Chryste, kobieto! Kiedy ustaliliśmy tę nazwę?
– A co? Nie podoba ci się? – pyta niewinnie.
– Pomijając fakt, że nieomal staliśmy się ofiarami naukowych eksperymentów jakiegoś szaleńca, Grunsby to dziura! – Odruchowo sięgam ręką do siwego pasma na swojej głowie. To pożegnalny prezent i pamiątka po tym, jak prawie wyssano ze mnie życie. – Nie wydaje mi się, że powinniśmy być w jakikolwiek sposób kojarzeni z tym miejscem. – Patrzę na Troya, szukając w nim wsparcia.
– A mnie się podoba – stwierdza. Zdrajca. – Kojarzy się z grupowymi popisami tych czworga dzieciaków z komiksów o Holmesie.
– No wiesz, Troy. Mógłbyś przynajmniej zaprosić mnie na kolację, zanim zaproponujesz zabawy grupowe. – Freya udaje bliską omdlenia, a Troy się czerwieni. Bo mój mierzący metr dziewięćdziesiąt napakowany chłopak mieszkający w Wielkiej Brytanii od roku nadal rumieni się na każdą wzmiankę o najdrobniejszym podtekście erotycznym. I wzdryga się, kiedy powiem „cholera” albo cokolwiek innego, co według niego jest „brzydkim słowem”. Jak mówię, jest uroczy i mam wrażenie, że być może nawet go ko...
NOPE.
Emocję, która bulgocze mi w brzuchu, szybko wpycham do obrączki, będącej moją puszką. Zerkam na swoje dłonie, ale nie świecą (to byłby pierwszy sygnał, że nadciąga manifestacja). Widocznie w porę ją złapałem. Za każdym razem, gdy porusza się we mnie coś, co choćby mgliście przypomina to uczucie, muszę je natychmiast stłumić. Co prawda, kiedy ostatnim razem pozwoliłem mu dojść do głosu, rozbroiłem psychopatycznego porywacza usiłującego zrobić ze mnie szczura laboratoryjnego. Ale prawie go przy tej okazji zabiłem, wysysając z niego energię. Więc lepiej nie wywoływać wilka z lasu.
– Wszyscy niemal tam zginęliśmy! – wzburzam się.
– Racja. Ale tam również nauczyłeś się kontrolować swoje moce – przypomina mi Freya.
To prawda. Gdyby nie zeszłoroczna wycieczka do Grunsby-on-Sea, nigdy nie spotkałbym jego i nie nauczyłbym się trzymać na wodzy swoich manifestacji. Moich psikusów.
Na potwierdzenie słuszności jej stwierdzenia wypuszczam z puszki wąską strużkę przechowywanej w niej odrazy. Dłoń świeci mi na zielono, a kieliszek Frei uwalnia się z jej uścisku i pędzi do mnie.
– Prawie to na siebie wylałeś! – rzuca ze złością i wyrywa mi go z powrotem.
– Pfff! Proszę cię! Wiem, co robię.
To również jest prawda. Mam za sobą cały rok treningu. Głównie ćwiczę przyciąganie pilota, żeby nie musieć wstawać z kanapy, i wrzucanie papierowych kulek do śmietnika. I poza jednym incydentem, gdy akurat zapomniałem założyć obrączki, od czasu Grunsby nie wywołałem żadnej większej katastrofy. Żadnych epickich burz z piorunami ani lejów krasowych czy przypadkowo spowodowanych zgonów...
NOPE.
Tym razem nie jestem dość szybki i dłoń zaczyna mi spowijać czarna smuga. Butelka cydru, którą wciąż trzymam, rozbłyskuje jasno i wszyscy w knajpie odwracają się w moją stronę. Kurde! Zasysam tę manifestację, ale ciut za późno. Wszyscy się gapią. Właśnie dlatego akurat tego wspomnienia nigdy nie przywołuję. Poczucie winy to emocja trudna do przechwycenia. Poza tym nigdy nie ma dobrego momentu na wyznanie swojemu chłopakowi i najlepszej przyjaciółce, że się przypadkiem zabiło człowieka, całując go na imprezie w zeszłym roku. Ten temat jakoś nigdy nie wypływa w naszych rozmowach.
– Wszystko w porządku? – niepokoi się Freya, a oczy ma wielkie jak talerze.
– Taa. Tylko się zamyśliłem – odpowiadam, ledwie poruszając wargami i wzrokiem wiercąc dziury w swoich kolanach. Czuję się jak typ z westernu, który wchodzi do saloonu, gdzie wszyscy zastygają i taksują go spojrzeniami. Zażenowany.
Kątem oka dostrzegam, że Freya marszczy czoło. Wie, jak działają moje moce i które uczucia je wywołują. Wie, że mam coś na sumieniu.
Na szczęście przed przesłuchaniem ratuje mnie Marcus, który opada ciężko na krzesło dostawione do małego narożnego boksu, w którym siedzimy. Jest wysoki i ciemnoskóry, a kędzierzawe włosy związał z tyłu, odsłaniając przystojną twarz. Od czasu Grunsby nie jest już takim fiutem jak dawniej. Przestał nawet nazywać mnie Steviem. Dalej bez przerwy kłócą się z Freyą, ale sakramentalne: „Nigdy więcej się do mnie nie odzywaj” częściej zostaje zastąpione: „Nie bądź upierdliwy/upierdliwa. Ochłoń i wróć za pięć minut”. Pod pewnymi względami będzie mi go brakowało. Mam wrażenie, że stanowi przeciwwagę dla impulsywnych skłonności Frei.
– Co mnie ominęło? – zagaja, nie dostrzegając, że wszyscy się na mnie gapią. Tępy jednak jak był, tak pozostał.
– Freya chce nas nazwać Czwórką z Grunsby – wyjaśnia Troy, odwracając uwagę ode mnie. Pod stołem ściska moją rękę. Mówię wam, to anioł.
– Chyba żartujesz. Brzmi jak cover band.
– Dziękuję – przytakuję i podnoszę wzrok. Ludzie powoli wracają do przerwanych rozmów, dzięki Bogu.
– Masz inny pomysł? – Freya natychmiast atakuje Marcusa.
– Nie.
– Otóż to! Zatem Czwórka z Grunsby.
– Ale po co nam nazwa? – Marcus kręci głową.
– Bo musimy jakoś nazwać grupę na WhatsAppie. – Freya odblokowuje telefon i zaczyna pisać w tempie serii z automatu. Serio, gdyby tak się nie uparła na kryminalistykę, zrobiłaby zawrotną karierę w stenotypii.
– To my mamy grupę na WhatsAppie? – dziwi się Troy.
– Halo. A jak inaczej będziemy się wkurzać niekończącymi się strumieniami memów? Gotowe. Założyłam grupę i w profilowe wrzuciłam jedyne zdjęcie z tamtego wyjazdu, które nie pochodzi z upiornego laboratorium.
Sprawdzam w swoim telefonie i rzeczywiście. Zostałem dodany do czatu o nazwie Grupowe zabawy/Czwórka z Grunsby. Zdjęcie grupy to selfie, które Freya zrobiła nam, kiedy wracaliśmy do domu czerwonym kabrioletem. My z Troyem trzymamy się za ręce z tyłu, ona wygina się na miejscu pasażera, a za kierownicą siedzi Marcus z lekko skonsternowaną miną. To był rzeczywiście wspaniały dzień. Poobijani i zmęczeni, ale wciąż trzymając się na nogach, opuściliśmy to zapomniane przez Boga miasteczko.
Czuję, jak zalążek uśmiechu parzy mnie w kąciki warg, i wpuszczam w obrączkę falę szczęścia. Od tamtego momentu wszystko jest tak, jak być powinno. Jestem w stanie żyć jak człowiek. Dopuszczać do siebie emocje. A wszystko zaczęło się właśnie w tamtej chwili. Ściskam Troya za rękę i wychylam się, żeby go pocałować w policzek. Od kilku dni się nie golił, więc twarz ma szorstką i przyciemnioną, ale mnie się to podoba.
– Skarbie, jesteś pewna, że to dobry pomysł? – zastanawia się Marcus, obejmując Freyę ramieniem. – Wiesz, zakładanie grupy, skoro mieliśmy...
– Jasne, że tak, młotku. Nawet jeśli zerwaliśmy albo rozjeżdżamy się na różne uczelnie, to chcę, żebyśmy trzymali się razem. To, przez co wspólnie przeszliśmy, to po prostu... – Wzdycha. – Wiecie, o co mi chodzi?
Ja wiem. Wszyscy wiemy. Grunsby zmieniło nas na lepsze i powinniśmy pozostać w kontakcie. Kurde, gdybyśmy mieli prywatne numery młodszej agentki Wren albo koordynatorki terenowej Fareborn, to je też byśmy zaprosili do grupy.
Jak to mówią, skoro nie możesz ich pokonać, to się do nich przyłącz.
– Za Czwórkę z Grunsby! – ogłaszam uroczyście i podnoszę butelkę.
– Za Czwórkę z Grunsby! – wtórują pozostali, stukając się ze mną szkłem.
Chciałbym, żeby dało się przedłużać chwile w wieczność. Zatapiać je w żywicy, aby nigdy się nie zmieniały. Gdyby istniał taki sposób, wybrałbym właśnie ten moment. Nas czworo, beztrosko spędzających razem czas. Tuż zanim nasze życie zmieni się bezpowrotnie.
Interludium
Jason
Do końca zmiany zostały mi cztery godziny. Dyplom z medioznawstwa na piątkę i oto jestem dumnym naklejaczem kodów na mrożoną lazanię.
Zeskanuj. Bip. Wydrukuj. Naklej.
Powinienem pracować w jakiejś stacji telewizyjnej, chodzić w szarym garniturze i omawiać „wskaźniki utrzymania widowni” w sali konferencyjnej.
Ale jestem tutaj.
Zeskanuj. Bip. Wydrukuj. Naklej.
Jak skończę, to chyba pooglądam coś na Netfliksie, leżąc w łóżku. Może ten nowy dokument o seryjnym mordercy z lat siedemdziesiątych.
Zeskanuj. Bip. Wydrukuj. Naklej. Zeskanuj. Bip. Wydrukuj. Naklej. Zeskanuj...
– Przepraszam? – odzywa się miękki głos zza moich pleców. – Może mi pan pomóc?
Że co? Odejdź. Zostaw mnie w spokoju. Jakieś dziewczę stoi nade mną obok lodówki z bitą śmietaną i w roztargnieniu nawija sobie włosy na palec.
– Czego szukasz? – pytam obcesowo. Chcę jej dać do zrozumienia, że mi przeszkadza, ale nie na tyle nieuprzejmie, żeby mogła na mnie donieść.
– No więc, Jason – odczytuje imię z mojej plakietki. – Pomyślałam, że może mógłbyś dla mnie opróżnić kasy, a potem podwieźć mnie do domu.
Yyy... że jak? To musi być żart. Ale ona wciąż tu stoi i patrzy na mnie, jakby czekała na instrukcję, gdzie znaleźć mleko. A wokół tęczówek ma taką dziwną złotą aureolę. Wygląda to dość oryginalnie.
– Co?
{WSTAŃ}
Wstaję.
– Kasy. Chcę, żebyś je wszystkie opróżnił. Potrzebuję pieniędzy.
Zaczyna mnie przerażać. Usiłuję uważniej jej się przyjrzeć, ale nie jestem w stanie. Mój wzrok bez przerwy się z niej ześlizguje. Ale przecież nie mogę tak po prostu...
{WYKONAJ}
{...}
Ktoś krzyczy.
Co ja wyprawiam, do diabła?
Leżę na podłodze przy głównym wejściu, całym ciałem przygniatam ochroniarza. Wyje alarm. Boże, co ja robię?
Ta dziewczyna!
Ona... Czego chciała? Dlaczego nie pamiętam jej twarzy? Co się dzieje?
2
Marcus
Będzie bolało. Prawda?
Freya
Boże, zapowiada się męka. Wystarczy spojrzeć na jego twarz. On się załamie.
Marcus
Już zaczyna jej drżeć warga. Zaraz włączą się fontanny.
Freya
O jeżu brodaty, ale zimno! Wargi mi się trzęsą. Dlaczego koniecznie musimy wracać pieszo? Mówiłam, żeby wziąć taksówkę. Marcus zerka na mnie z boku. Czy mi się wydaje, czy on wygląda, jakby zaraz miał się rozpłakać? Trudno powiedzieć w tym bursztynowym świetle latarni. Oraz po dwóch kieliszkach wina (których nie było w planie!). I teraz oczy mi się trochę rozbiegają.
Marcus
Robią jej się te kozie oczy. Nie sposób ocenić, czy patrzy na mnie, czy gdzieś przed siebie. Miejmy nadzieję, że spacer na zimnie trochę ją otrzeźwi. Nie chciałem wzywać taksówki, bo liczyłem, że porozmawiamy. W końcu nie co dzień człowiek jest dwie godziny od singielstwa. Trochę dziwnie. Chcę się tylko dowiedzieć, jak ona się z tym czuje.
Freya
Bez przerwy otwiera usta niczym złota rybka. Słodka, tępa rybka Marcus. O nie, on chyba chce pogadać. Serio?
Dlaczeeeeego?
O czym tu gadać? Odbyliśmy na ten temat niekończące się czaty i dyskusje. Co najmniej raz na tydzień! Czasem wręcz codziennie! Na górze róże, na dole schaaaaab. My się kochaaaamy jak Flip...
Wow, trochę się upiłam.
Ale tak na poważnie, to rzeczywiście się kochamy. Niewiele dziewczyn może się pochwalić, że ich chłopak pokonał bandę wysysających emocje zombie, żeby ją uratować. Tylko że to nie jest film. Po naszym pocałunku nie pojawiają się napisy końcowe, a ja nie omdlewam w jego ramionach. To jest życie. Pogmatwane. Pełne wyzwań logistycznych, harmonogramów i innych nudnych, ale ważnych spraw. Można kogoś kochać tak żarliwie, że czujesz, jakbyś była o krok od samozapłonu, a jednocześnie wiedzieć, że to nie przetrwa. Że nie jest wam pisane dotrwać do ostatniego gwizdka – i to jest w porządku.
Jego życie zaczyna biec w jednym kierunku, a moje w innym. Ale to, co wspólnie przeszliśmy, w jakiś sposób wiąże nas ze sobą na zawsze.
W milczeniu przemierzamy bliźniacze ulice. Jak sto razy wcześniej. Te same praktyczne hatchbacki zaparkowane na tych samych uprzątniętych podjazdach. Podmiejska sielanka. Taka sama jak zawsze. Mam ochotę jak zawsze wsunąć rękę pod jego ramię. Udawać, choć przez chwilę, że nic się nie zmienia. Że my się nie zmieniamy. Ale nie potrafię. Nie powinnam. Jutro każde z nas pójdzie własną drogą. Ostateczne zerwanie. Musimy je sobie ułatwić jak tylko się da. Czyli żadnego trzymania się za ręce, żadnego przytulania i żadnego namiętnego pocałunku pod wierzbą na końcu drogi.
A jednak pragnę tego wszystkiego. Naprawdę chcę iść z nim pod rękę i ten ostatni raz odegrać rolę jego dziewczyny. Nie przyjaźniliśmy się, zanim zostaliśmy parą, więc nie wiem, jak ma wyglądać moja relacja z nim bez romantycznego kontekstu. Ten nagły zakaz czułości wydaje się dziwny i obcy. Zaczynam panikować. Muszę coś powiedzieć. Albo zrobić. Albo po prostu uciec z wrzaskiem. Albo...
Marcus z kamienną twarzą wysuwa łokieć w moją stronę. Zachęca gestem, żebym skorzystała, i jeszcze bliżej podsuwa mi ten łokieć.
Przyjmuję go i wszystko znów wskakuje na swoje miejsce.
Marcus
Ta dziewczyna to jędza. Ale ją kocham.
Freya
Docieramy pod mój dom i żadne z nas nie wypowiedziało ani słowa. Bo chyba nic już nie zostało do powiedzenia. Otwieram drzwi i ciągnę go za ramię, ale czuję wahanie.
Jego.
I moje.
Wwierca się we mnie tym swoim wzrokiem. Jego ciemnobrązowe oczy wpatrują się w moje, pstrokate orzechowe. Świat się zatrzymuje, kiedy w milczeniu pytamy się wzajemnie: jak to się skończy? Co się stanie jutro, gdy wszystko będzie już inne? Kiedy pożegnamy się po raz ostatni, w pełni przekonani, że tego właśnie chcemy?
Potem jego wargi zamykają się na moich ustach. Moje dłonie splatają się na jego karku, a jego odnajdują to zagłębienie w dole moich pleców. I się całujemy. Łapczywie, namiętnie i intensywnie, jakbyśmy próbowali wzajemnie się ocalić. Jakby ten pocałunek był ostatnim, co nas ratuje przed odejściem w zapomnienie. Rozdzielamy się zdyszani, twarze nam płoną.
Stoimy tak, dysząc jedno na drugie, a potem roztapiam się w nim. Tym razem delikatnie. On otacza mnie ramionami i całuje w czubek głowy, kiedy wtulam twarz w jego pierś. Dlaczego nic nigdy nie jest proste?
Marcus chwyta moją dłoń i ściska, więc podnoszę na niego wzrok. Głową pokazuje otwarte drzwi, więc drugą dłonią ocieram łzy.
No dobrze.
Prowadzę go do środka, a potem do siebie na górę, co zapewne jest wielkim błędem. Ale to jest problem na jutro. Nie chcę, żeby mój związek z Marcusem skończył się na udawaniu kumpli w knajpie. Chcę, żeby było namiętnie i dziko, tak jak zawsze między nami.
To, jak zakończymy nasz związek, jest ważne, bo od tego zależy, jak go zapamiętamy. Więc lepiej zróbmy to z przytupem, bo kończąc z płaczem, nie oddamy mu sprawiedliwości.
I okej, jutro rano pęknie mi serce. Ale niech mam jeszcze tę jedną noc.
To jedno ostatnie pożegnanie.
3
Troy
– I jak?
Otwieram oczy i widzę przed sobą Stevena odzianego tylko w ręcznik. Normalnie byłby to bardzo przyjemny widok, ale tym razem moją uwagę przykuwają jego włosy.
– Są niebieskie.
– No.
– Zafarbowałeś sobie włosy na niebiesko. – Kiedy poprosił, żebym do niego wpadł o dwudziestej drugiej, mówiąc, że ma dla mnie niespodziankę, to jakby spodziewałem się czegoś... innego. Pięć minut czekałem w nerwach, siedząc na jego łóżku, bo myślałem, że będzie chciał przenieść nasz związek na kolejny poziom. Ale nie. Steven Percival zafarbował sobie włosy na niebiesko dzień przed naszą przeprowadzką do Londynu. Dlaczego wcześniej w knajpie nic o tym nie wspomniał?
– Nie podoba ci się.
– Ależ skąd! Wyglądasz szałowo. Jestem tylko zaskoczony. Hm. Dlaczego zafarbowałeś sobie włosy na niebiesko?
– Pomyślałem, że fajnie będzie jakoś się wyróżnić, wiesz o co mi chodzi?
Mam nieodparte wrażenie, że nie mówi całej prawdy. Od czasu Grunsby jest niesamowicie wyczulony na punkcie swojego pasemka siwizny. Jakby ten skrawek pozbawionego pigmentu owłosienia był częścią Denta, Ambasadą Zachary’ego. W święta ogolił głowę, ale włosy odrosły takie jak przedtem. Od tamtej pory w ruch poszły czapki i szampony koloryzujące. Tak naprawdę nigdy nie rozmawiamy o tym. A raczej o nim.
– Przed kim chcesz się wyróżnić? – dociekam.
– Nie wiem. Przed nowymi współlokatorami? – Wzrusza ramionami i zaczyna przybierać postawę obronną. Oczywiście. Steven w ostatnim czasie zrobił się nieco nerwowy w związku z poznawaniem nowych ludzi na uczelni. Rozumiem go. Wkrótce zetknie się z masą całkiem obcych osób. Osób, z którymi będzie musiał spróbować się zaprzyjaźnić. A co z tego wyjdzie, jest w tej chwili wielką niewiadomą. Ja swojej przyszłej współlokatorce wysłałem już prywatną wiadomość na Instagramie, za to Steven ze swoimi wciąż się nie skontaktował.
– Polubią cię bez względu na kolor twoich włosów – zapewniam go i ciągnę za rękę, żeby usiadł obok mnie. Mierzwię mu włosy i stroszę loki. Jejku, ale bym chciał mieć takie loki jak on.
– Nie chcę po prostu, żeby mówili o mnie tylko jak o „geju z akademika”. Rozumiesz?
– I pomyślałeś, że jak będziesz miał niebieskie włosy, to ludzie uznają, że jesteś hetero?
– Ej no. – Odpycha mnie z udawaną urazą, a na twarz już mu się wkrada ten bezczelny uśmieszek. – Naprawdę przydałby mi się teraz wspierający chłopak.
– Wiesz, że całym sercem wspieram wszystkie twoje głupie pomysły. – Obejmuję go ramieniem i przyciągam, żeby pocałować. Twarz ma nadal wilgotną i kapie mu z włosów, ale nie przeszkadza mi to. Dociska dłonie do mojej piersi, a ja swoje splatam za jego plecami. Różowe smużki wirują wokół nas i znikają w naszych puszkach – w obrączce Stevena i w moich nieśmiertelnikach po tacie. Przesuwam dłonie w dół, do krawędzi jego ręcznika, i wtedy odskakuje spłoszony. – Przepraszam. Nie chciałem...
– Nie, coś ty, to nie to. Ja... no wiesz. Do tego rodzice mogą w każdej chwili wrócić z psem – tłumaczy się, zmieszany i czerwony jak burak. Nie jest to pierwsza sytuacja, w której prawie to zrobiliśmy. Widzieliśmy się nawzajem bez ubrań, kiedy latem poszliśmy pływać na golasa w jeziorze niedaleko domu ciotki Frei. Steven swoimi mocami przypadkiem rzucił we mnie rybą, co uznałem za komplement. – Podobają ci się moje włosy? Ale tak szczerze? – pyta nieśmiało, pocierając kark.
Od wyoutowania Steven mniej więcej raz w tygodniu przechodzi głęboki kryzys egzystencjalny związany ze swoim wyglądem. „Czy to są zakola?”, „Jestem za chudy!”, „Myślisz, że powinienem kupić ten gadżet z TikToka, żeby mieć pełniejszy zarost? Wiesz, ten wałek z igłami?”.
I to też rozumiem. Przez większość okresu dorastania był wykluczony z gejowskiego świata. To musi być onieśmielające, zobaczyć nagle w internecie całą paradę muskularnych Kenów i nabrać przekonania, że tak wyglądają zwyczajni geje.
– Uważam, że są urocze. Wyglądasz jak trener pokemonów typu wodnego.
– Właśnie taki efekt chciałem uzyskać.
Wyraźnie usatysfakcjonowany wraca do łazienki, żeby się ubrać. W przeciwieństwie do Frei i Marcusa my ze Stevenem właściwie się nie kłócimy. On czasem się na coś nakręci i robi się trochę marudny, ale nigdy nie zrzędzi na mnie. Mówiąc całkiem szczerze, ten ostatni rok był najbardziej magicznym w moim życiu. I owszem, gdyby Steven usłyszał, jak to mówię, przewróciłby oczami i powiedział, że jestem po amerykańsku sentymentalny, ale taka prawda. I nie mówię tylko o magicznych mocach, które posiadamy. Po prostu od czasu Grunsby nasze losy splotły się ze sobą tak ściśle, że nie pamiętam już, jak było wcześniej. I oczywiście, że kiedy zaczęliśmy się trzymać za ręce w szkolnej świetlicy, to ludzie z początku trochę szeptali po kątach. Ale prawdę mówiąc, żaden z nas się tym specjalnie nie przejął. Razem pokonaliśmy Zachary’ego Denta i jego armię potworów, więc sporadyczne prychnięcie naprawdę nie robi na nas wrażenia. Zresztą po jakimś czasie im się opatrzyło i zajęli się swoimi sprawami.
Więc tak, od niemal roku jesteśmy w stałym związku. I w przeciwieństwie do „Freycusa” „Stroy” pozostanie tandemem, kiedy wyjedziemy na studia. Rozstanie nawet nie przemknęło nam przez myśl. Jasne, on będzie w okolicy Greenwich, a ja w centrum Londynu. Ale sprawdziliśmy już autobusy i pociągi i nadal będę mógł go widywać niemal codziennie. I wcale się nie martwię, że mógłby się upić i mnie zdradzić – nie dlatego, że uważam, iż jestem dla niego wszystkim. Po prostu on by tego nie zrobił. Wiem, że ja na pewno bym tego nie zrobił. Nawet gdyby facet grający Spider-Mana wyznał mi miłość. Steven jest po prostu... on jest moim słodkim, kochanym głupolem. A ja jego.
– Mama się wkurzy. Wanna jest cała niebieska – oznajmia Steven, kiedy wraca w tych samych ciuchach, które miał na sobie wcześniej w knajpie. – W istocie wyglądam jak żywcem wycięty z anime.
– Niczym Goku Super Saiyan Blue.
Steven patrzy na mnie osłupiały, jakbym właśnie przemówił do niego po japońsku. Co poniekąd uczyniłem.
– Nie znasz Dragon Balla?!
Nadyma policzki i kręci głową.
– Jakoś się nie wkręciłem.
– Nie wkręciłeś się w przygody bandy mięśniaków, którzy bez przerwy się naparzają? Dla mnie to była religia. Jak myślisz, dlaczego w wieku czternastu lat zacząłem chodzić na siłownię?
– Bo jesteś nienormalny? – Na jego twarzy znów rozlewa się ten zadziorny uśmiech. Steven pochyla się i składa pocałunek na moich wargach. – Głupol z ciebie.
– Sam jesteś głupol.
– Lubię cię i w ogóle.
– Ja ciebie też i w ogóle.
Jego oczy lśnią niespotykanym odcieniem zieleni. Chociaż nie tylko zieleni. Jak w pryzmacie skupiają się w nich wszystkie barwy. Brązy, odcienie złota, błękity i czerwienie wirują i przeplatają się ze sobą, tworząc intensywnie szmaragdowe koła. Wcześniej tylko dwukrotnie widziałem tak nasyconą zieleń w jego oczach – kiedy walczył z Pijawką na plaży i gdy rzucił się na Denta w jego upiornym laboratorium. Wygląda, jakby był nakręcony. Jakby wypił naraz trzy puszki tego energetyku, który smakuje niczym płynny plastik.
O nie.
Patrzę na swoje dłonie. Tak jak myślałem. Tańczy na nich połyskująca tęcza, robiąc ze mnie jednoosobową paradę równości. Zasysam ją do nieśmiertelników na szyi i choć robię to najszybciej jak umiem, mleko już się rozlało. Steven wie równie dobrze jak ja, co to oznacza. Poczułem jedyną emocję, na którą on nie może sobie pozwolić. W przeciwnym razie wyssałby ze mnie energię niczym Pijawka. A gdybyśmy ją poczuli równocześnie, wyssałby ze mnie życie, tak jak Dent tamtym biednym ludziom.
Miłość.
Steven
Troy z taką gwałtownością chwyta swoje nieśmiertelniki, że aż się przy tym odchyla. Twarz ma purpurową, a wzrok wbija w sufit. Chryste, słoń w menażerii mojego pokoju osiągnął rozmiar góry. Żaden z nas nie jest idiotą. Obaj wiemy, co oznaczają tęczowe dłonie. Tylko nie możemy nic powiedzieć. Nic nam nie da wkraczanie na ścieżkę konwersacji. Wiemy, dokąd ona prowadzi.
Troy wciąż leży na plecach z zamkniętymi oczami i ściska kurczowo swoją puszkę. Siedzę obok i podziwiam pajęczyny na sztukateriach. Autentycznie będę tęsknił za tą klitką. Za regałem z tymi samymi dziesięcioma książkami, które na nim stoją, odkąd skończyłem czternaście lat. Za resztkami masy klejącej po plakacie Lady Gagi, który sobie powiesiłem w wieku dwunastu (Serio, jak rodzice mogli się nie zorientować, że jestem gejem?). Za stertą DVD, które za sprawą Netfliksa stały się bezwartościowe. Sporo się z Troyem całowaliśmy w tym pokoju. Rodzice na bank mają tego świadomość, ale ich brytyjskość i zażenowanie nie pozwalają im na komentarze. Troya w każdym razie uwielbiają. Możliwe, że bardziej niż mnie. Pewnie ma to związek z tym, że jest najgrzeczniejszym i najlepiej ułożonym nastolatkiem, jakiego nosiła ziemia.
– Przepraszam.
Tak się zamyśliłem, że słysząc jego głos, aż się wzdrygnąłem. Troy nadal wygląda, jakby pozostawał w jakimś transie. Albo jakby próbował wypchnąć z siebie kamień nerkowy.
– Nie przepraszaj. Nie zrobiłeś niczego złego. – Przeciągam się i całuję go w policzek.
– Percival, nie pomagasz mi w tym momencie. – Uchyla powiekę i posyła mi hollywoodzki uśmiech. – O której jutro wyjeżdżasz?
– Jaka zgrabna zmiana tematu, Anderson. O dziewiątej. Rodzice uparli się, że mnie odwiozą.
– Oooo, kochani są. Będą tęsknić za swoim dzieckiem. Jesteś jedynakiem. Po twoim wyjeździe nie będą mieli komu robić poruty. Freya jedzie z wami?
– Rodzice byliby przeszczęśliwi, ale nie. Jej brat podwiezie ją vanem, bo nie ma szans, żeby się spakowała do samochodu swojej mamy. Widziałeś, ile zabiera rzeczy? Próbowałem jej wytłumaczyć, że będziemy mieszkać w akademiku, a nie rezydencji, ale nie przyjmuje tego do wiadomości. Nie mam pojęcia, gdzie to wszystko zmieści, ale ten problem będzie musiała rozwiązać z nowymi współlokatorami.
Oczywiście niesamowicie się cieszę, że będziemy z Freyą studiować na tej samej uczelni, ale jeszcze bardziej z tego, że nie musimy razem mieszkać. Jako współlokatorka jest tak upierdliwa, że wcale bym się nie zdziwił, gdyby się okazało, że już ma gotową zalaminowaną listę domowych zasad do powieszenia na wspólnej lodówce. Gdy tylko zabraknie mi towarzystwa najlepszej kumpeli, będę mógł do niej wpaść z drugiego końca kampusu i nie muszę w tym celu znosić jej dyktatorskich zapędów. Biada temu, kto zapomni o podkładce pod szklanką albo zostawi brudny kubek obok zlewu.
– A ty? – pytam, wspierając się na łokciu, żeby móc gapić się na jego przystojną twarz. Czasem mam ochotę go wyściskać, aż pęknie. Co jest dziwne. Dlaczego telewizja ani kino nie ostrzegły mnie, że bycie w związku wiąże się z pragnieniem agresywnego ugniatania twarzy partnera?
– Rozmawialiśmy o tym z ciocią przy kolacji. Nie może się urwać z pracy, więc podwiezie mnie dopiero wieczorem. Maddy obiecała, że odbierze w moim imieniu klucze przed zamknięciem biura nieruchomości.
– Czyli wygląda na to, że jutro nie zjemy razem kolacji. Szkoda. – Liczyłem, że uczcimy naszą pierwszą noc na wolności.
– Też żałuję. Ale może zamiast tego spędzimy razem cały wtorek? A ty za to będziesz miał okazję poznać nowych współlokatorów.
– Taa, w sumie racja – przyznaję bez przekonania. Zdecydowałem się już postalkować w sieci dwoje ludzi, z którymi mam dzielić mieszkanie. Jenny i Xandera. Zaobserwowałem ich na Instagramie, ale jak dotąd żadne z nich nie odwdzięczyło się tym samym. Staram się nie brać tego do siebie. Może chcą najpierw poznać mnie osobiście. W każdym razie kolacja z Troyem miała być moją kartą „Wychodzisz z więzienia” na wypadek, gdyby okazali się wredni i/lub nudni. – A może zostaniesz dziś u mnie na noc? – proponuję. – Moglibyśmy obejrzeć straszny film, a ja bym omdlewał w twoich ramionach niczym krucha niewiasta.
Szybko przypominam sobie zapach pisuarów z knajpy i dłoń błyska mi na zielono z odrazy. Kieruję to uczucie w stronę sterty DVD i już trzymam w rękach pierwszą część Obcego.
– Obstawiam, że omdlewaniem zajmę się ja – odpowiada Troy, wtulając się we mnie i zasuwając zasłony różowym pstryknięciem palcami. Te wszystkie popołudnia spędzone na treningach zdecydowanie nie poszły na marne.
Mościmy się wygodnie i zaczynamy oglądać. Tylko ja i mój Troy. I zanim cokolwiek zdąży się wyrwać z piersi Johna Hurta, obaj zasypiamy.