Patriota. Autobiografia - Aleksiej Nawalny - ebook

Patriota. Autobiografia ebook

Nawalny Aleksiej

0,0
49,90 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Wróg Putina nr 1.

Autobiografia jednego z najbardziej nieustraszonych i inspirujących ludzi naszych czasów.

Światowe wydarzenie wydawnicze.

Aleksiej Nawalny, najsłynniejszy oponent Władimira Putina, zmarł zimą 2024 roku jako więzień kolonii karnej na północy Rosji. Wspomnienia zaczął spisywać cztery lata wcześniej, wkrótce po tym, jak próbowano go otruć.

Patriota to historia całego życia Nawalnego: począwszy od młodości, odkrycia aktywistycznego powołania, poprzez małżeństwo, założenie rodziny aż po decyzję o poświęceniu się sprawie demokracji i wolności w państwie, które używa wszelkich środków, by te wartości zniszczyć. Autor pisze o przeprowadzonych przez siebie śledztwach, które ujawniły kłamstwa, oszustwa i korupcję na wysokich stanowiskach. Wspomina liczne aresztowania i nękanie, a następnie, w niezwykłych szczegółach, opisuje zamach na jego życie. Kiedy opowiada o swoim cudownym wyzdrowieniu, zaczynamy rozumieć, dlaczego uznał, że powrót do Rosji, czyli do miejsca, gdzie próbowano go zabić, jest konieczny. Z niepublikowanych wcześniej zapisków więziennych Nawalnego wyłania się obraz człowieka, który nawet w najbardziej bolesnych okolicznościach wykazywał się niesłabnącym duchem i zaangażowaniem.

– Na stronach tej książki czytelnicy poznają mężczyznę, którego bardzo kochałam: człowieka o głębokiej prawości i niezłomnej odwadze – mówi Julia Nawalna, wdowa po opozycjoniście.

Patriota jest napisanym z pasją przesłaniem Nawalnego do świata. To poruszająca relacja z ostatnich lat spędzonych w najbardziej brutalnym więzieniu, przypomnienie, dlaczego zasady wolności jednostki mają tak głębokie znaczenie, i porywające wezwanie do kontynuowania pracy, dla której sam poświęcił życie.

Nawalny zdobył rzeszę zwolenników, bo wniósł w życie polityczne Rosji szczerość, odwagę, pasję, optymizm i poczucie humoru. Wszystkie te wartości można odnaleźć w jego autobiografii.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 694

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Opieka re­dak­cyjna: PIOTR TOMZA
Re­dak­cja: ANNA PO­INC-CHRA­BĄSZCZ
Kon­sul­ta­cja me­ry­to­ryczna: TO­MASZ MRÓZ, JO­ANNA BER­NA­TO­WICZ
Ko­rekta: ANNA DO­BOSZ, ELŻ­BIETA KROK, JO­LANTA STAL, JO­ANNA ZA­BO­ROW­SKA
Pro­jekt okładki na pod­sta­wie ory­gi­nału: RO­BERT KLE­EMANN
Zdję­cie na okładce: © APE
Re­dak­tor tech­niczny: RO­BERT GĘ­BUŚ
© Yulia Na­val­naya and the Es­tate of Ale­xei Na­valny, 2024 Prze­kład za wy­da­niem:Ale­xei Na­valny, Pa­triot. A Me­moir trans­la­ted by Arch Tait with Ste­phen Dal­ziel Al­fred A. Knopf, New York 2024 © Co­py­ri­ght for the Po­lish trans­la­tion by Ma­ria Jasz­czu­row­ska © Co­py­ri­ght for the Po­lish trans­la­tion by Jo­anna Su­giero Roz­działy 1–6, 10–14 oraz część IV książki prze­ło­żyła Jo­anna Su­giero, roz­działy 7–9 oraz 15–18 prze­ło­żyła Ma­ria Jasz­czu­row­ska. © Co­py­ri­ght for this edi­tion by Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie, 2024
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-08-07997-3
Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie Sp. z o.o. ul. Długa 1, 31-147 Kra­ków bez­płatna li­nia te­le­fo­niczna: 800 42 10 40 księ­gar­nia in­ter­ne­towa: www.wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl e-mail: ksie­gar­nia@wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl tel. (+48 12) 619 27 70
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

CZĘŚĆ I

O KROK OD ŚMIERCI

1

Umie­ra­nie ja­koś szcze­gól­nie nie bo­lało. Gdyby nie to, że wła­śnie bra­łem ostatni od­dech, ni­gdy w ży­ciu nie po­ło­żył­bym się na pod­ło­dze przy sa­mo­lo­to­wej to­a­le­cie. Pew­nie się do­my­śla­cie, że nie lśniła czy­sto­ścią.

Le­cia­łem do Mo­skwy z Tom­ska na Sy­be­rii i by­łem bar­dzo za­do­wo­lony. Za dwa ty­go­dnie miały się od­być lo­kalne wy­bory w kilku sy­be­ryj­skich mia­stach, a ja wraz z mo­imi ko­le­gami z Fun­da­cji Walki z Ko­rup­cją mia­łem szczery za­miar po­ko­na­nia par­tii rzą­dzą­cej: Jed­nej Ro­sji. Dla lu­dzi byłby to ważny ko­mu­ni­kat, że Wła­di­mir Pu­tin na­wet po dwu­dzie­stu la­tach spra­wo­wa­nia wła­dzy nie jest wszech­mocny ani na­wet szcze­gól­nie lu­biany w tej czę­ści kraju – mimo że sporo tam­tej­szych miesz­kań­ców ogląda w te­le­wi­zji ga­da­jące głowy, które przez dwa­dzie­ścia cztery go­dziny na dobę wy­chwa­lają na­szego przy­wódcę.

Przez kilka lat mia­łem za­kaz kan­dy­do­wa­nia w wy­bo­rach. Pań­stwo nie uzna­wało par­tii po­li­tycz­nej, na któ­rej czele sta­łem, i nieco wcze­śniej – po raz dzie­wiąty w ciągu ośmiu lat – od­mó­wiło zgody na jej za­re­je­stro­wa­nie. Ja­koś wciąż mie­li­śmy pro­blemy z „pra­wi­dło­wym wy­peł­nie­niem for­mu­la­rzy”. W tych nie­zwy­kle rzad­kich przy­pad­kach, gdy na­zwi­sko któ­re­goś z na­szych kan­dy­da­tów zna­la­zło się na kar­cie do gło­so­wa­nia, ucie­kano się do naj­bar­dziej nie­praw­do­po­dob­nych pre­tek­stów, żeby skre­ślić je z li­sty. Wy­zwa­nia, z ja­kimi zma­gała się sieć na­szych od­dzia­łów, ma­jąca w szczy­to­wym mo­men­cie aż osiem­dzie­siąt re­gio­nal­nych biur – jedna z naj­więk­szych w kraju i nie­ustan­nie ata­ko­wana przez pań­stwo – wy­ma­gały od nas skłon­no­ści iście schi­zo­fre­nicz­nych, bo nikt o zdro­wych zmy­słach nie byłby w sta­nie uwie­rzyć, że może wy­grać wy­bory, w któ­rych re­gu­lar­nie za­bra­nia mu się kan­dy­do­wać.

W pań­stwie au­to­ry­tar­nym, w któ­rym od po­nad dwóch de­kad prio­ry­tet re­żimu spro­wa­dza się do za­szcze­pie­nia w elek­to­ra­cie prze­ko­na­nia, że jest bez­radny i nie może ni­czego zmie­nić, samo już na­kło­nie­nie lu­dzi do tego, żeby po­szli za­gło­so­wać, jest nie­ła­twym za­da­niem. Ale ich za­robki spa­dały od sied­miu lat. Gdyby udało się za­chę­cić do pój­ścia do urn i od­da­nia głosu cho­ciaż jedną trze­cią upraw­nio­nych, któ­rzy mieli już dość re­żimu, ża­den z kan­dy­da­tów Pu­tina nie miałby szans. Tylko jak ich do tego prze­ko­nać? Per­swa­zją? Obiet­nicą na­gród? My wy­bra­li­śmy jesz­cze inną opcję: po­sta­no­wi­li­śmy ich po­rząd­nie wku­rzyć.

Od kilku lat ra­zem z mo­imi współ­pra­cow­ni­kami na­gry­wa­li­śmy nie­koń­czącą się operę my­dlaną o ko­rup­cji w Ro­sji. Pra­wie wszyst­kie ostat­nie od­cinki miały od trzech do pię­ciu mi­lio­nów od­słon na YouTu­bie. Zna­jąc re­alia pa­nu­jące w kraju, już na sa­mym po­czątku zde­cy­do­wa­li­śmy, że nie bę­dziemy sto­so­wać dzien­ni­kar­skich me­tod zmięk­cza­nia te­matu i ucie­ka­nia się do nie­zli­czo­nych kwa­li­fi­ka­to­rów – „rze­komy”, „moż­liwy”, „do­mnie­many” – tak uwiel­bia­nych przez praw­ni­ków. Zło­dzieja na­zy­wa­li­śmy zło­dzie­jem, a ko­rup­cję ko­rup­cją. Je­żeli ktoś miał ogromną po­sia­dłość, nie tylko in­for­mo­wa­li­śmy o jej ist­nie­niu, lecz także fil­mo­wa­li­śmy ją za po­mocą dro­nów i po­ka­zy­wa­li­śmy w ca­łej oka­za­ło­ści. Spraw­dza­li­śmy, jaka jest jej war­tość, i ze­sta­wia­li­śmy to ze skrom­nymi do­cho­dami, które ofi­cjal­nie zgła­szał w de­kla­ra­cji ma­jąt­ko­wej biu­ro­krata bę­dący jej wła­ści­cie­lem.

Na te­mat ko­rup­cji można snuć roz­ma­ite teo­rie, ja jed­nak pre­fe­ruję bar­dziej bez­po­śred­nie me­tody po­szu­ki­wa­nia do­wo­dów. Na przy­kład prze­ana­li­zo­wa­li­śmy zdję­cia ślubne rzecz­nika pra­so­wego pre­zy­denta i zwró­ci­li­śmy uwagę na kosz­towny ze­ga­rek wy­sta­jący mu spod rę­kawa na fo­to­gra­fii, na któ­rej ca­łuje pannę młodą. Po­tem skon­tak­to­wa­li­śmy się ze szwaj­car­skim do­stawcą, który za­świad­czył, że ten mo­del kosz­tuje 620 ty­sięcy do­la­rów. Na końcu ujaw­ni­li­śmy tę in­for­ma­cję oby­wa­te­lom na­szego kraju, w któ­rym jedna na pięć osób żyje po­ni­żej gra­nicy ubó­stwa, okre­ślo­nej na po­zio­mie 160 do­la­rów mie­sięcz­nie – co i tak sta­nowi mi­ni­mum eg­zy­sten­cji. A gdy już zdo­ła­li­śmy roz­wście­czyć wi­dzów bez­czel­no­ścią sko­rum­po­wa­nego apa­ratu urzęd­ni­czego, po­ka­zy­wa­li­śmy im wtedy stronę in­ter­ne­tową z li­stą przy­pi­sa­nych do ich re­jonu kan­dy­da­tów, na któ­rych po­winni gło­so­wać, je­śli nie chcą da­lej współ­fi­nan­so­wać luk­su­so­wego ży­cia biu­ro­kra­tów.

Po­dzia­łało.

Ba­wi­li­śmy i jed­no­cze­śnie iry­to­wa­li­śmy na­szą pu­blicz­ność scen­kami z ży­cia, ja­kie pro­wa­dzą „skromni pa­trioci rzą­dzący na­szym kra­jem”. Wy­ja­śnia­li­śmy, jak działa me­cha­nizm ko­rup­cji, i na­wo­ły­wa­li­śmy do pod­ję­cia kon­kret­nych dzia­łań, które miały po­waż­nie za­szko­dzić sys­te­mowi Pu­tina. Ni­gdy nie za­bra­kło nam ma­te­riału.

Pa­trząc przez okno sa­mo­lotu, my­śla­łem o tym, że dys­po­nuję wy­star­cza­jącą liczbą na­grań, żeby przy­go­to­wać dwa albo trzy fil­miki o ko­rup­cji w sy­be­ryj­skich mia­stach i wsta­wić je na YouTube. Obej­rza­łoby je kilka mi­lio­nów lu­dzi, a kil­ka­set ty­sięcy miesz­kań­ców No­wo­sy­bir­ska i Tom­ska po­czu­łoby taką fu­rię, że po­słu­cha­liby na­szego we­zwa­nia, aby pójść na wy­bory i za­gło­so­wać prze­ciwko kan­dy­da­tom par­tii Pu­tina.

Uśmiech­ną­łem się krzywo na wspo­mnie­nie tego, jak wła­dze pań­stwowe usi­ło­wały po­krzy­żo­wać nam plany. Moje po­dróże po Ro­sji dzia­łały na urzęd­ni­ków z każ­dego po­ziomu wła­dzy ni­czym płachta na byka. Uwa­żali, że są nie­bez­pieczne, i fa­bry­ko­wali mnó­stwo za­rzu­tów kar­nych, aby unie­moż­li­wić mi jeż­dże­nie po kraju – osoba oskar­żona nie może bo­wiem opusz­czać swo­jego re­gionu za­miesz­ka­nia. Od 2012 roku spę­dzi­łem łącz­nie rok w aresz­cie do­mo­wym, a przez kilka ko­lej­nych lat mia­łem są­dowy za­kaz opusz­cza­nia Mo­skwy.

Dwa mie­siące wcze­śniej, na sku­tek pro­wo­ka­cji w kon­tro­lo­wa­nej przez pań­stwo pro­pa­gan­do­wej sta­cji te­le­wi­zyj­nej Rus­sia To­day, wsz­częto prze­ciwko mnie ab­sur­dalne po­stę­po­wa­nie karne pod za­rzu­tem „znie­sła­wie­nia we­te­rana wo­jen­nego”. Po raz ko­lejny otrzy­ma­łem za­kaz opusz­cza­nia Mo­skwy, uznaw­szy jed­nak, że jest nie­zgodny z pra­wem, zi­gno­ro­wa­łem go i po­je­cha­łem na Sy­be­rię, żeby prze­pro­wa­dzić tam swoje naj­now­sze śledz­two. Ra­zem z ko­le­gami przy­wieź­li­śmy do domu setki gi­ga­baj­tów ma­te­ria­łów, w tym wy­wiady z lo­kal­nymi przed­sta­wi­cie­lami opo­zy­cji i na­gra­nie uka­zu­jące re­zy­den­cję de­pu­to­wa­nego Jed­nej Ro­sji zbu­do­waną na pry­wat­nej wy­spie. Wszyst­kie ma­te­riały były go­towe do edy­cji: za­szy­fro­wane i prze­słane na ser­wer.

Bar­dzo chcia­łem po­ko­nać Jedną Ro­sję w Tom­sku i przy­naj­mniej tro­chę do­piec jej w No­wo­sy­bir­sku. Czu­łem sa­tys­fak­cję na myśl o tym, że po­mimo co­raz częst­szych prób za­stra­sza­nia – w ciągu dwóch ostat­nich lat prze­pro­wa­dzono po­nad trzy­sta na­lo­tów na na­sze biura: lu­dzie w czar­nych ma­skach wy­ci­nali pi­łami drzwi z fu­tryn, prze­szu­ki­wali lo­kale i kon­fi­sko­wali te­le­fony oraz kom­pu­tery – co­raz bar­dziej ro­śniemy w siłę. Oczy­wi­ście im bar­dziej mnie to cie­szyło, tym bar­dziej zwięk­szało się nie­za­do­wo­le­nie Kremla i sa­mego Pu­tina. Praw­do­po­dob­nie to wła­śnie spro­wo­ko­wało go do wy­da­nia na­kazu „pod­ję­cia ak­tyw­nych dzia­łań”. Tego okre­śle­nia tra­dy­cyj­nie uży­wali agenci KGB i FSB w swo­ich wspo­mnie­niach. Po­zbądź się czło­wieka, a po­zbę­dziesz się pro­blemu.

W ży­ciu co­dzien­nym mogą się przy­da­rzyć roz­ma­ite złe rze­czy. Może cię po­żreć ty­grys. Czło­nek wro­giego ple­mie­nia może ci wbić włócz­nię w plecy. Mo­żesz przy­pad­kowo uciąć so­bie pa­lec, po­pi­su­jąc się przed part­ne­rem swo­imi umie­jęt­no­ściami ku­li­nar­nymi, albo stra­cić nogę, je­śli nie za­cho­wasz ostroż­no­ści pod­czas ope­ro­wa­nia piłą łań­cu­chową w ga­rażu. Ko­muś spad­nie na głowę ce­gła, a ktoś inny wy­pad­nie przez okno. Do tego trzeba jesz­cze do­dać po­spo­lite za­wały i inne tra­ge­die – bar­dzo przy­kre, lecz nie­bu­dzące za­sko­cze­nia.

Mam na­dzieję, że nie­wielu mo­ich czy­tel­ni­ków zo­sta­nie dźgnię­tych włócz­nią albo wy­pad­nie przez okno, wszy­scy jed­nak po­tra­fimy so­bie wy­obra­zić, jak by to było. Ży­ciowe do­świad­cze­nia i wnio­ski wy­cią­gnięte na pod­sta­wie ob­ser­wa­cji in­nych osób po­zwa­lają nam na żywe od­czu­wa­nie roz­ma­itych do­znań. Tak przy­naj­mniej są­dzi­łem, do­póki nie wsia­dłem do tego sa­mo­lotu.

W po­sza­no­wa­niu dla kon­wen­cji kry­mi­nału po­sta­ram się zre­la­cjo­no­wać wszystko, co się wy­da­rzyło tam­tego dnia, moż­li­wie naj­bar­dziej pre­cy­zyj­nie, zgod­nie z tra­dy­cyjną za­sadą, która mówi, że każdy szcze­gół może się oka­zać klu­czem do roz­wią­za­nia za­gadki.

Jest 20 sierp­nia 2020 roku, po­kój ho­te­lowy w Tom­sku. Bu­dzik za­czyna dzwo­nić o 5.30. Wstaję bez pro­blemu i idę do ła­zienki. Biorę prysz­nic. Nie golę się. Myję zęby. Dez­odo­rant w kulce się skoń­czył. Po­cie­ram pa­chy su­chym pla­sti­kiem, po czym wy­rzu­cam apli­ka­tor do ko­sza na śmieci, gdzie zo­sta­nie zna­le­ziony za kilka go­dzin przez mo­ich współ­pra­cow­ni­ków, kiedy tu przy­jadą, żeby prze­szu­kać po­kój. Owi­jam się naj­więk­szym ręcz­ni­kiem, jaki wisi w ła­zience, i wra­cam do po­koju. Pa­trzę na swoje rze­czy. Po­trze­buję bie­li­zny, skar­pe­tek oraz ko­szulki z krót­kim rę­ka­wem. Na­leżę do osób, któ­rym wy­bie­ra­nie stroju za­wsze spra­wia trud­no­ści, więc ga­pię się przez ja­kieś dzie­sięć se­kund na ubra­nia le­żące w otwar­tej wa­lizce.

Wtedy do głowy przy­cho­dzi mi że­nu­jąca myśl. Czy mogę wło­żyć tę samą ko­szulkę co wczo­raj? W końcu za pięć go­dzin będę już w domu, a tam znów się wy­ką­pię i zmie­nię ubra­nie na świeże. Nie, tak się nie robi. Któ­ryś z mo­ich współ­pra­cow­ni­ków mógłby to za­uwa­żyć i uznać, że jego szef nosi się jak klo­szard.

Wczo­raj ho­tel zwró­cił mi wy­prane ciu­chy, więc wyj­muję z fo­lii ko­szulkę i skar­petki. W wa­lizce mam czy­stą bie­li­znę. Ubie­ram się i pa­trzę na ze­ga­rek. Jest 5.47. Za nic nie mogę się spóź­nić na sa­mo­lot: mamy czwar­tek, a ja je­stem nie­wol­ni­kiem czwart­ków. W każdy czwar­tek, co­kol­wiek by się działo, wy­stę­puję na żywo o 20.00 i ko­men­tuję to, co się wy­da­rzyło w Ro­sji w ciągu ostat­niego ty­go­dnia. Ro­sja przy­szło­ści z Alek­sie­jem Na­wal­nym to je­den z naj­po­pu­lar­niej­szych stre­amin­gów w kraju. Na żywo ogląda go od pięć­dzie­się­ciu do stu ty­sięcy lu­dzi, a po opu­bli­ko­wa­niu w in­ter­ne­cie do­łą­cza do nich jesz­cze ko­lejne pół­tora mi­liona. W tym roku liczba wi­dzów ani razu nie spa­dła po­ni­żej mi­liona. (Gdyby dziś nie był czwar­tek, prze­dłu­żył­bym swój po­byt na Sy­be­rii. Dzi­siaj wraca ze mną dwóch współ­pra­cow­ni­ków, a kilku in­nych zo­sta­nie jesz­cze parę dni, żeby do­koń­czyć pracę).

Jest 6.01. Nie­na­wi­dzę się spóź­niać, ale jak zwy­kle oka­zuje się, że za­po­mnia­łem cze­goś spa­ko­wać: na krze­śle leży pa­sek do spodni. Mu­szę otwo­rzyć wa­lizkę, wło­żyć do niej pa­sek i wy­ko­nać akro­ba­cje znane każ­demu, kto kie­dy­kol­wiek pró­bo­wał za­mknąć prze­ła­do­waną torbę. Przy­gnia­tam wieko cię­ża­rem swo­jego ciała, za­su­wam za­mek i bła­gam go w my­ślach, żeby nie pu­ścił, kiedy pod­niosę rękę i zwol­nię na­cisk.

O 6.03 je­stem już na dole w ho­te­lo­wym lobby, gdzie cze­kają na mnie moja rzecz­niczka pra­sowa Kira Jar­mysz oraz asy­stent Ilja Pa­cho­mow. Wsia­damy do tak­sówki, którą za­mó­wił Ilja, i je­dziemy na lot­ni­sko. Po dro­dze tak­sów­karz za­trzy­muje się na sta­cji ben­zy­no­wej, co jest dość nie­ty­powe, po­nie­waż za­zwy­czaj tak­sów­ka­rze tan­kują mię­dzy kur­sami, ale nie za­przą­tam so­bie tym głowy.

Na lot­ni­sku spo­ty­kamy się z idio­tycz­nymi prze­pi­sami, które obo­wią­zują w ca­łej Ro­sji. Jesz­cze przed bu­dyn­kiem mu­sisz przejść ra­zem ze swo­imi ba­ga­żami przez bramkę z wy­kry­wa­czem me­talu. A to wy­maga usta­wie­nia się w dwóch ko­lej­kach i prze­kro­cze­nia dwóch punk­tów kon­tro­l­nych. Wszystko od­bywa się bar­dzo po­woli i za­wsze znaj­dzie się przed tobą ktoś, kto za­po­mniał wy­jąć z kie­szeni te­le­fon. Ska­ner wy­daje sy­gnał dźwię­kowy. Nasz po­dróżny za­po­mniał rów­nież zdjąć ze­ga­rek. Znowu pi­ka­nie. Prze­kli­na­jąc tego kre­tyna w my­ślach, prze­cho­dzę przez bramkę i – oczy­wi­ście – ska­ner brzę­czy. Ja też za­po­mnia­łem zdjąć ze­ga­rek.

– Prze­pra­szam! – mó­wię do pa­sa­żera sto­ją­cego za mną w ko­lejce, a z jego oczu wy­czy­tuję do­kład­nie to samo, co ja sam po­my­śla­łem przed dzie­się­cioma se­kun­dami.

Nie po­zwolę, żeby taka głu­pota po­psuła mi na­strój. Już nie­długo będę w domu, ty­dzień pracy się skoń­czy i za­cznie się week­end, który spę­dzę z ro­dziną. Co za cu­downe uczu­cie.

Ja­kiś czas póź­niej stoję ra­zem z Kirą i Ilją po­środku ter­mi­nalu: ty­powa grupka w po­ran­nej po­dróży biz­ne­so­wej. Do startu zo­stała go­dzina. Roz­glą­damy się i za­sta­na­wiamy, jak za­bić czas przed od­prawą.

– Może pój­dziemy na her­batę? – pro­po­nuję.

I tak też ro­bimy.

Po­wi­nie­nem był za­cho­wać więk­szą ele­gan­cję pod­czas pi­cia her­baty, bo oka­zało się, że ja­kiś męż­czy­zna sie­dzący trzy sto­liki od nas ukrad­kiem nas na­gry­wał. Póź­niej wstawi na In­sta­gram fil­mik przed­sta­wia­jący moją przy­gar­bioną syl­wetkę, z pod­pi­sem „Na­walny na lot­ni­sku w Tom­sku”. Bę­dzie on miał nie­wy­obra­żalną liczbę od­słon i zo­sta­nie prze­ana­li­zo­wany se­kunda po se­kun­dzie. Bę­dzie na nim wi­dać kel­nerkę, która po­daje mi her­batę w pa­pie­ro­wym kubku. Nikt inny go nie do­tyka.

Idę do lot­ni­sko­wego sklepu o na­zwie Pa­miątki z Sy­be­rii i ku­puję cu­kierki. Pod­czas pła­ce­nia pró­buję wy­my­ślić ja­kiś za­bawny żart, który po­wiem swo­jej żo­nie Ju­lii, wrę­cza­jąc jej te słod­ko­ści po po­wro­cie do domu. Nic nie przy­cho­dzi mi do głowy, ale nie­ważne, póź­niej na coś wpadnę.

Za­czyna się od­prawa. O 7.35 po­ka­zu­jemy na­sze pasz­porty i wsia­damy do lot­ni­sko­wego au­to­busu, który za­wozi nas do od­da­lo­nego o sto pięć­dzie­siąt me­trów sa­mo­lotu.

Więk­szość miejsc w sa­mo­lo­cie zo­stała wy­ku­piona, więc w au­to­bu­sie jest dość cia­sno. Ktoś mnie roz­po­znaje i prosi o wspólne sel­fie. Ja­sne, ża­den pro­blem. Po­tem kilka in­nych osób po­zbywa się za­ha­mo­wań i mniej wię­cej dzie­się­cioro ko­lej­nych pa­sa­że­rów za­czyna się prze­py­chać w moją stronę, żeby po­pro­sić o zdję­cie. Uśmie­cham się ser­decz­nie do cu­dzych te­le­fo­nów i – jak za­wsze w ta­kich chwi­lach – za­sta­na­wiam się, ile z tych osób na­prawdę wie, kim je­stem, a ile robi fotkę tylko na wszelki wy­pa­dek, bo a nuż je­stem kimś zna­nym. Sta­no­wię do­sko­nały przy­kład „pod­rzęd­nego ce­le­bryty”, któ­rego Shel­don Co­oper z Teo­rii wiel­kiego pod­rywu zde­fi­nio­wał w na­stę­pu­jący spo­sób: „Do­piero gdy wy­ja­śnisz, kim on jest, lu­dzie za­czy­nają go roz­po­zna­wać”.

Na po­kła­dzie sa­mo­lotu spo­ty­kamy ko­lej­nych fo­to­gra­fów, dla­tego zaj­mu­jemy miej­sca jako jedni z ostat­nich pa­sa­że­rów. Za­czy­nam się nie­po­koić, bo mam ple­cak i wa­lizkę, które trzeba wło­żyć do schowka. Co, je­śli ni­g­dzie już nie ma wol­nego miej­sca? Nie chcę być tym iry­tu­ją­cym pa­sa­że­rem, który biega ner­wowo po ka­bi­nie i prosi za­łogę, żeby po­mo­gła mu gdzieś scho­wać jego ba­gaż pod­ręczny.

Osta­tecz­nie wszystko się udaje. Na gó­rze jest jesz­cze miej­sce na wa­lizkę, a ple­cak wkła­dam mię­dzy nogi. Sia­dam przy oknie. To moje ulu­bione miej­sce w sa­mo­lo­cie, bo moi współ­pra­cow­nicy mogą wtedy chro­nić mnie przed oso­bami, które chcia­łyby po­roz­ma­wiać o sy­tu­acji po­li­tycz­nej w Ro­sji. Za­zwy­czaj chęt­nie dys­ku­tuję z ludźmi, ale nie wtedy, kiedy po­dró­żuję sa­mo­lo­tem. W ka­bi­nie za­wsze jest gło­śno, a wi­zja roz­mowy ze współ­pa­sa­że­rem, który stoi dwa­dzie­ścia cen­ty­me­trów ode mnie i krzy­czy: „Wal­czy pan z ko­rup­cją, tak?! To niech tylko po­słu­cha pan tego!”, ja­koś nie na­pawa mnie en­tu­zja­zmem.

Ro­sja zo­stała zbu­do­wana na ko­rup­cji i każdy zna ten pro­blem z wła­snego do­świad­cze­nia.

Mój na­strój, który i tak jest bar­dzo do­bry, jesz­cze się po­pra­wia na myśl o tym, że cze­kają mnie trzy i pół go­dziny re­laksu. Naj­pierw obej­rzę od­ci­nek Ricka i Morty’ego, a po­tem so­bie po­czy­tam.

Za­pi­nam pas i zdej­muję spor­towe buty. Sa­mo­lot jest już na pa­sie star­to­wym. Za­glą­dam do ple­caka, wyj­muję lap­top i słu­chawki, otwie­ram ka­ta­log z Ric­kiem i Mor­tym po czym lo­sowo wy­bie­ram naj­pierw se­zon, a na­stęp­nie od­ci­nek. Znów mi się po­szczę­ściło: to ten, w któ­rym Rick za­mie­nia się w ki­szony ogó­rek. Uwiel­biam go.

Ste­ward, który wła­śnie mnie mija, rzuca nie­za­do­wo­lone spoj­rze­nie, ale nie każe mi za­mknąć lap­topa, cho­ciaż wy­ma­gają tego prze­sta­rzałe prze­pisy do­ty­czące bez­pie­czeń­stwa w stat­kach po­wietrz­nych. To jedna z za­let by­cia pod­rzęd­nym ce­le­brytą. Dzi­siaj wszystko układa mi się na­prawdę do­brze.

Lecz taki stan rze­czy nie ma już po­trwać długo.

Dzięki tam­tej wy­mia­nie spoj­rzeń ze ste­war­dem po­tra­fię do­kład­nie okre­ślić mo­ment, w któ­rym po­czu­łem, że coś jest nie tak. Póź­niej, po 18 dniach śpiączki, 26 dniach na od­dziale in­ten­syw­nej te­ra­pii i 34 dniach w szpi­talu, za­łożę rę­ka­wiczki, wy­czysz­czę lap­top ście­reczką na­są­czoną al­ko­ho­lem, otwo­rzę go i zo­ba­czę, że od­ci­nek zo­stał za­trzy­many na dwu­dzie­stej pierw­szej mi­nu­cie.

Musi się zda­rzyć na­prawdę coś nie­zwy­kłego, że­bym prze­stał oglą­dać Ricka i Morty’ego pod­czas startu sa­mo­lotu – same tur­bu­len­cje nie wy­star­czają – ale te­raz pa­trzę w ekran i nie mogę się skon­cen­tro­wać. Na czoło wy­stę­puje mi zimny pot. Dzieje się ze mną coś bar­dzo, bar­dzo złego i dziw­nego. Mu­szę za­mknąć lap­top. Czuję, jak lo­do­waty pot spływa po moim czole. Jest tak ob­fity, że mu­szę po­pro­sić o chu­s­teczkę Kirę, która sie­dzi po mo­jej le­wej stro­nie. Jest po­chło­nięta e-bo­okiem, więc nie od­ry­wa­jąc wzroku od czyt­nika, wyj­muje z to­rebki paczkę chu­s­te­czek i mi ją po­daje. Biorę jedną. Po­tem drugą. Zde­cy­do­wa­nie coś jest nie tak. Ni­gdy wcze­śniej nie do­świad­czy­łem ni­czego ta­kiego. W su­mie sam na­wet nie po­tra­fię do końca stwier­dzić, czego do­świad­czam. Nic mnie nie boli. Mam tylko dziwne wra­że­nie, że całe moje ciało jest chore.

Do­cho­dzę do wnio­sku, że to od pa­trze­nia w ekran pod­czas startu. Nie­pew­nym gło­sem od­zy­wam się do Kiry:

– Chyba dzieje się ze mną coś złego. Mo­gła­byś tro­chę ze mną po­roz­ma­wiać? Mu­szę się sku­pić na dźwięku czy­je­goś głosu.

Jest to dość nie­ty­powa prośba, ale po krót­kiej chwili za­sko­cze­nia Kira za­czyna mi opo­wia­dać o książce, którą wła­śnie czyta. Przy­swa­jam in­for­ma­cje, ja­kie mi prze­ka­zuje, lecz to wy­maga ode mnie nie­mal fi­zycz­nego wy­siłku. Z każdą se­kundą moja kon­cen­tra­cja spada. Po kilku mi­nu­tach wi­dzę już tylko po­ru­sza­jące się usta Kiry. Sły­szę dźwięki, ale nie po­tra­fię zro­zu­mieć słów, cho­ciaż Kira po­tem mi po­wie, że wy­trwa­łem ja­kieś pięć mi­nut, mam­ro­cząc raz po raz „aha” i „mhm”, a na­wet pro­sząc ją, żeby mi coś wy­ja­śniła.

W przej­ściu mię­dzy sie­dze­niami po­ja­wia się ste­ward, który po­py­cha przed sobą wó­zek pe­łen na­po­jów. Za­sta­na­wiam się, czy nie po­wi­nie­nem się na­pić wody. Kira zre­la­cjo­nuje mi póź­niej, że ste­ward sta­nął obok nas i cze­kał. Ga­pi­łem się na niego w mil­cze­niu przez dzie­sięć se­kund, aż za­równo Kira, jak i ja za­czę­li­śmy się czuć nie­zręcz­nie. Wtedy po­wie­dzia­łem:

– Mu­szę się przejść.

Po­sta­no­wi­łem spry­skać twarz zimną wodą. Po­my­śla­łem, że może wtedy po­czuję się le­piej. Kira trą­ciła łok­ciem Ilję, który sie­dział przy przej­ściu i zdą­żył już za­snąć, po czym oboje mnie prze­pu­ścili. Wy­sze­dłem w sa­mych skar­pet­kach. Nie cho­dzi o to, że nie mia­łem dość siły, żeby wło­żyć buty; po pro­stu w tam­tym mo­men­cie nie chcia­łem so­bie tym za­wra­cać głowy.

Na szczę­ście to­a­leta była wolna. Wszystko, co ro­bimy, wy­maga za­sta­no­wie­nia, cho­ciaż zwy­kle nie zda­jemy so­bie z tego sprawy. W tam­tej chwili mu­sia­łem pod­jąć świa­domy wy­si­łek, żeby zro­zu­mieć, co się dzieje, i zde­cy­do­wać, co zro­bić da­lej. To jest to­a­leta. Mu­szę po­szu­kać zamka. Wi­dzę przed­mioty w róż­nych ko­lo­rach. To praw­do­po­dob­nie jest za­mek. Prze­sunę go w tę stronę. A nie, w tamtą. Do­brze, tu­taj jest kran. Mu­szę go na­ci­snąć. Jak to zro­bić? Ręką. Gdzie jest moja ręka? O, tu­taj. Woda. Mu­szę spry­skać nią twarz. Gdzieś w tle po­ja­wia się myśl, która nie wy­maga żad­nego wy­siłku i prze­sła­nia wszystko inne: nie dam rady. Prze­my­wam twarz, sia­dam na to­a­le­cie i wtedy uświa­da­miam so­bie po raz pierw­szy: to ko­niec.

Nie po­my­śla­łem: „To chyba ko­niec”. Wie­dzia­łem, że tak jest.

Spró­buj do­tknąć swo­jego nad­garstka pal­cem dru­giej dłoni. Bę­dzie temu to­wa­rzy­szyło okre­ślone do­zna­nie, po­nie­waż twoje ciało uwolni ace­ty­lo­cho­linę, a do mó­zgu zo­sta­nie wy­słany sy­gnał ner­wowy in­for­mu­jący o tym ru­chu. Roz­po­zna­jesz swoje ręce dzięki zmy­słom wzroku i do­tyku. A te­raz spró­buj zro­bić to samo z za­mknię­tymi oczami. Nie wi­dzisz palca, ale po­tra­fisz bez trudu stwier­dzić, w któ­rym mo­men­cie do­ty­kasz nim nad­garstka, a kiedy tego nie ro­bisz. Dzieje się tak, po­nie­waż po tym, jak ace­ty­lo­cho­lina prze­ka­zała sy­gnał mię­dzy ko­mór­kami ner­wo­wymi, twoje ciało wy­dzie­liło cho­li­ne­ste­razę, en­zym, który prze­rywa sy­gnał, gdy za­da­nie zo­stało wy­ko­nane. Nisz­czy on „zu­żytą” ace­ty­lo­cho­linę wraz ze wszyst­kimi śla­dami sy­gnału prze­ka­za­nego do mó­zgu. Gdyby tak się nie stało, twój mózg od­bie­rałby sy­gnały o do­ty­ka­nym nad­garstku mi­liony razy wciąż na nowo. Można to po­rów­nać do ataku roz­pro­szo­nej od­mowy do­stępu do usługi w in­ter­ne­cie: je­śli klik­niesz raz, strona się otwo­rzy; je­żeli zro­bisz to mi­lion razy na se­kundę, strona pad­nie.

W re­ak­cji na taki atak można po­now­nie za­ła­do­wać ser­wer albo za­in­sta­lo­wać inny, po­tęż­niej­szy. W wy­padku or­ga­ni­zmu czło­wieka sy­tu­acja bar­dziej się kom­pli­kuje. Mózg bom­bar­do­wany przez mi­liardy fał­szy­wych sy­gna­łów kom­plet­nie traci orien­ta­cję. Nie jest w sta­nie prze­two­rzyć in­for­ma­cji o tym, co się dzieje, aż wresz­cie się wy­łą­cza. Po ja­kimś cza­sie czło­wiek prze­staje od­dy­chać, po­nie­waż od­dy­cha­nie rów­nież jest kon­tro­lo­wane przez mózg.

Tak wła­śnie dzia­łają środki pa­ra­li­żu­jące.

Po­dej­muję jesz­cze je­den wy­si­łek, żeby do­ko­nać w my­ślach prze­glądu swo­jego ciała. Serce? Nie boli. Żo­łą­dek? Wszystko w po­rządku. Wą­troba i inne or­gany we­wnętrzne? Brak ja­kie­go­kol­wiek dys­kom­fortu. A tak ogól­nie? Czuję się okrop­nie. Nie wy­trzy­mam, za­raz umrę.

Zmu­szam się, żeby jesz­cze raz opłu­kać twarz wodą. Chcę wró­cić na swoje miej­sce, ale chyba nie zdo­łam sa­mo­dziel­nie wyjść z to­a­lety. Nie dam rady zlo­ka­li­zo­wać zamka. Wszystko wi­dzę wy­raź­nie. Przede mną są drzwi. Za­mek też. Nie je­stem osła­biony, ale skon­cen­tro­wa­nie się na tym dur­nym zamku, wy­cią­gnię­cie ręki i prze­su­nię­cie za­suwki we wła­ściwą stronę oka­zuje się po­twor­nie trudne.

Ja­koś jed­nak udaje mi się wy­do­stać. W ko­ry­ta­rzu stoi już ko­lejka lu­dzi, a po ich mi­nach wi­dzę, że nie są za­do­wo­leni. Praw­do­po­dob­nie spę­dzi­łem w to­a­le­cie wię­cej czasu, niż my­śla­łem. Nie za­cho­wuję się, jak­bym był pi­jany – nie za­ta­czam się, nikt nie wy­tyka mnie pal­cami. Je­stem po pro­stu jed­nym z pa­sa­że­rów. Kira po­wie­działa mi póź­niej, że gdy wsta­wa­łem ze swo­jego miej­sca przy oknie, za­cho­wy­wa­łem się zu­peł­nie nor­mal­nie. Nie mia­łem trud­no­ści z mi­nię­ciem jej i Ilji. By­łem tylko bar­dzo blady.

Te­raz stoję w przej­ściu i wiem, że mu­szę po­pro­sić o po­moc. Ale co mam po­wie­dzieć ob­słu­dze sa­mo­lotu? Nie po­tra­fię na­wet stwier­dzić, co ze mną jest nie tak ani czego mi trzeba.

Spo­glą­dam za sie­bie na sie­dze­nia, a po­tem od­wra­cam się w drugą stronę. Te­raz stoję twa­rzą do czę­ści ku­chen­nej, która składa się z pię­ciu me­trów kwa­dra­to­wych za­sta­wio­nych me­ta­lo­wymi wóz­kami. To tu­taj przy­cho­dzą pa­sa­że­ro­wie pod­czas dłu­giego lotu, kiedy chcą się cze­goś na­pić.

Do­brzy pi­sa­rze to na­prawdę wy­jąt­kowi lu­dzie. Kiedy ktoś mnie pyta, jak to jest umie­rać od broni che­micz­nej, na­su­wają mi się dwa sko­ja­rze­nia: de­men­to­rzy z Harry’ego Pot­tera i na­zgule z Władcy pier­ścieni Tol­kiena. Po­ca­łu­nek de­men­tora nie boli, ofiara po pro­stu czuje, że ucho­dzi z niej ży­cie. Z ko­lei główna broń na­zguli to prze­ra­ża­jąca zdol­ność do od­bie­ra­nia wro­gowi jego siły i woli. Kiedy tak stoję w przej­ściu, otrzy­muję po­ca­łu­nek od de­men­tora, a obok mnie stoi na­zgul. Ogar­nia mnie obez­wład­nia­jące po­czu­cie, że nie je­stem w sta­nie zro­zu­mieć, co się dzieje. Ucieka ze mnie ży­cie i bra­kuje mi sil­nej woli, żeby sta­wić ja­ki­kol­wiek opór. To ko­niec. Ta myśl szybko i sku­tecz­nie zaj­muje miej­sce po­przed­niej, którą było: „Nie wy­trzy­mam”.

Ste­ward pa­trzy na mnie za­sko­czony. To chyba ten sam, który wcze­śniej udał, że nie wi­dzi mo­jego lap­topa. Po­dej­muję jesz­cze je­den wy­si­łek, żeby wy­my­ślić słowa, które mógł­bym mu po­wie­dzieć. Ku swo­jemu za­sko­cze­niu for­mu­łuję całe zda­nie:

– Zo­sta­łem otruty i za­raz umrę.

Ste­ward spo­gląda na mnie, a jego mina nie wy­raża żad­nego za­nie­po­ko­je­nia, za­sko­cze­nia ani tro­ski. Do­strze­gam na­wet uśmie­szek.

– Jak to? – pyta.

Jego twarz zmie­nia się dia­me­tral­nie, kiedy kładę się u jego stóp na pod­ło­dze obok ku­chen­nych wóz­ków. Nie prze­wra­cam się, nie upa­dam ani nie tracę przy­tom­no­ści. Z całą siłą jed­nak czuję, że bez sensu jest tak da­lej stać w przej­ściu. W końcu umie­ram, a lu­dzie umie­rają – po­praw­cie mnie, je­śli się mylę – w po­zy­cji le­żą­cej.

Kładę się na boku. Pa­trzę na ścianę. Nie czuję już za­kło­po­ta­nia ani nie­po­koju. Lu­dzie za­czy­nają bie­gać do­okoła mnie. Sły­chać krzyki.

Ja­kaś ko­bieta wrzesz­czy mi do ucha:

– Źle się pan czuje? Ma pan za­wał? Pro­szę od­po­wie­dzieć!

De­li­kat­nie kręcę głową. Nie, z moim ser­cem wszystko w po­rządku.

Zdą­ży­łem jesz­cze po­my­śleć, że wszystko, co lu­dzie mó­wią o śmierci, to kłam­stwo. Ży­cie wcale nie prze­la­tuje mi przed oczami. Nie wi­dzę twa­rzy naj­bliż­szych osób ani też anio­łów czy ośle­pia­ją­cego świa­tła. Umie­ram, pa­trząc na ścianę. Głosy stają się nie­wy­raźne, a ostat­nie słowa, które sły­szę, to krzyk ko­biety:

– Pro­szę nie za­sy­piać, pro­szę nie za­sy­piać!

Wtedy umar­łem.

Uwaga, spo­iler: ale nie na śmierć.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki