Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Poruszające studium kwestii śmiertelności.
W dziele podsumowującym jego pracę i osobiste doświadczenie Yalom pomaga rozpoznać, jak strach przed śmiercią leży u podstaw większości naszych niepokojów. Omawia doświadczenia, które mogą nam to uświadomić. Należą do nich poczucie straty (śmierć ukochanej osoby, rozwód, utrata pracy lub dachu nad głową), marzenia senne, trauma czy starzenie się.
Autor przekonuje, że zmierzenie się z własną śmiertelnością inspiruje nas do zmiany priorytetów. Dzięki temu możemy głębiej komunikować się z tymi, których kochamy, doceniać piękno życia i podejmować ryzyko, wiodące do osobistego spełnienia.
Irvin D. Yalom – emerytowany profesor psychiatrii na uniwersytecie Stanforda, psychoterapeuta mający wieloletnie doświadczenie w pracy z ludźmi. Autor błyskotliwych powieści psychologicznych i podręczników. W swoich pracach prezentuje terapię w ujęciu egzystencjalnym. Jest autorem klasycznych już podręczników, takich jak: Psychoterapia grupowa. Teoria i praktyka, Psychoterapia egzystencjalna, Dar terapii. Wspaniałe gawędziarstwo autora można poznać w opowiadaniach terapeutycznych: Kat miłości, Mama i sens życia oraz w powieściach: Leżąc na kozetce, Kiedy Nietzsche szlochał.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 275
Ta książka nie jest kompendium myśli o śmierci i nie może nim być, ponieważ do tematu ludzkiej śmiertelności odnosił się każdy poważny pisarz tworzący na przestrzeni tysiącleci.
Jest natomiast głęboko osobistym dziełem wynikającym z mojej własnej konfrontacji ze śmiercią. Lęk przed ostatecznym odejściem dzielę z każdą ludzką istotą: to mroczny cień, od którego nigdy nie jesteśmy wolni. Na stronach tej książki przedstawiam, czego się nauczyłem na temat radzenia sobie z przerażeniem śmiercią – z własnego doświadczenia, podczas pracy z moimi pacjentami i z przemyśleń pisarzy, do których się odwołuję.
Chciałbym wyrazić wdzięczność licznym osobom, które mi pomogły. Moja agentka Sandy Dijkstra i wydawca Alan Rinzler odegrali kluczową rolę w procesie kształtowania i wyważania punktu ciężkości książki. Wielu moich przyjaciół i kolegów po fachu czytało fragmenty rękopisu i oferowało wskazówki. Byli to: David Spiegel, Herbert Kotz, Jean Rose, Ruthellen Josselson, Randy Weingarten, Neil Brast, Rick Van Rheenen, Alice Van Harten, Roger Walsh, Robert Berger i Maureen Lila. Philippe Martial przedstawił mi maksymę La Rochefoucaulda zamieszczoną na stronie tytułowej. Ponadto chciałbym podziękować moim drogim przyjaciołom i wieloletnim nauczycielom historii ludzkiego intelektu. Są to: Van Harvey, Walter Sokel i Dagfin Follesdal. Bezcennymi konsultantami była czwórka moich dzieci: Eve, Reid, Victor i Ben, a moja żona Marilyn jak zwykle zmuszała mnie, bym pisał lepiej.
Dług wdzięczności mam przede wszystkim wobec tych, którzy nauczyli mnie najwięcej: pacjentów. Muszą pozostać anonimowi (ale wiedzą, o kim mowa). Czuję się zaszczycony, że powierzyli mi dręczące ich lęki, pozwolili wykorzystać swoje historie oraz poradzili, jak skutecznie ukryć ich tożsamość, a potem przeczytali część rękopisu, bądź jego całość, dzielili się radami i z radością myśleli o tym, że ich doświadczenia i mądrość pomogą czytelnikom.
Rozdział 1
W łonie mym rozpacz się zalęgła. Jakże mi to zmilczeć? Jak spokój znaleźć? Trwogę przed śmiercią poczułem…
Gilgamesz, Epos babiloński i asyryjski ze szczątków odczytany i uzupełniony także pieśniami szumerskimi przez Roberta Stillera, tłum. R. Stiller
Samoświadomość jest najwspanialszym darem, skarbem równie bezcennym jak życie. To ona sprawia, że jesteśmy ludźmi. Dar ten jest jednak okupiony wielkimi kosztami: płacimy za niego raną śmiertelności. Istniejemy w ustawicznym cieniu wiedzy, że czeka nas wzrost i rozkwit, ale potem nieuchronnie nadejdą słabość i umieranie.
Śmiertelność nęka nas od zarania historii. Cztery tysiące lat temu babiloński bohater Gilgamesz rozmyślał nad śmiercią słowami z umieszczonego wyżej motta. Dodaje i powtarza: „Czyż i ja nie umrę, czy nie będę jak Enkidu? W łonie mym rozpacz się zalęgła. Jakże mi to zmilczeć? Jak spokój znaleźć? Trwogę przed śmiercią poczułem…”.
Gilgamesz mówi za nas wszystkich. Bał się śmierci jak my: jak każdy mężczyzna, każda kobieta czy każde dziecko. Są wśród nas ludzie, którym ten lęk objawia się jedynie pośrednio – przybiera postać ogólnego niepokoju albo nakłada maskę innych zaburzeń psychicznych. Bywa jednak, że doświadczamy wyraźnie uświadomionych lęków przed śmiercią. Niektórych napawają one grozą uniemożliwiającą jakiekolwiek szczęście lub spełnienie.
Filozofowie od wieków obmyślają sposób, aby opatrzyć ranę śmiertelności, a dzięki temu sprawić, że nasze życie nabierze harmonii i spokoju. Jako psychoterapeuta, który pomaga wielu osobom zmagającym się z lękiem przed śmiercią, stwierdziłem, że mądrość starożytnych filozofów, zwłaszcza greckich, w pełni sprawdza się w dzisiejszych czasach.
Co więcej, za swoich intelektualnych przodków w pracy terapeutycznej uważam nie tyle wielkich psychiatrów i psychologów XIX i XX wieku, takich jak Pinel, Freud, Jung, Pawłow, Rorschach czy Skinner – ile klasycznych filozofów greckich, a zwłaszcza Epikura. Im więcej dowiaduję się na temat tego nadzwyczajnego myśliciela z Aten, tym wyraźniej widzę w nim psychoterapeutę protoegzystencjalnego. Do jego poglądów będę się odwoływał w całej książce.
Epikur urodził się w roku 341 p.n.e., wkrótce przed śmiercią Platona, a zmarł w roku 270 p.n.e. Dzisiaj większość osób zna jego imię tylko dzięki słowom „epikurejczyk” lub „epikurejski”, które używane są w odniesieniu do osób oddających się wymyślnym przyjemnościom zmysłowym (gustujących zwłaszcza w dobrym jedzeniu i w wykwintnych trunkach). Prawda historyczna jest jednak taka, że Epikur wcale nie zalecał pławienia się w rozkoszach. Znacznie bardziej zajmowało go osiągnięcie wewnętrznego spokoju (określanego mianem ataraksji).
Epikur praktykował „filozofię medyczną”. Utrzymywał, że filozof powinien leczyć duszę, tak jak lekarz – ciało. Jego zdaniem filozofia ma tylko jeden prawdziwy cel: łagodzić ludzkie cierpienie. A co jest źródłem naszej męki? Według Epikura wszechobecny lęk przed śmiercią. Twierdził, jakoby radość życia była zaburzana przerażającą wizją nieuchronnej śmierci. Żadna przyjemność nie jest od niej wolna. Aby uśmierzyć ten ból, opracował kilka eksperymentów myślowych, które mnie osobiście pomogły stawić czoło strachowi przed umieraniem i dały narzędzia, które wykorzystuję w pracy z pacjentami. W rozważaniach przedstawionych w książce często odwołuję się do tych cennych pomysłów.
Doświadczenie życiowe i praca kliniczna nauczyły mnie, że w zależności od wieku lęk przed śmiercią to rośnie, to maleje. Nie da się uchronić małych dzieci przed dostrzeżeniem oznak śmierci w otoczeniu. Są wszechobecne: liście usychają, owady i zwierzątka domowe umierają, dziadkowie znikają, rodzice pogrążają się w żałobie, a cmentarze są bezkresnymi połaciami grobów. Dzieci mogą to zwyczajnie obserwować, dziwić się temu i za przykładem rodziców – milczeć. Jeśli otwarcie wyrażają niepokój, rodzice oczywiście śpieszą je uspokoić. Czasami dorośli próbują znaleźć słowa ukojenia, odsyłają zmartwienie w odległą przyszłość bądź też uspokajają dzieci opowieściami, które przeczą śmierci: o zmartwychwstaniu, życiu wiecznym, niebie i ponownym spotkaniu.
Lęk przed śmiercią zwykle schodzi w podziemie mniej więcej od lat sześciu do wieku dojrzewania – ten sam okres Freud uznał za czas utajenia seksualności. Potem, podczas pokwitania, strach przed umieraniem wybucha ze wzmożoną siłą: nastolatkowie często bywają pochłonięci śmiercią; niektórzy rozważają samobójstwo. W dzisiejszych czasach wielu z nich przejmuje rolę władców życia i szafarzy śmierci w drugim życiu, czyli pełnych przemocy grach wideo. Inni rzucają wyzwanie kostusze wisielczym humorem i piosenkami, w których z niej drwią, albo rozładowują napięcie oglądaniem horrorów z przyjaciółmi. Kiedy wkraczałem w wiek nastoletni, dwa razy w tygodniu chodziłem z kolegami do małego kina za rogiem, nieopodal sklepu mojego ojca. Razem wrzeszczeliśmy podczas filmów grozy i chłonęliśmy niekończące się obrazy o barbarzyństwie drugiej wojny światowej. Pamiętam, że w skrytości ducha drżałem na myśl o kaprysie losu, który sprawił, że urodziłem się w roku 1931, a nie pięć lat wcześniej, jak mój kuzyn Harry, który zginął w rzezi podczas lądowania w Normandii.
Niektóre osoby w tym wieku igrają ze śmiercią i podejmują brawurowe wyzwania. Jeden z moich pacjentów – cierpiący na rozliczne fobie i przenikliwy, wszechogarniający lęk, że w każdej chwili może go spotkać katastrofa – opowiedział mi, że w wieku szesnastu lat fascynował się akrobatycznymi skokami spadochronowymi. Wykonał ich kilkadziesiąt. Z perspektywy czasu uważa, że w ten sposób radził sobie ze stale mu towarzyszącym przerażeniem śmiercią.
W miarę upływu czasu zaniepokojenie skończonością naszej egzystencji, charakteryzujące nastolatków, ustępuje miejsca dwóm zadaniom stającym przed młodymi osobami, które osiągnęły dorosłość. Są to: podjęcie pracy zawodowej i założenie rodziny. Trzy dekady później, kiedy dzieci odchodzą z domu, a nasza kariera zbliża się do końca, ogarnia nas kryzys wieku średniego i lęk przed śmiercią znów wybucha z ogromną siłą. Po osiągnięciu szczytu powodzenia spoglądamy w przyszłość i dociera do nas, że ścieżka już się przed nami nie wspina, lecz schodzi w dół. Zmierzamy ku upadkowi i słabości. Od tej chwili zatroskanie śmiercią towarzyszy nam stale.
Niełatwo jest żyć, gdy w każdej chwili ma się pełną świadomość kresu. Przypomina to patrzenie prosto w słońce: długo nie da się tego wytrzymać. Nie możemy stale odczuwać lęku, więc wymyślamy sposoby, aby go stłumić. Przedłużamy swoje istnienie, płodząc dzieci, bogacąc się, zyskując sławę, nieustannie w coś rosnąc. Tworzymy kompulsywne rytuały ochronne albo niezłomnie wierzymy w ostatecznego wybawiciela.
Niektórzy ludzie, nadzwyczaj wierzący w swoją niezniszczalność, zachowują się jak bohaterowie, często bez względu na bliźnich czy własne bezpieczeństwo. Inni usiłują złagodzić bolesną samotność śmierci przez zjednoczenie się z ukochaną osobą, szczytnym celem, społecznością czy boską istotą. Lęk przed śmiercią jest matką wszystkich religii, które na różne sposoby próbują złagodzić męki skończoności. Bóg – w ujęciu transkulturowym – nie tylko zmniejsza ból śmiertelności poprzez obrazy wiekuistego życia, lecz także uśmierza lęki izolacji, oferując wieczną obecność i wzorzec sensownej egzystencji.
Jednak nawet najmocniejsze, najbardziej czcigodne zapory ochronne nigdy do końca nie powstrzymają lęku przed śmiercią: jest on w nas zawsze, ukryty w najdalszych zakamarkach umysłu. Być może Platon miał rację, kiedy twierdził, że w głębi serca nie umiemy okłamywać samych siebie.
Gdybym był obywatelem starożytnych Aten około 300 roku p.n.e. (w czasie często nazywanym złotym wiekiem filozofii) i panicznie przestraszyłbym się śmierci albo dręczyłby mnie senny koszmar, do kogo zwróciłbym się, aby oczyścić swój umysł z pajęczyny trwogi? Prawdopodobnie powlókłbym się na agorę, do części starożytnych Aten, gdzie mieściło się wiele ważnych szkół filozoficznych. Ominąłbym Akademię ufundowaną przez Platona, a zarządzaną teraz przez jego siostrzeńca Speuzypa, a także Liceum, szkołę Arystotelesa, niegdyś ucznia Platona, który jednak w swej filozofii za daleko odszedł od mistrza, aby móc zostać jego następcą. Ominąłbym szkoły stoików i cyników; zignorowałbym wędrownych filozofów poszukujących uczniów. Na koniec doszedłbym do ogrodu Epikura i tam przypuszczalnie znalazłbym pomoc.
A gdzie dziś udają się ludzie cierpiący z powodu nieopanowanego lęku przed śmiercią? Niektórzy szukają pomocy u rodziny i przyjaciół, inni idą do kościoła lub na terapię, jeszcze inni zaglądają do takich książek jak ta. Zajmowałem się wieloma osobami, które przerażała śmierć. Ufam, że obserwacje, przemyślenia i doświadczenia interwencji gromadzone przez całe moje życie terapeuty mogą znacząco pomóc tym, którzy nie są w stanie sami uporać się z tego typu lękiem, i wiele im wyjaśnić.
W niniejszym, pierwszym rozdziale chcę podkreślić, że lęk przed śmiercią może być przyczyną trudności, które początkowo nie wydają się związane z umieraniem. Śmierć ma długie macki, a jej oddziaływanie bywa ukryte. Chociaż są osoby, które strach przed ostatecznym końcem całkowicie paraliżuje, często jest on zamaskowany i wyraża się w objawach, które pozornie nie mają z nim nic wspólnego.
Freud uważał, że wiele zjawisk psychopatologicznych bierze się z wyparcia seksualności człowieka. Moim zdaniem taki pogląd jest stanowczo zbyt wąski. W toku pracy klinicznej zrozumiałem, że można wyprzeć nie tylko seksualność, lecz także wszystkie cechy związane z tym, że jesteśmy żywymi stworzeniami, a zwłaszcza właściwość skończoności życia.
Rozpoznawanie ukrytego lęku przed śmiercią omawiam w drugim rozdziale. Wiele osób cierpi z powodu depresji i innych zaburzeń, których paliwem jest strach przed umieraniem. W tej części, a także w następnych zilustruję mój pogląd historiami przypadków z praktyki klinicznej i technikami, które w niej wykorzystałem, jak również przykładami zaczerpniętymi z filmów i z literatury.
W trzecim rozdziale pokażę, że konfrontacja ze śmiercią nie musi skutkować rozpaczą, która odziera codzienność z jakiegokolwiek sensu. Wręcz przeciwnie, potrafi przebudzić nas do pełniejszego życia. Centralna teza tej części brzmi: fizyczność śmierci nas niszczy, ale samo pojęcie śmierci nas ocala.
Czwarty rozdział poświęcony jest opisaniu i przedyskutowaniu wpływowych koncepcji opanowywania lęku przed śmiercią, które wyrażali filozofowie, terapeuci, pisarze i artyści. W piątym rozdziale sugeruję jednak, że same idee mogą się okazać zbyt słabym orężem wobec grozy umierania. Dopiero synergia myśli i więzi z innymi ludźmi daje nam potężne wsparcie pozwalające patrzeć śmierci w oczy. Proponuję wiele praktycznych sposobów stosowania tej synergii na co dzień.
Książka przedstawia punkt widzenia oparty na obserwacjach osób, które zwróciły się do mnie o pomoc. Jednak obserwator zawsze wpływa na to, czemu się przygląda, więc w rozdziale szóstym biorę pod lupę obserwatora. Opisuję własne doświadczenia związane z umieraniem i swoje podejście do nieuchronności ostatecznego odejścia. Ja także stoję przed wyzwaniem rzucanym przez śmiertelność: jako człowiek, który nie tylko od początku praktyki zawodowej pracuje z ludźmi zmagającymi się z lękiem przed śmiercią, lecz także stopniowo coraz bardziej zbliża się do kresu życia, chciałbym szczerze i otwarcie podzielić się z czytelnikami osobistymi doświadczeniami związanymi ze strachem przed odchodzeniem.
Rozdział siódmy zawiera instrukcje dla terapeutów. Większość osób wykonujących ten zawód unika bezpośredniej pracy z lękiem przed śmiercią. Być może dzieje się tak dlatego, że trudno im stawić czoła własnej skończoności. Przede wszystkim jednak w kształceniu zawodowym oferuje się niewiele szkoleń w egzystencjalnym podejściu do terapii albo nie proponuje się ich wcale. Młodzi terapeuci opowiadali mi, że nie zagłębiają się w te zagadnienia, ponieważ nie wiedzą, jak sobie radzić z odpowiedziami pacjentów. Aby pomóc klientom nękanym tym rodzajem cierpienia, terapeuci potrzebują nowych koncepcji i zmiany relacji z pacjentami. Chociaż ten rozdział skierowany jest do terapeutów, staram się unikać zawodowego żargonu. Mam nadzieję, że piszę dość jasno, aby zechciał do niego zajrzeć każdy czytelnik.
Po co – możecie zapytać – podejmować tak nieprzyjemny, przerażający temat? Po co patrzeć w słońce? Dlaczego nie posłuchać rad, których udzielał Adolf Meyer, szacowny nestor amerykańskiej psychiatrii, kiedy wiek temu ostrzegał kolegów po fachu: „Nie drapcie, gdzie nie swędzi”1? Po co mocować się z najstraszniejszym, najmroczniejszym i najbardziej niezmiennym aspektem życia? Prawda jest taka, że nowe zjawiska, takie jak systemowa opieka nad chorymi, terapie krótkoterminowe, tłumienie objawów i podejmowanie usilnych starań, aby zmienić wzorce ludzkiego myślenia, jedynie wzmocniły ten krótkowzroczny pogląd.
Śmierć jednak swędzi. Swędzi bezustannie i zawsze nam towarzyszy: skrobie w wewnętrzne drzwi i cichutko, prawie niesłyszalnie furczy w środku tuż pod membraną świadomości. Choć ukryta, schowana, wycieka pod postacią najróżniejszych objawów chorobowych, stanowi niewyczerpane źródło zmartwień, napięć i konfliktów2.
Jestem głęboko przekonany – jako człowiek, który w niedalekiej przyszłości umrze, jak również psychiatra od dziesięcioleci zajmujący się lękiem przed śmiercią, że konfrontacja z umieraniem nie tylko nie otwiera żadnej szkodliwej puszki Pandory, lecz także umożliwia nam odnowę – sprawia, że życie staje się bogatsze i pełne współczucia.
Tak więc daję wam tę książkę z optymizmem. Wierzę, że pomoże wam popatrzeć śmierci prosto w oczy, a dzięki temu nie tylko złagodzi wasze przerażenie, lecz także wzbogaci wasze życie.
Rozdział 2
Śmierć jest wszystkim I niczym.
Robaki wpełzają, robaki wypełzają.
Każdy odczuwa lęk przed śmiercią na swój własny sposób. Dla niektórych jest on jak muzyczny akompaniament do życia – przy każdej czynności męczy ich świadomość, że obecna chwila nigdy się nie powtórzy. Nawet stary film głęboko wzrusza tych, którzy nie mogą się powstrzymać od myśli, że grający w nim aktorzy są już tylko prochem.
Inni ludzie przeżywają ten lęk silniej. Wymyka im się spod kontroli. Zdarza się, że wybucha o trzeciej nad ranem, a widmo śmierci zatyka im dech w piersiach. Dręczy ich myśl, że i oni wkrótce umrą, podobnie jak wszyscy z ich otoczenia.
Są też tacy, których prześladuje konkretna wizja śmierci: pistolet wymierzony w ich głowę, nazistowski pluton egzekucyjny, lokomotywa, która pędzi z łoskotem prosto na nich, upadek z mostu albo z wieżowca.
Scenariusze śmierci przybierają bogate, wyraziste formy. Ktoś widzi siebie zamkniętego w trumnie. Ziemia zatyka mu nos, a on ma świadomość, że będzie tak leżał w ciemności po wieczność. Ktoś inny boi się, że już nigdy nie zobaczy, nie usłyszy i nie dotknie ukochanej osoby. Są też tacy, których aż boli wizja bycia pod ziemią, kiedy wszyscy znajomi są na niej. Życie będzie się toczyło jak przedtem, ale oni nigdy się nie dowiedzą, co się stało z ich rodziną, przyjaciółmi, z całym światem.
Każdy z nas ma przedsmak śmierci, kiedy co noc zapada w sen albo kiedy traci przytomność pod narkozą. W mitologii greckiej Tanatos i Hypnos – śmierć i sen – byli bliźniętami. Czeski powieściopisarz egzystencjalny Milan Kundera sugeruje, że także zapominanie daje nam przedsmak odchodzenia. „W śmierci najbardziej przeraża nas nie utrata przyszłości, lecz utrata przeszłości. I rzeczywiście, akt zapominania jest formą śmierci, zawsze obecną w życiu”3.
U wielu ludzi lęk przed śmiercią jest jawny i choć bardzo ich gnębi, łatwo go rozpoznać. U innych przybiera subtelną postać i ukrywa się za innymi objawami. Można go zidentyfikować tylko dzięki usilnym poszukiwaniom na miarę wykopalisk.
Wielu z nas miesza lęk przed śmiercią z obawą przed złem, porzuceniem czy unicestwieniem. Innych oszałamia ogrom wieczności – bycie na wieki wieków martwym. Są też tacy, którzy nie potrafią pojąć stanu nieistnienia i zastanawiają się, gdzie będą, kiedy umrą; jeszcze inni skupiają się na horrorze, jakim będzie zniknięcie całego znanego im świata. Niektórzy rozważają nieuchronność śmierci, jak autorka poniższego maila, trzydziestodwuletnia kobieta cierpiąca na napady lęku przed umieraniem.
Przypuszczalnie najbardziej dojmujące uczucia powoduje we mnie świadomość, że to JA na zawsze odejdę, nie jakaś ja-staruszka ani ja-śmiertelnie-chora-i-gotowa-umrzeć. Chyba zawsze myślałam o śmierci wymijająco, jako o czymś, co może się wydarzyć, a nie co wydarzy się na pewno. Po silnym ataku paniki rozmyślałam o śmierci intensywniej niż kiedykolwiek przedtem i już wiem, że nie jest ona jedynie czymś, co może się stać. Przebudziłam się, zrozumiałam tę straszną prawdę i nie ma już dla mnie powrotu.
Lęk prowadzi niektórych ludzi do nieznośnego wniosku: ich świat i wspomnienia po nim przestaną istnieć. Ulica, przy której mieszkali, atmosfera rodzinnych spotkań, rodzice, dzieci, domek na plaży, szkoła średnia, ulubione kempingi – wszystko to zniknie wraz z ich śmiercią. Nie ma nic stabilnego, nic trwałego. Jaki sens może mieć życie, w którym wszystko przemija? A oto dalszy ciąg wiadomości:
Z pełną ostrością uświadomiłam sobie daremność wszystkiego: nasze czyny skazane są na zapomnienie; w końcu zniknie też nasza planeta. Wyobraziłam sobie śmierć moich rodziców i sióstr, chłopaka i przyjaciół. Często rozmyślam o tym, jak MOJA trupia czaszka, nie jakaś tam, hipotetyczna, znajdzie się na zewnątrz zamiast wewnątrz mojego ciała. Na tę myśl w głowie robi mi się straszny mętlik. Nie bardzo mnie przekonuje pomysł, że będę istotą oddzielną od ciała, więc nie potrafię się pocieszyć tym, że mam niezniszczalną duszę.
W wypowiedzi młodej kobiety przewija się kilka wątków: śmierć nabrała dla niej konkretnego odniesienia; przestała być czymś, co może jej się przydarzyć albo co przydarza się tylko innym. W jej oczach nieuchronność śmierci odbiera życiu sens. Istnienie nieśmiertelnej duszy oddzielonej od ciała wydaje jej się wysoce wątpliwe i nie potrafi znaleźć ukojenia w koncepcji życia po śmierci. Pyta także, czy brak świadomości po śmierci jest tym samym co podobny stan przed narodzinami (to ważne zagadnienie, które pojawi się ponownie w naszej dyskusji o Epikurze).
Inna pacjentka cierpiąca na paniczny lęk przed śmiercią na pierwszej sesji dała mi taki wierszyk:
Wszechobecność śmierci Przenika mnie na wskroś i dręczy. Krzyczę w męce, Lecz brnę przed siebie. Dzień po dniu widzę Przed sobą widmo końca. Chcę jednak po sobie zostawić Ślad, który może coś znaczyć. Najlepsze, co mogę zrobić, To zanurzyć się w teraz.
A jednak śmierć się czai: Jest tuż, tuż – koło mnie, Pod ochronną fasadą, Której kurczowo się trzymam, Jak dziecko miękkiego kocyka. Kocyk przepuszcza lęki W niemym bezruchu nocy, Gdy wraca przerażenie.
Mnie i ciebie nie będzie. Nie odetchniemy przyrodą, Nie naprawimy krzywd świata, Nie zasmucimy się słodko. Nieznośna strata, ale Ponoszona bezwiednie.
Śmierć jest wszystkim I niczym.
Najbardziej prześladowała ją myśl wyrażona w dwóch ostatnich wersach: Śmierć jest wszystkim/I niczym. Tłumaczyła mi, że bez reszty pochłonęło ją odczucie, że będzie niczym, więc stało się dla niej wszystkim. Jednak wiersz zawiera dwie pocieszające refleksje: jeżeli zostawi po sobie ślady, jej życie nabierze sensu, a najlepsze, co może zrobić, to angażować się w chwilę obecną.
Psychoterapeuci często błędnie zakładają, że jawny lęk przed śmiercią stanowi przykrywkę dla innego problemu. Tak się zdarzyło w przypadku Jennifer, dwudziestodziewięcioletniej pośredniczki w handlu nieruchomościami. Poprzedni terapeuci nie traktowali dosłownie nękających ją od dziecka conocnych ataków lęku przed śmiercią. Jennifer często budziła się w nocy drżąca, zlana potem, z oczami rozszerzonymi ze strachu przed unicestwieniem. Wyobrażała sobie, że znika, błąka się w bezkresnej ciemności, całkowicie zapomniana przez świat żywych. Wmówiła sobie, że nic nie ma znaczenia, jeżeli w końcu wszystko ulegnie całkowitej zagładzie.
Takie myśli dręczyły ją od wczesnego dzieciństwa. Żywo pamiętała swój pierwszy atak – w wieku lat pięciu. Wbiegła do sypialni rodziców, drżąc ze strachu, że umiera. Mama uspokoiła ją słowami, których nigdy nie zapomniała. Powiedziała jej dwie rzeczy: „Masz przed sobą długie życie, więc teraz nie ma sensu o tym rozmyślać” i „Kiedy będziesz bardzo stara i bliska śmierci, to albo odnajdziesz w sobie spokój, albo będziesz chora. Tak czy inaczej, śmierć nie będzie nieproszonym gościem”.
Od tamtej pory Jennifer czerpała otuchę z pocieszających słów matki. Opracowała sposoby radzenia sobie z atakami. Stale przypominała sobie, że ma wybór – może albo myśleć o śmierci, albo o niej nie myśleć i wspominać to, co dobre: śmiech z przyjaciółmi z dzieciństwa, podziwianie odbicia wysoko skłębionych chmur w przejrzystych taflach jezior, kiedy wędrowała z mężem po Górach Skalistych, całowanie promiennych twarzyczek swoich dzieci.
Niemniej przerażenie śmiercią nadal ją dręczyło i w znacznym stopniu tłumiło w niej radość życia. Konsultowała się z różnymi terapeutami, ale niewiele z tego wynikło. Leki zmniejszyły intensywność ataków, ale nie ich częstotliwość. Terapeuci nie skupili się na jej lęku przed śmiercią, ponieważ uważali, że jest tylko przykrywką dla innego lęku. Postanowiłem nie powtarzać ich błędów. Moim zdaniem zmylił ich wyrazisty, powtarzający się sen, który Jennifer po raz pierwszy miała w wieku pięciu lat:
Cała moja rodzina jest w kuchni. Na stole stoi miska pełna dżdżownic. Ojciec zmusza mnie, żebym wzięła z niej garść robaków, mocno je ścisnęła i wypiła mleko, które z nich wypływa.
Każdy terapeuta, z którym się skonsultowała, oczywiście uznał, że ściskanie robaków, aby otrzymać mleko, symbolizuje prącie i nasienie. W związku z tym pytali, czy ojciec nie molestował jej seksualnie. Moje pierwsze skojarzenie było podobne. Odrzuciłem jednak ten trop, kiedy Jennifer opowiedziała mi, że już wielokrotnie prowadził w terapii donikąd. Co prawda bardzo bała się ojca, bo był porywczy i często na nią krzyczał, ale ani ona, ani żadne z jej rodzeństwa nie przypominało sobie nadużyć seksualnych.
Nikt z jej poprzednich terapeutów nie badał, jakie znaczenie mają tak ostre i częste ataki lęku przed śmiercią. Ten powszechny błąd ma szacowną tradycję. Sięga korzeniami pierwszej publikacji z dziedziny psychoterapii. Były to Studia nad histerią, dzieło napisane w roku 1895 przez Freuda i Breuera. Dokładna lektura tej książki pokazuje, że pacjenci Freuda cierpieli z powodu lęku przed śmiercią4. To, że Freud nie dociekał jego przyczyn, mogłoby dziwić, gdyby nie późniejsze prace, w których wyjaśnia, że stworzona przez niego teoria źródeł nerwicy opiera się na założeniu istnienia konfliktu między nieuświadomionymi, prymitywnymi instynktami. Śmierć nie powinna odgrywać roli w genezie nerwicy, pisał Freud, ponieważ nie jest reprezentowana w nieświadomości. Zaproponował dwie przyczyny takiego stanu: po pierwsze, osobiście nie doświadczyliśmy śmierci, a po drugie, nie jesteśmy w stanie kontemplować własnego nieistnienia5.
Chociaż Freud pisał o śmierci mądrze i wzruszająco w krótkich, niesystemowych esejach, takich jak Aktualne uwagi o wojnie i śmierci6, napisanych po pierwszej wojnie światowej, to w teorii formalnej psychoanalizy jego „odśmiertelnienie śmierci” (de-deathification of death), jak to nazwał Robert Jay Lifton7, miało ogromny wpływ na pokolenia terapeutów, którzy zamiast na śmierci skupili się na tym, co ich zdaniem reprezentowała ona w nieświadomości – zwłaszcza na porzuceniu i kastracji. Można by nawet bronić tezy, że nacisk psychoanalizy na przeszłość jest ucieczką od przyszłości i konfrontacji ze śmiercią8.
Od samego początku pracy z Jennifer badałem jej lęk przed śmiercią w rozumieniu dosłownym. Nie stawiała oporu – chętnie podjęła wyzwanie. Wybrała mnie na terapeutę, ponieważ przeczytała moją Psychoterapię egzystencjalną i chciała się skonfrontować z egzystencjalnymi faktami życia. Nasze sesje terapeutyczne skupiły się na jej myślach o śmierci, wspomnieniach i fantazjach. Poprosiłem ją, aby dokładnie zapisywała swoje koszmarne sny i myśli podczas ataków paniki.
Na materiał do notatek nie musiała długo czekać. Zaledwie kilka tygodni później doświadczyła przejmującego lęku przed śmiercią po obejrzeniu filmu o czasach nazizmu. Realia pokazane w filmie głęboko nią wstrząsnęły – zwłaszcza to, że ludzkie życie zależało wtedy od czyjegoś kaprysu. Niewinnych zakładników wybierano na śmierć na zasadzie widzimisię. Uderzyło ją podobieństwo takich sytuacji do warunków panujących w jej domu rodzinnym: przypomniało jej się zagrożenie nieprzewidywalnymi wybuchami wściekłości ojca, uczucie, że nie ma gdzie się schować, i szukanie schronienia w byciu niewidzialną, co oznaczało, że usiłowała jak najmniej się odzywać i nie zadawać pytań.
Wkrótce potem ponownie odwiedziła dom, w którym się wychowała. Tak jak jej zaproponowałem, medytowała przy grobie rodziców. Prośba, aby pacjent medytował przy grobie, może się wydać posunięciem radykalnym, ale w roku 1895 Freud opisał, że dał podopiecznemu właśnie takie instrukcje9. Kiedy Jennifer stała przy grobie ojca, nagle przyszła jej do głowy dziwna myśl: „W grobie musi mu być bardzo zimno”.
Przedyskutowaliśmy ją. Zupełnie jakby dziecięce przekonania na temat śmierci z ich brakiem racjonalności (na przykład przekonaniem, że martwi ludzie odczuwają zimno) nadal żyły w jej wyobraźni tuż obok zdrowego rozumu osoby dorosłej.
Po tej sesji, kiedy jechała do domu samochodem, przypomniała sobie piosenkę, która była popularna w jej dzieciństwie. Zaczęła śpiewać, zdziwiona, że dokładnie pamięta słowa.
Kiedy przejeżdża kondukt, czy potrafisz uwierzyć, Że właśnie ty następny możesz już wkrótce nie żyć? Zawiną cię w biały całun z czegoś na kształt tetry I zakopią pod ziemię głęboko na dwa metry. Włożą cię jeszcze tylko do wielkiej czarnej skrzyni I przysypią ziemią pełną dużych kamieni. I gdzieś może przez tydzień dobrze będzie się działo, Aż tu nagle przez trumnę wycieka twoje ciało! Robaki wpełzają, robaki wypełzają I na twoim policzku w bezika sobie grają. Zjadają twoje oczy, zjadają też nosek. Cieszą się, gdy się trafi jakiś mięciutki kąsek. Jeden wielgaśny robal z okrągłymi gałami Włazi ci wprost do brzucha i wyłazi oczami. Z żołądka robi ci się zielona śliska rana, A ropa wypływa niczym bita śmietana. Posmarujesz nią sobie duży kawałek chleba, Bo takiego po śmierci żarełka ci potrzeba10.
Kiedy śpiewała, przypominało jej się, jak jej siostry (Jennifer była najmłodsza) niemiłosiernie się z nią drażniły – specjalnie w kółko śpiewały tę piosenkę, nie zważając na to, jak bardzo ją ona wytrąca z równowagi.
To wspomnienie było dla Jennifer objawieniem. Dzięki niemu zrozumiała, że jej powtarzający się sen o piciu mleka z dżdżownic nie dotyczył seksu, ale śmierci – robaków w grobie, a także emocji doświadczonych w dzieciństwie – poczucia zagrożenia i braku bezpieczeństwa. Zrozumienie, że cały czas nosi w sobie dziecięcą wizję śmierci, otworzyło nowe możliwości w terapii.
Ujawnienie ukrytego lęku przed śmiercią może wymagać detektywistycznej pracy, ale często się zdarza, że człowiek uświadamia go sobie dzięki autorefleksji – podczas terapii lub bez niej. Choćby myśli o odchodzeniu nie wiem jak dokładnie schowały się przed świadomością, przenikają one do snów. Każdy senny koszmar to udręka, w której strach przed umieraniem wydostaje się ze swojej zagrody.
Złe sny budzą śpiącego. Ukazują mu jego życie jako zagrożone: ucieka przed zasadzającego się na niego mordercę, spada z dużej wysokości, chowa się przed czymś skrajnie niebezpiecznym albo wręcz umiera lub jest martwy.
Śmierć często pojawia się w snach w postaci symbolicznej. Na przykład mężczyźnie w średnim wieku z kłopotami gastrycznymi i skłonnościami do hipochondrii, który bał się raka żołądka, śniło się, że wraz z rodziną siedzi w samolocie w drodze do egzotycznego kurortu na Karaibach. W następnym ujęciu widział siebie, jak leży na ziemi i zwija się z powodu bólu brzucha. Obudził się panicznie przerażony i natychmiast zrozumiał znaczenie snu: umarł na raka żołądka, a życie toczyło się dalej – bez niego.
Wreszcie, pewne sytuacje prawie zawsze wywołują strach przed odejściem: ciężkie choroby, śmierć bliskiej osoby albo poważne, nieodwracalne zagrożenie fundamentalnego bezpieczeństwa: gwałt, rozwód, strata pracy, bandycki napad. Kiedy zastanawiamy się nad takim wydarzeniem, wtedy zazwyczaj ujawnia się lęk przed śmiercią.
Wiele lat temu psycholog Rollo May zażartował, że lęk przed niczym ma tendencję zmieniać się w lęk przed czymś. Innymi słowy, lęk przed pustką szybko przyczepia się do czegoś konkretnego. Historia Susan ilustruje przydatność tej koncepcji w sytuacji, kiedy jakieś wydarzenie budzi w nas nieproporcjonalnie silny lęk.
Susan, elegancka, kompetentna licencjonowana biegła księgowa, skonsultowała się ze mną z powodu konfliktu z pracodawcą. Spotykaliśmy się przez kilka miesięcy. Po terapii zrezygnowała z pracy i założyła własną, konkurencyjną firmę, która odnosiła duże sukcesy.
Kilka lat później, kiedy zadzwoniła, aby prosić o pilne spotkanie, prawie nie rozpoznałem jej głosu. Zazwyczaj radosna i opanowana, Susan mówiła drżącym, spanikowanym tonem. Spotkałem się z nią jeszcze tego samego dnia. Jej wygląd mnie przeraził. Ta przedtem spokojna, stylowo ubrana kobieta była niechlujna i podenerwowana. Miała czerwoną twarz, zapuchnięte od płaczu oczy, a szyję owiniętą przybrudzonym bandażem.
Z oporami opowiedziała mi, co się wydarzyło. Jej dorosły syn George, mający dobrą pracę odpowiedzialny młody człowiek, wylądował w więzieniu. Kiedy policja zatrzymała go z powodu drobnego wykroczenia drogowego, znalazła u niego w samochodzie kokainę. Test na obecność substancji odurzających wypadł pozytywnie, a ponieważ George uczestniczył w programie sponsorowanym przez stan i było to jego trzecie wykroczenie tego typu, skazano go na miesiąc więzienia i dwanaście miesięcy w ośrodku odwykowym.
Susan przez cztery bite dni płakała. Nie mogła spać ani jeść i nie była w stanie iść do pracy (po raz pierwszy od dwudziestu lat). W nocy dręczyły ją potworne wizje z synem w roli głównej. Żłopał wódę z butelki w brązowej, papierowej torbie, był brudny, miał zepsute zęby i dogorywał w rynsztoku.
– On umrze w więzieniu – powiedziała. Dalej mówiła o tym, jaka jest wyczerpana pociąganiem za wszelkie sznurki i próbowaniem każdego możliwego sposobu, aby go uwolnić. Przybita, oglądała jego zdjęcia z dzieciństwa, na których wyglądał jak aniołek z jasnymi, kręconymi włoskami i ujmującym spojrzeniem. Wtedy miał przed sobą wspaniałą, nieskończenie obiecującą przyszłość.
Susan uważała się za osobę niezmiernie przedsiębiorczą. Do wszystkiego doszła własną pracą. Osiągnęła sukces wbrew nieudolnym i postępującym niemoralnie rodzicom. Jednak w tej sytuacji czuła się całkowicie bezradna.
– Dlaczego mi to zrobił? – zapytała. – To bunt, umyślny sabotaż moich planów na jego życie. Jak inaczej to wytłumaczyć? Czyż nie dałam mu wszystkiego? Każdego możliwego narzędzia do osiągnięcia sukcesu? Najlepszego wykształcenia, lekcji tenisa, fortepianu i jazdy konnej? I tak mi się odpłaca? Co za wstyd, niech no tylko dowiedzą się o tym moi znajomi! – Susan skręcała się z zazdrości na myśl o sukcesie dzieci swoich przyjaciół.
Po pierwsze, przypomniałem jej o rzeczach, o których wiedziała. Wizja syna w rynsztoku była nieracjonalna, przedstawiała katastrofę, która się nie wydarzyła. Podkreśliłem, że jej syn w sumie dobrze sobie radzi: bierze udział w programie rehabilitacyjnym i uczestniczy w prywatnej terapii u znakomitego specjalisty. Wychodzenie z nałogu rzadko odbywa się bez komplikacji. Nawroty, często wielokrotne, są nieuniknione. To wszystko oczywiście już wiedziała. Niedawno była na całotygodniowej terapii rodzinnej w ośrodku rehabilitacyjnym syna. Co więcej, mąż nie podzielał jej lęków o dziecko.
Wiedziała też, że pytanie: „Dlaczego mi to zrobił?”, jest nieracjonalne. Kiwała głową, kiedy mówiłem, że ta sytuacja jej nie dotyczy. Jego nawrót nie ma z nią nic wspólnego.
Każda matka zdenerwowałaby się, gdyby jej syn wrócił do narkotyków i znalazł się w więzieniu, ale reakcja Susan wydawała mi się zbyt gwałtowna. Zacząłem podejrzewać, że w dużej mierze wynika ona z wyparcia.
Szczególnie zainteresowało mnie jej poczucie całkowitej bezradności. Zawsze uważała się za niezwykle zaradną, ale teraz ten obraz legł w gruzach – nie była w stanie nic zrobić dla syna (chyba że usunąć się z jego życia).
Dlaczego George zajmował w jej świecie aż tak poczesne miejsce? Owszem, był jej synem. Ale chodziło o coś więcej. Był zbyt ważny. Zupełnie jakby jej życie zależało od jego sukcesu. Powiedziałem jej, że dla wielu rodziców dzieci stanowią sposób na nieśmiertelność. Ta myśl rozbudziła jej ciekawość. Zrozumiała, że za pośrednictwem George’a chciała przedłużyć własne istnienie, ale musi z tego zrezygnować:
– On nie ma na to dość siły – powiedziała.
– Czy jakiekolwiek dziecko ma na to dość siły? – zapytałem. – W dodatku George nigdy się do takiego przedsięwzięcia nie zgłaszał. Dlatego jego zachowanie i nawrót uzależnienia nie mają z tobą nic wspólnego!
Kiedy pod koniec sesji zapytałem ją o bandaż na szyi, powiedziała, że niedawno przeszła operację plastyczną. Drążyłem temat, ale zniecierpliwiła się i chciała wrócić do rozmowy o synu, ponieważ – jak podkreśliła – to z jego powodu się do mnie zgłosiła.
Jednak nie ustępowałem.
– Powiedz mi, dlaczego zdecydowałaś się na operację.
– No więc nie znoszę tego, co starzenie robi z moim ciałem: z piersiami, z twarzą, a zwłaszcza z obwisłą skórą na szyi. Operację sprezentowałam sobie na urodziny.
– Na które urodziny?
– Okrągłe. Numer sześć zero. Były w zeszłym tygodniu.
Opowiadała mi, jak to jest skończyć sześćdziesiąt lat (a ja podzieliłem się refleksjami na temat siedemdziesiątki), aż zorientowała się, że kończy nam się czas. Podsumowałem:
– Jestem pewny, że nadmiernie obawiasz się o syna. Przecież wiesz, że podczas terapii uzależnień nawroty zdarzają się prawie zawsze. Uważam, że część tego lęku ma inne źródło i znajduje upust w obawach o George’a.
Wsparła mnie energicznym potakiwaniem. Mówiłem dalej:
– Moim zdaniem w znacznej mierze lękasz się o siebie, nie o George’a. Wiąże się to z twoimi sześćdziesiątymi urodzinami, ze świadomością, że się starzejesz, i ze śmiercią. Wydaje mi się, że w głębi serca rozważasz kilka ważnych spraw. Co zrobię z resztą życia? Co nada mu znaczenie, zwłaszcza że – jak zdałaś sobie sprawę – George temu zadaniu nie podoła.
Zachowanie Susan stopniowo się zmieniało. Od niecierpliwości przeszła do intensywnego zaciekawienia.
– Niewiele rozmyślałam o tym, że się starzeję i zostało mi mało czasu. Jak dotąd ten temat nie pojawił się też w terapii. Ale rozumiem, o co ci chodzi.
Pod koniec sesji podniosła na mnie wzrok.
– Nie mam pojęcia, jak twoje pomysły mogą mi pomóc, ale muszę przyznać, że przez ostatnie piętnaście minut bardzo mnie zaintrygowałeś. Od czterech dni nie zdarzyło mi się tak długo myśleć o czymś innym niż o George’u.
Umówiliśmy się na następny tydzień o poranku. Wiedziała z naszej wcześniejszej pracy, że ranki rezerwuję na pisanie, więc napomknęła, że naruszam swoje plany. Powiedziałem jej, że nie pracuję według zwykłego harmonogramu, ponieważ w tym tygodniu wybieram się w podróż. Jadę na ślub syna.
Chciałem dodać coś, co mogłoby jej pomóc, więc zanim wyszła, dorzuciłem:
– To drugie małżeństwo mojego syna. Pamiętam, jak mi było trudno, kiedy się rozwodził. Dla rodziców bezradność jest straszna. Wiem z własnego doświadczenia, jak okropnie się czujesz. Chęć pomocy dzieciom jest dla nas czymś przyrodzonym.
W ciągu następnych dwóch tygodni skupialiśmy się o wiele mniej na George’u, a bardziej na jej własnym życiu. Jej niepokój o George’a znacznie zmalał. Jego terapeuta zaproponował (a ja go poparłem), aby zarówno ze względu na Susan, jak i na George’a przez kilka tygodni się nie kontaktowali. Chciała więcej dowiedzieć się o lęku przed śmiercią i jak ludzie sobie z nim radzą, a ja podzieliłem się z nią wieloma myślami zawartymi w tej książce. W czwartym tygodniu oznajmiła, że czuje się już normalnie, więc zaplanowaliśmy podsumowujące spotkanie za kilka tygodni.
Na tej ostatniej sesji, kiedy zapytałem, co w naszej wspólnej pracy pomogło jej najbardziej, wyraźnie oddzieliła idee, które jej podsunąłem, od nawiązania znaczącej relacji ze mną.
– Najcenniejsze było dla mnie to, co powiedziałeś mi o swoim synu. Bardzo mnie wzruszyło, że wyciągnąłeś do mnie dłoń w taki sposób. Zdecydowanie zaciekawiła mnie też myśl, że lęki o własne życie i uczucie zagrożenia śmiercią przeniosłam na George’a. Wydaje mi się, że trafiłeś w dziesiątkę. Ale niektóre pojęcia, o których mówiliśmy – na przykład te wzięte z Epikura – były niezwykle, hm… przeintelektualizowane i nie wiem, czy mi pomogły. Nie mam jednak wątpliwości, że podczas naszych spotkań wydarzyło się coś, co było skuteczne.
Rozróżnienie, jakie poczyniła między ideami filozoficznymi a relacją, ma kluczowe znaczenie (por. rozdział piąty)11. Niezależnie od tego, jak potężne są myśli wielkich ludzi, bliskie więzi z bliźnimi jeszcze wzmacniają ich oddziaływanie.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Adolf Meyer cytowany przez Jerome’a Franka, rozmowa osobista, 1979 r. [wróć]
Bardzo aktywnie prowadzi się obecnie szeroko zakrojone badania eksperymentalne na temat lęku przed śmiercią (w dużej mierze robią to zwolennicy teorii opanowywania trwogi – ang. Terror Management Theory, TMT). Dowodzą one wszechobecności lęku przed śmiercią, który wywiera ogromny wpływ na ludzką samoocenę, a także na wiele cech charakteru, przekonań i zachowań. Powoduje też uporczywe trzymanie się światopoglądu kulturowego i uwierzytelniających go standardów. Patrz: S. Solomon, J. Greenberg, T. Pyszczynski, Pride and Prejudice: Fear of Death and Social Behavior, „Current Directions in Psychological Science” 2000, 9(6), 200–204; T. Pyszczynski, S. Solomon i J. Greenberg, In the Wake of 9/11: The Psychology of Terror, American Psychological Association, Washington, D.C. 2002. [wróć]
Cyt. Za: P. Roth, Shop Talk: A Writer and His Colleagues and Their Work. Boston 2001, s. 97. [wróć]
Więcej można się dowiedzieć z mojego wstępu do angielskiego wydania Studiów nad histerią: S. Freud, J. Breuer, Studies on Hysteria (J. Stracey, redakcja i tłumaczenie). New York 2000. (Pierwsze wydanie: 1895). [wróć]
S. Freud, Zahamowanie, symptom i lęk, [w]: S. Freud. Dzieła. Histeria i lęk, tom VII, tłum. R. Reszke, Warszawa 2014, s. 197‒270. [wróć]
S. Freud Aktualne uwagi o wojnie i śmierci, [w]: S. Freud. Dzieła. Pisma społeczne, tom IV, s. 23–54, Warszawa 1998.; por. także Irvin D. Yalom, Psychoterapia egzystencjalna, tłum. A. Tanalska-Dulęba, 2008, s. 66‒84. [wróć]
R.J. Lifton, The Broken Connection, New York 1979. [wróć]
D. Spiegel, Man as Timekeeper: Philosophical and Psychotherapeutic Issues, „American Journal of Psychoanalysis” 1981, 41(5), s. 14. [wróć]
S. Freud i J. Breuer, Studia nad histerią, tłum. R. Reszke, Warszawa, 2008. (Pierwsze wydanie niemieckie: 1895). [wróć]
The Hearse Song, znana również jako The Worms Crawl In – piosenka popularna podczas pierwszej wojny światowej. Istnieje w różnych wersjach. Najstarszą napisał Anglik Matthew Lewis w ramach powieści gotyckiej The Monk (wszystkie przypisy dolne pochodzą od tłumaczki). [wróć]
Niezbędna synergia między ideami a więziami między ludźmi stanowi główny wątek mojej powieści Kuracja według Schopenhauera, tłum. A. Tanalska-Dulęba, Warszawa 2007. (Pierwsze wydanie angielskie: 2005). [wróć]