Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
29,98 zł
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 29,98 zł
Sześciu kandydatów na chłopaka i tylko siedem dni na znalezienie tego jedynego. Kto znajdzie drogę do serca Lahey?
Lahey Johnson słynie z tego, że pomaga swoim przyjaciołom i kolegom znaleźć miłość. Jasne, sama nigdy nie miała chłopaka, ale to nie znaczy, że nie mogłaby go mieć, prawda? Po prostu nigdy nie miała powodu, żeby skupić się na własnym życiu miłosnym. Teraz, gdy zbliżają się szesnaste urodziny jej znienawidzonej kuzynki Summer, ma w końcu idealny powód: zemstę.
Lahey zrobi wszystko, by udowodnić, że potrafi znaleźć sobie partnera na imprezę Summer – wszystko, łącznie z równoczesnym umawianiem się z sześcioma kandydatami przez siedem dni. Wcześniej już kojarzyła ludzi w pary – teraz wystarczy, że dowie się, czego szukają ci chłopcy i stanie się dokładnie taką dziewczyną. Proste.
Jedyny problem? Irytujący przyjaciel jej starszej siostry, Adler, który postanowił obserwować całe to przedstawienie. Może ją drażnić ile chce, jednak nic nie odwróci uwagi Lahey od jej celu, czyli przyćmienia Summer.
Ale im bliżej imprezy, tym większa panika ją ogarnia.
Czy swatka może w końcu znaleźć kogoś idealnego także dla siebie?
Urocza komedia romantyczna idealna dla fanów twórczości Jenny Han i Beth Reekles.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 336
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Czas: 8 godz. 20 min
Lektor: Nina Biel
Kiedy mówię Noah: płyń albo zgiń, to naprawdę mam to na myśli.
W końcu to niepisana zasada zauroczyn1, że jeśli jedna osoba nie umie pływać, to druga musi ją uratować. Jest to dramatyczne i romantyczne, i nie ma znaczenia, że to konkretne spotkanie nie dzieje się na oceanie czy na przyjęciu zaręczynowym, lecz na miejskim basenie, otoczonym przez małe dzieci z lepkimi od lodów palcami, które próbują prześcignąć się w chlapaniu niezbyt udanymi skokami do wody na bombę.
Miejsce może i nie jest idealne, ale romantyczne pierwsze spotkanie tak. Zadbałam o to.
Znam Noah Chena od przedszkola, gdzie bawiliśmy się w szpiegów na placu zabaw i dotykaliśmy się nogami pod stołem w klasie, i choć ostatecznie się oddaliliśmy, zawsze byliśmy dla siebie, kiedy była potrzeba. A teraz Noah absolutnie mnie potrzebuje.
Siedzi obok mnie na rozklekotanym krześle z wypożyczalni, mocno krzyżując opalone ramiona i nogi, tak jak robię to ja, kiedy próbuję złagodzić bóle menstruacyjne. Jeśli próbuje roztopić się w tym porannym słońcu, musi się bardziej postarać. Jesteśmy na basenie od jego otwarcia o ósmej rano, czekając aż Justin Carroll zajmie stanowisko ratownika na swojej zmianie – zazwyczaj od ósmej rano do czwartej po południu – ale najwyraźniej się spóźnia. Nie jest to częścią mojego starannie opracowanego planu, ale jeszcze nie ma się czym martwić. Noah natomiast uważa, że oznacza to dzień skazany na niepowodzenie, ponieważ Noah jest pesymistą. Nawet najmniejszą oznakę deszczu traktuje jako osobisty atak na siebie.
– To było głupie – mówi, szurając skórzanym klapkiem po trawie. – Pewnie usłyszał, że się w nim bujam i wiedział, że nie powinien się pojawić. Zapewne zadzwonił na policję.
– Nikt oprócz nas nie zna tego planu; jestem dyskretna.
– Może tak dyskretna jak twój strój – mamrocze. – Dlaczego nie masz na sobie kostiumu kąpielowego?
Pochylam głowę, żeby rzucić mu groźne spojrzenie znad moich okrągłych, retro korekcyjnych okularów przeciwsłonecznych, które dostałam od rodziców na urodziny. Mimo tego, że za te same pieniądze mogłam dostać inne rzeczy, nie żałuję, że przez dwa tygodnie bez przerwy prosiłam o te okulary. Krępowały mnie te kretyńskie nakładki przeciwsłoneczne, które musiałam nosić na zwykłych okularach. Rzecz w tym, że nakładki przeciwsłoneczne na okularach skutecznie wykluczają wakacyjny flirt. Nie dla takich osób zauroczyny, romanse ani nawet chwile godne Instagramu. Nie mogłam pozwolić, żeby moje okulary były powodem, dla którego będę samotna i bez randki choćby jeden dzień dłużej.
– Przepraszam – mówi. – Wiesz, że staję się opryskliwy, kiedy jestem zdenerwowany.
Wygładzam przód swojej kwiecistej sukienki i krzyżuję nogi w kostkach, aby podkreślić moje masywne sandały. Z pełnym makijażem dopełniającym strój, owszem, jestem ubrana zbyt strojnie do okazji, ale to moja zbroja.
– Potem idę na brunch.
– Z królową Anglii?
Nie podsuwaj jej żadnych pomysłów.
– Z moją rodziną, na urodziny Summer.
Robi minę, bo to żadna tajemnica, że moja kuzynka i ja się nie dogadujemy. W ciągu ostatniego roku nieraz był świadkiem naszych drobnych sprzeczek na szkolnym korytarzu.
– No cóż, mam nadzieję, że moje sabotowanie własnego życia uczuciowego nie sprawi, że się spóźnisz.
Zanim zdążę zareagować, mówi:
– Przepraszam. Nerwy.
Ściskam jego spoconą rękę.
– Nie denerwuj się. Wszystko dobrze zaplanowałam.
– Wiem, wiem – wzdycha. – Znam te twoje czary.
Uśmiecham się szeroko. Mówią, że środkowe dzieci pragną uwagi, ale nie ja. Ja pragnę uznania. Walidacji. A moim ulubionym sposobem na jej zdobycie jest swatanie. Pary, które zeswatałam, jak Noah i Justin, czasami nie mają ze sobą prawie nic wspólnego, dopóki nie wprowadzę kilku poprawek. Wystarczy trochę internetowego śledztwa, niewinnego stalkingu i od czasu do czasu drobnej metamorfozy. Noah nie pozwolił mi na to ostatnie, mimo że wiem, że ma szafę pełną okropnych koszulek Nintendo, które ideologicznie nie pasują do jego toaletki pełnej kosmetyków do makijażu i pielęgnacji skóry.
– Staram się jak mogę.
Niektórzy, zadowoleni ze swoich własnych zauroczyn, nalegają, żebym zaczęła za tę usługę pobierać opłaty, ale szczerze mówiąc, chodzi mi po prostu o emocje. Kocham miłość.
– Jest Justin.
– Gdzie?
Szyja Noah trzeszczy, gdy obraca głowę w stronę wejścia na basen. Justin przechadza się, wyglądając dokładnie jak lalka Kena. Ken ratownik, można by powiedzieć, wyposażony w następujące akcesoria: kąpielówki, gwizdek, krem do opalania i czteropak na brzuchu.
– Dajmy mu chwilę, żeby się ogarnął. Zaraz położy swój telefon na oparciu krzesła, jak każdego dnia, a kiedy spojrzy w drugą stronę, ja wezmę go i upuszczę pod stojakiem. Ty przejdziesz obok i zrobisz to rozciągające coś, które pokazuje twoje bicki, a potem zapytasz go, która godzina. On zauważy, że jego telefon zniknął i zacznie panikować, bo… no, oczywiście, to jego telefon. Będzie bardzo wdzięczny, gdy go odnajdziesz, i będzie to okazja, żeby opowiedzieć mu tę historię o tym, jak zgubiłeś swój telefon.
Noah przygryza wargę.
– Tę zmyśloną historię?
– Nie jest zmyślona, jest podkoloryzowana – odpowiadam, nakładając okulary na czubek głowy. Jeśli Noah do tej pory nie wie, o którą zmyśloną-nie-zmyśloną historię chodzi, jesteśmy w tarapatach. – Nie po to wymyśliliśmy historię o tym, jak zgubiłeś telefon w metrze w Nowym Jorku, żebyś jej nie wykorzystał. On idzie na Uniwersytet Nowojorski w tym roku. Nadążaj. – Biorę oddech. – Przepraszam. Zaczynam zrzędzić, gdy nie zjem śniadania.
Wyciera dłonie o swoje kąpielówki, śledząc wzrokiem ruchy Justina, który wspina się na swoje krzesło, by nadzorować głęboką część basenu. Nie jestem nawet pewna, czy mnie usłyszał.
– Noah?
– Noo?
– Nadal chcesz to zrobić?
Odwraca się do mnie, jego nieobecny wyraz twarzy teraz zmienia się w panikę, a policzki czerwienieją.
– Nie wiem.
Łagodnieję.
– Jest fajnym gościem. Ale nie muszę ci tego mówić.
Zaczynam odliczać na palcach podaną mi przez niego listę powodów, według których Justin Carroll jest nie tylko ciachem, ale też jest dla niego idealnym chłopakiem.
– Nie udostępnia za dużo na mediach społecznościowych, segreguje śmieci, należy do klubu książki, och, może powinieneś przekierować rozmowę z historii o telefonie na jego klub książki, mówiąc, że przez szukanie telefonu spóźniłeś się na spotkanie klubu książki.
– A którą książkę czytał ten zmyślony klub książki?
– A co ostatnio czytałeś?
Mruga.
– Które książki kiedykolwiek przeczytałeś? – Poprawiam się szybko. – Do szkoły?
Znów pusty wyraz twarzy.
– Dlaczego miałbym należeć do klubu książki w stanie, w którym nie mieszkam?
– Spędziłeś lato w Nowym Jorku, odwiedzając swoich dziadków. – To akurat prawda. Najlepszym sposobem na podkoloryzowanie, czytaj: niekłamanie, jest zaczęcie od niepodważalnej prawdy. – Miałeś mnóstwo wolnego czasu i chciałeś pobyć wśród podobnie myślących ludzi. – W pewnym sensie to prawda. Faktycznie miał mnóstwo wolnego czasu, ale spędził większość lata, grając w gry wideo w nowojorskiej kamienicy dziadków. Ale Justin nie wygląda na kogoś, kto gra w gry. On lubi książki.
– Okej… a co robiłeś poza domem, kiedy tam byłeś?
– Wyprowadzałem psa moich dziadków, Bunny’ego.
– Idealnie. Zapomnij o klubie książki, powiedz, że spóźniłeś się na wolontariat. Wyprowadzałeś psy staruszkom. Kto by tego nie polubił?
Jego twarz się rozjaśnia.
– Okej, dobra. – Bierze głęboki oddech i kiwa głową. – Jestem gotowy.
Wstaję, zakładam okulary przeciwsłoneczne i powoli idę w stronę krzesła ratownika. Mała dziewczynka z kucykami i rękawkami do pływania przebiega obok mnie. Pochylam się w stronę krzesła, żeby ją wyminąć, i chwytam telefon Justina, gdy jest zbyt zajęty śledzeniem dziewczynki. Lekko dmucha w gwizdek i mówi: „Nie biegać!” Jego polecenia brzmią jak sugestie; jego ton jest zbyt słodki, by był straszny. Noah ma szczęście, że (wkrótce) będzie miał chłopaka, który nie krzyczy, dba o środowisko i wygląda nieprzyzwoicie atrakcyjnie bez koszulki. Pomyśleć, że Noah i ja kiedyś pobraliśmy się podczas przerwy, w bardzo eleganckiej ceremonii między huśtawkami a karuzelą. A teraz ma rozwinąć skrzydła i odlecieć ode mnie prosto w umięśnione ramiona Justina.
Umieszczam telefon pod krzesłem i idę do zamkniętego baru z przekąskami. Nie otworzy się aż do jedenastej, ale mimo to mój zdradziecki żołądek burczy, gdy przeglądam menu. Zwykle umawiam się na takie zauroczyny po południu, żeby mieć pewność, że jestem wypoczęta i najedzona, ale dzisiaj robię wyjątek. Od jutra Justin nie będzie już pracował na basenie. Zgłosił się na opiekuna kolonijnego, a byłoby dość trudne – nie wspominając już o tym, jak dziwne – przemycić Noah na obóz dla dzieci w celu flirtowania (albo, szczerze mówiąc, po prostu gapienia się z otwartymi ustami). Pojawiłoby się wiele pytań, ale żadne z nich nie brzmiałoby: „Czy chciałbyś się ze mną umówić?”
Noah przechodzi do akcji, rozciągając się powoli, ale Justin nie patrzy. Kiedy Noah niezręcznie przesuwa się na drugą stronę krzesła – nadal się rozciągając – Justin rozmawia z inną ratowniczką, patrząc w przeciwnym kierunku. To ten typ idiotyzmu, jakiego można by się spodziewać w sitcomie emitowanym długo po upływie swojej daty ważności, ale to jest bardzo wyraźnie komedia romantyczna, więc to jest niedopuszczalne!
Obiektywnie rzecz biorąc, jedną z najlepszych cech Justina jest jego życzliwość. Jest to również jego największa wada. Musi spławić swoją długonogą współpracownicę z lśniącymi brązowymi włosami i zauważyć Noah w jego zielonych kąpielówkach, które kazałam mu kupić, bo to ulubiony kolor Justina.
Jeśli spóźnię się na brunch, umożliwi to Summer obgadywanie mnie, zanim jeszcze tam dotrę, więc muszę przyspieszyć sprawy. Nigdy nie powiedziałam Noah o planie B – zawsze jest plan B – bo byłby zdecydowanie przeciwko.
Obcasy stukają o chodnik, wiatr efektownie rozwiewa moją sukienkę, podbiegam do Noah i popycham go w stronę basenu.
Jego klapki skrzypią o beton, gdy próbuje się opierać.
– Hej, czekaj, Lahey, nie umiem pływać – mówi, zaciskając ręce na moich ramionach. On może i ćwiczył ramiona przez ostatnie kilka tygodni, ale ja miałam lata, żeby stać się zaskakująco silna dzięki mojej starszej siostrze sportsmence, dla której zapasy to ulubiony sposób rozstrzygania sporów.
– Wiem. Czas na płyń albo zgiń. – Ostatni raz go popycham i wszystko zaczyna dziać się w zwolnionym tempie.
Plan B:
On wpadnie do wody.
Ja krzyknę, żeby Justin go uratował.
Ken Pierwsza Pomoc na ratunek.
Rzecz w tym, że powinnam była przygotować Plan C. Albo przynajmniej Plan B-i-pół, ponieważ Noah mnie nie puszcza. Pociąga mnie i moje ciało gotowe na brunch do wody wraz ze sobą. Jest zimno i wstrząsająco, a mój makijaż i nowa sukienka nie są wodoodporne. Niechętnie przyznaję, że moją pierwszą troską, gdy wynurzam się na powierzchnię, są moje okulary przeciwsłoneczne. Moja druga troska to fakt, że Noah nie umie pływać.
– Ratunku! – krzyczę, podpływając do krawędzi basenu, a moja sukienka oblepia mi nogi, kiedy płynę. – Mój kolega nie umie pływać!
Normalnie zastanawiałabym się, dlaczego ktoś, kto nie umie pływać, znajduje się na basenie, ale dzisiaj nie ma wątpliwości: jest tu w celach romantycznych.
Justin chwyta swoją czerwoną bojkę i bez wahania skacze do wody. Spośród wszystkich dni, kiedy obserwowałam go jako ratownika, to pierwszy raz, kiedy naprawdę wykonuje jakąś akcję ratunkową. Przecina wodę i obejmuje wrzeszczącego Noah, wyciągając go na krawędź basenu obok mnie. Justin, zajęty rzucaniem bojki na asfalt, nie słyszy, jak szepczę do Noah:
– Udawaj martwego.
Noah zmusza się do zaprzestania kaszlu i, po rzuceniu mi gniewnego spojrzenia, robi się możliwie jak najbardziej bezwładny. Jego oczy zamykają się jako ostatnie, ale nawet pomimo tego, że jestem bez okularów, nie mógł przede mną ukryć tej znajomej iskierki nadziei. Justin wyciąga go na krawędź basenu, a ja podążam za nim.
– Hej – zaczyna Justin, nagle uderzając Noah w twarz. Nie jest to całus w policzek, o którym rozmawialiśmy z Noah, ale hej, to zawsze jakiś kontakt fizyczny. – Ocknij się, Noah.
– O mój Boże – mówię w panice, zdecydowanie zbyt teatralnie. Nigdy nie twierdziłam, że jestem aktorką. Jestem reżyserką, jeśli już. – Reanimuj go!
Wokół nas gromadzi się tłum, ale Justin jest tego nieświadomy. Bardzo poważnie traktuje swoją pracę, mimo że zarabia tylko około dwunastu dolarów za godzinę. To zdecydowanie za mało, jeśli ma ratować ludzi. Nachyla się nad Noah, aby rozpocząć coś, co wygląda na bardzo bolesne uciskanie klatki piersiowej. Noah od roku jest zakochany w Justinie, więc znosi to dzielnie. Wszystko dla miłości. Wszystko dla szansy na akcję usta-usta, nawet jeśli nie jest to to, na co liczył. To początek, a ja nie akceptuję porażki.
Usta Justina unoszą się nad ustami Noah przez jedną, niekończącą się sekundę, zanim ich dotkną.
To nie jest pocałunek, nie, ale i tak się wzruszam. Niepoprawna romantyczka we mnie ignoruje racjonalne wyjaśnienie, które mówi, że moje oczy łzawią tylko od chloru. Noah cudownie udaje, że wraca do życia, a ja zostawiam ich, zajętych rozmową, gdy tłum się rozchodzi. Noah udaje się oderwać od spojrzenia Justina na tyle, by podnieść w moją stronę jeden kciuk.
Justin mówi do niego:
– Chyba mieliśmy razem chemię w zeszłym roku.
Noah kiwa głową, oszołomiony marzycielskim nastrojem Justina, i odpowiada:
– Tak, zdecydowanie mamy chemię; mieliśmy chemię.
– Nie brałaś wcześniej prysznica? Naprawdę, zaczynasz przeginać z czasem, Lahey – woła za mną Liberty, gdy wbiegam na górę do naszej małej wspólnej łazienki. Moja starsza siostra nie zauważyła, że jestem przemoczona, a więc nie wie, że fotel kierowcy w jej samochodzie, który pożyczam dzięki dobroci jej serca, też jest przemoczony. To coś, z czym będziemy musiały się zmierzyć, gdy nadejdzie czas… za około piętnaście minut.
– Załatwię to szybko! – krzyczę w odpowiedzi, zamykając się w łazience.
Kładę swoje okulary przeciwsłoneczne na blacie – wzięłam na siebie wyciągnięcie ich cedzakiem z głębin najbardziej epickich zauroczyn, jakie kiedykolwiek wymyśliłam, ponieważ Justin był trochę zbyt zajęty, żeby zrobić to sam – i uruchamiam prysznic, modląc się, żeby Lily nie zużyła całej ciepłej wody swoją typową poranną kąpielą. Twierdzi, że tylko to jest w stanie ją dobudzić.
Zdejmuję przemokniętą pachnącą chlorem sukienkę i zawieszam ją na karniszu prysznicowym. Byłam naprawdę podekscytowana, by się nią dzisiaj pochwalić, szczególnie mojej ciotce, ponieważ zawsze, zawsze komplementuje moje stylówki i tanie znaleziska z lumpeksu, ale chyba będę musiała poczekać na inną okazję. Może na urodziny Summer. Wyobrażam sobie, jak jej szczęka opada, gdy wchodzę. Opada na ziemię i nie przestaje schodzić niżej i niżej, aż wypadnie w Australii czy gdzie tam. Wyobrażam sobie, jak przypadkowo połyka kangura.
Dopiero gdy spłukuję szampon z włosów i sięgam po odżywkę, zdaję sobie sprawę, że jakiś zbrodniarz zużył ją do końca i zostawił puste opakowanie. Jestem na sto procent pewna, że to nie byłam ja – odłożyłabym ją do przepłukania przed recyklingiem, tak jak przystało na małego zielonego Demokratę, którego moi rodzice wychowują. Wykręcam z włosów wodę i namydlam całe ciało, próbując przeciągnąć czas, aż do momentu, kiedy naprawdę będę musiała zawołać o pomoc, ale wtedy drzwi otwierają się, skrzypiąc.
– Hej! – mówię, odwracając głowę w stronę drzwi. – Możesz przynieść mi butelkę odżywki, proszę? – Powstrzymuję się od oskarżania kogokolwiek, kto wszedł, o zużycie jej do końca, ponieważ to jest pewny sposób, żeby nie dostać tego, czego chcę. Lily, odkąd skończyła trzynaście lat, stała się szczególnie złośliwa i rozkoszowałaby się tym, że mam splątane, matowe włosy, gdybym ją wkurzyła.
Ktokolwiek wszedł, nie odpowiada na moje pytanie. Wszystko, co słyszę, to sfatygowany wentylator i woda rozpryskująca się w wannie pode mną.
– Eee, halo? – Dostaję gęsiej skórki, ponieważ przysięgam, że słyszałam otwieranie drzwi, ale teraz czuję się bardzo sama.
– Proszę. – Najpierw zaskakuje mnie głos, a potem widok ręki, która zdecydowanie nie należy do żadnej z moich sióstr. Trzyma odżywkę, a pod paznokciami ma coś czarnego i dlatego wiem, że to…
– Adler! – To tylko jego ręka, zabrudzona smarem od pracy przy samochodach, ale czuję się, jakby wcisnął tu tysiąc oczu. Całe moje ciało robi się gorące, mimo że woda zaczyna już stygnąć. Próbuję zasłonić się z przodu, chociaż wiem, że nie jest żadnym zboczeńcem, którym muszę się martwić, tylko najlepszym przyjacielem Liberty, nieprzestrzegającym granic. – Wynoś się!
– A gdzie „dziękuję”? – Machając butelką na oślep, przypadkowo uderza nią o moje śliskie ramię, a ta upada mi pod nogi z brzękiem.
– Myślałam, że to jedna z moich sióstr. – Zdecydowanie nie tak wyobrażałam sobie rozmowę z Adlerem, którą mieliśmy odbyć na osobności po katastrofalnym incydencie z randką w ciemno. Unikał mnie od swojej imprezy z okazji ukończenia szkoły ponad dwa miesiące temu, kiedy moja próba zaaranżowania zauroczyn między nim a naprawdę miłą dziewczyną, Brighton, poszła źle. Adler wcale nie docenił mojej pomocy, jak zrobiła to Brighton – przynajmniej do momentu, gdy Adler uprzejmie, ale bez sensu, dał jej kosza.
– Która?
Robię minę, której na szczęście nie może zobaczyć.
– Czy to ma znaczenie? Wynoś się!
– Muszę umyć zęby.
– Jestem tu goła. – Nienawidzę, jak mój głos drży przy tym słowie. Wydaje się zbyt intymne, by było używane między nami.
– No myślę, że jesteś; to przecież prysznic.
Słyszę, jak odkręca wodę w umywalce.
– Naprawdę myjesz teraz zęby?
– Cóż, nie jestem tu dla tej wspaniałej rozmowy. Mama i tata zajmują łazienki w naszym domu, a ja muszę iść do pracy.
Zerkam przez szczelinę między ścianą a zasłoną, upewniając się, że nie widać ani kawałka mojego ciała. To nie pierwszy raz, kiedy Adler Altman przyszedł z sąsiedztwa, żeby skorzystać z łazienki, ugotować coś do jedzenia czy przenocować. Był najlepszym przyjacielem Liberty, odkąd przeprowadził się tutaj latem przed ich szóstą klasą i zazwyczaj jego obecność jest w porządku – można się nawet przyzwyczaić do jego przekomarzań, jeśli słyszy się je wystarczająco często, bo ma swoje zalety, jak niesamowite poczucie humoru i perfekcyjnie upieczone pizza rolls – ale teraz, gdy pochyla się nad umywalką, z ustami pełnymi kapiącej piany z pasty do zębów, powinien zniknąć. Wkłada szczoteczkę do ust ponownie. Moją szczoteczkę.
– No gościu – jęczę.
– No co? – Obraca się w moją stronę, a kosmyk jego falujących długich do podbródka, brązowych włosów przykleja się do pasty wokół jego ust. Jego oczy błyszczą w świetle lampy, ale nie ma w nich śladu śmiechu, niczego z typowej dla niego otwartości czy ciepła. Zwykle jest tak pogodną osobą, że musi to wymagać dużego wysiłku z jego strony, żeby ostatnio mnie olewać; ani razu nawet przypadkiem nie przywitał mnie swoim ulubionym „Lay-hey, Lahey”. A to jego ulubiony sposób, żeby wywołać u mnie przewracanie oczami.
Owijam zasłonę prysznicową ciasno wokół ciała, zanim orientuję się, że to tylko sprawia, że jest bardziej prześwitująca. Moja twarz jest już naprawdę czerwona. Gdybym się podkochiwała w Adlerze lub chociaż trochę by mi się podobał, ten incydent mógłby znaczyć dla mnie wszystko. Odtwarzałabym go w głowie w nocy, zastanawiając się, co on myślał o mnie w danej chwili. Czy wyglądałam jak zmokła kura, czy może spływająca po mojej twarzy woda wyglądała dla niego atrakcyjnie?
Ale nie ma to znaczenia, bo nic do niego nie czuję, a on też zdecydowanie nie czuje nic do mnie. Jestem trochę urażona, że nigdy nie byłam dla niego nawet małym obiektem pożądania. Jestem tylko jedną z młodszych sióstr Liberty, która wtrąciła się w nieswoje sprawy i wkurzyła go.
Liberty krzyczy gdzieś zza drzwi, że musimy jeszcze przed brunchem odebrać Sophie, a ja marnuję czas na wykłócanie się z Adlerem. Wyobraźcie sobie, ja zaczepiam jego.
Woda kapie mi do otwartych ust, gdy próbuję znaleźć słowa.
– To moja szczoteczka do zębów. – W jego ustach.
– Berty powiedziała, że nie będziesz mieć nic przeciwko – mówi, nie wyciągając szczoteczki z ust. Z zapałem wraca do mycia zębów.
– Czy nie masz zlewu w kuchni i własnej szczoteczki, której mogłeś użyć?
– Mam, ale szczoteczka jest za zamkniętymi drzwiami. – Wykonuje gest, jakby mówił: Więc teraz jestem tutaj.
Przewracam oczami, podnosząc butelkę odżywki i nakładając jej za dużo na włosy. To dla mnie ogromny wysiłek stać tutaj, wyciągnięta i nieosłonięta – nawet za zasłoną prysznicową – z nim tak blisko. Chcę się zwinąć w sobie i zniknąć.
– Tylko wyrzuć ją, kiedy skończysz. Nie wiem, gdzie były twoje usta.
– I lepiej, żebyś nie wiedziała – odpowiada bez chwili zawahania.
– Proszę, idź stąd.
Słyszę jak spluwa, po czym opłukuje wodą umywalkę.
– Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem – mówi bez cienia sarkazmu, o którym wiem, że czai się w jego słowach.
– Skoro spełniasz życzenia, czy mógłbyś przynieść mi nową szczoteczkę do zębów i nigdy więcej nie przerywać mi w łazience?
– A co przerwałem?
– DO WIDZENIA – mówię dobitnie, przeczesując palcami włosy. Powtarzam sobie, że muszę szybko brać prysznic, bo inaczej Liberty dosłownie wyciągnie mnie stąd, gotową czy nie, a wolałabym być gotowa. Nie uzna wejścia Adlera chcącego umyć zęby za dobrą wymówkę do spóźnienia.
– Liberty powiedziała, że masz się pośpieszyć. To ci może pomóc – mówi.
Spłukuje toaletę bez ostrzeżenia, a woda pod prysznicem staje się lodowato zimna.
– Co do cholery, Adler!
Drzwi trzaskają głośno, gdy szybko wychodzi. Tęsknię za dniami, zanim ogłosił mnie wrogiem publicznym numer jeden – nie, tęsknię za dniami, zanim w ogóle się tu przeprowadził. Nasza stara sąsiadka, pani Winthrop, była taka miła i trzymała się na uboczu, poza przynoszeniem kwiatów ze swojego ogrodu i proszeniem mojego taty o odśnieżenie podjazdu zimą.
Kończę prysznic i na palcach wychodzę z łazienki, bladoróżowy ręcznik przylega do mojego ciała.
– Adler wyszedł – mówi Lily ze swojego pokoju monotonnym głosem.
Z korytarza widzę ją na łóżku, z twarzą bez wyrazu skierowaną w stronę sufitu. Miała wzloty i upadki, odkąd jeden z jej najlepszych przyjaciół, Rohan, wyprowadził się do Missouri w zeszłym miesiącu. Dużo rozpaczania, dużo śmiechu aż do łez. Naprawdę przechodzi przez trudny okres.
– Co się stało? – Odważam się zapytać.
– Życie jest bez sensu.
– Jezu.
Wskazuje palcem w stronę okna.
– Koteusz XIV umarł, a razem z nim moje marzenia.
Patrzę na ostatnią martwą roślinę w długiej linii zmarłych roślin na parapecie – brązową, wyschniętą i smutną. Spoczywaj w pokoju.
Od czasu wyjazdu Rohana, Lily próbuje przekonać rodziców, by pozwolili jej adoptować kota, którego nazwie Koteusz (w skrócie Kot); to był jakiś żart między nimi a innym najlepszym przyjacielem Lily. Nasi rodzice powiedzieli, że musi najpierw pokazać, że potrafi się czymś opiekować – zawsze byli przeciwni posiadaniu zwierząt, prawdopodobnie dlatego, że posiadanie trzech córek jest wystarczająco kosztowne i kłopotliwe. Przenieśmy się czternaście martwych roślin później. Tak lepiej (dla kota).
– Przelałaś go czy przesuszyłaś? – pytam, przyglądając się roślinie. Byłyśmy obie dość zaskoczone, kiedy dowiedziałyśmy się, że obie te rzeczy mogą skutkować natychmiastową i dramatyczną śmiercią roślin.
– Nie wiem. Może miała za dużo słońca. – Siada i odwraca się w moją stronę. – To też możliwe.
– Tak.
– Nie jest to problem, z którym musiałabym się zmagać, gdybym miała kota. Szczerze mówiąc, hodowanie roślin jest o wiele trudniejsze.
– No nie wiem. Myślę, że martwe rośliny można przywrócić do życia, czego nie można powiedzieć o kotach.
Unosi brew w sposób przerażająco podobny do Liberty.
– Mają dziewięć żyć. Oczywiście, że można – mówi radosnym, sarkastycznym tonem.
– Chodźmy! – woła Liberty z dołu.
Moja młodsza siostra wzdycha i ześlizguje się z łóżka, dosłownie.
– Brunch? W takim momencie?
Popycham ją w kierunku schodów, starając się nie śmiać z jej udręki, a potem wbiegam do mojego i Liberty pokoju, kiedy Liberty dosłownie zaczyna odliczać od sześćdziesięciu. Będę musiała iść z mokrymi włosami, czym narażę się na złośliwe uwagi ze strony Summer, ale nie mam wyjścia, jeśli chcę ponownie nałożyć makijaż. Mokre włosy same wyschną, więc to problem, który rozwiązuje się sam. Niestety, nie można tego samego powiedzieć o nieumalowanej twarzy. Dłuższe czekanie nie sprawi, że stanę się bardziej atrakcyjna.
Jako że moja ulubiona sukienka odpada, przeglądam szafę w poszukiwaniu czegoś, co będzie „wygodne, przewiewne, ukrywające fakt, że nie chcę tu być”. Mimo że mamy podobne nosy i blond włosy, nie mam takiej samej szczupłej sylwetki jak Liberty i Lily, więc muszę bardziej rozważnie dobierać swoje stroje. Muszę unikać ubrań, które są zbyt przylegające podczas siedzenia, bo widać byłoby moje fałdki, co wyklucza większość moich ulubionych koszulek i dżinsowych szortów. Choć sukienki często powodują obtarcia na udach, będę siedziała przez większość czasu podczas posiłku. Tak więc, znowu sukienka. Ale nie w paski. Nic czarnego, bo to nie jest letni kolor. Mam piękną zieloną sukienkę w kształcie litery A, ale jest wykonana z wszystkiego, tylko nie z bawełny, i sprawia, że pocę się na sam jej widok. Przeglądam sukienkę za sukienką, aż nagle moja strona szafy przechodzi w stronę Liberty, pełną T-shirtów, tank topów i crop topów – naturalną selekcję jej ubrań, które zużywają się z biegiem lat.
Liberty zaczyna wbiegać po schodach, żeby mnie wykopać i wpakować nieprzytomną do samochodu, więc chwytam zwiewną niebieską sukienkę i wkładam ją na siebie. Kiedy poprawiam rękawki, ona zagląda do naszego pokoju przez uchylone drzwi.
– Oficjalnie jesteśmy spóźnione. Mam nadzieję, że jesteś zadowolona. Teraz możemy zrobić wielkie, dramatyczne wejście, jak pewnie chciałaś. – Promienie słońca błyszczą na jej kolczyku w nosie, a jego migotanie wydaje się także protekcjonalne.
– Tylko dlatego, że nie lubię Summer, nie znaczy, że chcę odwrócić od niej uwagę.
Choć nigdy nie miała problemu, żeby robić to samo wobec mnie – w ostatni dzień szkoły chodziła za mną, przerywając za każdym razem, gdy prosiłam kogoś o podpisanie mojej klasowej książki pamiątkowej, żeby udowodnić, że jest dla tej osoby ważniejsza czy coś w tym stylu. Mam chyba pięćdziesiąt niedokończonych HAGS2, więc, po prostu… HA HA HA wszędzie w moim roczniku z trzeciej klasy.
Liberty zaczyna się śmiać, po czym szorstko przerywa.
– Jasne.
Chwyta mnie za nadgarstek i wyciąga z pokoju, nawet nie zwalniając, kiedy potykam się o parę jej korków. Przez ostatni miesiąc trzy razy w tygodniu prosiłam, żeby je schowała.
Szczerze mówiąc, po prostu nigdy nie dogadywałam się z moją kuzynką – i to nie dlatego, że nie próbowałam! Kiedykolwiek usiłowałam się z nią zaprzyjaźnić, tak jak chciałyby nasze matki, ona odpychała mnie lub mówiła coś absurdalnie niegrzecznego, co trudno mi zapomnieć i wybaczyć. Summer zawsze jest krytyczna, okrutna i wyrachowana. Jakby między nami istniała jakaś rywalizacja, którą desperacko chce wygrać, a której zasad po prostu nie znam. Więc za każdym razem, gdy ją widzę, wchodzę do gry.
Z tyłu samochodu Lily wychyla się przez otwarte okno.
– Mama i tata chcą wiedzieć, gdzie jesteśmy.
– Powiedziałaś im? – pyta Liberty, zamykając za nami drzwi. Idę wzdłuż podjazdu, a ona szybko mnie dogania, poruszając nogami w tym samym energicznym tempie, w jakim robi wszystko inne.
– Chcesz, żebym powiedziała im, że nadal jesteśmy w domu? Mama by się wkurzyła.
– Nie, pewnie wypiła już przynajmniej jedną mimosę. Myślę, że możemy jej powiedzieć prawdę. – Lily zaczyna mruczeć pod nosem, pisząc odpowiedź do naszych rodziców. – Lahey… opóźniła nas… Dlatego… powinniście… jeździć osobno.
– Śmieszne – mówię, próbując otworzyć drzwi od strony pasażera, ale są zablokowane.
Liberty stoi po drugiej stronie, tuż przy drzwiach kierowcy.
– Sophia jedzie z przodu, oczywiście.
Krzywię się, ale przesuwam się o jedne drzwi i zmuszam Lily, żeby się przesunęła. Liberty szarpie za swoje drzwi i siada, a w samochodzie rozlega się ciche plaśnięcie. Jej ciało napina się, a ja siedzę, równie zaskoczona, przypominając sobie, że nie powiedziałam jej o mokrym siedzeniu.
Powinna mi podziękować, szczerze mówiąc. Jej ogrodniczki nie pasowały do butów.
Lily znów zaczyna na głos pisać SMS-y.
– Będziemy… jeszcze… później.
To nie tak, że odkładam wejście do Feather na czekoladowe naleśniki z dodatkiem pasywno-agresywnych komentarzy; po prostu zauważyłam kogoś na zewnątrz restauracji, kto desperacko potrzebuje mojej pomocy i dlatego nie mogę jeszcze wejść. To mój obowiązek i zaszczyt pomagać, kiedy tylko jest to możliwe.
Liberty i Sophia wchodzą do środka, trzymając się za ręce, by dołączyć do mojej rodziny, a Lily niechętnie wlecze się za nimi z nosem kilka centymetrów od ekranu telefonu, ale ja zatrzymuję się przy wejściu, gdzie dwudziestokilkuletnia dziewczyna próbuje dyskretnie zrobić sobie selfie przed najnowszą instalacją artystyczną mojej najlepszej przyjaciółki Poppy. Pokryty kwiatami i mchem metalowy mężczyzna trzyma dwa karmniki dla ptaków, jak latarnie odpędzające ciemność. Rodzice Poppy, właściciele Feather, podarowali jej tę przestrzeń na świeżym powietrzu, by mogła prezentować swą sztukę, ale nadal niechętnie pozwalają, by jej prace były eksponowane wewnątrz lokalu. Jej dzieła nie zawsze są tak przyjemne czy zrozumiałe, a oni, wyłącznie ze względów estetycznych, nie chcą tracić klientów. Myślę, że nadal prześladuje ich wspomnienie, kiedy to Poppy zgłosiła pomalowany słoik pełen ziemi i robaków na zaliczenie z mixmediów w szkole.
– Chcesz, żebym zrobiła ci zdjęcie? – pytam dziewczynę.
– Yyy nie, ja tylko… – Wzrusza ramionami, a jej piegowate policzki eksplodują czerwienią.
– To naprawdę fajna rzeźba. – Podchodzę bliżej i wyciągam rękę. – Stworzyła ją moja najlepsza przyjaciółka, więc zrobiłam tu mnóstwo zdjęć.
Może jestem w mniejszości, ale uwielbiam, kiedy ktoś mnie prosi, żebym zrobiła mu zdjęcie – tak bardzo, że sama pytam częściej, niż ludzie proszą mnie. To takie ekscytujące uczucie widzieć radość na ich twarzach, gdy zdają sobie sprawę, że dostali dokładnie takie zdjęcie, jakie chcieli, kiedy otworzyli aplikację aparatu. Nie zliczę, ile razy próbowałam namówić Liberty lub Lily, żeby zrobiły mi fotkę w jakimś miejscu, a kończyło się na nieudanym, niesymetrycznym zdjęciu – i to nie w artystyczny sposób. Nawet mój urok nie jest w stanie tego uratować. Kiedyś żartowałam, że potrzebuję Instagramowego Chłopaka, żeby robił mi sesje zdjęciowe, ale potem przerodziło się to w grę, którą moje siostry podchwyciły przeciwko mnie: proszenie przypadkowych facetów, żeby robili nam zdjęcia, jako casting na Instagramowego Chłopaka Lahey. Mogłyby to być świetne zauroczyny, ale nieprzewidywalne czynniki (czytaj: moje siostry i ich twarze) sprawiały, że z pewnością pozostałabym singielką.
Podaje mi swój telefon.
– Dzięki – mówi, zakładając długi kosmyk brązowych włosów za ucho. – Ja, cóż, mój chłopak właśnie ze mną zerwał, raczej były chłopak, i chcę żeby wyglądało, jakbym się dobrze bawiła. – Wskazuje bez przekonania na rzeźbę, a ja zauważam cienie pod jej oczami. – Może to jest żałosne.
– Wcale nie. Słyszałam, że najlepszą zemstą jest żyć dalej, a – spoglądam na nią i rzeźbę przez ekran telefonu – ten przystojniak na pewno sprawi, że twój były będzie żałował, co stracił. Może pochyl się do tego faceta, jakbyś szeptała mu na ucho? I przerzuć trochę włosów na ramię.
Przykucam, mimo sukienki, i robię kilka zdjęć od dołu. To nie jest kąt dla każdego, ale dla tej dziewczyny jest idealny. Udało mi się nawet uchwycić trochę słonecznego blasku w rogu, co sprawia, że zdjęcie wydaje się bardzo letnie i w stylu high fashion. Pomaga to, że ona jest piękna sama w sobie, ale wiem, że ja też dodaję tym zdjęciom blasku. Nie chcę nawet myśleć, jak wyglądałyby one w rękach kogoś mniej doświadczonego.
– Tak, jest świetnie. Spójrz w tamtą stronę i uśmiechnij się.
Wybucha śmiechem, a ja strzelam kilka fotek.
– Robisz to profesjonalnie, czy coś? – pyta.
– Po prostu wierzę w silną widoczność w mediach społecznościowych. Tak świat postrzega ludzi w dzisiejszych czasach. – Oddaję jej telefon. – Powodzenia.
Ona przyciska telefon do piersi z szerokim uśmiechem.
– Dzięki.
Kiedy wchodzi do restauracji, nie mam już powodu, by nie pójść za nią.
Omijam hostessę i kieruję się prosto do stolika w rogu, z dobrym naturalnym oświetleniem, przy którym rządzi moja rodzina. Staram się podejść dyskretnie, ale ciocia Madison piszczy, jakby była na koncercie Harry’ego Stylesa, a ten oblał ją wodą. Tak też się zachowuje. Jeśli ktoś myśli, że to ja jestem najbardziej melodramatyczną osobą w naszej rodzinie, to znaczy, że nie poznał mojej cioci.
Gwałtownie wstaje z krzesła, a luzem wsypane drobne brzęczą w jej saszetce w kolorze fioletoworóżowym. Kilkakrotnie mówiłam jej, że taką saszetkę należy nosić jak torbę na ramię, ale twierdzi, że jej piersi są za duże. Nie kłamie; mamy tak podobne sylwetki, że wiele osób myśli, iż jest moją matką.
– Chodź tu, Lahey, tak bardzo za tobą tęskniłam.
Przytula mnie mocno, a ja z trudem wyduszam:
– Widziałam cię w zeszłym tygodniu.
– To było dawno temu. – Odsuwa się na tyle, by spojrzeć na mój strój. – Jesteś pięknie ubrana.
– Szkoda, że nie mogłaś zobaczyć sukienki, którą pierwotnie chciałam włożyć.
– Już to miała na sobie, mamo – odzywa się z pretensją głos Summer gdzieś zza cioci Madison. – Spokojnie.
Ciocia Madison spogląda przez ramię.
– Cóż, dobrze jej w tym. – Odwraca się z powrotem do mnie i puszcza oczko. – Dołącz do stołu, kochanie.
Wsuwam się na jedno z dwóch wolnych miejsc między Lily a moją mamą. Jest dokładnie naprzeciwko skwaszonej solenizantki.
– Wszystkiego najlepszego – mówię bez entuzjazmu.
– Dzięki – odpowiada, unosząc brew w kierunku swojej mamy. – Mówiłam ci, że Lahey nikogo nie przyprowadzi. Nie potrzebowaliśmy dodatkowego krzesła.
Minęła jedna minuta, a ja już jestem obiektem jej złośliwości.
– To miejsce nie jest dla twojego chłopaka? – pytam.
– Pracuje.
– Jaka wygodna wymówka, żeby od ciebie uciec – mruczę, rozpakowując sztućce i kładąc materiałową serwetkę na kolanach.
Moja mama śmieje się, przerywając napięcie, które narastało w centrum stołu, a potem pochyla się, żeby przerzucić swoją ogromną torebkę – pełną wszystkiego, co może się przydać w sytuacjach awaryjnych, które nigdy się nie zdarzają – na wolne krzesło.
– Możemy je wykorzystać do zrzucenia torebek. Bez obaw. – Zabiera moją torebkę z oparcia krzesła i kładzie ją obok swojej, jakby chciała podkreślić potrzebę dodatkowego krzesła.
– Twoja mama zamówiła ci gofry – rzuca Summer sztywno.
Brzmi to jak obelga, i w pewnym sensie nią jest. Moja mama wie, że nienawidzę gofrów.
– Mamo – jęczę. – Naleśniki.
Moja mama odstawia mimosę i przełyka.
– Może gdybyś przyszła na czas, nie musiałabym improwizować.
– To nie jest improwizacja. Jedyne co zawsze zamawiam to naleśniki. – To jest najlepszym śniadaniem, a ja jestem wyczerpana, ciągle musząc to udowadniać. – Gofry drapią mnie w podniebienie.
– Myślałam, że nienawidzisz naleśników – mówi. – Są gliniaste.
– To Liberty. – Dobrze wiedzieć, że pamięta jej dziwactwa.
– Cóż, coś jednak udało mi się zrobić dobrze: upewniłam się, że są bez dodatków, wszystko osobno. – Wydaje się być bardzo dumna z siebie.
– To Lily. – Moja młodsza siostra uważa, że wszystkie potrawy powinny być podawane na początku bez dodatków, żeby można je było doprawić według własnych upodobań. Nie ufa nikomu, nawet światowej klasy szefowi kuchni, w kwestii tego, jak jej posiłek powinien smakować.
Kiedyś może mama będzie w stanie zapamiętać nasze dziwactwa. Nie dość, że uparła się mieć trzy córki i nadała nam wszystkim dziwne imiona zaczynające się na L, a teraz jeszcze nie pamięta, która z nas jest największą fanką naleśników na świecie? Trudno tego nie zapamiętać.
Mój tata wtrąca się ze śmiechem.
– Przynajmniej mamy znajomości w kuchni. Sprawdzę, czy mogą zmienić zamówienie.
Wstaje z krzesła i idzie na zaplecze, najprawdopodobniej próbując uniknąć mojego gniewu. Patrzę na niego z tęsknotą, nie będąc pewna, czy potrafię to ukryć. Wolałabym spędzić poranek, zmywając garnki i patelnie za darmo razem z Poppy, niż siedzieć tutaj, czując się samotna zarówno mentalnie, jak i emocjonalnie.
Ponownie milknę, przypatrując się Summer, podczas gdy wszyscy – oprócz Lily, która czyta artykuł o pielęgnacji roślin na swoim telefonie – rozmawiają w małych grupkach. Blondwłosy Summer zawsze były o odcień jaśniejsze niż moje – platynowe, podczas gdy reszta z nas ma miodowoblond włosy – i dzisiaj niemal świecą w słońcu. Już wcześniej narzekała, że nie lubi się wyróżniać, ale wiem, że tak naprawdę cieszy się z bycia inną. Gdyby jej to aż tak przeszkadzało, dawno by je sobie przefarbowała. Jej mama jest fryzjerką.
Summer skubie pasteloworóżowy lakier do paznokci na prawej ręce, kiwając głową w odpowiedzi na jakieś pytanie, które zadała jej Sophia. Jednak daleko jej do nonszalancji. Jej kipiąca energia jest bliska wybuchu i uderzenia mnie w twarz. Czeka na coś. Na co, nie wiem, ale przygotowuję się na ewentualną konfrontację.
Mój tata wraca i zajmuje swoje miejsce po drugiej stronie mamy.
– Śmieszne, że już wiedzieli, że zamówienie na gofry jest błędne. Chyba Poppy coś powiedziała.
Uśmiecham się. Moja mama może i nie dopilnowała zamówienia, ale Poppy nigdy mnie nie zawodzi.
– Jak już wszyscy tu jesteśmy, chciałabym wam wręczyć oficjalne zaproszenia na moją imprezę w sobotę. – Summer wyciąga z torby stos kopert dokładnie w tym samym kolorze co jej lakier do paznokci. Nie wiem, ile pracy czy pieniędzy kosztuje dopasowanie koloru lakieru do kopert, ale dla mnie to trochę przesada.
Wstrzymuję się od jęku, bo moja mama, nawet publicznie, nie wahałaby się dać mi po łbie za coś takiego.
– Upierała się, żeby to zrobić osobiście. – Ciocia Madison mówi to do moich rodziców, ale odpowiada Summer.
– To moje słodkie szesnaste urodziny. To ważne. – Summer odwraca głowę w moim kierunku. – Przypomnij mi, Lahey, co ty zrobiłaś na swoje?
Powstrzymuję się od mojej pierwszej odpowiedzi – która brzmiałaby: Powinnaś już to wiedzieć, skoro tak fascynuje cię moja osoba – i uśmiecham się.
– Spędziłam całą noc z moją najlepszą przyjaciółką. Idealne urodziny.
– Nie było imprezy? To smutne – mówi Summer z udawaną troską. Nikt nie zwraca jej za to uwagi, ani na fakt, że to wcale nie jest smutne, co nie? To był mój wybór, jak świętować.
– Ale tak, chciałam zrobić coś dużego i świętować. Mój tata nalegał.
Kelnerka i Poppy przynoszą nasze zamówienia. Patrzę na przyjaciółkę szeroko otwartymi oczami i bezgłośnie mówię: Pomóż mi. Nachyla się nad moim ramieniem, gdy stawia przede mną idealnie czekoladowe naleśniki i szepcze:
– Chcesz, żebym wylała na nią jej owsiankę?
Kto zamawia owsiankę na brunch? W swoje urodziny? Psychopaci, oto kto.
– To byłoby zbyt oczywiste, ale dzięki.
– Szkoda, że Feather nie mogło zająć się cateringiem na przyjęcie Summer – ciocia Madison zwraca się do Poppy, gdy ta kładzie przed nią miseczkę owoców. Moja najlepsza przyjaciółka sztywnieje, gdy zwraca się na nią uwagę. – Ale cieszę się, że udało się wam zorganizować tę zbiórkę pieniędzy.
– Dzięki. Jesteśmy naprawdę podekscytowani. – Wysoki ton głosu zdradza jej dyskomfort, jak zawsze, przynajmniej dla mnie. Reszta mojej rodziny kontynuuje rozmowę, wszyscy zapatrzeni na Poppy, mimo że wyraźnie kurczy się pod ich spojrzeniami.
– Jesteś więcej niż mile widziana na mojej imprezie, jeśli uda ci się wymknąć – mówi Summer. Najgorsze w tym zaproszeniu jest to, że jest tak szczere; Summer, jak wszyscy na świecie, uwielbia Poppy. Gdy Summer odwraca się z powrotem do stołu, wymuszony uśmiech Poppy znika. – Słyszałaś, mamo? Zbiórka pieniędzy odbędzie się też w Hiltonie.
Ciocia Madison wydaje imponującą kombinację jęku i zawodzenia.
– Co za zbieg okoliczności! Będziesz dosłownie tuż obok! Musisz się na chwilę wymknąć podczas przerwy.
Feather, a więc i rodzice Poppy, niedawno dostąpili zaszczytu obsługiwania pierwszej oficjalnej zbiórki pieniędzy na kampanię Juanity González, która startuje do Senatu. Mama Poppy, ta miła, drobna Wietnamka, kilka lat temu została obywatelką USA i od tego czasu stała się zagorzałą fanką polityki. Wszystko byłoby świetnie, gdyby nie fakt, że teraz oczekuje, że Poppy zostanie pierwszą w historii amerykańską prezydentką wietnamskiego pochodzenia.
– Śmiało – mówi Summer, gdy zostaje tylko rodzina. – Otwórzcie swoje zaproszenia.
Ledwo udaje mi się nie przewrócić oczami, podnosząc kopertę. Drogi papier jest na tyle gruby, a jednocześnie na tyle ostry, że mógłby przeciąć wszystkie trzy moje ogromne naleśniki.
Moi rodzice oraz Liberty i Sophia dostali wspólne zaproszenia, ale Lily i ja dostajemy swoje własne. Przełamuję złotą pieczęć wosku na kopercie i wyciągam zaproszenie, aby udawać, że je czytam, dopóki rozmowa nie zejdzie na inny temat.
– Ej, co oznacza „plus jeden”? – pyta Lily, wkładając swoje zaproszenie z powrotem do koperty. Lily od zawsze zachowuje wszelkie kartki. Lubi zachowywać różne rzeczy, o ile nie są to rośliny.
– To znaczy, że możesz przyjść z zaproszoną przez siebie osobą. Niektórzy zapraszają kogoś na randkę, ale możesz zabrać przyjaciela, jeśli chcesz – oznajmia Summer, pijąc świeżo wyciśnięty sok pomarańczowy. Oczywiście Summer dała każdemu możliwość zaproszenia dodatkowej osoby. Chce więcej prezentów, więcej uwagi i więcej ludzi, żeby mogła mi wytknąć, że swoje szesnaste urodziny spędzałam tylko z jedną osobą.
– Założyłam, że Liberty zabierze ciebie, Sophio, więc mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko, że nie mam dla ciebie zaproszenia… – Oczywiście Summer nie chciałaby urazić nikogo oprócz mnie.
– Oczywiście. Jestem naprawdę podekscytowana. – Czerwone włosy Sophii błyszczą w słońcu, gdy sięga po sól. – Nigdy wcześniej nie byłam na prawdziwych szesnastych urodzinach. Słyszałam tylko opowieści.
– Tak, ja chyba też nie – mówi Liberty. – Najdziksza impreza, na jakiej byłam, to bar micwa Adlera. Byli nawet żonglerzy ogniem.
– Jak się żongluje ogniem? – pyta Sophia, zatrzymując kawałek nasiąkniętego tostu francuskiego tuż przed ustami.
– Może zobaczycie na mojej imprezie – wtrąca Summer, złośliwie się uśmiechając.
Zerkam na swoje zaproszenie, serce mi bije szybciej na myśl o zaproszeniu kogoś na randkę, ale nigdzie nie widzę wzmianki o „plus jeden” wśród złotego, błyszczącego pisma.
Podnoszę okulary na nos i nachylam się do Lily, obniżając głos, gdy pytam:
– Gdzie zobaczyłaś to „plus jeden”?
Lily na pewno tego nie wymyśliła, bo Summer już by to sprostowała. Niepożądani na jej imprezie? Nie ma mowy.
– Tu. – Lily wskazuje miejsce na moim zaproszeniu, ale jest puste. Chowa palec z powrotem. – Dziwne.
Wyciąga swoje zaproszenie i porównuje je z moim. Tam jest, eleganckim drukiem: +1. Ale nie ma tego na moim. To musi być błąd.
Patrzę w górę znad dwóch zaproszeń i widzę, że Summer uśmiecha się do mnie z taką złośliwością, że wiem, że to pominięcie nie jest przypadkiem. Oczyszczam gardło i daję jej to, czego tak desperacko pragnie. W końcu to jej urodziny.
– Nie mam „plus jeden”.
Summer wyciąga rękę przez stół, by dotknąć mojej; jest lodowata.
– Nie chciałam utrudniać ci życia. Wiem, że nigdy nie miałaś chłopaka, a ponieważ Poppy już jest zaproszona… Kogo jeszcze znasz?
Powoli wydycham powietrze nosem, ostatni powiew chloru opuszcza moje ciało. I to właśnie mnie motywuje – przypomnienie, że ciągle umawiam ludzi na randki. Przecież mogę z pewnością znaleźć kogoś dla siebie. Po prostu nigdy wcześniej naprawdę nie próbowałam.
– Dlaczego myślisz, że nie chciałabym „plus jeden”?
– A kogo byś zaprosiła? – pyta ze śmiechem. Ludzie wokół nas, którzy są świadkami naszej rozmowy, mogliby pomyśleć, że jest to lekka i beztroska wymiana zdań.
– Jest mnóstwo chłopaków, których mogłabym zaprosić – którzy by się zgodzili – ale nie muszę się tym chwalić jak ty. Nie jestem tak niepewna siebie.
Summer zaciska szczękę.
Liberty i Sophia spoglądają na mnie, a potem wymieniają między sobą znaczące spojrzenia. Powinny być po mojej stronie, a przynajmniej mogłyby sprawić, żeby nie było tak oczywiste, że kłamię.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
1. W oryginale „meet-cute”, czyli urocza lub zabawna sytuacja, pierwsze spotkanie dwóch osób, które prowadzi do nawiązania przez nich romantycznej relacji. [wróć]
2. HAGS – Have a great summer – Wspaniałego lata / Udanych wakacji. [wróć]