Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Magiczna saga „Wyspa Trzech Sióstr”, autorki bestsellerów New York Timesa, po mistrzowsku przywołuje osobliwy urok Nowej Anglii. To historie o silnych przyjaźniach, utraconych miłościach i kochankach, legendach i tęsknotach.
Trzy zalęknione czarownice, uciekając przed prześladowaniami, znalazły kryjówkę u wybrzeży Massachusetts – gdzie stworzyły czarodziejską Wyspę Trzech Sióstr. Chociaż zyskały na niej spokój, wszystkie zawarły fatalne związki. Teraz Nell, Ripley i Mia muszą ocalić urokliwą wyspę przed dawną klątwą.
W pierwszym tomie Nell Channing przybywa na Wyspę Trzech Sióstr i sądzi, że w końcu uciekła przed brutalnością męża. Pogodne, słoneczne dni, a także troskliwa opieka nowych przyjaciół pomagają jej rozpocząć bezpieczne życie. Zaloty szeryfa Zacka Todda sprawiają, że przyszłość Nell zaczyna wydawać się różowa. Ale na horyzoncie pojawia się zagrożenie.
Czy Nell odnajdzie w sobie moc, która pozwoli jej pokonać zło i odkryć miłość?
Uwielbiana przez polskie czytelniczki Nora Roberts to autorka ponad dwustu powieści, nieodmiennie zajmujących pierwsze miejsce na listach bestsellerów „New York Timesa”, sprzedanych w ponad pięciuset milionach egzemplarzy.
„Nora Roberts należy obecnie do najpopularniejszych powieściopisarek".
Washington Post Book World
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 361
Salem, stan Massachusetts 22 czerwca 1692
Spotkały się potajemnie w zielonym mroku głębi lasu, na godzinę przed wschodem księżyca. Wkrótce najdłuższy dzień roku miał przejść w najkrótszą noc – noc świętojańską.
Nie przybyły tu po to, by świętować, dziękować za światło i ciepło. Ta noc była ponurą porą zabobonu i śmierci.
Wszystkie trzy ogarniała trwoga.
– Czy mamy wszystko, co trzeba? – Jedna z nich, nazywana Siostrą Powietrze, bardziej naciągnęła kaptur, tak, by w świetle ginącego dnia nie było widać żadnego jasnego kosmyka włosów.
– To, co mamy, powinno wystarczyć. – Siostra Ziemia położyła swoje zawiniątko. Co się wydarzyło i co jeszcze miało się zdarzyć doprowadzało ją do łez i szaleństwa, ale ukryła głęboko tę część swej istoty. Pochyliła głowę i jej gęste ciemne włosy opadły luźno.
– Czy nie istnieje dla nas inne wyjście? – Siostra Powietrze dotknęła dłonią ramienia Siostry Ziemi i obie popatrzyły na trzecią towarzyszkę.
Stała smukła i prosta. W jej oczach widziały smutek, lecz za nim czaiła się determinacja. Była Ogniem. Buńczucznie odrzuciła kaptur – spłynęły w dół faliste sploty czerwieni.
– Nie istnieje inne wyjście, bo taka jest nasza Droga. Będą ścigać nas jak złodziejki i zbrodniarki. Zamordują nas, tak jak zamordowali już biedną, niewinną kobietę.
– Bridget Bishop nie była czarownicą. – Siostra Ziemia podniosła się, a w jej głosie brzmiała gorycz.
– Nie. I tak powiedziała przed sądem. Tak przysięgała. A jednak ją powieszono. Wystarczyły kłamstwa paru dziewczynek i brednie fanatyków, którzy w każdym podmuchu powietrza zwęszą siarkę.
– Ale byli i tacy, co prosili o ułaskawienie. – Siostra Powietrze złączyła palce jak kobieta, która chce się modlić. Albo błagać. – Nie wszyscy są po stronie sądu, nie wszyscy pochwalają okrutne prześladowania.
– Za mało ich – mruknęła Siostra Ziemia. – I za późno.
– Ta śmierć nie będzie jedyna. Widziałam to. – Siostra Ogień zamknęła oczy i znów ujrzała straszliwy czas, który miał nadejść. – Nie zdołamy uchronić się przed nagonką. Znajdą nas i zniszczą.
– Przecież nic nie zrobiłyśmy. – Siostra Powietrze opuściła ręce. – Nikomu nie wyrządziliśmy krzywdy.
– A co złego zrobiła Bridget Bishop? – odparowała Siostra Ogień. – Czy którakolwiek z oskarżonych i postawionych przed sądem? Sarah Osborne umarła w więzieniu w Bostonie. Za jakie zbrodnie? – Ogarnął ją gniew, gwałtowny i palący, ale natychmiast go zdusiła. Nawet w tej chwili nie pozwalała, by złość i nienawiść skaziły jej moc.
– Purytanie są rozjuszeni – ciągnęła. – Pionierzy. To fanatycy, którzy wywołają falę śmierci, zanim kiedyś znów zapanuje tu rozum.
– Może mogłybyśmy…
– Nie zdołamy powstrzymać ich, siostro.
– Nie. – Skinęła głową w stronę Ziemi. – Możemy jedynie przeżyć. Opuśćmy więc to miejsce, dom, który tu zbudowałyśmy, i życie, jakie czekałoby tu na nas. Stwórzmy je na nowo.
Delikatnie ujęła w dłonie twarz Siostry Powietrze.
– Nie, nie smuć się tym, co nie może się zdarzyć, ale ciesz się z tego, co będzie. Jest nas trzy i nie pozwolimy się zwyciężyć.
– Będziemy samotne.
– Będziemy razem.
W ostatnich blaskach dogasającego dnia nakreśliły wokół siebie krąg – jedna, druga, a potem trzecia. Strzeliły z niego wysoko płomienie, które rozdmuchiwał wiatr.
Trzymając się za ręce, stały wewnątrz magicznego kręgu.
Pogodzona z losem Siostra Powietrze zwróciła twarz ku niebu.
– Ofiarujemy to światło, gdy dzień ustępuje nocy. Jesteśmy wierne Drodze, zawsze czynimy dobro i to się nie zmieni. Niech prawda wytyczy krąg pierwszy.
– Wybiła ostatnia godzina. Nie pozna nikt, co było, co jest, co jeszcze będzie. Niech naszej niezłomności strzeże więc drugi krąg – uroczyście przemówiła Siostra Ziemia.
– Nikt nie zaznał od nas krzywdy, ale polowanie na naszą krew już trwa, dlatego swe miejsce znajdziemy gdzieś daleko. – Siostra Ogień wysoko uniosła złączone dłonie. – Z dala od śmierci i strachu. Niech moc, która jest wolna, wytyczy trzeci krąg.
Wiatr uderzył nagłym podmuchem, ziemia zadrżała. W ciemności nocy buchnął magiczny ogień. Trzy głosy brzmiały zgodnie i potężnie.
– Niech ta ziemia umknie nienawiści, niech się oderwie. Niech ucieknie od strachu, śmierci i pogardy, a każda skała i drzewo, pagórek i potok popłyną z nami na promieniu księżyca tej letniej nocy hen, za urwisko, daleko od brzegu. Niech nas na zawsze rozłączy z lądem. Zabierzemy tę wyspę gdzieś na morze. Niech się wypełni nasza wola.
Przez las przetoczył się grzmot, zawirował gwałtowny wicher, rozbłysnął ogień. Łowcy ścigający coś, czego nigdy nie mieli zrozumieć, spali snem sprawiedliwego, gdy wyspa uniosła się w niebo i w szaleńczym wirze oddaliła się ku morzu.
Osiadła miękko i łagodnie na spokojnych falach. Tej najkrótszej nocy rozpoczynało się jej życie.
Wyspa Trzech Sióstr Czerwiec 2001
Patrzyła wprost przed siebie na zielony, poszarpany skrawek lądu, który w miarę jak prom się do niego zbliżał, odsłaniał swoje tajemnice. Latarnia morska, jasne. W Nowej Anglii żadna przybrzeżna wysepka nie może obejść się bez takiej wieży. Ta była prosta, olśniewająco biała i wyrastała ze stromego, urwistego brzegu. Dokładnie tak, jak być powinno, pomyślała Nell.
W pobliżu latarni stał dom, zbudowany chyba z kamienia. W ostrym letnim słońcu zdawał się szary jak mgła. Miał stromy dach i liczne szczyty, a wokół górnego piętra galeryjkę.
Widziała już wcześniej obrazki z latarnią morską z Wyspy Trzech Sióstr i domem, który rozsiadł się obok niej. Jeden z takich widoczków znalazła w małym sklepiku na stałym lądzie i właśnie wtedy, pod wpływem impulsu, zdecydowała się wjechać na prom.
I ten impuls oraz instynkt prowadziły ją przez ostatnie pół roku. Osiem miesięcy temu drobiazgowo przemyślany i mozolnie przeprowadzony plan dał jej wolność.
Każda chwila pierwszych dwóch miesięcy oznaczała paraliżujący strach. Później stopniowo złagodniał, zastąpiony trwogą i niepokojem, by nie utracić tego, co z takim trudem się wywalczyło.
Zginęła, żeby móc żyć.
Dość już ucieczek, ukrywania się, wtapiania w bezosobowość wielkich miast. Marzyła o domu. Przecież zawsze chciała go mieć – pragnęła zakorzenienia, rodziny, przyjaciół, wyrozumiałości bliskich.
Może tutaj, na tym małym skrawku lądu otoczonym morzem, spełni się choć cząstka tego marzenia. Dalej niż na tę śliczną wysepkę już chyba nie dałoby się uciec z Los Angeles, nie wyjeżdżając z kraju.
Jeśli nie dostanie pracy na wyspie, zostanie tu przynajmniej parę dni. Zrobi sobie coś w rodzaju wakacji od nieustannej wędrówki. Nacieszy się skalistymi plażami, miasteczkiem, będzie się wspinać na urwiste brzegi i przemierzać gęstwinę lasów.
Nauczy się cenić i smakować każdą chwilę życia. I już nigdy, nigdy więcej tej sztuki nie zapomni.
Przechylona przez reling, z zachwytem patrzyła na drewniane domki rozrzucone za przystanią. Wiatr rozwiewał jej włosy, które odzyskały naturalny kolor, teraz rozjaśniony przez słońce. Kiedy uciekła, obcięła je krótko, po chłopięcemu. Z satysfakcją pozbyła się długich, falistych loków i zaczęła farbować na ciemny brąz. W ciągu minionych miesięcy systematycznie zmieniała kolor na jaskrawo rudy, potem kruczoczarny i delikatny kasztan.
Pomyślała, że to coś znaczy. Chyba już może zaakceptować fakt, że odzyskały swój prawdziwy wygląd. Były teraz dość krótkie i proste.
Evan lubił ją z długimi włosami, bardzo długimi i zwiniętymi w loki. Bywały dni, kiedy ciągnął ją za nie po podłodze albo w dół po schodach, jak na łańcuchu.
Nigdy więcej nie zapuści długich włosów.
Raptem wstrząsnął nią dreszcz, nagle zaschło jej w ustach, a w gardle poczuła ogień; błyskawicznie obejrzała się za siebie i przebiegła wzrokiem ludzi i samochody na promie – szukała wysokiego, szczupłego mężczyzny o lśniących włosach i obojętnym, twardym jak stal spojrzeniu.
Nie było go tu, oczywiście, że nie. Został pięć tysięcy kilometrów stąd. Dla niego była martwa. Przecież setki razy mówił jej, że tylko śmierć może ją od niego uwolnić.
Tak więc Helen Remington zginęła, żeby Nell Channing mogła żyć.
Wściekła na siebie, że wróciła myślą do przeszłości, choćby na chwilę, Nell zamknęła oczy. Kiedyś nawet ten prosty odruch nie przychodził bez bólu. Łatwiej znieść więzienie, kiedy się zamknie oczy. Powoli wciągnęła powietrze. Poczuła wilgoć i sól. Wolność.
Napięte mięśnie ramion rozluźniły się, a na ustach pojawił nikły uśmiech. Stała przy relingu – drobna kobieta z krótkimi, jasnymi od słońca włosami, które wdzięcznie powiewały wokół delikatnej, zaróżowionej z radości twarzy. Miękkie, nieumalowane usta wygięły się w uśmiechu, a w policzkach pokazały się dołeczki.
Nie malowała się, tę decyzję też podjęła świadomie. Jakaś jej cząstka wciąż się ukrywała, wciąż umykała przed pościgiem, dlatego Nell robiła wszystko, by się nie wyróżniać.
Kiedyś, kiedy uważano ją za piękność, niesłychanie o siebie dbała. Ubierała się tak, jak jej kazano – elegancko, seksownie, oryginalnie, w rzeczy wybrane przez mężczyznę, który twierdził, że kocha ją najbardziej na świecie. Znała dotyk jedwabiu muskającego skórę, brylantów zapinanych od czasu do czasu na szyi. Helen Remington poznała wszystkie przywileje wielkiego bogactwa.
Ale od trzech lat jej życie było pasmem strachu i cierpienia.
Nell miała na sobie zwykłą bawełnianą koszulę, sprane dżinsy i tanie białe tenisówki, w których czuła się najwygodniej. Za całą biżuterię służył stary medalion należący jeszcze do jej matki.
Są rzeczy zbyt cenne, by się z nimi rozstać.
Prom wpływał do przystani i Nell wróciła do samochodu. Przybywała na Wyspę Trzech Sióstr z jedną niewielką torbą, zardzewiałym, używanym buickiem i dwustu ośmioma dolarami w kieszeni.
Jeszcze nigdy nie była tak szczęśliwa.
Zostawiła auto w pobliżu przystani i ruszyła dalej na piechotę; pomyślała, że chyba trudno znaleźć coś bardziej odmiennego od fantastycznych pałaców i blichtru Beverly Hills. I coś, co – tego była pewna – tak przekonująco przemówiłoby do jej serca, jak ta mała, malownicza mieścina z pocztówki. Kolory schludnych, wymuskanych domów i sklepów nieco wyblakły od słońca i słonego morskiego powietrza, a kręte, brukowane uliczki, które pięły się na wzgórza i schodziły do przystani, lśniły niezwykłą czystością.
W zadbanych ogródkach widać było czułą rękę właścicieli, chwasty nie miały prawa tam rosnąć. Za drewnianymi płotkami szczekały psy, a dzieci jeździły na lśniących wiśniowych i niebieskich rowerkach.
Miejscowy przemysł koncentrował się przy przystani. Łodzie, sieci, mężczyźni o ogorzałych twarzach. Nell czuła zapach ryb i potu.
Z przystani wspięła się na wzgórze, skąd roztaczał się wspaniały widok: zatoka ze statkami wycieczkowymi, bliżej mały sierp piaszczystej plaży – gdzie ludzie wylegiwali się na ręcznikach kąpielowych albo kołysali na falach rozbijających się o brzeg – maleńki czerwony tramwaj z białym napisem „Wycieczki po Wyspie Trzech Sióstr”, który szybko wypełniał się turystami obwieszonymi sprzętem fotograficznym.
Ryby i turystyka, pomyślała Nell, utrzymują wyspę przy życiu. Takie są prawa ekonomii. Wyspa opiera się morzu, sztormom i czasowi, trwa i rozkwita na swój sposób. To się nazywa odwaga.
Zbyt długo szukała jej we własnym życiu.
Wzgórze przecinała High Street. Stały wzdłuż niej sklepy, restauracje i to, co zapewne reprezentowało tutejszy biznes. Pomyślała, że najpierw powinna wejść do którejś z tych restauracji. Niewykluczone, że udałoby się jej zaczepić jako kelnerka albo pomoc w kuchni, choćby na sezon letni. Gdyby znalazła pracę, mogłaby wynająć pokój.
I zostać tu.
W ciągu kilku miesięcy ludzie by ją poznali. Machaliby do niej na ulicy albo pozdrawiali ją po imieniu. Nie mogła już dłużej być wszędzie obca, nie mieć do kogo otworzyć ust. Żadnego bliskiego człowieka.
Zatrzymała się przed hotelem. W przeciwieństwie do innych, drewnianych domów, ten był z kamienia. Miał parter i dwa piętra z wymyślnymi ozdóbkami, żeliwne balkony i spadziste daszki, które sprawiały, że wyglądał niesłychanie romantycznie. Nazwa, tak wydało się Nell, bardzo do niego pasowała – Czarodziejski Zajazd.
Byłoby cudownie się tu załapać. Podawać do stołu albo sprzątać w pokojach. Praca jest jednak najważniejsza.
Mimo to nie mogła się zmusić, żeby wejść do środka i zacząć działać. Potrzebowała jeszcze trochę czasu, odrobinę, zanim konkretnie coś zdecyduje.
Kaprysy, powiedziałby Evan. Jesteś zdecydowanie zbyt kapryśna i niemądra. Nie wychodzi ci to na dobre, Helen. Dzięki Bogu, to ja się tobą opiekuję.
Tak wyraźnie słyszała ten głos w swoich uszach, a słowa tak bardzo niszczyły jej z wolna odbudowywane poczucie pewności siebie, że odwróciła się i poszła w przeciwną stronę.
Znajdzie tę przeklętą pracę, kiedy będzie na to gotowa. A teraz się powłóczy, pobawi w turystkę, w odkrywcę. Kiedy zwiedzi już całą High Street, wróci do samochodu i objedzie dookoła całą wyspę. Nie zatrzyma się nawet w biurze turystycznym i nie kupi żadnej mapy.
Szła przed siebie, z plecakiem na ramionach. Mijała sklepy z rękodziełem, z pamiątkami, oglądała wystawy. Podobały jej się ładne drobiazgi bez żadnego przeznaczenia, rozstawione na półkach. Pewnego dnia, kiedy znów zapuści korzenie, urządzi sobie dom tak, jak lubi, z fantazją, radosny i kolorowy.
Uśmiechnęła się na widok lodziarni. Stały w niej białe metalowe krzesła i okrągłe stoły ze szklanymi blatami. Przy jednym siedziała czteroosobowa rodzina. Śmiejąc się, wyjadali bitą śmietanę i kolorowe dodatki. Stojący za ladą chłopak w białej czapce i fartuchu flirtował z dziewczyną w obcisłych, obciętych dżinsach, która zastanawiała się, na co się skusić.
Nell zatrzymała w pamięci ten obraz i poszła dalej.
Stanęła przy księgarni i westchnęła. W jej domu będzie mnóstwo książek. Nie bezcenne pierwsze wydania, których nikt nie otworzy i nie przeczyta, ale stosy starych, obszarpanych, zaczytanych i nowych błyszczących książek z opowiadaniami. Szczerze mówiąc, mogła zacząć gromadzić je już teraz. Powieść w miękkiej okładce nie zaważy wiele w plecaku, jeśli trzeba będzie nieść go dalej.
Przeniosła wzrok z wystawy na ciągnący się w poprzek okna napis gotykiem. Kawiarnia i Książki. Fantastycznie. Poszpera sobie po półkach, wyszuka coś zabawnego i przejrzy przy filiżance kawy.
Weszła do środka. W powietrzu unosił się zapach kwiatów i korzeni, dobiegały dźwięki fujarek i harfy. Najwyraźniej nie tylko hotel jest tu czarodziejski, pomyślała, przekraczając próg.
Książki wszelkiego koloru i formatu wypełniały półki w kolorze ciemnego błękitu. Małe punktowe lampki świeciły spod sufitu w dół jak gwiazdy. Kontuarem był stary, dębowy sekretarzyk ozdobiony rzeźbionymi figurkami skrzydlatych wróżek i sierpami księżyca.
Za sekretarzykiem, na wysokim stołku siedziała kobieta z burzą ciemnych włosów na głowie. Leniwie przerzucała kartki. Podniosła oczy, uśmiechnęła się i zdjęła okulary w srebrnej oprawce.
– Dzień dobry. Czym mogę służyć?
– Chciałabym tylko się rozejrzeć, jeśli można.
– Proszę bardzo. Gdybym mogła w czymś pomóc, proszę powiedzieć.
Kobieta wróciła do swojej książki, a Nell ruszyła na poszukiwania. Pod przeciwległą ścianą, przy kamiennym kominku, stały dwa szerokie fotele, a na stole między nimi lampa, której podstawę tworzyła figura kobiety w długiej szacie, z rękami uniesionymi w górę. W różnych miejscach na półkach Nell widziała bibeloty, figurki z kolorowych kamieni, smoki i kryształowe jajka. Wędrowała wzdłuż regałów, wśród książek z jednej i rzędów świec z drugiej strony.
Z tyłu kręte schody prowadziły na piętro. Nell weszła na górę, gdzie było jeszcze więcej książek i bibelotów i gdzie mieściła się kawiarnia.
Pod oknem wychodzącym na ulicę stało kilka lśniących drewnianych stołów. Z boku, za szkłem na ladzie pyszniły się ciasta, kanapki i kociołek z zupą dnia. Imponujący wybór. Ceny nie były najniższe, lecz w granicach rozsądku. Nell uznała, że prócz kawy może sobie pozwolić również na zupę.
Podeszła bliżej i wtedy usłyszała głosy dobiegające z otwartych drzwi za ladą.
– Jane, to śmieszne i kompletnie nieodpowiedzialne.
– Nieprawda. To wielka szansa dla Tima. I wreszcie jakaś szansa wydostania się z tej przeklętej wyspy. Musimy z niej skorzystać.
– Przesłuchanie sztuki, która może będzie, a może nie będzie wystawiona gdzieś w drugorzędnym teatrze, nie jest żadną wielką szansą, nawet jeśli uda się wam je załatwić. Żadne z was nie znajdzie pracy. Nie będziecie…
– Wyjeżdżamy, Mia. Powiedziałam ci, że będę pracować dziś do południa i już.
– Powiedziałaś to niecałe dwadzieścia cztery godziny temu.
Głos był piękny, niski, ale lekko zniecierpliwiony. Nell nic nie mogła na to poradzić – musiała podejść bliżej.
– Jak, do diabła, prowadzić kawiarnię, skoro nie ma kto gotować?
– I to wszystko, na co cię stać, prawda? Mogłabyś chociaż życzyć nam powodzenia.
– Jane, życzę wam cudu, bo to będzie wam potrzebne. Zaczekaj, nie obrażaj się.
Nell zauważyła jakiś ruch przy wejściu i odsunęła się. Nadal jednak słyszała rozmowę.
– Uważaj na siebie. Życzę wam szczęścia. Och, do diabła! Wszystkiego najlepszego, Jane.
– W porządku. – Rozległo się głośne pociągnięcie nosem. – Przepraszam, naprawdę mi przykro, że tak cię urządziłam. Ale Tim musi to zrobić, a ja muszę być z nim. Więc… będę za tobą tęskniła, Mia. Napiszę.
Nell zdążyła wrócić między regały dokładnie w chwili, gdy kobieta z płaczem wypadła z zaplecza i zbiegła po schodach.
– No i proszę. Pięknie.
Nell wyjrzała i osłupiała z zachwytu.
Zjawisko. Nell nie przyszło do głowy żadne inne określenie dla kobiety, która stanęła w drzwiach. Ogromna masa włosów w kolorze jesiennych liści. Czerwień i złoto wijące się nad ramionami, długa, niebieska suknia bez rękawów, a na obu nadgarstkach połyskujące srebrne bransolety. W niezwykłej urody twarzy przyciągały uwagę przede wszystkim oczy, szare jak mgła i błyszczące od gniewu. Wyraźne kości policzkowe, pełne, zmysłowe usta pomalowane kuszącą czerwienią. Cera jak… Nell znała porównanie cery do alabastru, ale coś takiego zobaczyła po raz pierwszy.
Była wysoka, smukła jak topola. Doskonała.
Nell zerknęła ku stolikom – czy ktoś z kręcących się tam klientów doznał równie mocnego wrażenia? Wyglądało jednak na to, że nikt nie zwrócił uwagi ani na kobietę, ani na wrzący w niej gniew.
Wysunęła się odrobinę, żeby lepiej się przyjrzeć, wtedy szare oczy drgnęły. Popatrzyły na Nell czujnie.
– Witam. Mogę w czymś pomóc?
– Ja byłam… myślałam… poproszę cappuccino i porcję zupy.
Na widok poirytowanego wzroku Mii Nell omal nie schowała się z powrotem za regały.
– Zupę mogę podać. Dzisiaj jest z homara. Ale obsługa ekspresu przekracza chyba moje możliwości.
Nell spojrzała na piękne urządzenie błyszczące miedzią i mosiądzem i poczuła lekki dreszcz.
– Kawę mogę zrobić sama.
– Umie pani to obsługiwać?
– Naturalnie.
Szybkim gestem ręki Mia zaprosiła Nell za ladę.
– Przy okazji mogę też zrobić dla pani.
– Czemu nie? – Dzielny, mały króliczek, pomyślała Mia, obserwując Nell, jak uruchamia ekspres. – A co sprowadziło panią w moje progi? Turystyka?
– Nie. Och. – Nell zarumieniła się na myśl o swoim plecaku. – Nie, tylko trochę zwiedzam. – Zerknęła na piękną twarz kobiety, stwierdziła, że ta bacznie ją obserwuje i skupiła się na przyrządzaniu kawy. – Szukam pracy i mieszkania.
– Aa.
– Przepraszam, wiem, że to niegrzeczne, ale usłyszałam pani rozmowę. Jeśli dobrze zrozumiałam, ma pani kłopot. Umiem gotować.
Mia patrzyła na unoszącą się parę i słuchała syku ekspresu.
– Naprawdę?
– Bardzo dobrze gotuję. – Nell podała pieniącą się kawę, patrząc Mii w oczy. – Zajmowałam się cateringiem, pracowałam w piekarni, podawałam do stołu. Potrafię przyrządzić i podać jedzenie.
– Ile ma pani lat?
– Dwadzieścia osiem.
– Karana?
Z gardła Nell wydobył się chichot. Przez chwilę w jej oczach błysnęło rozbawienie.
– Nie. Jestem do znudzenia uczciwa, niezawodna w pracy i twórczo podchodzę do gotowania.
Nie paplaj tyle, nakazywała sobie, ale nie mogła się powstrzymać.
– Szukam pracy, bo chciałabym zamieszkać na wyspie. Chciałabym pracować tutaj, bo lubię książki i… no więc, spodobała mi się atmosfera tego miejsca, od razu, kiedy tu weszłam.
Mia, zaintrygowana, przechyliła głowę.
– A co takiego pani tu poczuła?
– Własną szansę.
Dobra odpowiedź, pomyślała Mia.
– Wierzy pani w swoje szanse?
Nell przestała się uśmiechać.
– Muszę.
– Czy można? – Do lady podeszła jakaś para. – Prosimy dwie mrożone kawy i dwie eklerki.
– Oczywiście. Chwileczkę. – Mia odwróciła się do Nell. – Już ma pani pracę. Fartuch jest na zapleczu. Później omówimy szczegóły. – Łyknęła cappuccino. – Dobra – dodała i zrobiła krok ku wyjściu. – Aha, jak się pani nazywa?
– Nell. Nell Channing.
– Witaj na Wyspie Trzech Sióstr, Nell.
*
Mia Devlin kierowała swoją firmą trochę tak jak własnym życiem. Na wyczucie i głównie dla przyjemności. Była prawdziwą businesswoman i bardzo lubiła zarabiać. Ale to ona zawsze stawiała warunki.
Porzucała to, co ją nudziło. Szła za tym, co intrygujące.
Teraz intrygowała ją Nell Channing.
Gdyby okazało się, że Nell przesadnie wychwala swoje umiejętności, Mia zwolniłaby ją równie szybko, jak zatrudniła, i to bez żalu. Być może w odruchu życzliwości pomogłaby jej znaleźć pracę gdzie indziej. Nie zajęłoby to wiele czasu i w niczym nie przeszkodziło w funkcjonowaniu jej firmy.
Zrobiłaby to tylko dlatego, że od chwili, gdy te wielkie, błękitne oczy napotkały jej wzrok, coś ją w tej dziewczynie pociągało.
Zraniona niewinność. Takie było pierwsze wrażenie Mii, a swoim pierwszym wrażeniom ufała całkowicie. Fachowość także, pomyślała, lecz zachwiane poczucie pewności siebie.
Jednak kiedy tylko Nell włożyła służbowy strój i rozpoczęła pracę, od razu stała się bardziej zdecydowana.
Mia nie spuszczała jej z oka przez całe popołudnie. Zauważyła, że dziewczyna sprawnie radzi sobie z przyjmowaniem zamówień, z klientami, kasą, a nawet z tajemniczym i przerażającym ekspresem.
Trzeba będzie ją odrobinę lepiej ubrać, postanowiła Mia. Na wyspie ludzie nosili się swobodnie, ale jak na jej gust stare dżinsy to już trochę za wiele luzu.
Tak czy owak, na razie Mia była zadowolona. Wróciła do kuchni. Zdumiały ją czyste blaty i sprzęty. Jane nigdy nie zdołała utrzymać czystości w kuchni, choć większość potraw przyrządzała poza lokalem.
– Nell?
Dziewczyna szorowała przypalone miejsca na płycie. Zaskoczona, drgnęła i odwróciła się gwałtownie. Zaczerwieniła się na widok Mii i młodej kobiety stojącej obok niej.
– Nie chciałam cię przestraszyć. To jest Peg. Pracuje od drugiej do siódmej.
– Ach tak. Dzień dobry.
– Cześć. Jezu, nie mogę uwierzyć, że Jane i Tom właśnie wyjeżdżają. O rany, Nowy Jork. – Oczy Peg rozbłysły. Była nieduża, ruchliwa, z szopą kręconych włosów, rozjaśnionych niemal do bieli. – Jane robiła fantastyczne babeczki z czarnymi jagodami.
– Dobra, dobra. Teraz nie ma tu ani Jane, ani jej babeczek z jagodami. Chcę spokojnie porozmawiać z Nell, więc zajmij się kawiarnią.
– Nie ma sprawy. Na razie, Nell.
– Chodźmy do mnie do biura. Omówimy szczegóły. Latem pracujemy od dziesiątej do siódmej. Zimą zamykamy wcześniej, o piątej. Peg woli popołudniową zmianę. Lubi się bawić, więc nie przepada za rannym wstawaniem. W każdym razie powinnaś być tu już rano, bo zaczynamy o dziesiątej.
– W porządku.
Nell poszła za Mią jeszcze jedno piętro wyżej. A więc sklep ma trzy kondygnacje. Nie zauważyła tego wcześniej – kilka miesięcy temu byłoby to nie do pomyślenia. Zapamiętałaby rozkład i wszystkie wyjścia.
Odprężenie swoją drogą, ale to nie znaczy, że może sobie pozwolić na brak czujności. Musi być w każdej chwili gotowa do ucieczki.
Przeszły przez obszerny magazyn, zastawiony pudłami i regałami pełnymi książek, do biura Mii.
Stare biurko z czereśniowego drewna pasuje do niej, stwierdziła Nell. Potrafiła wyobrazić sobie Mię w pięknym, bogatym wnętrzu. Były tu kwiaty i zadbane rośliny doniczkowe, w wazach leżały małe kawałki kryształu i polerowanych kamieni. W tym eleganckim otoczeniu stał komputer najnowszej generacji, faks, segregatory i półki z katalogami wydawnictw. Mia wskazała Nell fotel i usiadła za biurkiem.
– Masz za sobą kilka godzin w kawiarni, pewnie już zorientowałaś się, co podajemy. Każdego dnia jest specjalny rodzaj kanapek, zupa dnia i jakieś inne kanapki do wyboru. Dwa albo trzy rodzaje zimnych sałatek. Ciastka, herbatniki, babeczki, biscotti. Do tej pory decyzję co do menu zostawiałam kucharce. Odpowiada ci to?
– Tak, proszę pani.
– Jestem niewiele starsza od ciebie. Mów do mnie Mia. Dopóki nie będziemy pewne, że taki tryb pracy zaskoczy, wolałabym, żebyś mi pokazywała menu na następny dzień. – Wyjęła z szuflady bloczek i podała go Nell nad biurkiem. – Napisz, co proponujesz na jutro.
Nell poczuła, że za chwilę spanikuje i zaczną się jej trząść ręce. Wzięła głęboki oddech, czekając, aż umysł uspokoi się i rozjaśni. Zaczęła pisać.
– O tej porze roku powinnyśmy chyba podawać lekkie zupy. Bulion z dodatkiem ziół. Sałatka tortellini, biała fasola i krewetki. Zrobię pitę z kurczakiem na sandwicze, ostro przyprawioną, i coś wegetariańskiego, ale muszę wiedzieć, jakie dostanę jarzyny. Mogę zrobić tarty, tylko też jeszcze nie wiem, co z owocami, eklerki również dobrze idą. Przygotuję drugie tyle. Tort z sześciu warstw kremu i czekolady. Fantastyczne bułeczki z jagodami… mogą też być z orzechami. Kończą się biscotti z orzechami laskowymi. Herbatniki? Na czekoladowe zawsze jest popyt. Macadamia. Zamiast trzeciego rodzaju herbatników proponuję murzynek. Mojemu murzynkowi z potrójną warstwą czekolady nikt się nie oprze.
– Co z tego możesz przygotować na miejscu?
– Sądzę, że wszystko. Ale jeżeli chcemy podawać ciastka i bułeczki już od dziesiątej, muszę zacząć koło szóstej.
– A gdybyś miała własną kuchnię?
– Och. – Marzenie. – Przygotowałabym część w przeddzień wieczorem i upiekłabym na świeżo rano.
– Uhm. Ile masz pieniędzy, Nell?
– Wystarczy.
– Nie bądź taka szorstka – poradziła serdecznie Mia. – Mogę dać ci z góry sto dolarów. Na konto twojej pensji, na początek siedem dolarów za godzinę. Będziesz zapisywać codziennie zakupy i godziny pracy. To, co ci potrzebne, zamawiasz na rachunek sklepu. Codziennie też poproszę o rachunki.
Nell otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale Mia podniosła smukły palec z koralowym paznokciem.
– Zaczekaj. Do twoich obowiązków należy podawanie i sprzątanie ze stołów w godzinach szczytu i obsługa klientów przy regałach z książkami na twoim piętrze, kiedy jest spokój. Masz dwie półgodzinne przerwy, wolne niedziele i piętnaście procent zniżki dla pracowników, jeśli sama będziesz chciała coś kupić. Jedzenie i picie gratis, jeśli nie okażesz się żarłokiem. Jasne?
– Tak, ale ja…
– Spokojnie. Jestem tu każdego dnia. Jeżeli chcesz o coś zapytać albo będziesz miała problem, z którym sobie nie poradzisz, przyjdź do mnie. Gdyby nie było mnie na miejscu, zwróć się do Lulu. Siedzi zwykle za ladą na parterze i wie wszystko. Wyglądasz na bystrą osóbkę, więc szybko się połapiesz, a jeżeli czegoś nie będziesz wiedziała, nie bój się pytać. Następna sprawa: szukasz pokoju?
– Tak. – Czuła się, jakby zmiótł ją gwałtowny, niespodziewany podmuch wiatru. – Mam nadzieję…
– Chodź ze mną. – Mia wyciągnęła z szuflady pęk kluczy i odeszła od biurka. Nell zauważyła, że nosi buty na fantastycznych, cieniutkich wysokich obcasach.
Na parterze skierowała się wprost do tylnych drzwi.
– Lulu! – zawołała. – Będę o dziesiątej.
Nell z poczuciem, że jest niemądra i niezdarna, podreptała za nią do niewielkiego ogrodu, przez który prowadziła ścieżka wyłożona kamieniami. Na jednym z nich wygrzewał się ogromny czarny kot. Kiedy Mia przeszła nad nim, otworzył błyszczące, złociste oko.
– To Isis. Nic ci nie zrobi.
– Jest piękna. Sama zajmuje się pani ogrodem?
– Tak. Dom bez kwiatów to nie dom. Nie spytałam, masz jakiś środek transportu?
– Tak, samochód. Od biedy można go nazwać środkiem transportu.
– Przyda się. Wprawdzie to niedaleko, ale nie byłoby ci wygodnie dźwigać codziennie zakupy na piechotę. – Na końcu działki skręciła w lewo i energicznym krokiem minęła tyły sklepów naprzeciw starannie utrzymanych domków.
– Pani… przepraszam, nie znam pani nazwiska.
– Nazywam się Devlin, ale prosiłam, żebyś mówiła do mnie Mia.
– Mia, jestem ci wdzięczna za pracę. Za szansę. Obiecuję, że nie będziesz żałować. Tylko… mogę spytać, dokąd idziemy?
– Musisz gdzieś mieszkać. – Skręciła za róg, zatrzymała się i pokazała ręką. – Na przykład tam.
Mały żółty domek po drugiej stronie wąskiej bocznej uliczki był jak radosny promień słońca na skraju niedużej kępy karłowatych drzew. Miał białe okiennice i wąską, białą werandę. Obok kwitły kwiaty, wesołe, roztańczone plamy żywych kolorów lata.
Stał nieco odsunięty od drogi, na wypielęgnowanym trawniku, cały w cętkach światła przesianego przez ocieniające go drzewa.
– To twój dom?
– Tak. Przynajmniej na razie. – Podzwaniając kluczami, Mia ruszyła wyłożoną kamieniami dróżką. – Kupiłam go wiosną.
Zostałam do tego zmuszona, pomyślała. Tłumaczyła sobie, że to inwestycja. A jednak ona, businesswoman w każdym calu, nie zrobiła dotychczas nic, żeby go wynająć. Czekała, tak samo jak dom.
Otworzyła frontowe drzwi i cofnęła się.
– Przynosi szczęście.
– Słucham?
Mia uśmiechnęła się tylko.
– Zapraszam.
Umeblowanie było raczej skąpe. Zwykła kanapa, rozpaczliwie wołająca o nowe pokrycie, głęboki, miękki fotel, parę stolików.
– Sypialnie są po drugiej stronie, choć ta po lewej nadaje się bardziej na biuro albo pracownię. Łazienka jest malutka, ale urocza, a kuchnia na wprost, z tyłu, została zmodernizowana i nie powinno być z nią kłopotów. Zajmowałam się trochę ogrodem, lecz wymaga większej dbałości. Klimatyzacji nie ma, za to piece działają. Przekonasz się, jakie to przyjemne w styczniu.
– Fantastyczne. – Nell chciała zobaczyć wszystko. Zajrzała do sypialni i uśmiechnęła się na widok ślicznego łóżka z zagłówkiem z pomalowanego na biało metalu. – Jak domek z bajki. Musi ci się tu cudownie mieszkać.
– To ty tutaj mieszkasz. Nie ja.
Nell odwróciła się powoli. Mia stała na środku pokoiku. W złożonych dłoniach, jak w miseczce, trzymała klucze. Przez dwa okna od frontu wpadało światło, w którego promieniach jej włosy zdawały się płonąć.
– Nie rozumiem.
– Potrzebujesz swojego kąta, a ja go mam. Mieszkam na klifie… wolę tam… Teraz twój dom jest tutaj. Nie czujesz tego?
Nell wiedziała tylko, że jest jednocześnie szczęśliwa i bardzo przejęta. Od chwili, kiedy weszła do tego domu, miała ochotę przeciągnąć się i wylegiwać, zupełnie jak kot na słońcu.
– Mogę tu zostać?
– Było ci ciężko, prawda? – mruknęła Mia. – Tak bardzo, że drżysz na myśl o zmianie na lepsze. Będziesz płacić czynsz, bo nic, co przychodzi za darmo, nie ma wartości. Potrącimy to z twojej pensji, później omówimy warunki. Rozgość się. Potem przyjdziesz, podpiszemy papiery i tak dalej. Zresztą to może zaczekać do rana. Wszystko, co ci potrzebne do jutrzejszego menu, najlepiej kupić na targu. Uprzedzę ich, że przyjdziesz, żebyś mogła kupować na rachunek sklepu. Garnki, rondle, tego typu wydatki pokryję z końcem miesiąca. Czekam na ciebie i twoje dzieła punkt wpół do dziesiątej. – Mia podeszła do Nell i wrzuciła klucze do jej bezwładnej dłoni. – Jakieś pytania?
– Tak dużo, że nie wiem, od czego zacząć. Nie wiem, jak ci dziękować.
– Szkoda łez, siostrzyczko – wymamrotała Mia. – Są zbyt cenne. Będziesz na to wszystko ciężko pracować.
– Nie mogę się doczekać. – Nell wyciągnęła rękę. – Dziękuję, Mia.
Ich dłonie dotknęły się z lekkim klaśnięciem. Na ułamek sekundy strzeliła błękitna iskra. Nell odskoczyła z niepewnym uśmiechem.
– Powietrze jest chyba mocno naładowane albo coś w tym rodzaju.
– Albo coś w tym rodzaju. A więc, witaj w domu. – Mia odwróciła się w stronę drzwi.
– Mia – wykrztusiła wzruszona Nell. – Powiedziałam, że to domek z bajki. A ty chyba jesteś wróżką znad mojej kołyski.
Uśmiech Mii był olśniewający, a jej śmiech głęboki i dźwięczny.
– Szybko się przekonasz, że się mylisz. Jestem po prostu doskonałą czarownicą. Nie zapomnij o rachunkach – dodała i cicho zamknęła za sobą drzwi.
Mieścina przypominała, zdaniem Nell, Brigadoon z opowieści Nathaniela Hawthorne’a. W drodze na targ poświęciła trochę czasu, żeby zajrzeć tu i tam. Od kilku miesięcy tłumaczyła sobie, że jest bezpieczna. I wolna. Ale po raz pierwszy, wędrując po malowniczych uliczkach ze ślicznymi domami, oddychając morskim powietrzem, słuchając twardego akcentu charakterystycznego dla Nowej Anglii, tak właśnie się czuła: bezpieczna. I wolna.
Nikt jej tu nie zna, ale wkrótce ją poznają. Nell Channing, doskonałą kucharkę, która mieszka w małym domku wśród drzew. Znajdzie tu przyjaciół i ułoży sobie życie. Przyszłość. Nic z przeszłości już jej tu nie dotknie.
Pewnego dnia stanie się cząstką tej wyspy, taką samą jak niewielka poczta w drewnianym domku o wyblakłej, szarej barwie albo biuro turystyczne z fasadą ze starej klinkierowej cegły, jak długie, solidne nabrzeże, do którego przybijali rybacy po całodziennym połowie.
By uczcić ten dzień, kupiła sobie dzwoneczki z gwiazdek brzęczących na wietrze. Pierwszy od blisko roku zakup wyłącznie dla przyjemności.
Pierwszą noc na wyspie Nell spędziła w ślicznym łóżku, szczęśliwa, wsłuchując się w podzwaniające gwiazdki i morską bryzę.
Wstała przed świtem, bo rwała się do pracy. Kiedy zupa dnia buzowała w garnku, Nell wałkowała ciasto. Kupiła różne rzeczy do kuchni i wydała pieniądze do ostatniego centa, a na dodatek prawie całą zaliczkę i część pensji za następny miesiąc. Ale się tym nie przejmowała. Będzie miała to, co najlepsze, i będzie przyrządzać najwspanialsze dania. Mia Devlin, jej dobrodziejka, nie znajdzie powodu, by żałować, że ją przyjęła.
Każda rzecz w kuchni była dokładnie taka, jak wymarzyła sobie Nell. Nie taka, jaką ktoś inny kazał jej zaakceptować. W wolnej chwili wybierze się do sklepu ogrodniczego po zioła. Część posadzi w ogrodzie od strony kuchni, a resztę w doniczkach, które postawi na kuchennym parapecie. Z fantazją i swobodą. Nic, ale to absolutnie nic w jej domku nie będzie pod linijkę, wymuskane ani elegancko wystylizowane. Nie będzie tu hektarów marmuru, wielkich tafli szkła, niebotycznych wazonów z niesamowitymi, egzotycznymi kwiatami, chłodnymi i bez zapachu. Nie będzie…
Wolnego, przymknęła oczy. Odetchnęła.
Najwyższa pora przestać myśleć o tym, czego nie będzie, i zastanowić się, co ma być. Przeszłość będzie ją ścigać dopóty, dopóki mocno nie zatrzaśnie i nie zarygluje przed nią drzwi.
Gdy wstało słońce i rozpaliło ogniem wschodnie okna, Nell wsunęła do piekarnika pierwszą blachę tart. Przypomniała sobie rumianą kobietę, która pomogła jej na targu. Dorcas Burmingham – wspaniałe jankeskie nazwisko, pomyślała. Życzliwa i ciekawska. Kiedyś w takiej sytuacji Nell spłoszyłaby się i zamknęła w sobie. Tymczasem tu potrafiła gawędzić, a nawet śmiać się, uprzejmie odpowiadać na jedne pytania i unikać innych.
Tarty stygły na sicie, a do piekarnika wjeżdżały babeczki. Kiedy w kuchni zrobiło się już jasno, Nell śpiewała na powitanie dnia.
*
Lulu założyła ręce na chudej piersi. Mia wiedziała, że w ten sposób stara się nadać sobie groźny wygląd. Ponieważ Lulu mierzyła zaledwie półtora metra, ważyła czterdzieści pięć kilo i miała buzię nieszczęśliwego krasnoludka, przybieranie groźnego wyglądu wymagało nieco wysiłku.
– Przecież nic o niej nie wiesz.
– Wiem, że jest samotna, szuka pracy i znalazła się we właściwym czasie na właściwym miejscu.
– Jest tu obca. Nie możesz tak po prostu zatrudnić obcej osoby, pożyczać jej pieniądze i dać dom, nic nie wiedząc o jej przeszłości. Nie ma żadnych referencji, Mia. Absolutnie żadnych. Wszystko wskazuje na to, że jest psychopatką, która ucieka przed prawem.
– Znowu naczytałaś się kryminałów?
Lulu rzuciła jej gniewne spojrzenie, które na jej niewinnej twarzy przypominało raczej bolesny uśmiech.
– Są na świecie źli ludzie, Mia.
– Owszem. – Mia wyciągała z drukarki komputera zamówienia do wysłania. – Są potrzebni, żeby na świecie była jakaś równowaga. Ona przed czymś ucieka, Lu, ale nie przed prawem. I los skierował ją tutaj. Do mnie.
– Tylko że czasami los zadaje cios w plecy.
– Doskonale o tym wiem. – Mia wyszła z biura z wydrukami w ręce; Lulu deptała jej po piętach. Gdyby nie to, że Lulu Cabot faktycznie ją wychowywała, Mia poradziłaby jej, by nie wtykała nosa w nie swoje sprawy. – A ty powinnaś wiedzieć, że potrafię o siebie zadbać.
– Skoro przyjmujesz włóczęgów, z twoją czujnością nie jest najlepiej.
– Ona nie jest włóczęgą, ona czegoś szuka. To różnica. Coś w niej wyczuwam – dodała, schodząc na dół, by wypełnić zamówienia. – Kiedy trochę ochłonie, przyjrzę się jej bliżej.
– Poproś przynajmniej o referencje.
Mia uniosła brew, słysząc, że otwierają się tylne drzwi.
– Jedną zaletę już ma. Jest punktualna. Nie czepiaj się jej, Lulu – powiedziała stanowczym tonem, podając jej papiery. – To bardzo wrażliwa dziewczyna. Dzień dobry, Nell.
– Dzień dobry. – Obładowana przykrytymi tacami, Nell zdmuchnęła z oczu kosmyk włosów. – Podjechałam samochodem pod tylne wejście. Można?
– Bardzo dobrze. Pomóc ci?
– Och, nie, poradzę sobie. Wszystko jest przygotowane w aucie.
– Lulu, poznaj Nell. Możecie poznać się bliżej później.
– Miło mi, Lulu. Może najpierw to zaniosę.
– Idź od razu. – Mia odczekała, aż Nell wspięła się na górę. – Wygląda groźnie, co?
Lulu zacisnęła zęby.
– Wygląd może mylić.
Kilka chwil później Nell zbiegła na dół. Miała na sobie zwykłą białą koszulkę wciśniętą w dżinsy. Mały złoty medalion wyglądał na jej tle jak amulet. – Nastawiłam kawę. Przyniosę za parę sekund, ale nie wiem, jaką pijecie.
– Dla mnie czarna, dla Lulu słaba i słodka. Dzięki.
– Mhm… Czy mogę prosić, żebyś nie wchodziła do kawiarni, póki nie skończę? Strasznie bym chciała, żebyś to zobaczyła, jak już wszystko będzie gotowe. Więc… – Odwróciła się do wyjścia, zarumieniona. – Zaczekaj. Dobrze?
– Bardzo się stara – stwierdziła Mia, kiedy razem z Lulu siedziały nad zamówieniami. – Chętna do roboty. Tak, zdecydowanie psychopatyczne skłonności. Wezwij gliny.
– Zamknij się.
Dwadzieścia minut później, zdyszana i spięta, ale zadowolona Nell znów pojawiła się na dole. – Możesz przyjść teraz? Jeszcze zdążę to zmienić, gdyby ci się nie spodobało. Och, Lulu, czy możesz też przyjść? Mia powiedziała, że ty wiesz wszystko o sklepie, więc zauważysz, jeżeli coś będzie nie tak.
– Hmm. – Lulu niechętnie przerwała zamawianie przez telefon. – Kawiarnia to nie moja działka. – Wzruszając ramionami, poszła jednak na górę za Mią.
Gablota wypełniona była lśniącymi ciastkami, wielkim stosem babeczek i bułeczek z porzeczkami. Pod wykwintną czekoladową polewą błyszczał wysoki tort ozdobiony bitą śmietaną. Na dwóch delikatnych białych podkładkach z papieru leżały kruche ciasteczka wielkości męskiej dłoni. Z kuchni dochodził zapach gotującej się zupy.
Na tablicy widniała wypisana wprawną ręką specjalność dnia. Lśniło wypolerowane szkło, kawa wspaniale pachniała, a na ladzie stał jasnoniebieski dzbanek z laseczkami cynamonu.
Mia obchodziła te dzieła dookoła, jak generał na przeglądzie wojsk, a Nell stała, usiłując nie wykręcać sobie rąk.
– Nie wystawiłam jeszcze zupy i sałatek. Pomyślałam, że jeżeli zaczekam z tym, powiedzmy, do jedenastej, ludzie zjedzą w tym czasie ciastka. Na zapleczu jest jeszcze więcej tart i murzynka. Nie wyjmowałam ich, bo chyba lepiej, żeby klient nie myślał, że czegoś jest za dużo. A murzynek najlepiej pasuje do lunchu i na popołudnie. Wystawiłam tort, mam nadzieję, że przyciągnie uwagę i ludzie wrócą po jeszcze jeden kawałek. Ale mogę to wszystko zmienić, jeżeli wolałabyś raczej…
Urwała, gdy Mia uniosła palec.
– Spróbujmy którąś z tych tart.
– Och. Oczywiście. Przyniosę z kuchni. – Popędziła na zaplecze i wróciła z tartą w małej papierowej serwetce.
Mia w milczeniu podzieliła ją na pół i kawałek podała Lulu. Kiedy ugryzła pierwszy kęs, uśmiechnęła się.
– Co powiesz o takich referencjach? – mruknęła, po czym odwróciła się do Nell. – Jeżeli będziesz tak zdenerwowana, klienci zaczną podejrzewać, że coś jest nie w porządku z twoimi wypiekami, nie będą ich zamawiać i stracą coś zupełnie niebywałego. Masz talent, Nell.
– Smakuje ci? – Nell roześmiała się z ulgą. – Próbowałam dziś rano wszystkiego po kolei. Ledwo żyję. – Z uśmiechem przycisnęła dłoń do żołądka. – Chciałam, żeby się udało.
– I udało się. Odpręż się teraz, bo kiedy tylko rozejdzie się wieść, że mamy w kuchni geniusza, spadnie na ciebie masa roboty.
*
Nell nie wiedziała, czy jakakolwiek wieść się rozeszła, bo wkrótce była zbyt zajęta, by się denerwować. O wpół do jedenastej parzyła kolejny dzbanek kawy i układała na tacach kolejną porcję wypieków. Każdy brzęk kasy wywoływał w niej lekki dreszcz. A kiedy pakowała do torebki pół tuzina babeczek klientce, która stwierdziła, że nigdy w życiu nie jadła czegoś równie smacznego, z trudem powstrzymała się, by nie zatańczyć na środku sali.
– Dzięki. Zapraszamy.
Wymieniły promienne uśmiechy i Nell zajęła się następnym klientem.
Taką ujrzał ją Zack po raz pierwszy. Ładną blondynkę w białym fartuszku, z szerokim uśmiechem i dołeczkami. Mile zaskoczony w odpowiedzi sam się do niej uśmiechnął.
– Słyszałem o babeczkach, ale nie słyszałem o uśmiechu.
– Jest gratis. Za babeczki musi pan zapłacić.
– Poproszę jedną. Z jagodami. I dużą czarną kawę na wynos. Jestem Zack. Zack Todd.
– Nell. – Napełniła kubek przeznaczony do kawy na wynos. Nie musiała na niego zerkać. Doświadczenie nauczyło ją szybko czytać z twarzy i zapamiętywać rysy. Przygotowując kawę, wciąż miała go przed oczami.
Opalony, z delikatnymi zmarszczkami w kącikach przenikliwych, zielonych oczu. Mocna szczęka z intrygującą ukośną blizną. Ciemne włosy, odrobinę przydługie i lekko kręcone, już w czerwcu rozjaśnione od słońca. Szczupła twarz z długim, prostym nosem, usta skłonne do śmiechu, który odsłaniał troszeczkę krzywe przednie zęby.
Uderzyła ją szczerość tej twarzy. Opanowanie i życzliwość. Postawiła kawę na ladzie i zdejmując z tacy babeczkę, jeszcze raz zerknęła na niego.
Miał barczyste ramiona i mocne ręce. Rękawy koszuli wypłowiałej od słońca i wody były podwinięte, a dłoń trzymająca kubek z kawą – duża i szeroka. Nell instynktownie ufała mężczyznom o dużych dłoniach. Wąskie i wypielęgnowane potrafiły zadać śmiertelny ból.
– Tylko jedna? – spytała, pakując babeczkę.
– Na razie mi wystarczy. Podobno przypłynęła pani na wyspę dopiero wczoraj.
– Jak się okazało, w najlepszym dla mnie momencie. – Wystukała należność za jego zakup. Z zadowoleniem patrzyła, jak Zack otwiera torbę i wącha.
– Dla nas wszystkich tutaj to będzie najlepszy moment, jeżeli to smakuje równie dobrze, jak pachnie. Skąd pani przyjechała?
– Z Bostonu.
Nastawił uszu.
– Coś mi nie wygląda na Boston. Pani akcent – wyjaśnił, kiedy popatrzyła na niego.
– Och. – Spokojnie przyjęła pieniądze i wydała mu resztę. – Nie pochodzę stamtąd, ale z małego miasteczka na Środkowym Zachodzie… w okolicy Columbus. Często się przeprowadzałam. – Była wciąż uśmiechnięta, kiedy podawała mu paragon. – Pewnie dlatego nie mam wyraźnego akcentu skądkolwiek.
– Możliwe.
– Cześć, szeryfie.
Zack rzucił okiem przez ramię i kiwnął głową.
– Witam, pani Macey.
– Pójdzie pan pogadać z Pete’em Stahrem o tym jego psie?
– Właśnie idę w tamtą stronę.
– Ten kundel wytarzał się w zdechłej rybie. I oczywiście nie miał nic lepszego do roboty, jak tylko upaćkać moje rozwieszone pranie. Musiałam prawie wszystko prać na nowo. Nie przepadam za psami.
– Rozumiem.
– Pete powinien tego psa trzymać na smyczy.
– Porozmawiam z nim jeszcze przed południem. Niech pani kupi jedną z tych babeczek, pani Macey.
– Przyszłam tylko po książkę. – Spojrzała jednak na gablotę, ściągnąwszy usta. – Rzeczywiście wyglądają kusząco. Jesteś nowa?
– Tak. – Gardło Nell było suche i gorące. Bała się, że czuć to w jej głosie. – Na imię mi Nell. Mogę czymś pani służyć?
– Może wezmę jedną z tych tart do herbaty. Uwielbiam dobre tarty z owocami. Tylko proszę, żadne tam wymyślne herbaty. Daj mi porządnej czarnej o smaku pomarańczowym. Powiedz temu Pete’owi, żeby trzymał swojego psa z dala od mojego prania – dodała, zwracając się do Zacka. – Bo inaczej będzie prał za mnie.
– Tak jest, proszę pani. – Znów uśmiechnął się do Nell. Patrzył na nią badawczo. Widział, jak pobladła, gdy Gladys Macey nazwała go szeryfem. – Miło było cię poznać, Nell. – Lekko skinęła mu głową. Jej ręce są zajęte pracą, ale odrobinę niespokojne, zauważył.
Czego właściwie, zastanawiał się, młoda, ładna kobieta może się obawiać ze strony prawa? No cóż, pomyślał, schodząc na dół, niektórzy ludzie instynktownie unikają gliniarzy.
Rozejrzał się po parterze i spostrzegł Mię układającą książki na półkach z literaturą ezoteryczną. Tak czy inaczej, zdecydował, nie zaszkodzi, jeśli zada jej przy okazji kilka pytań.
– Duży dziś ruch?
– Mmm. – Nie patrząc na niego, wsunęła książki na wolne miejsca. – Sądziłam, że będzie większy. Jest sezon, a ja mam w kawiarni nową, tajną broń.
– Właśnie ją widziałem. Wynajęłaś jej żółty domek.
– Zgadza się.
– Sprawdzałaś, gdzie przedtem pracowała i jakie są jej referencje?
– Słuchaj, Zack. – Mia odwróciła się. Na obcasach prawie dorównywała mu wzrostem i nieco poufale poklepała go po policzku. – Jesteśmy przyjaciółmi od dawna. Wystarczająco długo, żebym mogła ci powiedzieć, byś nie wsadzał nosa w nie swoje sprawy. Nie życzę sobie, żebyś przychodził do mojej kawiarni przesłuchiwać mi personel.
– W porządku. W takim razie zawlokę ją na komisariat i wyciągnę pałkę.
Mia uśmiechnęła się, nachyliła i musnęła wargami jego policzek. – Ty brutalu. Nie martw się o Nell. Nie narobi kłopotów.
– Drgnęła, kiedy zorientowała się, że jestem szeryfem.
– Kochanie, jesteś tak przystojny, że wszystkie dziewczęta drżą na twój widok.
Odprężył się na tyle, by się uśmiechnąć.
– Na tobie to się nigdy nie sprawdziło.
– Dużo wiesz. Teraz idź już, muszę się zająć firmą.
– Idę. Muszę wypełnić swoje obowiązki i ochrzanić Pete’a Stahra za to, że jego pies śmierdzi.
– Szeryfie, taki pan mężny. – Mia zatrzepotała rzęsami. – Cóż byśmy my, biedni wyspiarze, poczęli, gdyby nie opieka pana i pańskiej dzielnej siostry?
– Ha, ha. Ripley powinna wrócić południowym promem. Od razu dostanie sprawę psa.
– Czyżby tydzień już się kończył? – Mia skrzywiła się i wróciła między półki. – No cóż, nic co dobre, nie trwa wiecznie.
– Nie zamierzam więcej wtykać nosa między was dwie. Wolę już mieć do czynienia z Pete’em i jego psem.
Mia roześmiała się, ale tuż po wyjściu Zacka spojrzała w stronę schodów, pomyślała o Nell i zadumała się.
Celowo poszła na górę bliżej południa. Nell wystawiła już sałatki i zupę, przygotowując się do większego ruchu w porze lunchu. Mia zauważyła, że sałatki wyglądają świeżo i apetycznie, a zapach zupy musi skusić każdego, kto wejdzie do lokalu.
– Jak leci?
– W porządku. Wreszcie chwila spokoju. – Nell wytarła ręce w fartuch. – Interes dzisiaj kwitnie. Babeczki wygrały konkurencję, ale tarty niemal je dogoniły.
– Masz regulaminową przerwę. Zajmę się klientami, chyba że ktoś będzie chciał czegoś, co wymaga użycia tej straszliwej maszyny.
W kuchni Mia usiadła na stołku i założyła nogę na nogę.
– Wpadnij do mojego biura po pracy. Podpiszemy umowę.
– Okej. Myślę o menu na jutro.
– O tym też pomówimy później. Zrób sobie kawę i choć trochę odpocznij.
– Jestem za bardzo nakręcona. – Nell otworzyła jednak lodówkę i wyjęła małą butelkę wody. – To mi wystarczy.
– Urządziłaś się już całkiem w domu?
– Super. Jeszcze nigdy nie spałam tak dobrze i nie zbudziłam się tak łatwo. Miałam otwarte okna i słyszałam szum fal, brzmi jak kołysanka. Widziałaś dziś rano wschód słońca? Niesamowity.
– Wierzę ci na słowo. Staram się unikać wschodów słońca. Uparcie odbywają się wczesnym rankiem. – Wyciągnęła rękę i ku zdumieniu Nell wypiła łyk wody z jej butelki. – Słyszałam, że rozmawiałaś z Zackiem Toddem.
– Tak? – Nell natychmiast złapała ścierkę i zaczęła polerować kuchnię. – Ach, z szeryfem Toddem? Tak, kupił kawę i babeczkę z jagodami na wynos.
– Toddowie siedzą tu na wyspie od wieków, a Zachary szczególnie im się udał. To dobry człowiek – powiedziała z rozmysłem. – Opiekuńczy i uczciwy, a jednocześnie nie ponurak.
– Czy to twój… – Słowo „chłopak” niezbyt pasowało do kobiety takiej jak Mia. – Czy coś was wiąże?
– Tak romantycznie? Nie. – Mia zaśmiała się gardłowo i oddała Nell butelkę. – Jest absolutnie za dobry dla mnie. Chociaż lekko się w nim durzyłam, kiedy miałam piętnaście albo szesnaście lat. To zresztą pierwszorzędny egzemplarz. Chyba zauważyłaś.
– Mężczyźni mnie nie interesują.
– Rozumiem. To dlatego uciekasz? Od mężczyzny? – Nell nie odpowiedziała, więc Mia podniosła się. – Jeśli kiedyś będziesz miała ochotę o tym pogadać, potrafię być doskonałym słuchaczem. I życzliwym.
– Mia, jestem ci wdzięczna za wszystko, co dla mnie zrobiłaś. Po prostu chcę pracować.
– Rozsądnie. – Brzęknął dzwonek oznajmiający wejście klienta. – Nie, masz przerwę – przypomniała Mia, zanim Nell zdążyła wybiec z kuchni. – Na razie ja zajmę się wszystkim. I nie rób smutnej miny, siostrzyczko. Nikt cię o nic nie pyta, nikomu nie musisz odpowiadać. Chyba że samej sobie.
Nell, dziwnie uspokojona, została w kuchni. Słyszała śmiech Mii i szmer jej głosu, gdy rozmawiała z klientami. W sklepie brzmiała teraz muzyka fletów i wyczuwała jakieś fluidy. Mogła zamknąć oczy, wyobrazić sobie siebie w tym samym miejscu, dokładnie tu, następnego dnia. I za rok. Będzie pracować. Będzie spokojna i bezpieczna. Szczęśliwa.
Nie ma powodów do smutku ani obaw, nie ma też sensu przejmować się szeryfem. Dlaczego miałby na nią zwrócić uwagę i grzebać w jej przeszłości? A jeśli to zrobi, co znajdzie? Była ostrożna i skrupulatna.
Nie. Koniec z uciekaniem. Znalazła swoje miejsce. I tu zostanie.
Dopiła wodę i wychodziła z kuchni dokładnie w chwili, kiedy Mia do niej wracała. Zegar na placu zaczął wybijać południe powolnymi, ciężkimi uderzeniami.
Podłoga pod stopami Nell zadrżała, rozbłysło jaskrawe światło. Nell słyszała coraz głośniejsze dźwięki muzyki, jakby jednocześnie zabrzmiało tysiące harf. Wiatr, przysięgłaby, że poczuła gorący wiatr, który dmuchnął jej w twarz i rozwiał włosy. Zapachniało woskiem i świeżą, wilgotną ziemią.
Świat zadygotał i zawirował, po czym w mgnieniu oka uspokoił się, jakby nic się przed chwilą nie wydarzyło. Nell potrząsnęła głową, żeby oprzytomnieć, i napotkała głębokie spojrzenie szarych oczu Mii.
– Co to było? Trzęsienie ziemi? – I nagle uświadomiła sobie, że nikt w lokalu niczego nie zauważył. Ludzie krążyli, siedzieli, rozmawiali, coś popijali. – Zdawało mi się… czułam…
– Tak, wiem. – Głos Mii był spokojny, ale dźwięczał w nim ton, którego Nell wcześniej nie słyszała. – To wszystko tłumaczy.
– Co tłumaczy? – Nell, wstrząśnięta, złapała Mię za nadgarstek. I wtedy przeszedł ją prąd.
– Porozmawiamy o tym. Później. Właśnie przypływa południowy prom. – I wraca Ripley, pomyślała. Wszystkie, cała trójka, są teraz na wyspie. – Będzie dużo roboty. Podawaj zupę, Nell – powiedziała miękko i wyszła.
*
Mia rzadko pozwalała się zaskoczyć, ale to, czego przed sekundą doświadczyła w kontakcie z Nell, było dużo silniejsze i głębsze, niż oczekiwała, i to ją zaniepokoiło. Powinna być lepiej przygotowana. Ona jedyna wie, wierzy i rozumie, co przyniósł los przed wieloma laty i co może przynieść teraz.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki