Tytuł dostępny bezpłatnie w ofercie wypożyczalni Depozytu Bibliotecznego.
Tę książkę możesz wypożyczyć z naszej biblioteki partnerskiej!
Książka dostępna w katalogu bibliotecznym na zasadach dozwolonego użytku bibliotecznego.
Tylko dla zweryfikowanych posiadaczy kart bibliotecznych.
Co może być lepsze od robienia tego, co kochasz – i to razem z najlepszymi przyjaciółkami, jakie kiedykolwiek miałaś?
Cztery przyjaciółki z dzieciństwa, Parker, Emma, Laurel i Mac, prowadzą jedną z najlepszych agencji ślubnych w Connecticut. Po latach urządzania wymarzonych ślubów i przyjęć weselnych, przygotowywania bukietów, deserów i dopracowywania każdego szczegółu – właśnie w tym są najlepsze – gwarantują swoim klientom idealną, niepowtarzalną uroczystość, po której wspomnienia pozostaną na całe życie. Ma w tym swój wielki udział Mackensie „Mac” Elliott – jej ślubne fotografie to prawdziwe dzieła sztuki. Już od dzieciństwa Mac najlepiej czuła się za aparatem – gotowa uchwycić za pomocą zdjęć szczęśliwe chwile, których sama nigdy nie przeżyła.
Pewnego dnia, tuż przed ważnym spotkaniem służbowym, Mac wpada na brata przyszłej panny młodej… Chociaż Carter Maguire, seksowny nauczyciel literatury angielskiej, nie jest w jej typie, Mac uznaje, że przelotny romans pomoże jej przestać myśleć o rozhisteryzowanych pannach młodych i nieustannych telefonach matki. Czy niezobowiązująca znajomość może przerodzić się w coś poważnego? Z pomocą trzech przyjaciółek Mac musi się nauczyć, jak zatrzymać szczęśliwe chwile.
[Opis wydawnictwa]
Cykl: Kwartet weselny, t. 1
Książka dostępna w zasobach:
Biblioteka Publiczna Miasta i Gminy Barcin im. Jakuba Wojciechowskiego (4)
Gminny Ośrodek Kultury w Domaniewicach
Biblioteka Publiczna Miasta i Gminy w Gostyniu (2)
Biblioteka Publiczna Gminy Jaraczewo (2)
Biblioteka Publiczna Miasta i Gminy Jarocin (6)
Powiatowa i Gminna Biblioteka Publiczna w Jerzmanowicach
Miejska Biblioteka Publiczna im. Adama Asnyka w Kaliszu (8)
Powiatowa i Miejska Biblioteka Publiczna w Kole
Miejska Biblioteka Publiczna im. Zofii Urbanowskiej w Koninie (3)
Biblioteka Miejsko-Powiatowa w Kwidzynie (2)
Miejska Biblioteka Publiczna w Łomży (6)
Gminna Biblioteka Publiczna im. Czesława Chruszczewskiego w Mieścisku
Miejska Biblioteka Publiczna w Mińsku Mazowieckim (4)
Miejska Biblioteka Publiczna im. Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego w Morągu
Miejska Biblioteka w Mszanie Dolnej
Miejska Biblioteka Publiczna im. Jana Pawła II w Opolu (12)
Miejska Biblioteka Publiczna im. Adama Próchnika w Piotrkowie Trybunalskim (4)
Gminna Biblioteka w Pruszczu (2)
Miejska i Powiatowa Biblioteka Publiczna w Słupcy
Biblioteka Publiczna w Stęszewie (2)
Biblioteka Publiczna im. H. Święcickiego w Śremie (3)
Biblioteka Publiczna w Dzielnicy Wola m.st. Warszawy (4)
Miejska Biblioteka Publiczna im. Stefana Żeromskiego w Zakopanem (2)
Biblioteka Publiczna Miasta i Gminy Zagórów
Biblioteka Publiczna i Dom Kultury Gminy Zduny
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 405
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
www.noraroberts.com
NORA ROBERTS
jest autorką ponad 170 powieści. Pod pseudonimem J.D. Robb pisze również bestsellerowe kryminały futurystyczne. Z ponad trzystoma milionami wydanych egzemplarzy, Nora Roberts jest bezsprzecznie najpopularniejszą i najbardziej cenioną współczesną pisarką powieści dla kobiet.
Nora
ROBERTS
PORTRET w BIELI
Przełożyła
Xenia Wiśniewska
Prószyński i S-ka
Tytuł oryginałuVISION IN WHITE
Copyright© 2009 by Nora RobertsAll rights reserved
Projekt okładkiRita Frangie Batour
Zdjęcie na okładce Claudio Marinesco
Redaktor prowadzącyKatarzyna Rudzka
RedakcjaEwa Witan
KorektaGrażyna Nawrocka
ŁamanieEwa Wójcik
ISBN 978-83-7648-330-6
Warszawa 2010
WydawcaPrószyński Media Sp. z o.o.02-651 Warszawa, ul. Garażowa 7www.proszynski.pl
Druk i oprawaDrukarnia Naukowo-TechnicznaOddział Polskiej Agencji Prasowej SA03-828 Warszawa, ul. Mińska 65
Dla Dana i Stacie,
Jasona i Kat –
za wszystkie chwile
Uwiedź mój umysł, a dostaniesz moje ciało, Odkryj moją duszę, a będę twoja na zawsze.
Anonim
To nie tylko podobieństwo jest tak cenne...ale zaangażowanie i poczucie bliskości...fakt, że nawet cień drugiej osoby zostanie na zawsze!
Elizabeth Barrett Browning
Przed ukończeniem ośmiu lat Mackensie Elliot wzięła ślub czternaście razy. Zawarła związek małżeński z każdą ze swoich trzech najlepszych przyjaciółek - zarówno jako panna młoda, jak i pan młody - z bratem jednej z nich (pomimo jego protestów), z dwoma psami, trzema kotami i królikiem.
Brała udział w niezliczonej ilości innych ślubów jako pierwsza druhna, druhna zwykła, drużba, świadek i ksiądz.
Późniejsze rozstania przebiegały w przyjaznej atmosferze i żaden ze związków nie przetrwał dłużej niż jedno popołudnie. Tymczasowy charakter małżeństwa nie dziwił Mac, jako że każde z jej rodziców zaliczyło już po dwa - na razie.
Zabawa w ślub nie należała do jej ulubionych, ale w sumie dziewczynce podobała się rola księdza lub pastora czy sędziego pokoju. Albo rabina, po bar micwie bratanka drugiej żony ojca.
Poza tym lubiła babeczki, fantazyjne ciasteczka i gazowaną lemoniadę, którą zawsze podawano na przyjęciach weselnych.
To była ulubiona zabawa Parker i wszystkie śluby odbywały się w Brown Estate, w zadbanym ogrodzie, niedaleko uroczego zagajnika i srebrzystego stawu. Podczas lodowatych zim Connecticut ceremonię przenoszono przed jeden z kominków buzujących ogniem w wielkim domu.
Urządzały proste śluby i wyszukane ceremonie. Śluby królewskie i gwiazd filmowych, z tematem cyrkowym i na pirackich statkach. Każdy pomysł był starannie rozważany i poddawany glosowaniu, a żaden motyw przewodni ani kostium nie wydawał się czterem przyjaciółkom zbyt ekstrawagancki.
Jednak mimo wszystko po czternastu ceremoniach Mac miała trochę dosyć zabawy w ślub.
Dopóki nie przeżyła owej brzemiennej w skutki chwili.
Na ósme urodziny Mackensie jej czarujący, lecz na ogół nieobecny ojciec przysłał dziewczynce aparat Nikon. Nigdy nie wykazywała żadnego zainteresowania fotografią i na początku odłożyła podarunek na stertę innych prezentów, które dostała od ojca, odkąd rodzice się rozwiedli. Ale matka Mac wspomniała o tym swojej matce i babka zrzędziła i narzekała na „nieodpowiedzialnego, nieużytego Goeffreya Elliota” i niestosowny prezent, jakim był aparat dla dorosłych dla dziewczynki, która zrobiłaby lepszy użytek z lalki Barbie.
Ponieważ Mac z zasady nie zgadzała się z babcią, jej zainteresowanie nikonem wzrosło. Żeby zirytować starszą damę - która przyjechała do nich na całe lato, zamiast siedzieć na swoim osiedlu emeryckim w Scottsdale, gdzie zdaniem dziewczynki było jej miejsce - Mac wszędzie nosiła aparat ze sobą. Bawiła się nim, eksperymentowała, robiła zdjęcia swojego pokoju, własnych stóp, przyjaciół. Fotografie wychodziły rozmazane i ciemne albo zupełnie wyblakłe. Brak sukcesów i zbliżający się rozwód matki z ojczymem Mac sprawiły, że zainteresowanie nikonem zaczęło słabnąć. Nawet wiele lat później nie potrafiła powiedzieć, dlaczego wzięła ze sobą aparat do Parker tego pięknego, letniego popołudnia na zabawę w ślub.
Każdy szczegół tradycyjnej ceremonii w ogrodzie został starannie zaplanowany. Emmaline jako panna młoda i Laurel jako pan młody mieli złożyć przysięgę pod różanym krzewem. Emma miała włożyć koronkowy welon, który mama Parker zrobiła ze starego obrusa, a do ołtarza miał ją poprowadzić Harold - stary, przyjacielski golden retriever Parker.
Miejsca dla gości zajmowała kolekcja Barbie, Kenów i pluszowych zwierzaków.
- To bardzo kameralna uroczystość - relacjonowała Parker, upinając Emmie welon. - Z małym przyjęciem na patio. No dobrze, a gdzie drużba?
Laurel, ze świeżo zdartą skórą na kolanie, przeszukiwała kępę hortensji.
- Pognał za wiewiórką na drzewo. Nie mogę go namówić, żeby zszedł.
Parker przewróciła oczami.
- Pójdę po niego. Nie powinnaś oglądać panny młodej przed ślubem, to przynosi pecha. Mac, musisz upiąć welon Emmie i przynieść jej bukiet. Laurel i ja ściągniemy Pana Szprotkę z drzewa.
- Wołałabym pójść popływać - powiedziała Mac, bez przekonania ciągnąc welon Emmy.
- Możemy pójść po weselu.
- Chyba tak. Nie znudziło ci się bycie panną młodą?
- Och, nie przeszkadza mi to. I tak tu ładnie pachnie. Wszystko jest takie śliczne.
Mac podała Emmie bukiecik z mleczy i dzikich fiołków, które wolno im było zrywać.
- Ty wyglądasz ślicznie.
To była szczera prawda. Ciemne, lśniące włosy Emmy odbijały się od białej koronki. Jej oczy błyszczały głębokim brązem, kiedy wąchała bukiet z zielska. Była opalona, jakby cała złota, pomyślała Mac i skrzywiła się na myśl o własnej skórze, białej jak mleko.
Przekleństwo rudzielców, powiedziała matka, która sama odziedziczyła rude włosy po ojcu. Jak na ośmiolatkę Mac była wysoka, chuda jak patyk, a zęby miała już uwięzione w znienawidzonym aparacie ortodontycznym.
Pomyślała, że Emmaline wygląda przy niej jak cygańska księżniczka.
Parker i Laurel wróciły, chichocząc, z kocim drużbą w objęciach.
- Wszyscy na miejsca. - Parker podała kota Laurel. - Mac, musisz się przebrać! Emma...
- Nie chcę być pierwszą druhną. - Mac popatrzyła na suknię Kopciuszka, przewieszoną przez oparcie ogrodowej ławki. - Ona drapie i jest w niej gorąco. Dlaczego Pan Szprotka nie może być druhną, a ja drużbą?
- Ponieważ wszystko zostało tak zaplanowane. Każdy się denerwuje przed ślubem. - Parker odrzuciła na plecy długie, brązowe kitki i obejrzała suknię, żeby sprawdzić, czy nie ma na niej rozdarć ani plam. Zadowolona z wyniku oględzin wepchnęła kreację w ręce Mac.
- Jest w porządku. To będzie piękna ceremonia, państwo młodzi naprawdę się kochają i będą żyli długo i szczęśliwie.
- Moja mama mówi, że długo i szczęśliwie to bzdura.
Po stwierdzeniu Mac zapadła cisza. Niewypowiedziane słowo „rozwód” wydawało się unosić w powietrzu.
- Myślę, że nie musi tak być. - Parker, z oczami pełnymi współczucia, pogłaskała Mac po ramieniu.
- Nie chcę wkładać tej sukni. Nie chcę być druhną. Ja...
- Dobrze, w porządku. Będziemy udawać, że mamy druhnę. Ty możesz robić zdjęcia.
Mac spojrzała na wiszący na szyi aparat, o którym zapomniała.
- One nigdy mi nie wychodzą.
- Może tym razem wyjdą. Będzie fajnie. Możesz być oficjalnym fotografem ślubnym.
- Zrób mi zdjęcie z Panem Szprotką! - zawołała Laurel i przycisnęła twarz do kociej mordki. - Zrób nam zdjęcie, Mac!
Mac bez entuzjazmu uniosła aparat i nacisnęła migawkę.
- Powinnyśmy były wcześniej o tym pomyśleć! Możesz zrobić oficjalne fotografie państwa młodych, a potem podczas ślubu. - Zafascynowana nowym pomysłem Parker odwiesiła suknię Kopciuszka na krzak hortensji. - Będzie świetnie. Musisz iść przed panną młodą i Haroldem. Spróbuj znaleźć dobre ujęcie. Ja poczekam, a potem puszczę muzykę. Zaczynajmy!
Potem będą babeczki i lemoniada, przypomniała sobie Mac. I pływanie. Nic się nie stanie, jeżeli zdjęcia będą głupie, nie szkodzi, że babcia miała rację i Mac jest za mała na aparat fotograficzny.
Nie szkodzi, że matka znowu się rozwodzi, a ojczym, który był w porządku, już się wyprowadził.
Nie szkodzi, że „żyli długo i szczęśliwie” to bzdury, bo i tak wszystko jest na niby.
Próbowała zrobić zdjęcia Emmie i posłusznemu Haroldowi, ale już widziała oczami duszy rozmazane fotografie ze smugą od jej kciuka, jak zawsze.
Kiedy rozbrzmiała muzyka, Mac poczuła wyrzuty sumienia, że nie włożyła drapiącej sukienki i przez nią Emma nie ma druhny, tylko dlatego, że matka i babka popsuły jej humor. Krążyła więc wokół panny młodej i starała się z całych sił zrobić ładne zdjęcie Emmie prowadzonej przez Harolda do ołtarza.
Przez obiektyw wszystko wyglądało inaczej, pomyślała. Mogła się skupić na twarzy przyjaciółki - dostrzegła, jak welon otula jej włosy i jak ślicznie słońce prześwieca przez koronkę.
Zrobiła więcej zdjęć, kiedy Parker zaczęła „zebraliśmy się tutaj” jako wielebny Whistledown, Emma i Laurel wzięły się za ręce, a Harold zwinął się w kłębek i zaczął chrapać u ich stóp.
Mac widziała, jak jasne były włosy Laurel, jak słońce rozświetlało pasma, które wystawały spod wysokiego czarnego kapelusza pana młodego. Jak poruszały się wąsy Pana Szprotki, kiedy ziewał.
To, co się stało, wydarzyło się bardziej wewnątrz Mac niż na zewnątrz. Jej trzy przyjaciółki stały razem pod kwitnącym bujną bielą różanym krzewem, trójkąt ślicznych dziewczynek. Jakiś instynkt kazał jej się przesunąć, ale tylko odrobinę, i przechylić aparat pod innym kątem. Nie wiedziała, że to się nazywa kompozycja, po prostu teraz wszystko ładniej wyglądało.
I wtedy błękitny motyl przefrunął przed obiektywem i usiadł na słonecznie żółtym mleczu w bukiecie Emmy. Na wszystkich trzech twarzyczkach pod białymi różami odmalowały się zaskoczenie i radość.
Mac nacisnęła migawkę.
Wiedziała, wiedziała, że to zdjęcie nie będzie rozmazane, ciemne ani wyblakłe. Nie zostanie ślad po jej kciuku. Wiedziała dokładnie, jak będzie wyglądała ta fotografia, wiedziała, że babcia jednak się myliła.
Może „żyli długo i szczęśliwie” to bzdury, ale Mac wiedziała, że chce robić zdjęcia chwil, które są szczęśliwe. Bo wtedy zostaną takie na zawsze.
Pierwszego stycznia Mac obróciła się, żeby walnąć w budzik, i wylądowała na twarzy na podłodze swojego studia.
- Cholera. Szczęśliwego Nowego Roku.
Leżała nieprzytomna i otumaniona, dopóki nie przypomniała sobie, że nie dotarta na górę do sypialni, a budzik pochodził z komputera, który nastawiła na dwunastą w południe.
Zmusiła się, żeby wstać, i poczłapała do kuchni.
Dlaczego ludzie musieli pobierać się w sylwestra? Dlaczego chcieli urządzać oficjalne przyjęcie w czasie przeznaczonym na pijackie maratony i, prawdopodobnie, na przygodny seks? I jeszcze musieli wciągać w to rodzinę oraz przyjaciół, nie wspominając już o fotografach.
Oczywiście kiedy o drugiej nad ranem przyjęcie wreszcie dobiegło końca, mogła pójść do łóżka jak każdy normalny człowiek, zamiast spędzać następne trzy godziny na przeglądaniu zdjęć ze ślubu Hines-Myers.
Ale, kurczę, niektóre wyszły naprawdę dobrze. A kilka wspaniale.
Albo wszystkie były do niczego, a ona oceniała je w oparach euforii.
Nie, to były dobre zdjęcia.
Wsypała trzy łyżeczki cukru do filiżanki czarnej kawy i wypiła ją, stojąc przy oknie i wyglądając na biały koc śniegu, który okrywał ogrody i trawniki Brown Estate.
Odwaliły wczoraj kawał dobrej roboty, pomyślała. I może Bob Hines i Vicky Myers wezmą z nich przykład i wykonają kawał dobrej roboty przy swoim małżeństwie.
Tak czy inaczej, wspomnienia tego dnia nie znikną. Chwile, te ważne i te trochę mniej, zostały utrwalone. Ona teraz to wszystko poprawi, dopracuje i wyszlifuje. Bob i Vicky będą mogli wrócić do swojego wielkiego dnia w przyszłym tygodniu albo za sześćdziesiąt lat.
To, pomyślała, ma taką moc jak słodka, czarna kawa w chłodny, zimowy dzień.
Otworzyła szafkę, wyjęła pudełko markiz i jedząc ciastko, powtórzyła plan na dzisiejszy dzień.
Ślub Clay-McFearson (Rod i Alison) o osiemnastej, co oznaczało, że panna młoda z druhnami przyjadą o trzeciej, a pan młody z asystą o czwartej. Mac miała więc wolne do drugiej, czyli do rozpoczęcia ostatniej odprawy bojowej.
Wystarczy jej czasu, żeby wziąć prysznic, ubrać się, przejrzeć notatki i dwukrotnie sprawdzić sprzęt. Kiedy wczoraj oglądała prognozę pogody, zapowiadali słońce i zero stopni. Powinna więc zrobić kilka ładnych zdjęć podczas przygotowań przy naturalnym świetle i może uda jej się namówić Alison - jeśli ta lubi wyzwania - na portret na balkonie, ze śniegiem w tle.
Mac przypomniała sobie, że matka panny młodej, Dorothy („mów mi Dottie”) należała do upierdliwych i wymagających klientek, ale dadzą sobie z nią radę. Jeśli Mac się nie uda, to Parker na pewno. Parker potrafiła dać sobie radę z każdym i ze wszystkim.
Determinacja i zapal przyjaciółki sprawiły, że w przeciągu pięciu lat działania „Przysięgi” stały się jedną z najlepszych agencji ślubnych w stanie. W ten sposób Parker obróciła tragedię śmierci rodziców w nadzieję, a przepiękny wiktoriański dom i oszałamiające ogrody Brown Estate w kwitnący i wyjątkowy biznes.
A w dodatku, pomyślała Mac, przełykając ostatni kęs markizy, sama także miałam w tym swój udział.
Przeszła przez studio w kierunku schodów prowadzących do sypialni i łazienki i zatrzymała się przed jednym ze swoich ulubionych zdjęć. Promieniejąca szczęściem panna młoda, z uniesioną twarzą, rozłożonymi ramionami, stojąca w deszczu płatków róż.
Okładka „Nowoczesnej Panny Młodej”, pomyślała Mac. Ponieważ jestem aż tak dobra.
W grubych skarpetach, flanelowych spodniach i koszulce weszła po schodach, żeby przeobrazić się ze zmęczonego markizożercy w piżamie w eleganckiego fotografa weselnego.
Zignorowała niepościelone łóżko - po co je ścielić, skoro i tak znowu je rozkopie? - i nieład panujący w sypialni. Gorący prysznic, do spółki z cukrem i kofeiną, pomógł jej oczyścić umysł z ostatnich pajęczyn snu i skupić się na czekającej dzisiaj pracy.
Miała oblubienicę zainteresowaną oryginalnymi zdjęciami, pasywno-agresywną matkę panny młodej, której wydawało się, że wie najlepiej, pana młodego zakochanego tak bez pamięci, że zrobiłby wszystko, aby uszczęśliwić przyszłą żonę. I zarówno pan, jak i panna młoda byli naprawdę fotogeniczni.
Ostatni element sprawiał, że praca Mac będzie zarówno przyjemnością, jak i wyzwaniem. Czy uda jej się zabrać państwa młodych w fotograficzną podróż, która będzie wspaniała, a jednocześnie będzie należała tylko i wyłącznie do nich?
Kolorystyka panny młodej, pomyślała, robiąc w pamięci notatki, kiedy myła krótkie, postrzępione rude włosy. Srebro i złoto. Elegancka, lśniąca.
Widziała już kwiaty i tort - dzisiaj czekały tylko na ostatnie poprawki - kotyliony i obrusy, stroje obsługi, czepeczki. Miała kopię repertuaru orkiestry z zaznaczonym pierwszym tańcem pary młodej, tańcem matki z synem i ojca z córką.
I tak, pomyślała, przez kilka następnych godzin jej świat będzie się obracał wokół Roda i Alison.
Wybrała strój, biżuterię i makijaż z niemal taką samą starannością, z jaką naszykowała sprzęt. Obładowana wyszła na dwór, żeby pokonać niedużą odległość, która dzieliła domek przy basenie od dużego domu.
Śnieg lśnił jak pokruszone diamenty na futrze gronostaja, powietrze było zimne i czyste jak górski lód. Mac koniecznie musiała zrobić kilka zdjęć na zewnątrz, w dziennym i wieczornym świetle. Zimowy ślub, biały ślub, śnieg pokrywający ziemię, szron lśniący na drzewach, skapujący z nagich wierzb nad stawem. I stary, wysoki i rozłożysty, fantazyjny wiktoriański dom, z łamanymi dachami, łukowatymi i okrągłymi oknami, miękki błękit na tle szarej kopuły nieba. Tarasy i szeroki portyk świętowały zimę girlandami świateł i morzem zieleni.
Mac często obserwowała budynek, idąc, jak teraz, żwirowanymi alejkami. Uwielbiała linie domu, jego krzywizny i kanty, delikatny odcień bladej żółci i kremowej bieli na miękkim, subtelnym błękicie.
Kiedy dorastała, Brown Estate był jej domem nie mniej niż własny. A w sumie bardziej, przyznała sama przed sobą, ponieważ u niej w domu rządziły chimeryczne kaprysy matki. Rodzice Parker byli ciepli, otwarci, kochający i - uznała teraz Mac - zrównoważeni. Ofiarowali jej w burzliwym dzieciństwie cichy port.
Kiedy oboje zginęli prawie siedem lat temu, nosiła żałobę po nich tak samo jak przyjaciółka.
Teraz Brown Estate był jej domem. I miejscem pracy. Życiem. I to dobrym, pod każdym względem. Co mogło być lepsze od robienia tego, co kochasz - i to razem z najlepszymi przyjaciółkami, jakie kiedykolwiek miałaś?
Weszła tylnym wejściem, powiesiła w sionce sprzęt do robienia zdjęć na zewnątrz i poszła zajrzeć do królestwa Laurek
Jej przyjaciółka i wspólniczka stała na stołku i pedantycznie układała srebrne lilie na pięciu piętrach weselnego tortu. Każdy kwiat rozkwitał na złotym liściu akantu, co razem dawało lśniący, pełen elegancji efekt.
- Pierwsza klasa, McBane.
Laurel pewnym ruchem położyła kolejną lilię. Włosy w kolorze słońca zwinęła w niedbały węzeł, który bardzo pasował do jej trójkątnej twarzy. Przy pracy mrużyła w skupieniu oczy, błękitne jak niezapominajki.
- Tak się cieszę, że zgodziła się na lilię pośrodku zamiast lukrowych figurek państwa młodych. To ona nadaje cały szyk. Poczekaj, aż ją położymy, kiedy już go przewieziemy do sali balowej.
Mac wyjęła aparat.
- To będzie dobre zdjęcie na stronę internetową. Mogę?
- Oczywiście. Przespałaś się choć trochę?
- Położyłam się dopiero o piątej, ale spałam do południa. A ty?
- Poszłam spać o wpół do trzeciej, wstałam o siódmej, żeby dokończyć tort dla pana młodego, desery i to. Cholernie się cieszę, że następny ślub mamy dopiero za dwa tygodnie. - Zerknęła przez ramię. - Nie mów Parker, że to powiedziałam.
- Jest na górze, jak przypuszczam.
- Była już tutaj dwa razy. Pewnie wszędzie była ze dwa razy. Chyba słyszałam, jak wchodziła Emma. Może obie są teraz na górze.
- Też tam idę. A ty?
- Za dziesięć minut. Przyjdę punktualnie.
- W świecie Parker punktualnie to za późno. - Mac się uśmiechnęła. - Spróbuję odwrócić jej uwagę.
- Po prostu powiedz jej, że pewnych rzeczy nie da się przyśpieszyć. I że MPM dostanie za ten tort tyle komplementów, że da nam święty spokój.
Mac wyszła, ale zajrzała jeszcze do holu przy wejściu i ogromnej bawialni, gdzie miała się odbyć ceremonia. Zauważyła, że Emmaline i jej elfy już zabrały się do pracy, zdjęły dekoracje po poprzednim ślubie i przygotowały nowe. Każda panna młoda miała swoją własną wizję, a dzisiejsza chciała mnóstwa srebrnych i złotych wstążek i girland kontrastujących z lawendowo-kremowym wystrojem sylwestra.
Kominek w bawialni był przygotowany i zostanie rozpalony przed przyjazdem gości. Przykryte białym materiałem krzesła, ozdobione srebrnymi kokardami, ustawiono w równe rzędy. Emma udekorowała już półkę nad kominkiem złotymi świecami w srebrnych świecznikach i ogromnymi bukietami ulubionych białych lilii panny młodej w wysokich, smukłych wazonach ze szkła.
Mac obeszła cały pokój, planując ujęcia, sprawdzając światło i robiąc kilka ostatnich notatek, po czym ruszyła schodami na drugie piętro.
Tak jak się spodziewała, znalazła Parker w sali konferencyjnej, otoczoną mnóstwem niezbędnych rzeczy: laptopem, palmtopem, stertą segregatorów, telefonem komórkowym i krótkofalówką ze słuchawkami. Gęste, kasztanowe włosy związała w długi ogon - prosty i lśniący - pasujący do jej kostiumu w gołębim kolorze, który doskonale wtopi się w tło i uwydatni kreację panny młodej.
Żaden szczegół nie mógł umknąć uwagi Parker.
Nie podniosła wzroku, tylko nie przerywając pracy na laptopie, zatoczyła palcem kółko w powietrzu. Znając ten sygnał, Mac podeszła do ekspresu i nalała im obu po kubku kawy. Usiadła, położyła na kolanach swoją teczkę i otworzyła notes.
Parker z uśmiechem odchyliła się na krześle i wzięła kubek do ręki.
- Drogi są przejezdne, pogoda ładna. Panna młoda już wstała, zjadła śniadanie i poszła na masaż. Pan młody był w siłowni i na basenie. Catering przyjechał na czas. Wszystkie druhny potwierdziły swoje przybycie. - Zerknęła na zegarek. - Gdzie Emma i Laurel?
- Laurel kończy tort, który jest niesamowity. Nie widziałam Emmy, ale zaczęła już dekorować bawialnię. Wygląda to ślicznie. Chcę zrobić kilka zdjęć na zewnątrz. Przed i po.
- Nie trzymaj panny młodej za długo na śniegu przed ślubem. Nie chcemy, żeby miała czerwony nos i kichała na potęgę.
- Być może będziesz musiała trzymać z dala ode mnie MPM.
- Już to zanotowałam.
Wbiegła Emma, z dietetyczną colą w jednej ręce i teczką w drugiej.
- Tink ma kaca i nie przyszedł, więc brakuje mi rąk do pracy. Załatwmy to szybko, dobrze? - Opadła na krzesło, a czarne loki zatańczyły jej na ramionach. - Apartament panny młodej i bawialnia są gotowe. Foyer i schody już prawie. Bukiety, kwiaty do sukni i butonierek sprawdzone. Zaczęliśmy główny hol i salę balową. Muszę tam wracać.
- Dziewczynka z kwiatami?
- Zapachowe kule z białymi różami, srebrno-złota wstążka. Wianek - róże i biała kaszka - czeka na fryzjerkę. Jest przecudny. Mac, chciałabym, żebyś zrobiła kilka zdjęć bukietów, jeśli zdążysz. Jeśli nie, sama zrobię.
- Już idę.
- Dzięki. MPM...
- Ja się nią zajmę - powiedziała Parker.
-Muszę... - Emma urwała, bo do pokoju weszła Laurel.
- Nie spóźniłam się - ogłosiła.
- Nie ma Tinka - poinformowała ją Parker. - Emmie brakuje ludzi.
- Ja od początku zajmuję się panną młodą - zaczęła Mac - a jak przyjedzie pan młody, przerzucam się na niego. Zdjęcia z ukrycia podczas ubierania, pozowanie, jeśli nadarzy się okazja. Oficjalne portrety w domu i na zewnątrz. Zaraz zrobię zdjęcia tortu i dekoracji, ustawię sprzęt. Wszystkie indywidualne zdjęcia rodziny i orszaku weselnego przed ceremonią. Po ślubie będę potrzebowała tylko około czterdziestu pięciu minut na zdjęcia całej rodziny, orszaku i pary młodej.
- Tak jest.
Zawibrował telefon Parker, która spojrzała na wyświetlacz.
- MPM. Znowu. Czwarty telefon od rana.
- Miłej zabawy - powiedziała Mac i uciekła.
Przejrzała pokój po pokoju, starając się nie wchodzić w drogę Emmie i jej drużynie uwijającej się wszędzie z kwiatami, wstążkami i woalami. Zrobiła zdjęcia tortu Laurel i bukietów Emmy, aranżując w głowie wieczorne ujęcia.
To były określone, następujące po sobie czynności. Wiedziała, że jeśli zacznie działać automatycznie, będzie przegapiała dobre ujęcia, nie szukając nowych okazji ani pomysłów. I za każdym razem, gdy czuła, że w jej pracę wkrada się rutyna, myślała o błękitnym motylu siedzącym na mleczu.
W powietrzu unosił się zapach róż i lilii, rozbrzmiewały głosy i kroki. Promienie słońca wpadały przez wysokie okna lśniącymi strzałami i mieniły się na złotych i srebrnych wstążkach.
- Krótkofalówka, Mac! - Parker zbiegła z głównych schodów. - Nadjeżdża oblubienica!
Popędziła dalej na spotkanie panny młodej, a Mac pognała na górę. Nie przejmując się zimnem, wychyliła się maksymalnie z tarasu na froncie domu, gdzie miała najlepszy widok na białą limuzynę sunącą po podjeździe. Auto stanęło, a Mac sprawdziła aparat i czekała.
Pierwsza druhna, potem matka panny młodej.
- Przesuńcie się, przesuńcie, tylko trochę - mruczała.
Wysiadła Alison ubrana w dżinsy, futrzane kozaki, zniszczoną zamszową kurtkę i jaskrawoczerwony szalik. Mac zmieniła ogniskową.
- Hej! Alison!
Panna młoda spojrzała w górę. Zaskoczenie zmieniło się w rozbawienie i ku radości Mac Alison podniosła ramiona, odchyliła głowę do tyłu i zaczęła się śmiać.
I oto, pomyślała Mac, robiąc zdjęcie, jesteśmy na początku podróży.
W ciągu dziesięciu minut apartament panny młodej - niegdyś sypialnia Parker - wypełniło radosne podniecenie. Dwie fryzjerki dwoiły się i troiły, zakręcając, prostując i układając włosy oblubienicy, podczas gdy dwie inne dziewczyny żonglowały kolorami i słoiczkami.
Tak skończenie kobiece, myślała Mac, bezszelestnie poruszając się po pokoju, te zapachy, ruchy, dźwięki. Skupiła uwagę na pannie młodej - na szczęście dzisiejsza oblubienica nie należała do tych nerwowych. Alison była pewna siebie, rozpromieniona i cały czas trajkotała jak katarynka.
Jednak MPM to zupełnie inna para kaloszy.
- Przecież masz takie piękne włosy! Nie sądzisz, że powinnaś zostawić je rozpuszczone? Przynajmniej część. Może...
- Upięte lepiej pasują do welonu. Odpręż się, mamo.
- Tu jest zbyt ciepło. Myślę, że jest tu za ciepło. I Mandy powinna się zdrzemnąć. Wszystko zepsuje, po prostu to wiem.
- Nic jej nie będzie. - Alison spojrzała na dziewczynkę od kwiatów.
- Naprawdę myślę...
- Drogie panie! - Parker wtoczyła wózek z szampanem i piękną paterą pełną owoców i serów. - Panowie są już w drodze. Alison, masz cudowną fryzurę. Wyglądasz jak królowa. - Nalała szampana do wąskiego kieliszka i podała pannie młodej.
- Naprawdę nie sądzę, że powinna pić przed uroczystością. Prawie nic dzisiaj nie jadła i...
- Och, pani McFearson, tak się cieszę, że jest pani gotowa. Wygląda pani wspaniale. Czy mogłabym porwać panią na kilka minut? Marzę, żeby zerknęła pani na bawialnię. Chcemy, żeby wszystko wyglądało perfekcyjnie, prawda? Zwrócę ją na czas. - Parker wcisnęła kieliszek szampana w dłoń MPM i delikatnie wyprowadziła ją z pokoju.
- O kurczę - powiedziała Alison i roześmiała się.
Przez następną godzinę Mac kursowała między apartamentami państwa młodych. Między perfumami i tiulem a spinkami do mankietów i szarfami. Wróciła do królestwa panny młodej i krążyła wokół rozemocjonowanych kobiet, które ubierały się, pomagając sobie nawzajem. I dostrzegła Alison samą, jak stała przed swoją suknią ślubną.
W tym obrazie jest wszystko, pomyślała Mac, ustawiając ostrość. Zdumienie, radość - z maleńkim ziarenkiem żalu. Zrobiła zdjęcie, kiedy oblubienica wyciągnęła rękę, żeby przesunąć palcami po błyszczącym gorsecie.
Rozstrzygający moment, kiedy wszystko, co czuła młoda kobieta, malowało się na jej twarzy, Mac to wiedziała.
Chwila przeminęła i Alison spojrzała przez ramię.
- Nie spodziewałam się tego uczucia. Jestem taka szczęśliwa. Tak bardzo kocham Roda i jestem w pełni gotowa, żeby za niego wyjść. Ale czuję ten malutki ucisk, o tutaj. - Dotknęła palcami miejsca nad sercem. - To nie nerwy.
- Smutek. Małe ziarnko. Dziś dobiega końca jeden z etapów twojego życia. Masz prawo być smutna przy pożegnaniu. Wiem, czego ci potrzeba. Poczekaj chwilę.
Chwilę później Mac przyprowadziła babcię Alison. I znowu odstąpiła krok do tyłu.
Młodość i starość, pomyślała. Początek i koniec, więzy krwi i niezmienność. I miłość.
Zrobiła zdjęcie ich uścisku, ale to nie było to. Sfotografowała błysk łez, ale wciąż nie o to chodziło. Wtedy Alison oparła czoło o czoło babci, i mimo że usta młodej kobiety wygięły się w uśmiechu, po policzku spłynęła samotna, pojedyncza łza, podczas gdy suknia lśniła i mieniła się w tle.
Idealnie. Błękitny motyl.
Zrobiła zdjęcia rytuału ubierania panny młodej i pozowane portrety przy wspaniałym, naturalnym świetle. Tak jak się spodziewała, Alison nie miała nic przeciwko fotografiom na zimnym tarasie.
Mac zignorowała rozbrzmiewający w słuchawkach głos Parker i pobiegła do apartamentu pana młodego, żeby powtórzyć to samo ujęcie z Rodem.
Kiedy wracała szybkim krokiem do panny młodej, minęła w korytarzu Parker.
Kiedy Emma ustawiała druhny, Mac zajęła swoje miejsce na dole schodów.
Dziewczynka od kwiatów najwidoczniej świetnie radziła sobie bez drzemki, uznała Mac, kiedy mała niemal spłynęła tanecznym krokiem ze schodów. Na znak Laurel stanęła jak karny żołnierz, po czym przeszła godnym krokiem w swojej sukience elfa przez foyer, do ogromnego salonu i przejściem pomiędzy krzesłami.
Za nią ruszyły druhny lśniące srebrem i na końcu pierwsza druhna w zlocie.
Mac przykucnęła i wycelowała obiektyw w pannę młodą, która stanęła pod rękę z ojcem u szczytu schodów. Rozbrzmiały pierwsze takty melodii dla panny młodej, a ojciec uniósł dłoń córki do ust, a potem do policzka.
Nawet naciskając migawkę, Mac poczuła, że pieką ją oczy.
Gdzie jest teraz jej ojciec?, pomyślała. Na Jamajce? W Szwajcarii? W Kairze?
Odepchnęła te myśli, a także ból, który przyniosły, i zajęła się swoją pracą.
W blasku świec ustawionych przez Emmę utrwalała radość i łzy. Wspomnienia. A sama pozostawała niewidoczna i na boku.
Mac pracowała w nocy, ponieważ dni miała wypełnione spotkaniami. Poza tym lubiła pracować w nocy - sama, w swojej przestrzeni, we własnym tempie. Poranki były przeznaczone na kawę, to pierwsze mocne, pobudzające krew uderzenie, a dni dla klientów, na sesje zdjęciowe i spotkania.
Nocą, sama w studiu, mogła skoncentrować się w pełni na obrazach, wybierać, poprawiać, ulepszać. Pomimo że prawie wyłącznie używała aparatów cyfrowych, przy ostatecznej obróbce wciąż myślała, jakby była w ciemni. Wydobywała barwy, podświetlała, przyciemniała; usuwała skazy, żeby stworzyć podstawę idealnego zdjęcia. Wtedy mogła cyzelować konkretne miejsca, dodawać intensywności czy kontrastu. Tworzyła fotografię krok po kroku, wyostrzając łub łagodząc poszczególne elementy, w zależności od nastroju chwili, którą chciała utrwalić, aż sama czuła to, co - jak miała nadzieję - poczują jej klienci.
Potem, jak prawie każdego ranka, siadała przed komputerem, żeby obejrzeć miniatury i sprawdzić, czyjej poranne „ja” zgadzało się z nocnym.
W absolutnej ciszy pochylała się nad komputerem, ubrana we flanelową piżamę i grube skarpety, z rudymi włosami przypominającymi ptasie gniazdo. Podczas ceremonii na ogół otaczali ją ludzie, słyszała ich rozmowy, czuła emocje. Blokowała je lub korzystała z nich, szukając odpowiedniego kąta, tonacji, chwili.
Jednak tutaj zostawała sam na sam z obrazami, które mogła doprowadzić do perfekcji. Piła kawę, jadła jabłko w ramach zadośćuczynienia za wczorajsze markizy i studiowała setki scen, które uwieczniła poprzedniego dnia, tuziny zdjęć dopracowanych w nocy.
Jej poranne „ja” pogratulowało nocnemu dobrej roboty. Miała jeszcze trochę do poprawienia, a kiedy już wytypuje zdjęcia najlepsze z najlepszych, przejrzy je jeszcze raz, zanim umówi się na spotkanie z nowożeńcami, żeby pokazać im slajdy, aby sami dokonali wyboru.
Jednak to już nie dzisiaj. Na wypadek gdyby zawiodła ją pamięć, Mac sprawdziła kalendarz, zanim poszła na górę, żeby wziąć prysznic i ubrać się na pierwsze spotkanie.
Na sesję w studiu wystarczyłyby dżinsy i sweter, ale potem musiałaby się przebrać przed popołudniowym spotkaniem w głównym domu. Kodeks „Przysiąg” wymagał oficjalnego stroju podczas konsultacji z klientami.
Mac znalazła w szafie czarne spodnie i koszulę. Po zdjęciach narzuci czarną marynarkę i nie złamie dress code’u. Poszperała w kasetce z biżuterią, aż znalazła to, co odpowiadało jej dzisiejszemu nastrojowi, dwoma ruchami nałożyła trochę makijażu i uznała, że jest gotowa.
Zdaniem Mac studio wymagało więcej uwagi niż fotograf.
Elizabeth i Charles, pomyślała, zabierając się do ustawiania sprzętu. Portret zaręczynowy. Podczas konsultacji byli zdecydowani. Oficjalni, konkretni i szczerzy.
Zastanawiała się wtedy, dlaczego nie poprosili kogoś z przyjaciół z aparatem cyfrowym. Przypomniała sobie teraz, że niemal wypowiedziała te słowa na głos - zanim Parker odczytała jej myśli i posiała przyjaciółce ostrzegawcze spojrzenie.
- Nasz klient nasz pan - upomniała siebie Mac, szykując dekoracje. - Chcą mieć nudne zdjęcia, to je dostaną.
Przetoczyła reflektory, ustawiła dyfuzor - nudne mogło być przynajmniej ładne. Przyniosła statyw, głównie dlatego, że klienci tego oczekiwali. Kiedy już wybrała obiektywy, sprawdziła światło i udrapowała materiał na stoiku, jej klienci zapukali do drzwi.
- W samą porę. - Mac szybko zamknęła za nimi drzwi, żeby powstrzymać podmuch lodowatego wiatru. - Okropna pogoda. Pozwólcie, że powieszę wasze płaszcze.
Wyglądali idealnie, uznała, Barbie i Ken z wyższych sfer. Chłodna blondynka z nienaganną fryzurą i przystojny, wypolerowany i odprasowany bohater.
Jakaś część Mac pragnęła ich rozczochrać, tylko troszeczkę, żeby stali się bardziej ludzcy.
- Napijecie się kawy?
- Och, nie, ale dziękujemy. - Elizabeth uśmiechnęła się po królewsku. - Naprawdę chcielibyśmy jak najprędzej przejść do rzeczy, mamy dziś bardzo napięty plan. - Mac zaczęła zbierać sprzęt do robienia zdjęć w plenerze, a Elizabeth rozglądała się po studiu. - To był kiedyś domek przy basenie?
-Tak.
-To... interesujące. Chyba spodziewałam się czegoś bardziej wyszukanego. No cóż. - Zaczęła oglądać oprawione fotografie, które wisiały na ścianie. - Ślub kuzynki Charlesa, który odbywał się tu w październiku, był cudowny. Wychwalała ciebie i twoje wspólniczki pod niebiosa. Prawda, Charles?
- Tak. Dlatego zdecydowaliśmy się na waszą firmę.
- Przez kilka następnych miesięcy osoby odpowiedzialne za planowanie ślubu i ja będziemy ściśle ze sobą współpracować. Czy jest tu jakieś miejsce, w którym mogłabym się odświeżyć? - powiedziała Elizabeth.
- Oczywiście. - Mac zaprowadziła ją do toalety, zastanawiając się, co tu było do odświeżania.
- A zatem, Charles - w myślach poluzowała idealny węzeł windsorski na jego krawacie - gdzie się dziś wybieracie?
- Mamy spotkanie z twoimi wspólniczkami i jedziemy do urzędu stanu cywilnego. Potem Elizabeth wybiera się do dwóch projektantek sukni ślubnych, zarekomendowanych przez twoje koleżanki.
- Ekscytujące. - Wyglądasz na tak przejętego, jakbyś się wybierał na kontrolę do dentysty, pomyślała.
- Trzeba zadbać o mnóstwo szczegółów. Pewnie ty jesteś do tego przyzwyczajona.
- Każdy ślub jest dla mnie tym najważniejszym. Czy mógłbyś stanąć tam, za stołkiem? Sprawdzę światło i obiektywy, zanim Elizabeth będzie gotowa.
Charles stanął posłusznie na wyznaczonym miejscu, sztywny, jakby kij połknął.
- Zrelaksuj się - poradziła Mac. - To pójdzie szybciej i łatwiej, niż się spodziewasz, i pewnie będziecie się nieźle bawić. Jaką muzykę lubisz?
- Muzykę?
- Tak, puśćmy jakąś muzykę. - Mac podeszła do odtwarzacza CD, wybrała płytę. - Ballady Natalie Cole. Klasyczne, romantyczne. Może być?
- Oczywiście. W porządku.
Mac zauważyła, że zerknął na zegarek, kiedy podeszła, żeby na niby poprawić aparat.
- Wybraliście już miejsce na miesiąc miodowy?
- Zastanawiamy się nad Paryżem.
- Mówicie po francusku?
Charles po raz pierwszy uśmiechnął się swobodnie.
- Ani słowa.
- Cóż, to dopiero przygoda - powiedziała Mac, kiedy wróciła Elizabeth, wyglądając równie perfekcyjnie jak przed wejściem do łazienki.
Miała na sobie przepięknie skrojony kostium, prawdopodobnie od Armaniego. Kolor indygo podkreślał jej urodę i Mac uznała, że Elizabeth wybrała szare odcienie dla Charlesa jako wykończenie.
- Myślę, że zaczniemy od takiego ustawienia, kiedy ty siedzisz, Elizabeth, a Charles stoi za tobą. Odrobinę w lewo, Charles. Elizabeth, gdybyś mogła leciutko pochylić się w stronę okna. Oprzyj się o Charlesa, rozluźnij ciało. Charles, połóż dłoń na jej lewym ramieniu. Elizabeth, przy-kryj jego dłoń swoją, pokaż ten cudowny pierścionek zaręczynowy.
Zrobiła kilka zdjęć tylko po to, żeby przejść przez pierwszy etap zamrożonych uśmiechów.
Pochyl głowę.
Przenieś ciężar ciała na lewą nogę.
Wyprostuj ramiona.
Nieśmiały, uznała Mac. On jest nieśmiały, nie tylko wobec aparatu, ale i ludzi. A ona ma nad sobą absolutną kontrolę. Jest wręcz przerażona, że może nie wyglądać idealnie.
Mac próbowała ich rozluźnić, pytając, jak się poznali i zaręczyli - pomimo że zadawała te same pytania przy pierwszym spotkaniu. I usłyszała teraz dokładnie te same odpowiedzi.
Nawet nie drasnęła ich skorup.
Mogłaby skończyć i dać im dokładnie to, czego chcieli. Ale wiedziała, że nie to było im potrzebne.
Odsunęła się od aparatu. Wtedy oboje się rozluźnili, Elizabeth uniosła twarz i uśmiechnęła się do Charlesa, a on puścił do niej oko.
Dobrze, dobrze, pomyślała Mac. Są tam jednak jacyś ludzie.
Zabiorę to. - Przestawiła stołek i zdjęła aparat ze statywu. - Może uścisk? Nie ze mną. Przytulcie się do siebie.
-Ja nie...
- Przytulanie jest legalne w Connecticut, nawet jeżeli nie jesteście zaręczeni. Zrobimy mały eksperyment i za dwie minuty was wypuszczam. - Mac złapała światłomierz, sprawdziła, poprawiła.
- Elizabeth, przytul prawy policzek do jego piersi, ale zwróć twarz lekko w moją stronę - poprosiła. - Charles, pochyl głowę, ale podbródek unieś ku mnie. Weź głęboki oddech, a potem po prostu wypuść powietrze. Trzymasz w ramionach kobietę, którą kochasz, prawda? Rozkoszuj się tym. Patrzcie na mnie, prosto na mnie i pomyślcie, co czuliście, kiedy pocałowaliście się po raz pierwszy.
Jest!
Uśmiechnęli się szybko, spontanicznie. Ona miękko, nawet trochę figlarnie, on z rozkoszą.
- Jeszcze jedno, tylko jedno takie samo. - Mac zrobiła trzy zdjęcia, zanim znowu zesztywnieli. - Zrobione. Pokażę wam kilka próbek do akceptacji za...
- Czy możemy zobaczyć je teraz? To cyfrowy aparat, prawda? - naciskała Elizabeth. - Chciałabym tylko zerknąć.
- Oczywiście.
Mac podeszła z aparatem do komputera, podłączyła.
- Są zupełnie surowe, ale zorientujecie się w klimacie.
- Tak. - Elizabeth patrzyła ze zmarszczonymi brwiami na slajdy przesuwające się wolno po monitorze. - Tak, są ładne. To... to jest to.
Mac zatrzymała się na jednym z oficjalnych portretów.
-To?
- O czymś takim właśnie myślałam. Jest bardzo dobre. Oboje dobrze wyglądamy i podoba mi się ujęcie. Myślę, że wybierzemy tę fotografię.
- Zaznaczę ją. Równie dobrze możecie zobaczyć resztę, żeby nabrać pewności. - Mac kontynuowała pokaz.
Potrwało to chwilę, ale w końcu Elizabeth się roześmiała.
Mac odesłała ich do Parker, uznając, że przyjaciółka ma wobec niej dług. Posyłała jej klientów, którzy - przynajmniej w tej chwili - byli bardziej otwarci na nowe pomysły i sugestie, niż kiedy tutaj przyszli.
Usiadła przy biurku, żeby skompletować pakiety fotografii. Jeden zestaw próbnych, jeden już wybranych, wszystkie w albumach. Dla państwa młodych, matek, dodatkowe zdjęcia na specjalne życzenie członków rodzin i gości.
Kiedy pochowała wszystko do pudełek, uznała, że ma akurat tyle czasu, aby zjeść wczorajszą sałatkę z makaronem, zanim pójdzie ze zdjęciami do dużego domu.
Przełknęła kilka kęsów, stojąc nad zlewem. Baśniowa kraina lodu, pomyślała, patrząc przez okno. Nieruchoma i idealna. Wzięła szklankę dietetycznej coli i upiła łyk.
Kardynał uderzył prosto w szybę; brzęk i błysk czerwieni. Mac podskoczyła, rozlewając colę na cały przód koszuli.
Patrzyła, jak ptak odlatuje, a serce drżało jej w gardle. Spojrzała w dół, na koszulę.
- Cholera.
Zdjęła ją i rzuciła na stertę rzeczy do prania w spiżarni. Mając na sobie tylko stanik i czarne spodnie, wytarła z blatu rozlaną colę, po czym zirytowana złapała dzwoniącą komórkę. Na wyświetlaczu widniało imię Parker, więc odebrała znękanym:
- No co?
- Przyszła Patty Baker po swoje albumy.
- Trudno, jest dwadzieścia minut przed czasem. Przyjdę, razem z jej albumami, punktualnie. Zajmij ją czymś - dodała, idąc do studia. - I nie zawracaj mi głowy. - Rozłączyła się i odwróciła.
Zobaczyła mężczyznę, który stał na środku jej pracowni.
Oczy niemal wyszły mu z orbit, twarz się zaczerwieniła. Ze zduszonym „o mój Boże” odwrócił się na pięcie i z całej siły wyrżnął głową we framugę.
- Jezu! Nic panu nie jest? - Mac rzuciła telefon na stół i podbiegła do chwiejącego się mężczyzny.
- Nie, w porządku. Przepraszam.
- Krew! Kurczę, naprawdę nieźle wyrżnąłeś. Może powinieneś usiąść.
- Może. - Z zamglonym i lekko nieprzytomnym wzrokiem osunął się po ścianie na podłogę.
Mac przykucnęła i odgarnęła mu z czoła ciemnobrązowe włosy, zasłaniające krwawiące zadrapanie, wokół którego już zaczynał formować się imponujący guz.
- Dobrze, skóra nie jest głęboko rozcięta. Unikniesz szycia. Rany, zabrzmiało, jakbyś walnął w drzwi młotkiem. Może lód, a potem...
- Przepraszam? Nie jestem pewny, czy zdajesz sobie sprawę... Zastanawiałem się tylko, czy nie powinnaś...
Mac zobaczyła, że on patrzy w dół, i podążyła spojrzeniem za jego wzrokiem. Okazało się, że kiedy ona oceniała stan obrażeń nieznajomego, jej ledwo zakryty biust znajdował się niemal na jego twarzy.
- Ooch. Zapomniałam. Siedź tu. Nie ruszaj się. - Zerwała się na równe nogi i uciekła.
Nie był pewien, czy potrafiłby się ruszyć. Zdezorientowany i osłupiały, siedział wsparty o ścianę tam, gdzie się osunął. Pomimo kreskówkowych ptaszków kołujących mu wokół głowy musiał przyznać, że to był bardzo ładny biust. Nic nie mógł poradzić, że to zauważył.
Jednak zupełnie nie miał pojęcia, co powinien powiedzieć lub zrobić w tej sytuacji. Dlatego siedzenie na miejscu, tak jak mu poleciła, wydawało się najlepszym wyjściem.
Kiedy wróciła z torebką z lodem, miała na sobie koszulę. Pewnie nie powinien był czuć ukłucia rozczarowania. Znowu ukucnęła i zauważył - teraz, kiedy już jej biust nie wypełniał mu wizji - bardzo długie nogi.
- Proszę, spróbuj tego. - Włożyła mu torebkę w rękę, przyłożyła do pulsującego czoła i przykucnęła na piętach jak łapacz na boisku. Jej oczy miały pełen magii kolor zielonego morza.
- Kim jesteś? - zapytała.
- Słucham?
- Hmm. Ile palców widzisz? - Uniosła dwa.
- Dwanaście.
Uśmiechnęła się, ukazując małe dołeczki w policzkach, a jego serce wykonało w piersi mały taniec.
- Nieprawda. Spróbujmy inaczej. Co robisz w moim studiu - a raczej co robiłeś, zanim zacząłeś się gapić na mój biust?
- Ach. Byłem umówiony. A raczej Sherry była. Sherry Maguire. - Zobaczył, że jej uśmiech lekko przygasł, a dołeczki zniknęły.
- No dobrze, źle trafiłeś. Masz spotkanie w głównym domu. Ja jestem Mackensie Elliot, oprawa fotograficzna przedsięwzięcia.
- Wiem. To znaczy, wiem, kim jesteś. Sherry nie powiedziała dokładnie, jak zwykle, dokąd mam iść.
- Ani na którą godzinę, bo spotkanie masz dopiero o drugiej.
- Powiedziała, że chyba pierwsza trzydzieści, co oznaczało, że dotarłaby tu na drugą. Powinienem był działać według czasu Sherry albo sam potwierdzić godzinę przez telefon. Przepraszam.
- Żaden problem. - Przekrzywiła głowę. Jego oczy - bardzo ładne oczy - znowu stały się przejrzyste. - Skąd mnie znasz?
- Och, chodziłem do szkoły z Delaneyem, Delaneyem Brownem, i z Parker. To znaczy Parker była o kilka lat młodsza. I ty też chodziłaś kilka klas niżej. Przez chwilę.
Mac zmieniła pozycję, żeby lepiej mu się przyjrzeć. Gęste, rozczochrane brązowe włosy, które stanowczo potrzebowały fryzjera. Jasne, spokojne, błękitne oczy otoczone zasłoną rzęs. Prosty nos, wyraźnie zarysowane usta, szczupła twarz.
Miała dobrą pamięć do twarzy. Dlaczego tej nie pamiętała?
- Wydaje mi się, że znałam większość przyjaciół Dela.
- Och, nie obracaliśmy się w tych samych kręgach. Ale udzielałem mu kiedyś korepetycji, kiedy uczyliśmy się „Henryka V”.
Mac zaskoczyła.
- Carter - powiedziała, celując w niego palcem. - Carter Maguire. Chyba nie żenisz się z własną siostrą?
- Słucham? Nie! Przyszedłem w zastępstwie, za Nicka. Sherry nie chciała iść na konsultację sama, a on nie mógł się wyrwać. Ja tylko... Właściwie nie wiem, co tutaj, do diabla, robię.
- Jesteś dobrym bratem. - Poklepała go po kolanie. - Myślisz, że dasz radę wstać?
-Tak.
Mac podniosła się i wyciągnęła rękę, żeby mu pomóc. Jego serce znów zatrzepotało, kiedy ich dłonie się spotkały. A gdy stanął na nogi, puls w głowie wtórował mu do rytmu.
- Uuuch - powiedział.
- Nie wątpię. Chcesz aspirynę?
- Tak, błagam.
- Przyniosę ci, a ty usiądź na czymś innym niż podłoga.
Poszła do kuchni, a Carter chciał podejść do krzesła, ale jego wzrok przyciągnęły fotografie wiszące na ścianach. Zauważył, że niektóre pochodziły z magazynów, i uznał, że pewnie Mac jest ich autorką. Piękne panny młode, wytworne, seksowne, roześmiane. Jedne zdjęcia były kolorowe, inne nastrojowo czarno-białe, a jeszcze inne zrobione za pomocą tego dziwnego i przyciągającego oko triku komputerowego, z jednym punktem intensywnego koloru na tle czerni i bieli.
Odwrócił się, słysząc kroki Mac, i przyszło mu do głowy, że właśnie takie są jej włosy - intensywna plama koloru.
- Robisz jeszcze coś innego, w fotografii?
- Tak. - Podała mu trzy tabletki i szklankę wody. - Ale panny młode są najważniejszym elementem ślubnego biznesu.
- Są cudowne - oryginalne i indywidualne. Jednak to jest najlepsze. - Pokazał na zdjęcie trzech dziewczynek i błękitnego motyla na kwiecie mleczu.
- Dlaczego?
- Bo jest magiczne.
Patrzyła na niego przez tak długi czas, że wydawał się wiecznością.
- Masz absolutną rację. No dobrze, Carterze Maguire, wezmę kurtkę i ruszamy na konsultacje.
Wyjęła mu z ręki torebkę z topniejącym lodem.
- Znajdziemy ci nową w głównym domu.
Słodki, pomyślała, idąc po kurtkę i szalik. Bardzo, bardzo słodki. Czy już w szkole zauważyła, że był słodki? Może późno rozkwitł. Ale za to jak. Wystarczająco, żeby od razu poczuła ukłucie żalu na myśl, że to on ma być panem młodym.
Jednak BPM - Brat Panny Młodej - to zupełnie inna sprawa.
O ile, oczywiście, byłby zainteresowany.
Włożyła kurtkę, owinęła się szalikiem - po czym, na wspomnienie powiewu lodowatego wiatru, wzięta czapkę. Kiedy wróciła, Carter jak grzeczny chłopiec wstawiał swoją szklankę do zlewu.
Mac podała mu ogromną torbę z albumami.
- Proszę. Możesz to zanieść, jest ciężka.
- To prawda.
- Ja wezmę to. - Podniosła drugą dużą i następną mniejszą torbę. - Muszę zanieść jednej pannie młodej gotowe albumy, a drugiej próbki.
- Chciałbym cię przeprosić, że tak tu wtargnąłem. Pukałem, ale nikt nie odpowiadał. Usłyszałem muzykę, więc po prostu wszedłem i...
- Reszta jest historią.
- Tak. Nie wyłączysz muzyki?
- Masz rację. Przestałam ją słyszeć. - Wzięła pilota, wyłączyła odtwarzacz i rzuciła pilota na stół. Zanim zdążyła złapać za klamkę, Carter wysunął się do przodu i otworzył jej drzwi.
- Nadal mieszkasz w Greenwich? - zapytała, czując, jak mróz zapiera jej dech w piersiach.
- Właściwie znowu. Przez chwilę mieszkałem w New Haven.
- Yale?
- Tak. Pracowałem tam po studiach i uczyłem przez kilka lat.
- W Yale.
-Tak.
Popatrzyła na niego zmrużonymi oczami.
- Serio?
- No cóż, tak. Ludziom zdarza się uczyć w Yale. To wysoce zalecane, wziąwszy pod uwagę poziom studentów.
- Więc jesteś kimś w rodzaju profesora.
- Tak, jestem kimś w rodzaju profesora, tylko teraz uczę tutaj. W Akademii Winterfield.
- Wróciłeś, żeby uczyć w swojej alma mater. To mile.
- Tęskniłem za domem. Poza tym uczenie nastolatków jest interesujące.
Mac pomyślała, że to musi raczej przypominać walkę z wiatrakami, która w sumie też mogła być interesująca.
- Czego uczysz?
- Literatury angielskiej. Kreatywnego pisania.
- „Henryka V”.
- No właśnie. Pani Brown zaprosiła mnie tu kilka razy, kiedy uczyłem Dęła. Było mi bardzo przykro, gdy usłyszałem o wypadku jego rodziców. Ona była niesamowicie sympatyczną kobietą.
- Najlepszą na świecie. Możemy wejść tędy. Jest za zimno, żeby obchodzić cały dom dookoła.
Poprowadziła go przez sień do ciepłego holu.
- Możesz zostawić tu kurtkę. I tak jesteś przed czasem, zdążysz napić się kawy. - Mówiąc bez przerwy, zrzuciła kurtkę, szalik i czapkę. - Nie mamy dziś żadnego wesela, więc kuchnia powinna być wolna.
Wzięła torby, a Carter starannie powiesił płaszcz. Mac tylko rzuciła swoje rzeczy w kierunku wieszaka. Wydawała się wibrować ruchem, pomimo że stała, kiedy on zarzucał na ramię ciężką torbę.
- Znajdziemy ci miejsce, żebyś mógł... - Urwała na widok idącej w stronę kuchni Emmy.
- Jesteś wreszcie. Parker już miała... Carter?
- Cześć, Emmaline, co u ciebie słychać?
-Wszystko w porządku. Dobrze. Jak ty... Sherry. Nie wiedziałam, że masz przyjść z Sherry.
- On też nie wiedział. Wszystko ci wyjaśni. Daj mu kawy, dobrze? I trochę lodu na głowę! Muszę to zanieść pannie młodej.
Zabrała od Cartera ciężką torbę i zniknęła.
Emma wydęła wargi, oglądając ranę na jego czole.
- Uch. Co zrobiłeś?
- Wszedłem w ścianę. Możesz darować sobie lód, już mi lepiej.
- No dobrze, chodź, napijesz się kawy. Właśnie miałam zaparzyć świeżą na konsultację.
Poszła przodem, po czym wskazała Carterowi wysoki stołek przy długim blacie w kolorze miodu.
- Przyszedłeś, żeby wspierać moralnie państwa młodych?
- Jestem w zastępstwie pana młodego. Coś mu wypadło.
Emma skinęła głową, wyjmując filiżankę i spodek.
- Tak to bywa z lekarzami. Ale z ciebie odważny brat.
- Powiedziałem „nie” na kilka sposobów, ale żaden nie zadziałał. Dzięki - dodał, kiedy Emma nalała mu kawy.
- Rozluźnij się. Będziesz musiał tylko tam siedzieć i jeść ciastka.
Carter wlał śmietankę do kawy.
- Czy mogę dostać to na piśmie?
Roześmiała się i zaczęła układać ciastka na talerzu.
- Zaufaj mi. Poza tym dostaniesz mnóstwo punktów w kategorii brata roku. Jak się czują twoi rodzice?
- Dobrze. W zeszłym tygodniu widziałem w księgarni twoją mamę.
- Uwielbia tę pracę. - Emma podała mu ciastko. - Mac pewnie już skończyła spotkanie. Zaniosę ten talerz i wrócę po ciebie.
- Rozumiem, że gdybym ukrył się tutaj, straciłbym tytuł brata roku?
- Definitywnie. Zaraz wrócę.
Carter znał Emmę od dziecka, przez Sherry. Ich rodziców łączyła długoletnia przyjaźń. To było zdumiewające i strasznie dziwne, że teraz Emma będzie układała ślubny bukiet dla jego młodszej siostry. W ogóle to dziwne, że jego młodsza siostra potrzebuje bukietu na ślub.
Czuł się niemal tak zdezorientowany, jak wtedy, gdy wpadł na tę głupią ścianę.
Dotknął palcem czoła i skrzywił się. Nie chodziło nawet o ból, ale teraz każdy będzie go pytał, co się stało. Ciągle od nowa będzie musiał się tłumaczyć z własnej niezdarności - i za każdym razem będzie miał przed oczami obraz Mackensie Elliot w mikroskopijnym staniku i czarnych spodniach zapiętych nisko na biodrach.
Zjadł ciastko, próbując zdecydować, czy to plus czy minus całej tej sprawy.
Emma wróciła i wzięła jeszcze jedną tacę.
- W sumie możesz już się ujawnić. Pewnie Sherry będzie tu lada chwila.
- Ponieważ już jest spóźniona dziesięć minut. - Wziął od niej tacę. - Moja siostra funkcjonuje według własnego czasu.
Dom był prawie taki sam, jak go zapamiętał. Ściany miały jednak kolor miękkiego, przydymionego złota, a kiedyś były w eleganckim odcieniu jasnej zieleni. Lecz szerokie, ozdobne schody były równie lśniące, pokoje tak samo przestronne, meble wypolerowane na wysoki połysk.
Dzieła sztuki i antyki, kwiaty w starych, przepięknych kryształach dawały świadectwo zamożności i klasy. Pomimo to, tak jak pamiętał, nie czuło się tu atmosfery rezydencji, tylko domu.
W powietrzu unosił się kobiecy zapach kwiatów i cytrusów.
Kobiety siedziały razem w przestronnej bawialni z kasetonami na sufitach, tworząc przytulny krąg, w wielkim kominku trzaskał wesoło ogień, a promienie zimowego słońca wpadały przez trzy łukowate okna. Carter, jako jedyny syn, obdarzony dwiema siostrami, był przyzwyczajony do przewagi liczebnej kobiet.
Doszedł do wniosku, że może przetrwa następną godzinę.
Parker zerwała się z fotela, elegancka i cała w uśmiechach. Podeszła do niego z wyciągniętą dłonią.
- Carter! Dawno cię nie widziałam.
Pocałowała go w policzek i wciąż trzymając za rękę, poprowadziła do kominka.
- Pamiętasz Laurel?
-Ach...
- Wszyscy byliśmy wtedy dzieciakami. - Gładko i sprawnie usadowiła go w fotelu. - Mac wspomniała, że wróciłeś, żeby uczyć w Winterfield. Dziwnie było wrócić tam w roli nauczyciela?
- Na początku tak. Czekałem, aż ktoś zada pracę domową, aż przypominałem sobie, że przecież ja muszę to zrobić. Przepraszam za Sherry. Ona działa według własnego zegarka, który zwykle się późni. Mogę zadzwonić...
Przerwał mu dzwonek do drzwi, na którego dźwięk Carter poczuł ogromną ulgę.
- Otworzę. - Emma wstała i wyszła.
- Jak twoja głowa? - zapytała rozparta na fotelu Mac, obejmując obiema dłońmi kubek kawy.
- W porządku. Nic mi nie jest.
- A co się stało? - chciała wiedzieć Parker.
- Och, po prostu się uderzyłem. Ciągle zdarza mi się coś takiego.
- Doprawdy? - Mac uśmiechnęła się krzywo do kubka.
- Przepraszam! Przepraszam! - Sherry wpadła do bawialni jak burza - kolory, energia, ruch i chichot. - Nigdy nie mogę zdążyć na czas. Nie cierpię siebie za to. Carter, jesteś najlepszym... - Na jej roześmianej, zarumienionej twarzy odmalował się wyraz troski. - Co ci się stało w głowę?
- Zostałem napadnięty. Było ich trzech, ale powinnaś ich zobaczyć...
- Co! O mój Boże, ty...
- Uderzyłem się w głowę, Sherry. To wszystko.
- Och. - Uspokojona przysiadła na poręczy jego fotela. - Ciągle mu się zdarza coś takiego.
Carter wstał, pociągnął siostrę na swoje miejsce i zaczął obmyślać, jak by się dyskretnie ulotnić, jednak Emma przysunęła się do Laurel i poklepała miejsce na kanapie.
- Siadaj, Carter. No dobrze, Sherry, jak bardzo jesteś podekscytowana?
- W skali od jednego do dziesięciu - sto! Nick miał przyjść, ale wypadła mu nagła operacja. Część pakietu, jeśli wychodzisz za lekarza. Ale uznałam, że Carter może mi przedstawić męski punkt widzenia, prawda? Poza tym zna mnie i zna Nicka. - Złapała Parker za rękę i niemal podskoczyła z radości na fotelu. - Możecie w to uwierzyć? Pamiętacie, jak bawiłyśmy się w ślub, kiedy byłyśmy małe? Ja pamiętam, że bawiłam się z wami kilka razy. Chyba wyszłam za Laurel.
- I wszyscy uważali, że to małżeństwo nie przetrwa - westchnęła Laurel, na co Sherry zachichotała zalotnie.
- A teraz jesteśmy tu razem. Właśnie tutaj. I naprawdę wychodzę za mąż!
- Zostawiła mnie dla doktora. - Laurel potrząsnęła głową i wypiła łyk wody z lodem i cytryną.
- On jest niesamowity. Poczekajcie, aż go poznacie. Och, Boże! Wychodzę za mąż! - Przycisnęła dłonie do policzków. - I nawet nie wiem, od czego zacząć. Jestem taka roztrzepana, a wszyscy mi mówią, że powinnam pomyśleć o tym albo zarezerwować tamto. Czuję się, jakbym biegała w kółko, a jestem zaręczona dopiero od kilku miesięcy.
- Właśnie po to my tu jesteśmy - zapewniła ją Parker i wzięła do ręki gruby notatnik. - Może powiedz nam najpierw, jaki chciałabyś mieć ślub? Trzy, cztery słowa, jak ty to widzisz.
- Ja... - Sherry posłała bratu błagalne spojrzenie.
- Nie, nie patrz na mnie. Skąd ja mam wiedzieć?
- Znasz mnie. Po prostu powiedz, czego twoim zdaniem chcę.
- Do diabla, „będziesz musiał tylko siedzieć i jeść ciastka” - mrukną! Carter. - To będzie świetna zabawa.
- Tak! - Sherry wycelowała w niego palec. - Nie chcę, żeby to zabrzmiało tak, jakbym nie traktowała wszystkiego poważnie i w ogóle, ale kocham zabawę. Chcę mieć wielką, szaloną, wesołą imprezę. I chcę, żeby Nick zaniemówi! na pełne pięć minut, kiedy spojrzy na mnie po raz pierwszy, jak będę szła do ołtarza. Chcę go zwalić z nóg - i żeby wszyscy goście zapamiętali to wesele jako najlepsze, na jakim byli. Byłam na kilku naprawdę przepięknych ślubach, ale Boże, jak ja się tam wynudziłam! Rozumiecie, o czym mówię?
- Bardzo dobrze. Chcesz oszołomić Nicka, a potem świętować. Mieć wesele, które pokaże, kim jesteś, kim on jest i jak bardzo jesteście razem szczęśliwi.
Sherry posłała Parker promienny uśmiech.
- Właśnie tego chcę.
- Ustaliliście datę na październik. Wiesz mniej więcej, ilu gości chcecie zaprosić?
- Spróbujemy zmieścić się w dwóch setkach.
- Dobrze. - Parker robiła notatki. - Mówiłaś, że chcesz wziąć ślub w ogrodzie.
Parker rozmawiała z Sherry o szczegółach, a Mac je obserwowała. Żywe srebro, to pierwsze określenie panny młodej, jakie przyszło jej do głowy. Tryskająca energią, wesoła, ładna. Proste blond włosy, oczy w kolorze letniego nieba, zaokrąglona, na luzie. Niektóre zdjęcia będą zależały od sukni ślubnej, ale najważniejsze to, kto będzie miał tę suknię na sobie.
Z uwagą słuchała niektórych szczegółów. Sześć druhen. Kolory panny młodej - blady, cukierkowy róż. Kiedy Sherry wyjęła zdjęcie sukni, Mac poprosiła o nie ręką. Obejrzała uważnie i uśmiechnęła się z aprobatą.
- Założę się, że wyglądasz w niej cudownie. Jest dla ciebie idealna.
- Tak myślisz? Poczułam, że jest idealna, i kupiłam ją chyba w dwie minuty, a potem...
- Nie, czasami pierwszy impuls jest najlepszy. Taki jak ten.
Suknia miała uniesioną na halkach, lśniącą spódnicę w kształcie dzwonu, gorset bez ramiączek i błyszczącą rzekę trenu.
- Seksowna księżniczka. - Skoro już udało jej się przykuć uwagę Sherry, Mac postanowiła ustalić swoje obowiązki. - Czy będziecie chcieli portret zaręczynowy?
-Ach... cóż, ja bym chciała, ale tak bardzo nie podobają mi się te oficjalne fotografie, które wszędzie widać. Wiesz, on stoi za nią i oboje uśmiechają się do obiektywu. Oczywiście nie chcę uczyć cię twojej pracy ani nic takiego.
- W porządku, moja praca to sprawić, żebyś ty była zadowolona. Może powiesz mi, co lubicie z Nickiem robić. - Kiedy na twarz Sherry wypłynął leniwy, szelmowski uśmiech, Mac się roześmiała, a Carter znowu się zarumienił.
Był naprawdę słodki.
- Poza tym.
- Lubimy jeść popcorn i oglądać na DVD naprawdę kiepskie filmy. Nick próbuje mnie nauczyć jazdy na nartach, ale my, Maguire’owie, mamy pewne kłopoty z koordynacją ruchów. Głównie widać to u Cartera, ale mnie też niewiele brakuje. Lubimy spotykać się z przyjaciółmi. Nick pracuje jako rezydent na chirurgii, więc wolny czas jest dla niego szczególnie cenny. Niewiele planujemy. Chyba jesteśmy raczej spontaniczni.
- Rozumiem. Jeśli chcesz, mogę przyjść do was. Zrobimy nieoficjalne, swobodne zdjęcia w domu zamiast formalnego portretu ze studia.
- Naprawdę? Podoba mi się ten pomysł. Czy możemy to zrobić w miarę szybko?
Mac wyjęła palmtopa, otworzyła kalendarz.
- W tym tygodniu jestem dosyć zajęta, ale w przyszłym mam trochę wolnego czasu. Porozmawiaj z Nickiem, ustalcie datę i godzinę, a ja postaram się dopasować.
- To po prostu niesamowite.
- Pewnie chciałabyś zobaczyć próbki zdjęć ślubnych... - zaczęła Mac.
- Oglądałam je na stronie, jak poradziła mi Parker. I zdjęcia kwiatów, tortów i ozdób. Chcę mieć wszystko.
-Może popatrzymy na różne pakiety - zasugerowała Parker. - Zobaczysz, który ci najbardziej odpowiada. Oczywiście to tylko propozycje, zawsze możemy coś zmienić.
- I właśnie do tego potrzebny mi Carter. Nick powiedział, że powinnam wybrać wszystko, co chcę, ale to żadna pomoc.
Jeszcze raz do diabła, zaklął w duchu Carter.
- Sherry, ja nie mam bladego pojęcia o tego typu sprawach. Ja tylko...
- Boję się sama podjąć taką decyzję. - Posłała mu bezradne spojrzenie, które działało na niego, odkąd skończyła dwa lata. - Nie chcę popełnić żadnego błędu.
- Nie musisz teraz podejmować decyzji. - Parker starała się zachować lekki, niezobowiązujący ton. - A nawet jeśli wybierzesz coś teraz, a potem zmienisz zdanie, nie będzie problemu. Będziesz miała indywidualne konsultacje, z każdą z nas osobno. To ci pomoże. I możemy teraz wyznaczyć datę, a umowę podpisać później.
- Bardzo bym chciała podpisać ją dzisiaj, żeby móc już odhaczyć ten punkt na liście. Mam tak dużo do zrobienia. Potrzebuję tylko twojej opinii, Carter, nic więcej.
- Może zerkniesz, jakie są opcje? - Parker z uśmiechem wręczyła mu folder otwarty na rozdziale pakietów weselnych. - Sherry, zdecydowaliście już, czy wolicie zespól czy didżeja?
- Didżeja. Uznaliśmy, że stworzy bardziej swobodną atmosferę i możemy ustalić z nim - lub z nią - listę nagrań. Znasz kogoś dobrego?
- Tak. - Parker wyjęła wizytówkę. - On często u nas gra i myślę, że będzie wam odpowiadał. Zadzwoń do niego. Kamerzysta?
Carter wyjął okulary do czytania i popatrzył na folder ze zmarszczonymi brwiami.
Taki poważny, pomyślała Mac. A okulary w metalowych oprawkach jeszcze podkreślały jego seksowny urok nieporadnego intelektualisty. Wyglądał jak student przed egzaminem. Parker i Sherry naradzały się pochylone ku sobie i Mac postanowiła mu pomóc.
- Hej, Carter, może pójdziesz ze mną po kawę. - Popatrzył na nią błękitnymi oczami w okularach. - Weź ze sobą folder, dobrze?
Wzięła dzbanek i podeszła do drzwi. Carter musiał obejść stolik i Mac zauważyła, że niemal rąbnął w niego nogą.
- Teraz już sobie poradzą - szepnęła. - Twoja siostra uważa, że skoro jesteś starszym bratem i zastępujesz pana młodego, to musisz jej pomóc. Co nie przeszkodzi jej zignorować twoje decyzje, jeśli wybierzesz coś, co jej się nie spodoba.
- No dobrze - powiedział w drodze do kuchni. - Czy mogę po prostu zamknąć oczy i wycelować palcem w ciemno?
- Możesz. Ale najlepiej, żebyś doradził jej pakiet numer trzy.
- Numer trzy. - Położył folder na kuchennym blacie, poprawił okulary i przeczytał opis. - A właściwie dlaczego?
- Bo jest bardzo ogólny, a mam wrażenie, że Sherry chciałaby, aby ktoś inny zajął się szczegółami, i zawiera szereg różnych wariantów. Powinieneś też jej poradzić, żeby wybrała bufet zamiast posiłku przy stole. Ponieważ - dodała, zanim zdążył spytać - bufet będzie mniej oficjalny i da gościom więcej okazji do rozmowy. Pasuje do Sherry. Potem, kiedy ty już się uwolnisz, ona spotka się z Laurel w sprawie tortu - smak, wzór, wielkość i tak dalej, i z Emmą w sprawie kwiatów. Parker zapanuje nad resztą i uwierz mi, kiedy mówię, że zapanuje. Na razie wszystko wydaje się bardzo skomplikowane, ale kiedy Sherry już wybierze pakiet, uświadomi sobie, że ma już suknię, miejsce, mnie i tak dalej, będzie mogła skupić się na szczegółach.
- Dobry jesteś.
Wyglądał na lekko spanikowanego, więc Mac poklepała go po policzku.
Wyszła, a Carter stał tam, gdzie go zostawiła, z folderem i dzbankiem kawy w rękach.
Dzięki temu, że wyrwała się wcześniej, Mac zyskała trochę czasu, żeby odpowiedzieć na telefony, umówić spotkania i umieścić najnowsze zdjęcia na stronie internetowej. Ponieważ resztę popołudnia - a raczej to, co z niego zostało - miała wolne, postanowiła przejrzeć po raz ostatni zdjęcia z sylwestrowego ślubu.
Dzwonek telefonują zirytował, ale upomniała samą siebie, że biznes to biznes, i podniosła słuchawkę.
Mac natychmiast zamknęła oczy i udała, że wbija sobie nóż w serce. Dlaczego nie mogła się nauczyć sprawdzania wyświetlacza, nawet w telefonie służbowym?
Po prostu to przeczekaj, poradziła Mac samej sobie. Taka strategia może pomóc zakończyć rozmowę szybciej, skoro nie było sensu mówić matce, że w pracy nie ma czasu na pogaduszki.
- Jak ci miną! sylwester? - zapytała.
Pojedynczy, urywany oddech uprzedził ją, że nadchodzi sztorm.
- Zerwałam z Martinem, o czym bym ci powiedziała, gdybyś była łaskawa odbierać moje telefony. To była straszna noc. Potworna, Mac. - Głos matki nabrzmiał łzami. - Byłam zdruzgotana przez wiele dni.
Martin, Martin... Mac nie bardzo potrafiła przywołać wyraźnego obrazu obecnego ekschłopaka matki.
- Przykro mi. Świąteczne zerwania są trudne, ale możesz spojrzeć na to w ten sposób, że zaczynasz nowy rok z czystą kartą.
- Jak? Wiesz, jak bardzo kochałam Martina! Mam czterdzieści dwa lata, jestem sama i kompletnie załamana.
Czterdzieści siedem, poprawiła w duchu Mac. Ale cóż znaczy pięć lat między matką i córką? Potarła palcami skroń.
- To ty z nim zerwałaś, tak?
- A co za różnica? To już koniec. To koniec, a ja za nim szalałam. Teraz znowu jestem sama. Potwornie się pokłóciliśmy, a on był okropny i złośliwy. Powiedział, że jestem samolubna! I nadmiernie uczuciowa i, och, inne okropne rzeczy. Co innego mogłam zrobić, niż z nim zerwać? Okazał się innym mężczyzną, niż myślałam.
- Mmm. Czy Eloisa wróciła do szkoły? - zapytała Mac, próbując przenieść uwagę matki na swoją przyrodnią siostrę.
- Wczoraj. Zostawiła mnie w tym stanie, kiedy ledwo mogę wstać rano z łóżka. Mam dwie córki. Poświęciłam moim dziewczynkom życie, a żadna z nich nie chce mnie wspierać, kiedy jestem emocjonalnie zdruzgotana.
Ponieważ i tak już bolała ją głowa, Mac zaczęła lekko uderzać czołem w blat biurka.
- Zaczął się semestr. Musiała wrócić. Może Milton...
- Martin.
- No tak, może przeprosi i potem...
- To koniec. Nie ma już powrotu. Nigdy nie wybaczę mężczyźnie, który tak podle mnie potraktował. Teraz muszę wyleczyć rany i na nowo odnaleźć samą siebie. Spędzić trochę czasu sama, w jakimś spokojnym miejscu, żeby oczyścić się ze stresu wywołanego przez tę paskudną sytuację. Zarezerwowałam sobie tydzień w spa na Florydzie. Tego mi właśnie trzeba. Wyjechać daleko od tego okropnego zimna, daleko od wspomnień i bólu. Potrzebuję trzech tysięcy dolarów.
-Trzech... Mamo, nie możesz oczekiwać, że wyczaruję ci trzy tysiące dolarów, żebyś mogła zrobić sobie lifting na Florydzie, bo wkurzyłaś się na Marvina.
- Martina, do cholery, i przynajmniej tyle możesz dla mnie zrobić. Czy gdybym musiała pójść do szpitala, wymigiwałabyś się od płacenia rachunków za leczenie? Muszę wyjechać. Już zrobiłam rezerwację.
- Babcia nie przysłała ci pieniędzy w zeszłym miesiącu? Wcześniejszy gwiazdkowy...
- Miałam wydatki. Kupiłam pod choinkę temu okropnemu mężczyźnie TAG Heuera z limitowanej edycji. Skąd miałam wiedzieć, że okaże się potworem? - Zaczęła żałośnie szlochać.
- Powinnaś zażądać go z powrotem. Albo...
- Nigdy nie zniżyłabym się do takiego poziomu. Nie chcę tego cholernego zegarka i jego też nie chcę widzieć. Chcę wyjechać.
- Dobrze. Pojedź w miejsce, na które cię stać albo...
- Muszę jechać do spa. Oczywiście mam pewne ograniczenia finansowe po tych wszystkich świątecznych wydatkach i potrzebuję twojej pomocy. Interesy idą ci świetnie, nigdy nie omieszkasz mnie o tym poinformować. Potrzebuję trzech tysięcy dolarów, Mackensie.
- Tak jak zeszłego lata potrzebowałaś dwóch tysięcy, żebyście mogły z El spędzić tydzień nad morzem? I...
Linda znowu zalała się łzami. Tym razem Mac nie waliła głową w biurko, tylko oparła ją na blacie.
- Nie pomożesz mi? Nie pomożesz własnej matce? Pewnie gdyby wyrzucili mnie na ulicę, ty odwróciłabyś wzrok w drugą stronę. Żyj sobie własnym życiem, kiedy moje wali się w gruzy. Jak możesz być tak samolubna?
- Rano przeleję ci pieniądze na konto. Miłego pobytu - powiedziała Mac i odłożyła słuchawkę.
Wstała, poszła do kuchni i wyjęła butelkę wina.
Musiała się napić.
Niezdolny do myślenia po niemal dwóch godzinach spędzonych wśród tiuli, róż, wianków, list gości i Bóg jeden wie czego, z żołądkiem obciążonym zbyt dużą ilością kawy i ciastek (piekielnie dobre ciastka) Carter ruszył w drogę powrotną do samochodu. Zaparkował bliżej studia Mac niż dużego domu i w związku z tym polecono mu dostarczyć jej paczkę, która omyłkowo trafiła do Parker.
Kiedy szedł z pakunkiem pod pachą, wokoło zaczęły wirować pierwsze płatki śniegu. Powinienem wracać do domu, pomyślał. Musiał skończyć plan lekcji i dopracować test, który zamierzał przeprowadzić pod koniec tygodnia.
Chciał znaleźć się pośród swoich książek, w ciszy. Wykończyło go popołudnie pełne estrogenu, cukru i kofeiny. Poza tym znowu rozbolała go głowa.
Zaczęło się ściemniać i zapłonęły lampki stojące wzdłuż ścieżek, ale w oknach domku Mackensie nie włączyło się żadne światło.
Może wyszła, pomyślał Carter, drzemie albo znowu chodzi po domu półnaga. Zastanowił się, czy po prostu nie zostawić paczki pod drzwiami, ale wydało mu się to nieodpowiedzialne. Poza tym paczka była doskonałym pretekstem, żeby znowu zobaczyć Mac - i sprawdzić, czy nadal się w niej sekretnie podkochuje jak wtedy, kiedy miał siedemnaście lat.
Zapukał, uniósł pakunek i czekał.
Gdy otworzyła drzwi w pełni ubrana, poczuł ulgę, ale i rozczarowanie. Stanęła w półmroku, z jedną ręką na klamce, w drugiej trzymała kieliszek wina.
- Ach, Parker poprosiła mnie, żebym ci to podrzucił w drodze do samochodu. Ja tylko...
- Dobrze, świetnie. Wejdź.
- Ja tylko...
- Napij się wina.
- Prowadzę, a oprócz tego także... - Ale Mac już szła w głąb domu tym swoim seksownym, rozkołysanym krokiem.
- Jak widzisz, ja sobie nie żałuję. - Wyjęła drugi kieliszek i nalała hojnie. - Nie chcesz chyba, żebym piła sama, prawda?
- Najwyraźniej i tak już się spóźniłem.
Roześmiała się i wcisnęła mu kieliszek w dłoń.
- No to musisz nadgonić. Wypiłam tylko dwa kieliszki. Nie, trzy. Chyba wypiłam trzy.
- Uh-u. Cóż. - O ile się nie mylił, pod lekkim oszołomieniem widział smutek i złość. Zamiast pić, zapalił światło nad kuchenką. - Ciemno tu.
- Trochę. Byłeś dzisiaj bardzo miły dla swojej siostry. Niektóre rodziny są miłe. Obserwuję i to widzę. Pamiętam, że twoja była taka. Nie znałam Sherry zbyt dobrze, ale pamiętam. Mila rodzina. Moja jest do bani.
- Okej.
- Wiesz dlaczego? Ja ci powiem. Masz siostrę, tak?
- Mam. Nawet dwie. Może powinniśmy usiąść.
- Dwie, tak, tak. Jeszcze starszą. Nigdy jej nie poznałam. A zatem jest was trójka rodzeństwa. A ja? Ja mam pół siostry i pół brata, z każdego z rodziców. Można te dwie połówki złożyć w jedno rodzeństwo. Nie licząc parady ojczymów i macoch. Straciłam już rachubę. Przychodzą i odchodzą, odchodzą i przychodzą, ponieważ moi rodzice zrobili sobie hobby z brania ślubów. - Wypiła duży łyk wina. - Założę się, że spędziłeś cudowne, rodzinne święta, co?
- No tak, my...
- A wiesz, co ja robiłam?
No dobrze, zrozumiał. Nie prowadzili konwersacji. On był tablicą rezonansową.
- Nie.