Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Kiedy przypadkowo zagubisz się w mroku, prędko poznajesz prawdziwe oblicze strachu.
Gdy w zwykły, letni wieczór szesnastoletnia Cassandra Donne staje się przypadkowym świadkiem morderstwa, jej dotychczasowe życie zmienia się w jednej chwili. Zostaje porwana przez amerykańskiego kryminalistę, który sądzi, że nastolatka jest szpiegiem japońskiej mafii. Jeden błąd porywacza sprawia, że Cassandra trafia do świata najgorszych przestępców, budzących grozę pomieszczeń i złowieszczych szeptów. Otacza ją okrucieństwo i niedający nadziei lęk. Tkwiąc w samym sercu brutalnego zła, nie zdaje sobie sprawy, że człowiek winny jej uprowadzenia zaczyna powoli odkopywać głęboko skrywane dobro i zaskakującą prawdę.
Czy żyjąc w ciemności, można powrócić do światła? Czy mroczne serce odnajdzie możliwość powrotu do bieli? Przejmująca, nieszablonowa historia walki młodej dziewczyny, zagubionej kilka tysięcy kilometrów od domu, o swoje życie.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 246
Rok wydania: 2023
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Dla Tych, którzy wielokrotnie stracili nadzieję.
Nigdy nie wiadomo,
co czyha tuż za rogiem.
Natasha Preston
ROZDZIAŁ 1
Po kolejnych dziesięciu miesiącach, spędzonych gdzieś między szkolnymi murami wśród nastolatków oraz lepszych bądź gorszych nauczycieli, człowiek dostawał dwa miesiące przerwy. Dwa miesiące odcięcia się od gwaru przepełnionych korytarzy, od zakuwania rzeczy, które nigdy i nigdzie mu się nie przydadzą, od wstawania o wczesnych porach i siedzenia nierzadko do późna, by skończyć zadania z przedmiotu, którego za cholerę nie mógł zrozumieć.
Nauczyciele uważali bardzo często, nawet zbyt często, że uczniowie to roboty niepotrzebujące odpoczynku. Maszyny umiejące robić rzeczy niemożliwe, i to najlepiej w krótkim czasie. Robotem idealnym był ten, kto traktował swoich wychowawców jak bogów, mimo iż często nie zasługiwali na żaden „tytuł”. Byli opryskliwi, narcystyczni, zniechęcający uczniów do swoich lekcji i niecierpliwi – po prostu niestworzeni do swojego zawodu. Oczekiwali od uczniów tego, czego sami nie potrafili im dać.
Swój dwumiesięczny czas wytchnienia od szkoły postanowiłam spędzić, skupiając się na sobie. Brakowało mi od początku września tego dobrego wypoczynku, jaki w tej chwili znajdowałam, leżąc na kocu w ogrodzie dziadków pod spokojnie zachodzącym słońcem. Nie interesowało mnie kompletnie nic, chciałam, aby ta chwila trwała. Wygoda w końcu doprowadziła mnie do przymknięcia powiek. Przysnęłam na krótki czas, ale zbudził mnie delikatnie powiewający wiatr. Spojrzałam w górę i zauważyłam nadciągające pojedyncze chmury, przysłaniające ostatnie resztki pomarańczowoczerwonego słońca. To był dobry moment na przeniesienie się do domu, bo i tak już sporo czasu spędziłam na kocu, a rodzice wiele razy powtarzali, że przed słońcem najlepiej uciekać.
Mój pies leżący pod drzewem nie miał najmniejszej ochoty, by ruszać się ze swojego miejsca i, co gorsza, zostawiać na dworze swojej piłki. Na szczęście Sara szybko się podniosła i podążyła w rytmie moich powolnych kroków. Przeszłam obok zasadzonych przez babcię i doskonale pielęgnowanych przez dziadka kwiatów, a następnie weszłam na podwórko, by stamtąd skierować się w stronę starego, poniemieckiego domu.
W grubych murach było o wiele chłodniej niż na dworze. Było też zdecydowanie głośniej, gdyż w salonie przesiadywało pięciu członków mojej rodziny. Doskonale się bawili, grając w tysiąca. Mój dorosły kot, Bąbelek, wylegujący się na pobliskim parapecie, nic sobie nie robił z ciągłych śmiechów, bo jemu żaden hałas nie przeszkadzał w codziennej, wieczornej drzemce.
Było dopiero po dwudziestej, a moją prywatną tradycją była samotna przechadzka po pobliskim lesie oraz wokół stawu, który znajdował się niedaleko posesji. Za każdym razem siadałam w tym samym miejscu i próbowałam odwzorować ołówkiem nadchodzący zachód słońca. Zawsze zabierałam ze sobą swój stary odtwarzacz MP4, bo był on nieodłącznym elementem podczas rysowania przeze mnie jakiejkolwiek rzeczy.
Po poinformowaniu rodziców o swoich planach dostałam pozwolenie i wyszłam z domu z plecakiem na ramionach. Skierowałam się na tył domu, gdzie po chwili przekładałam już kołek starej, niebieskiej furtki. Wyszłam z posesji dziadków prosto w wysoką trawę, która szumiała spokojnie poruszana podmuchami delikatnego wiatru. Niedługo potem dotarłam do wysokiego wzniesienia, skąd miałam widok na piękną wioskę. Szłam wzdłuż górki, kierując się do lasu. Wkrótce powitała mnie linia ogromnych, skrzypiących drzew. Główna droga prowadziła prosto przez kilka minut niespiesznego marszu. Młode korony drzew łykały ostatnie promienie wieczornego słońca, zatem przyspieszyłam kroku, by dotrzeć do swojego ukrytego przed światem zakątka. Zalesiony zakręt prowadził do starego stawu, w którym każdego letniego wieczoru rozpoczynał się koncert żab.
Usiadłam wygodnie w moim ulubionym miejscu i zaczęłam odwzorowywać ten nieidealny krajobraz z jedną słuchawką pozostawioną w uchu. Druga lekko kołysała się na wysokości mojej lewej piersi.
Miałam dzisiaj za sobą dość długie zakończenie roku szkolnego spowodowane pożegnaniem jednego z najbardziej wpływowych nauczycieli. Niektórzy uczniowe przygotowali dla niego starannie dopracowane przedstawienie. Bezpośrednio po zakończeniu poszłam z moją przyjaciółką do pobliskiej kawiarni, gdzie skromnie i bez fajerwerków uczciłyśmy moje szesnaste urodziny. Następnie razem bratem i naszymi rodzicami wylądowaliśmy u dziadków, gdzie mieliśmy zostać przez kolejne dwa dni.
Piosenki, które słyszałam w prawym uchu, kończyły się szybciej, niż zaczynały, więc powoli przyspieszałam kończenie swojego niedbałego rysunku. Zawsze podczas rysowania miałam do siebie jakieś „ale”, jednak przy każdym kolejnym szkicu starałam się unikać poprzednio popełnionych błędów. Czasem był to mozolny proces i moje niedociągnięcia zanikały dopiero po paru miesiącach. Mimo wszystko byłam z siebie dumna, bo nie poddałam się za pierwszym razem, kiedy to mój rysunek wyglądał gorzej niż bazgroły siedmiolatka.
Spojrzałam na chmury i ostatecznie stwierdziłam, że muszę się pospieszyć z powrotem do domu. W efekcie ostatnie dopracowane kreski zakończyły dosyć niezły rysunek krajobrazu. Zamknęłam swój ciemnoniebieski szkicownik. Wsunęłam go niedbale do mojej torby i w tym momencie usłyszałam nagły wystrzał z pistoletu.
Na początku pomyślałam, że to na pewno myśliwi, jednak chwilę później po moich plecach przeszły lodowate ciarki. Czerwiec był porą polowań na młode kozły, zatem mogłam stać się przypadkowym celem jednego, narwanego faceta z bronią.
Podniosłam się najciszej, jak potrafiłam i zarzuciłam mały plecak na ramiona.
Stałam niepewnie przez krótką chwilę, jednak postanowiłam wrócić w końcu do lasu. Stawiałam delikatnie jak najcichsze kroki, które i tak zagłuszane były przez szeleszczące liście. Nieuczęszczana ścieżka bardzo mi się dłużyła. W każdym momencie mógł dotrzeć do mnie kolejny odgłos strzału, a po poprzednim byłam już i tak mocno spanikowana i nie chciałam dokładać sobie większej dawki strachu. I właśnie wtedy, gdy wydostałam się w końcu z tej zarośniętej dróżki i wyszłam zza mocno zalesionego zakrętu, ujrzałam na szerokim trakcie leżącego człowieka – był cały we krwi.
Poczułam narastający lęk, a moja warga drgnęła nieznacznie. Z każdym kolejnym krokiem do mojej świadomości zaczęło docierać, że mężczyzna był martwy. Nie zdążyłam zakryć ust, kiedy wyrwał się z nich mój stłumiony krzyk. Odwróciłam głowę, by tylko nie patrzeć na ciało. Wstrząsnęły mną okropne dreszcze, a łydki tak zadygotały, że tylko chwila dzieliła mnie od runięcia na ziemię.
Rozpłakałam się. Dotarło do mnie, że nieopodal musiał być jeszcze ktoś – ktoś, kto był winny śmierci tego człowieka. Rozejrzałam się panicznie i nagle zobaczyłam wybiegającą zza drzewa postać. Facet był na tyle blisko, iż automatycznie się odsunęłam, pomimo że potruchtał w zupełnie innym kierunku. Odwrócił się w moją stronę, a ja mogłam dostrzec jeszcze jego ostre rysy twarzy oraz paskudny uśmiech. Zniknął mi szybko z oczu, gdy wbiegł za inne drzewo, za którym znajdowało się dosyć duże zbocze.
Zebrałam się w sobie i zamaszystym krokiem ruszyłam w stronę domu, omijając leżącego mężczyznę. Sama, bez żadnego kontaktu z rodzicami czy nawet jakimiś służbami, nie miałam pojęcia, co w tej sytuacji zrobić. Zatracałam już zdrowe zmysły. Boże, przecież ten człowiek był martwy! Przeklinałam się w duchu, że nie wzięłam ze sobą telefonu.
Podczas gonitwy myśli nie usłyszałam zbliżającego się cichego szmeru butów. W jednej chwili męska dłoń zamknęła mnie w potężnym uścisku. Moja reakcja była automatyczna – użyłam całej swojej siły, by tylko wyrwać się ze szponów nieznajomego człowieka. Ten jednak kopnął mnie w tył kolan, a kiedy na nie upadłam, przy skroni poczułam chłodnawy dotyk lufy pistoletu.
– Don’t you dare move[1]! – usłyszałam ostry, angielski szept przy uchu.
Momentalnie zastygłam, a wraz z tym straciłam dech. W ciągu ostatnich dwóch minut zadziało się kilka rzeczy, o których nigdy nie pomyślałabym, że mi się przydarzą. Zobaczyłam zabitego mężczyznę, który nadal leżał w pobliżu miejsca, w którym mnie zaatakowano, następnie minął mnie przerażający człowiek, który zniknął za drzewami, a teraz napadł mnie jakiś kryminalista, który groził mi bronią.
Chciałam krzyczeć, ale nie mogłam nawet normalnie oddychać przez wielką gulę w gardle oraz boleśnie zatkane płuca. Byłam w takim transie, że nie miałam pojęcia, dlaczego nie zaczęłam wcześniej kogoś wołać. Przymknęłam oczy, bojąc się rozwoju sytuacji.
– Zdejmij plecak – mruknął już łagodniejszym tonem.
Nabrałam nareszcie głębszego wdechu i przesunęłam ręce do tyłu, po czym niezdarnie zsunęłam plecak na ziemię. Mężczyzna od razu przyciągnął go do siebie butem, a następnie zaczął grzebać w kieszeni spodni. Już po krótkiej chwili usłyszałam cichy dźwięk połączenia komórkowego.
– Znalazłem Briana. Mhm, facet nie żyje – mówił po angielsku. – Skąd? Była z nim ta dziewczyna, tamten uciekł, a ją zostawił. Tak, mam ją. Daj znać Thomasowi, by podjechał pod las.
Gdy skończył rozmawiać, spojrzał na mnie, a ja zaczęłam drżeć jeszcze bardziej. Znalazłam się tutaj przypadkowo, jednak mężczyzna myślał, że byłam z tamtym facetem. Nie miałam pojęcia, czy jakakolwiek próba wyjaśnienia sytuacji przyniesie pozytywne skutki. Było zdecydowanie gorzej, niż myślałam na samym początku tego zajścia z moją nieplanowaną rolą w samym środku wydarzeń.
– Wstań – powiedział nadal zadziwiająco spokojnie. Bałam się, że kiedy odezwę się nieproszona, to zareaguje agresywnie.
Zabrał lufę z mojej skroni, co nieco obniżyło mój stres, i mimo że nie chciałam, zaczęłam się podnosić. Mężczyzna obserwował moje ruchy, trzymając ciągle pistolet w dłoni. Stanął przede mną z luźno zwieszonymi rękoma i spojrzał w moją twarz. Powiedziałabym nawet, że obydwoje popatrzyliśmy na siebie w tym samym momencie, dlatego od razu uciekłam od niego wzrokiem. Już sam jego język i silny akcent dał mi do zrozumienia, że nie był tutejszym Polakiem. Miałam fart, że dzięki mojemu ojcu dobrze znałam angielski.
Staliśmy w prawie całkowitej ciszy, którą przerywał jedynie coraz mocniej kropiący deszcz. Kropelki chłodnej wody orzeźwiły moją głowę, dlatego po jego komendzie, bym wyciągnęła ręce do przodu, poczułam wracającą trzeźwość umysłu i kopnęłam go w krocze.
Mężczyzna kompletnie się tego nie spodziewał. Niemal zgiął się wpół oraz rzucił jakieś ostre słowo po angielsku, jednak nie było mi dane tego dosłyszeć, bo byłam już kilka metrów od niego. Nie miałam pojęcia, co skłoniło mnie do takiego zagrania, które w żadnym wypadku nie było racjonalne. Facet miał przecież broń. Ale musiałam działać, musiałam dobiec do domu moich dziadków, zanim ten człowiek ponownie mnie dopadnie.
Pędziłam szybko przed siebie, ale nasilająca się mżawka utrudniała ruchy i ograniczała widoczność. Najgorsza była świadomość, że mężczyzna, mimo mojego szaleńczego pędu, z każdą chwilą się do mnie zbliżał. Siłą woli przyspieszałam swoje bolące stopy, żeby jeszcze nie odpuszczały ekstremalnego wysiłku. Uważałam na wystające z ziemi korzenie starych drzew i chociaż czasem się potykałam, to nadal utrzymywałam tempo i nie zwalniałam, a przynajmniej tak mi się wydawało.
Moje szczere nadzieje na ucieczkę nie mogły trwać długo, bo kilka metrów przed zakrętem napastnik mnie dogonił. Szarpnął mną tak mocno, że boleśnie upadłam na brudną ziemię pokrytą liśćmi i małymi, ostrymi kamykami. Poczułam w tamtym momencie okropne przemęczenie, powietrze z trudem przepychało się przez moje gardło, a ja leżałam oparta na łokciach i z przeogromnym strachem patrzyłam na zbliżającego się człowieka.
Usłyszałam krótki śmiech. Załzawionymi oczyma spojrzałam w bok, bo nie miałam zamiaru na konfrontację z tym, co za chwilę miało mnie spotkać. Mimowolnie ścisnęłam drżące dłonie w pięści. Moje łokcie powoli odmawiały posłuszeństwa i byłam pewna, że niebawem po prostu runę na plecy, a on będzie napawał się moją słabością.
– To pomyłka. – Z moich ust wypłynął w końcu zdławiony głos, lecz tylko bardziej go rozśmieszyłam. – Nie mam z tym nic wspólnego, przysięgam... – wykrztusiłam kolejne słowa.
– Jeszcze z tobą nie skończyłem – rzucił i z całej siły uderzył mnie w lewy policzek.
Łokcie ugięły się pode mną i upadłam na ziemię. Byłam tak otumaniona, że nie zauważyłam, kiedy czarnowłosy mężczyzna zawisł nade mną jak sęp nad swoją ofiarą. Uderzenie na chwilę mnie zamroczyło, dlatego nie zauważyłam zbliżającej się w moim kierunku dłoni. Brunet chwycił moją brudną, mokrą koszulkę i prawie jednym pociągnięciem sprawił, że stanęłam na proste nogi. Kolana od razu się pode mną ugięły, ale jakimś cudem strach ponownie je wyprostował.
Facet obrócił mnie plecami do siebie i przysunął tak blisko, że poczułam jego ciepły oddech na karku. Nagle wygiął moje nadgarstki do tyłu, a po krótkiej chwili coś bardzo szorstkiego i nieprzyjemnego dotknęło mojej chłodnej skóry. Mężczyzna zaczął wiązać moje dłonie, a zaciśnięcie przez niego supła było niemal gorsze od uderzenia w policzek. Zaraz po tym wcisnął w moje usta kawałek knebla, uniemożliwiając mi tym samym wypowiedzenie jakiegokolwiek słowa.
Odwrócił mnie raz jeszcze i stanęłam twarzą przed jego oczyma, nie unosiłam jednak głowy, tylko czekałam na rozkazy jak jakiś więzień. Padający deszcz łączył się z moimi spływającymi po policzkach łzami. Każda kropla wody przygnębiała mnie jeszcze bardziej. Mężczyzna w końcu ruszył przed siebie i mimo że bardzo tego nie chciałam, zabrał mnie ze sobą.
Trzymał mnie w żelaznym uścisku za przedramię, a w drugiej dłoni zaciskał rączkę brudnego i zawilgotniałego plecaka. Ostatkiem sił starałam się iść obok niego, był jednak ode mnie szybszy i ciągle czułam, że mnie ciągnął. W pewnym momencie mocno uderzył mnie pięścią w kręgosłup, czym chciał mnie zmusić do tego, bym prędzej się poruszała.
Nie mogłam uwolnić się od narastającego płaczu, uczucia goryczy i wewnętrznego bólu.
W końcu dotarliśmy do zakrętu, gdzie czekał na nas czarny bus z wyłączonymi światłami i brakiem polskich rejestracji. Mężczyzna bez ociągania popchnął mnie w kierunku otwartych bocznych drzwi samochodu. Nie miałam pojęcia, co we mnie w tej chwili wstąpiło, ale zaczęłam się nieporadnie wyrywać. Byłam jednak bezsilna i napastnik bez problemu wepchnął mnie do pojazdu, a potem przycisnął do podłogi.
– Będziesz grzeczna? – spytał cicho, patrząc na mnie z góry.
Zdążyłam ostatni raz spojrzeć na porywacza, kiedy zatrzasnęły się drzwi.
PRZYPISY