Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Znakomity debiut łączący w sobie mroczny thriller i nutę romansu.
Współlokatorzy – pogrążona w rozpaczy studentka oraz tajemniczy model. Wstrząsające Warszawą zbrodnie i emocje utrudniające trzeźwy osąd...
Po śmierci siostryLana pogrąża się w żałobie oraz nałogu. W końcu sytuacja finansowa zmusza ją do przyjęcia pod swój dach współlokatora.Robert okazuje się wszystkim tym, czego Lana się obawiała. Jest przystojny i charyzmatyczny, do tego ma w sobie mrok, który ją pociąga. Z każdym dniem ich przyjaźń się pogłębia, a jego tajemnice zaczynają wychodzić na jaw.Czy ginący ludzie mają coś wspólnego z kontrowersyjną reklamą Roberta, która rozeszła się echem po całej Polsce?
Morderca zostaje okrzyknięty Warszawskim Diabłem. Lana dostaje obsesji na punkcie jego zbrodni, przekonana, że w jakiś sposób ma z nimi związek. Zagubiona we własnych uczuciach, próbująca wyrwać się ze szponów nałogu, nie wie już, co jest prawdą, a co urojeniami.
W głowie Lany rodzi się najważniejsze pytanie: czy wpuściła mordercę do własnego domu?
Debiut Maddie Pawłowskiej to elektryzująca historia pełna niepokoju, sekretów i zaskakujących rozwiązań!
Potwory pod moją skórą to fenomenalny debiut! Historia zawarta na kartach powieści elektryzuje, wciąga, okrywa mrokiem i powoduje swoisty paraliż, sprawiając, że nie jest się w stanie oderwać od lektury. Wejdźcie do świata, w którym poszlaki, jakie podrzuca Wam autorka, są pułapkami umysłu... Polecam!
Emilia Szelest, autorka
Jeżeli szukaliście intrygującej oraz hipnotyzującej powieści, możecie już przestać. Właśnie trzymacie ją w rękach. Maddie Pawłowska stworzyła niesamowicie klimatyczny oraz niepokojący thriller z nutką romansu, który trzyma w napięciu aż do ostatniej strony. Gorąco polecam! Na pewno się nie zawiedziecie!
Karolina Syc, @kiiki.books
Przyprawiająca o dreszcze oraz szybsze bicie serca historia wypełniona emocjami i mrokiem. Fabuła pochłania w całości, intryguje i zaskakuje, a zakończenie jeszcze długo nie daje o sobie zapomnieć. Debiut naprawdę godny polecenia.
Aneta Pala, @zawsze_z_nosem_w_ksiazce
Książka wyjątkowa pod każdym względem. Cierpienie z powodu straty przesyca każdą stronę, przez co wręcz fizycznie odczuwamy ból bohaterów. Każdy z nas może zatracić się we własnych demonach. Wkraczamy w świat sekretów, tajemnic oraz ukrytego mroku.
Patrycja Arendt, @corka_poligrafa
Ta historia wyłamuje się ze wszelkich gatunków i ram! Jeżeli szukacie thrillera z nutką kryminału, romansu czy nawet powieści detektywistycznej, to opowieść Roberta i Lany zagra w Waszej duszy. Odkryjcie tytułowe potwory i przekonajcie się, czy sami ich nie posiadacie.
Emilia Zaręba, @ podrugiejstronieokladki
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 306
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Miał wilgotne usta i gdy ucałował jej dłoń, odczuła przemożną ochotę, żeby uderzyć go w twarz. Rzucił jej jakiś obleśny komplement, gdy wsiadali do limuzyny, a ona uśmiechnęła się uprzejmie i podziękowała. Samo przyjęcie było składanką fałszywego śmiechu, twarzy opuchniętych od botoksu i zachłannych rąk jej partnera. Facecik był szychą w świecie finansów i wyglądał jak oni wszyscy: pokryty warstewką tłuszczu, łysiejący, o zębach tak białych, że raziły w oczy. Był oczywiście bajecznie bogaty, stuzłotowe banknoty wypadały mu z uszu i normalnie naciągałaby go przez dobre trzy miesiące, ale dzisiaj mogła myśleć tylko o Robercie. Widziała go kilka godzin wcześniej i jego uśmiech wypalił jej się pod powiekami.
Nienawidziła go z całego serca.
Gdy przyjęcie dobiegło końca, skłamała facecikowi, że źle się czuje, i zadzwoniła po taksówkę. Kierowca słuchał jakiejś idiotycznej audycji o polityce, więc odchrząknęła znacząco, a gdy nie zareagował, trzasnęła otwartą dłonią w tył jego siedzenia.
– Halo!
– Tak?
– Wyłączysz to gówno czy nie? Łeb mi pęka.
Widziała, jak się skrzywił, ale jedyne, co ją obchodziło, to fakt, że wyłączył radio. Gdy podjechali pod jej blok, rzuciła mu dwadzieścia złotych i wysiadła bez słowa. Przez chwilę tylko stała w przepięknej sukni od Prady i sandałkach na obcasie, które kosztowały więcej, niż wynosiła średnia krajowa. Czekała na jakiegoś przechodnia, przypadkowego świadka jej urody, ale nikt nie nadszedł, ulica świeciła pustkami. Rozczarowana i wściekła, weszła do budynku. Światło na klatce dalej nie działało, więc złapała się poręczy i noga za nogą zaczęła mozolną wspinaczkę na trzecie piętro. Jej praca polegała na chodzeniu w szpilkach nawet z zamkniętymi oczami, ale nie zamierzała skręcić sobie po ciemku kostki, bo wtedy nie mogłaby zarabiać. Doszła wreszcie na piętro i wyciągnęła klucze. Trafiła dopiero za czwartym razem, klnąc na czym świat stoi. Łzy zaczęły szczypać ją w oczy; miała wrażenie, że na korytarzu czuje zapach perfum Mefisto.
Otworzyła wreszcie drzwi i zapaliła światło w przedpokoju. Coś było nie tak, chociaż nie potrafiła powiedzieć co. Wszystko wyglądało jak zwykle, a jednak miała nieodparte wrażenie, że trafiła do obcego mieszkania. Przez ułamek sekundy chciała się cofnąć i sprawdzić, czy to na pewno jej numer, ale skarciła się w myślach. Wypiła za dużo szampana i tyle. Już miała zamknąć drzwi, gdy czyjaś dłoń zacisnęła się wokół jej szyi; palce boleśnie wbiły się w miękką skórę. Wrzasnęła, ale napastnik docisnął szmatę do jej ust i nosa. Nie mogła oddychać, wyrywała się, ale zapach materiału przy twarzy ją obezwładnił. Po chwili była już nieprzytomna.
Obudziła się z przeraźliwym bólem głowy, przywiązana do krzesła. Zaczęła się szarpać, wrzeszczeć w knebel, ale nagle zamarła. W pokoju pojawił się sam diabeł. Z jej głowy uleciały wszelkie myśli, zostało tylko ogromne, zwierzęce przerażenie, bo wiedziała – tak jak wiedziałby każdy inny człowiek – że widok diabła oznacza bliskość piekła.
Lana nie spała dobrze tej nocy. Obudziła się w przepoconej pościeli i zmiętej piżamie, z koszmarami kotłującymi się w głowie. Potrzebowała kawy, ale po kuchni wciąż krzątała się nocna pielęgniarka, z którą nie chciała mieć do czynienia. Ubrała się więc, chwyciła torbę i wyszła z domu. Było rano, ale w powietrzu czuć już było nadchodzący upał. Od dawna nie miała powodów do wyjścia: zaniedbała szkołę, chłopaka, nie musiała robić zakupów ani chodzić do pracy. Cały swój czas spędzała z Ritą albo sama w swoim dawnym pokoju. Dobrze było odetchnąć świeżym powietrzem, chociażby tylko w drodze do Starbucksa.
Za ladą stał młody chłopak, a plakietka na jego piersi informowała, że ma na imię Patryk i uwielbia waniliowe frappuccino.
– Cześć, co dla ciebie? – zapytał, gdy nadeszła jej kolej.
– Naprawdę jest takie dobre?
– Co takiego?
Wskazała na jego plakietkę, a on parsknął.
– Jeśli chcesz mieć cukrzycę.
Nie chciała, więc zamówiła czarną kawę i latte bez kofeiny, licząc, że Rita nie będzie już spała po jej powrocie. Poszła na koniec lady, żeby poczekać na swoje zamówienie, ale gdy je odbierała, poczuła ukłucie. To była panika zmieszana z niepokojem, coś prymitywnego, czego nie potrafiła nazwać. Rozejrzała się wokół zdumiona i wtedy przyszło zrozumienie.
Rita.
Kubki trzasnęły o podłogę, kawa rozbryzgała się wokoło, ale Lana już tego nie widziała. Wypadła ze Starbucksa i pognała do domu. Serce tłukło jej się w piersi, a przerażenie deptało po piętach. Wpadła do przedpokoju jak strzała i, nie zatrzymując się ani na chwilę, pobiegła do pokoju siostry. Zastała otwarte na oścież drzwi – wszyscy byli już w środku. Brat stał przy łóżku zgarbiony, z rękoma w kieszeniach, jakby chciał zajmować jak najmniej miejsca, nocna pielęgniarka obserwowała wszystko spod okna, a ojciec siedział na łóżku, przyciskając do ust dłonie córki.
Rita leżała bez ruchu, jej wychudzona twarz nabrała dziwnego woskowego odcienia, wargi miała lekko rozchylone, jakby chciała zaczerpnąć oddechu. Jeszcze ten jeden, ostatni raz.
Lana nie podeszła bliżej. Zamarła w drzwiach i dopiero Karol wyrwał ją z otępienia.
– Umarła – powiedział sucho, jakby to nie było oczywiste dla wszystkich.
Czas zaczął płynąć w nienaturalny sposób. Raz zwalniał, raz przyspieszał i chociaż Lana próbowała nadążyć za tym, co się dzieje, nie potrafiła. Pielęgniarka zadzwoniła po lekarza Rity, a Karol do zakładu pogrzebowego. Lekarz, chudy mężczyzna po sześćdziesiątce, pojawił się w okamgnieniu i wystawił kartę zgonu, ale potem wyrażał kondolencje tak długo, że miała nadzieję, iż ktoś każe mu się wreszcie zamknąć. Nagle jednak zniknął, a przyjechało dwóch mężczyzn w czarnych garniturach. Otworzyła im, a oni zapytali, gdzie jest „ciało”. I znowu wszystko potoczyło się szybko, pach-pach, i Rity nie było już w domu. Pojawiła się za to dzienna pielęgniarka w bardzo niepielęgniarskim stroju, potem babcia, potem dziewczyna Karola, chrzestni Rity, wujek Tadek…
Lana usiadła ze wszystkimi w salonie, próbując utrzymać się na powierzchni konwersacji, ale chociaż rozmawiała z innymi, nie miała pojęcia o czym. Działała na autopilocie. Kiwała głową, odpowiadała na pytania, piła.
– Pogrzeb odbędzie się w poniedziałek.
– Szybko to zorganizowali.
– Tak, Rita chciała być spalona, wszystko było już zarezerwowane.
Zarezerwowane. Lana wstała od stołu, by nie słyszeć ani słowa więcej.
– Zrobię jeszcze herbaty – rzuciła i wyszła.
Dopiero gdy znalazła się w kuchni, odetchnęła. Podeszła do lodówki i przyłożyła czoło do jej drzwi, ale te były rozczarowująco ciepłe, więc otworzyła je i włożyła głowę do środka. Nie przeszkadzał jej zapach szynki, zamknęła oczy i próbowała oczyścić umysł.
– Straszna tragedia.
Gwałtownie wysunęła głowę z lodówki i obróciła się, zatrzaskując drzwi. W progu stał wujek Tadek, kwintesencja mężczyzny w kwiecie kryzysu wieku średniego. Odkąd pamiętała, mieli ze sobą na pieńku.
– Jeszcze nie wstawiłam wody.
– Boże, ale jesteś do niej podobna, mogłybyście być bliźniaczkami. Patrzenie na ciebie będzie łamało serce twojemu ojcu… Nie wspominając o tym, że przyczyniłaś się do jej śmierci.
Cios był tak celny, że trafił prosto w serce. Lana nie odpowiedziała, bo nawet gdyby znalazła odpowiednie słowa, nie wydusiłaby z siebie głosu.
– Twoja matka dzwoniła. Właśnie wsiada do samolotu, będzie tu z samego rana.
Ten sam autopilot co w salonie przejął nad nią kontrolę: bez słowa wyszła z kuchni, mijając wujka, i poszła do swojego pokoju. Spakowała się w kilka minut, bo nie miała wielu rzeczy. Była już w przedpokoju i wkładała buty, gdy znalazł ją ojciec. Spojrzał zdumiony na jej walizkę.
– Co ty robisz?
Zawiązała sznurówkę i się wyprostowała. Jej dłoń spoczęła obronnie na rączce walizki.
– Wracam do domu.
– Tu jest twój dom.
Nie miała na to odpowiedzi, więc się nie odezwała. Ojciec wyglądał, jakby nie wiedział, czy na nią nawrzeszczeć, czy wybuchnąć płaczem, a ona nie umiała go pocieszyć. Wiedziała też, że nie jest do tego odpowiednią osobą. Sięgnęła do klamki.
– Odezwę się jutro.
Zacisnął zęby.
– Nie ma potrzeby. Pogrzeb będzie w poniedziałek o dwunastej.
Pewnie chciał ją zranić tą obojętnością, ale ona czuła się, jakby dostała nagrodę: nie musiała tu być podczas przyjazdu matki. Mogła przyjść na pogrzeb, a potem zniknąć. Zniknąć na dobre z życia ich wszystkich.
Nie pamiętała drogi do domu, wiedziała tylko, że poczuła ulgę, gdy znalazła się już na klatce schodowej. Wyjęła listy ze skrzynki, chociaż nie interesowała ją ich zawartość, weszła na górę i rzuciła je na podłogę, a potem z całej siły trzasnęła drzwiami. Nowak spod czwórki od razu się odezwał, słyszała przez podłogę, jak ją wyklina w pijackim amoku. Nie było jej trzy miesiące, a poczuła, jakby nigdy stąd nie wychodziła. Oba pokoje stały nietknięte. Jej pokój z podwójnym łóżkiem, szafą pełną ubrań, regałem z książkami i ten, który Rita miała przejąć po skończeniu studiów w Poznaniu, wciąż udekorowany według gustu babci, z zasłonami w kwiatki i plecioną ręcznie kapą. Jedzenie w lodówce było nieświeże, więc wszystko wyrzuciła, a potem zajęła się sprzątaniem. Nie przeszkadzał jej bałagan, ale bycie w ruchu odrywało ją od natrętnych myśli.
Dopiero gdy zaczęła ogarniać swój pokój, dopadła ją nerwowość. Musiała wrócić do szkoły, odezwać się do Mateusza i swoich przyjaciół… To życie, które tu wiodła, było boleśnie odległe od tego, które teraz miała.
Zresztą, czy w ogóle miała jeszcze jakieś życie?
Serce zaczęło jej walić jak oszalałe, więc usiadła na łóżku, żeby się uspokoić. Nie była pewna, co się dzieje z jej ciałem, ale wolne oddechy pomagały. Zamknęła oczy i położyła się na plecach. Zaczęła odliczać od stu w dół, ale przy czterdziestu trzech ktoś zadzwonił do drzwi. Odliczała dalej i przy trzydziestu pięciu dzwonek odezwał się ponownie.
Wstała, wygładziła koszulkę i poszła otworzyć. Spodziewała się wściekłego sąsiada, zapłakanego ojca, wujka Tadka, który chciał ją jeszcze podręczyć, kogokolwiek, ale na pewno nie swojego chłopaka.
– Mateusz? Co ty tu robisz?
– Tak się o ciebie martwiłem!
Wszedł do mieszkania i ją objął, a ona mechanicznie uniosła ramiona i też go uścisnęła. Pachniał jak zwykle: Paco Rabbane i kawą, i to ją uspokoiło.
– Skąd wiedziałeś, że tu jestem?
– Twój ojciec po mnie zadzwonił. Powiedział, że Rita… Poprosił, żebym cię odwiedził.
W ustach Lany rozlał się kwas. Odsunęła się od Mateusza i poszła do kuchni. Tym razem, zamiast chować głowę w lodówce, wstawiła wodę i wyjęła filiżanki. Mateusz usiadł przy kuchennej wyspie i czuła, że ją obserwuje. Czekała, aż zapyta o jej samopoczucie. Co mu wtedy odpowie? Spojrzała na swoje dłonie wkładające saszetki z herbatą do filiżanek. Czy to na pewno jej dłonie? Woda się zagotowała, ale ona nie ruszyła się z miejsca.
– Kochanie?
Nie odpowiedziała, tylko wzięła czajnik i zalała herbatę. Z uprzejmym uśmiechem podała jedną filiżankę Mateuszowi i usiadła na stołku barowym obok niego.
– Jak się czujesz?
– A jak mogę się czuć?
– Wracasz do domu?
Uniosła brwi.
– Jestem w domu.
Sposób, w jaki westchnął, niemal przyprawił ją o mdłości. Był od niej starszy o sześć lat, ale czasami zachowywał się, jakby dzieliło ich co najmniej dwadzieścia.
– Wiesz, że nie możesz zostać tu sama.
– Wiem?
Uśmiechnął się z pobłażaniem.
– Lana, kochanie, to jest znak, rozumiesz?
Jakieś dziwne rzeczy zaczęły się dziać z jej wzrokiem, nagle wszystko zawęziło się do Mateusza siedzącego naprzeciwko na krześle barowym, do jego szarego garnituru, czarnych włosów i tego wszystkowiedzącego spojrzenia.
– Znak… – powtórzyła.
Pogładził ją po kolanie.
– Znak, żebyśmy ze sobą zamieszkali.
Cała jego postawa świadczyła o tym, że liczył na jej radość. Dłonie Lany samoistnie zacisnęły się w pięści, ale roześmiała się głośno.
– Oczywiście! Moja siostra umarła, żebyśmy ze sobą zamieszkali! – Uśmiechała się, ale jej głos był stalowy i wciąż nie widziała nic oprócz Mateusza. – Na ten znak właśnie czekałam!
Mateusz zbladł.
– Boże, Lana, nie to miałem na myśli! Ja…
– Wypierdalaj – przerwała mu.
Spojrzał na nią, jakby widział ją pierwszy raz w życiu.
– Wiem, że jesteś zdenerwowana, ale…
– Jeszcze jedno słowo, a rozkwaszę ci ten parszywy ryj. Wynoś się stąd.
Zszedł z krzesła i poszedł do przedpokoju, ale zatrzymał się pod drzwiami. Widziała jego zgarbione plecy, już sięgał do klamki… ale zamiast ją nacisnąć, zaczął zbierać listy z podłogi. Gdy skończył, wrócił do kuchni i położył je na wyspie.
– Nigdzie się nie wybieram. Potrzebujesz mnie.
– Bo rozrzuciłam listy po podłodze? Nawet małpa mogłaby je pozbierać.
Skrzywił się, ale nie zareagował na zaczepkę.
– Bo cierpisz. Potrzebujesz, żeby ktoś się tobą zaopiekował.
W kuchni rozległ się trzask. Mateusz drgnął, jakby Lana go spoliczkowała, i spojrzał na jej dłoń, jakby naprawdę to zrobiła. Podążyła za jego wzrokiem i zdała sobie sprawę, że tak mocno ścisnęła filiżankę, że ta pękła. Zmieszana z jej krwią herbata rozlała się po blacie. Dziewczyna rozluźniła palce, ale szczątki porcelany utkwiły w jej dłoni. Ból rozjaśnił jej w głowie. Zsunęła się ze stołka i poszła do zlewozmywaka. Włożyła krwawiącą dłoń pod strumień chłodnej wody i zaczęła wyciągać odłamki.
– Lana…
– Byłeś bardzo samotny przez ostatnie trzy miesiące.
To nie było pytanie, ale Mateusz i tak odpowiedział:
– Tobie było trudniej. – Pogładził ją po plecach. – Teraz jednak jesteśmy razem, poradzimy sobie ze wszystkim.
– Inga wiedziała?
Dłoń na jej plecach znieruchomiała.
– Co?
– Inga Grudzień, ta panienka z dziekanatu, którą przeleciałeś. Wiedziała, że twoja dziewczyna opiekuje się swoją chorą na raka siostrą?
Powoli owinęła krwawiącą rękę czystą ściereczką do naczyń i się odwróciła. Mateusz był blady jak ściana. Odkąd Agnieszka, ich wspólna znajoma, powiedziała jej o Indze, Lana miała nadzieję, że nigdy nie dojdzie do tej rozmowy. Zamierzała o tym zapomnieć, tłumaczyła Mateusza, ale teraz wszystko wyglądało inaczej.
– O Boże! – Nie wytrzymał jej spojrzenia, schował twarz w dłoniach, a jego ramiona się zatrzęsły. – O Boże, Lana, ja… Pewnie myślisz, że jestem potworem.
– Tak.
Wydał z siebie zduszone chrząknięcie i kucnął gwałtownie. Płakał, a łzy przeciekały mu przez palce. Jakaś jej część chciała mu powiedzieć, że go nie wini, bo się od niego odsunęła i nie pozwalała sobie pomóc, ale inna, teraz znacznie większa, chciała, żeby cierpiał. Gdy ona spędzała ostatnie dni z siostrą, najlepszą przyjaciółką, widząc, jak ta niknie, odchodzi z tego świata, on pieprzył Ingę z dziekanatu. Gniew wzburzył krew w jej żyłach.
– Możesz to robić gdzie indziej? – warknęła. – To koniec!
– Nie! – Zerwał się na nogi. – Lana, kocham cię! Kocham cię jak cholera! Nie rozumiesz, że nie byłem sobą? Ja bym ci nigdy czegoś takiego nie zrobił. Nigdy!
Rita nigdy nie lubiła Mateusza. Nazywała go Docentem, traktowała z góry i stroiła sobie z niego żarty. Lana wcześniej nie mogła zrozumieć tego zachowania, ale teraz zdała sobie sprawę, że jej siostra go po prostu przejrzała.
– Ale zrobiłeś. To byłeś ty, nikt inny.
– Nie byłem wtedy w dobrym miejscu, pijany, stęskniony za tobą… Nie chciałem być sam, a ona była dla mnie zawsze taka miła… – Urwał i rozejrzał się wokoło, jakby oczekiwał skądś pomocy. – Kocham cię.
Wyminęła go i poszła do przedpokoju. Snuł się za nią jak cień, ale zatrzymał się gwałtownie, gdy stanęła przy drzwiach i otworzyła je na oścież.
– Nie dzwoń do mnie.
– Lana, błagam cię!
– To koniec. Wyjdź albo będę zmuszona zadzwonić po policję.
Krok za krokiem opuścił jej mieszkanie. Odwrócił się jednak za progiem.
– Lana, ja…
Nie mogła dłużej na niego patrzeć, bez słowa trzasnęła drzwiami, co ponownie obudziło Nowaka. Jego krzyki stłumiła podłoga i chociaż Lana nie mogła dosłyszeć poszczególnych słów, czuła jego nienawiść. Wróciła do kuchni, mocniej przyciskając ścierkę do rany. Listy, które przyniósł Mateusz, powoli nasiąkały rozlaną herbatą. Zabrała je z blatu i usiadła z nimi na podłodze. Było tam kilka opłaconych już online rachunków, trochę reklam i list z uniwersytetu.
Po plecach przeszły jej ciarki. Podświadomie czuła, że to się wydarzy, ale gdy rozerwała kopertę i zobaczyła to na papierze, wszystko nagle stało się realne.
Decyzja
wsprawie skreślenia zlisty studentów
Na podstawie art. 190 ust. 2, pkt. 2 i art. 207 ust. 1 z dnia 27 lipca 2005 r. – Prawo o szkolnictwie wyższym (Dz.U. 2005 Nr 164 poz. 1365) i art. 104 z dnia 14 czerwca 1960 r. – Kodeks postępowania administracyjnego (Dz.U z 2000 r. Nr 98 Poz. 1071, z późn. zm.) skreślam Panią z dniem 24.05.2019 z listy studentów trzeciego roku psychologii, drugiego stopnia, tryb stacjonarny.
Odłożyła list na podłogę i wstała. Trochę kręciło jej się w głowie i dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że jest głodna. W domu nie było jednak nic do jedzenia, musiała więc iść na zakupy. Zabandażowała rękę, zmieniła koszulkę na świeżą i wyszła. Zamykając drzwi od kamienicy, rozejrzała się uważnie, ale nigdzie nie dostrzegła Mateusza. Z jednej strony była rozczarowana, że tak łatwo się poddał, ale z drugiej – kamień spadł jej z serca. Potrzebowała spokoju.
Spacerkiem poszła do pobliskiej Biedronki. Wiedziała, że musi coś zjeść, ale na nic nie miała ochoty. Wreszcie kupiła kilka dań do mikrofalówki, dwie zupki chińskie, chleb i jajka. Gdy jednak stanęła przy kasie, jej wzrok padł na półkę z alkoholami. Do tej pory upiła się tylko kilka razy w życiu, ale doskonale pamiętała ten stan: poniekąd nieprzyjemny, jednak izolujący od świata. Właśnie tego było jej potrzeba. Wrzuciła do wózka butelkę absolwenta, dwie butelki wina i pół litra whisky Jack Daniel’s, bo była w promocji. Przy kasie poprosiła też o paczkę złotych marlboro.
Jakoś doniosła wszystko do domu, postawiła siatki na szafce, otworzyła okno i usiadła z jedną nogą na parapecie, a drugą podwiniętą pod siebie. Wyjęła jednego papierosa i włożyła go do ust. Ostatni raz paliła na pierwszym roku studiów, kompletnie zalana, podczas jakiejś nic nieznaczącej imprezy. Teraz po pierwszym zaciągnięciu się od razu się rozkaszlała. To jej jednak nie powstrzymało. Odkręciła wino i napiła się z gwinta, a potem zaciągnęła się po raz kolejny.
Papieros za papierosem, łyk za łykiem wszystkie myśli zaczęły odpływać. Po pierwszej butelce zaczęła się chwiać, okno ją przyciągało, za nim mogło czekać całkowite zapomnienie. Chodnik był tak daleko, a jednak blisko. Wystarczyłoby lekko pochylić się do przodu… Wychyliła się jeszcze kawałek i jeszcze, aż ciało ją przeważyło i poleciała do przodu. Odruch był jednak silniejszy, w ostatnim momencie złapała się ramy okna. Serce waliło jej w piersi, zeszła z szafki przerażona.
Rita niczego tak nie pragnęła jak żyć, a Lana, tuż po jej śmierci, chciała pozbyć się swojego życia tak po prostu.
– Ty pieprzony tchórzu… – wyszeptała.
Głos drżał jej równie mocno, jak dłonie. Złapała butelkę whisky i odsunęła się od okna. Nie ufała sobie na tyle, żeby znowu znaleźć się w jego pobliżu. Poszła do łazienki, wpełzła do pustej wanny i otworzyła butelkę. Śmierć byłaby tchórzostwem, brakiem szacunku, ale teraz Lana mogła choć trochę przytępić życie. Przyciszyć ból. Zamknęła oczy i zaczęła pić.
*
Nawet najcichszy odgłos nie próbował zakłócić jej wieczornej toalety. Samo nakładanie pasty na szczoteczkę zdawało się brzmieć nieprawdopodobnie głośno, a skrzypienie łóżka, gdy już się położyła, było aż nieprzyzwoite. Czuła całe swoje ciało, każdy mięsień, każdą kość i wydawało jej się, że słyszy krew szumiącą w żyłach. Zmusiła się do zamknięcia oczu. Ból głowy narastał, pochłaniając coraz większe obszary, i Lana marzyła tylko o tym, żeby wreszcie pochłonęła ją ciemność. Gdy tak się jednak stało, zaraz przebudził ją huk w głębi domu. Zerwała się na równe nogi i rozejrzała spanikowana po pokoju, ale była sama. Po cichu, boso, w każdym momencie gotowa do ucieczki, wyszła do holu. W salonie paliło się światło, więc z sercem w okolicach przełyku skierowała się w tamtą stronę i zerknęła zza drzwi do środka.
Naraz cała krew odpłynęła jej z twarzy.
Na kanapie, jakby nigdy nic, siedziała Rita. Była ubrana jak zwykle: w dżinsy i T-shirt, włosy, tego samego koloru co Lany, upięła w niedbały kok. Czytała gazetę, ale gdy wyczuła, że jest obserwowana, obejrzała się przez ramię i parsknęła śmiechem.
– Boże, zołzo! Wyglądasz, jakbyś zobaczyła ducha!
– Ja….
Lana postąpiła kilka kroków do przodu, chwiejąc się na nogach. Kręciło jej się w głowie, miała wrażenie, że zaraz straci przytomność.
– Ty nie żyjesz.
Rita odłożyła gazetę.
– OK, zaczynasz mnie przerażać. Co ty wygadujesz?
Tego było już za wiele, Lana opadła na podłogę, a jej kolana stuknęły głucho o panele.
– Myślałam, że umarłaś, mieli cię pochować – wyszeptała.
Chciała się złapać za włosy, rwać je z głowy, ale wtedy Rita znalazła się tuż przed nią.
– Hej, hej, hej! Spokojnie, zołzo! Żyję, nigdy bym cię nie zostawiła.
– Nie wiesz tego.
– Wiem, za żadne skarby świata, nigdy, przenigdy! No chyba… chyba że byś mi na to pozwoliła.
– Co? Nie! Nie pozwalam ci odejść!
Złapała siostrę za ramiona i ścisnęła, ale nagle w jej miejscu pojawił się Mateusz. Nieogolony, wymemłany jak w dniu, w którym utknęli na weekend na jakimś chorwackim zadupiu, bo samochód im się zepsuł w połowie drogi i musieli czekać na naprawę. Zero nadziei, tylko to zrezygnowane spojrzenie.
– Miałem ci się oświadczyć, wiesz?
Puściła jego ramiona i zerwała się na nogi.
– Gdzie jest Rita?! – wydarła się. – Gdzie jest moja siostra?!
Gwałtownie się przebudziła. Była w swoim łóżku, zaplątana w przepoconą pościel. Jak na autopilocie wstała i poszła do łazienki. Okrągłe lustro nad umywalką było bezlitosne; ukazało jej zapadniętą twarz o podkrążonych, przekrwionych oczach, wykrzywioną w groteskowej minie ni to smutku, ni przerażenia. Jej włosy były splątane, a skóra wciąż błyszczała kropelkami potu po koszmarze.
Od dziecka były do siebie z Ritą niesamowicie podobne. Te same ciemnoblond włosy, orzechowe oczy i blada cera. Do czasów liceum nosiły jednakową fryzurę, a potem – chociaż inaczej ścięły włosy – wciąż ubierały się podobnie. W lecie słońce malowało na ich twarzach ten sam zestaw piegów. Gdy Rita zachorowała, obie mizerniały, obie odchodziły. W konsekwencji jednak została tylko Lana.
Odwróciła się od lustra, próbując opanować przyspieszony oddech, i poszła do kuchni. Nacisnęła przycisk pod blatem wyspy i na drewnianym suficie zabłysnęły trzy halogeny, wydobywając z półmroku rząd słoiczków z przyprawami ustawionych na blacie, srebrny dzbanuszek i dwa wysokie stołki barowe o siedzeniach obitych skórą farbowaną na zielono. Usiadła na jednym z nich i z małego dzbanuszka wyciągnęła paczkę papierosów. Jak na osobę, która dopiero zaczęła palić, potrzebowała naprawdę sporo nikotyny. Odpaliła pierwszego papierosa i zaciągnęła się głęboko, po czym wydmuchała wolno dym, a on splotami uleciał z jej ust w górę. Po kilkakrotnym powtórzeniu tej czynności pod halogenami utworzył się szarawy kłębek tańczącego dymu. Długo się w niego wpatrywała, ale nie mogła się dłużej oszukiwać. Potrzebowała się napić. Zsunęła się ze stołka i wyjęła z lodówki półlitrowego Jacka Daniel’sa. Otępienie przyszło bardzo szybko. To było jak medytacja: picie, palenie i wpatrywanie się w dym. Po jakimś czasie jednak, blisko dna butelki, wzrok zaczął jej płatać figle, rozdzielając przed nią świat na dwoje i ruszając go w posadach, aż w rezultacie musiała przymknąć jedno oko, żeby odczytać godzinę na mikrofalówce.
Czerwone, migające cyferki przestały mnożyć się i falować, a Lanę zemdliło, jednak wcale nie od alkoholu. Po prostu zobaczyła, że dochodzi już jedenasta.
W pośpiechu, potykając się o własne nogi, pobiegła do pokoju, zrzuciła piżamę i wciągnęła na siebie czarną sukienkę, nawet nie rozpinając suwaka. Planowała włożyć szpilki, ale w tym stanie nie było nawet mowy o tym, że uda jej się je znaleźć, a co dopiero w nich chodzić, wskoczyła więc w baletki, wylała na siebie pół butelki perfum, żeby ukryć zapach alkoholu i nikotyny, a potem, chwyciwszy torebkę, wypadła na korytarz. Poręcz i schody chwiały się, jakby chciały ją powstrzymać, ale nawet gdyby miała się wywrócić, nie zamierzała wracać do domu. Wyskoczyła na ulicę, ledwo unikając zderzenia z przechodniem. Mężczyzna spojrzał na nią ze złością i warknął do telefonu komórkowego przyciśniętego do ucha, że „jakaś chuda suka chciała go zabić”. Lana nawet nie pomyślała, żeby się obrazić, bo zauważyła taksówkę. Natychmiast na nią zamachała i kremowy mercedes klasy c zatrzymał się przy chodniku.
– Dokąd? – zapytał taksiarz, ledwo na nią zerkając, gdy wsiadła.
Zegarek na tablicy rozdzielczej wskazywał dwadzieścia po jedenastej.
– Poproszę na Wolską – wydyszała, poprawiając włosy.
– A dokładniej, panienko?
– Na Cmentarz Wolski.
Jego wzrok prześliznął się po jej stroju i po chwili mężczyzna ruszył, wrzucając drugą taryfę.
– Ktoś bliski? – zapytał, gdy stanęli chwilę później na światłach w alei Jana Pawła II.
Usta same ułożyły się jej do odpowiedzi, ale ostatecznie tylko skinęła głową.
– Och, Boże, dziecino – westchnął kierowca. – W takim młodym wieku przeżyć traumę… Coś strasznego.
Spojrzała na niego zbita z tropu, a on pokiwał głową, jakby rozumiał cały ból wszechświata i gdyby tylko zechciał, mógł go ukoić. Skupił się z powrotem na drodze, gdy światło zmieniło się na zielone.
– Nie powinnaś jednak pić, to niczemu nie służy. – Protekcjonalność w jego głosie wydała jej się nie na miejscu.
Zamknęła na chwilę oczy, żeby uspokoić karuzelę w głowie, i mruknęła:
– Mam dwadzieścia cztery lata.
– Mówisz serio? Myślałem, że góra piętnaście! – Pokręcił głową, gładko zmieniając bieg. – Tylko się cieszyć tak młodym wyglądem.
Miała ochotę odpowiedzieć, że nie ma się czym cieszyć, ale po chwili uznała, że nie ma sensu się tłumaczyć, i do końca trasy nie odezwała się już ani słowem. Wdychała przez nos zapach waniliowego drzewka bujającego się pod przednim lusterkiem i wydychała powietrze ustami, próbując opanować stan upojenia alkoholowego. Nie udało się.
Zatrzymali się na Wolskiej, taksiarz wziął pieniądze, życzył jej najlepszego, co nie było za bardzo na miejscu, i odjechał. Stała chwilę nieruchomo na chodniku, ściskając w dłoni torebkę, ale wreszcie odwróciła się w kierunku cmentarza i zobaczyła na ścieżce swoją babcię. Jej pobrużdżona zmarszczkami twarz skurczyła się ze smutku i Lana ruszyła w jej stronę, nawet nie wiedząc kiedy.
*
W pogrzebie mało było pogrzebu. Stał się defiladą twarzy, z których każda po jakimś czasie zyskiwała ręce zachłannie obejmujące Lanę, jakby chcące uszczknąć trochę z jej żałoby. Cierpienie było walutą, a żal został wystawiony na aukcji i każdy chciał uzyskać jak największą cenę za swój.
Najpierw wystawiono ciało i żałobnicy mieli czas, żeby się pożegnać. Lana została na zewnątrz i każdy, kto wchodził do kaplicy, patrzył na nią z mieszaniną zdziwienia, odrazy i ulgi. Wiele głosów łączyło się w jeden jasny przekaz: „biedne dziecko”.
Gdy wreszcie zaczęła się uroczystość pogrzebowa, wrócił ból głowy. Ksiądz stanął na podwyższeniu w kaplicy i wycierał sobie usta hasłami mogącymi dotyczyć każdego. Używając podniosłych słów, mówił o cierpieniu, wiecznym spoczynku, łączeniu się z Bogiem i innych rzeczach, które doprowadzały Lanę do furii. W amerykańskich filmach to rodzina mówiła o zmarłej osobie i zazwyczaj podczas tych przemówień działo się coś znaczącego dla protagonisty, często sam bohater musiał wygłosić podniosłą mowę, żeby pokazać, jak cenił sobie zmarłego. Oczywiście tylko w amerykańskich filmach działo się tak jak w amerykańskich filmach. Teraz nikt nie powstał w obronie trupa ani nie wyraził chęci, by kazać się zamknąć księdzu, który bredził o cierpieniu, jakby nie miał pojęcia, dlaczego pogrzeb w ogóle się odbywa.
Może to alkohol przez nią przemawiał, ale Lana miała ochotę zerwać się z miejsca, a potem wrzeszczeć aż do utraty tchu. Wyobraziła sobie, jak ksiądz milknie zdumiony, jak jej ojciec również wstaje, próbując ją uciszyć, a ona krzyczy tak głośno, że zagłusza jego błagania, i może gdyby wypiła choćby jeden łyk więcej, odważyłaby się to zrobić, ale nie – tkwiła jak wykuta w kamieniu między zapłakaną babcią i roztrzęsionym ojcem, aż wreszcie msza dobiegła końca.
Podniesiono trumnę i wyniesiono ją przy wtórze zawodzącego Anielskiego orszaku na zewnątrz, w oślepiające światło. Lana nie znała tego tekstu – nikt jej nie poinformował, że trzeba będzie śpiewać – ale może to i dobrze, bo pieśń wcale nie przypadła jej do gustu. Zdawało jej się, że w refrenie ponownie jest mowa o Bogu i jego obliczu, dlatego aż zapłonęła gniewem na myśl, jaki okrutny musi być ten cały Bóg. Pamiętała jak przez mgłę, że kiedyś chodziła do kościoła, ale teraz się cieszyła, że cokolwiek się stało, rodzice nie indoktrynowali jej więcej w tym kierunku.
Marsz za trumną był nie lada przeżyciem dla ciała Lany, umęczonego brakiem snu, mocnym alkoholem i głodem. Czuła, że to coś w rodzaju egzaminu i jeśli uda jej się go zdać, czeka ją chwała po wsze czasy, a przynajmniej chłodny prysznic po powrocie z cmentarza.
Smutek nie potrafił przebić się przez mur jej zmęczenia; obojętnie obserwowała, jak trumna zostaje wolno opuszczona na linach w głąb grobu, gdzie po jakimś czasie zakończyła swoją podróż. Ksiądz ustawił się za kopcem z kolorowych kwiatów opasanych wstęgami ze słowami pożegnania i rozpoczął modlitwę. Kusiło ją, żeby zrobić coś nie na miejscu, ale ani drgnęła, wpatrując się w twarz klechy i zastanawiając, czy przeczytał streszczenie z życia Rity, czy po prostu dla każdego ma to samo przemówienie. Gdy wreszcie zakończył swój monolog, ludzie zwrócili się w jej stronę, jakby coś ich do niej przyciągało. Uznali, że należy ponownie wyrazić jej współczucie i życzyć siły, a do niej dotarło, że musi uważać – ludzie obejmowali ją zachłannie i ktoś w końcu mógł niechcący podwinąć jej sukienkę, a przecież zapomniała założyć majtek.
Mało brakowało, a wybuchłaby histerycznym śmiechem na tę myśl, ale powstrzymała się i ku jej ogromnej uldze ojciec wybrał ten moment, by przemówić i poprosić, by wszyscy, którzy życzą sobie uczestniczyć w stypie, udali się za nim do specjalnie wynajętego autobusu, mającego ich zawieźć do restauracji. Po obecnych poniósł się hałas pytań i rozmów, a Lana spojrzała na ojca, ale on umknął wzrokiem i ruszył przodem, ramię w ramię z jej chrzestnym. Nie miała większego wyboru, więc poczłapała za innymi, obciągając sukienkę. W autobusie zajęła miejsce z przodu obok cioci babci ze strony matki. Ta częstowała ją dropsami miętowymi, które nazywała „mientusami”, i opowiadała o sąsiadce z drugiego piętra, użerającej się z synem łobuzem. Lana nie dowiedziała się dokładnie, za co chłopak poszedł siedzieć (a za coś musiał, bo właśnie wyszedł), gdyż dojechali na miejsce i jej rodzina, znajomi i osoby całkowicie obce, które najwyraźniej chciały się załapać na darmowe jedzenie, zaczęły wylewać się z autobusu na parking przed restauracją. Ona również poszła ich śladem, by po chwili znaleźć się w przestronnej, jasnej sali, w której stoły nakryte białymi obrusami połączono w kształt litery U jak na weselu. Zrobiło jej się niedobrze na myśl, że będzie się od niej oczekiwać, by zajęła miejsce w dobrze widocznym punkcie, zapewne koło ojca. Im bliżej stołów była popychana, tym w większą panikę wpadała. Wreszcie odwróciła się, wpadła na kuzyna, który w rzeczywistości chyba był jej wujkiem, ale głupio było o tym mówić, bo urodzili się w tym samym roku, i przepchnęła się do przodu. Jakiś kelner zatrzymał ją, chwytając za łokieć i pytając o samopoczucie, ale wpadła w taki popłoch, że wydało jej się, iż jeśli zaraz stąd nie wyjdzie, to straci przytomność, wskoczy na stoły i zacznie wrzeszczeć albo zrobi coś takiego, że wszyscy to zapamiętają i będą nią gardzić na wieczność. Wybiegła więc na zewnątrz i nie zatrzymała się, dopóki nie odbiegła kilka ulic dalej.
Z ciężkim oddechem wpadła do jakiejś bramy i opadła na kolana. Pot ściekał jej po plecach, a włosy przyklejały się do głowy i karku. Po kilku sekundach wstała i przeciągnęła ręką po twarzy. Nie miała pojęcia, gdzie jest, i wiedziała, że ojciec nigdy jej nie wybaczy tego, że nie pojawiła się na stypie. Było jednak dla niej jasne, że teraz i tak ich kontakty znacznie się rozluźnią. Jedyne spoiwo ich relacji zostało dzisiaj złożone do grobu na wieczność.
*
Telefon dzwonił i dzwonił, ale Lana nie miała siły, żeby wstać z łóżka. Od dnia pogrzebu tylko leżała, od czasu do czasu chodząc do toalety i pijąc wodę na przemian z wódką. Skończyły jej się papierosy, bo nawet zejście na dół do kiosku zdawało się drogą nie do przebycia. Zastanawiała się, czy uda jej się umrzeć z głodu, ale za każdym razem przychodziła jej do głowy głupia myśl, że Jezus Chrystus nie jadł czterdzieści dni. Diabeł chciał go nakarmić, ale to musiała być próba woli, bo Jezus odmówił. A może chodziło o coś innego? Nie mogła sobie przypomnieć.
Drgnęła, gdy rozległ się dzwonek domofonu. Nie poruszyła się, sądząc, że to znowu mężczyzna od usług tapicerskich, ale osoba na dole nie odpuszczała, więc w końcu zwlekła się z łóżka. Czuła się słabo i chwiała lekko, podchodząc do domofonu; napawało ją to jednocześnie strachem i samozadowoleniem.
– Tak?
– Nareszcie! – W słuchawce rozległ się szorstki głos jej ojca. – Mogłabyś z łaski swojej mi otworzyć?
Mechanicznie nacisnęła czerwony guzik na domofonie, odłożyła słuchawkę, a potem jak szalona rzuciła się do kuchni, by sprzątnąć butelki po wódce. Zmachana dobiegła do drzwi w momencie, w którym jej ojciec nacisnął dzwonek. Gdy je otworzyła, zmierzył ją spojrzeniem, a ona zdała sobie sprawę z tego, że jest w dziurawych dresowych spodniach i koszulce na ramiączkach, która miała na sobie wiele plam.
– Mogę wejść czy będziemy na siebie patrzeć przez próg?
Zdenerwowana i niezdrowo pobudzona, zaprowadziła ojca do kuchni, gdzie zajął zwyczajowe miejsce po drugiej stronie wyspy.
– Martwiłem się. Nie odbierałaś telefonu.
Było to stwierdzenie, więc nie odpowiedziała. Siedziała skurczona na drugim stołku barowym i wpatrywała się w brudną fugę na podłodze. Już nie czuła się słabo, zlał ją pot i miała mdłości; żałowała, że nie przelała sobie zawczasu nieco wódki do kubka.
– Dlaczego nie było cię na stypie? Kelner powiedział mi, że wybiegłaś z restauracji.
– Nie czułam się najlepiej.
– A sądzisz, że ja czułem się dobrze? – zapytał ostro. – Czułem się bardzo źle, ale wypadało zostać, bo jesteśmy… byliśmy… jesteśmy wciąż jej rodziną!
Przez całe ciało Lany przeszedł surowy dreszcz, który aż obił się jej o zęby, pozostawiając smak rdzy. Bała się, że zaraz poleci jej krew z nosa.
– Czy ty w ogóle coś jesz? Wyglądasz jak ona w ostatnim stadium choroby!
Wiedziała, że powinna coś powiedzieć, ale w jej głowie nie pojawiały się żadne słowa.
– Wyduś coś w końcu z siebie!
– Przepraszam.
– Chyba sobie ze mnie stroisz żarty, dziecko. To wszystko, na co cię stać? Uciekłaś z jej stypy jak zbrodniarz! Jak sądzisz, co sobie wszyscy pomyśleli?! Że jesteś szalona! Zresztą to nic dziwnego, prawda? Kompletnie odeszłaś od zmysłów, ty głupia dziewucho! Nie ma z ciebie już żadnego pożytku! Nigdy nie było!
Ani drgnęła. Przyszło jej na myśl, że może powinna się przejąć, ale nie potrafiła.
– Koniec z pieniędzmi! Płaciłem za twoje widzimisię już zbyt długo! – Wstał, szarpiąc za połę marynarki, której guzik wplątał się w metalowe oparcie krzesła. – Nie możesz się tak dłużej zachowywać! Nie mogę ci na to dłużej pozwalać! Do diabła, Lana!
Szarpnął ostatni raz za materiał, a krzesło odchyliło się gwałtownie do tyłu i z hukiem uderzyło o podłogę. Kafelek pękł, a jego róg odprysnął i potoczył się aż pod kuchenkę.
– Kurwa mać!
Lana obserwowała to wszystko jakby zza szyby. Ojciec podniósł krzesło, dysząc z wściekłości, i wreszcie założył marynarkę.
– Musisz znaleźć pracę! – powiedział ostro. – I współlokatorkę.
Patrzył na nią tak długo, aż skinęła głową.
– Jak najszybciej.
– Dobrze.
– Nie „dobrze”! – wrzasnął, znowu wpadając w furię. – Popatrz na siebie, Lana, popatrz tylko! Ona się pewnie w grobie przewraca.
– Ona ma imię – powiedziała cicho.
Ojciec zacisnął szczęki.
– Nie mogę znieść twojego widoku.
ODKRYJ NASZE POWIEŚCI!
Amy Smith nie miała łatwego życia, jednak pomimo trudności, jakich przysporzył jej los, wyrosła na rezolutną, uzdolnioną kobietę. Z pomocą przyjaciół stworzyła Czekoladowe Zacisze, miejsce absolutnie magiczne i wyjątkowe.
Spokojne życie kobiety zostaje wywrócone do góry nogami, gdy do kawiarni wkracza Jack Shron. Przystojny prawnik za wszelką cenę pragnie poznać zamkniętą w sobie Amy. Jednak pomiędzy nimi narastają nie tylko uczucia, lecz także tajemnice mogące złamać najtwardsze serca.
Łucja po dramatycznych wydarzeniach szuka zapomnienia i pocieszenia w alkoholu oraz imprezach. Żyje chwilą bo wie, co to znaczy stracić coś nieodwracalnie. Aż pewnej nocy poznaje Kamila, który wypełnia pustkę i przynosi spokój, którego nie czuła od dawna. Kamil niedawno zakończył związek i nie zamierza wiązać się ponownie. Zwłaszcza, że jego była dziewczyna nie chce pogodzić się z rozstaniem. Rzuca się w wir pracy, nauki i przypadkowych znajomości. Do czasu, gdy spotyka Łucję, która burzy wszystkie jego postanowienia.
Dwójka zagubionych młodych ludzi, którzy nie byli gotowi na to, co ich spotkało… Czy miłość zdoła ich ocalić?
Szukaj wksięgarniach!
ODKRYJ NASZE POWIEŚCI!
Alexandra „Alex” Ferenc była oczkiem w głowie swojego ojca, Wielkiego Alfredo, pięciokrotnego mistrza świata w wyścigach motocyklowych. Po tragicznym wypadku, który zmienił życie całej rodziny, Alex dostaje propozycję, dzięki której ma szansę na spełnienie marzeń z dzieciństwa. Idzie w ślady swojego ojca i rozpoczyna karierę w wyścigach MOTO GP. Wraca do rodzinnych Włoch, gdzie niespodziewanie spotyka Tito – przyjaciela z dawnych lat, który już nie przypomina słodkiego chłopca. A nieziemsko przystojny i arogancki mistrz świata Lukas Perèza, skrywa więcej tajemnic, niż może sobie wyobrazić.
Ten tytuł przyprawia o zawrót głowy – wciśnijcie gaz do dechy i spotkajcie pasjonującą miłość.
Szukaj w księgarniach!
Kuba przestał lubić jesień, bo zabrała mu mamę. Iga kochała ją za długie wieczory spędzone z herbatą. Dla Kamili była obojętna, aż do dnia, który wywrócił jej świat do góry nogami.
Łączy ich fotografia oprawiona w złotą ramkę, która od lat stoi na szafce, tuż przy łóżku w sypialni mamy Kuby. Chłopak nigdy nie pomyślał o tym, by zapytać kim jest dziecko, które tuli do siebie na zdjęciu jego rodzicielka. Przez wiele miesięcy nie jest w stanie przekroczyć progu tego pokoju i nie ma pojęcia o tym, że na dnie szafy czeka pudełko ze wszystkimi odpowiedziami. Skrzętnie skrywane sekrety po latach wyjdą na jaw.
Tom 1 poruszającej i zaskakującej trylogii Listami Pisane.
Szukaj w księgarniach!
Basia pracuje w biurze projektowym i zawsze może liczyć na najbliższych, jednak jej codzienność wcale nie jest idealna. Podobnie jak Konrada, który z pasją prowadzi wieczorną audycję radiową, a w ciągu dnia swoje myśli przelewa na papier i płótno. Los sprowadza ich latem z Poznania na urokliwą wieś. Ona zaczyna wyczekiwany urlop, a on dowiaduje się o niespodziewanym spadku. Wspólnie spędzone wakacje przynoszą nie tylko rodzące się uczucia, ale również wiele życiowych zawirowań i rodzinnych sekretów. Oboje skrywają w sobie niełatwe historie i oboje… potrzebują siebie, by odnaleźć zagubioną nadzieję na lepsze jutro.
Najnowsza powieść Adrianny Klary Kłosińskiej swoim ciepłem rozgrzeje każde serce!
Szukaj w księgarniach!
Danny od zawsze miał tylko jeden cel: dostać się do NHL. Kiedy przeprowadza się do zimnej Minnesoty, by zostać napastnikiem Lwów, chce dać z siebie wszystko i skupić się na hokeju. Plany jednak biorą w łeb, gdy na jego drodze staje Lizzy, aspirująca malarka.
Lizzy od lat ucieka przed swoją przeszłością. Nowy obraz na zamówienie budzi wspomnienia, które dawno już pogrzebała. Rodziny się nie wybiera, a teraz Lizzy ma więcej do stracenia, niż kiedykolwiek wcześniej. Tym razem na szali stoi nie tylko jej przyszłość, ale także Danny’ego. Wspólnie mogą wygrać to starcie, jeśli tylko będą grać w jednej drużynie.
Sport, romans i Anna Bellon – najlepszy przepis na pochłaniającą powieść new adult.
Szukaj w księgarniach!
Głęboko poruszająca powieść o dorastaniu, zmaganiu się z własnymi demonami i przeszłością, która nie daje o sobie zapomnieć.
Niespełna siedemnastoletnia Felicja wydaje się być zwykłą nastolatką. Lubiana, sympatyczna, jedna z lepszych uczennic. Na pozór jej życie jest idealne. Z powodu zbiegu okoliczności poznaje wybuchowego i zbuntowanego syna dyrektora – Nikodema, który nie chce podporządkować się panującym zasadom. Mimo że zupełnie różni, coś ich jednak łączy. Oboje skrywają bolesne tajemnice, które niszczą ich od środka. W ciemności poza bólem i cierpieniem jest również nadzieja, a najwięcej prawdy jest ukryte w ciszy...
Poznaj dwójkę nastolatków, przed którymi wyboista droga ku miłości.
Szukaj wksięgarniach!