Pro Morte - Stanisz Justyna - ebook
NOWOŚĆ

Pro Morte ebook

Stanisz Justyna

4,0

10 osób interesuje się tą książką

Opis

We Wrocławiu, wśród letniego skwaru ulic, dochodzi do serii zagadkowych morderstw, które wstrząsają lokalną społecznością.

Ofiary, zawinięte w prześcieradła z wypisaną czarną cyfrą, zdają się skrywać mroczne sekrety. Prokurator Kamil Staszewski oraz medyk sądowa Ewa Dębska muszą zmierzyć się nie tylko z tajemniczymi zbrodniami, ale także z własnymi demonami przeszłości.

Wciągająca, mroczna opowieść o zbrodni, zemście i cienkiej granicy między ofiarą a oprawcą.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 384

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (30 ocen)
12
9
5
4
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
MariaWojtkowiak

Dobrze spędzony czas

No nie...kto jest mordercą? Będzie ciąg dalszy?
00
matkos71

Dobrze spędzony czas

Książkę w zasadzie czyta się przyjemnie, natomiast jak już ktoś wspomniał - zakończenie kiepskie. Autorka chyba miała na myśli, by zrobić wstęp do kolejnej części a wyszło miernie, zakonczenie nawet nie trzyma „w napięciu” w oczekiwaniu na kolejną serię.
00
Katasta

Z braku laku…

Dość ciekawa ale to zakończenie to chyba żart.
00
KatarzynaK89

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna, wciągająca 🙂
00

Popularność




Kiedy traumy przejmują nad Tobą kontrolę,jedyne, co możesz zrobić, to zabić je.Wszystkie.

PROLOG

Gęsta mgła i zacinający deszcz sprawiały, że mroczne podwórze za zakładem pogrzebowym, niedaleko mostu Zwierzynieckiego, przybrało jeszcze bardziej posępny wygląd. Otaczające je z dwóch stron mury ślepej kamienicy, a z trzeciej tył zakładu, powodowały, że ginęło ono w środku jak ciało w ponurym grobowcu. Latem metalowa siatka odgradzająca podwórko od ulicy i obrośnięta krzakami żywopłotu wyglądała niczym pogrzebowy wieniec. Żywozielone liście zaborczo wplatały się w oczka siatki, oszczędzając jedynie niezbyt szeroki przesmyk bramki tuż przy ścianie zakładu. W ten jesienny dzień krzewy wyglądały jednak jak nagi szkielet brutalnie obdarty z tkanek, a przez angielską pogodę i chłód płynący od rzeki, listopadowy wieczór wydawał się zimniejszy, niż wskazywały na to termometry. Na trawniku, w głębi podwórka, przy kontenerach na śmieci, leżał sporych rozmiarów pakunek. Szczelnie owinięty w duże, białe prześcieradło z wypisaną na środku wielką, czarną cyfrą dwa, do złudzenia przypominał mumię. Nic bardziej mylnego. Mumie mają tysiące lat. Zwłoki na trawniku były świeże.

ROZDZIAŁ I

Wrocław17 maja 2018

Dziewiczo czysta kartka lekko przesunęła się po blacie szafki. Ręka sama powędrowała do szuflady i na pamięć wyszukała czarny flamaster. Dookoła panowała cisza, którą po chwili przerwał delikatny szum piszącego markera. Wolno, wręcz z namaszczeniem, dłoń sama rysowała prosty kształt. Ciągle ten sam, wielokrotnie go poprawiając. Niewielki łuk przechodzący w prostą linię prowadzoną lekkim skosem od góry do dołu. Na koniec jeszcze jedna linia – pozioma, równa. Wzrok na moment spoczął na rozświetlonych słońcem, zielonych liściach krzaków bzu, na których kładły się jasnofioletowe małe kwiaty. Ten widok dawał ukojenie. Dłoń z uporem maniaka bez przerwy rysowała. Na śnieżnobiałej kartce pojawiła się duża, czarna cyfra dwa.

24 maja 2018

Zdecydowane kroki odbijały się echem od ścian korytarza przed piwnicą. Zamek zazgrzytał, a jedno pociągnięcie za klamkę sprawiło, że drzwi otworzyły się lekko, wręcz bezszelestnie. Po chwili jasne światło zalało całe pomieszczenie. Odgłos cichych kroków rozchodził się po wykafelkowanym wnętrzu. Dłoń z czułością dotykała sprzętów. Wysoki, metalowy regał schowany za drzwiami, obok długi, aluminiowy blat połączony z metalową umywalką w jedną całość. Pod blatem staromodny, pomalowany na biało obrotowy stołek. Wszystko wyglądało imponująco. Wzrok jeszcze raz wolno przesuwał się po pomieszczeniu.

Na regale leżały równo ułożone białe prześcieradła, pistolet oraz strzykawki, igły i małe ampułki. Na blacie w równym rzędzie stały butelki z czarnym sprayem i pudełko jednorazowych czarnych rękawiczek. Obok nich znajdował się czerwony gumowy knebel, a przy nim pokaźny stos gazy i niewielka butelka z ciemnego szkła. Środek dużego pomieszczenia był pusty. Na razie.

Jedno pstryknięcie wyłącznika pogrążyło piwnicę w ciemnościach. Zamek przeskoczył, a drzwi zostały starannie zamknięte. Dźwięk kroków zbliżał się do wyjścia. Na dworze z wolna zapadała szarówka.

Godzinę później palce zaczęły wpisywać hasła do internetowej wyszukiwarki. Spokojnie, bez pośpiechu zmieniały się strony, a pojawiające się na nich obrazy wywoływały ekscytację. Wśród wielu modeli jeden szczególnie się wyróżniał – długi, nie za szeroki, z wysoką pokrywą.

31 maja 2018

Piwnica była w pełni wyposażona. Błyszczący metalowy pojemnik, do złudzenia przypominający trumnę, stał dumnie na środku pomieszczenia. Dłoń czule i delikatnie przejechała po jego gładkiej i zimnej powierzchni. Palce ostrożnie złapały za uchwyt wieka. Otworzyło się wolno. W środku leżało perfekcyjnie wygładzone białe prześcieradło. Miejsca było mało. Idealnie mało. Wyobraźnia zaczęła tworzyć obrazy. Bardzo piękne obrazy.

Kilka kroków w tył. Z tej perspektywy pojemnik wyglądał jeszcze lepiej. Głębokie westchnienie było wyrazem zadowolenia. Na moment wszystko zamarło, nawet powietrze. Chwilę później wieko zostało cicho zamknięte. Wyłącznik pstryknął i pomieszczenie zalała ciemność.

7 czerwca 2018

Drzwi prowadzące do korytarza przy piwnicy bezgłośnie się otworzyły. Kilka szybkich kroków, lekki półmrok w korytarzu, zgrzyt klucza w zamku i pomieszczenie zatopiło się w jasnym świetle jarzeniówek. Wzrok wolno przesuwał się po sprzętach, jakby dokonując kontroli. Pojemnik wyścielony prześcieradłem – jest. Rękawiczki – są. Pistolet – jest. Niewielka butelka z ciemnego szkła i gaza – są. Spray – jest. Knebel – jest. Strzykawki, igły, ampułki – są. Wszystko przygotowane. Panującą ciszę nieznacznie zakłócało miarowe przeskakiwanie wskazówki sekundnika na ściennym zegarze. Dłoń wyciągnęła obrotowy stołek spod blatu, który lekko zaskrzypiał pod ciężarem ciała. Powieki wolno zamknęły się, a w głowie pojawiły się bardzo realistyczne obrazy. Przerażone spojrzenie. Skazana na niepowodzenie szamotanina w zamkniętym pojemniku, bez możliwości wydobycia z siebie jakiegokolwiek dźwięku. Przyjemny dreszcz przebiegł po plecach, a na twarzy pojawił się uśmiech zadowolenia. Po chwili już całkiem przytomne spojrzenie jeszcze raz zlustrowało piwnicę. Wsuwany pod blat stołek zachrobotał po wykafelkowanej podłodze. Światło zgasło. Drzwi zamknęły się niczym wieko trumny.

ROZDZIAŁ II

1

Lipiec, 2018

Kilku mundurowych próbowało zapanować nad tłumem ciekawskich zgromadzonym przy bocznym wejściu na teren szpitala przy ulicy Szorstkiej. Dwóch policjantów w cywilu rozmawiało ze starszym ochroniarzem.

– Panowie, ja nic nie widziałem – mówił szybko i nerwowo pocierał dłonie. – Nie wiem, jak ona się tam znalazła. Dopiero ta pielęgniarka, co szła na nockę, narobiła rabanu i ludzie się zlecieli – drżącym głosem wyrzucał z siebie słowa jak z karabinu.

– Jak ta pielęgniarka, która szła do pracy, trafiła na ciało? – zapytał wysoki blondyn o atletycznej sylwetce. – Przecież to nie jest główne wejście – dodał.

– Pielęgniarki często skracają sobie drogę z przystanku. – Starszy pan wskazał dłonią w kierunku ulicy. – Tędy mają bliżej. – Przestępował z nogi na nogę.

– Będziemy potrzebowali zapisu z monitoringu – poinformował tyczkowaty szatyn, wskazując na kamery umieszczone na budynku.

– Tutaj monitoring to niewiele obejmuje. – Ochroniarz machnął ręką. – O, takich dziadków jak ja zatrudniają, żeby szpitala pilnowali. – Skrzywił się. – To robimy, co możemy. A wychodzi, jak wychodzi. – Rozłożył bezradnie ręce.

– Proszę jednak przygotować zapis z dzisiejszego dnia dla naszego technika – nalegał blondyn.

– Przygotować mogę, ale tej części szpitala na nim nie zobaczycie – stwierdził mężczyzna. – Tylko na główną bramę jest skierowany i budynki z przodu – dodał.

– Gdzie jest ta pielęgniarka? – spytał blondyn.

– Siedzi tam, na schodach. – Ochroniarz kiwnął głową w stronę chudej kobiety w średnim wieku z ustami mocno pomalowanymi na czerwono.

Policjanci podeszli do niej.

– Jak się pani czuje? – zapytał chudy szatyn.

– Ju… już lepiej – wydukała drżącym głosem.

– Może nam pani opowiedzieć, jak znalazła pani ciało? – zwrócił się do niej blondyn.

– Weszłam na podwórze. – Sapnęła i głośno przełknęła ślinę. – Chodzę od bocznego wejścia od lat – mówiła cicho i nerwowo. – Jest bliżej do szatni i krótsza droga z przystanku. Kiedy weszłam przez bramę, zobaczyłam, że coś tam leży. Nie wiedziałam, co to jest, ale coś w tym, co zobaczyłam, mnie zaniepokoiło. – Wzdrygnęła się, jakby zimny dreszcz przebiegł jej po plecach. – Podeszłam bliżej i dostrzegałam jakieś kształty, jakby dłoni czy stóp. – Zerknęła w stronę leżącego ciała, ale szybko przeniosła wzrok na policjantów. – Ostrożnie odchyliłam tylko róg prześcieradła i… – Objęła się ramionami i skuliła w sobie. – To była ta martwa staruszka.

– Proszę wybaczyć, że o to zapytam, ale przecież w swojej pracy często ma pani do czynienia ze śmiercią – powiedział cicho szatyn.

– Zgadza się – odparła po chwili kobieta. – Ale to co innego. – Znowu głośno przełknęła ślinę i popatrzyła na niego załzawionymi oczami. – U nas ludzie często umierają, ale ta kobieta… – Kiwnęła głową w stronę leżących zwłok. – Wyglądała jak wyrzucona na śmietnik. To był taki przykry widok. Przykry i przerażający… – dodała.

– Czy twarz tej kobiety wydała się pani znajoma? – dopytywał.

– Wie pan – westchnęła ciężko. – Nie wpatrywałam się w nią, ale raczej jej nie znam – szepnęła.

– Dziękujemy pani – odezwał się blondyn. – Zaraz podejdzie do pani jeden z naszych kolegów i spisze pani zeznania – dorzucił.

Kobieta przytaknęła i jeszcze mocniej objęła się ramionami. Spojrzała gdzieś w dal.

Policjanci podeszli do techników pracujących na pełnych obrotach.

– Maciek, co masz? – zapytał szatyn wysokiego, chudego bruneta.

– Na razie robimy dokumentację miejsca i czekamy na sądówkę. Nie chcę bez nich ruszać ciała – odpowiedział, nie przerywając pracy.

– Jasne – przytaknął blondyn.

Przez moment przyglądali się pracy techników.

– Niezły syf – mruknął szatyn, patrząc na miejsce zdarzenia i robiąc notatki.

– Niezły syf to dopiero będzie, Olo – odparł blondyn. – Zobacz na ten tłum, z którym walczy Dominik z chłopakami. – Spojrzał na mundurowych przy taśmie policyjnej.

– Ciekawe, kto ma dzisiaj dyżur na sądówce – rzucił szatyn, zamykając kajet.

– Dobrze by było, żeby to był Strączek – stwierdził blondyn, rozglądając się dookoła z niezadowoleniem.

Tłum ciekawskich rósł z każdą minutą. To nie ułatwiało pracy. Na domiar złego zaczęli się zjeżdżać dziennikarze. Medialny szum wokół sprawy był kwestią czasu i nie wróżył niczego dobrego – tylko patrzeć, jak informacja o zwłokach znalezionych przed szpitalem w upiornej scenerii poleci w miasto lotem błyskawicy.

Wysoka, rudowłosa kobieta z trudem przebijała się przez szczelną ścianę gapiów. Szczupłymi palcami założyła za ucho kosmyk niesfornych włosów i podeszła do niskiego, barczystego policjanta.

– Proszę pani, już mówiłem, żeby odejść od linii zabezpieczającej – zdenerwowany krzyknął do niej.

– Słyszałam, ale ja muszę tam wejść. – Uśmiechnęła się do niego miło i wyjęła z torby identyfikator.

Zerknął na niego i od razu zszedł z tonu.

– Oczywiście. Bardzo proszę. – Usłużnie podniósł taśmę, żeby mogła przejść. – Komisarz Wolski i aspirant Mrówa są tam. – Wskazał ręką na wnękę przy ogrodzeniu szpitala.

– Dziękuję. – Popatrzyła na niego łagodnym wzrokiem i ruszyła po trawniku w stronę policjantów.

– Dzień dobry – powiedziała, podchodząc do nich.

Obrócili się jak na komendę, zasłaniając miejsce zdarzenia i lustrując ją z góry na dół.

– Naprawdę ma pani tupet – rzucił nerwowo blondyn. – Wy z mediów wleziecie wszędzie i za wszelką cenę – prychnął.

– Pewnie ma pan rację – odpowiedziała spokojnie. – Media już takie są. I czasem to jest przydatne, ale ja w innej sprawie. – Znowu sięgnęła po identyfikator, podsuwając mu go przed oczy. – Ewa Dębska. Medyk sądowy. Mam dzisiaj dyżur i w związku z tym zostałam wezwana na miejsce ujawnienia zwłok.

Na moment zapadła niewygodna cisza, po czym pierwszy odezwał się szatyn:

– Przepraszamy, pani doktor, ale sama pani widzi, co się dzieje – zaczął.

– Przecież ja nie mam do panów pretensji, robicie swoje, ale ja też muszę popracować. – Pokiwała głową.

– Jasne – powiedział blondyn i wyciągnął do niej rękę. – Komisarz Jakub Wolski. A to mój partner, aspirant Aleksander Mrówa.

– Wszyscy mówią do mnie Olo – pospiesznie dopowiedział szatyn.

– Miło mi, choć okoliczności niezbyt przyjemne. – Wyjęła z kieszeni jaskrawozieloną frotkę i szybko związała włosy w kucyk. – Dobrze, panowie, część oficjalna za nami, a teraz do roboty. Co mamy?

– Ogólnie rzecz ujmując, zwłoki – powiedział Wolski, stojąc ciągle na tle wnęki przy ogrodzeniu. – Ale czegoś takiego to ja jeszcze nie widziałem.

– Podobnie jak ja – dodał Mrówa. – A od lat pracujemy z kolegą w firmie. W samej „Sce” już trzy – dokończył.

– A wcześniej? – zapytała zaciekawiona.

– Ja w narkotykach, a Kuba w zorganizowanej – odpowiedział Mrówa.

– Faktycznie musi to być coś wyjątkowego, skoro faceci z takim doświadczeniem są skonsternowani – odrzekła.

– Niech pani sama zobaczy – skwitował Wolski, odsuwając się na bok.

Ewa pokiwała ze zrozumieniem głową i spojrzała na zwłoki. W jednej chwili stanęła jak wryta.

– Nie wierzę – mruknęła do siebie, jednak Kuba to usłyszał.

– Pani doktor, wszystko w porządku? – dopytywał.

– Chyba mam déjà vu – szepnęła zimnym głosem, nie odrywając wzroku od ciała. – Ruszaliście zwłoki? – zapytała komisarza.

– Nie. Nasi technicy zrobili ogólną dokumentację miejsca zdarzenia. Z oględzinami ciała czekaliśmy na doktora Strączka, ale pojawiła się pani.

– Zamieniłam się z Jaśkiem na dyżury. – Wzięła głęboki oddech i zamyśliła się.

– Pani doktor, zwłoki są pani – szepnął do niej Wolski.

Ewa wolno podeszła do ciała. Podciągnęła nogawki dżinsów i wyjęła z kieszeni woreczek strunowy, w którym zawsze nosiła parę lateksowych rękawiczek. Założyła je i dłuższą chwilę przyglądała się pakunkowi – ciało w białym prześcieradle, z widniejącą pośrodku wielką, czarną cyfrą dwa. Lekko pochyliła się nad zwłokami i ujrzała fragment twarzy starszej kobiety.

– Prześcieradło było tak odsłonięte, kiedy ją znaleźliście? – zwróciła się do Kuby.

– Odsłoniła je pielęgniarka idąca na dyżur. Zobaczyła pakunek. Podeszła i odchyliła, żeby zobaczyć, co to jest – zrelacjonował komisarz.

– Rozumiem – szepnęła Dębska i ostrożnie odwinęła prześcieradło.

W środku, w trumiennej pozie leżała starsza kobieta. W dłoniach splecionych na brzuchu miała wsunięty plastikowy przedmiot. Wolski i Mrówa bacznie obserwowali Ewę.

– Jak wasz technik ma na imię? Ten z aparatem – zapytała aspiranta.

– Maciek – odpowiedział natychmiast Olo.

– Panie Maćku, proszę to sfotografować. – Wskazała na przedmiot w dłoniach denatki.

Maciek zrobił mu kilka zdjęć i wyjął go z dłoni ofiary.

– To dowód osobisty z jakimiś gryzmołami. – Obejrzał go uważnie i zabezpieczył.

Wolski podszedł do technika i spojrzał na dowód. W miejscu, gdzie widnieją dane osobowe, znajdował się czarny napis „TO”.

– Pod spodem są chyba dane ofiary – powiedział komisarz. – Dasz radę to wyczyścić? – zapytał.

– Wygląda na zrobione markerem, ale cholera wie, czym tak naprawdę jest nabazgrane. Popracuję nad tym w firmie. Postaram się wyczyścić napis, nie naruszając danych. O ile ktoś wcześniej ich nie usunął – odpowiedział Maciek.

– O co w tym wszystkim chodzi? – mruknął Olo, podchodząc do Wolskiego i przyglądając się dowodowi.

Ewa kontynuowała oględziny ciała. Na pierwszy rzut oka nie zauważyła żadnych ran czy uszkodzeń ciała. Ubranie ofiary też wydawało się nienaruszone. Denatka wyglądała, jakby po prostu zasnęła.

Dębska zdjęła rękawiczki, zwinęła je w kulkę i wsunęła do worka strunowego. Poprawiła pomarańczowy T-shirt i podeszła do policjantów. Przelotnie zerknęła za taśmę, gdzie Dominik z kolegami skutecznie walczyli z coraz większym tłumem obserwatorów żądnych sensacji i wrażeń.

– Z mojej strony to wszystko. Czekam na ciało w prosektorium – powiedziała matowym głosem i ruszyła w stronę taśmy oddzielającej miejsce zdarzenia od ciekawskich.

– Pani doktor – zawołał za nią Wolski. – Nic pani nie powie o denatce?

– Nadal nie żyje – rzuciła kąśliwie.

– A od jak dawna nie żyje? – dopytywał komisarz.

– Jakieś dwie, trzy godziny – odpowiedziała i dodała: – Więcej po sekcji. Tylko uprzedzam, to potrwa. Toksykologii nikt z marszu nie zrobi.

– Wiemy – przytaknął.

– Będą wyniki, odezwę się – skwitowała.

– A może pani wyjaśnić, co miała pani na myśli, mówiąc, że „chyba mam déjà vu”? – dociekał Wolski.

– Nie teraz – mruknęła.

– Ale pani doktor…

– Po sekcji – powiedziała tonem nieznoszącym sprzeciwu i szybkim krokiem ruszyła w stronę tłumu.

Dzięki Dominikowi prędko przedostała się do samochodu. Nie zważając na nawoływania tlenionej dziennikarki, wsiadła do środka i chwilę później odjechała z piskiem opon.

2

Ostro zaparkował niedaleko parku Langiewicza. Poprawił ciemne włosy we wstecznym lusterku i szybko wysiadł z samochodu. Wygładził idealnie skrojony garnitur na wysportowanej sylwetce i rozejrzał się.

Już z oddali zauważył gęsty tłum gapiów i dziennikarzy żądnych informacji z pierwszej ręki. Dynamicznym krokiem ruszył w stronę ulicy Szorstkiej, gdzie znajdował się budynek szpitala. Za jego plecami, na tle bezchmurnego nieba wyraźnie rysował się wrocławski drapacz chmur, Sky Tower.

Dominik już w dali dostrzegł Kamila Staszewskiego i, rozpychając tłum, zaczął torować mu drogę.

– Tędy, panie prokuratorze. – Wprowadził go w wąski tunel wśród napierających ludzi. – Wolski i Mrówa są tam. – Wskazał na wnękę przy ogrodzeniu.

– Dziękuję. – Kiwnął ręką do policjanta i uniósł taśmę okalającą teren.

– Dzień dobry, panie prokuratorze. – Wolski doszedł do niego i podał mu rękę.

Mrówa kiwnął głową, dołączając do nich.

– Nie wiem, czy dobry – burknął prokurator. – To miał być spokojny sobotni dyżur, a nie wyjazdówka do zabójstwa. Co mamy?

– Niech pan sam zobaczy. – Mrówa wskazał w kierunku, gdzie leżały zwłoki.

Prokurator Kamil Staszewski zaczął rozglądać się za medykiem sądowym Janem Strączkiem, po czym ruszył w stronę wskazaną przez aspiranta.

– Doktor jeszcze nie przyjechał? – zapytał Wolskiego.

– Już pojechał. A raczej pojechała – odpowiedział komisarz.

– Pojechała? – Zatrzymał się i spojrzał pytająco na Kubę.

– Mamy jakąś nową medyk. Pierwszy raz ją widziałem.

– A nazywa się jakoś? – dopytywał prokurator.

– Dębska. Ewa Dębska – odrzekł Wolski.

– Dębska... Skądś znam to nazwisko. – Zaczął się zastanawiać, ciągle stojąc wpół drogi.

Komisarz wymownie przewrócił oczami i podszedł do denatki.

– Idziemy? – zapytał Mrówa, przechodząc obok Staszewskiego.

– Tak, tak. – Ruszył za aspirantem.

– To nasze zwłoki – odezwał się Wolski.

Na ich widok prokurator zamarł.

– To nie może być prawda – szepnął, a w jego ciemnych oczach malowało się przerażenie.

Wolski i Mrówa spojrzeli po sobie, zupełnie nie rozumiejąc, co się dzieje.

Staszewski dłuższą chwilę wpatrywał się w ciało. Po chwili szybko kiwnął do jednego z techników, żeby podał mu rękawiczki.

– Mogę? – zapytał Maćka, wskazując na prześcieradło.

– Tak. Mam już całą dokumentację – odpowiedział tamten.

Ubrał rękawiczki i, ostrożnie unosząc prześcieradło, przykrył nim ciało. Od razu zauważył wielką, czarną cyfrę dwa. Westchnął głęboko, po czym nerwowo zwrócił się do policjantów, wciskając komisarzowi zdjęte rękawiczki.

– Chcę wiedzieć wszystko o denatce.

– Oczywiście. Będziemy działać jak zawsze – odpowiedział Wolski. – Sprawdzimy każdy detal. Zwłaszcza tę scenerię. Sposób działania sprawcy jest bardzo oryginalny. To daje do myś… – nie dokończył zdania, bo prokurator wszedł mu w słowo:

– Powiedziałem: skupcie się na denatce! – krzyknął i spojrzał za siebie. – I do kurwy nędzy, rozgońcie ten tłum. Nie potrzebujemy taniej sensacji, a sępy z mediów już tu krążą.

– Okej, panie prokuratorze, ale przecież modus operandi też jest istot…

– Powiedziałem: denatka! – huknął Staszewski i podminowany ruszył w stronę tłumu.

Dominik już torował mu drogę do samochodu. Kiedy minął ciekawskich, podeszła do niego wysoka, atrakcyjna blondynka.

– Dzień dobry, panie prokuratorze. Anna Korzonek, Telewizja Wrocław Codziennie. Może nam pan powiedzieć, co się wydarzyło? – Podsunęła mu mikrofon pod nos.

– Bez komentarza. – Odsunął go nerwowo.

– Ale społeczeństwo ma prawo wiedzieć, co się dzieje. Mówi się o jakimś makabrycznym znalezisku – nie dawała za wygraną dziennikarka.

– Powiedziałem: bez komentarza. Wszelkie pytania proszę kierować do rzeczników Wydziału Specjalnego i prokuratury. – Wyminął ją i pobiegł do samochodu, po czym szybko odjechał w stronę Podwala.

Wolski i Mrówa próbowali zrozumieć, czego świadkami byli przed chwilą. Technicy kończyli zabezpieczanie miejsca. Dwóch smutnych panów w ciemnych strojach szykowało się do zabrania ciała do prosektorium. Dominik z pozostałymi funkcjonariuszami powoli, ale skutecznie, rozganiali zaaferowany tłum.

– Kumasz coś z tego? – zapytał aspirant, obserwując techników.

– Żartujesz – prychnął Wolski. – Najpierw ta Dębska. Później Staszewski.

– On był przerażony, kiedy zobaczył ciało – kontynuował Mrówa.

– I jak zareagował na nazwisko nowej medyk – dodał komisarz.

– To akurat nie jest dziwne – skwitował Olo. – Dziwne to będzie, jeśli któregoś dnia Staszewski nie będzie kojarzył nazwiska jakiejś kobiety – zaśmiał się.

– Fakt – zgodził się Wolski. – Jest niewiele kobiet, których nie zna Staszewski. A o jego erotycznych podbojach krążą legendy.

– Jak widzisz, znajomością Staszewskiego z naszą nową doktor nie ma się co przejmować – powiedział Mrówa.

– Masz rację. Bardziej zastanawiające jest to, dlaczego zachowuje się jak żółtodziób – myślał Wolski na głos. – Od kiedy to odpuszczamy okoliczności i skupiamy się tylko na ofierze? – analizował.

– Oboje zachowywali się tak, jakby już wcześniej zatknęli się z czymś podobnym – dodał Olo.

– Chłopaki, jadę już do wydziału. Zabezpieczę materiały i zrobię wstępne analizy. Kiedy będę coś miał, dam wam znać – poinformował Maciek, podchodząc do nich. – Zobaczę, ile da się z tego wycisnąć – dodał, unosząc do góry worek z prześcieradłem.

– My też będziemy się zbierać. Bez sekcji i twoich ustaleń nie ruszymy do przodu – odpowiedział komisarz. – Aha, i zabierz nagrania z monitoringu od portiera – dodał.

– Jasne. Na razie! – Maciek machnął do nich i ruszył do radiowozu.

– Podrzucić cię do domu? – zapytał Wolski aspiranta.

– A skorzystam, dzięki.

Ruszyli do samochodu. Kuba rozglądał się po okolicy.

– Szukasz czegoś? – zagadnął Mrówa.

– Monitoringu miejskiego – odpowiedział komisarz. – Ale kamer nie widzę.

– Kiedy jest potrzebny, to go nie ma – odezwał się Olo, wsiadając do samochodu.

– Niestety – stwierdził Wolski, uruchamiając silnik.

– A wracając do zachowania Staszewskiego i tej nowej doktor… – zaczął Mrówa, kiedy jechali już w stronę jego mieszkania na Psim Polu. – Co o tym sądzisz?

– Nie wiem. – Wzruszył ramionami Wolski. – Jeszcze nie wiem. Muszę zebrać myśli. Przeanalizujemy to wszystko w poniedziałek – dodał z naciskiem. – Chyba że Maciek ustali coś, co wyrwie nas już jutro z domu – dokończył.

– Wszystko? Modus operandi też? – dopytywał Mrówa.

– Wszystko – odpowiedział komisarz. – Czy to się podoba panu prokuratorowi czy nie – uciął dyskusję.

3

Bogumiła ostrożnie chodziła między rzeczami rozrzuconymi na podłodze. Od miesiąca nie mogła uporać się z bałaganem, jaki zrobiła. W maju minął rok od śmierci męża. Chciała uporządkować stare rzeczy, a przy okazji własne życie, i zrobić przestrzeń dla czegoś nowego. Poza wielkim rozgardiaszem, nic jej jednak nie wychodziło.

Bezradnie przyglądała się albumom, książkom, ubraniom i pudłom zajmującym cały środek pokoju. Na wierzchu jednego z kartonów leżał otwarty album. Zerknęła na jedno ze zdjęć, na którym troje roześmianych ludzi patrzyło na nią radośnie. Wysoki, średniej budowy szatyn mocno przytulał do siebie ładną, puszystą brunetkę. Przed nimi zaś siedziała młoda, papuśna dziewczyna o jasnej cerze upstrzonej licznymi piegami, które wspaniale współgrały z jej rudymi włosami i zielonymi oczami. Bogumiła westchnęła ciężko.

– Było tak pięknie. Miałam cudowne życie – szepnęła i wolno przeniosła wzrok na zeszyt w postrzępionej okładce, leżący obok albumu. – Obudziłeś wspomnienia – dodała.

Jeszcze przez chwilę patrzyła na fotografię i notatnik, po czym nerwowo poprawiła długie szare kosmyki i przygładziła czarną bawełnianą sukienkę na chudej sylwetce. W niczym nie przypominała dawnej siebie – widniejącej na zdjęciu dorodnej radosnej kobiety o kasztanowych włosach.

Wolno podeszła do wersalki. Usiadła i sięgnęła po pilota od telewizora. Włączyła jakiś kanał. Nie miało znaczenia, co było na ekranie – po prostu nie mogła dłużej wytrzymać tej ciszy. Wspomnienia, usilnie spychane w niepamięć, wróciły z ogromną siłą. Znowu poczuła się uwięziona we własnym ciele. Chciała uciec od samej siebie, choć wiedziała, że było to niemożliwe. Jak wtedy. Z tą tylko różnicą, że wtedy był przy niej Piotr, zaś teraz musiała sama sobie z tym wszystkim poradzić.

Na ekranie pojawiły się wesołe ludki – zaczynała się jakaś bajka na kanale dla dzieci. Wykrzywiła twarz w czymś na kształt uśmiechu i zmieniła stację. Zobaczyła oplecioną długimi blond włosami twarz dziennikarki. Podkręciła głośność i w skupieniu słuchała relacji.

Znajdujemy się przed szpitalem wielospecjalistycznym przy ulicy Szorstkiej. To tutaj, w dniu dzisiejszym, w godzinach wczesnowieczornych znaleziono ciało kobiety. Policja, zasłaniając się dobrem śledztwa, nie chce udzielać żadnych komentarzy.

Bogumiła uważnie przyglądała się dziennikarce, po czym przeniosła wzrok na to, co działo się za jej plecami. Widziała policjantów i techników kręcących się wokół ciała w białym prześcieradle. Na drugim planie zamajaczyła jej sylwetka prokuratora Staszewskiego, który szybkim krokiem zbliżał się do kamery, jednak równie szybko ją ominął, ignorując wołającą za nim dziennikarkę.

Dzień dobry, panie prokuratorze. Anna Korzonek, Telewizja Wrocław Codziennie. Może nam pan powiedzieć, co się wydarzyło?

Bogumiła skrzywiła się na widok Staszewskiego.

– Pamiętam cię – szepnęła do siebie i zamyśliła się. Dłuższą chwilę siedziała ze wzrokiem utkwionym w ekran, po czym sięgnęła po leżący na ławie laptop i zaczęła przeglądać lokalne informacje.

Po kilku minutach wyskoczyła jej jedna z wrocławskich stron. Od razu zobaczyła bardzo dokładnie denatkę. Zdjęcie było numerem jeden aktualnych wiadomości. Zrobiła zbliżenie na twarz i uśmiechnęła się drwiąco. Wolno wstała i podeszła do kartonu, na którym leżał zeszyt. Zaczęła go kartkować. Co chwilę błądziła myślami gdzieś w przeszłości. Wróciła do laptopa. Położyła obok brulion i wydrukowała zdjęcie ofiary, kładąc je przy nim. Wbiła zimne spojrzenie w martwą twarz kobiety, krzywiąc się przerażającym uśmiechu.

4

Ewa sapnęła ciężko i utkwiła wzrok w denatce. Drobna, skulona postać leżała na sekcyjnym stole. Jej szare, przygładzone włosy okalały szczupłą twarz. Chude kończyny i zapadnięta klatka piersiowa wywoływały skojarzenie zabiedzonej osoby, jednak stan medyczny ofiary na to nie wskazywał. Była odżywiona, zadbana i, jak na swój wiek, który Ewa oszacowała na jakieś siedemdziesiąt lat, dobrego zdrowia. Dębska lustrowała ciało. Starannie wykonane cięcie sekcyjne w kształcie litery X podzieliło klatkę piersiową na cztery części, omijając obwisłe piersi. Precyzyjne zszycie staplerem utworzyło delikatny metalowy ścieg. Wolno przykryła zwłoki prześcieradłem i wsunęła do jednej z lodówek. Głośne pstryknięcie zasygnalizowało zamknięcie drzwi chłodni.

Obok, na niskim stołku, leżał worek z ubraniami ofiary. Ewa zdjęła rękawiczki i fartuch. Wrzuciła je do kosza i podeszła do metalowej umywalki. Długo i starannie myła ręce, po czym zebrała notatki oraz zdjęcia i poszła do pokoju administracyjnego. Ciężko usiadła w dużym fotelu i przeciągnęła się. Poczuła ostry ból pleców, więc powoli wyprostowała się i usadowiła, tym razem wygodniej. Sięgnęła po leżącą na biurku kartkę z numerami telefonów, którą zostawił jej Jasiek, wyszukała ten do technika i wysłała wiadomość, żeby ktoś przyjechał po rzeczy denatki. Rozłączyła się, rozłożyła na biurku dokumentację z sekcji i zaczęła przygotowywać raport.

Starsza kobieta. Ubranie nienaruszone. Ułożona w pozie trumiennej. Ręce splecione na brzuchu. Żadnych ran tłuczonych, kłutych, szarpanych, żadnych też zadrapań czy otarć. Żadnych oznak zgwałcenia. Żadnych śladów biologicznych. Niewielki ślad na dłoni. Zawinięta w prześcieradło, na którym została napisana wielka, czarna cyfra dwa. W dłonie wsunięty dowód osobisty. Sięgnęła po kubek z kawą, którą zrobiła przed rozpoczęciem sekcji. To, co w nim było, już dawno przestało przypominać aromatyczny napój. Wolno, niemal automatycznie przekładała zdjęcia. Wzięła łyk zimnej lury, skrzywiła się i odstawiła kubek. Zamknęła oczy. Próbowała odnaleźć w pamięci, gdzie spotkała się z podobnym sposobem działania.

– Gdzie to było? – szepnęła do siebie i zamyśliła się.

Spojrzała na raport: było w nim kilka braków. Musiała poczekać na wyniki toksykologii. Rubryka „przyczyna zgonu” też ciągle była pusta.

– Modus operandi, przyczyna zgonu – znowu gadała do siebie.

Ociężale podniosła się i podeszła do okna. Na parkingu przed zakładem medycyny sądowej stało tylko jej auto.

– Kto normalny siedzi w prosektorium w niedzielę – prychnęła.

Nagle usłyszała kroki na korytarzu. Drgnęła, bo uświadomiła sobie, że nie zamknęła głównych drzwi. Kroki były coraz bliżej. Wzięła głęboki oddech i rozejrzała się za potencjalnym narzędziem do obrony. W rogu pokoju stał mop z długim drążkiem. Zanim jednak zdążyła po niego sięgnąć, drzwi otworzyły się i stanął w nich pan Witold, niski mężczyzna po sześćdziesiątce w granatowym uniformie portiera.

– Panie Witku, ale mnie pan wystraszył. – Odetchnęła i zaczęła się nerwowo śmiać.

– Ja panią, pani doktor? Nigdy w życiu. – Uderzył się mocno w pierś. – Ale zacząłem się martwić. Kiedy wczoraj przejmowałem zmianę po Karolu, pani samochód stał przed zakładem. Dzisiaj rano poszedłem na obchód i co widzę? Pani samochód. Zerknąłem do księgi wyjść i przyjść i nie zobaczyłem zdanego klucza z prosektorium. Pomyślałem, że coś się pani stało. No i przyszedłem zobaczyć – wyrzucił jednym tchem.

– Dziękuję bardzo, panie Witku. Wszystko ze mną w porządku – odpowiedziała spokojnie.

– Pani doktor droga, chyba mi pani nie chce powiedzieć, że siedziała tu pani całą noc? – dopytywał zatroskany.

– No niestety, panie Witku, niestety. – Uśmiechnęła się do portiera. – Taka praca.

– No ale nie można tak, pani doktor droga. Trzeba pojechać do domu i odpocząć. – Pokręcił głową.

– Zaraz się zbieram. A pan do wieczora dzisiaj? – Zmieniła temat.

– Ano do wieczora. Nocka w domu i w poniedziałek znowu wracam. – Zaśmiał się i wolno ruszył do wyjścia.

Ewa jeszcze raz przerzuciła notatki i zdjęcia. Niewiele z nich rozumiała. W głowie miała mętlik, a oczy piekły ją ze zmęczenia.

– Pan Witek ma rację, muszę odpocząć – szepnęła i podeszła do zlewu, żeby umyć kubek po kawie.

Wzięła torebkę i ciężkim krokiem wyszła z prosektorium.

– Do poniedziałku, panie Witku. – Oddała klucz i pomachała do niego.

– Spokojnej niedzieli, pani doktor droga. – Uśmiechnął się do niej i skrzętnie odnotował jej wyjście, po czym odwiesił klucz na miejsce.

ROZDZIAŁ III

1

Ewa resztę niedzieli spędziła na błogim lenistwie. Snuła się w rozciągniętych dresach po mieszkaniu, zamówiła obiad z dostawą do domu i delektowała się białym półwytrawnym winem. Kiedy jednak wczesnym wieczorem położyła się do łóżka, znowu przed oczami pojawiło się ciało w prześcieradle.

W poniedziałek przyjechała do pracy przed szóstą. Otworzyła okno na całą szerokość i zagłębiła się w swoje notatki. Mimo intensywnych przemyśleń, nie mogła ustalić, gdzie wcześniej widziała taki sposób działania. Przyglądała się zdjęciom po raz kolejny. Analizowała każde z nich centymetr po centymetrze. Nic. Kompletna pustka w głowie. Z rozmyślań wybił ją szum samochodowego silnika. Podeszła do okna.

Na parking przed zakładem podjechała duża czarna osobówka. Marki określić nie umiała, bo nigdy nie miała do tego głowy. Dla niej samochód musiał być sprawny i zawieźć ją tam, gdzie chciała, tylko tyle wymagała od czterech kółek. Zatrzymała wzrok na mężczyźnie, który wysiadł z wozu. Był wysoki, szczupły, po pięćdziesiątce, z głową łysą jak kolano i ciemnymi, lekko wyłupiastymi oczami. Poprawił kołnierzyk przy koszuli i, machając małą torbą, zamaszystym krokiem ruszył w stronę budynku.

– Jasiek jak zawsze elegancki. – Uśmiechnęła się do siebie.

„Nawet w takiej robocie jak nasza” – dodała w myślach.

Po chwili doktor Jan Strączek wszedł do pokoju administracyjnego znajdującego się obok sali sekcyjnej.

– Ty już w pracy, Ewciu? – Spojrzał na nią zaskoczony.

– Tak wyszło – odparła, siląc się na łagodny ton.

– Wyglądasz, jakbyś siedziała tutaj całą noc. – Postawił torbę na biurku i usiadł w fotelu.

– Bo siedziałam – powiedziała cicho. – Z soboty na niedzielę. Nowa sprawa nie daje mi spokoju. – Westchnęła ciężko i zajęła miejsce obok niego.

– Słyszałem. Pan Witold z portierni wspomniał coś o jakimś makabrycznym zabójstwie. Podobno media mają używanie. – Skrzywił się z niesmakiem.

– Pan Witold? To ty telewizji nie oglądasz? – zapytała zaskoczona. – Dziennikarze jak hieny otoczyli miejsce zdarzenia – dokończyła, przewracając oczami.

– Przecież zamieniłem się z tobą na dyżury. Mieliśmy z żoną małą uroczystość – powiedział. – Rocznica ślubu. Wyjechaliśmy na weekend nad morze – dodał z nostalgią. – Kto by w takiej sytuacji telewizję oglądał? – podsumował.

– Faktycznie. Jeszcze raz gratuluję. – Spojrzała na niego ciepło.

– Powiesz, co to za sprawa? – zaczął dopytywać Jasiek.

– Kawy? – Podeszła do ekspresu i włączyła go.

– Chętnie – odpowiedział.

Ekspres zaszumiał, zatrzeszczał i po chwili kubek napełnił się czarnym, aromatycznym płynem.

– Ewciu, wracając do tego zabójstwa. Naprawdę aż tak cię wciągnęło? – zapytał.

– Niestety… Cały czas siedzi mi w głowie. – Podała mu kubek z gorącą kawą.

– Jak widać, nawet najlepsi nie potrafią odciąć się całkiem od roboty. – Obserwując ją, wypił łyk.

– Nie o to chodzi. Kiedy tylko zobaczyłam to ciało w prześcieradle, dopadło mnie przeświadczenie, że już wcześniej to widziałam. Tylko nie mogę sobie przypomnieć, gdzie. – Sięgnęła po swój kubek i podeszła do szafki.

Jasiek spojrzał na nią uważnie.

– To zdjęcia z miejsca ujawnienia zwłok? – zapytał, zerkając na materiały na jej biurku.

– Mhm. – Pokiwała głową.

Podniósł się i zaczął przeglądać fotografie. Zamyślił się. „Ciało w prześcieradle” – przeleciało mu przez głowę. Ekspres zaszumiał ponownie, wyrywając go z zadumy. Ewa patrzyła, jak kubek napełnia się świeżą porcją kawy. Oparła się o blat szafki i, biorąc duży łyk, zamyśliła się. Jasiek wrócił na swój fotel.

– To już zboczenie zawodowe – odparł, po czym dodał: – Też tak miałem.

– Miałeś? – Spojrzała na niego zaskoczona.

– Tak. – Postawił kubek na biurku. – Miałem, bo od jakiegoś czasu nauczyłem się zostawiać pracę w prosektorium. Wychodzę i o niej nie myślę.

– Łatwo powiedzieć – szepnęła.

– Trudniej zrobić, co? – powiedział. – Ale wierz mi, warto spróbować. Kiedyś często miałem wrażenie, że już gdzieś widziałem podobne zabójstwo. Lata pracy i ilość wykonanych sekcji powodują niezły mętlik. Dlatego nauczyłem się wyłączać i rozdzielać życie zawodowe od prywatnego. Polecam. – Wolno podniósł się i sięgnął po fartuch wiszący niedaleko wejścia. – À propos roboty, czekają na mnie preparaty do opisania. Miłego dnia, Ewciu. – Ruszył na salę sekcyjną, cicho zamykając za sobą drzwi.

– Miłego – powiedziała w powietrze i znowu spojrzała na zdjęcia ofiary.

– Prześcieradło, prześcieradło, ja to naprawdę już gdzieś widziałam – gadała do siebie. – I jeszcze ta przyczyna – burknęła. – Według wszystkich przesłanek wychodzi zatrzymanie akcji serca – powiedziała drwiąco. – Banał – prychnęła.

Ciszę panującą w pokoju przerwał głośny dzwonek telefonu. Ewa odruchowo sięgnęła po komórkę, jednak zanim odebrała, zerknęła na wyświetlacz. Ręka zadrżała jej i mocno zacisnęła się na telefonie. Ten nie przestawał dzwonić. Po dłuższej chwili odebrała.

– Czego chcesz? – rzuciła ostro.

– Porozmawiać. – Męski głos z drugiej strony był miły i ciepły. – Ale co to? Nie cieszysz się, że mnie słyszysz? – powiedział spokojnie, jednak z nutą złośliwości.

– Porozmawiać? O czym? – Była zdenerwowana.

– O naszych sprawach – nie dawał zbić się z tropu.

– Naszych sprawach? – Podniosła głos. – My nie mamy żadnych wspólnych spraw.

– Nawet nie wiesz, jak bardzo się mylisz, maleńka. – Był pewny siebie.

– Nie mów do mnie w ten sposób, a tak w ogóle to odpierdol się. – Z trudem panowała nad emocjami.

– Nieładnie tak mówić – zadrwił.

– Którego słowa nie zrozumiałeś? – syknęła.

– Okej. Tak chcesz grać?! – zareagował ostro mężczyzna.

– Chcę jednego. Wypierdalaj z mojego życia! – powiedziała podniesionym głosem.

– Jeszcze z tobą nie skończyłem – warknął.

– A ja z tobą już dawno – wysyczała przez zęby. – A jeśli coś ci się uroiło w tym pustym łbie, to już twój problem.

– Żeby ten mój problem nie stał się twoim problemem. Myślisz, że wyjazd z Warszawy coś ci pomoże. Ile jest prosektoriów w tym kraju? Znajdę cię! – wrzasnął.

– Chcesz mnie wkurwić czy rozśmieszyć? – prychnęła ironicznie. – Nie boję się ciebie, ale oczywiście, w tym zawsze byłeś dobry: w groźbach – zadrwiła, próbując ukryć zdenerwowanie.

– Nie wkurwiaj mnie. To nie groźby. Naprawdę cię znajdę. Wiesz, kim jestem – nie dawał za wygraną.

– Wiem, dupkiem – prychnęła i rozłączyła się nerwowo. Dłoń jej drżała.

Długo patrzyła na wyświetlacz komórki. W środku cała się trzęsła. Przeszłość, której na imię było Patryk, dopadła ją.

– Czy on nigdy nie da mi spokoju? – szepnęła.

2

Siedzieli od godziny i robili wstępne ustalenia.

– Ten modus operandi cały czas tłucze mi się po głowie. – Wolski ciężko podniósł się z fotela i podszedł do okna.

Mocno wciągnął ciepłe powietrze. Liczył na rześki powiew, ale poranne godziny w centrum mogły gwarantować tylko mieszaninę spalin.

– Jest bardzo teatralny, że tak powiem – odezwał się Mrówa. – Jak długo pracuję, nie widziałem czegoś podobnego. – Przeciągnął się na fotelu, wyciągając pod biurkiem długie nogi.

– Właśnie. – Komisarz odwrócił się w jego stronę, opierając o parapet. – A Staszewski i ta Dębska zachowywali się tak, jakby już się z tym zetknęli.

– Dębska jak Dębska – analizował Olo. – Przyjechała niedawno z Warszawy. Może tam miała do czynienia z podobną sprawą.

– A ty skąd nagle tyle wiesz o nowej pani doktor? – zainteresował się Kuba.

– Internet, kolego, internet – odpowiedział aspirant z miną znawcy.

– Internet... – Zamyślił się Wolski. – Dębska, źródła informacji, Staszewski, denatka.

– Że jak? – Mrówa poprawił się w fotelu i spojrzał zaskoczony na komisarza.

– Popatrz, Olo – zaczął Wolski, wracając do swojego biurka. – „Ska” działa od trzech lat. Nie pamiętam tutaj takiej sprawy. Ani my jej nie prowadziliśmy, ani nikt z naszych. Gdyby tak było, w całym wydziale byłoby o tym głośno. Takie sprawy nie zdarzają się często. I faktycznie mógłbyś mieć rację, że Dębska zetknęła się z czymś podobnym w Warszawie, gdyby nie zachowanie Staszewskiego. Z tego, co wiem, nasz prokurator od początku pracuje we Wrocławiu. Jaki z tego wniosek?

– Że musimy szukać we Wrocławiu – stwierdził Olo.

– Właśnie – podsumował komisarz.

– Okej, ale jak się ma do tego zachowanie tej Dębskiej? – drążył Mrówa.

– Jeszcze nie wiem, ale zapytam ją przy najbliższej okazji – odpowiedział Kuba. – W końcu trzeba będzie odebrać raport z sekcji – dodał.

– Czyli teraz co? Idziemy do Florczyka? – dopytywał aspirant.

– Mhm. Musimy mieć zgodę na wgląd w akta Wojewódzkiej – skwitował Wolski.

– Powiesz mu o zachowaniu Staszewskiego? – dociekał Mrówa, kiedy szli korytarzem.

– Jasne – zaczął ironicznie komisarz. – Szefie, prokurator Staszewski zachowywał się dziwnie na miejscu zdarzenia. Zbladł na widok zwłok – prychnął. – Czy ty słyszysz, jak to brzmi?

– Trochę z dupy – przyznał Olo. – W takim razie, co powiesz staremu? – drążył.

– Coś wymyślę, jeśli zapyta. Wszystko będzie lepsze niż hasło Staszewski – odpowiedział Wolski i zapukał do drzwi.

– Wejść – dobiegł ich donośny głos naczelnika Zenona Florczyka.

Weszli do pomieszczenia i od razu zajęli miejsca przy biurku naprzeciw inspektora. Bez większych wstępów komisarz zaczął referować. Mrówa raz po raz przytakiwał, a szef słuchał w skupieniu.

– Mówicie, że podobna sprawa może być gdzieś w aktach Wojewódzkiej? – odezwał się, kiedy Kuba zakończył i, przesuwając okulary na czoło, zamyślił się. – A na jakiej podstawie tak sądzicie? – zapytał po chwili.

– Jak powiem, że przeczucie, to zabijesz mnie śmiechem, szefie? – szepnął Wolski.

– Jak powiesz, że przeczucie, to udam, że tego nie słyszałem – prychnął Florczyk, po czym otworzył nowy plik. – Jakie lata was interesują? – zapytał, nie odrywając wzroku od monitora.

– Dziesięć lat. Od dwa tysiące piątego do dwa tysiące piętnastego – odpowiedział komisarz.

Florczyk szybko wpisał dane, wydrukował dokument i sięgnął po długopis. Po chwili wolno podniósł się i podszedł do policjantów.

– Macie tu pismo w sprawie dostępu do akt Wojewódzkiej. I żebyś miał dobre to swoje przeczucie. – Spojrzał wymownie na Kubę. – Media już wokół tego chodzą, a ja nie chcę mieć Głównej na głowie.

– Tak jest, szefie. – Wolski uśmiechnął się.

Po chwili obaj z Mrówą wyszli z gabinetu naczelnika.

– Przeczucie… – mruknął Florczyk, siadając przy biurku. Jego wysoka, krępa sylwetka szczelnie wypełniła cały fotel.

– Kuba, przeczucie? Poważnie? – Olo popatrzył na niego z niedowierzaniem, kiedy wracali do swojego pokoju.

– Zadziałało? – zapytał Wolski, ale nie oczekiwał odpowiedzi.

– Dobra. Co teraz? – zapytał Mrówa.

– Przefaksujemy to do Wojewódzkiej i poczekamy na decyzję – odpowiedział komisarz. – Po drodze wejdziemy do naszej uroczej, niezastąpionej archiwistki Laury i ładnie się do niej uśmiechniemy. W końcu nikt, tak jak ona, nie umie przeszukiwać akt.

– To może jeszcze podejdźmy do Maćka – dodał aspirant.

Kilka minut później stali przed drzwiami do laboratorium.

– Cześć – zawołał Mrówa do technika, wchodząc do jego pokoju. – Masz coś dla nas?

– Niewiele – zaczął Maciek. – Na razie podstawowe informacje. Udało mi się wyczyścić dowód osobisty. Jak przypuszczałem, było nagryzmolone czarnym markerem. Co do denatki, nazywała się Zdzisława Drąg. Mieszkała niedaleko stadionu przy Królewieckiej. Samotna, emerytka. Brak rodziny i dalszych krewnych. Ze wstępnych oględzin materiału zabezpieczonego na miejscu, w tym prześcieradła, w które była zawinięta, nic nie wynika. Żadnych śladów, żadnych odcisków, żadnych nitek. Znalazłem co prawda trochę trawy i ziemi, ale to z miejsca ujawnienia ciała, co potwierdziła analiza próbek. Zbadałem też ubranie denatki i nie znalazłem nic. Co do monitoringu, nie obejmuje tego terenu. Kończy się na podjeździe dla karetek, po przeciwnej stronie placu szpitalnego. Sprawca musiał znać teren. Był bardzo dobrze przygotowany – zakończył i podał komisarzowi kartkę z adresem denatki.

– Słabo – powiedział Wolski.

– Od soboty się w tym grzebię, a i tak jeszcze dużo przede mną. – Pokazał na stos zabezpieczonego materiału.

– W takim razie nie przeszkadzamy. W kontakcie – rzucił szybko Kuba i skierował się do wyjścia.

– To co, teraz do Laury? – zapytał Mrówa, kiedy wyszli z pokoju Maćka.

– Tak. Laura, faks do Wojewódzkiej i… – Komisarz przerwał w pół zdania.

– Co jest? – Olo przyglądał mu się uważnie.

– Modus operandi to jedno, ale dlaczego ofiara znalazła się przed szpitalem? – zastanowił się Wolski.

– W sumie racja – przytaknął aspirant.

– Wyślij faks do Wojewódzkiej, a później pogadaj z Laurą – rzucił Kuba. – Widzimy się u nas – dodał i pobiegł z powrotem do laboratorium.

Mrówa ruszył do archiwum. Nie krył zadowolenia – Laura spodobała mu się od pierwszego spotkania. Pojawiła się w „Sce” rok temu. Mimo że przeszła z komendy miejskiej, szybko wskoczyła w rytm pracy w wydziale. Od tej pory Olo wykorzystywał każdą okazję, żeby z nią pogadać.

– Witam piękną panią. – Uśmiechnął się do niej szeroko, wchodząc do pokoju przy archiwum.

– Część pod tytułem „wazelina” mamy za sobą, a teraz mów, czego potrzebujesz. – Roześmiała się i wskazała mu krzesło obok biurka.

– Laurka, trzeba będzie pogrzebać w aktach Wojewódzkiej i poszukać spraw z podobnym sposobem działania sprawcy do tego, nad którym teraz pracujemy – odpowiedział. – Zaraz przefaksuję do nich pismo. Myślę, że jeszcze dzisiaj dostaniemy zgodę. Możemy liczyć na ciebie? – Popatrzył na nią maślanym wzrokiem.

– Przecież za to mi płacą. – Nie kryła rozbawienia. – Ale zrobić to dla was, to sama przyjemność. – Puściła do niego oczko. – Poza tym, jak się domyślam, szef dołączył mój numer telefonu do wniosku. Tak na wszelki wypadek – dodała, śmiejąc się.

– Drwij sobie ze mnie, drwij. Maltretuj moje serce rozdarte, ale pomóż – powiedział w teatralny sposób.

– Olo, nie wiedziałam, że jesteś takim romantykiem. – Pokręciła głową.

– A, tak sobie skamlę do ciebie, bo wiem, że nie mam szans – rzekł cicho.

– Aspirancie, jesteśmy w pracy – zganiła go zabawnie, po czym nagle zamilkła.

– Laura, przepraszam. Nie chciałem – zaczął się nieporadnie tłumaczyć.

– To nie twoja wina – odezwała się smutno. – Jestem po trudnym związku i paskudnym rozstaniu. Potrzebuję czasu. Dużo czasu. – Spojrzała na niego łagodnie.

– Gdybyś chciała pogadać albo pomilczeć, albo pospacerować… – zaczął chaotycznie wyrzucać słowa.

– Dziękuję. Będę pamiętała – odparła. – Gdy tylko będzie zgoda na wgląd do dokumentów, dam znać. – Szybko zmieniła temat.

– Świetnie. – Uśmiechnął się do niej i wyszedł.

Wrócił do pokoju. Wysłał faks do Wojewódzkiej i czekał na Kubę. Wolski zjawił się po kilkunastu minutach.

– Pismo poszło, Laura poinformowana – przekazał. – A ty gdzie poleciałeś jak z ogniem w dupie?

– Wróciłem do Maćka, żeby sprawdził, gdzie pracowała denatka – zaczął Wolski.

– I co ustaliliście? – zapytał Olo.

– Denatka była pielęgniarką. Całe życie zawodowe pracowała w szpitalu przy Szorstkiej – odparł komisarz.

– Moment. – Mrówa spojrzał na Wolskiego. – Kto spisywał zeznania od tej pielęgniarki, która znalazła ciało?

– Waldek – odpowiedział Kuba.

– A przyniósł je do nas? – drążył aspirant.

– Tak – potwierdził Wolski i zaczął przerzucać dokumenty na biurku. – Jest. – Wyciągnął kartkę spod sterty innych. – Nazywa się Wiesława Pogranicznik, mieszka na Klecinie.

– A Waldek zapytał ją, od kiedy pracuje przy Szorstkiej? – dociekał.

– Myślisz, że jednak ją znała? – zastanawiał się Kuba, szukając w tekście informacji.

– Nie wiem – odpowiedział Mrówa.

– Czekaj – odezwał się komisarz. – Z danych wynika, że ta Pogranicznik ma czterdzieści dwa lata. Nasza denatka miała siedemdziesiąt sześć. Na emeryturę przeszła jakieś piętnaście lat temu. Wtedy nasza świadek miała dwadzieścia siedem. Mogła ją znać, pod warunkiem, że już wtedy pracowała przy Szorstkiej – zakończył.

– Zacznijmy rozpytanie od szpitala – skwitował Olo. – Zwłaszcza że jest dopiero dwunasta – dodał, zerkając na zegarek. – I tak od sąsiadów denatki nic się teraz nie dowiemy, bo pewnie są w pracy.

– W takim razie jedźmy – zgodził się Wolski, zapisał adres kobiety i sięgnął po kluczyki.

3

Pół godziny później zaparkowali przy bocznym wejściu do szpitala. Rozejrzeli się po miejscu, w którym znaleziono ciało. Wszystko wyglądało normalnie i nikt nie domyśliłby się, że jeszcze dwa dni temu we wnęce przy ogrodzeniu leżały zwłoki. Wolno ruszyli do głównego gmachu. Ochroniarz poznał ich od razu.

– Dzień dobry panom. – Ukłonił się.

– Mamy jeszcze kilka pytań – odpowiedział Wolski.

– Ale ja już wszystko powiedziałem – zapewnił. – Nic więcej nie wiem. – Patrzył na nich przestraszony.

– Proszę się nie denerwować – powiedział uspokajająco Mrówa. – Musimy uzupełnić informacje. Standardowa procedura. – Uśmiechnął się do starszego pana.

– A jeśli o to chodzi, to niech panowie pytają – odpowiedział ugodowo.

– Proszę spojrzeć na to zdjęcie – zaczął komisarz. – Zna pan tę kobietę? – dopytywał.

– To ta zabita? – Ochroniarz znowu się przestraszył.

– Zna ją pan czy nie? – Kuba zignorował pytanie mężczyzny.

– Nie – odpowiedział.

– Długo pan tu pracuje? – zagadnął Olo.

– Trzy lata minęło – stwierdził starszy pan.

– Trzy lata – powtórzył cicho Wolski.

– A dlaczego panowie pytają? – zapytał portier.

– Kadry to w którym budynku? – Komisarz rozglądał się dookoła.

– A w tym po lewej. Obok parkingu. – Wskazał mężczyzna. – Na drugim piętrze – dodał.

– Dziękujemy. Do widzenia – powiedział Kuba i kiwnął na Mrówę.

Szybko weszli do budynku i pobiegli schodami na górę.

4

Dochodziła piętnasta, kiedy wyszli ze szpitala.

– Pół dnia łażenia po oddziałach i gówno mamy – fuknął Mrówa.

– Niestety – westchnął Wolski. – Ci, którzy ją pamiętają, mówili to samo.

– Najpierw beznadziejna pielęgniarka, później despotyczna oddziałowa. Zaraz po szkole zatrudniła się na oddziale onkologicznym i pracowała tam do emerytury. Z kim tylko się dało, darła koty. Najchętniej przez cały dyżur siedziałaby w swojej kanciapie i nie wychodziła na oddział. Jednym słowem, antypatyczna i leniwa – prychnął Olo. – Cały czas się zastanawiam, jak utrzymała się w zawodzie i do tego awansowała? – mruknął. – Wtedy jeszcze było dużo pielęgniarek.

– Tego już się nie dowiemy. Sam widziałeś, że zostali nieliczni, którzy ją znali, a oni nic nie wiedzieli na ten temat. – Komisarz skrzywił się i pokręcił głową. – A wracając do sprawy… Ta pielęgniarka, która ją znalazła, pracuje tutaj od dwóch lat, więc nie mogła jej znać. Denatka zakończyła pracę, tak jak zakładaliśmy, piętnaście lat temu – podsumował. – Z takimi informacjami to my raczej zabójcy nie znajdziemy – żachnął się, wsiadając do samochodu.

– Teraz do mieszkania ofiary? – dopytał aspirant, zapinając pasy.

– Może tam dowiemy się więcej – rzucił Kuba i ostrożnie wyjechał z parkingu.

Mrówa zerknął na zegarek i westchnął. Powoli zaczynały się godziny szczytu.

Kiedy przyjechali na miejsce, parkingi przed blokami zaczęły się zapełniać samochodami mieszkańców. Komisarz sprawdził adres. Minęli plac zabaw i weszli do bramy, w której mieszkała denatka. Zapukali do pierwszego mieszkania. Coś szurnęło, zachrobotało i po chwili w drzwiach ukazała się twarz młodej kobiety. Za nią stała mała blondyneczka i uważnie przyglądała się policjantom, posyłając im szeroki uśmiech. Mimowolnie też się zaśmiali. Kobieta zawołała w głąb mieszkania. Po chwili z pokoju wyszedł korpulentny mężczyzna w wieku podobnym do kobiety i zabrał dziewczynkę. Mała elegancko pomachała do nich na do widzenia i poszła grzecznie za ojcem.

– Panowie w jakiej sprawie? – zapytała kobieta.

– Komisarz Wolski, aspirant Mrówa. Wydział Specjalny – odpowiedział Kuba. – W sprawie pańskiej sąsiadki, Zdzisławy Drąg.

Kobieta przewróciła oczami.

– Słucham – rzuciła niechętnie.

Wymienili znaczące spojrzenia i Wolski przeszedł do pytań.

Po kilku minutach już wiedzieli, że z tej rozmowy niewiele wyciągną. Pożegnali się i poszli do drugiego mieszkania, licząc, że tam dowiedzą się jakichś konkretów. Jednak kiedy pół godziny później schodzili z ostatniego piętra, miny mieli nietęgie.

– Uwielbiam takie sprawy – burknął Mrówa, kiedy wychodzili z bramy. – Nikt nic nie widział, nikt nic nie wie.

– Oprócz tego, że starsza pani była wiecznie nadąsana i opryskliwa – skrzywił się Wolski. – Z nikim nie utrzymywała bliższych kontaktów. Czasem zamieniła kilka zdań z kobietami w jej wieku.

– Co teraz? – zapytał aspirant.

Komisarz rozglądał się po okolicy. Po drugiej stronie zauważył dwóch mężczyzn kręcących się w swoich ogrodach. Spojrzał na Mrówę i lekko kiwnął głową w kierunku dwóch ciemnobrązowych domów jednorodzinnych.

– Nie zaszkodzi spróbować – stwierdził.

Podeszli do ogrodzenia jednego z budynków.

– Dzień dobry – zawołał Kuba.

– Dzień dobry – odpowiedział wysoki blondyn około czterdziestki.

– Komisarz Wolski, aspirant Mrówa. Wydział Specjalny. – Pokazał legitymację. – Możemy chwilę porozmawiać?

– Albert Górnicki – odpowiedział mężczyzna. – Policja? Do mnie? – zapytał zaskoczony.

Starszy pan krzątający się w ogrodzie obok, na hasło „policja”, dołączył do sąsiada.

– Albercie, coś się stało? – zaniepokoił się.

– Nic takiego, panie Franciszku – uspokoił go. – Panowie chcą tylko porozmawiać.

– A pan jak się nazywa? – zwrócił się do staruszka Mrówa.

– Franciszek Doliński. – Ukłonił się. – Mieszkam obok Alberta – dodał, wskazując na swój dom.

– Jak już mówiłem, jesteśmy z policji – powtórzył Wolski. – Chcemy zapytać o jedną z mieszkanek tamtego bloku. – Kiwnął głową stronę osiedla.

– Czy coś się stało? – dopytywał Franciszek.

– Nie możemy ujawniać szczegółów, ale czy znają panowie tę kobietę? – Pokazał zdjęcie twarzy denatki.

Mężczyźni chwilę się zastanawiali, przyglądając się zdjęciu.

– Znają ją panowie czy nie? – dociekał aspirant.

– Albercie, to przecież ta starsza pani, co to niedawno na dzieciaki z okolicznych bloków pokrzykiwała – wtrącił Franciszek.

– Ma pan rację – przyznał Albert, ciągle przyglądając się zdjęciu. – Taka niska, przygarbiona. Z tego, co zaobserwowałem, bardzo niemiła osoba. Wszystko jej przeszkadzało. A to dzieci za głośno się bawią, a to samochody za dużo spalin wydzielają, a to autobusy zbyt wcześnie się tłuką. I tak dalej.

– O to, to. – Franciszek pokiwał głową. – Ciągle miała o coś pretensje do wszystkich.

– Znali ją panowie osobiście? – zapytał Wolski.

– Nie, ale zapamiętaliśmy ją, bo bardzo charakterystycznie wymawiała „r” – powiedział Albert. – Tak trochę z francuska.

Franciszek kiwał głową na znak, że zgadza się z sąsiadem.

– I nic więcej nie mogą panowie o niej powiedzieć? – dopytał Mrówa.

– Niestety. Więcej nie pomożemy – odpowiedział Albert.

Starszy pan przytaknął.

– Czy to ją znaleziono przy Szorstkiej? – zagadnął Górnicki.

Kuba i Olo wymienili znaczące spojrzenia, jednak żaden nie odpowiedział.

– Dziękujemy. Do widzenia – pożegnał się Wolski, ucinając dalsze pytania.

Mrówa lekko skinął głową, po czym szybko poszli do samochodu.

– To musi być jakaś paskudna sprawa – westchnął starszy pan.

– Na pewno chodzi o to zabójstwo, o którym od soboty mówią w telewizji – odpowiedział Albert. – Widział pan, jak zareagowali, kiedy o to zapytałem – dodał.

– Oj, co się wyrabia na tym świecie. – Franciszek pokręcił głową z dezaprobatą. – No nic, wracam do siebie. Dobrego popołudnia, Albercie. – Uścisnął przez płot dłoń sąsiada.

– Wzajemnie, panie Franciszku. – Mężczyzna uśmiechnął się lekko.

Staruszek wolno wszedł do domu. Albert jeszcze chwilę stał przy ogrodzeniu, obserwując policjantów. Kiedy odjechali, wszedł do domu.

– Kobieta w prześcieradle – mruknął do siebie i zamknął drzwi na taras.

ROZDZIAŁ IV

1

W pokoju zastali Laurę. Siedziała przy biurku Mrówy i bawiła się długopisem.

– Dobrze, że jesteście – powiedziała, wstając z fotela. – Właśnie dostałam zgodę na wgląd do akt Wojewódzkiej.

– Chociaż jedna dobra informacja dzisiaj. – Olo przewrócił oczami.

Komisarz w milczeniu ciężko usiadł w swoim fotelu.

– Aż tak źle? – zapytała archiwistka.

– Daj spokój. – Aspirant machnął niedbale ręką. – Poza tym, że staruszka była upierdliwa i aspołeczna, nie wiemy nic.

– Chłopaki, dacie radę. – Uśmiechnęła się do Mrówy. – Kto jak nie wy – dodała, patrząc ciepło na aspiranta.

– Dobra. Wystarczy tych słodkości – odezwał się Wolski. – Laurka, jak tylko coś ustalisz, od razu dawaj nam znać.

– Oczywiście. Ale musicie uzbroić się w cierpliwość – powiedziała, idąc w kierunku drzwi. – Grzebanie w aktach trochę potrwa. Zaraz skontaktuję się z panem Edwardem, archiwistą z Wojewódzkiej. Zna tam każdy papier – dodała.

– Najważniejsze, żebyś znalazła coś, co pchnie sprawę do przodu – skwitował Kuba.

– Jasne – przytaknęła.

Obróciła się i, wychodząc, cicho zamknęła za sobą drzwi.

– Coś jest między tobą a Laurą? – zapytał znienacka.

– Żartujesz? – zareagował nerwowo Mrówa.

– Tak miło na ciebie spoglądała. – Kuba przyglądał mu się uważnie.

– A od kiedy to komisarz Wolski interesuje się tak przyziemnymi sprawami? – odbił piłeczkę aspirant.

– Może nie wyglądam, ale też mam uczucia – prychnął.

– Tak. Głęboką miłość do pracy. – Olo zachichotał.

– Dobra, dość tego rozprężenia. Bierzemy się za robotę. – Wolski wygodnie rozsiadł się w fotelu.

W tym momencie otworzyły się drzwi i stanął w nich technik z włączonym laptopem w dłoniach.

– Po twojej minie wnioskuję, że masz jakąś bombę – stwierdził Kuba.

– Sami oceńcie – powiedział szybko i postawił laptop na biurku. – Chciałem zobaczyć, co piszą w internecie o tym zabójstwie. W końcu media kręciły się na miejscu zdarzenia. I nagle, co widzę? – Włączył odtwarzanie na jednym z video kanałów.

Wolski i Mrówa uważnie oglądali film. Z każdą chwilą byli coraz bardziej zszokowani.

– To nie wszystko – dodał Maciek i otworzył służbową skrzynkę mailową. – Przeczytajcie to. – Wskazał na list.

Zaczęli szybko przelatywać wzrokiem po linijkach.

– Ja pierdolę! – krzyknął komisarz, kiedy skończył czytać. – Co to ma znaczyć? – Zerwał się z fotela i zaczął nerwowo chodzić po pokoju.

Maciek milczał.

– Tylko jedna osoba może nam to wyjaśnić – powiedział cicho Mrówa.

Wolski spojrzał na niego i szybko wybrał numer Staszewskiego.

2