Prokuratorka - Maciej Klimarczyk - ebook + audiobook + książka

Prokuratorka ebook

Klimarczyk Maciej

4,5

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Kiedy władza staje się obsesją, moralność schodzi na dalszy plan.

Mroczny thriller psychologiczny, który odsłania mechanizmy politycznych manipulacji.

Alicja Zakliczyńska, bydgoska prokuratorka, od szesnastu lat walczy z przestępczością. Ma silną pozycję i autorytet. Pewnego wieczoru dostaje nagłe wezwanie…

Zbrodnia w biurze wiceministra sprawiedliwości – znaleziono zwłoki młodej kobiety. Podejrzany jest syn polityka, Paweł Janicki. Mężczyzna twierdzi, że słyszy głosy, które nim sterują. Psychiatrzy szybko stawiają diagnozę: ostra psychoza. Prokuratorka w miarę przebiegu śledztwa ma jednak coraz więcej wątpliwości w kwestii rozpoznania zaburzenia.

Czy Paweł Janicki rzeczywiście jest niepoczytalny? Co ukrywa przed nią lekarz podejrzanego?

Prokuratorka i wiceminister zaczynają prowadzić niebezpieczną grę. Ona walczy o prawdę, on – o wolność dla syna i utrzymanie się przy władzy. Alicja ma dwa wyjścia: wycofać się dla własnego bezpieczeństwa lub wejść w konflikt z systemem, którego jest częścią. Jaką cenę zapłaci za swoją decyzję?

Autor obnaża ludzką naturę z psychiatrycznym zacięciem: obserwujemy bohaterów niczym lekarze w szpitalu; dotykamy granicy wytrzymałości psychicznej człowieka, zaglądamy za kulisy bezlitosnej władzy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 365

Oceny
4,5 (513 oceny)
323
134
45
3
8
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
yabkovsky
(edytowany)

Nie oderwiesz się od lektury

Naprawdę wciąga od samego początku.Polityka,prawo,okraszone dawką medycyny=błyskotliwa kwintesencja tego co lubię+odpowiednio przeczytane.I takie aktualne!
30
anthuria

Nie oderwiesz się od lektury

Rewelacja!!!
20
Suchar1

Nie oderwiesz się od lektury

Super książka. Polecam
10
Grazka1955

Nie oderwiesz się od lektury

Super, polecam
10
annastolczyk

Nie oderwiesz się od lektury

Lekki ,przyjemny nieszablonowy kryminał. Wreszcie coś nowego. Panie Macieju proszę nie przestawać pisać.
10

Popularność




Opieka re­dak­cyjna: EWE­LINA KO­RO­STYŃ­SKA
Re­dak­cja: MAL­WINA KO­ZŁOW­SKA
Ko­rekta: ANNA DO­BOSZ, AGNIESZKA STĘ­PLEW­SKA, ANETA TKA­CZYK
Pro­jekt okładki i stron ty­tu­ło­wych: KIRA PIE­TREK
Fo­to­gra­fia na okładce: N Fe­lix/pe­ople­ima­ges.com via Ado­be­Stock
Re­dak­tor tech­niczny: RO­BERT GĘ­BUŚ
© Co­py­ri­ght by Ma­ciej Kli­mar­czyk © Co­py­ri­ght for this edi­tion by Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie, 2024
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-08-07945-4
Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie Sp. z o.o. ul. Długa 1, 31-147 Kra­ków bez­płatna li­nia te­le­fo­niczna: 800 42 10 40 księ­gar­nia in­ter­ne­towa: www.wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl e-mail: ksie­gar­nia@wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl tel. (+48 12) 619 27 70
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

1.

Dok­tor Do­rota Drecka na­tych­miast roz­po­znała męż­czy­znę, który wszedł do ga­bi­netu izby przy­jęć kli­niki psy­chia­trycz­nej. Znała tę twarz, od­kąd się­gała pa­mię­cią; od­kąd jako mała dziew­czynka do­wie­działa się, że lu­dzie mogą być źli. Na samo wspo­mnie­nie tego czło­wieka oj­ciec Do­roty, dok­tor Jan Drecki, rzu­cał prze­kleń­stwami z taką wście­kło­ścią, jakby wstą­pił w niego de­mon. Po­tem z tru­dem się opa­no­wy­wał i uci­nał te­mat, tłu­ma­cząc, że szkoda mu ner­wów na tego łaj­daka, ale po ja­kimś cza­sie ten łaj­dak znów sta­wał się te­ma­tem ro­dzin­nych roz­mów. Ostat­nio czę­ściej niż kie­dyś – z po­wodu jego eks­po­no­wa­nego sta­no­wi­ska i ro­sną­cej po­pu­lar­no­ści.

Jó­zef Ja­nicki, wi­ce­mi­ni­ster spra­wie­dli­wo­ści, ubrany w naj­lep­szy gar­ni­tur i mimo nie­mło­dego wieku na­dal pe­łen ener­gii oraz czaru, po­ka­zy­wał się w te­le­wi­zji przy oka­zji licz­nych kon­fe­ren­cji, spo­tkań pa­trio­tycz­nych, wie­ców i de­bat. Dzien­ni­ka­rze mó­wili o nim: „czło­wiek od brud­nej ro­boty”, po­nie­waż po­tra­fił prze­ko­nać nie­mal do wszyst­kiego znaczną część ciem­nego ludu (tak Dreccy na­zy­wali tych, któ­rzy wie­rzyli w wy­gła­szane przez wi­ce­mi­ni­stra bred­nie).

Trzy­dzie­ści parę lat wcze­śniej Jó­zef Ja­nicki, ów­cze­sny se­kre­tarz Ko­mi­tetu Wo­je­wódz­kiego PZPR w Byd­gosz­czy, także wy­ko­nał ka­wał brud­nej ro­boty – pę­dząc sa­mo­cho­dem po pi­jaku, po­trą­cił na pa­sach star­szego brata Do­roty, Mar­cina, wów­czas ucznia pierw­szej klasy pod­sta­wówki. Po­tem nad­zo­ro­wał po­stę­po­wa­nie we wła­snej spra­wie, które osta­tecz­nie umo­rzono. Po wielu mie­sią­cach in­ten­syw­nej te­ra­pii i re­ha­bi­li­ta­cji chło­piec od­zy­skał przy­tom­ność, ale ni­gdy nie od­zy­skał zdro­wia. Do­rota setki razy sły­szała od ro­dzi­ców o tym, co się stało tam­tego dnia 1986 roku. W wy­obraźni wi­działa wy­pa­dek brata, wi­działa go z naj­drob­niej­szymi szcze­gó­łami, mimo że uro­dziła się rok póź­niej.

Ja­nicki pod­szedł do biurka, przy któ­rym sie­działa le­karka, i spoj­rzał na nią ba­daw­czo. Był o rok star­szy od jej ojca. Miał sie­dem­dzie­siąt lat, lecz wy­glą­dał mło­dziej: opa­lona gładka twarz, gę­ste szpa­ko­wate włosy, syl­wetka spor­towca. Sie­dząca przy są­sied­nim biurku pie­lę­gniarka za­py­tała, czy to on jest pa­cjen­tem, ale męż­czy­zna ją zi­gno­ro­wał.

– Pani jest tu­taj le­ka­rzem dy­żur­nym? – zwró­cił się do Drec­kiej ta­kim to­nem, jakby za­mie­rzał zło­żyć skargę.

Do­rota po­czuła zde­ner­wo­wa­nie. Ni­gdy wcze­śniej nie roz­ma­wiała z tym czło­wie­kiem. Za­sta­na­wiała się, czy ją roz­po­znał, czy w ogóle wie­dział o jej ist­nie­niu. Wła­ści­wie niby skąd miał wie­dzieć?, po­my­ślała. Ma swoje ży­cie, swoje sprawy i z pew­no­ścią nie zaj­muje się śle­dze­niem lo­sów jej ro­dziny.

– Tak, ja je­stem le­karką dy­żurną – od­po­wie­działa oschle.

– Mój syn ma na­wrót psy­chozy z uro­je­niami i ha­lu­cy­na­cjami i trzeba go na­tych­miast przy­jąć na od­dział VII.

„Pieprz się, mi­ni­sterku”, od­po­wie­działa mu w my­ślach Do­rota, po czym stwier­dziła na głos:

– Naj­pierw mu­szę zba­dać pa­cjenta, a po­tem to ja zde­cy­duję, czy są wska­za­nia do ho­spi­ta­li­za­cji.

– Oczy­wi­ście. – Wi­ce­mi­ni­ster zła­god­niał. – Stała się rzecz straszna. Syn chciał po­peł­nić sa­mo­bój­stwo. Nie jest sobą, sły­szy głosy, które każą mu się za­bić. Musi na­tych­miast zo­stać przy­jęty do kli­niki, ale to pani o tym zde­cy­duje, nie ja. Ja tylko chcę po­dać pani ważne in­for­ma­cje do­ty­czące jego stanu. Przed chwilą kon­sul­to­wa­łem się przez te­le­fon z pro­fe­so­rem Za­wod­nym i to wła­śnie on po­le­cił nam tu przy­je­chać i po­cze­kać na niego. Po­wie­dział, że za­raz tu bę­dzie.

Była so­bota wie­czór. Do­rota nie przy­po­mi­nała so­bie, by szef kli­niki, pro­fe­sor Kon­rad Za­wodny, kie­dy­kol­wiek przy­szedł w week­end do pracy. Ale czego się nie robi dla wi­ce­mi­ni­stra, po­my­ślała.

– Gdzie jest pa­cjent?

– W po­cze­kalni.

– Niech wej­dzie.

Ja­nicki skie­ro­wał się ku drzwiom i po chwili wpro­wa­dził syna. Chło­pak na obu przed­ra­mio­nach miał za­ło­żone świeże opa­trunki. Za nimi do ga­bi­netu wszedł umun­du­ro­wany po­li­cjant.

– A pan w ja­kim celu? – za­py­tała go le­karka.

– Pa­weł Ja­nicki zo­stał za­trzy­many do dys­po­zy­cji pro­ku­ra­tora – wy­ja­śnił funk­cjo­na­riusz.

– To jest bar­dzo skom­pli­ko­wana sprawa – wtrą­cił się wi­ce­mi­ni­ster. – Mój syn w na­pa­dzie psy­chozy naj­praw­do­po­dob­niej udu­sił swoją na­rze­czoną.

Do­rota po­czuła, jak wali jej serce.

Pa­cjent stał dwa me­try od niej i roz­glą­dał się po ga­bi­ne­cie. Był wy­soki, do­brze zbu­do­wany i ude­rza­jąco po­dobny do ojca. Wy­glą­dał na prze­ra­żo­nego.

Do­rota prze­nio­sła wzrok na wi­ce­mi­ni­stra.

– Dla­czego po­wie­dział pan „naj­praw­do­po­dob­niej”?

– Po­nie­waż nie wiemy, co do­kład­nie się wy­da­rzyło. Trwają czyn­no­ści, które mają to usta­lić. Syn twier­dzi, że ją za­bił, ale jego stan nie po­zwala na to, żeby wie­rzyć we wszystko, co mówi.

– Pro­szę usiąść. – Do­rota wska­zała Ja­nic­kim krze­sła przy biurku, a po­li­cjan­towi le­żankę pod ścianą za ich ple­cami.

Gdy usie­dli, zwró­ciła się do pa­cjenta:

– Czy to prawda? Czy pan udu­sił na­rze­czoną?

Twarz Pawła Ja­nic­kiego prze­ciął gry­mas wście­kło­ści.

– Głosy mi ka­zały – wy­szep­tał i wbił wzrok w pod­łogę.

– Co do­kład­nie mó­wiły panu głosy?

Męż­czy­zna za­ci­snął dło­nie w pię­ści. Na jego pra­wej ręce spod opa­trunku wy­sta­wał bru­natny skrzep. Przez dłuż­szą chwilę w ga­bi­ne­cie pa­no­wała zu­pełna ci­sza.

– Dla­czego głosy ka­zały panu za­bić? Czy ja­koś to tłu­ma­czyły? – za­py­tała wresz­cie Do­rota.

– Syn już daw­niej mie­wał ha­lu­cy­na­cje słu­chowe – wtrą­cił się wi­ce­mi­ni­ster. – Dzięki le­kom wszystko się unor­mo­wało, ale Pa­weł je od­sta­wił i na­stą­piło po­gor­sze­nie. Dra­styczne po­gor­sze­nie.

– Czy w tej chwili też sły­szy pan głosy?

Pa­weł Ja­nicki ski­nął głową.

– Co mó­wią?

– Że mam się za­bić – wy­szep­tał.

Do­rota za­sta­na­wiała się, w ja­kim kie­runku po­pro­wa­dzić roz­mowę z pa­cjen­tem: czy odejść na chwilę od tra­gicz­nych wy­da­rzeń, da­jąc mu mo­ment wy­tchnie­nia, czy da­lej drą­żyć te­mat do­mnie­ma­nego za­bój­stwa, pro­wo­ku­jąc Ja­nic­kiego do prze­ży­wa­nia co­raz sil­niej­szych emo­cji, by zo­ba­czyć, jak so­bie z nimi po­ra­dzi.

– Czym się pan zaj­muje na co dzień? – za­py­tała, sta­ra­jąc się, by jej głos brzmiał ła­god­nie.

Męż­czy­zna nieco się oży­wił, ale nie od­po­wie­dział.

– Od kiedy się pan le­czy psy­chia­trycz­nie? – spró­bo­wała z in­nej strony.

– Od dwóch lat – ode­zwał się po­now­nie wi­ce­mi­ni­ster, po czym się­gnął do we­wnętrz­nej kie­szeni płasz­cza, wy­cią­gnął z niej kartkę i po­dał ją le­karce. – Le­ka­rzem Pawła jest pro­fe­sor Za­wodny, a to li­sta le­ków, które przyj­mo­wał.

Na kartce za­pi­sane były na­zwy dwóch far­ma­ceu­ty­ków: pierw­szy z nich – za­wie­ra­jący olan­za­pinę – miał dzia­ła­nie prze­ciw­p­sy­cho­tyczne, drugi – z hy­drok­sy­zyną – de­li­kat­nie uspo­ka­ja­jące i na­senne. Do­rota odło­żyła kartkę i sta­now­czym to­nem zwró­ciła się do wi­ce­mi­ni­stra:

– Pro­szę za­cze­kać na ko­ry­ta­rzu. Mu­szę po­roz­ma­wiać z pana sy­nem w cztery oczy. – Spoj­rzała na po­li­cjanta. – A pan niech zo­sta­nie.

Jó­zef Ja­nicki roz­parł się na krze­śle i za­ło­żył nogę na nogę.

– Chcę być obecny do końca ba­da­nia.

– Nie może pan być obecny przy ca­łym ba­da­niu, bo mu­szę po­roz­ma­wiać z pa­cjen­tem na osob­no­ści. Ale na ko­niec pana po­pro­szę – oświad­czyła Do­rota i do­dała w my­ślach: „Tylko ci się wy­daje, że wszystko mo­żesz”.

W tej sa­mej chwili do ga­bi­netu wszedł szef kli­niki Kon­rad Za­wodny.

– O, jest i pan pro­fe­sor! – rzu­cił wi­ce­mi­ni­ster z wy­raźną ulgą.

Wstał i po­dał le­ka­rzowi rękę na po­wi­ta­nie. Pro­fe­sor skrzy­wił się w ner­wo­wym uśmie­chu i omiótł wzro­kiem ga­bi­net, zu­peł­nie jak Pa­weł Ja­nicki, kiedy wszedł tu kilka mi­nut wcze­śniej.

Do­rota nie da­rzyła szefa sym­pa­tią. Nie­chęć do niego jesz­cze na stu­diach za­szcze­pił jej oj­ciec, który na­zy­wał Za­wod­nego ka­rie­ro­wi­czem. Na ze­bra­niach Byd­go­skiego To­wa­rzy­stwa Psy­chia­trycz­nego Kon­rad Za­wodny był jego głów­nym opo­nen­tem.

– Wiesz, na czym po­le­gała ha­bi­li­ta­cja two­jego szefa? – za­py­tał kie­dyś Do­rotę oj­ciec. – Na tym, że wkła­dał szczu­rom drut w dupę i mie­rzył po­ziom ich stresu.

Było w tym tro­chę prawdy, gdyż w ogól­no­do­stęp­nych ba­zach na­uko­wych można było prze­czy­tać, że praca ha­bi­li­ta­cyjna pro­fe­sora Za­wod­nego fak­tycz­nie do­ty­czyła ba­da­nia po­ziomu stresu u szczu­rów, a miej­scem prze­pro­wa­dze­nia ba­dań był Za­kład Fi­zjo­lo­gii Zwie­rząt Uni­wer­sy­tetu War­miń­sko-Ma­zur­skiego w Olsz­ty­nie.

Pro­fe­sor roz­chy­lił usta, jakby chciał coś po­wie­dzieć, ale wi­ce­mi­ni­ster go ubiegł:

– Pro­fe­so­rze, czy mo­żemy na chwilę zo­stać sami? To zna­czy pan, Pa­weł i ja?

– Tak, tak, oczy­wi­ście. – W gło­sie le­ka­rza po­brzmie­wała nie­pew­ność, którą przy­krył na­tych­miast uśmie­chem. – Bar­dzo pro­szę, niech pani pój­dzie do sie­bie, za­dzwo­nię, jak skoń­czymy – zwró­cił się do Do­roty.

– Ale pa­nie pro­fe­so­rze! – za­pro­te­sto­wała. – Chcia­ła­bym zo­stać, bo...

– Ja wszystko wiem, pani Do­roto – prze­rwał jej Za­wodny – Niech pani pój­dzie do sie­bie, a póź­niej do tego wró­cimy – po­wie­dział tym ra­zem spo­koj­nym, nie­mal oj­cow­skim to­nem.

Le­karka pod­nio­sła się z krze­sła i spoj­rzała wy­mow­nie na pie­lę­gniarkę, a ta z nie­za­do­wo­loną miną bez słowa sprze­ciwu ru­szyła w kie­runku wyj­ścia. Po­li­cjant, który do­tąd zaj­mo­wał miej­sce pod ścianą, sta­nął na bacz­ność przed Ja­nic­kim.

– Pa­nie mi­ni­strze, mam obo­wią­zek po­zo­stać ra­zem z za­trzy­ma­nym. Ta­kie są prze­pisy.

Ja­nicki po­ki­wał głową.

– Oczy­wi­ście – od­parł. – Jak się pan na­zywa?

– Po­ste­run­kowy Kac­per Tom­czyk.

– Pa­nie po­ste­run­kowy – cią­gnął wi­ce­mi­ni­ster – niech pan się ro­zej­rzy. Tu są kraty w oknach, więc nie ma moż­li­wo­ści, by mój syn uciekł. A gdyby pró­bo­wał drzwiami, to na wszelki wy­pa­dek za­mkniemy je od środka. Zresztą pan bę­dzie po dru­giej stro­nie ra­zem z pana ko­legą, który zo­stał prze­cież w ko­ry­ta­rzu, więc wcale nie bę­dzie­cie zwol­nieni z do­zoru za­trzy­ma­nego.

– No nie wiem... – Po­ste­run­kowy wbił wzrok w za­kra­to­wane okno.

Jó­zef Ja­nicki klep­nął go w ra­mię jak do­brego ko­legę.

– Daję słowo ho­noru, że włos panu z głowy nie spad­nie. W po­rządku?

– Tak jest! – od­po­wie­dział po­li­cjant i ra­zem z ko­bie­tami opu­ścił ga­bi­net.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki