Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Mateusz Kołodziej postanowił przerwać milczenie i zachęca do tego również innych. Pomocna w tym ma być jego nowa książka zatytułowana „Przemilczane”, w której przedstawił historie ośmiu polskich poetek.
– To kobiety, które pomimo tego, że znalazły się w różnych punktach historii tego kraju, mają ze sobą więcej wspólnego niż mogłoby się wydawać – mówi autor. – Ze względu na płeć ich talent był tłamszony, a pozycja społeczna sprowadzona została do ról córki, żony, matki lub towarzyszki, która po prostu miała ładnie wyglądać.
„Przemilczane” to książka o kobietach, które potrafiły zaskarbić sobie przychylność najznamienitszych rodów szlacheckich dawnej Polski, umiały uzyskać kościelne unieważnienie małżeństwa w czasach, kiedy było to właściwie niemożliwe, swoje życie poświęciły w myśl rodzinnej tradycji dla wyższej idei, walczyły o swoje prawdziwe męskie „ja”, odrzuciły polską kulturę z pobudek antysemickich lub bez wpływu osób trzecich zdecydowały się wybrać ją na swoją, żyły w zawieszeniu między dwiema ważnymi wartościami, a także stały się synonimem określenia wróg publiczny numer jeden.
– Nie skupiałem się na stronie literackiej, nie dokonywałem analizy poezji. Chciałem, aby czytelnicy i czytelniczki poznali życie tych kobiet, ich przygody i to, jak radziły sobie w trudnych sytuacjach. Ciekawe historie mają zachęcić do tego, aby bez przymusu sięgnąć po utwory każdej z nich.
Przemilczanymi bohaterkami są Elżbieta Drużbacka, Anna Zbąska, Jadwiga Łuszczewska, Maria Komornicka, Rachela Korn, Nina Rydzewska, Bronisława Wajs i Zuzanna Ginczanka. Talent każdej nich był na tyle duży, aby zapisać się w historii krajowej literatury, a dorobek literacki na tyle istotny, aby jawić się jako drogowskaz dla innych. Pomimo tego wiemy o nich niewiele.
Autor „Przemilczanych” to tarnowski nauczyciel języka polskiego, który na swoim koncie ma już publikacje dotyczące prozy Jerzego Pilcha oraz metodyki nauczania. W 2022 roku otrzymał Dukata Tarnowskiego – nagrodę Prezydenta Tarnowa za upowszechnianie i promocję kultury.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 160
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Mateusz Kołodziej
Przemilczane
Polskie poetki, o których nie mówi się w szkole
KATOWICE 2023
Wydawca
Stian Media
Wydawca wersji papierowej:Miejska Biblioteka Publiczna im. Juliusza Słowackiego Instytucja Kultury Miasta Tarnowa
Współwydawca
Mateusz Kołodziej
Skład
Natalia Kaniak
Korekta
Wioleta Żyłowska (rozdziały, bibliografia)
Mateusz Kołodziej (pozostałe fragmenty)
Projekt okładki
Mateusz Kołodziej
Zdjęcie na okładce
Fot. A. H. Poole
Fotografia pochodzi ze zbiorów Biblioteki Narodowej Irlandii (National Library of Ireland) i została udostępniona na warunkach darmowej licencji.
Copyright by Mateusz Kołodziej
Książka, którą posiadasz, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrze-gał(a) praw, jakie im przysługują. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło.
ISBN: 978-83-966452-2-7
Wstęp od wydawcy
Polska literatura jest bogata nie tylko Mickiewiczem, Słowackim, Gombrowiczem i innymi wartymi czytania autorami, ale i autorkami, o których często wiemy niestety zbyt mało. I dla których nie ma zbyt wiele miejsca w programach edukacji.
W „Przemilczanych” otwierają się przed nami strony zapomnianej herstorii polskiej literatury. To opowieść o kobietach, które pomimo swojej twórczości, odwagi i pasji, zostały zepchnięte poza główny nurt dyskursu literackiego. Czy to przez upływający czas, czy patriarchalne struktury społeczeństwa i literatury. Twórczość każdej z omawianych poetek była przez lata pomijana, dlatego naszym zadaniem jako wydawców jest otwieranie drzwi do tych zagubionych opowieści i tworzenie literackiej herstorii. Rozumiemy feminizm nie tylko jako pełne nadziei spojrzenie w przyszłość, ale również jako aktywne przywracanie do pamięci tych, które ze względu na swoją płeć zostały pominięte. Dzięki temu wydawnictwu chcemy odświeżyć przeszłość i odkryć ten kawałek polskiej literatury, o którym nie dowiemy się na lekcji polskiego.
Mateusz Kołodziej nie stara się jedynie przybliżyć twórczości takich poetek jak Elżbieta Drużbacka, Anna ze Stanisławskich Zbąska, Jadwiga Łuszczewska (Deotyma), Maria Komornicka (Piotr Odmieniec-Włast), Rachela Korn, Nina Rydzewska, Bronisława Wajs (Papusza) i Zuzanna Ginczanka. Jego zamiarem jest również wpisanie ich w kontekst społeczno-kulturowy i rzucenie światła na kontrowersje związane z ich postaciami i pisaniem. Czy zapomniane zostały celowo? Autor zachęca do krytycznego spojrzenia na historię literatury, pozostawiając nas z pytaniami i wątpliwościami spoza jej świata.
Mam nadzieję, że „Przemilczane” ożywią debatę na temat równości w literatury, a ewentualne kontrowersje, stanowić będą zaczyn większego dialogu, tak niezbędnego w procesie rewizji naszej wiedzy o literaturze. Przez opowiadanie historii zapomnianych poetek, autor przypomina nam o ciągłej konieczności weryfikacji i pewnej rodzaju stałej pracy archeologicznej. To zatem nie tylko książka o literaturze i poetkach, ale także o historii i niesprawiedliwości. Mateusz Kołodziej przenosi nas w świat tych zapomnianych głosów, prowokując do refleksji nad naszym literackim dziedzictwem. To pozycja, która odkrywa drzemiące w przeszłości skarby i skłania do zastanowienia się, jak wiele innych nieodkrytych historii kryje się jeszcze pod powierzchnią naszych księgozbiorów.
Mateusz jest też nauczycielem, ale nauczycielem z powołania, który wie, że dobra lekcja to nie nudny monolog, ale dialog wciągający uczestników. I trochę taka jest ta książka, to nie nudny podręcznik, czy wydumany esej, ale ciekawa wyprawa w mniej znane rejony literatury.
Sebastian Pypłacz
Stian Media
Dworskie koneksje.Historia Elżbiety Drużbackiej
Kiedy na łamach monumentalnego dzieła wydanego w 2014 roku, jakim niewątpliwie są „Księgi Jakubowe” Olgi Tokarczuk1, znalazło się nazwisko Elżbiety Drużbackiej, niejeden miłośnik tej poetki poczuł zapewne ciepło w sercu. Tym bardziej, że fragmenty powieści, w których pojawia się postać barokowej artystki, są niczym podsumowanie jej twórczości i życia, o którym aż tak dużo niestety powiedzieć nie można.
Jeśli porównamy liczbę informacji dotyczących Elżbiety Drużbackiej z wiadomościami o innych polskich twórcach2 epoki baroku, okazuje się, że o poetce tej wiemy tak naprawdę niewiele. Za życia ukazała się tylko jedna książka podpisana jej nazwiskiem, a archiwum tekstów, jakie po sobie pozostawiła, spłonęło w trakcie powstania warszawskiego. W sumie znamy dzisiaj około stu utworów jej autorstwa3. Mało można dowiedzieć się również z dokumentów parafialnych lub miejskich, w których mogłoby zostać wymienione nazwisko poetki. Największym źródłem wiedzy o Elżbiecie Drużbackiej wydają się częściowo zachowana korespondencja (dwadzieścia siedem autografów z lat 1728–1763) prowadzona z córkami i przyjaciółmi, a także niekompletne przecież archiwa rodów szlacheckich, z którymi bohaterka tej książki utrzymywała mniej lub bardziej zażyłe kontakty. Pomimo tego od wielu lat – z różnym skutkiem – podejmowane są próby rekonstrukcji życia Drużbackiej, z których wyłania się postać kobiety walczącej nie tylko z przeciwnościami losu i śmiercią bliskich, lecz także znajdującej uznanie przyjaciół w kręgach dworskich, do tego niezwykle utalentowanej i – na płaszczyźnie literackiej –wyprzedzającej czasy, w których przyszło jej tworzyć.
Co ma rzec Drużbacka? Odkłada szczeniaka, biorąc sobie za to na podołek księgę. Tak, zna ją, kiedyś czytała ją na dworze […], tam mieli pierwsze wydanie4.
Informacje o dzieciństwie przyszłej poetki są szczątkowe. Elżbieta, z domu Kowalska, urodziła się pomiędzy 1695 a 1698 rokiem, właściwie nie wiadomo gdzie. W dostępnych opracowaniach biograficznych pojawiają się obie wymienione daty, jednak tak naprawdę o żadnej z nich nie można mówić ze stuprocentową pewnością (stąd zastosowany przeze mnie zwrot „pomiędzy”). Wszystkie próby uściślenia miejsca narodzin sprowadzają się do rejonu Wielkopolski. Trop ten wiedzie przede wszystkim do pochodzenia rodziny szlacheckiej, z której wywodziła się Elżbieta5. Dzięki znajomości państwa Kowalskich z rodem Sieniawskich pociecha tych pierwszych w 1708 roku trafiła na dwór. „Była córką klientów Sieniawskich. Ładna, pogodna, rozumna dziewczynka, o rok starsza od kasztelanki [Marii Zofii zwanej po prostu Zofią – przyp. autora], przypadła do gustu wybrednej księżnej Elżbiety [z Lubomirskich Sieniawskiej, matki Zofii – przyp. autora], która wybrała ją na pannę do towarzystwa, a później ochmistrzynię swej jedynaczki”6. Pojawienie się młodej Kowalskiej w rodzinie Sieniawskich na zawsze miało zmienić jej życie.
Dzięki niezwykłemu talentowi, chęci kształcenia się oraz umiejętności wyjścia z nawet najgorszej sytuacji Elżbieta bardzo szybko zyskała sobie przychylność nie tylko panny Zosi, lecz także jej rodziców. Przebywanie w towarzystwie Sieniawskiej zaprocentowało nauką języków obcych (przede wszystkim francuskiego, który na europejskich salonach w XVIII wieku był obowiązkowy) i historii. Ponadto Elżbieta poznała liczne teksty i zagadnienia dotyczące kultury antycznej, co w twórczym okresie jej życia miało przełożenie na wybierane motywy. Niezwykle wyrafinowany gust Kowalskiej, jej trafne spostrzeżenia dotyczące sztuki oraz lekkość, z jaką dziewczyna odnajdywała się w szlacheckim towarzystwie, nie umknęły uwadze matki Marii Zofii.
Księżna Elżbieta była kobietą bardzo pragmatyczną, wyczuloną na wszelkie niekompetencje i planującą przyszłość w najdrobniejszych szczegółach. Świadoma, że Zosia to jej jedyne dziecko, doskonale zdawała sobie sprawę, że musi przygotować ją na przejęcie dóbr, jakie po sobie pozostawi. Z tego powodu od najmłodszych lat zabierała córkę w podróże, których celem było doglądanie interesów, a także umożliwiała spadkobierczyni uczestnictwo w spotkaniach o tematyce politycznej, gospodarczej i społecznej. Szybko też dostrzegła, że Zosia doskonale czuje się w towarzystwie Kowalskiej. Przełożyło się to na częstsze przebywanie przyszłej poetki u boku kasztelanki – w tym w trakcie wspominanych już podróży. Z wiekiem z panny do towarzystwa Elżbieta awansowała na ochmistrzynię. O wszystkim zdecydowała oczywiście sama księżna Sieniawska. Kowalska była jej za to ogromnie wdzięczna, co zresztą dość szybko miała udowodnić odpowiednim zachowaniem.
Kasztelanowa krakowska zadbała o Elżbietę także w sferze rodzinnej i społecznej. To prawdopodobnie dzięki jej protektoratowi Kowalska poznała swojego przyszłego męża Kazimierza Drużbackiego – szlachcica (herbu Lew) i urzędnika (skarbnika żydaczewskiego). Tutaj niestety kolejny raz zderzamy się ze ścianą. Braki w archiwach uniemożliwiają pełną rekonstrukcję wydarzeń z tamtego okresu. Przypuszczać można, że ślub z Drużbackim odbył się między 1716 a 1720 rokiem7.
Pomimo zamążpójścia Elżbieta cały czas pozostaje na dworze Sieniawskich. Prywatne szczęście przeplata z niezwykle nerwowymi latami w pracy. W rodzinie szlacheckiej dochodzi bowiem do kłótni i rozłamu. Głównymi stronami sporu są księżna Elżbieta i jej mąż, książę Adam, którzy w wir konfliktu wciągają kolejnych przedstawicieli szlacheckiego towarzystwa. Punktem zapalnym jest wybór męża dla córki. Matka opowiada się za Michałem Kazimierzem Radziwiłłem zwanym „Rybeńko”. Jest on synem jej dobrej przyjaciółki Anny z Sanguszków Radziwiłłowej. Kandydaturę tę – czym potwierdza wierność księżnej i odwdzięcza się tym samym za dobro, jakie ją spotkało – oficjalnie popiera także Drużbacka. Decyzja ta jeszcze odciśnie piętno na życiu Elżbiety. I to dwukrotnie!
W konkury o rękę Zosi staje też Stanisław Ernest Denhoff – człowiek z tytułami i wpływami na dworze (miecznik koronny, wojewoda płocki, hetman polny litewski), przy tym wszystkim znajomy ojca panny na wydaniu, który ponoć już kilka lat wcześniej obiecał mu swoją córkę. Kandydat idealny? Nie w oczach kasztelanki. Denhoff jest od niej o trzydzieści lat starszy i dziewczyna nie widzi możliwości związania się z nim. Co więcej, pretendent zaproponowany przez matkę również nie znajduje uznania w oczach szlachcianki. Ta zakochana jest bowiem w Auguście Aleksandrze Czartoryskim, którego poznaje w trakcie wyjazdu do Warszawy. W podróży towarzyszy jej ochmistrzyni, która zakulisowo kibicuje młodym. „Drużbacka, której działania w sprawie małżeństwa były zgodne z wolą kasztelanowej, grała na dwa fronty. Niby pomagała Zofii, ale listów, które ona pisała nocą do matki Augusta Czartoryskiego i jego siostry […] zabroniła pisarzowi wysyłać, a później w tajemnicy przed kasztelanką epistoły spaliła. Przekazywała wiadomości o konkurach Kazimierzowi Złotkowskiemu, marszałkowi dworu Anny Radziwiłłowej wysłanemu do Oleszyc w celu pilnowania spraw matrymonialnych i otrzymywała za to łapówki”8. Finalnie na swoim stawia pan Sieniawski. Ślub Denhoffa z Zofią odbył się w lutym 1724 roku, a huczne wesele – kilka miesięcy później we Lwowie.
Z takiego obrotu spawy bardzo niezadowolona była kasztelanowa krakowska, która nie dość, że musiała pogodzić się z wyborem męża dla swej jedynej córki, to dodatkowo popadła w konflikt z Anną Radziwiłłową, która w listach żądała zwrotu prezentów podarowanych Zofii przez syna. Trzeba przyznać, że księżna Sanguszkowa mogła czuć się oszukana. Ślub Michała Kazimierza z młodą Sieniawską był niemal pewny, a zgodę na niego w 1720 roku wydał nawet sam papież Klemens XI. Specjalny dokument był potrzebny, ponieważ obie rodziny łączyło bliskie pokrewieństwo9.
Po uroczystościach weselnych Elżbieta musiała pożegnać się z posadą ochmistrzyni. Przyczynił się do tego sam Denhoff, który pamiętał o negatywnym nastawieniu Drużbackiej do niego – tym samym poparcie potencjalnego związku kasztelanki z „Rybeńko” pierwszy raz odcisnęło piętno na naszej bohaterce. Wraz z rodziną (oprócz męża tworzyły ją już dwie córki: Marianna i Krystyna) opuściła dwór i zamieszkała w posiadłości w Cieplicach koło Sieniawy10. Wieś wchodziła do ziemskiego majątku rodowego Sieniawskich. Okoliczności przeprowadzki zbiegły się ze śmiercią matki Kazimierza, która również mogła pochwalić się dobrymi kontaktami na dworze kasztelanowej. „Śmierć Katarzyny Drużbackiej i odejście z dworu kasztelanowej krakowskiej pogorszyło sytuację materialną przyszłej poetki i jej męża. Życie w cieniu magnackiego dworu, pod przychylnym okiem możnych dobrodziejów było prostsze niż gospodarowanie na lichym i zadłużonym majątku w niełatwych przecież czasach saskich”11.
Warto w tym miejscu zaznaczyć, że problem własności Cieplic (pomimo tego, że wieś znajdowała się w granicach rodzinnego majątku Sieniawskich) okazał się dość zagmatwany. Życzeniem ujętym w testamencie Katarzyny było, aby wszelkie dobra – w tym wspomniane Cieplice – przejął po niej Kazimierz, syn z drugiego małżeństwa. Wersja ta nie zgadzała się z tożsamym dokumentem stworzonym przez jej męża, który kobieta jeszcze za życia podważała. Zgodnie z wolą matki Kazimierz przejął możliwość gospodarowania w zadłużonym majątku (Drużbaccy zarządzali nim w latach 1724–1725), ale i tak zmuszony był przez ten czas do płacenia bratu odstępnego. Elżbieta pomocy szukała u możnych znajomych – Zofii Denhoffowej oraz przedstawicieli innych rodzin szlacheckich. Starania te przyniosły wymierny sukces. „Drużbaccy otrzymali 6 marca 1732 roku od Zofii i jej drugiego męża Augusta Czartoryskiego prawo na okresową posesję części wójtostwa cieplickiego”12. Niestety radość znów nie trwa długo. Prawdopodobnie w 1736 roku Drużbacka została wdową13.
Śmierć męża pociąga za sobą spore problemy. Elżbieta próbuje wszystkimi możliwymi sposobami wykupić od współwłaściciela majątek w Cieplicach. Zwraca się nawet w tej sprawie o protektorat do Czartoryskich, którzy od drugiego ślubu Zofii są spadkobiercami rodu Sieniawskich. Tym razem starania kończą się fiaskiem. Kobieta jest pełna żalu do córki kasztelanowej, której poświęciła przecież sporo ze swojego dotychczasowego życia. Postawiona pod ścianą, nasza bohaterka postanawia odnowić znajomość z Sanguszkami (konsekwencje poparcia potencjalnego związku kasztelanki z „Rybeńko” pojawiają się drugi raz). Ruch ten pozwala jej przenieść się do Rzemienia koło Mielca, dzierżawionego właśnie od Sanguszków14. W Cieplicach pozostaje natomiast córka Marianna, która na początku 1737 roku wychodzi za mąż za Andrzeja Wojciecha Wiesiołowskiego – stolnika trembowelskiego, łowczego ziemi wieluńskiej. Para doczeka się sporej gromadki dzieci. Anna, młodsza córka, niestety umrze młodo jeszcze za czasów panieństwa15.
Drużbacka tęskni do córki, która właśnie spodziewa się piątego dziecka, i myśli, że właściwie to z nią powinna teraz być, nie zaś peregrynować z ekscentryczną kasztelanową po obcym kraju […]. Ale przecież żyje z tego jeżdżenia16.
Najbliższe lata po śmierci męża upływają Drużbackiej na wzmożonych kontaktach z rodzinami szlacheckimi i wizytach na dworach najznamienitszych ówczesnych klanów, takich jak Braniccy, Krasiccy, Lubomirscy czy Czartoryscy. Podejmuje u nich również okazjonalne prace, przez co zbliża się do księżnych i księżniczek, zacieśnia z nimi przyjaźnie. Celem jest oczywiście pozyskanie wsparcia dla wspomnianych już spraw majątkowych. Przy okazji jednak Elżbieta nie omieszka zrobić na wytwornym towarzystwie dobrego wrażenia. Nauki i obycie zdobyte przy okazji służby u Sieniawskich zaczynają ponownie procentować. Drużbacka działa na salonowych gości niczym magnes. Ujmuje ich kulturą osobistą, ale także ogólną wiedzą o sztuce. Wszystkich wręcz hipnotyzuje talentem poetyckim.
„Ciało ludzkie wszak jest smrodem
Pachnącym go zbaw ogrodem”.
Drużbacka krzywi się na te poezje. […]
Ex nihil orta sunt omnia, et in ni hilum omnia revolvuntur. Z nicości wszystko powstało i w nicość się obróci – czyta Drużbacka i nagle przechodzi ją dreszcz, i od zimna, i od tego napisu […]. Po co to wszystko? […]
– A czemuż tu tyle łaciny, księże dobrodzieju? – odzywa się nagle Drużbacka. – Przecież to nie każdy zrozumie17.
W trakcie wizyt na szlacheckich dworach Elżbieta Drużbacka nawiązuje bliższe kontakty ze środowiskiem literackim oraz, co chyba najważniejsze na tym etapie jej życia, braćmi Załuskimi – fundatorami biblioteki, która była jedną z pierwszych placówek w Europie starających się realizować zadania biblioteki narodowej i publicznej poprzez gromadzenie i udostępnianie woluminów piśmienniczych. Dzięki nim w 1752 roku ukazuje się tom zatytułowany „Zbiór rytmów duchownych, panegirycznych, moralnych i światowych”18. To jedyna książka jej autorstwa opublikowana za jej życia. Znajdziemy w niej praktycznie cały ówczesny dorobek poetki: sporo drobnych wierszy i powiastek alegorycznych, trzy poematy oraz powieść fantastyczną. W sumie – ponad pięćset stron drukiem. Sporo, tym bardziej jeśli weźmiemy pod uwagę, że do tej pory Elżbieta kojarzona była przede wszystkim z innymi zajęciami, a nie działalnością literacką. Trzeba jednak zwrócić uwagę na pewną kwestię: Drużbacka właściwie przez cały czas, już od młodości, stale tworzy. Jej teksty w postaci rękopisów krążą po tak zwanym salonie. Jej nazwisko w chwili zaprzyjaźnienia się z Załuskimi jest więc już niektórym znane. Ponadto pojedyncze utwory ukazują się niekiedy w ówczesnych czasopismach literackich.
W życiu poetki zaczyna się ożywiony okres. Z pozostałych po niej listów wynika, że liczba obowiązków i ich charakter nie pozwalały na nudę. Czas dzieliła między opiekę nad wnukami i tworzenie kolejnych tekstów oraz przygotowywanie ich do ewentualnego druku (czego, jak dobrze wiemy, nie udało się zrealizować aż do śmierci). Podejmowała się również rozmaitych zadań zlecanych przez dwór. Dużo czytała. Korespondencja kreuje postać Drużbackiej jako kobiety niezwykle zaradnej, która skutecznie potrafiła przymówić się o pieniądze, o silnej osobowości i raczej realizującej zamierzone wcześniej cele19. Nie ma się jednak czemu dziwić. Jako wdowa w wieku, który nie pozwalał jej na ponowne i przede wszystkim bogate zamążpójście, w świetle kłopotów finansowych ciągnących się za nią jeszcze od czasów rezydentury w Cieplicach musiała znajdować skuteczne i szybkie rozwiązania swoich problemów.
Doskonale znamy historie, w których z finansowych tarapatów twórcom udawało się wyjść obronną ręką dzięki talentowi i literackiej płodności. Bodaj najczęściej przywoływanym przykładem w polskiej literaturze jest Maria Konopnicka, która po porzuceniu męża musiała utrzymać dzieci, mieszkanie w mieście oraz spłacać długi, jakie pojawiły się w wyniku złego gospodarowania majątkiem ziemskim przez Jarosława Konopnickiego. Te wszystkie utwory patriotyczne naprawdę nie powstały z potrzeby serca. Spora część z nich została po prostu zamówiona. Z podobną sytuacją spotykamy się w przypadku Elżbiety Drużbackiej.
Poetka tworząca w okresie baroku ma dużą wiedzę na temat relacji, jakie panują na dworach. Znane są jej też koneksje rodzinne poszczególnych rodów. Postanawia to wykorzystać, aby przypodobać się odpowiednim ludziom. Kiedy trzeba, w niepamięć puszcza opieszałość Czartoryskich w sprawie majątku w Cieplicach i z ochotą pisze paszkwil wycelowany w Adama Tarłę, wojewodę lubelskiego i antagonistę książęcej familii. W swoisty sposób odwdzięcza się także braciom Załuskim za okazane wsparcie, gdy poświęca im kilka następujących linijek:
Dając Ojczyźnie miłości dowody,
Bibliotekę dla wszystkich wygody
Stawiają. Któż tu Załuskich opowie
Chęć, którą mają do nauk wrodzoną
I Polskę całą pragną mieć uczoną20.
Przy tym wszystkim nie stroni od wierszy o tematyce religijnej. Między innymi ta część dorobku pomoże poetce w znalezieniu wspólnego języka z zakonnicami, z którymi zamieszka pod koniec życia w klasztorze w Tarnowie. Jako autorka Drużbacka była również jedną z pierwszych polskich kobiet, które głośno podkreślały brak równouprawnienia obu płci.
W Polszcze zrodzona, w Polszcze wychowana,
W wolnym narodzie mnie też wolność dana
Mieć głos, że i ja na to nie pozwalam
Co mi się nie zda21.
Przywołane wyznanie staje się cenniejsze, jeśli weźmiemy pod uwagę dwie kwestie: konserwatywne wychowanie, jakie Drużbacka odebrała w trakcie pobytu u Sieniawskich, a także czasy, w których żyła.
Nasza bohaterka, co już wielokrotnie podkreślałem, dobrze orientuje się w literaturze antycznej i posiada szeroką wiedzę na temat sztuki. Edukacja podjęta na dworze kasztelanowej ponownie procentuje. To, co wcześniej pozwalało na swobodną rozmowę w książęcym towarzystwie, teraz poetka wykorzystuje w swoich utworach. W „Opisaniu czterech części roku”22 odnajdujemy chociażby echa malarskich prób Jerzego Eleutera Siemiginowskiego, jakie Elżbieta zapewne znała z wilanowskiego pałacu. Cykl składający się z czterech części jest również wyrazem zainteresowania tematem przyrody. Opisy natury stanowią jeden z podstawowych motywów literackich obecnych w jej dziełach.
Przywołany tekst uwidocznia wachlarz poetyckich umiejętności Drużbackiej oraz jej humanistycznej erudycji. Parzysta liczba części (cztery), która jest wyrazem antycznej harmonii, poprzedzona zostaje apostrofą do chrześcijańskiego bóstwa – architekta i stwórcy natury. W kwestii budowy wiersza poetka posłużyła się najczęściej wykorzystywaną przez siebie formą, czyli jedenastozgłoskowcem podzielonym na sześciowersowe strofy (tak zwane sekstyny) o układzie rymów ABABCC. Przy opisie następujących po sobie pór roku wykorzystała natomiast motywy zaczerpnięte z mitologii („Teraz Hipomen w Midasa zmieniony, / Milsze mu złoto niźli piękność żony, / Na fanty patrzy, to cel w jego oku, / Miłość z pięknością niewarte i kroku”) i wzorce, dla których źródłem jest kultura Morza Śródziemnego („Ciebie, uczony Arystotelesie, / Nie myślę w mojej naśladować pracy”). Ponadto poetka sprytnie łączy wzorce barokowe i klasyczne, co wyraża się chociażby w nadaniu przyrodzie właściwości ludzkich przy jednoczesnym podkreśleniu przekonania o racjonalnym porządku świata. Nie stosuje lub – jeśli tylko może – unika makaronizmów, po które zwykli sięgać inni barokowi literaci. Uznaje je bowiem za zwroty komplikujące odbiór wierszy, którymi chciałaby trafiać nie tylko do dworskiej społeczności posługującej się łaciną, lecz także do zwykłych obywateli. Oprócz swoich walorów artystycznych „Opisanie czterech części roku” ma także wymiar historyczny. Tekst Drużbackiej jest pierwszym znanym nam poematem opisowym w polskiej literaturze. Fakt ten powinien stawiać jego autorkę na równi z najważniejszymi krajowymi twórcami, o których od dawna uczmy się w szkole.
Finalny etap okresu twórczego Elżbiety Drużbackiej, przypadający na lata pięćdziesiąte XVIII wieku, związany jest z poezją towarzyską, w której dostrzegalne są frywolne tony charakterystyczne dla stylistyki rokokowej. Poetka pisze więc fraszki, satyry, sielanki i erotyki (również obsceniczne, co wywołuje skrajne reakcje – jedni doceniają ironię i kunszt autorki, inni sięgają po argument, że „kobietom w pewnym wieku nie wypada”), w których nie stroni od autoironii. Przy tym wszystkim jest daleka od trzymania się schematu dominującego w poezji barokowej:
Nie pracuj Kupidynie nad Tyrsym z Filidą,
Bo już w stopień miłości gorącej nie wnijdą.
Ustała w tych amantach Wenerze ofiara:
Tyrsy ostygł, a Filis do amorów stara23.
Drużbacka nie sili się też na pompatyczność – przeciwstawia jej prostotę. Unika stylistycznych udziwnień, przy czym zgrabnie posługuje się metaforami. Hołduje estetyce, harmonii i wyznacznikom antycznego piękna. Razi ją prostactwo języka i znajdujące się na przeciwległym biegunie popadanie w zbytni patos. Nie unika jednak tonu moralizatorskiego, co niejako narzucają cechy gatunkowe uprawianej przez nią satyry. W najczęściej przytaczanym tego typu tekście, jaki znajduje się w jej dorobku, znajdziemy wersy ośmieszające i potępiające tak zwane lekkie obyczaje, z jakimi można było spotkać się w osiemnastowiecznej Polsce. Cały wiersz prezentuję poniżej.
Już od lat wielu moda do nas wpadła,
Że damy nowe mają abecadła,
Których jeśli się od dzieciństwa uczą,
Wstyd przyzwoity z swoją szkodą bruczą.
I jam się kiedyś uczyła a, b, c,
Lecz nie pamiętam, żebym tak dalece
Z reguł zwyczaju odstępować miała,
Wprzód k niźli a w początkach czytała.
W tym wieku insza alfabetu szkoła,
Damę mysz strwoży, ona k zawoła.
Cóż za ratunek ma być w tej literze,
Chyba policzek dać dobrej manierze?
W śmiech k obrócą, jakoż godne śmiechu
Przysłowie płoche; lubo jest bez grzechu,
Ale wstydowi tej płci krzywdę robi,
Która w ten nałóg język przysposobi.
Potem ekskuza, że mi to znienacka
Słowo wypadło, jakby szeląg z wacka;
Człowiek rozumny jest rządcą języka,
Bez woli jego nic z ust nie wynika.
Proszę was, damy, porzućcież przysłowie,
Co jest ohydą każdej białogłowie,
Mnie aż pod serce podpierają kolki,
Gdy szpetne rzeczy w ustach noszą Polki24.
W okresie tym powstają również wiersze okolicznościowe dedykowane konkretnym osobom z okazji ważnych uroczystości. Niestety nie przetrwały one do naszych czasów. Wiemy o nich dzięki korespondencji, w której o poszczególnych tytułach wspomina sama autorka.
Rok 1755 stanowi kolejną cezurę w życiu Drużbackiej. Poetka wykorzystuje w nim swoją znajomość z Sanguszkami – przede wszystkim z Barbarą z Duninów Sanguszkową. Księżna, która sama para się poezją i tłumaczy z języka francuskiego między innymi modlitewniki, umożliwia jej kontakt z tarnowskimi bernardynkami, wśród których Elżbieta spędzi resztę swojego życia. Co prawda jeszcze w czerwcu 1756 roku artystka odwiedza Branickich na Podlasiu, o czym wspomina w swojej pracy Krystyna Stasiewicz, jednak moment zamieszkaniaw klasztorze jest właściwie pożegnaniem z dworskimi czasami25.
Kilka lat poprzedzających decyzję o życiu za klasztornymi murami okazało się dla Drużbackiej szczególnie ciężkie. Śmierć sześciorga wnucząt sprawia, że myśli poetki podążają w stronę wątków eschatologicznych. Niewątpliwie sprzyja temu też klasztorna aura. W 1760 roku, tuż przed grudniowymi świętami, umiera druga z córek literatki, Marianna. Wiemy o tym dzięki wierszowi zatytułowanemu „Na dzień 22 grudnia roku 1761 anniwersalny córki swojej”, który zawarty został we wstępie romansu „Historia chrześcijańska księżny Elefantyny Eufraty”. Dzieło wydano cztery lata po śmierci autorki.
Za gościnę i dobre traktowanie Drużbacka odwdzięcza się siostrom zakonnym w charakterystyczny dla siebie sposób – wykorzystuje koneksje ze szlachtą. To dzięki jej wstawiennictwu u Sanguszków budowa murowanego kościoła dla tarnowskich Bernardynek rusza pełną parą26. Prace trwały aż do 1776 roku. Poetka nie doczekała ich końca – zmarła 14 marca 1765 roku. Z dokumentów parafialnych wynika, że została pochowana na przyklasztornym cmentarzu. Ten w pierwszej połowie XIX wieku uległ jednak zniszczeniu. Nie wiadomo też, czy nad grobem zjawili się jedyni żyjący wówczas potomkowie Drużbackiej: wnuk Józef Wiesiołowski (pułkownik piątego pułku) i wnuczka Krystyna, która po kądzieli została babką Aleksandra Fredry.
Pomimo tego, że po śmierci poetka na wiele lat odeszła niejako w zbiorowe zapomnienie (to samo powiedzieć można też o jej twórczości), Tarnów, z którym związana była przez ostatnią dekadę życia, jako pierwsze polskie miasto postanowiło uczcić jej pamięć i wybrać ją na patronkę jednej z ulic27.
Czy Elżbieta Drużbacka to dobra poetka?
Jeśli oprzeć się na lekturze tekstów, jakie przetrwały do naszych czasów, odpowiedź na postawione pytanie może być tylko jedna: tak. Elżbieta Drużbacka zasługuje na to, aby jej nazwisko wymieniać w gronie najważniejszych twórców polskiej poezji bez podziału na płeć lub chronologię dotyczącą epok historycznoliterackich.
Jako poetka tworząca w okresie tak zwanego późnego baroku niewątpliwie wyprzedziła swoje czasy. Nie trzymała się sztywno schematów narzuconych przez ówczesny koncept. W jej dziełach widoczne są humanistyczne wizje, z jakimi spotykamy się dopiero w dojrzałym oświeceniu. Zdaniem przedstawiciela tej późniejszej epoki Hugona Kołłątaja Drużbacka „[u]trzymała honor poezji polskiej” i była swego rodzaju pomostem między oboma etapami w literaturze krajowej („dzieła jej w późne wieki / należeć będą do dobrej literatury w mowie naszej”). W świetle tych słów jeszcze bardziej zaskakuje fakt, że wiersze jej autorstwa dość szybko zostały zepchnięte na dalszy plan, a dzisiaj praktycznie w ogóle nie mówi się o nich w kontekście poezji polskiego baroku. Może więc najwyższa pora to zmienić?
Ta pierwsza. Historia Anny ze Stanisławskich Zbąskiej
Czy da się pogodzić bycie feministką (kiedy zdefiniowanego feminizmu nie ma właściwie jeszcze na świecie) i trwanie blisko Kościoła katolickiego? Czy żyjąc w czasach, kiedy małżeństwa zawiera się z myślą o majątku, można stawiać na pierwszym miejscu wygląd partnerai uczucia? Czy w epoce literackiej, w której sztuka naznaczona jest chrześcijańskimi wartościami, da się przełamać narzucony schemat i stworzyć dzieło skupione w pełni na człowieku? Anna Stanisławska na wszystkie te pytania odpowiedziałaby stanowczym „tak”.
Przez wielu uznawana jest za pierwszą polską poetkę. Ja uzupełniłbym to miano o określenie „świecką”, ponieważ inne kobiety, tworzące na długo przed nią, skupiały się wyłącznie na poezji religijnej. Bohaterka tego rozdziału postanowiła sięgnąć po tematykę zgoła odmienną, czerpała przy tym dodatkowo z wydarzeń z własnego życia.
Podobnie jak w przypadku poznanej już Elżbiety Drużbackiej, niemożliwe jest określenie dokładnej daty narodzin Anny Stanisławskiej. Trudne będzie nawet uściślenie konkretnego roku przyjścia na świat przyszłej poetki. Jak u Drużbackiej, tak i u Stanisławskiej możemy posłużyć się tylko pewnym zakresem czasu – zakłada się, że poetka pojawia się na tym łez padole między 1651 a 1654 rokiem. Dozą prawdopodobieństwa naznaczone jest także miejsce urodzenia. Wykorzystując tę samą metodę, która sprawdziła się w trakcie dociekań biograficznych na temat pochodzenia Drużbackiej, można stwierdzić, że Stanisławska urodziła się w Maciewicach, leżących w powiecie garwolińskim w województwie sandomierskim28. Wieś należała do rodziny szlacheckiej Stanisławskich (herbu Pilawa), z której wywodziła się właśnie Anna. Familia posiadała również majątek na Podolu i Rusi, a także była spowinowacona z samym Janem Sobieskim.
Przyszła poetka bardzo szybko została półsierotą. Około 1654 roku zmarła jej matka Krystyna z Borkowa Szyszkowska. Biorąc pod uwagę rozbieżność w kwestii daty narodzin Anny, dziewczynka w najlepszym wypadku mogła spędzić z nią maksymalnie trzy lata, w najgorszym – kilka miesięcy. Jeśli przyjąć tę bardziej optymistyczną wersję, kilkuletnie dziecko nie miało prawa pamiętać kobiety, która je urodziła. Wszystkie późniejsze – także literackie – wizerunki matki zawarte w tekstach poetki są więc jedynie ilustracją opierającą się na domysłach, własnych marzeniach lub opowieściach przekazywanych przez rodzinę.
Wspomniana śmierć była początkiem swoistego domina nieszczęść. Po stracie matki mała Anna znalazła się pod opieką babki, która także szybko zmarła. Niedługo później w ślad za nią udał się Piotr – brat (na nim zakończyła się męska linia rodu, który tym samym nie przetrwał). Następną dekadę – do około szesnastego roku życia – dziewczyna spędziła w klasztorach. Pierwszy z nich należał do zgromadzenia dominikanek i znajdował się w pobliżu Rynku Głównego w Krakowie. Anna została tam oddana przez ojca, który utrzymywał, iż jest to tak zwane oddanie na wychowanie. Sam w tym czasie skupił się na karierze politycznej i urzędniczej, która na początku lat sześćdziesiątych XVII wieku doprowadziła go ponowie przed ołtarz. Tym razem w parze ze Stanisławskim stanęła tam Anna z Potockich – krewna króla Sobieskiego.
Decyzja o wysłaniu córki do klasztoru była podyktowana również tym, że jedną z przebywających tam zakonnic była dalsza krewna dziewczyny (siostra babki ze strony matki). Ta, wedle zapowiedzi, miała zająć się dzieckiem. Niestety, także z nią nasza bohaterka dość szybko musiała się pożegnać. Kobieta zmarła w trakcie epidemii czarnej ospy29. Anna także zachorowała. Jak wspomina w swojej wierszowanej biografii, jej stan okazał się na tyle poważny, że o mało nie podzieliła losu zakonnicy. Po tych wydarzeniach młodą Stanisławską, prawdopodobnie na prośbę ojca, przeniesiono do innego zgromadzenia znajdującego się w rodzinnych stronach.
Czas spędzony pośród zakonnic finalnie ocenić należy pozytywnie. Anna co prawda żyła odizolowana od bliskich i reszty społeczeństwa, ale zyskała szansę na naprawdę dobrą edukację. Dominikanki wiedziały, że dziewczyna została im powierzona pod opiekę jedynie na konkretny okres, szykowały ją więc do życia poza klasztornymi murami. Stanisławska poznała tajniki gotowania, szycia i przydomowego obrządku, a więc tych prac, które w normalnych okolicznościach pokazałaby jej matka. Rzecz jasna zakonnice robiły to wszystko, aby przygotować Annę do pełnienia funkcji społecznie przypisanych kobietom, jakimi były role żony i matki. Oprócz tego dziewczyna odebrała edukację, niedostępną wszystkim jej rówieśniczkom – nauczyła się czytać i pisać. Co istotne, nie były to jedynie podstawy tych umiejętności. Można zatem zaryzykować stwierdzenie, że to poniekąd siostry zakonne dały fundament do poetyckich prób Stanisławskiej. Bez poznania tajników kreślenia liter i łączenia ich w wyrazy oraz zdania o żadnej poezji nie mogłoby być przecież mowy.
Jednak to umiejętności prowadzenia domu przydały się Annie jako pierwsze. Prawdopodobnie w 1668 roku dziewczyna opuszcza klasztor (ma wtedy mniej więcej szesnaście –siedemnaście lat30). Związane jest to z decyzją ojca, który ustala szczegóły zamążpójścia córki. Wybór męża pada na kasztelana krakowskiego Jana Kazimierza Warszyckiego. Dziewczyna nie jest oczywiście zadowolona z faktu, że kandydat wyłoniony został bez jej wiedzy. Otwarcie nie zgadza się na ten związek, czym doprowadza ojca do gniewu. Warto w tym miejscu zaznaczyć, że mężczyzna pozostaje pod dużym wpływem swojej drugiej żony, która wywiera na niego presję. Kobieta uważa, że potencjalny ślub umocni pozycję społeczną rodziny.
Czasy, w których przyszło żyć Annie, były zdecydowanie inne od tych, w których powstaje niniejsza książka. Małżeństwo zawarte z myślą o majątku i dobrach ziemskich uznać należało wtedy za standard. Normalne było również to, że rodzice lub seniorzy rodów decydowali o tym, kogo ze sobą zeswatać. W tej sytuacji małżeństwa zawierane z miłości wśród wyższych sfer okazywały się niezwykłą rzadkością. Jawną niezgodę Stanisławskiej ocenić należy zatem jako bardzo odważną i nowoczesną jak na drugą połowę XVII wieku.
Ostatecznie, pod groźbą wydziedziczenia, nastolatka godzi się na ślub (udaje się jej wywalczyć podpisanie intercyzy), czego bardzo szybko zaczyna żałować. Utrata nazwiska, przynależności do rodziny szlacheckiej i potencjalnego majątku nijak miałyby się do tego, co po zawarciu związku małżeńskiego spotyka Annę. Jej mąż okazuje się dewiantem, sadystą i tyranem. Fizyczne znęcanie się nad żoną jest codziennością. Sama Stanisławska o mało nie przypłaca życiem jednego ataku Warszyckiego. Takiego szczęścia nie ma za to jej służąca, którą szlachcic katuje na śmierć.