Przysługa - Tomaszewski Tomasz - ebook + książka

Przysługa ebook

Tomaszewski Tomasz

3,7

Opis

Jak zachowałby się przyzwoity człowiek, gdyby mógł bezkarnie decydować o działaniach innych osób?
Czy zakorzenione od dzieciństwa wartości moralne pozwoliłyby mu na czynienie zła?
Co by się stało, gdyby pokusa wyrządzenia okrutnych krzywd innym wygrała z upominającym się o swoje sumieniem?

Pewnego jesiennego dnia Piotr Bogucki odkrywa u siebie specyficzną zdolność. Zauważa, że poprzez swoje myśli może wpływać na zachowanie innych osób. Postanawia wzbogacić się, umieszczając w Internecie ogłoszenie, w którym oferuje płatne wykonanie przysługi. Jedną z klientek Boguckiego zostaje Anna Ostrowska, która postanawia zemścić się na zdradzającym ją mężu i jego kochance. Po jakimś czasie kobieta zaczyna mieć ogromny wpływ na żonatego Boguckiego, co sprawia, że nawiązują współpracę. Ich działania stają się krwawe i sadystyczne.

Czy wszystko pójdzie zgodnie z jego planem? Czy główny bohater zatraci się całkowicie w odmętach szaleństwa, ryzykując utratę ukochanej żony, czy może sumienie nie pozwoli mu się zatracić w osaczającym go obłędzie?

 

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 171

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,7 (19 ocen)
9
2
4
2
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
AnieszkaO

Nie polecam

Dało się czytać tylko do pierwszej zbrodni
10
matwic

Nie oderwiesz się od lektury

Przyznam, że to krótkie opowiadanie jest całkiem fascynujące. Szybka akcja i prosta fabuła. Coś w tym jest.
00
Kozienice

Nie oderwiesz się od lektury

mocna polecam
00
ska77

Nie polecam

Wspaniała książka dla osób, które lubią dokładne opisy tortur. W zasadzie nie ma tu wiele innej treści. Największym plusem jest to, że jest krótka.
00
Marcin7316

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo Dobra książka Tomasza Tomaszewskiego.Polecam!
00

Popularność




Tytuł: Przysługa

Autor: Tomasz Tomaszewski

Copyright:

Trupi Jad – Magazyn Strasznie Kulturalny

Wydawnictwo Phantom Books

Tomasz Tomaszewski

Okładka: Joanna Widomska

Skład/łamanie/redakcja: Dominika Świątkowska

Sucha Beskidzka 2023.

Wszystkie prawa zastrzeżone.

Żadna część książki nie może być w jakikolwiek sposób powielana bez zgody wydawcy, z wyjątkiem krótkich fragmentów użytych na potrzeby recenzji oraz artykułów.

ISBN: 978-83-67042-12-3

Dobrzy ludzie też mają złe myśli.

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Początek września

Łysy mężczyzna powoli prowadził służbowy samochód, jadąc w deszczu. Na początku trasy nic nie zapowiadało gwałtownej zmiany pogody. Po dwóch godzinach podróży słońce jeszcze przedzierało się przez gęste chmury, lecz z upływem czasu zniknęło zupełnie z pola widzenia. Z czasem wiatr wzmógł swoją siłę i przy większej prędkości pojazdu zaczęło lekko rzucać autem, raz w prawo, raz w lewo. Droga szybkiego ruchu skończyła się dokładnie w momencie, w którym pierwsze krople deszczu uderzyły o przednią szybę. Zaraz potem wiatr stał się jeszcze silniejszy, a deszcz padał intensywnie.

Piotr Bogucki mocno trzymał kierownicę. Służbowa czarna skoda superb, którą wracał z trzydniowej delegacji, była bardzo wrażliwa na podmuchy wiatru. Kierowca starał się jechać góra siedemdziesiąt kilometrów na godzinę; przy lepszej pogodzie pognałby szybciej, aby znaleźć się w domu jeszcze przed zachodem słońca. Nie lubił prowadzić po zmroku, zresztą, jego wzrok nie należał do najlepszych. Nosił okulary od piątego roku życia i przy obecnych warunkach atmosferycznych, które, delikatnie mówiąc nie były teraz najlepsze, zawsze miał problem z ostrością widzenia. Był to główny powód unikania przez niego jazdy wieczorami. Oczywiście, nie zawsze się to udawało, ale mając wybór siedzenia za kółkiem w ciągu dnia lub w nocy, wybierał opcję pierwszą. Doskonale pamiętał jeden z zagranicznych wyjazdów, kiedy ze znajomymi wyjeżdżał na wspólne wakacje. Przyjaciele zaczynali podróż zwykle w środku nocy, aby bez korków i przy małym natężeniu ruchu pokonać drogę do Chorwacji. On z żoną startowali zwykle około czwartej rano, aby pomęczyć się chwilę w ciemności, a później po kilku godzinach prowadzić auto, gdy na dworze jest już jasno. Ze znajomymi spotykali się na miejscu.

Do domu, pod Kraków, pozostało jeszcze około dwóch godzin drogi. Jazda trasą ekspresową minęła całkiem przyjemnie, lecz teraz w ciemności i deszczu kierowanie samochodem nie było fascynującym zajęciem, wręcz z minuty na minutę stawało się coraz bardziej męczące.

Fakt, że był niesamowicie zmęczony, nie ułatwiał niczego. Trzy dni pobytu służbowego wyglądały jak zwykle – konferencje, szkolenia i wieczorne imprezy zakrapiane alkoholem. Mało snu i dużo picia przełożyło się na dzisiejszy stan fizyczny oraz psychiczny. Forma Piotra Boguckiego nie była w chwili obecnej najlepsza.

Spieszył się, choć praktycznie nie jechał szybko. Pragnął znaleźć się w domu jak najszybciej. Zwykle, gdy pojawiał się w domu po powrocie z delegacji, szczególnie tej dłuższej, żona witała go radośnie. Zawsze, bez względu na godzinę jego powrotu, cierpliwie czekała, aby, gdy pojawi się w drzwiach, podać mu zimne piwo prosto z lodówki. Na tle żon i kobiet jego znajomych, a także przyjaciół, Natalia Bogucka była w jego oczach chodzącym ideałem. Rzadko kiedy skacowanym mężom po kilku dniach nieobecności w domu żony skłonne są nie dźwandać do ucha, a do zupełnego wyjątku należało, w jego opinii, podanie spragnionemu facetowi zimnego piwa (które specjalnie czekało w lodówce). Zwykle konsumował je, siedząc wraz z żoną na wygodnej sofie w salonie.

Marzył o tym, aby jak najszybciej zaparkować skodę w garażu swojego domu. Niestety miał jeszcze trochę drogi do przejechania. Spojrzał na wyświetlacz na desce rozdzielczej. Dochodziła dwudziesta. Napis „4 września” nie był całkowicie rozmyty, ale do wyraźniej ostrości brakowało mu wiele. Przerzucił wzrok na drogę przed siebie, ale widoczność nie poprawiła się. Lało jak z cebra. Wycieraczki raz przyspieszały, raz zwalniały swoje obroty, zgarniając strugi deszczu w bok.

Muszę zajechać jeszcze na stację – pomyślał i uzmysłowił sobie, że droga do domu zajmie mu ponad dwie godziny. Tak przynajmniej pokazywał GPS w telefonie, który zaczepiony został na przedniej szybie samochodu. Z postojem na stacji benzynowej podróż będzie jeszcze dłuższa. Korzystał ze służbowej karty Orlenu i dziś – w piątek – był ostatni dzień przed weekendem, w którym mógł zatankować samochód.

Słuchał muzyki w RMF FM, ale stawała się ona coraz bardziej drętwa. Pierdolone dzieci z grobu – przemknęło mu przez głowę i podświadomie uśmiechnął się do siebie. Wydawało mu się, że wszystkie polskie wokalistki śpiewały głosem przypominającym podpite nastolatki z zakrapianych imprez szkolnych. Do tego temat tych jakże wyniosłych artystycznie pieśni zawsze był taki sam – poznałam chłopaka, zakochałam się, przeleciał mnie, zostawił mnie, jest mi źle i smutno. Boże, kto pisze teksty o tym, jak jest ciężko po stracie faceta, który teraz zapewne posuwa kolejną naiwną śpiewaczkę?

Piotr prowadził auto w zamyśleniu. Nie potrafił rozstrzygnąć co jest gorsze – słuchanie tych opłakanych panien, które zostały okrzyknięte talentami roku lub nawet całych dekad, czy reklam, które pojawiały się między piosenkami. Spoty reklamowe również stanowiły fenomen dzisiejszych czasów. Nadawane z taką częstotliwością, że po kilku dłuższych godzinach ich słuchania chciało się puścić pawia lub zmienić stację radiową.

Doskonały plan – pomyślał. Zamiast słuchać o wspaniałych lekach na hemoroidy, miesiączkę, czy też o fenomenalnych, bezpiecznych, wygodnych i sprawdzonych prezerwatywach, zdecydował o zmianie stacji na inną.

Już odrywał rękę od kierownicy, aby to uczynić, gdy gwałtownie wcisnął pedał hamulca i zaklął siarczyście. Myśli o drętwej muzyce i jeszcze gorszych, powtarzających się jak mantra reklamach, spowodowały, że stracił czujność. Mimo, iż GPS od dłuższego czasu informował go o patrolu policyjnym, nie zwrócił na to uwagi. Chciał znaleźć się w domu jak najszybciej i dłuższa prosta jezdnia spowodowała, że wcisnął mocniej gaz. Nie zauważył nawet zmiany pogody. Przestało mocno padać i teraz kapała z nieba tylko mżawka. Stan zamyślenia i lekkie opady spowodowały, że automatycznie przyspieszył, nie zdając sobie z tego sprawy. Obecnie był pewny, że prędkość z jaką jechał, wzrosła. Nie był tego świadomy do momentu, w którym ujrzał funkcjonariusza policji ze świecącym czymś w ręku, wybiegającego prawie na środek drogi i gwałtownie do niego machającego.

Klnąc do siebie, hamował, ale było już za późno. Skoro gliniarz wyskoczył z krzaków jak filip z konopi, musiał jechać szybciej niż powinien. Inaczej nie zostałby zatrzymany.

Zjechał na pobocze i zatrzymał skodę tuż za zaparkowanym na zakolu radiowozem. Policyjny samochód dopiero teraz włączył światła znajdujące się na dachu.

Zatem jest ich dwóch – jeden skacze na środek jezdni, aby opóźnić powrót do domu ludzi pracujących, drugi bawi się w dyskotekę – zasępił się.

Nim zbliżający się do jego auta policjant podszedł pod drzwi kierowcy, zdążył zadać sobie w duchu pytanie: dlaczego w Polsce zatrzymywane samochody przez policję parkują za radiowozami? W takich Stanach Zjednoczonych jest to nie do pomyślenia. Wystrzelaliby stróżów prawa – zakończył swoją myśl.

Nacisnął przycisk na drzwiach i opuścił boczną szybę. Uderzył go powiew chłodnego powietrza. Policjant przedstawił się grzecznie i spytał, czy zna powód zatrzymania. Mam sam na siebie donieść – pomyślał Bogucki i trochę się rozprężył.

– Zapewne za szybko jechałem – odpowiedział spokojnie, choć w środku targały nim jeszcze nerwy. Był zły na siebie, że mimo ostrzeżenia GPS dał się tak wykołować.

– Dokładnie – odparł mundurowy, poprawiając mokrą od deszczu czapkę. – Gdzie się pan tak spieszy, panie kierowco?

Piotr spojrzał na funkcjonariusza. Młody facet, z pewnością młodszy od niego, wyglądał bardzo sympatycznie.

– Do domu jadę, z cholernej delegacji – odparł, starając się mówić miłym głosem. – Daleko jeszcze mam, muszę dostać się pod Kraków. Warunki na drodze były złe, jechałem więc bardzo powoli. Teraz zelżało, trochę prostej i sam pan rozumie. Chciałem nadrobić drogi. Nakrył mnie pan, prawda?

– Prawda – przytaknął policjant, pokazując mu „suszarkę”. – Tu jest ograniczenie do pięćdziesięciu kilometrów na godzinę, a pan jechał sześćdziesiąt osiem. To znaczne przekroczenie prędkości. Kodeks drogowy przewiduje za takie wykroczenie cztery punkty karne i mandat w wysokości od stu do dwustu złotych. Może pan też odmówić przyjęcia mandatu…

– Nie będę odmawiał – przerwał mu Piotr, ale zrobił to kulturalnie i spokojnie. – Jechałem, jak jechałem, nakrył mnie pan, więc nie będę pajacował i udawał, że było inaczej. Moja wina, co tu dużo mówić. – Poprawił okulary i kontynuował: – Zwykle uważam za kółkiem, a dziś złapał mnie pan na chwili słabości. Tak sobie myślę, że może pan udzielić mi pouczenia, oficerze. Zgadza się? Jest też przecież takie wyjście z tej niefortunnej dla mnie sytuacji. Żona w domu czeka, sam pan rozumie jak to jest. – Bogucki nie miał pojęcia, czy policjant go rozumie. Nie miał również pojęcia, czy gliniarz w ogóle ma jakąś rodzinę. – Jak wrócę późno i jeszcze z mandatem, to w ogóle będę miał porobione.

– Ma pan jakieś punkty karne, panie kierowco? – spytał policjant i spojrzał na samochód, który przejechał obok nich z prędkością nie mniejszą niż Bogucki jechał jeszcze przed kilkoma minutami.

– Nie mam żadnych punktów – odparł zgodnie z prawdą Piotr. – Jestem wzorowym kierowcą. Zawodowo jeżdżę po całej Małopolsce, kilka tysięcy kilometrów pokonuję miesięcznie. Jeżdżę przepisowo. Pech, akurat teraz mi się zdarzyło jechać szybciej.

– Poproszę o dowód rejestracyjny i prawo jazdy, jeśli pan ma przy sobie.

– Mam. – Piotr wyjął ze schowka dokumenty i podał policjantowi. – Zawsze mam je w samochodzie, mimo że niektórych dokumentów wozić ze sobą nie trzeba.

– Proszę zaczekać. – Gliniarz zabrał dokumenty i udał się do stojącego przed skodą radiowozu.

Piotr dopiero teraz zauważył, że światła policyjnego auta na dachu są już wyłączone i nie błyskają jak w momencie jego zatrzymania.

Spojrzał na zegarek na ręce. Zrobił to odruchowo. W momencie, w którym rozpoczął rozmowę z policjantem, wyłączył radio. Prawie dwudziesta trzydzieści.

Bogucki uzmysłowił sobie, że bez sensu straci pieniądze. Do tego otrzyma przeklęte punkty karne, które dla osób dużo jeżdżących były najgorszym koszmarem. Był wściekły na siebie, choć z minuty na minutę, czekając na powrót policjanta, stawał się coraz bardziej pogodniejszy. Nie wiedział, jak to tłumaczyć.

Na pewne rzeczy nie ma się wpływu – przekonywał sam siebie. Stało się, statystycznie musiało trafić na mnie, przecież to zupełnie naturalne, że każdego spotyka taka wpadka. Zasilę kasę Morawieckiego, niech ma na…

– Faktycznie nie ma pan żadnych punktów – rozmyślania przerwał mu policjant, który powrócił do niego i stanął dokładnie w tym samym miejscu, w którym stał wcześniej, obok Boguckiego. – Trzeba jeździć ostrożnie, o wypadek nie trudno. – Oddał kierowcy dokumenty. – Dziś ma pan szczęście. Dostaje pan tak zwane pouczenie. Proszę zdjąć nogę z gazu i jechać bezpiecznie do domu.

Boguckiego zatkało. Psychicznie był już nastawiony, że wróci do domu z przysłowiowo lżejszym portfelem.

– Dziękuję bardzo – zdążył tylko powiedzieć. Brakowało mu słów.

– Szerokiej drogi – słabo już usłyszał oddalającego się policjanta.

Zamknął szybę. Schował dokumenty do schowka, włączył lewy kierunkowskaz i wyjechał powoli ponownie na drogę. Ujrzał funkcjonariusza we wsteczny lusterku. Zalała go fala dobrego humoru. Poczuł się wspaniale.

Są na świecie jeszcze porządni gliniarze – pomyślał. Niech facet żyje w zdrowiu sto lat – zakończył swą myśl, patrząc na oddalające się plecy policjanta.

Włączył radio i z głośników ryknął Bruce Springsteen, jedna z jego ulubionych piosenek rozniosła się po samochodzie. Do tego GPS pokazał dostępność szybszej trasy, która pozwalała zaoszczędzić około dwunastu minut podróży.

Czuł się wspaniale, najlepiej odkąd wyjechał z Augustowa, gdy jeszcze panowała słoneczna pogoda.

Po kilku minutach Piotr Bogucki myślał już o zupełnie innych sprawach. Był optymistycznie nastawiony na dalszą drogę, która pozostała do przejechania.

W tej chwili, o dwudziestej czterdzieści dwie, czwartego września, nie miał bladego pojęcia, że aspirant Michalski, który zatrzymał go dzisiaj za przekroczenie prędkości, nigdy nie będzie w swoim życiu potrzebował lekarza i dożyje stu dwóch lat, umierając spokojnie we śnie.

Zastanowi się nad tym dopiero po miesiącu.

Skoda pomknęła w otchłań wieczoru.