Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Wiktoria – architekt z wykształcenia, kura domowa wiedzie idealne życie u boku Tymona. Spełnia jego zachcianki, prowadzi perfekcyjny dom i rozróżnia wszystkie rodzaje garnków.
Gdy pewnego dnia mąż oświadcza jej, że oczarowała go kognitywna inteligencja niejakiej Anny, życie Wiktorii zmienia się o sto osiemdziesiąt stopni.
Zraniona i nieszczęśliwa zaszywa się w malowniczej niemieckiej wiosce, gdzie poznaje inne kury domowe, równie zagubione i sfrustrowane. Razem rozpoczynają dość ryzykowną przygodę – gotowanie topless w weneckich maskach przed kamerą, a filmy
umieszczają w internecie...
Czy będzie to sposób na nowe życie?
Czy cztery kury domowe znowu poczują się atrakcyjnymi kobietami?
Czy odnajdą szczęście i własną seksualność?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 268
© Copyright by Natasza Socha
© Copyright for this edition by Wydawnictwo Pascal
Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część tej książki nie może być powielana lub przekazywana w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy, za wyjątkiem recenzentów, którzy mogą przytoczyć krótkie fragmenty tekstu.
Ta książka jest fikcją literacką. Jakiekolwiek podobieństwo do rzeczywistych osób, żywych lub zmarłych, autentycznych miejsc, wydarzeń lub zjawisk jest czysto przypadkowe. Bohaterowie i wydarzenia opisane w tej książce są tworem wyobraźni autorki bądź zostały znacząco przetworzone pod kątem wykorzystania w powieści.
Redakcja: Ewa Kosiba
Korekta: Aleksandra Tykarska
Projekt graficzny okładki: Studio KARANDASZ
Zdjęcia na okładce: Anna Kamińska
Redaktor prowadząca: Agnieszka Górecka
Redaktor naczelna: Agnieszka Hetnał
Redaktor kreatywna: Magda Mazur
Wydawnictwo Pascal sp. z o.o.
ul. Zapora 25
43-382 Bielsko-Biała
www.pascal.pl
Bielsko-Biała 2015
ISBN 978-83-7642-594-8
eBook maîtrisé par Atelier Du Châteaux
Oldze i Filipkowi
• Ptak domowy hodowany dla mięsa i jaj; potrawa z tego ptaka.
• Samica ptaka z rzędu kuraków, np. głuszca.
• Kura domowa – kobieta rezygnująca z ambicji zawodowych na rzecz prowadzenia domu i wychowywania dzieci.
Źródło: sjp.pl
Wiało. A od wiatru pulsowało w głowie. Kiedy pulsowanie trochę zelżało, wewnętrzne strony skroni zostały dotkliwie skopane. Regularnie, miarowo i coraz intensywniej. Później ból wybrał sobie jedną połowę i tam zaczął naciskać ze zdwojoną siłą. Odebrał apetyt i wepchnął niesmak w gardło. W takich właśnie okolicznościach narodziła się migrena Wiktorii, a do wiatru dołączyły intensywne opady.
Wieś zatopiła się w deszczu. Lało nieprzerwanie, a wilgotność osiągnęła swój najwyższy stopień – człowiek odnosił wrażenie, że ma skostniałe wnętrzności i gęsią skórkę nawet na wątrobie. Wiktoria stała po drugiej stronie deszczu, próbując wyobrazić sobie, jak działa w jej wnętrzu tabletka od bólu głowy, którą połknęła łapczywie i z nadzieją, że ból szybko minie. Zastanawiała się też, czy przezroczystość wody ma jakiś kolor.
Rozwodniony?
Szklisty?
A czy ból głowy też ma jakiś odcień?
Te dywagacje były kompletnie pozbawione sensu, jednak Wiktoria za wszelką cenę chciała znaleźć na nie odpowiedź. A wszystko po to, by nie myśleć o tym, co się wydarzyło minionej wiosny, kiedy migrenę i parę innych stanów emocjonalnych dalekich od sielanki sprezentował jej własny mąż.
Mikrofaza. Rewolucja w sprzątaniu! Mikrowłókno ma grubość jednej setnej ludzkiego włosa. Swoje właściwości zawdzięcza klinowej strukturze, której rdzeń wykonany jest z poliamidu i wypełniony mikrowłóknami poliestru. Jeszcze jakiś czas temu myśli Wiktorii zaprzątnięte były mikrofazą, która w doskonały sposób usuwała kurz i wszelkie zabrudzenia z mebli. Szkoda, że szmatką z mikrofazy nie dało się zetrzeć pewnej Anny, której inteligencja kognitywna kazała mężowi Wiktorii odmienić ich życie o sto osiemdziesiąt stopni. Tyle tylko, że on wylądował w puchu, a Wiktoria klapnęła na zimną i twardą posadzkę.
Przyjazd do Niemiec był niewątpliwie ucieczką. I to nawet nie przed mężem (niedługo byłym), który okazał się spodlonym przedstawicielem swojego gatunku, ani nie przed jego nowym obiektem miłości. Była to raczej ucieczka przed palącym wstydem, który uświadomił Wiktorii jedno – jest ofiarą. Niestety na własne życzenie.
Początkowo postanowiła zmienić wszystko, łącznie z imieniem. Nie będzie Wiktorią. Skoro całkowicie wymieniła garderobę, przeprowadziła się do innego kraju i obcięła włosy, równie dobrze mogła też wybrać inne imię. Na przykład Leeloo – jak bohaterka Piątego elementu, ulubionego filmu Wiktorii, w którym to najważniejszą postacią była mocno zagubiona dziewczyna z pomarańczowymi włosami, mająca trudności w porozumiewaniu się z otoczeniem.
Z nią było podobnie.
Język niemiecki był ostatnim, który jej się choć odrobinę podobał. Uczyła się go wprawdzie i w liceum, i na studiach, ale po kilku latach postanowiła całkowicie wyprzeć go ze swojej głowy, ponieważ brzmiał twardo i groźnie (co nie znaczy, że całkiem go zapomniała). Wiktoria, wychowana na Stawce większej niż życie oraz Czterech pancernychi psie, doskonale wiedziała, że Niemiec jest największym wrogiem Polaka, a dźwięki, które z siebie wydobywa, są wulgarne, ostre i niebezpieczne. Kiedy w liceum dowiedziała się, że na coś tak delikatnego, zwiewnego i ulotnego jak motyl w Niemczech mówi się Schmeterling, na dodatek z charkoczącym naciskiem na „r”, zrozumiała, że jej niechęć jest jak najbardziej uzasadniona i słuszna. Język niemiecki zdecydowanie należało unicestwić w swojej głowie i nigdy więcej go nie używać.
A teraz stała przed listonoszem, który bardzo szybko wypluł z siebie jakieś zdanie i spojrzał na nią wyczekująco. Wstyd jej było przyznać, że go nie słuchała, bo myślami ciągle jeszcze była przy szmatce z mikrofazy, dlatego postanowiła odgadnąć, co ewentualnie miał na myśli.
„Może chce kawy?” – przemknęło jej przez głowę. Nigdy nie wiadomo, jakie zwyczaje panują w poszczególnych krajach. Być może niemieccy listonosze, zanim przekażą wszystkie przesyłki, muszą się napić kawy.
– Nein – powiedziała na wszelki wypadek. Wszystko wskazywało na to, że była to jednak zła odpowiedź, ponieważ listonosz wybałuszył na nią swoje brązowe oczy z zadziwiająco małą ilością rzęs i powtórzył ze znakiem zapytania:
– Nein?
Wiktoria przełknęła ślinę. Skoro nie nein, to pewnie to drugie.
– Ja – dodała po chwili i nawet się lekko uśmiechnęła, bo przecież kobieta ma prawo do zmiany zdania, i to bez podania konkretnego powodu.
– Dann ja oder nein? – spytał kompletnie zdezorientowany listonosz.
„A kurwa, sam sobie wybierz pasującą odpowiedź” – pomyślała Wiktoria, która na żywo nigdy nie klęła i aby zakończyć ten dziwny teatrzyk nieporozumień kulturowo-językowych, kiwnęła głową raz w górę, raz w bok, co również mogło zostać zinterpretowane dwuznacznie.
Na szczęście listonosz doszedł do wniosku, że Wiktoria jednak się zgadza, bo podał jej jakąś karteczkę do podpisania i poszedł do samochodu, z którego zaczął wyciągać kartony.
Wiktoria zerknęła zaciekawiona.
No tak! Reszta jej rzeczy z Polski. A facet pewnie chciał się upewnić, czy ona to ona, a jeśli tak, to czy mogłaby poręczyć przesyłkę. Podpisała więc kwitek, a potem szybko zamknęła drzwi, kątem oka dostrzegła bowiem, jak listonosz znowu otwiera usta. Ta konwersacja zdecydowanie nie powinna mieć dalszego ciągu.
Cztery wielkie kartony. Szare i bardzo zwyczajne, a jednak zawierające dorobek jej małżeńskiego pożycia. To trochę przykre, że po dwunastu latach zapełniła tylko cztery pudła. Podzieliła je tematycznie. W pierwszym były wok, patelnia do paelli, garnek do ryżu oraz ulubiona kremowa zastawa – płaskie talerze obiadowe, mniejsze talerze do sałatek i przystawek, plus talerzyki deserowe, głębokie talerze na zupę, bulionówki, flaczarki (na zupy kremowe, barszcze i czyste rosoły) oraz talerze o różnych kształtach i różnej wielkości – półmiski, miski, w kształcie ryby, muszli, trójkątne, owalne i kwadratowe. Wszystko to jeszcze do niedawna mieszkało w wielkiej, białej kuchni w wielkim, białym domu gdzieś daleko w Polsce. Wiktoria początkowo nie chciała ich zabierać, potem jednak pomyślała, że w końcu stanowiły całkiem sporą część jej dotychczasowego życia. Życia kucharki. No i najwyraźniej Tymon uznał, że nie będzie potrzebował tylu kuchennych gadżetów, ponieważ jego nowa wybranka była esencją wszelkiego rodzaju inteligencji i gotowanie do niej nie pasowało. A do Wiktorii – jak najbardziej.
Drugie pudło, ze szmatkami, preparatami najróżniejszej maści, magicznymi miksturami oraz skrobakami, zawierało życie sprzątaczki. I to nie byle jakiej. Sprzątaczki doskonałej. Takiej, która wiedziała, że zatkaną kamieniem główkę prysznica należy zanurzyć w misce z octem zmieszanym pół na pół z wodą, a po godzinie spłukać. Takiej, która wapienny osad na kranie likwidowała nasączoną octem szmatką, i takiej, która przed zimą dokładnie myła doniczki po kwiatach, stoły, krzesła oraz grilla, opróżniała oczko wodne, wszystko szczelnie pakowała i owijała folią, a następnie chowała do piwnicy.
Trzecie pudło było świadectwem profesjonalnego zarządzania domem. Segregatory z instrukcjami obsługi poszczególnych urządzeń, notatki dotyczące dekorowania stołu plus dekoracje na poszczególne pory roku, instruktaż kieliszkowy, instruktaż składania serwetek, poradnik układania kwiatów w wazonach. Wiktoria westchnęła i zerknęła na notatki.
Do porto, sherry, wina deserowego i aperitifów stosuje się kieliszki przypominające kieliszki do wina czerwonego, ale o pojemności 75–100 ml, o dość stromych ściankach. Z kolei long drinki podaje się zwykle w wysokich, smukłych, prostych szklankach z grubym dnem o pojemności od 150 do 350 ml.
I dalej:
Układ talerzy i sztućców sam podpowiada nam, co najpierw będziemy jeść. Trzy talerze położone jeden na drugim wskazują na trzydaniowe menu. Kieliszki i szklanki są ustawione w rzędzie, pod kątem 45 stopni względem siebie. Najbliżej ręki znajduje się szklanka na wodę, następnie kieliszek do białego wina i wreszcie do czerwonego.
Czwarty karton też był wielki. Ale znajdowała się w nim tylko jedna rzecz – blok rysunkowy ze szkicami Wiktorii. Pierwsze sześć kartek zapełniały rysunki kolorowych stworów, zwierzątek i baśniowych postaci. To było jakieś dwa lata temu. Zaraz po spotkaniu z Adą, dawną przyjaciółką.
– Zwariowałaś? – spytał ją wtedy Tymon, kiedy zobaczył, co rysuje.
Wiktoria się zaczerwieniła.
– Nie, po prostu spotkałam Adę, która teraz pracuje w wydawnictwie dziecięcym. Zapytała mnie, czy chciałabym robić ilustracje do bajek. Zawsze miałam dobrą kreskę, więc pomyślałam… – próbowała się jakoś wytłumaczyć.
Tymon podszedł do niej, przykucnął i pogłaskał ją po głowie.
– Kotku, a kto się zajmie domem? Jeśli się skupisz na jakichś durnych rysuneczkach, z których i tak nie będziesz mieć większych pieniędzy, to przestanie funkcjonować to, co jest dla nas najważniejsze. Dom. A ja kupiłem ci właśnie piekarnik, dzięki któremu jeszcze bardziej pokochasz gotowanie – oznajmił, po czym podał jej ulotkę superdrogiego i superfunkcjonalnego piekarnika, który spokojnie mógłby konkurować z modelem najnowszego samochodu.
– Program „Kompletne menu” pozwala na równoczesne przygotowanie czterech potraw, i to bez obaw, że tarta będze pachniała cukinią, a do kremu z dyni zakradnie się woń łososia. Odpowiednio dobrana temperatura wytrąca bowiem wszystkie aromaty i łączy je w postaci pary na górnych ściankach piekarnika. Wszystkie przygotowane składniki wkłada się równocześnie do zimnego piekarnika. Wystarczy pamiętać o jednym – aby potrawy wstawiać we właściwej kolejności: przekąskę na górną półkę, poniżej pierwsze danie, następnie drugie, a deser na sam dół. Potem należy wybrać, czy danie główne jest mięsne czy rybne, a resztę nasz piekarnik zrobi sam, piekąc równolegle na czterech poziomach – odczytała z zachwytem Wiktoria i natychmiast zapomniała o swoich planach ilustrowania bajeczek dla dzieci. Tymon miał rację. Aby dom normalnie funkcjonował, żaden z jego elementów nie może być niepewny. Jej mąż podtrzymywał fundamenty ogromną pensją, która regularnie wpływała na konto, ona zaś trzymała w ryzach cztery ściany za pomocą mopa, szmatek z mikrofazy, garnków, a teraz również piekarnika, który miał dwa automatyczne ustawienia sugerowanego czasu pieczenia posiłków oraz regulację okresów i temperatury pieczenia. Ich dom był bezpieczny.
•
Wiktoria zastanawiała się przez chwilę, czy kiedykolwiek Tymon dał jej odczuć, że ona jest kimś gorszym tylko dlatego, że siedzi w domu. Zawsze zachwycał się tym, co przygotowała do jedzenia, potrafił docenić wymyte okna, świeżo obsadzony skalniak, a nawet wyszorowane srebrne sztućce, które lśniły księżycową poświatą. A jednak raz zdarzyła się sytuacja, podczas której Wiktoria poczuła mrówki niepewności przebiegające jej po kręgosłupie.
Domowe przyjęcie, oczywiście dla znajomych Tymona, z którymi pracował. Wiktoria przez moment chciała zaprosić kogoś, kogo znała, jednak nikt konkretny nie przychodził jej do głowy. Kontakt z koleżankami ze studiów rozpłynął się niczym czekolada pozostawiona zbyt długo na słońcu, jedyna bliska jej osoba, czyli Ada, była zapracowana rozkręcaniem własnego biznesu, a przecież nie zaprosi swojej fryzjerki czy kosmetyczki, choć tak naprawdę były to osoby, z którymi spotykała się najczęściej.
– Przyjdą też twoi rodzice? Bo może wtedy zaproszę także moich? – spytała Tymona.
Uniósł wysoko brwi.
– Wykluczone. To nie jest spotkanie rodzinne ani nawet przyjacielskie, tylko takie po części biznesowe. Rodziców zaprosimy kiedyś osobno, a wtedy liczę na twoje bezy z kremem kawowym – zamruczał łakomie, wtulając nos w jej szyję.
Wiktoria zaplanowała wszystko z najdrobniejszymi szczegółami. Stanęła przed ogromnym stołem na dwanaście osób, zaścieliła go jedwabnym obrusem w kolorze écru i zamknęła oczy.
Aby prawidłowo nakryć do stołu, nie trzeba znać specjalnych sztuczek. Wystarczy odrobina logiki i zmysł elegancji. Należy zacząć od sztućców, które układa się od zewnątrz do wewnątrz. Po prawej stronie powinny się znajdować maksymalnie cztery sztućce, po lewej trzy. Łyżeczkę i widelczyk do deserów umieszcza się nad talerzem, talerzyk do chleba stawia po lewej stronie i kładzie na nim nożyk do masła. Serwetkę można położyć na talerzu lub obok. Trzeba też pamiętać, by odstęp między sztućcami i talerzami był jednakowy, co Wiktoria dokładnie sprawdziła miarką krawiecką, aby mieć stuprocentową pewność. Następnie zerknęła na listę gości i poradziła się Tymona, jak wszystkich rozsadzić – kto z kim najlepiej się dogada, a kogo zdecydowanie należy rozdzielić.
– Czy mogę zamówić kelnera? – spytała męża, ale jego spojrzenie wystarczyło za odpowiedź.
– Oczywiście, że sobie poradzę.
Trzy dni przed przyjęciem właściwie nie wychodziła z kuchni. Najpierw zrobiła trzy próbne torty, duszonego królika w śmietanie oraz zupę rakową. Tymon nie do końca był przekonany.
– Może skupmy się na bardziej dopracowanym menu? Jeśli zupa rakowa, to może później również coś w kierunku owoców morza? – zasugerował. – Pamiętasz, jak kiedyś wymyśliłaś przyjęcie biało-złote? Wtedy wszystko było idealnie tematyczne.
Wiktoria pamiętała. Biało-złote przyjęcie z okazji urodzin taty Tymona, z cielęciną w białym sosie w roli głównej, białymi kuleczkami sera i lodami waniliowo-śmietankowymi. W menu figurowały również: „kurczak na poduszce z bitej śmietany”, „pieczywo w koszulce nocnej”, „czerwone jabłuszka w bieliźnie” i „bezy w staniczku”. Wszystko naturalnie utrzymano w odcieniach bieli, złota i écru, a Wiktoria w nagrodę otrzymała później od męża piękny złoty naszyjnik z ogromną perłą.
Teraz z uśmiechem podziękowała Tymonowi za podpowiedź i pożegnała się z duszonym królikiem w śmietanie, który zamrożony spoczął w przepastnej szufladzie chłodziarki. Jego miejsce zajęły krewetki tygrysie, podduszone na maśle, z dodatkiem świeżego czosnku, imbiru oraz pietruszki, a także małże świętego Jakuba, a dokładniej carpaccio z przegrzebków z listkami świeżej bazylii oraz sosem cytrynowym. Całość wieńczył lodowy tort z musem ze świeżych jeżyn. Kiedy goście wymlaskali wszystkie smaki, okazali mniejszy lub większy werbalny zachwyt, a nawet dyskretnie wylizali talerze, z burgundowych ust żony pana prezesa wykluło się pytanie:
– A pani czym się zajmuje na co dzień?
Wiktoria zrozumiała, że została właśnie wywołana do odpowiedzi i kiedy już z dumą miała wskazać ręką swoje kulinarne dzieła, pięknie nakryty i udekorowany stół oraz świeże kwiaty w wazonach, do rozmowy wkroczył Tymon, skutecznie blokując wszystko to, co ewentualnie chciałaby powiedzieć jego żona.
– Wiktoria ma tyle zleceń, pomysłów i projektów, że nie ma najmniejszego sensu zaczynać rozmowy na ten temat, bo mogłyby panie nie skończyć aż do rana. A tymczasem z kuchni już nadciąga zapach kawy amarello z dodatkiem likieru mirabelkowego, którą moja żona z przyjemnością państwu zaserwuje.
Wiktoria zrobiła minę z serii „o niczym innym nie marzyłam”, po czym odpłynęła w stronę ekspresu do kawy.
– Czy ty się mnie wstydzisz? – spytała dwie godziny później, kiedy ostatni gość zniknął za ogrodową furtką.
Tymon potrzebował około sześciu sekund, by zrozumieć, o co pyta go żona, i tak poprowadzić rozmowę, żeby wyjść z niej obronną ręką.
– Kochanie. Dla mnie jesteś królową. Ale te baby nie potrafią nawet rozbić porządnie jajka, żeby im żółtko nie wyciekło na podłogę, bo są tak skupione na swoich karierach. Mogłyby nie zrozumieć, że ktoś czerpie przyjemność z zarządzania domem, i potraktować cię z góry. A wtedy musiałbym je wyrzucić za drzwi.
Wiktoria wtuliła się w jego ramiona.
– Naprawdę byś je wyrzucił?
– Bez względu na to czyimi są żonami, ile zarabiają i jak bardzo są mi potrzebne do dalszego funkcjonowania w świecie finansjery. Nie pozwolę, by cię obrażały.
– Ale były zachwycone tym, co ugotowałam.
Tymon westchnął.
– Oczywiście, ale gdyby dowiedziały się, że to twoje jedyne zajęcie, uznałyby, że nawet jeż nauczyłby się gotować, siedząc non stop w domu.
– Jeż?
– Jeż, bóbr, cokolwiek. A poza tym nie skłamałem, mówiąc o twoich zleceniach. Wszystko, co robisz w naszym domu, jest specyficznym rodzajem projektu, zadaniem, które należy wykonać, podobnym do tego, co ja robię w swojej pracy. Tyle że ja zarządzam pieniędzmi, a ty… mopem.
Wiktoria chciała coś wtrącić, ale Tymon zbliżył się do niej krokiem przyczajonej pumy, a następnie dopadł do jej ust, jednocześnie wsuwając obie ręce pod sukienkę. Uznała, że to najlepszy dowód na to, iż ani się jej nie wstydzi, ani w żaden sposób nie traktuje jak kogoś gorszego. Przecież nie rzucałby się z taką namiętnością na zwykłą sprzątaczkę! Wiktoria rozchyliła usta, pozbyła się szybkim ruchem sukienki i z lekkim uśmiechem pozwoliła się zamknąć w ramionach Tymona, po czym oboje udali się w stronę sypialni.
Przez głowę zaś przemknęły jej myśli, które znają tylko najbardziej wtajemniczone gospodynie domowe:
„W sypialni codziennie ściel łóżko, pozbieraj porozrzucane ubrania i schowaj do szafy, wywietrz pokój.
Co drugi dzień wytrzyj kurze.
Raz w tygodniu zmień pościel i od razu wypierz brudną. Odkurz i wymyj podłogi pod łóżkiem.
Raz w miesiącu przetrzyj wilgotną szmatką ramę łóżka, stoliki nocne i lampki.
Dwa razy w roku wypierz kołdry, poduszki i koce. Zrób przegląd szafy i wyrzuć ubrania, których na pewno już nie założysz”.
Żadna pani prezes o burgundowych ustach z pewnością nie miała o tym bladego pojęcia…
Wiktoria studiowała architekturę, którą ukończyła z wyróżnieniem, a jednak największą nagrodą okazały się dla niej słowa Tymona, cztery lata od niej starszego, cztery lata bardziej doświadczonego i rozpoczynającego właśnie flirt z giełdą oraz pomnażaniem majątku. Otóż tenże Tymon zaraz po egzaminie magisterskim Wiktorii wsunął na jej palec pierścionek zaręczynowy, do którego dorzucił koronację na przyszłą monarchinię ich wspólnego domu.
– Nie będziesz musiała codziennie rano zrywać się do pracy, nie będziesz musiała mieć szefa i bać się, że pewnego dnia ktoś cię zwolni – szeptał jej do ucha, a ona błyskawicznie zapomniała o swoim dyplomie, tytule magistra oraz możliwości rozwijania architektonicznych skrzydeł i ujrzała siebie tańczącą w białej kuchni, pośrodku której stał wiklinowy kosz ze świeżymi truskawkami.
– Będę piekła pyszne ciasta, a cały dom wypełni zapach truskawkowego szczęścia. – Takie oto żenujące zdanie wypowiedziała ona sama i zatopiła się w wizji domowego ogniska. Tymon nic więcej nie musiał mówić, wystarczyło, że przenikął na moment do jej myśli, usiadł przy białym stole i z wyrazem błogości na twarzy rozpoczął konsumpcję truskawkowego sernika na kruchym spodzie.
A potem był ślub.
Taki że tylko pozazdrościć. Lukrowane łabądki na torcie całowały się namiętnie, a skrzydełka im błyszczały słodkim brokatem. Sam tort był oczywiście trzypiętrowy – każde piętro miało inny smak, a każdy smak był coraz bardziej szlachetny i delikatny. Żadnych grudek masła ani tym bardziej posmaku nieświeżych jajek. Były też różyczki z marcepanu, czekoladowe obrączki i strzelające z tortu zimne ognie. I piękna para młoda. Suknia troszkę bezowa i bombiasta, ale za to cała wysadzana perełkami i haftowana w niezapominajki. Welon wił się za panną młodą, aż szkoda, że nie wytresowano w porę dwóch gołąbków, żeby go trzymały w dzióbkach.
Tak. Wiktoria zdecydowanie nie musiała zostać architektem. Budowa własnych czterech ścian jest w końcu najtrudniejszym zadaniem, bo tylko od naszych umiejętności zależy, czy ta konstrukcja nie rozpadnie się przy pierwszym podmuchu wiatru.
Rozpadła się przy dwunastym.
I to dokładnie wtedy, gdy myśli Wiktorii zaprzątały pasjonujące dywagacje na temat chińskiego parownika bambusowego, dzięki któremu potrawy miały być jeszcze bardziej soczyste i aromatyczne, a mięso niezwykle kruche.
– Parowanie danej potrawy nie trwa dłużej niż dwadzieścia pięć minut. Warzywom typu brokuły czy marchewka wystarcza kwadrans, a ziemniaki potrzebują około dziesięciu minut. Parownik nadaje produktom przyjemny, lekko bambusowy aromat – przekonywała miła pani w telewizorze i Wiktoria poczuła, że myślą podobnie. W jej kolekcji nietypowych garnków znajdował się już wok, a także patelnia do paelli, marokański tadżin oraz romertopf. Najwyraźniej przyszedł czas na azjatycki parownik bambusowy. Kiedy Tymon pojawił się w domu, zapragnęła podzielić się z nim swoim nowym kuchennych oczarowaniem, niestety natknęła się na wyraz twarzy, który ją odrobinę przystopował.
Tymon miał bowiem twarz kamienną. Zimną, bladą i bardzo odpychającą. Wiktoria poczuła lekki ucisk w żołądku, a z jej głowy natychmiast uleciała informacja, że aby potrawa nie przyklejała się do dna i ścianek parownika, należało wyłożyć go pergaminem do pieczenia, liśćmi kapusty pekińskiej, sałaty lub plastrami ogórka.
– Kochanie… – zaczęła jak zwykle, choć ostatnia głoska odrobinę zakleszczyła się w jej gardle.
Tymon miał nie tylko kamienną twarz, ale także kamienne spojrzenie. Chłód przemknął po ciele Wiktorii i spoczął na stopach.
– Nie wiem, czy się domyślałaś lub na ile się domyślałaś, ale tak, mam kogoś.
Wiktorii odebrało mowę, ponieważ nie domyślała się w ogóle. Nie przejmowała się późnymi powrotami czy też służbowymi wyjazdami męża, bo przecież to niemal zawsze należało do jego obowiązków, a ponieważ to on był głową rodziny i zarabiał naprawdę duże pieniądze, nigdy nie miała mu za złe, że czasem nie wracał o osiemnastej do domu, by zasiąść do wspólnej kolacji.
Rozepchnięcie ust i ułożenie języka w taki sposób, by wydobyć z siebie słowo, wymagało ogromnego wysiłku, w końcu jednak Wiktorii się udało.
– Kogo? – To było pierwsze pytanie, które przyszło jej na myśl, choć tak naprawdę kompletnie ją to nie interesowało. Czy to ważne? Czy to ważne, kim jest ta kobieta? Czy ma długie, czy krótkie włosy, w jaki sposób obcina paznokcie i czy wie, że parownik wykonany jest z bambusa odpornego na wodę i temperaturę?
Tymon najwyraźniej myślał jednak inaczej, bo nagle rozpoczął długi i lekko nudnawy wywód, podczas którego przedstawił około trzystu zalet swojej nowej wybranki, określił jej oczy kolorem wzburzonego piwa dębowego, usta porównał do napęczniałych słońcem malin, a inteligencję przyozdobił epitetami: „fascynująca”, „przetwarzająca informacje na poziomie abstrakcyjnych idei”, „zdolna do szybkiego i adekwatnego znajdowania odpowiednich słów”, wreszcie „twórcza”, a na końcu „seksowna”. Wiktoria zrozumiała, że ta kobieta ma głęboko w dupie zarówno parownik bambusowy, jak i sposób, w jaki przygotowuje się w nim potrawy.
– Mogę spytać, gdzie ją poznałeś? – przerwała na moment wywód Tymona, czym lekko wytrąciła go z rytmu.
– Yyy, poczekaj, bo jeszcze chciałem coś powiedzieć o selektywnym kodowaniu istotnych informacji…
– Nie trzeba – Wiktoria znowu wpadła mu w słowo – ja już zakodowałam najistotniejszę informację, że kogoś masz, teraz chciałabym jeszcze wiedzieć, gdzie ją poznałeś.
– W pracy.
– Coś więcej?
Tymon nabrał powietrza.
– Pewnie tego nie zrozumiesz, ale dla większości mężczyzn praca stanowi tak naprawdę drugi dom. To tutaj spędzamy większość czasu, tutaj budujemy swoje życie towarzyskie, zwłaszcza wtedy, gdy jesteśmy samotni.
Wiktoria chciała dodać, że on zdaje się samotny nie był, ale postanowiła słuchać dalej.
– Nic dziwnego więc, że coraz częściej mamy szanse spotkać naszą drugą połówkę właśnie w miejscu, w którym pracujemy. Zaczyna się niewinnie. Wspólna praca, wspólne projekty, wyjazdy służbowe, kolacje i firmowe bankiety. I nagle się okazuje, że przestajemy być tylko parą na polu zawodowym, ale zaczynamy też coś do siebie czuć. Tak właśnie było ze mną i Anną.
Anna.
Anna selektywnie kodująca istotne informacje. O oczach w kolorze wzburzonego piwa dębowego.
Z Wiktorii zeszło całe powietrze. Poczuła się jak przekłuty balon, jak sflaczały brzuch po porodzie, którego nie są w stanie napiąć żadne mięśnie.
– Co teraz?
Tymon powrócił do swojej kamiennej twarzy, która jego zdaniem najbardziej pasowała do obecnej sytuacji, i oznajmił:
– Zabezpieczę cię. Wiem, że całe życie nic nie robiłaś…
Wiktorię wbiło w posadzkę. Nic? A obróbka domu? Pranie, gotowanie, sprzątanie? Plus lista zadań szczegółowych, jak na przykład segregowanie dokumentów. Nauczyła się tego na pamięć: wszelkie dokumenty związane z roszczeniami majątkowymi trzyma się około dziesięciu lat. Po tym czasie ulegają przedawnieniu. Potwierdzenia tak zwanych świadczeń okresowych (na przykład rachunki za czynsz, opłaty za energię elektryczną) powinny być przechowywane przez trzy lata… I tak dalej. Każdy papier, każdy dokument, zaświadczenie, rachunek, dowód wpłaty – wszystko miało swoje miejsce i było systematycznie kontrolowane przez Wiktorię. Nic? A nadzorowanie remontu domu? Tymon kompletnie nie miał do tego ani głowy, ani czasu, więc Wiktoria przejęła rolę nadzorcy, kontrolera oraz szefa ekipy remontowej. Dokładnie omawiała kwestię zabezpieczenia mebli, podłóg i wszystkich innych rzeczy, które mogłyby się zniszczyć – w końcu nie od dzisiaj wiadomo, że niektórzy fachowcy nie przejmują się tym, że farba kapie na drewnianą podłogę, że podczas wiercenia w ścianie może pęknąć lustro, a niezabezpieczone narzędzia porysują blaty. Wiktoria o tym wiedziała i dlatego właśnie remont przebiegał sprawnie, szybko i bez jakichkolwiek strat. Nic? A znajomość podstawowych ziół i roślin, które kwitły w ich ogrodzie? A wywabianie plam z rdzy, pleśni i atramentu, a także zabrudzeń z pościeli, wikliny i srebra liśćmi szczawiu?
Najwyraźniej to wszystko było bez znaczenia.
– Dom proponuję sprzedać i sprawiedliwie podzielić pieniądze.
– To znaczy?
– Dostaniesz dwadzieścia procent.
– A dlaczego nie połowę?
Tymon rozciągnął kamienne usta w kamiennych uśmieszku.
– Wiktoria, myśl logicznie. To ja zarobiłem na ten dom i kupiłem wszystko, co się w nim znajduje.
„Łącznie ze mną” – pomyślała Wiktoria.
– Ty przez te wszystkie lata użytkowałaś go wedle własnych upodobań i muszę przyznać, że nie wychodziło ci to najgorzej.
– Coś takiego… – wtrąciła oszołomiona.
Tymon machnął ręką.
– Ale nie możesz się domagać połowy czegoś, na co nigdy nie zarobiłaś nawet złotówki. Dwadzieścia procent to bardzo uczciwa propozycja.
Najdziwniejsze w rozmowach z najbliższą osobą jest to, że bliskość okazuje się pojęciem wyjątkowo nietrwałym. Ktoś, kto jeszcze wczoraj oddawał ci do wyprania swoje zasikane majtki, dzisiaj odgradza się murem postanowień porozwodowych, choć tak naprawdę słowo „rozwód” nie padło jeszcze z żadnej ze stron.
Tymon najwyraźniej zmęczył się swoim wywodem, usiadł bowiem na kanapie, ściągnął buty i wskazał Wiktorii miejsce na fotelu.
Usiadła, choć straciła pewność, do kogo tak naprawdę należy fotel.
– Pozwalam ci zabrać wszystkie sprzęty kuchenne. Anna i tak nie gotuje.
Jasne.
Ktoś, kto przetwarza informacje na poziomie abstrakcyjnych idei, nie powinien…
.
.
.
…(fragment)…
Całość dostępna w wersji pełnej
.
.
.
…(fragment)…
Całość dostępna w wersji pełnej
.
.
.
…(fragment)…
Całość dostępna w wersji pełnej
.
.
.
…(fragment)…
Całość dostępna w wersji pełnej
.
.
.
…(fragment)…
Całość dostępna w wersji pełnej
.
.
.
…(fragment)…
Całość dostępna w wersji pełnej
.
.
.
…(fragment)…
Całość dostępna w wersji pełnej
.
.
.
…(fragment)…
Całość dostępna w wersji pełnej
.
.
.
…(fragment)…
Całość dostępna w wersji pełnej
.
.
.
…(fragment)…
Całość dostępna w wersji pełnej
.
.
.
…(fragment)…
Całość dostępna w wersji pełnej
.
.
.
…(fragment)…
Całość dostępna w wersji pełnej
.
.
.
…(fragment)…
Całość dostępna w wersji pełnej
.
.
.
…(fragment)…
Całość dostępna w wersji pełnej
.
.
.
…(fragment)…
Całość dostępna w wersji pełnej
.
.
.
…(fragment)…
Całość dostępna w wersji pełnej
.
.
.
…(fragment)…
Całość dostępna w wersji pełnej
.
.
.
…(fragment)…
Całość dostępna w wersji pełnej
.
.
.
…(fragment)…
Całość dostępna w wersji pełnej
.
.
.
…(fragment)…
Całość dostępna w wersji pełnej