Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Prawdziwe męstwo leży nie w tym, co świat nazywa sukcesem, ale w byciu zawziętym, kiedy wszystko w człowieku mówi.
Róża z ciernistego krzewu powstała z refleksji nad tym, dlaczego większość książek mających przynieść pociechę chorym, nie spełnia swego zadania. Amy Carmichael, cierpiąca i przykuta do łóżka, doszła do przekonania, że dzieje się tak, ponieważ książki te pisane są przez osoby zdrowe, nie zawsze rozumiejące człowieka chorego.
Amy Carmichael z osobistych doświadczeń stworzyła bezcenną skarbnicę myśli pomocnych dla wszystkich chorych. Dlatego właśnie nieustannie posyłam tę książkę tym, którzy cierpią. Ponieważ ból nie zawsze jest fizyczny, jest to książka dla wszystkich cierpiących. Jest zdecydowanie najlepsza, jaką znalazłam.
Amy Carmichael urodziła się w dużej, oddanej Chrystusowi rodzinie w Millisle, w Irlandii Północnej. Już w młodym wieku wywarły na niej wrażenie słowa, że „nic nie jest ważne, oprócz tego, co wieczne”. Zrozumienie tej prawdy położyło fundament pod jej służbę dla Pana, najpierw wśród robotników w Irlandii, potem na krótko w Japonii, a następnie w Indiach, dokąd wyjechała w 1895 roku i gdzie pozostała aż do swojej śmierci w 1951 roku.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 182
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Dla Mary,
która była mi bardzo oddana
Z Twojego ciernistego krzewu wyrośnie róża dla innych.
Listy te zostały pierwotnie napisane do chorych ze Wspólnoty Dohnavur, teraz jednak postanowiono podzielić się nimi ze wszystkimi chorymi, którym zależy na tym, aby z ich ciernistego krzewu wyrosła róża.
I usłyszałem donośny głos z tronu mówiący: Oto przybytek Boga między ludźmi! I będzie mieszkał z nimi, a oni będą ludem jego, a sam Bóg będzie z nimi.
I otrze wszelką łzę z oczu ich, i śmierci już nie będzie; ani smutku, ani krzyku, ani mozołu już nie będzie; albowiem pierwsze rzeczy przeminęły. Otrze też wszelką łzę z ich oczu. Nie będzie już śmierci ani bólu, krzyku ani znoju; ponieważ pierwsze rzeczy – przeminęły1.
Prace dr. Defnera z Innsbrucku (Żniwo spokojnego oka2)
Miłym zrządzeniem losu weszliśmy w posiadanie tych zdjęć. Ku naszej radości, w naszym domu mieszka osoba, która zawsze szuka drobnych, radosnych, niespotykanych rzeczy w londyńskich sklepach. To ona wysłała nam zdjęcie lilii wodnej (w kraju, z którego pochodzi zwanej różą wodną). Zdarzyło się, że otrzymałam je w dniu – a chorzy znają takie dni – kiedy wszystko jest trudne do zniesienia, i ta mała kartka była wszystkim, czego potrzebowałam. Potem pomyślałam o chorych w różnych miejscach na świecie i marzyłam, aby oni również ją otrzymali. Patrzenie na chłodną wodę i nieskalany, delikatny kwiat („coś pomiędzy wyobrażeniem a rzeczywistością”) przyniosłoby im ukojenie – wiedziałam to z autopsji. Odnaleźliby małe radości w każdym najdrobniejszym szczególe: w krystalicznej kropli wody na płatku, w odbiciu, w delikatnych łodygach pod wodą, nawet w trójkątnym rozdarciu liścia. Liście lilii wodnej, tak samo jak liście lotosu, zawsze wydają się w jakiś sposób rozdarte.
Później otrzymałam zdjęcie wiosennego kasztanowca zwyczajnego. Oglądałam je przy pomocy wielkiego szkła powiększającego i wyglądało na to, że liście i kielichy kwiatów przeniosły mnie prosto do zielonych lasów oddalonych o wiele mil od „pokoju chorej”. Pojawiło się we mnie pragnienie, aby przekazać te cenne rzeczy Róży z ciernistego krzewu, więc jedno z nas napisało do doktora Defnera, który uroczo odpisał: „Ze szczególną radością przyjąłem wiadomość, że moje prace, które oczywiście trzeba zachować w dyskretnych ograniczeniach fotografii, dotarły nawet do dalekich Indii i znalazły tam życzliwy osąd”. Kończąc tę historię, owe cztery zdjęcia stają się podarunkiem od naszej czwórki dla was, nasi chorzy przyjaciele (lekarze przekazują przebiśnieg, siostra oddziałowa – lilię wodną). Zostawiam na ich odwrocie czystą stronę, aby każdy czytelnik mógł włożyć je w wybrane przez siebie miejsce między listami. Lilia wodna będzie wspomniana w kilku miejscach. Jeśli chodzi o mnie, to pasuje mi najbardziej do listu zaczynającego się od słów:
Oprę się i odpocznę na piersi mego Pana
Wezmę przykład z apostoła Jana.
Niech ich pokój przyniesie pocieszenie zmęczonym sercom. Niech chwała kasztanowca nie opowiada o zniknięciu wiosny, ale o tym, ku czemu śpieszymy. Niech przebiśniegi przypomną uciśnionemu przez rzeczy widzialne o rzeczach, których nie można zobaczyć, a które nasz niebiański Ojciec przygotowuje (jakie to kwiaty wiecznego zachwytu są przykryte śniegiem?). Niech Ręka, która była przebita przez coś więcej niż ciernie dzikiego krzewu, dotknie i pobłogosławi tę książkę, dokądkolwiek ona trafi, i sprawi, aby cierniste krzewy okryły się różami – różami, które nigdy nie zwiędną.
Prawdziwej pielęgniarce
Prawdziwą Bożą pielęgniarką jest ta, która dzięki
„Nieustannej, wnikliwej obserwacji wie”
Dokładnie, gdzie uderza parzący prąd
Który, choć nieuchwytny dla postronnych oczu,
Zmienia życie w jałową pustynię.
Wtedy prawdziwa pielęgniarka przynosi błogosławieństwo.
Ona bez głośnych słów
Z wielką miłością działa,
Aż do momentu, gdy, niczym pieśń szczęśliwych ptaków,
Nad jałową pustynią
rozlewa się radość z ukojenia.
Tak błogosławi prawdziwa pielęgniarka,
Gdy duch dryfuje przestraszony
W obce, nieznane krainy,
Prawdziwa pielęgniarka, nieustraszona
(Jej droga miłość rozumie),
Podąża za chorym, troszczy się i pociesza –
Tak błogosławi prawdziwa pielęgniarka.
O pielęgniarko dana od Boga, twoja posługa
Pochodzi od Niego;
Do wszystkiego, co robisz, we wszystkim, czym jesteś,
Jego miłość wplata
Złote nici Swej łagodności –
Dzięki temu Jego prawdziwa pielęgniarka jest błogosławieństwem.
Róża
Właściwie rzecz ujmując, to wcale nie jest książka, tylko zbiór listów. Zostały one napisane we fragmentach ołówkiem; nie mogły być formalne, nawet gdybym chciała.
Jednak po pewnym czasie, gdy te fragmenty zostały mozolnie przepisane na maszynie przez wierną Lotus Buds3 (Pączek Lotosu), wydrukowane, oprawione oraz zatytułowane, zaczęły wyglądać jak książka, a czytając je, mam problem z odnalezieniem ich osobistego charakteru i intymności. To nie tak, że uważam, iż osobiste są bardziej interesujące lub cenne, chodzi raczej o to, że nie wiedziałam, jak zapewnić czytelnikom komfort płynący z pocieszenia bez podzielenia się kawałkiem swojej duszy. Gdybym czekała do czasu, gdy „brona” zostanie podniesiona, być może mój mniej zmęczony umysł znalazłby na to lepszy sposób. Jednak wtedy książka byłaby adresowana przez osobę zdrowądo chorych, a nie przez osobę chorądo chorych, a tym – moim zdaniem – powinna ona być – różą zerwaną prosto z ciernistego krzewu.
Listy nie są uporządkowane w żadną sekwencję. Nie ma bowiem uporządkowanej sekwencji w sposobie, w jaki próby, pokusy oraz uczucie zmęczenia chorobą rzucają się na nas, ciskając bezwzględnie swoimi siłami w nasz osłabiony front. Jednak wraz z nimi zawsze z odsieczą przychodzi, przewidująca ich nadejście, Pomoc, której obecność można namacalnie odczuć.
Wszystkie listy zostały napisane, jak wspomniałam w jednym z nich, w czasie, kiedy w moim życiu szalała burza, a nie po nadejściu spokoju. W Rozmyślaniach Marek Aureliusz napisał, że w naszej mocy jest życie w wolności od wszelkich przymusów, w największej ciszy umysłu, nawet jeśli dzikie bestie rozrywają na strzępy fragmenty przygniatającej materii, która narosła wokół nas. „Cóż przeszkadza umysłowi pośród tego wszystkiego zachować spokój?”. Jednak kiedy to pisał, jego przygniatająca materia nie była rozdarta na kawałki. Siedziała wygodnie z dala od pazurów dzikich zwierząt – jego opanowanie nie robi zatem na nas wielkiego wrażenia. Właściwie może być niezmiernie irytujące. To już lepiej oddające istotę życia są szatańskie słowa: „Lecz wyciągnij tylko rękę i dotknij jego kości i jego ciała […]”4 – rozumiemy to.
Żaba pod broną dobrze wie
Gdzie każdy ząb jej wbije się;
A motyl co na kwiatku siada
Poucza ją by była rada.
Może nastać czas, kiedy żaba nie będzie wdzięczna motylowi – nawet jeśli pojawi się on w przebraniu „dobrego chrześcijanina”. On bowiem znajduje się na kwiatku, nie ma go pod broną, nigdy się tam nie znalazł.
Pewnego poranka nastała dokładnie taka chwila. W tym czasie wszystkim, czego pragnęłam, była ucieczka ode mnie samej. Nie ma niczego, co może dać mi szybko tego rodzaju uwolnienie, jak książka, która jest w stanie przenieść mnie wprost w życie innych.
I dokładnie w tym momencie moja droga pielęgniarka oznajmiła, że nadeszła poczta „i pudło książek!”. Jej głos zaprawiony oczekiwaniem brzmiał tak zachwycająco, jak zachwycającej spodziewałyśmy się zawartości paczki. Ochoczo ją otworzyła, a ja obserwowałam. Czy było w niej coś podobnego do Gordon and Sudan Bernarda Allena, którą właśnie przeczytałam, a może najnowsze opowiadanie Johna Buchana? (Żaden inny pisarz nie jest w stanie porwać mnie na wrzosowiska tak jak on). Ale nie – ta gruba paczka była pełna traktatów skierowanych do chorych. Próbowałam je czytać, ale nigdzie mnie nie zabrały. To nie brzmi „misjonarsko”, ale niestety taka jest prawda. Dopiero jakiś czas później, po kilku podobnych doświadczeniach, uderzyło mnie, że możliwym tego powodem jest, iż zostały one napisane przez osoby zdrowe, aby przynieść ulgę chorym. Niestety, mogły jedynie „przefrunąć” obok jak nieefektywne motyle. Odkryłam, że to, co zostało napisane przez tych, którzy sami cierpieli lub przeszli od bólu do pokoju, jak nić porozumienia w liście od bliskiej osoby, czyniło to, czego nie było w stanie dokonać nic poza słowami naszego wiecznego Pana.
Zatem te listy celowo wychodzą spod brony, zanim ostre dźgnięcie jej zęba odejdzie w niepamięć. Zaadresowane są do tych, którzy znajdują się pod znacznie ostrzejszymi bronami, niosąc im współczucie, które rozumie. Nie są przeznaczone do przeczytania na raz – byłoby to nieznośnie nudne. Nie każdy z nich pasuje też do każdego nastroju. Choroba ma swoje humory. Mam nadzieję, że te listy nie podrażnią żadnej biednej żaby.
Teraz, w dwudziestym drugim miesiącu nowej drogi mojego życia – drogi, która zaczęła się od „Twojej radości”– nadeszły dowody na działanie tych listów i z większą nieśmiałością niż kiedykolwiek wcześniej pozwalam im odlecieć. Lecą do rozczarowanych, którzy mieli nadzieję, że będą zdrowi już dawno temu, a ciągle nie wyzdrowieli. Do nich kieruję tę krótką piosenkę. Do nich oraz do innych, którzy nigdy nie zostaną zapomniani, dla których choroba skończy się w niebie:
Zanim ustaną życia wichury,
Naucz mnie trwać w pokoju Twym:
Zanim zawalą się bólu mury,
Pozwól mi śpiewać Tobie hymn.
Nie daj mi stracić z oczu cudownej
Miłości Twojej tak wymownej.
Boża Miłości, zapewnij mi:
Zwycięstwo po najdalsze dni.
Zanim zostawię ten pustynny kraj
Dla łąk i nieśmiertelnych lasów,
Bezpiecznie prowadź mnie na życia skraj
I przepraw przez Twą rzekę czasu,
A gdy napotkam spragnioną duszę,
Niech jej pokażę źródło, nie suszę.
Boża Miłości, zapewnij mi
Zwycięstwo po najdalsze dni.
Jeśli jesteś uduchowiony, nie ważysz latających słów… Niech twój pokój nie pochodzi z ust ludzi.
Z pewnością, kiedy jesteś obecny, wszystko jest radosne, a kiedy Cię nie ma, wszystko jest bez życia i męczące. W serce wlewasz spokój – wielki pokój i zadowolenie. Sprawiasz, że człowiek czuje się dobrze i wychwala Cię za wszystko, bez Ciebie żadna rzecz nie może długo trwać. Jednak jeśli ma to być zadowalające i dobrze smakować, to wypada Twojej łasce być blisko i doprawić to sosem Twojej mądrości. Cóż może nie smakować temu, którego miłujesz? A tego, komu Ty nie smakujesz, cóż może rozradować?
The Imitation
(Z Biblioteki Uniwersytetu Cambridge)
Będziesz więc swobodnie jeździć po tym, co niszczy to śmiertelne życie, nie przejmując się zbytnio tym, co cię spotka – nie z powodu nierozwagi, ale dzięki rosnącej radości płynącej zniebiańskiej miłości.
Maud Monahan
Life and Letters of Janet Erskine Stuart
Może ten tytuł wydaje ci się dziwny, ale to pierwsze słowa, jakie przyszły mi na myśl, więc rozpoczynają historię tych szczęśliwych miesięcy.
Tak, to były szczęśliwe miesiące – powtarzam to sobie zdumiona, bo jest torzeczywiście zachwycające i prawdziwe. Byłam otoczona miłością i okazano mi wiele pomocy, więc trudno byłoby w takich okolicznościach być nieszczęśliwą –byłoby to wręcz niewdzięczne. Nie mogę przestać się zachwycać – wcześniej przebywanie z rodziną przez cały dzień, codziennie, było całym moim życiem. Nic nie mogło mnie zatrzymać w łóżku, nawet choroba, w najgorszym razie służyłam z krzesła. Nigdy nie myślałam o byciu przykutą do łóżka przez cały dzień. Oczekiwałam, że w razie czego będę wzmocniona na tyle, aby zignorować lub zwalczyć objawy choroby i (prosząc o to szczerze) przejdę ją szybko, bez sprawiania komukolwiek kłopotu. To, co stało się potem, było dla mnie dziwne i pozostawało zagadką. Słowa: „Pan zaś zataił to przede mną i nie objawił mi”5 opisywały moją wewnętrzną postawę. Promieniejące szczęście –w czasie miesięcy, kiedy siła woli nie wystarczała, by zwalczyć ból (i nie mogła go zignorować) – nie jest naturalne, jest raczej jedną z niespodzianek, jakie sprawia nasz niebiański Ukochany, który zdaje się nigdy nie nużyć zaskakiwaniem nas.
Pierwsze słowo, jakie przyszło mi na myśl następnego ranka po wypadku, brzmiało: „niechciany”. Przypomnę w skrócie, że pojechałam z paroma innymi osobami do Joyous City, aby przygotować miejsce dla dwóch osób, które miały tam zamieszkać. Upadłam, a skutkiem tego była złamana kość, przemieszczenie się kostki oraz inne uszkodzenia, o wiele trudniejsze do wyleczenia. Zostałam zabrana do Neyyoor w Travancore, które jest oddalone od Joyous City o siedemdziesiąt cztery kilometry. Po podaniu mi morfiny ból zaczął ustępować i usłyszałam wtedy kogoś życzącego sobie, by mógł zabrać mój ból. Tą osobą była nasza pielęgniarka przełożona, Mary Mills, która została ze mną po tym, jak doktor May Powell wraz z innymi wrócili do Dohnavur, i wiem, że ona naprawdę miała na myśli to, że wolałaby znosić ten ból za mnie. Wtedy usłyszałam też samą siebie odpowiadającą: „Twoja radość nie będzie ci odebrana”. To było jak głośne echo wybrzmiewające w moim wnętrzu. Nie były to dla mnie zwykłe słowa, ale niebiańskie zapewnienie dane mi dla każdego, kto chciałby uczynić tę wspaniałomyślną rzecz.
To były prawdziwie słowa pokoju, a nawet uniesienia. Mogłam zobaczyć całą naszą wielką rodzinę, w której każdy jej członek był na tyle dojrzały, że mógł zrozumieć, iż chce zrobić tę samą rzecz. Byłam zadowolona i wdzięczna za to, że było to niemożliwe.
Napiszę teraz kilka słów o tym, dlaczego z całą pokorą odczuwam, iż mogę podjąć się pisania do osób, które wiedzą o wiele więcej niż ja o okropnej, tłamszącej mocy bólu, i jak doszło do tego, że zaczęłam pisać.
Pewnego dnia, po tygodniach pełnych nocy, podczas których pomimo robienia wszystkiego, aby zasnąć, a jednak poza krótkimi, poszarpanymi momentami, sen nie nadchodził, otrzymałam list. Zawierał on słowa, które nakazywały niemal, żebym czerpała przyjemność z tego „wymuszonego odpoczynku”. To niemądre zdanie kłuło jak cierń. Byłam zbyt zmęczona, żeby to wyśmiać, tak jak zareagowałby w podobnej sytuacji człowiek zdrowy. A więc tak nibymiał wyglądać odpoczynek? I czy Ojciec poprzez całkowitą fizyczną niemoc łamałby, kruszył, „przymuszał” do czegoś dziecko, które pragnęło być posłuszne Jego woli?
To słowo było tym, co teraz nazywam absurdalną mocą do rozpaczy. Niosło w sobie nieprzyjemną, fałszywą koncepcję naszego Ojca. Do tego momentu, chociaż stanowiło to dla mnie zagadkę, nie przeżyłam nawet jednej nieszczęśliwej minuty. Otrzymałam pokój, akceptując swoje położenie. Duch może żyć ponad ciałem i mój, wspomagany łagodną miłością naszego Pana Jezusa oraz kochanymi osobami dookoła mnie, tak właśnie zrobił.
Jednak tamta godzina była inna. Nie miałam pokoju aż do czasu, kiedy usłyszałam głęboko w sobie łagodne, matczyne słowa: „Nie pozwól swojemu sercu się zamartwiać. Czy Ja nie rozumiem? Czy takie słowa mają znaczenie dla Mnie lub dla ciebie?”. I już wiedziałam, że Ojciec rozumie swoje dziecko, a ono Ojca – i znowu nastał pokój.
Następnie, jak zapach kwiatu przywiany przez wiatr, nadeszło wspomnienie dnia spędzonego kilka lat wcześniej w pociągu. Podróżowałam w sprawach Ojca do Puri, ponad tysiąc sześćset kilometrów na północ od Dohnavur, kiedy przeszkodziło mi głupiutkie trzepotanie skrzydeł lokalnej plotki przekazanej, zanim mogła zostać zahamowana. Przeszkadzała mi, dopóki nie zwalczyło jej, powtarzanych w kółko w rytm pociągu, pięć słów: „Zostaw to, myśl o mnie”. Te słowa przemawiają do mnie znowu w tym momencie.
Wtedy właśnie myśl o wielu osobach, dla których drobne dolegliwości musiały być codziennością, powróciła z nowym współczuciem zrodzonym z nowego zrozumienia. Od razu chciałam podzielić się z nimi okruchami pocieszenia i powiedzieć im, aby nie „ważyli latających słów” – nie pozwalali, by ich pokój zależał od słów ludzi, oraz na to, żeby ignoranckie frazesy kierowane przez osoby zdrowe przeniknęły przez ich tarczę. „Nikt bowiem nie może powiedzieć, co nam towarzyszy w tej walce, oprócz tego, który sam brał w niej udział”6. Skąd zatem ci, którzy nie mają żadnych ran, mogą cokolwiek wiedzieć o problemie?
Jednak Pan, nasz Stwórca, wie (wiedzą to też wszyscy, którzy kiedykolwiek cierpieli), że ból i bezradność nie są i nie mogą być odpoczynkiem. Tak samo nie jest nim słabość następującapo ostrym bólu ani zmęczenie, które jest tak umęczone byciem zmęczonym, że jest całkowicie różne od odpoczynku. On wie, że odpoczynek można znaleźć w dobrym samopoczuciu po galopie na koniu, zanurzeniu się w leśnej sadzawce lub we wspaniałym morzu – w sprawności fizycznej i umysłowej, w mocy do życia i działania. On o tym wie. Tak nas stworzył, a Stwórca nie zapomina. Jeśli On o tym pamięta, jakie znaczenie ma to, że inni zapomnieli? Tak pocieszeni i napełnieni wewnętrzną słodyczą, możemy dziękować Mu za wszystkich, którzy „depczą” nas nieświadomie, posługując się frazesami. Po tym, że robią to nieświadomie, domyślamy się bez trudu, że nigdy nie zostali skrępowani więzami. Czyż nie warto o tym wiedzieć?
Złoto najwyższej próby
Wydawało mi się, że słyszałam Zbawiciela mówiącego do mnie:
„Dziecko, moja miłość nigdy ci się nie znudzi”.
Wtedy z powątpiewaniem cicho wyszeptałam:„Jak to możliwe?”
Odpowiedział:„Gdyby było inaczej,Powiedziałbym ci”.
Ozłoto najwyższej próby, Którego nic we mnie nie może przyćmić,Wieczna Miłości, która mieszkasz w Tym,Którego, nie widząc, kocham,Uwielbiam Cię!
Wydawało mi się, że słyszałam, jak mój Zbawiciel mówi do mnie:
„Moja siła opiera się na słabości –a więc na tobie”.
A kiedy wiatr strachu przeszedł przeze mnie, zapytałam –„Jak to możliwe?”
Odpowiedział mi:„Gdyby było inaczej,Powiedziałbym ci”.
O, złoto najwyższej próby,
Którego nic we mnie nie może przyćmić,Wieczna Miłości, która mieszkasz w Tym,Którego, nie widząc, kocham,Uwielbiam Cię!
Wydanie I, Ustroń 2022
Tytuł oryginału: Rose from the brier
Autor: Amy Carmichael
Tłumaczenie: Alina Żydek
Redakcja: Danuta Pustówka
Korekta: Anna Kurek, Bartosz Szpojda, Piotr Żądło
Przygotowanie e-booka: Marta Legierska
Projekt graficzny okładki: Sylwia Cupek
CLC International (UK), 51 The Dean, Alresford, Hampshire, SO24 9BJ
Copyright © 1933
The Dohnavur Fellowship
All rightsreserved.
Do dystrybucji na terenie całegoświata:
Wydawnictwo Szaron, ul. 3 Maja 49a, 43-450 Ustroń, tel.: 503 792 766,
e-mail: [email protected] | www.szaron.pl
Wszelkie prawazastrzeżone.
Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani wjakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana wśrodkach masowego przekazu bez pisemnej zgodywydawcy.
Jeżeli nie zaznaczono inaczej, wszystkie cytaty pochodzą zBiblii to jest Pisma Świętego Starego iNowego Testamentu, Towarzystwo Biblijne wPolsce, Warszawa1975.
Wydanie I, Ustroń 2022
ISBN 978-83-8247-052-9
Książkę możnanabyć:
Księgarnia Szaron43-450 Ustroń, ul. 3 Maja 49a, tel.: 503 792 766e-mail: [email protected] | www.szaron.pl
A.W. Tozer
Szukanie Boga
„Jak serce pragnie wód płynących, tak dusza moja pragnie Ciebie, Boże”.
Taki rodzaj pragnienia osobistej relacji z Bogiem, twierdzi Tozer, nie jest tylko dla kilku wybrańców, ale powinien być udziałem każdego ucznia Chrystusa.
Oto mamy mistrzowskie studium wewnętrznego życia serca, które pragnie Boga. Oto mamy książkę dla każdego dziecka Bożego, pastora, misjonarza i chrześcijanina. Mówi ona o głębokich sprawach Bożych i bogactwie Jego Łaski.
W książce „Szukanie Boga” Tozer rzuca światło na ścieżkę wiodącą do bliższej relacji w chodzeniu z Bogiem.
www.szaron.pl