Ruchome piaski - Lucyna Leśniowska - ebook + książka

Ruchome piaski ebook

Leśniowska Lucyna

0,0

  • Wydawca: Marpress
  • Język: polski
  • Rok wydania: 2023
Opis

Co tym razem przyniesie lato w Jastarni?

Julia i Zygi zaczynają pracę w ośrodku „Na Fali” jako opiekunowie kolonijni. Obydwoje są w szczęśliwych związkach i wydaje się, że mają przed sobą najlepsze wakacje w życiu.

Jednak gdy Zygi odnosi pierwsze sukcesy jako muzyk, Julia przeżywa porażkę w konkursie malarskim i pogłębiającą się chorobę alkoholową ojca. Nikt z przyjaciół nie zauważa, że z Julią dzieje się coś złego. Dopiero nowy w towarzystwie Damian dostrzega narastający problem dziewczyny. Czy Julia da sobie pomóc?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 446

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Z wyrazami miłości – Amelii i Dawidowi.

Jesteście światłem mojego życia.

Przepłynąłeś już setki mil Co dzień ten sam zmierzch, ten sam świt Gdzieś na niebie ptak, płyniesz znów pod wiatr Pytasz, jest to miejsce moje albo nie? Gdzieś na niebie ptak, płyniesz znów pod wiatr Pytasz, jest to miejsce moje albo nie?

Julia

„Talentu się nie zapomina”. Słowa Estery, choć pocieszające, nie zapełniły pustki w mojej głowie. A co, jeśli się myliła? Pogodynek z telewizji miał tylko częściowo rację. Wczoraj zapowiadał, że do Jastarni przypłynie ciepło z południowego zachodu wraz z zachmurzeniem, które może przynieść niewielkie opady. I faktycznie, było upalnie, ale na niebie nie pojawił się ani jeden obłok. Dziesiąty lipca tonął w objęciach niczym niezmąconego błękitu i słońca kpiącego ze złowieszczych przepowiedni.

Wytchnienie znalazłyśmy w ogrodzie za domem. Rozłożyłyśmy koc na placku cienia pod jabłonią, tuż obok starej drewnianej szopy i prania wiszącego na długim sznurze.

Estera syknęła, kiedy położyłam na jej ramionach kawałki gazy, którą namoczyłam wcześniej w zimnym kefirze. W przeciwieństwie do mnie nie posłuchała głosu rozsądku i przez pół dnia leżała na piasku niczym martwa rozgwiazda. Ja po godzinie opalania nałożyłam na siebie T-shirt, a nogi okryłam ręcznikiem.

– Trzeba było zejść z plaży wcześniej – powiedziałam. – Cieszmy się, że nie dostałyśmy udaru.

– Zapowiadali, że później będzie padać. Chciałam wykorzystać ten dzień na maksa.

– Przyjechałaś do mnie na dwa miesiące. Nawet jeśli przez jakiś czas będzie kiepska pogoda, zdążysz się opalić. – Położyłam na jej plecach ostatni kawałek gazy i wytarłam ręce w ręcznik.

– Próbowałam wymyśleć plan na te wakacje.

– I jak on wygląda?

– Dokładnie jeszcze nie wiem, ale mam tytuł. Co powiesz na: „Moje najlepsze lato w życiu”?

Usiadła po turecku. Miała na sobie dżinsowe spodenki i górę żółtego bikini, na który spływały strumyki kefiru. Opatrunki zsunęły się z ramion i spadły na czerwony koc. Skóra Estery była tego samego koloru. Nie wyglądało to najlepiej. Zaczynałam wątpić, czy okłady coś pomogą.

– Ty zaczynasz sezonową pracę, ale ja nie zamierzam rezygnować z jedzenia lodów kilogramami, opalania się i szwendania po Jastarni. – Pokręciła głową. Kosmyki czarnych włosów schłostały jej policzki. – Poza tym musi wydarzyć się coś, czego nigdy nie zapomnimy! Coś, co będziemy wspominać całe życie.

Zanim zdążyłam się odezwać, pranie na sznurze głośno zatrzepotało i uniosło się niczym skrzydła wielkich ptaków. Czyżby pogodynek jednak miał rację i nad Jastarnią zbiorą się gęste chmury?

– Pytałam, czy chcesz prowadzić ze mną zajęcia? – Na dach szopy spadło jabłko i poturlało się w moją stronę. Wytarłam je o koc. Owoc błyszczał jak rekwizyt na wystawie. Ugryzłam duży kęs.

– Przecież ja nie potrafię malować. Czego niby miałabym nauczyć te dzieciaki?

– Widzisz? To tak jak ja, ale pieniądze mi się przydadzą.

– Mówiłam ci, że talent to nie wzór matematyczny, który można zapomnieć. Urodziłaś się po to, żeby tworzyć obrazy, nawet jeśli milion razy powtórzysz: „Nie umiem”.

– A ja ci mówiłam, że pierwszej pracy sezonowej się nie zapomina.

– A ja ci mówiłam, że te wakacje chcę przeżyć po swojemu. Bez marudzenia starszych i wstawania z budzikiem w ręku. – Estera spojrzała na szopę. – Pamiętasz, jak w dzieciństwie dorośli nie pozwalali nam wchodzić do środka?

– „Bo tam pełno ostrych narzędzi i butelek z niebezpiecznymi płynami, których nie wolno pić”. – Naśladowałam głos dziadka.

– Już nie jesteśmy takie małe i nie potrzebujemy opieki, a to oznacza, że możemy chodzić, gdzie tylko nam się podoba. Możemy wszystkiego spróbować i wszystko może się wydarzyć. Po prostu wszystko!

Przez cały dzień nie spadła ani jedna kropla deszczu. Pogodynek się pomylił, ale Estera miała rację. To lato zapisało się w naszych wspomnieniach grubymi kreskami. Kilka z nich było naprawdę ładnych, ale niektóre chciałoby się wymazać i zastąpić takimi, które dawałyby nadzieję na lepszy obraz.

Zygi

W lecie plaża zawsze wydawała mi się dużo mniejsza, niż w rzeczywistości była. Tak samo morze szumiało inaczej niż zwykle. Dźwięk rozbijających się fal mieszał się z głosami hałaśliwych turystów, przez co tak dobrze znana mi Jastarnia stawała się zbiorowiskiem ludzkich osobliwości.

Na szczęście mieszkałem po stronie morza – z dala od zgiełku centrum i zatłoczonej zatoki, a węższa plaża niedaleko mojego domu i duża odległość od głównego wejścia skutecznie odstraszały tłumy. W tej części można było spotkać jedynie spacerowiczów lub ludzi uprawiających jogging.

W ciągu dnia, idąc do centrum, wybierałem drogę przez las. Teraz, jeśli chciałem zdążyć na czas, musiałem się pospieszyć. Byłem zdenerwowany, ale w głowie wciąż dudniły mi zapewnienia Wiktorii, że sobie poradzę.

Przechodziłem przez parking, kiedy grupa podekscytowanych dzieciaków zaczęła wylewać się z autokaru.

Nigdy nie byłem na koloniach. Ciocia nie proponowała mi wyjazdów, chociaż były organizowane w szkole. Znała mnie zbyt dobrze i wiedziała, że nie odnalazłbym się w obcym towarzystwie. Bałem się rówieśników. Wiedziałem, do czego są zdolni i nie raz przez nich ryczałem. Nie potrafiłem nawiązywać kontaktów, a jeśli już to robiłem, każda próba stawała się pożywką dla potencjalnych dręczycieli. Teraz miałem dziewczynę, paczkę przyjaciół i nie myślałem o przeszłości tak często, ale w chwilach jak ta głos niepewności znów się odzywał. Gdy zmierzałem do ośrodka „Na Fali”, ogarnął mnie stres.

– Za dużo myślisz – powtórzyła mi wczoraj Wiktoria.

W trakcie ogniska odeszliśmy na bok. Chciałem pobyć z nią sam na sam – ostatnio nie mieliśmy do tego zbyt wielu okazji, chociaż widywaliśmy się codziennie. Ten wieczór był idealny. Upał dnia utonął w mroku i przyniósł przyjemne orzeźwienie, a wszystko to działo się w rytmie fal uderzających o brzeg i piosenek płynących z głośników odtwarzacza CD.

Kilka tygodni wcześniej w tym samym miejscu rozmawiałem o nas z Julią. Choć miałem już wtedy dziewczynę, Julia wyznała, co do mnie czuje. Nie byłem obojętny na jej słowa. Julia mnie pociągała. Czułem z nią więź, ale to Wiktoria mnie w sobie rozkochała i uczyła, jak ignorować swoje blizny, nie tylko te na brzuchu.

– Stęskniłem się – powiedziałem, kiedy staliśmy w paśmie, do którego nie dochodził blask ogniska.

Usta Wiktorii smakowały truskawkami, które przed momentem zjadła.

Miała na sobie moją szarą bluzę, w której tonęła jej sportowa sylwetka. Podobało mi się, że ma coś, co do mnie należy, a właściwie należało. Ostatnio powiedziała, że nie zamierza mi jej oddać.

– Naprawdę? Jak ty, biedaku, przeżyjesz mój wyjazd na studia?

Straciłem humor.

– Nie musiałaś o tym wspominać.

– Wiem. Przepraszam. – Przytuliła mnie, wsunęła dłonie pod T-shirt i pogładziła moje plecy. – Nie myślmy teraz o tym i cieszmy się wakacjami.

– Zostań dziś u mnie – zaproponowałem.

– Jutro rano zaczynam zajęcia z dziećmi.

– Obudzę cię na czas. – Przytuliłem ją mocniej. Czasem zastanawiałem się, jak by to było przestać udawać, że Wiktoria zostaje u mnie na noc tylko dlatego, że zasnęliśmy na filmie.

Ciocia nie oczekiwała ode mnie tłumaczeń, nie była głupia, a jednak za każdym razem czułem się jak oszust.

– Nie kuś.

Pogładziłem jej włosy i pocałowałem w głowę. Bujaliśmy się do rytmu muzyki, która dochodziła stłumiona przez śpiew Patryka, śmiech, rozmowy i szum morza.

– Co cię dręczy? – zapytała.

– Jak to wszystko będzie po wakacjach? Ja wrócę do szkoły, ty pojedziesz do Sopotu.

– Za dużo myślisz.

– Nie boisz się, że coś się między nami zmieni?

Nie wiem, czego obawiałem się bardziej – facetów kręcących się koło Wiktorii czy siebie spędzającego każdy dzień z Julią.

– Nie boję się, bo wiem, że się dużo zmieni. Zawsze się zmienia. Ty też się zmieniłeś, ale czy to jest złe? Zygi, obiecaj, że nie będziesz myślał już o tym, co nadejdzie. Chcę spędzić z tobą lato, a później każdy weekend, a później…

Pocałowała mnie.

– A później? – zapytałem.

– Zamieszkamy na łodzi.

– No tak, zapomniałem.

Roześmiałem się. Wiktoria potrafiła rozładować moje emocje. Nadal nie pojmowałem, jakim cudem się we mnie zakochała.

– Poza tym słyszałam, że smutni muzycy tworzą najlepsze kawałki. Ktoś musi zarobić na tę łódź. Na mnie nie licz.

– A co z biznesplanem, który miałaś dla mnie ułożyć? – Zacząłem ją całować. Uwielbiałem tę słodką namiętność, przyprawiała mnie o zawrót głowy.

– Nie potrzebujesz go, świetnie sobie radzisz.

– Więc co z tym noclegiem? Obgadalibyśmy, jak urządzimy łódź.

– Będziemy tylko gadać?

– W przerwie między innymi rzeczami.

Zacząłem ją łaskotać. Roześmiała się i błagała, żebym przestał. Wiła się, aż w końcu upadła na piasek. Usiadłem na niej okrakiem i złapałem ją za ręce.

– Więc jakie rzeczy proponujesz? – zapytała.

– Same przyjemne.

Wiktoria zaczęła poruszać ustami, nie wydobywając głosu. Była niczym syrena zdana na moją łaskę.

– Co mówisz? – spytałem.

Przysunąłem ucho do jej twarzy, wtedy Wiktoria zrobiła wymyk, zrzuciła mnie z siebie i tym razem to ona usiadła na mnie i złapała mnie za ręce.

– I co teraz powiesz?

– To samo, co przed chwilą.

– Więc jaki film dzisiaj proponujesz? – Przybliżyła usta do moich.

– Nasz ulubiony.

Dźwięk klaksonu wybił mnie z rozmyślań. Jastarnia na czas wakacji gubiła swoją małomiasteczkowość i zaczynała tętnić życiem. Gdzieś pomiędzy byliśmy my – mieszkańcy Wybrzeża, którzy zastanawiali się, czy ten hałas i nienaturalne zagęszczenie ludności nam się podobają. Jedyne, czemu trudno było zaprzeczyć, to temu, że był to okres zarabiania, także dla młodych.

Cieszyłem się, że Wiktoria wspomniała o nas i jej rodzice zaangażowali mnie, Julię i Adama do zajęć z dziećmi. Nigdy nie przypuszczałem, że umiejętności gry na gitarze dadzą mi możliwość zarobienia pierwszych pieniędzy. Muzyka była wybawieniem w chwilach zwątpienia. Przynosiła poczucie bezpieczeństwa, kiedy nie mogli mi go dać mama czy rówieśnicy. Teraz była czymś, co inni podziwiali. Rosłem w oczach ludzi, którzy nie potrafili grać, i to uczucie zaczynało mi się podobać.

Wiktoria miała rację. Zmieniłem się, ale nie na tyle, żeby zupełnie przestać się zastanawiać, czy zasługuję na uwagę innych.

Przedarłem się przez tłum drepczący wzdłuż ulicy Sychty. Pod niebem wznosiły się dwupiętrowe budynki, a pod nimi znajdowały się lokale usługowe, głównie gastronomiczne. Przez to wyglądała jak klaustrofobiczny tunel. Automaty do gry wydobywały z siebie denerwujące elektroniczne dźwięki, rodzice upominali dzieci, wymuszające kupno zabawek albo lodów. Czy ja jestem gotowy na pracę z młodymi?

Poczułem klepnięcie w ramię. Odwróciłem się.

– A ty coś taki zamyślony? – zapytał Adam. Był dopiero początek wakacji, a on już zdążył się opalić niczym mieszkaniec egzotycznych krajów. – Idziesz do „Fali”?

– Za pół godziny zaczynam zajęcia.

– Tylko nie wykończ tych dzieciaków.

– Boisz się, że spodoba im się bardziej gra na gitarze niż surfowanie?

– Nawet przez moment tak nie pomyślałem. Te dzieciaki przyjeżdżają tutaj dla wody i piasku.

– Może nie każdy jest takim sportowym zapaleńcem jak ty?

– To po co przyjeżdżaliby nad morze?

– Bo nie mieli innego wyboru?

Adam spojrzał na mnie spod byka. Zmieniłem się, ale on nie bardzo. Udało nam się zaprzyjaźnić, ale czasem lubił okazywać tę specyficzną wyższość, która natrętnie przypominała mi o przeszłości. W końcu to właśnie on był jednym z moich dręczycieli, za sprawą których edukacja w poprzedniej szkole zamieniła się w koszmar.

– Nieważne – powiedział. – Dobrze to Wiktoria wymyśliła. My coś zarobimy, a dzieciaki będą mieć radochę.

Tak. Nie tylko Jastarnia ukazywała się w innej odsłonie. My też w tym turystycznym okresie stawaliśmy się kimś innym – przebojową młodzieżą, autorytetem godnym naśladowania. A kim byliśmy tak naprawdę?

Julia

Grupa kolonijna liczyła dwadzieścia trzy osoby. Moja podgrupa składała się z sześciu osób – dwóch chłopców (jeden z nich o marchewkowych włosach i twarzy nakrapianej dziesiątkami piegów) i czterech dziewczynek. Niewiele, ale cieszyłam się i z tych kilku dziewięciolatków, którzy zdecydowali się rozwijać umiejętności malarskie. Większość z kolonistów postanowiła surfować z Adamem i Wiktorią, reszta przypadła Zygiemu.

Szłam z dziećmi plażą w kierunku portu. Mieliśmy na sobie takie same pomarańczowe T-shirty z logiem ośrodka „Na Fali” i czapki z daszkiem w tym samym kolorze. Szukałam skrawka cienia, który ochroniłby nas przed promieniami słońca. Dziś lepiej byłoby zostać w ośrodku, ale bałam się, że jeśli to zrobię, rodzice Wiktorii odkryją, że nie nadaję się do roli animatorki.

Od czasu dyskwalifikacji w konkursie „Tak to widzę” miałam artystyczną blokadę. Za każdym razem, kiedy próbowałam coś namalować, miałam wrażenie, że dochodzę do muru i jedyne, co potrafię, to uderzyć w niego głową. W rezultacie moje prace lądowały w koszu. Jakim byłam przykładem dla tych dzieci? W naszej paczce tylko ja poniosłam porażkę i nawet jeśli próbowałam o tym nie myśleć, czułam niesprawiedliwość. Przecież oni nie starali się bardziej niż ja!

Usiedliśmy w pobliżu wydmy porośniętej krzewami. Zatoka mieniła się kolorami, ale nadal dominował błękit – bezchmurne niebo odbijało się w lekko falującej wodzie, nakropionej kolorowymi żaglami windsurfingowców.

– Przygotowałam dla was arkusze wyklejone widokówką. Co powiecie, żeby domalować do nich resztę scenerii? – Rozdałam dzieciom po jednej kartce. – Kiedy byłam w podobnym wieku, też w taki sposób uczyłam się malować.

Uśmiechnęli się z entuzjazmem, a ja nie potrafiłam pozbyć się uczucia, że znów kopiuję czyjś pomysł. Że nie potrafię zrobić nic Juliowego, tylko kogoś okradam. Czy tak już będzie zawsze?

– Julia?

Usłyszałam głos za plecami.

Odwróciłam się. Przede mną stał dwudziestokilkuletni chłopak w jasnych dredach i T-shircie poplamionym tak, jakby ktoś zapomniał, że białego nie pierze się z kolorowym. Nadgarstki chłopaka oplatała niezliczona ilość rzemyków, przez co wyglądał jak fan muzyki reggae.

– Spodziewałem się większej grupy – powiedział.

– A ja nie spodziewałam się, że ktoś zna moje imię, kiedy ja nie znam tego kogoś.

– Jestem Damian. Mam prowadzić zajęcia malarskie z kolonistami.

– No to chyba pomyliłeś grupy.

Damian podszedł do dzieciaków i przybił z każdym piątkę. Dzieciaki rozpromieniły się, jakby właśnie dostały lizaka.

– Posłuchaj, nie wiem, kim jesteś, ale widzisz tych ludzi przy molo? To moi znajomi i jeśli stąd nie odejdziesz, zawołam ich.

Damian zaczął się śmiać, skonsternowane dzieci wytrzeszczyły oczy. Rudemu zatrzęsła się broda.

– Dostałem wakacyjny etat w ośrodku „Na Fali” i mam prowadzić zajęcia malarskie.

W jego akcencie było coś obcego, mimo że starał się mówić poprawnie. Nie był z Wybrzeża, tego byłam pewna. W jego głosie samogłoski nad wyraz się zaokrąglały, przez co Damian gubił czystą polszczyznę.

– Nikt mi o tym nie wspominał.

– Nikt nie wspominał, ale jestem. Dziołcha, co tak się dziwisz?

Jak mnie nazwał? W mojej głowie narastała panika. Kim jest ten cały Damian i dlaczego nikt mi nie powiedział, że będę z kimś pracować? Ciekawe, czy reszcie też dostało się jakieś towarzystwo?

– Dlaczego nie masz firmowego T-shirtu?

– Jestem dość oryginalny.

– Tu nie chodzi o to, żeby być „dość” oryginalnym. Chodzi o to, żeby dzieci w razie zgubienia się mogły cię łatwiej znaleźć.

Damian zwrócił się do dzieci.

– Jak się zgubicia, niy wolno wami nikaj iś. Czekajcie. Znojde wos, choby niy wim co. – Damian znów przybił dzieciom piątki. Rudemu ściągnął czapkę i odwróconym do tyłu daszkiem nałożył na głowę.

Dzieci były zachwycone.

– To jak bydzie ferajna. Bydom z wos malyrze?

Uśmiechnięte dzieci wpatrywały się w niego jak w jakiegoś wybawcę.

– Bydom czy niy? Niy słysza.

– Bydom! – odkrzyknęły chórem.

– Namalujemy coś dla tej pani? – Na chwilę przestał się popisywać śląskim i spojrzał na mnie. – To co? Mogę zostać?

„Taaak!” Przeciągłe głosy dzieci przeszywały mnie na wskroś. Nawet tego nie potrafiłam! Zająć się nimi, zainteresować ich moją pasją i rozkochać w malarstwie, które, jak mi się wydawało, ma dla mnie jeszcze znaczenie. Oryginał jest zawsze tylko jeden. W naszej drużynie był nim Damian.

Zygi

Dźwięk, muzyka, poczucie rytmu, talent. To wszystko spajało moją grupę, do której należeli Klara, Marcin i Sylwek. Każdy z nas był inny, każdy miał inne podejście do grania i to czyniło nasz kolonijny zespół wyjątkowym.

Siedzieliśmy na plastikowych krzesłach w rozległym ogrodzie, który oddzielał ośrodek od wydmy w zatoce. Popołudniami nie działo się tu za wiele, ale wieczorami wczasowicze lubili grillować, a w soboty odbywały się różne atrakcje. W tym tygodniu byłem jedną z nich, a raczej koncert, który zagrałem. Ale to minęło i w tej chwili liczyły się dzieciaki, które wpatrywały się we mnie rozczulającym wzrokiem. Wydawały mi się takie bezbronne. Byłem niewiele młodszy od nich, kiedy partner mojej mamy wylał na mnie wrzątek i sprawy przybrały niespodziewany obrót.

Odsunąłem od siebie złe wspomnienia i skupiłem się na „tu i teraz”. Gra na kilka instrumentów jest trudna, bo dopasowanie się do innych to coś, do czego dąży się wielogodzinnymi próbami. Nie zamierzałem stresować tych dzieci. Przyjechali na wakacje, a nie na obóz szkoleniowy. Mieli czuć się tu dobrze i jak najlepiej zapamiętać ten wyjazd.

– Słuchajcie! Na koniec kolonii zagramy koncert z naszym własnym hitem. Próbowaliście sami tworzyć?

– Ja kiedyś wymyśliłem piosenkę o kogucie, który nie daje nikomu spać – odezwał się Marcin. Był najbardziej rozgadany z nich wszystkich. Mimo że dzieliła nas duża różnica wieku, zazdrościłem mu tej rezolutności. Ja w jego wieku byłem zastraszony i zamknięty w sobie.

– Naprawdę? Chcesz nam ją zagrać?

Położył gitarę na udach i uderzył w struny. Czysty dźwięk C-dur uciekł w przestrzeń, Marcin zaczął śpiewać:

Kogut obudził mnie rano, po co, nie wiem. Pieje jak opętany, po co, nie wiem. Jutro babcia zrobi z niego rosół I kogut już nie zapieje.

Klara i Sylwek zaczęli się śmiać. Mnie też się chciało, ale powstrzymałem się. Marcin zamilkł skonsternowany.

– Super. Naprawdę niezła ta piosenka, ale może napiszemy coś w klimacie szant. Wiecie, co to są szanty?

– Ja wiem! – Marcin szybko wrócił do swojej poprzedniej energii. – Grałem w to z dziadkiem. To są takie białe i czarne pionki z królową i królem.

– Blisko, ale to nie to. – Uśmiechnąłem się. Czułem, że ta grupa, a Marcin na pewno, przysporzy mi dużo zabawnych sytuacji. – Mówisz o szachach. Szanty to piosenki, które śpiewali marynarze na statkach.

Zagrałem Bałtyckie morze. Nie przestając śpiewać, dałem im znak, żeby powtórzyli ze mną poszczególne wersy. Nie musiałem ich prosić. Ich entuzjazm dodawał mi skrzydeł. Czy życie naprawdę potrafi być tak piękne?

– I co, jak wam się podoba? – zapytałem, kiedy skończyliśmy. – Nauczyć was chwytów?

Miałem to szczęście, że moja grupa nie składała się z przypadkowych dzieci. Każde z nich już wcześniej uczęszczało na zajęcia muzyczne i nie musiałem im tłumaczyć podstaw, przekonywać, że kiedyś będzie łatwiej. Liczyło się „teraz” i chciałem wierzyć, że to „teraz” jest doskonałe.

Julia

Przygotowywałam materiały na kolejny dzień zajęć z dziećmi. Na biurku leżały albumy z replikami i podręcznik dla początkujących malarzy. Przez otwarte okno, wraz z promieniami zachodzącego słońca wpadała wrzawa zadowolonych wczasowiczów, zmierzających do portu. Nie wiedziałam, czym zaskoczyć dzieci na jutrzejszych zajęciach, ale przynajmniej przy Adamie stwarzałam pozory zaangażowania.

Siedział na łóżku i zajadał się szwedzkimi cukierkami, które przywiozła Estera. Kawałki srebrnej i złotej folii walały się na niebieskiej narzucie i wyglądały niczym światło załamujące się na gładkiej wodzie.

– Mówię ci, ten Damian to jakiś dziwak! Poza tym dlaczego rodzice Wiktorii mnie nie uprzedzili, że będę z kimś pracować? – zapytałam poirytowana.

– Może nie byli pewni, czy on w ogóle przyjedzie?

– A może myśleli, że sobie sama nie poradzę.

– Dlaczego mieliby tak myśleć?

– Może Wiktoria powiedziała im o moim przegranym konkursie i stwierdzili, że nie mam wystarczających umiejętności?

– Przypominam ci, że nie przegrałaś konkursu, tylko zostałaś zdyskwalifikowana, bo przypadkiem namalowałaś obraz, który sto lat temu stworzył ktoś inny. Nie skopiowałaś go celowo.

– Przegrana to przegrana. Nie ma usprawiedliwień.

Adam wstał z łóżka i podszedł bliżej. Pachniał mężczyzną, bezpieczeństwem i sobą. Odgarnął moje włosy z twarzy i założył je za ucho. Patrzył na mnie tak samo jak wtedy na molo, kiedy prawie rok temu nasza znajomość dopiero się zaczynała. Wiedział, że jest przystojny. Teraz, kiedy słońce podkreśliło jego ciemną karnację, wyglądał jak rasowy Włoch, a pieprzyk nad ustami jeszcze bardziej dodawał mu uroku.

– Jak długo będziesz jeszcze o tym rozmyślać? Stało się i już. Dzieciaki były zachwycone zajęciami. Ich ekscytację słyszał cały ośrodek.

– Były zachwycone Damianem.

– Dobrze, że ty nie jesteś nim zachwycona. – Zaczął mnie całować. Jego usta smakowały czekoladą i dobrymi chwilami. – Musiałbym sobie z nim porozmawiać.

– Jesteś zazdrosny?

– A nie? Kocham cię i nikomu nie oddam. – Zamknął moją twarz w dłoniach i pogładził kciukiem usta.

– Będziesz mnie chciał, nawet jeśli zostanę zrzędliwą, niespełnioną malarką?

– Już jesteś zrzędliwą malarką. – Uchylił się od kuksańca. – Spełniona czy nie, dla mnie jesteś najlepsza.

Adam nie interesował się sztuką, ale jego beztroska porządkowała chaos panujący w mojej głowie. Wczoraj ojciec wrócił pijany, Estera znowu była świadkiem awantury między moimi rodzicami. Damian zabrał mi ten skrawek nadziei, dzięki któremu miałam odzyskać twórczą tożsamość. Zygi oddalał się ode mnie, chociaż obiecywaliśmy sobie dozgonną przyjaźń. Czy ja w ogóle miałam wpływ na to, co się dzieje w moim życiu?

Do pokoju weszła Estera. Nigdy nie pukała. Na czas wakacji mój dom stawał się również jej domem. Była ubrana w białe obcisłe spodnie i bluzkę na ramiączkach. Z jej czarnych jak węgiel włosów skapywały kropelki wody, które mknęły po zaczerwienionym dekolcie i gubiły się w zagłębieniu piersi.

– Mam nadzieję, że nie przeszkadzam. – Podeszła do szafy.

– Trochę, ale pewnie w ogóle się tym nie przejmujesz – odpowiedział Adam.

– Ani troszeczkę. – Estera puściła do niego oko.

Adam w podobny sposób droczył się z Wiktorią. Przyzwyczaiłam się do tego zaczepnego tonu, w którym pobrzmiewał nieszkodliwy flirt.

– Wysuszę włosy i idę do „Żeglarza”. Patryk pomaga Zygiemu przygotować sprzęt. – Sięgnęła po czarną bluzę z dużym białym napisem „adidas” i przerzuciła ją przez ramię.

– Koncert dopiero za godzinę. Co będziesz tam robić tyle czasu? – zapytałam.

– Jak to co? Będzie pilnować Patryka, żeby nie gapił się na inne dziewczyny. – Adam uśmiechał się szeroko.

– Kochany, zadbałam o to, żeby Patryk gapił się tylko na mnie. – Posłała mu całusa w powietrzu.

– My też przyjdziemy wcześniej – powiedziałam.

– Jak tylko Julia wymyśli coś, co zdyskwalifikuje Damiana, jeśli chodzi o bycie cool – dodał Adam.

– Kim jest Damian? – zapytała natychmiast Estera.

– Kimś, kto mówi na Julię „dziołcha” i chce z dzieci zrobić „malyrzy”, czy jakoś tak. – Adam roześmiał się głośno, a pokój zrobił się jakby jaśniejszy.

– Co to jest „dziołcha”?

– Domyślam się, że ty i Julia.

Estera spojrzała na mnie pytająco.

– Czy on nas obraża?

Wzruszyłam ramionami. Nie rozumiałam do końca śląskich słów, ale Damian nie był chyba na tyle głupi, żeby przeklinać przy dzieciach.

– Robi się ciekawie. – Estera stanęła w drzwiach. – A wakacje dopiero się zaczęły. Super! Po prostu super!

Wyszła podśpiewując pod nosem. Fałszowała, ale wcale się tym nie przejmowała. Ani wieloma innymi rzeczami.

Zygi

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji

Spis treści:

Okładka
Strona tytułowa
Julia
Zygi
Julia
Zygi
Julia
Zygi
Julia
Zygi
Julia
Zygi
Julia
Zygi
Julia
Zygi
Julia
Zygi
Julia
Zygi
Julia
Zygi
Julia
Zygi
Julia
Zygi
Julia
Zygi
Julia
Zygi
Julia
Zygi
Julia
Zygi
Julia
Zygi
Julia
Zygi
Julia
Zygi
Julia
Zygi
Julia
Zygi
Julia
Zygi
Julia
Zygi
Julia

Copyright © by Lucyna Leśniowska

Copyright © by Wydawnictwo Marpress

Wydanie I

Gdańsk 2023

ISBN

epub 978-83-7528-335-8

mobi 978-83-7528-336-5

pdf 978-83-7528-337-2

Projekt okładki: Zuzanna Nowak

Redakcja: Elżbieta Żukowska

Korekta: Hanna Trubicka, Urszula Obara

Redaktor naczelny: Fabian Cieślik

Wydawnictwo Marpress sp. z o.o.,

ul. Targ Rybny 10B, 80-838 Gdańsk

tel. 58 301 47 00, [email protected], www.marpress.pl

Opracowanie ebooka Katarzyna Rek