Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Życie Justyny i Łukasza zmieniło się diametralnie po tym, jak na jaw wyszły wszystkie skrywane dotychczas tajemnice. Mężczyzna nie może zapomnieć o kłamstwach żony i jej wojskowej przeszłości. W ich związek wkrada się poważny kryzys. Czy Łukasz będzie w stanie wybaczyć Justynie?
Jakby tego było mało, okazuje się, że sprawa porwania nie została wyjaśniona do końca. Angażują się w nią Centralne Biuro Śledcze, Żandarmeria oraz prasa. By chronić siebie i bliskich, Justyna musi na jakiś czas zniknąć. Postanawia więc wrócić do dawnego życia i jako najemniczka wyjeżdża na misję do Afganistanu, gdzie czyhają na nią nowe zagrożenia.
„Ryzykowna chwila” to druga część serii zatytułowanej „Życie w mundurze”. Róża Lewanowicz po raz kolejny stworzyła pełną zwrotów akcji powieść, od której nie sposób się oderwać nawet na chwilę.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 658
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Czas: 14 godz. 10 min
Tytuł: Ryzykowna chwila
Copyright © Róża Lewanowicz, 2022
This edition: © Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S, Copenhagen 2022
Projekt graficzny okładki: Marcin Słociński
Korekta: Witold Kowalczyk
ISBN 978-91-8054-007-0
Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń jest przypadkowe.
Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S | Klareboderne 3 | DK-1115 Copenhagen K
www.gyldendal.dk
www.wordaudio.se
Rozdział 1
Odsuwał się od niej coraz bardziej.
Z dnia na dzień mąż stawał się dla niej kimś obcym, kogo wcześniej nie znała. Cierpiała bardziej niż wówczas w szkole w Poznaniu, bardziej niż podczas najgorszych chwil swojej służby z Stargardzie, a nawet… bardziej niż wtedy, gdy ją porwali.
Kiedy opowiadała mu o swoim pobycie w Afganistanie, gdy odkrywała kolejne ukrywane przez cały okres małżeństwa fakty z czasu, gdy pracowała jako najemnik, była w pełni świadoma, że może to zmienić ich relacje na zawsze. Nie przypuszczała jednak, że będzie to aż tak fatalne w skutkach.
Wówczas, w ten niedzielny poranek, Łukasz wysłuchał jej opowieści, zdawałoby się, spokojnie. Ale ten spokój już był czymś niedobrym. Znała go tak dobrze, że każde poruszenie, każda zmiana w jego mimice albo w mowie ciała były czytelne jak wielki transparent ustawiony przy drodze.
Nie zapytał, dlaczego mu nie powiedziała, nie robił wymówek, chociaż wolałaby je w tym momencie usłyszeć. Zapytał o Gogola i Bambiego… i o Krokodyla. Była zdumiona i choć bardzo starała się ukryć zmieszanie, zauważył je, tak jak szkarłatny rumieniec na jej policzkach. Odwrócił wówczas na chwilę głowę w drugą stronę… Wtedy wiedziała – jej małżeństwo zawisło na włosku.
Siedziała w kuchni przed komputerem, na którego ekranie wciąż widniała pusta tabelka w Excelu. W mieszkaniu było bardzo cicho, nie miała nastroju do słuchania muzyki ani oglądania telewizji. Za oknem padał śnieg, który natychmiast się topił i oklejał mokrą warstwą wszystkie ulice i budynki. Chciało jej się płakać, ale nie miała siły. W środku coś na kształt wielkiego kamienia uciskało jej wnętrzności. Łukasz wyszedł do pracy przed ósmą bez śniadania… Ostatnio stało się to jego zwyczajem. Tego dnia nawet jej nie pocałował na pożegnanie, a to było bardzo wymowne.
Schowała twarz w dłoniach i starała się uspokoić emocje. Na próżno. Wciąż w głowie brzmiało pytanie Łukasza:
– A kim jest Krokodyl?
Zapamiętał. Wyrwał z fragmentu rozmowy przy winie w Wedlu i z tego, co mówiła na urlopie. Okazało się również, że podsłuchał jakąś wymianę zdań pomiędzy Mrozowskim a Kostkiem. Nie pytał o niego wcześniej, zapytał dopiero wtedy, gdy mu powiedziała.
„Dlaczego się do niego przyczepił? Akurat do niego? Krokodyl nic nie znaczy… a zawładnął jego myślami”.
Czuła się winna, mimo że nie znajdowała po temu racjonalnych przesłanek. Rozważała, czy nie byłoby słuszne przeprowadzenie rozmowy z Łukaszem na temat jego coraz bardziej czytelnej oschłości, ale nie czuła się na siłach. Tak dobrze znała ten brak sił…
Wyszła z domu, gdzie przewagę miał ten, kto władał emocjami innych. Najpierw babcia, która tyranizowała ich swoim milczeniem trwającym nawet dwa tygodnie. Wszyscy ustępowali jej wówczas z drogi, każdy się bał. Wpojone od pokoleń przekonanie o świętości matki i starszych w rodzinie wygrywało ze zdrowym rozsądkiem. Nikt zresztą nie znał innego sposobu na budowanie więzi. Babka domagała się bezwzględnego posłuszeństwa, za którego brak karała także szantażem emocjonalnym, grożąc, że się zabije albo wyrzeknie się dzieci i wnuków. Justyna często słyszała z jej ust słowa: „Nie jesteś moją wnuczką, ty wyrodna…” – wysyczane w przypływie bezsilności, gdy nie była w stanie czegoś na niej wymóc, po których można się było spodziewać ostrej reprymendy ze strony matki. Babcia w końcu naprawdę się ukatrupiła, ale stanowiło to największą rodzinną tajemnicę. Justyny nie było wtedy w domu, kończyła studia w Białej Podlaskiej, ale powiązała kilka faktów i od razu wiedziała, że nestorka przedawkowała goździkową, od której była uzależniona dobre pół wieku i którą leczyła wszelkie swoje dolegliwości. Matka, jej brat, czyli wuj Zenek, przy cichym i nie do końca jasnym współudziale Basi, dwukrotnie wcześniej odratowali samobójczynię, ale za trzecim nie wezwali pogotowia.
– Zrobiła wam to na złość – powiedziała kiedyś ze spokojem Gośka Łukasik, kiedy spotkały się w kawiarni tylko we dwie. – Gdyby przyczepił się do was jakiś prokurator, dostalibyście zawiasy za brak właściwej opieki. Po pierwszej próbie powinniście zawiadomić szpital psychiatryczny i ją ubezwłasnowolnić, żeby poszła na przymusowe leczenie. Tak stanowi prawo, o ile się nie mylę…
Justyna dobrze to rozumiała, ale czuła co innego. Lekarz? Sąd? To jakieś bujdy! Babka stanowiła prawo, ona decydowała o zdrowiu i życiu. Chciała umrzeć, żeby im dokopać, to umarła.
Pałeczkę po niej przejęła matka. Irena Dąbek świetnie odnalazła się w roli cichej gnębicielki całej rodziny z jej „męczeństwem” porzuconej przez złego męża kobiety, styranej życiem i obowiązkami. Po pogrzebie to ona zaczęła wszystkich szantażować, każdemu dogryzać, uciekać się do karania milczeniem, a nawet biciem… Pomysł z wojskiem był dla Justyny jak dar od Losu. Kiedy przeczytała w gazecie artykuł o naborze do szkoły podoficerskiej, poczuła, że oto nadchodzi kres jej kłopotów. Po przyjęciu zaś była pewna, że jest w niebie. Dostała jeść, dostała żołd, mundur i parę innych rzeczy, które były jej i tylko jej. Nawet pierwsze oznaki nadchodzących problemów z przełożonymi jej nie zniechęciły. Łudziła się, że po mianowaniu będzie lepiej, kiedy trafi do jednostki i będzie normalnie pracować. Ale zaczęły się szopki z facetami. Nigdy nie sądziła, że może budzić takie emocje, nie rozumiała tego, więc… czuła się winna. Podobnie jak w domu szybko weszła w rolę ofiary, biorąc na siebie ciężar odpowiedzialności za zło, które się dzieje. Oprawcy szybko się w tym połapali, choć na pewno intuicyjnie, bo rozumu też za wiele nie mieli. Wykorzystano każde jej potknięcie, każdą wadę, a jeśli jej nie znaleźli, to jej ją domalowali. Tak długo docierało do niej, co tak naprawdę się dzieje… za długo.
A teraz była znowu tą samą Justyną Dąbek, tyle że z mężem tyranem. I znowu czuła się winna, choć rozum mówił coś innego. Bała się, w każdej sekundzie bała się go, jego milczenia i ściągniętych ust. Widok jego twarzy, tak zawsze dobrej i łagodnej, odbierał jej resztki sił. Dosłownie widziała, jak na głowę wali jej się sufit, a z nim cały świat wokoło. Wszystko było w czarnych barwach, życie – z takim mozołem budowane – znowu straciło smak.
Zwiesiła smętnie głowę na piersi, a po policzkach popłynęły łzy. Przecież tego się można było spodziewać. Całe małżeństwo żyła z tym podświadomym lękiem, że to jednak się nie uda. Czuła się winna temu, że pozwoliła sobie myśleć inaczej, choćby przez chwilę.
Nie była zła na Rafała, że poradził jej tę szczerość. I tak by się wydało prędzej czy później.
Wytarła policzki i wyczyściła nos z zalegającej w nim wydzieliny. Myśl o Brennerze niespodziewanie dodała jej nieco sił. Wyłączyła komputer i poszła do garderoby znaleźć coś do ubrania. Przyszło jej do głowy, żeby do niego pojechać i pogadać. Sama nie wiedziała, jak mógłby w tej sytuacji pomóc, ale postanowiła zastanowić się nad tym po drodze.
Kiedy wróciła do kuchni po klucze, jej wzrok zatrzymał się na leżących na lodówce jej pamiętnikach z czasów służby – tych, które ostatecznie pogrążyły karierę Jaskóły. Leżały wciąż zawinięte w cienki papier, nieruszane ani przez nią, ani przez Łukasza. Jej mąż tłumaczył, że nie będzie się zniżał do poziomu tych, którym chciało się grzebać w umyśle Justyny. Ona zaś niemal zapomniała o ich istnieniu.
Zawahała się. Przyszło jej do głowy, żeby je stąd zabrać i zniszczyć. Już nawet po nie sięgała, ale jakaś myśl powstrzymała ten zamiar.
„Mogą być jeszcze potrzebne” – przemknęło jej przez głowę. Wydało się to bezsensowne, a jednak nie potrafiła się zdobyć na zniszczenie zeszytów.
Poczuła, że zrobiło jej się gorąco od stania w kurtce i czapce w ciepłej kuchni. Złapała klucze leżące na blacie koło zlewu i wyszła z mieszkania.
Rozdział 2
Sałatki i kanapki sprzedawane w kawiarniach, do których chodził przed pracą jeść śniadanie, przestały mu smakować. Zaczął w nich wyczuwać chemię, którą były faszerowane, czasami lekką nieświeżość, ale nade wszystko gorycz – taką wypływającą z jego własnej wątroby. Kawy nie były dobre, Justyna ich nie lubiła, zwłaszcza od kiedy mieli własny ekspres. Mówiła, że śmierdzą jak pomyje…
Westchnął ciężko i ugryzł kolejny kawałek kanapki z kurczakiem, którą beznamiętnie przeżuwał, patrząc przez szybę na korek w Alejach Jerozolimskich. Popił zimną już latte i zerknął na wibrującą na blacie komórkę. Kot dzwonił drugi raz. Nie odbierał, nie miał siły ani ochoty. Znowu wytłumaczy, że nie słyszał, kiedy jechał samochodem. Póki nie dobijał się do niego Brenner, nie było strachu, że to coś pilnego.
Czuł się fatalnie. Świat w listopadowej aurze był szary i mokry. Chciało mu się na przemian płakać albo krzyczeć. Miał ochotę uderzać pięścią w ścianę albo położyć się i nie wstawać…
Kilka dni wcześniej Justyna zapytała nieśmiało, czy nie wybierają się do psychologa. Przepadły im dwie sesje i terapeutka dzwoniła z pretensją, że straciła ten czas, a mogła poświęcić go komuś innemu. Zagroziła, że następnym razem i tak wystawi im rachunek. Odburknął, że nie ma czasu i potrzeby, żeby tam chodzić. I to był chyba ostatni raz, kiedy się odezwał do żony.
Zacisnął mocno pięść i uderzył nią o stół. Był zły. Fale wściekłości zalewały go jedna po drugiej. Wiedział, że gdyby poszli na terapię, psycholożka zaczęłaby drążyć temat i wypytywać o powody jego stanu. A on chciał być zły, chciał czuć wciąż tę wściekłość na Justynę, nie chciał tego czegoś w sobie stłumić. Terapia zaś wyciągnęłaby z niego przyczynę gniewu i mogłaby pokazać, że jest bezsensowny… Nie wiedział, jak jest w rzeczywistości. Nie znał źródła tego stanu… nie chciał go poznać.
Oddychał szybko i przez moment nic nie widział na oczy, bo właśnie kolejna taka fala przetaczała się przez jego umysł. Nienawidził JEJ. O, jak bardzo jej teraz nienawidził! Widział, jak usuwa mu się z drogi, jak patrzy na niego przerażona… Naprawdę to wszystko dostrzegał, ale tym bardziej go to zachowanie rozjuszało, budząc w nim coś, czego w sobie jeszcze nie znał. Czuł się z tym zaskakująco dobrze, więc wolał jeszcze bardziej podsycać w sobie złość i jeszcze bardziej tłamsić nim Justynę niż czuć tę bezradność, kiedy nie chciało mu się nawet wstać rano z łóżka.
Wydawało się w tym momencie, że zaraz straci ten animusz, więc pomyślał, że trzeba go sobie jakoś podładować. Przed oczami natychmiast stanęła mu postać matki. Gdyby do niej zadzwonił i wyznał, jak nienawidzi swojej żony, ona by go wsparła…
Złapał za telefon z zamiarem zadzwonienia do Zofii, ale przypomniał sobie, że ma nowy aparat, w którym nie ma numeru do matki. W tym momencie komórka zawibrowała i odruchowo wcisnął zieloną słuchawkę.
– Meyer – usłyszał gniewny głos Brennera. Poczuł na plecach gęsią skórkę i szybko przyłożył telefon do ucha.
– Y… tak, jestem, szefie.
– Raczysz zjawić się dziś w pracy?
– No tak… jest przed ósmą…
– Czy ty się dobrze czujesz? – prawie krzyczał. – Mieliśmy zacząć odprawę wcześniej. Nie wiem, gdzie się podziewasz, ale jeśli nie dotrzesz tu za kwadrans, to cię przeczołgam jak burego szweja.
– Już jadę. – Naprawdę zapomniał. Zerwał się z krzesła i wypadł z kawiarni.
Kwadrans szybko minął, a jeszcze nie wydostał się ze śródmieścia. Kiedy udało mu się dotrzeć do Biura, jego szef zabijał go zimnym spojrzeniem. Odprawa już trwała. Kowalski coś referował, Kot kręcił z politowaniem głową, ale poza tym nikt nie zwrócił na niego uwagi. Przycupnął na jednym z foteli, starając się nie robić zamieszania. Ostatnio kiepsko mu się pracowało, miał zaległości, trudno mu się było skupić. Początkowo Brenner jakoś tego nie komentował, kładąc to na karb przeżyć po porwaniu Justyny, ale z dnia na dzień robił się coraz bardziej zły i poirytowany. Tego dnia był tym bardziej rozgniewany, że planował poprosić Łukasza na rozmowę w cztery oczy tuż przed zebraniem, ale kolejne spóźnienie podwładnego zaprzepaściło te zamiary.
Kiedy wydawało się, że odprawa dobiegła końca, Brenner chciał zawołać Meyera do siebie, żeby przynajmniej porządnie go opieprzyć, zanim zajmie się innymi pilnymi sprawami, jednak poczuł, jak komórka w kieszeni jego spodni informuje go o nowej wiadomości. Zerknął na ekran.
„Justyna!” – Serce zabiło mu mocniej. Spojrzał na twarz Łukasza i poczuł, jak fala gorąca zalewa mu łysą głowę. Już wiedział, że te dwa zdarzenia mają coś ze sobą wspólnego.
„Możesz się ze mną teraz spotkać w kawiarni za rogiem? Chcę pogadać. To ważne”.
Stracił na chwilę orientację w tym, co się dzieje. Kiedy się ocknął, stał przed nim Kot z pytającą miną.
– Słyszał mnie pan? – Głos Tomka był spokojny.
– Nie – odpowiedział szczerze. – Czego chcesz?
– Pogadać.
– Nie teraz. O czternastej. – Odwrócił się na pięcie w stronę swojego biurka, ale nagle znowu spojrzał na Kotowicza. – Chyba że to coś bardzo pilnego.
– Nie… – Machnął ręką i uśmiechnął się niewyraźnie. – Będę o czternastej.
Brenner usiadł za biurkiem i wybrał numer Justyny.
– Co się stało? – zaczął bez zbędnych wstępów.
– Możesz? – zapytała cicho.
– A ty nie możesz przyjść do nas? – odpowiedział pytaniem, zerkając przez szklaną ścianę na skulonego przy swoim biurku Meyera.
– Wolałabym nie…
– Rozumiem. – Westchnął ciężko. – Daj mi dziesięć minut.
Przyszedł szybciej, niż się zapowiadał. Usiadł obok niej i ścisnął jej chudą dłoń. W jego oczach widziała troskę, ale też jakiś rodzaj oczekiwania na to, co ma mu powiedzieć.
– Nie jest za dobrze, co? – odezwał się po chwili. Justynie jakoś słowa nie przychodziły na usta. Pokręciła tylko głową, a w oczach pojawiły się łzy. – Co się dzieje?
– Przestał się do mnie odzywać. – Ledwo było ją słychać.
– Jak to przestał? – Rafał zmarszczył brwi. – Dlaczego?
– Powiedziałam mu o Afganistanie.
– O czym?! – Czuł, że robi mu się duszno.
– O moim pobycie w prywatnym wojsku w Afganistanie.
– Byłaś… byłaś najemnikiem? – Roześmiał się nerwowo, ale zaraz spoważniał. – Razem z nimi, tak? Z Mrozowskim i tym całym Gogolem?
Potwierdziła skinieniem głowy.
– Jak mogłem się nie domyślić? – Potarł dłonią łysinę. – Prawie mi to powiedzieli. I Łukasz się na to obraził?
– Nie wiem. – Uniosła lekko ramiona. – Po prostu milczy i odsuwa się ode mnie coraz bardziej. Sypia często na kanapie, niby że ogląda telewizję. Nie je w domu śniadań, późno wraca. Czasami… czuję, że pił.
Brenner pokręcił głową z niedowierzaniem.
– Przepraszam… to ja cię na to namówiłem…
– Nie! – przerwała mu gwałtownie. – To nie ma znaczenia. Takie są fakty, taka jest moja przeszłość, nic tego nie zmieni. On… po prostu nie chce ze mną być.
– To jakaś bzdura – prychnął Rafał. – Opowiadasz głupoty. Co to zmienia, czym się wcześniej zajmowałaś? Co to zmienia dla was, dla waszego małżeństwa?
Nic nie odpowiedziała, po policzkach płynęły jej łzy.
– Pogadam z nim, potrząsnę nim trochę, bo należy mu się łomot… nie tylko za to.
– Nie rób tego – szepnęła.
– Dlaczego?
– Ja zawsze czułam, że to nie potrwa wiecznie. Zawsze wiedziałam, że w końcu mnie zostawi…
– Co ty opowiadasz?! – W jego głosie słychać było przerażenie.
– Ta jego matka… tak strasznie mnie nienawidziła, robiła mu z mózgu sieczkę… Poza tym… kim ja jestem? Nic sobą nie reprezentuję…
– Justyna! – Przerwał jej nagle. – Z tobą jest coś nie tak. Pleciesz trzy po trzy. Powinnaś z kimś pogadać, pobyć trochę w innym środowisku, z normalnymi ludźmi.
– Normalnymi? – Roześmiała się przez łzy.
– Tak! Justyna, ty i twój durnowaty mąż przechodzicie straszny kryzys, bo niedawno doszło w waszym życiu do wielkiej tragedii… Zapomniałaś, co się stało?
Pokręciła głową i zaraz ją opuściła.
– To obudziło w was wszystko, co najgorsze. Jakieś demony, czasem już zapomniane lęki… Meyer poznaje właśnie swoją ciemną stronę mocy, a ty nie powinnaś brać tego na siebie.
– To co mam zrobić? – Wytarła nos w chusteczkę.
Brenner nabrał powietrza.
– Może nie powinienem znowu udzielać ci rad, żeby nie wyszło, że coś popsułem… Ale jedyne rozsądne rozwiązanie, które przychodzi mi do mojej łysej głowy, jest takie: zrób to, co sama czujesz. Pamiętaj, twój wybór jest najlepszy. – Uśmiechnął się do niej i potargał krótką czuprynę brązowych włosów. – Gdy zostałaś porwana, wiedziałaś, co robić. Gdy tu wróciłaś, też wiedziałaś, jak rozwalić całe towarzystwo… Zastosuj tę samą zasadę do swojego małżeństwa i bez emocji oceń, jaki ruch będzie najlepszy. Zgoda?
Kiwnęła lekko głową i delikatnie się do niego uśmiechnęła. Przez ułamek sekundy zobaczyła w jego twarzy rysy Krokodyla, mimo że byli tak różni. Jego słowa obudziły bardzo silne wspomnienie i przyprawiły ją o mocniejsze bicie serca. Zawstydziła się tego, zwłaszcza że przecież o Krokodyla jej mąż miał, jak się zdawało, największe pretensje.
„Jak się zdawało… Bo o co mu właściwie chodzi, nie mam bladego pojęcia” – pomyślała w nagłym przypływie jasnego myślenia.
– Pojadę do domu – westchnęła cicho i zaczęła zbierać szalik i czapkę z krzesła obok.
– Zaczekaj. – Rafał się podniósł. – Odwiozę cię. Pójdę po samochód i zgarnę cię za parę minut sprzed kawiarni.
Nie zaprotestowała, bo nawet nie dał jej na to szansy. Wyszedł z lokalu i zaraz zniknął. Zacisnęła mocno dłonie na szaliku i zagryzła wargi niemal do krwi. Te jego słowa… To była jak odpowiedź na kołaczące się po jej głowie od kilku dni myśli.
„Zrób to, co sama czujesz”. – Ciągle dzwoniło jej w uszach.
Pomyślała więc znowu o tym, co czuje i co chce zrobić. Za każdym razem ta idea powodowała, że robiło jej się lżej na sercu. Tyle że nie wyobrażała sobie, że wprowadza to w życie. Do teraz.
Przed kawiarnią pojawiło się auto Brennera.
– Nie mówiłeś mu? – upewniła się, gdy zajęła miejsce pasażera.
– Oczywiście, że mu powiedziałem. Od razu na wejściu wyznałem, że miałem właśnie małe rendez-vous z jego żoną w kawiarni za rogiem, ponieważ on jest frajerem, który postanowił rozpieprzyć swoje udane małżeństwo.
Nie mogła się nie roześmiać. Jej serce, do tej pory ściśnięte lękiem i żalem, zaczęło wreszcie bić normalnym rytmem.
– Powiedz mi – zaczął po chwili Rafał – jak sprawy w firmie?
– Nic szczególnego. – Wzruszyła ramionami. – Robię to, co robiłam. Tyle że czasem jestem proszona o jakąś analizę, za którą dostaję trochę więcej pieniędzy.
– Odpowiada ci to?
– Niezupełnie. – Skrzywiła się. – Myślałam, że jak zostanę w domu, będzie mi łatwiej polubić tę firmę, ale ja zwyczajnie czuję się wykorzystywana.
Pokiwał głową ze zrozumieniem.
– Już im nie ufam – powiedziała cicho.
– Jak to? – Spojrzał na nią przenikliwie. Władowali się właśnie w wielki korek w centrum i wyglądało na to, że podróż zajmie im sporo czasu.
– Jak by ci to powiedzieć… Uważam, że Jakubowski i Słotwiński coś ukrywają.
– Ale w jakiej sprawie?
– Na przykład mojego porwania. – Zerknęła na niego niepewnie.
– To dlaczego nie powiedziałaś mi o tym wcześniej?
– A po co miałabym to robić?
– Justyna! – Czuła, że jest zirytowany. – To całe śledztwo tkwi w martwym punkcie. Jeśli nie zdobędziemy wystarczających dowodów na kapusiów z naszej komórki, może im się upiec… To znaczy Wieśkowi się prawdopodobnie upiecze, bo nic na niego nie mamy. Najgorsze jest to, że on nic nie mówi i wcale nie chce wychodzić na wolność. Rozumiesz to?
– Rozumiem. Boi się czegoś…
– Tak. Każda informacja jest na wagę złota. Prosiłem cię, żebyś przyszła wcześniej. To także w twoim interesie, bo z dowodami na porywaczy też mamy kłopot.
Odwróciła głowę na chwilę w drugą stronę, rozważając, czy chce powiedzieć to, co wie.
– To nie Anna Adamiak zleciła moje porwanie – wyszeptała w końcu.
Rafał, który chciał zmienić pas, o mało nie zderzył się z autem obok.
– Co?! Jak to…
– Uważam, że Słotwiński o tym wie. I prezes też.
Brenner mrugał przez chwilę powiekami. Usta miał otwarte, ale żaden dźwięk się z nich nie wydobywał.
– Skąd… skąd o tym wiesz? – wydusił w końcu.
– Nie mogę zdradzić źródła tej informacji.
– Dlaczego?
Uśmiechnęła się, choć wcale nie chciała.
– Czy ktoś już ci mówił, że sprawa jest polityczna?
Spojrzał na nią zdumiony, znowu z otwartymi ustami.
– Mówił ci. – Skinęła lekko głową. – To nie pytaj mnie o źródło, tylko o to, co wiem. Wiem, że nie ona zlecała, ale kto za tym stoi, już nie mam pewności.
– Może oni? – Zmarszczył czoło. – Może ten twój dyrektor…
– Też o tym myślałam. – Zmrużyła oczy. – Ale raczej nie.
– To dlaczego uważasz, że on z prezesem coś kryją?
– Bo myślę, że wiedzą, kto zlecał. I myślę, że wiedzą dużo, dużo więcej.
Brenner potarł czoło drżącą dłonią.
– Podam się do dymisji – wyszeptał, kręcąc głową.
– Twój szef cię puści? – Uśmiechnęła się znowu.
– Justyna… Co ty wiesz tak naprawdę?
– Będzie dla ciebie lepiej, jeśli pozostaniesz w nieświadomości.
– A jaki to ma wpływ na ciebie?
– Nie rozumiem.
– Czy to, co wiesz… te twoje „źródła” są dla ciebie groźne?
Skrzywiła się z niesmakiem.
– Te moje „źródła” są upierdliwe do granic wytrzymałości. Ale raczej mi nie zagrażają. Przeciwnie…
– Przeciwnie? – W Rafale wezbrała fala ciekawości.
– Dam sobie radę, Rafał. – Jej oczy mówiły, że jest pewna tego, co mówi. – Z tym sobie poradzę… Gorzej z moim małżeństwem.
Pokiwał głową i zjechał wreszcie z ronda.
Rozdział 3
Kiedy weszła do mieszkania, cały dobry nastrój, jaki miała przy Brennerze, zniknął w jednej sekundzie. W jej nozdrza wpadły wszystkie zapachy, tak miłe do niedawna i tak przykre obecnie. Stanęła w przedpokoju ze ściśniętym sercem, wahając się przez chwilę, czy ma robić to, co sobie zaplanowała. W końcu zdecydowanym krokiem wkroczyła do garderoby i zdjęła z pawlacza brązową walizkę.
Musiała wybrać rzeczy, które chciała ze sobą wziąć, ale szybko zrozumiała, że to nierealne, żeby spakować się w jedną torbę i mieć wszystko, co potrzebne. Zdjęła więc małą granatową torbę, która służyła zawsze jako bagaż podręczny podczas podróży samolotami. Wrzuciła do niej piżamę, jedną zmianę bielizny i ubrania na drugi dzień. Kiedy poszła do łazienki po kosmetyczkę, przypomniało jej się o pamiętnikach. Nie zastanawiała się długo nad tym, czy zasadne będzie zabieranie ich. Bardzo nie chciała, żeby tu zostawały. Spakowała je w dodatkową warstwę papieru i włożyła na dno torby.
Chodziła chwilę po mieszkaniu, zastanawiając się, czy jest coś jeszcze, co wolałaby mieć teraz przy sobie, ale nic nie rzuciło jej się w oczy. Bolał ją widok zdjęcia ślubnego, więc nie patrzyła na nie zbyt długo. Odcięła się w środku od emocji, które chciały natychmiast zalać ją swoją intensywnością. Spojrzała na obrączkę, która w jednym miejscu została porysowana przy kontakcie z betonowym ogrodzeniem, gdy Justyna przez nie przeskakiwała. Nie wiedziała, co ma z nią zrobić. Ostatecznie jednak nie zdjęła jej. Pomyślała, że nawet jeśli dla Łukasza małżeństwo się skończyło, ona zawsze będzie jego żoną.
Kiedy była już ubrana, zasiadła jeszcze na chwilę przy kuchennym stole przed kartką papieru, na której chciała napisać kilka słów wyjaśnień. Ostatecznie jednak zdecydowała się poinformować Łukasza, że po resztę rzeczy zjawi się ktoś tego samego wieczoru albo następnego dnia. Miała wielką nadzieję, że Gosia zgodzi się zrobić to za nią. Nie napisała „kocham cię”, choć chciała… Zerwała się szybko z miejsca, złapała walizkę i wybiegła z mieszkania, zatrzaskując drzwi, które od kilkunastu dni nie miały klamki po zewnętrznej stronie. Jej klucze zostały na stole w kuchni.
Rozdział 4
Tomek Kotowicz z niecierpliwością czekał na szefa. Chciał jak najszybciej pogadać o sprawie, która od dłuższego czasu nie dawała mu spokoju, to znaczy o Łukaszu, któremu ewidentnie coś padło na mózg. Jego fochy, arogancja i kompletny brak zainteresowania pracą dawały się już wszystkim we znaki, a jemu szczególne z racji tego, że był to jego jedyny i najlepszy przyjaciel, którego obecności bardzo potrzebował.
Wszelkie próby nawiązania dialogu z Meyerem kończyły się albo kłótnią, albo zbywaniem. Kot pokładał wielkie nadzieje w Brennerze, bo Łukasz zawsze go cenił i czuł przed nim należny respekt. Teraz zaś siedział jak wielka chmura gradowa, do której każdy bał się podchodzić, i czytał coś w internecie.
Po trzynastej Brenner pojawił się w Biurze i choć wyglądał na zamyślonego, złapał błagalny wzrok Kota. Skinął na niego, dając znak, żeby za nim poszedł.
– Chcesz mówić o Meyerze? – zaczął szef, zajmując miejsce za biurkiem.
– Skąd pan wie?
– Trochę cię znam. – Uśmiechnął się krzywo. – Od razu powiem, że sam się zastanawiałem, jak nim potrząsnąć, ale będę szczery… nie wiem.
Tomek zwiesił głowę zrezygnowany.
– Lipa – szepnął i ciężko westchnął. – A nie może go pan ukarać? Żeby się ocknął.
Brenner roześmiał się cicho.
– Naprawdę ci na nim zależy. Oj, Kotowicz. – Brenner oparł się mocno o fotel. – Mogę i nawet zamierzałem to zrobić. Dostanie kilka ostrzeżeń i się go ukarze. Chociaż… obawiam się, że to za mało.
– Jak to? – Kot zrobił przerażoną minę. – Chce go pan zwolnić?
– Nie. Chodzi mi o to, że nawet kara czy zwolnienie nie pomogą w jego stanie.
– A co pomoże?
– Justyna.
– Jak to?
Brenner westchnął i rozejrzał się po biurze.
– Coś się im popsuło w małżeństwie.
– W małżeństwie? – Tomkowi w to akurat najtrudniej było uwierzyć. – Co im się mogło popsuć? Zdradziła go?
– Nie. – Brenner uśmiechnął się smutno. – Nasz poczciwy Meyer nie poradził sobie z jej przeszłością.
– Ale że co? Że w wojsku była? To bez sensu. I co z tego? Przez trzy lata była świetną żoną. Dałbym sobie łapę odciąć, żeby taką mieć…
Brenner spoglądał bez słowa na Kota, jakby wzrokiem starał się mu coś powiedzieć.
– Co? – Tomek poczuł lekki niepokój.
– Łukasz tego nie wie. – Brenner nie miał ochoty rozpowszechniać informacji o tym, że Justyna była najemnikiem, ale uważał, że to i tak bez znaczenia. – Nie rozumie jeszcze, że może stracić coś na zawsze i nigdy tego nie odzyskać przez własną głupotę.
– Nie wiem, o co mu chodzi. – Tomek wyglądał na rozdrażnionego. Spojrzał na szefa przenikliwie. – A skąd pan wie o ich problemach?
– Rozmawiałem z Justyną.
– Była u pana? To musi być naprawdę źle.
Brenner kiwnął lekko głową.
– Pójdę już. – Z Kota ewidentnie uszło życie. Podniósł się wolno z krzesła i skierował do drzwi, ale zatrzymał się przy nich na chwilę. – Walnąłbym go w mordę, gdybym wiedział, że to coś da. Ale widzę, że to bez sensu…
Wyszedł z biura.
Rozdział 5
Zanim Justyna dotarła do kamienicy, w której się ukrywali po jej porwaniu, była cała mokra od potu. Przez budowę metra większość linii tramwajowych tędy nie jeździła, zresztą pogubiła się już przy Wileniaku, kiedy zrozumiała, że do celu jej podróży trzeba iść na nogach.
Zmęczenie fizyczne odebrało jej siły, które ciągle wstrzymywały szarpiące nią emocje, dlatego gdy stanęła przed wejściem do budynku, rozpłakała się w najlepsze. Wejście pod drzwi mieszkania kolegi Ziutka też nie przyszło jej łatwo. Nacisnęła na klamkę, ale nie udało jej się wejść do środka. Usiadła na schodach i schowała twarz w dłoniach. Dawno nie doświadczyła tak złego samopoczucia. Gdyby przyszli do niej w tym momencie porywacze, chętnie znowu dałaby im się związać i wywieźć do lasu. Łzy płynęły nieprzerwanym strumieniem przez dobry kwadrans, kiedy usłyszała, że ktoś schodzi po schodach. Przesunęła się bliżej ściany, żeby przepuścić schodzącego mężczyznę, który niespecjalnie zwracał na nią uwagę. Wytarła łzy w rękaw kurtki i się podniosła. Myślała przez chwilę, co robić dalej.
„Może zadzwonię do Bambiego albo do Gogola?”
Odrzucała jednak kolejne sugestie, także udanie się do Gosi lub Mirka i Krysi. Niespodziewanie przyszło jej do głowy, żeby pójść dwa piętra wyżej do sąsiadki, u której schowali się na czas akcji łapania porywaczy i Sławka Odrowąża. Może ona ma klucze?
Wbrew obawom, że kobiety nie będzie, drzwi szybko się otworzyły i stanęła w nich niewysoka, pulchna kobieta w wieku około pięćdziesięciu lat. Mogła być młodsza, bo widać było, że życie jej nie oszczędzało. Na widok Justyny zmarszczyła lekko brwi, jakby starała się sobie przypomnieć jej twarz.
– Słucham – powiedziała dość ostrym tonem.
– Dzień dobry, pani Bożeno. – Głos Justyny był lekko zachrypnięty od płaczu. – Nie wiem, czy mnie pani pamięta… ale to ja byłam wtedy z tymi kolegami, kiedy łapaliśmy bandytów…
– A! – Kobieta wydała okrzyk, który nieco wystraszył Justynę. Jej twarz natychmiast się rozjaśniła. – To ty, dziecko! Nie poznałam cię w tych włosach. I nie masz siniaków – sięgnęła ręką do jej policzka. – Wszystko dobrze u ciebie?
– Tak… y… to znaczy… – Justyna opuściła wzrok, starając się zapanować nad kolejnym przypływem łez, ale bezskutecznie.
Pani Bożena spojrzała na nią zdumiona, a następnie na stojącą koło nóg Justyny torbę.
– Co się stało? Wejdź. – Złapała Justynę za kurtkę i pociągnęła do mieszkania, w którym unosił się zapach gotującego się obiadu.
Justyna bezradnie podreptała za kobietą i weszła do dużej kuchni.
– Usiądź i zdejmij tę kurtkę. Dam ci zupy do jedzenia. – Odwróciła się w stronę kuchenki gazowej, na której stały dwa dymiące garnki i patelnia ze smażącymi się schaboszczakami. – Opowiadaj, co się stało.
– Ja… chciałam zapytać, czy ma pani może klucze do tego mieszkania na dole.
Bożena spojrzała na nią znad ramienia z niepokojem.
– A po co ci klucze?
– Chcę przenocować dziś tutaj, zanim pojadę… dalej. – Jeszcze nie wiedziała, dokąd chce się udać, ale przynajmniej nie będzie w jednym mieszkaniu z Łukaszem.
– Uciekasz?
– Nie… – Czuła, że kłamie. – Odeszłam od męża.
Pokrywka nad ogórkową opadła z brzękiem na garnek. Pani Bożena odłożyła chochlę na bok i usiadła obok Justyny.
– Dlaczego? – zapytała szeptem, patrząc jej przenikliwie w oczy.
Justyna czuła, że płonie ze wstydu. Bardzo nie chciała słyszeć teraz, że ma się nie wygłupiać i wracać, żeby ratować swoje święte, katolickie małżeństwo, a tego się właśnie obawiała.
– Bo nie mogłam już wytrzymać – powiedziała w końcu cicho. – Przestał się odzywać albo był niemiły. Nie chciał ze mną rozmawiać, nie chciał jeść tego, co mu naszykowałam… – Poczuła, że narasta w niej coraz większy żal. – Wychodził do pracy bez słowa, wracał późno, czasem pijany. Kładł się na kanapie i oglądał telewizję. Ja… ja nie byłam w stanie z nim rozmawiać, próbowałam… ale nie mam siły…
Nie była w stanie powiedzieć już nic więcej, bo zapowietrzyła się od płaczu. Bożena położyła swoją dłoń na jej ręce i lekko pogłaskała.
– Dobrze zrobiłaś. – Słowa kobiety, choć bardzo ciche, uderzyły w Justynę, jakby dostała obuchem, ale to było potrzebne. – Po co się miał dalej nad tobą znęcać? Ja znam takich jak on. Potem byłoby gorzej, mówię ci.
Justyna patrzyła na nią, nie wierząc do końca, że to słyszy.
– Jak to „gorzej”?
– Faceci to prymitywy. Wszyscy! Muszą czuć władzę nad nami, a im facet słabszy, tym więcej tej władzy chce mieć. Gdy już raz wyczuł, że uległaś jego przemocy, to potem tylko by się bardziej nakręcał.
Gospodyni podniosła się z lekkim westchnieniem i wróciła do nalewania zupy.
– Jeszcze długo będziesz czuła się winna, ale to minie. – Podała Justynie talerz i spojrzała na nią z troską. – Masz z czego żyć?
Justyna kiwnęła głową.
– Mam swoje pieniądze na lokacie, o której on nic nie wiedział.
Bożena uśmiechnęła się z satysfakcją.
– Bardzo dobrze, bardzo dobrze. – Kiwała głową, trzymając się pod boki.
Justyna została nakarmiona i napojona oraz pokrzepiona odpowiednią ilością słów motywujących do działania na rzecz własnego dobrostanu. Miała z tego powodu mętlik w głowie, ale nie protestowała ani nie dyskutowała, zwłaszcza że dostała klucze do mieszkania kolegi Ziutka.
– Mój stary dorobił – powiedziała pani Bożena, wręczając je Justynie. – Na wszelki wypadek. Kiedyś nasz syn tam się z kolegami zabawił, to trzeba było posprzątać, zanim właściciel zobaczył. Przydają się czasem.
Justyna poszła na dół sama, bo Bożena zajęła się swoim mężem, który wrócił właśnie z pracy. Dostała za to koc, bo w mieszkaniu nie było niczego poza starym łóżkiem i jeszcze starszą kanapą, na której nawet Bambi z Gogolem nie chcieli spać. Weszła do środka i znowu poczuła, że się rozsypuje psychicznie. Zapach mieszkania przeniósł ją od razu do wydarzeń z tego czasu, gdy się tu ukrywali. Pomyślała o Jacku z jego skrupułami wobec ich poczynań. O Żółwiku z wiecznym fochem, bez którego niczego by nie zdziałali. I o Ziutku, tak dwuznacznym z tym swoim dobrym usposobieniem i krwawym fachem, którym się trudnił.
Obeszła wszystkie pomieszczenia, słuchając skrzypienia parkietu pod swoimi stopami. Weszła w końcu do sypialni, usiadła na brzegu łóżka i spojrzała przez okno na szare niebo. Była tak przytłoczona wszystkim, co się wydarzyło, że nie mogła się ruszyć. Zdjęła w końcu buty i sięgnęła po koc, którym szczelnie się owinęła. Mimo że był środek dnia, zasnęła po minucie.
Rozdział 6
Łukasz przez cały dzień czuł lekki niepokój. Był przygotowany na reprymendę od szefa i na kolejne zaczepki ze strony Kota, ale niczego takiego się nie doczekał. Wszyscy ewidentnie go olewali. Starał się przekonywać samego siebie, że to o niczym nie świadczy, ale na dnie duszy czaił się lęk, że jednak coś się ważnego wydarzyło albo coś zmieniło. Przyszło mu do głowy, że Tomasz przestał się do niego odzywać na dobre i już nie będzie między nimi komitywy, ale i to niemiłe odczucie stłumił w sobie szybko i wytłumaczył, że nawet lepiej będzie nie mieć na głowie tego męczydupy.
Przed wyjściem do domu poszedł do kuchni umyć kubek po kawie, czego szybko pożałował, bo znalazł tam większość kolegów. Oni również go zignorowali.
– Chciałem iść na mecz, ale żona wrobiła mnie w jakieś imieniny starej ciotki w Legionowie. – Usłyszał wypowiedź Kowalskiego, kiedy odkręcał wodę i płukał kubek.
– „U cioci na imieninach” – zanucił Mżygłód i roześmiał się ironicznie. – Będzie fajnie, zobaczysz.
– Bardzo zabawne. – Kowalski nie miał poczucia humoru, zwłaszcza gdy żarty dotyczyły jego samego.
– A nie możesz się wymigać? – To sugestia Lenarta.
– Nie przejdzie. – Łukasz widział oczami wyobraźni, jak Kowalski kręci energicznie głową i wykrzywia usta. – Nie w obecnej napiętej sytuacji. Mamy w domu kuzynkę.
– No i? – Roześmiał się znowu Mżygłód.
– Kuzynka jest moja, jest młoda, ładna i bardzo miła. Przyjechała na studia i właśnie ją wywalili ze stancji. Nie miała gdzie mieszkać, więc pomieszkuje u nas. Moja żona ma ochotę ją zabić we śnie, a ja, żeby żona jej nie zabiła, a potem mnie, robię wszystko, co chce moja ślubna. Dlatego są imieniny, a nie mecz.
– Wiesz, człowiek musi mieć właściwie ustawione priorytety. – W głosie Lenarta było słychać źle tajony cynizm.
Kowalski ciężko westchnął.
– Zupełnie mnie nie bawią te wasze mądrości. Pomoglibyście mi jakoś.
– Jak niby? – zapytał Mżygłód. – Myślisz, że moja ślubna będzie bardziej wyrozumiała? Zapomnij.
– Nie o to chodzi. Gdybyście znali kogoś, kto ma pokój na wynajem, będę wdzięczny. Chociaż na miesiąc. Jeśli zostanie u nas jeszcze ze dwa dni, dostanę nerwicy.
– Żona robi awantury? – mruknął Lenart, tym razem z wyraźnym zrozumieniem.
– Nie, odcięła mnie od seksu – powiedział całkiem poważnie Kowalski.
Łukasz wyszedł z kuchni, z której jeszcze przez chwilę dochodziły głośne śmiechy. Wyłączył komputer i zerknął w stronę Brennera, ale jego szef wyglądał na bardzo zajętego jakimiś papierami. Zawahał się, czy nie pójść powiedzieć, że już wychodzi, ale zrezygnował z tego pomysłu. Z Tomkiem też się nie pożegnał.
Pojechał tego dnia prosto do domu. Głównie z tego powodu, że nie miał pomysłu na to, co mógłby robić wieczorem. Kiedy szedł przez podwórko na osiedlu, wiedział, że Justyny nie ma w domu. Światło w kuchni się nie świeciło, a tam głównie spędzała czas. Patrzył w okna z niechęcią, żałując bardzo, że nie kupili mieszkania trzypokojowego.
Nie od razu zauważył kartkę z kluczami na stole. Kiedy wreszcie rzuciły mu się w oczy, dłuższą chwilę nie docierało do niego, co tak naprawdę znaczą.
„Wyprowadziłam się. Zabrałam tylko kilka swoich rzeczy. Po resztę przyjdzie ktoś dziś wieczorem albo jutro (prawdopodobnie Gosia Ł.). J.”
I tyle. Przez pierwsze kilka minut nic nie czuł. Potem zalał go gniew albo coś, co go bardzo przypominało, co szarpnęło nim od czubka głowy po same kolana. Poniżej nie doświadczał niczego.
W początkowym odruchu chciał do niej zadzwonić, ale szybko przeszła mu ochota. Zapragnął zrobić jej krzywdę. To była czysta chęć… zemsty. Ale jeśli to zemsta, to znaczy, że go to zabolało. Nie! To nie zemsta, tylko nienawiść – tak to sobie wytłumaczył. Miał jej tak serdecznie dość, że myślał już tylko o tym, żeby naprawdę zniknęła, ale najpierw musi ją zaboleć.
Nie zastanawiał się długo, zanim sięgnął po telefon i wybrał numer do Kowalskiego. Mariusz nie mógł być bardziej zaskoczony. Po pierwsze, tym, kto dzwoni, a po drugie, tym, w jakiej sprawie.
– Słuchaj, stary, wszystko fajnie, ale ty też masz żonę. – Wyraził uzasadnioną wątpliwość.
– Nieważne. Mojej żonie na pewno to nie będzie przeszkadzać. – Uśmiechnął się do siebie z satysfakcją.
– No dobra. Skoro tak, to przywiozę Ewelinę do was koło siódmej, może trochę wcześniej, bo musimy na te imieniny zdążyć.
– To meczu jednak nie będzie? – Roześmiał się Łukasz.
– Nie, sprzedałem bilety. W każdym razie… dzięki. I do zobaczenia.
Rozdział 7
Bambi zaparkował dokładnie w tym samym miejscu, w którym stał nissan Ziutka. Wysiadł z auta i zerknął na górę. Nie świeciło się, ale mogła siedzieć w pokoju z drugiej strony. Wszedł do budynku i wbiegł szybko pod drzwi mieszkania. Nie były zamknięte. Znalazł Justynę śpiącą w sypialni. Nie chciał zapalać światła, żeby jej nie wystraszyć, tylko usiadł ostrożnie na brzegu łóżka i pogładził ją po głowie, którą podniosła po chwili, nie wiedząc, co się dzieje.
– Dzień dobry, królewno – powiedział cicho z uśmiechem. – Muszę być dobrym księciem, skoro cię tak szybko obudziłem.
Justyna usiadła na łóżku i spojrzała na niego w ciemnościach.
– Bambi? – odezwała się w końcu. – Co tu robisz?
– Chyba nie sądziłaś, że pozwolę ci tu mieszkać?
– Skąd wiedziałeś?
– Od Ziutka.
– Od Ziutka? A on skąd…
– Sąsiadka do niego zadzwoniła. To znaczy najpierw do właściciela tego mieszkania po jego numer. Chciał tu od razu przyjeżdżać, ale skoro ja jestem na miejscu, to uznaliśmy, że będę szybciej niż on.
Justyna nie odpowiedziała. Widział, że odwróciła głowę. W jej oczach błysnęły światła z ulicy. Wyglądała nierzeczywiście.
– Jedziemy? – zapytał cicho.
– Dokąd? – Znowu na niego patrzyła.
– Do mnie albo do Ziutka. Jeśli chcesz, zawiozę cię tam.
Westchnęła cicho i znowu nic nie powiedziała.
– W życiu różnie się układa. – Odgarnął jej włosy z czoła. – Ale to nie znaczy, że masz siedzieć sama w jakiejś zapyziałej melinie.
– Jacek tu niedługo będzie… jak skończy rekolekcje.
– I co, będziesz mieszkać z księdzem? – Bambi się roześmiał. – Daj spokój. On ma swoje życie i będzie potrzebował tego mieszkania dla siebie. A ty potrzebujesz ciepłego lokum i paru dobrych kumpli, którzy ci pomogą na starcie.
Przygryzła wargi. Zabolało ją to, co powiedział. Zrozumiała w jednej sekundzie, że bardzo zależało jej na powrocie do Łukasza, a nie na zaczynaniu wszystkiego od nowa. Ciemności za oknem powiedziały jej, że wrócił już pewnie z pracy i znalazł kartkę, a mimo to nie zadzwonił…
„A może nie wrócił?” – Przyszło jej nagle do głowy, gdy przypomniała sobie jego ostatnie późne powroty. Bambi przerwał te rozmyślania.
– Zbieraj się. Nie chce mi się tu siedzieć. Zimno jest.
Wstała z łóżka i sięgnęła po buty.
– Koc należy do sąsiadki…
– Zostaw. Przyjdzie sobie po niego później. Gdzie masz rzeczy?
Wskazała na walizkę w przedpokoju.
– Tylko tyle? – Podniósł ją z podłogi.
– Tak… Napisałam Łukaszowi, że ktoś przyjedzie po resztę moich rzeczy…
– Daj spokój. – Machnął ręką. – A po co ci te rzeczy? Żeby tam wracać i się denerwować? Kupisz sobie nowe.
Kiwnęła głową i włożyła kurtkę.
– To dokąd chcesz jechać? – zapytał, odpalając silnik. – Moje mieszkanie w stanie surowym czy wiejskie klimaty Józefa N.?
Zastanowiła się chwilę. Ziutek był kochany i na pewno byłoby jej z nim dobrze, ale znowu znalazłaby się w miejscu przypominającym jej porwanie…
– Wolę do ciebie – powiedziała w końcu.
– No to jedziemy do Gogola. – Uśmiechnął się szeroko.
– Jak to?
– Tak to. U mnie nie ma nawet łóżka, śpię na materacu. Poza tym umówiliśmy się z Bąkiem, że jak będziesz wolała mnie, to pojedziemy do niego. Niedługo wyjeżdża, a z Ziutkiem jeszcze będziesz mogła się zobaczyć. Masz coś przeciwko tej naszej intrydze?
– Nie. – Uśmiechnęła się naprawdę szczerze. – Bardzo chętnie zobaczę się z Gogolem.
– Ja też, królewno, ja też.
Rozdział 8
Mariusz przywiózł Ewelinę o osiemnastej trzydzieści. Wniósł jej plecak i postawił go w przedpokoju.
– To plecak, a to jego właścicielka. – Wskazał na niewysoką blondynkę w brązowym trenczu. – Muszę ją zostawić nieco bezczelnie, ale moja Elżbieta już tam spazmów dostaje, że na pewno się spóźnimy.
– Nie ma sprawy. – Łukasz uśmiechnął się szeroko. Czuł się naprawdę świetnie. – Jedźcie. Pozdrów Elę.
– A ty Justynę. – Machnął ręką i zbiegł po schodach.
Łukasz objął spojrzeniem dziewczynę i gestem dłoni wskazał na mieszkanie.
– Wejdź, proszę. Rozgość się.
– Ewelina – powiedziała cicho i podała mu spoconą dłoń w sposób, którego nie znosił. Zamiast uścisnąć tego, z kim się wita, wsunęła mu w dłoń wiotką łapkę, której nie skalał nawet cień skurczu. Pamiętał, że przy poznaniu Justyny to właśnie go ujęło, że witała się dużo bardziej zdecydowanie niż niejeden facet, co od razu nasunęło mu przypuszczenia, że jest kobietą, która wie, czego chce. Na wspomnienie o żonie zignorował to niemiłe pierwsze wrażenie.
Wprowadził Ewelinę do salonu i kazał usiąść na kanapie. Sam zajął miejsce na krześle naprzeciwko niej.
– Mariusz mówił ci, że to nie na stałe? Nie mamy tu warunków…
– Tak, mówił. – Zarumieniła się. – Jestem w fatalnej sytuacji i naprawdę… naprawdę jestem wdzięczna.
Przyjrzał jej się uważnie i pomyślał, że chyba się starzeje, bo jakoś wcale mu się ta siksa nie spodobała. Nigdy by się do tego nie przyznał, zwłaszcza mając nadzieję, że zaraz zjawi się ktoś po rzeczy Justyny – najlepiej Gośka – i przekaże jego żonie, jak się sprawy mają.
– Na którym roku jesteś? – zapytał.
– Na pierwszym. – Znowu oblała się rumieńcem.
„Irytujące” – przemknęło mu przez myśl.
– Na stosunkach międzynarodowych.
– Aha… – Tylko tyle był w stanie z siebie wykrztusić. – W kwestii spania… Mamy tylko dwa pokoje, to znaczy ten i sypialnię, więc będziesz spać tutaj. Nie szykowałem jeszcze niczego, ale zaraz coś ci znajdę.
– A pańska żona? – Jej zielone oczy zrobiły się wielkie, jakby się czegoś bała.
– Co moja żona?
– Nie ma nic przeciwko, że tu jestem? Ela… była okropnie zła.
– Nie – uśmiechnął się, choć nieco słabo. – Nie ma nic przeciwko. Zresztą… jakiś czas jej nie będzie.
Choć wydawało się to niemożliwe, oczy Eweliny zrobiły się jeszcze większe. Nic jednak nie powiedziała, tylko przełknęła ślinę i jakby się w sobie skuliła.
Łukasz poszedł do garderoby, bo wydawało mu się, że tam właśnie powinny być pościel i dodatkowa kołdra, ale ich nie znalazł. Stał przez chwilę bezradnie i rozglądał się po półkach, drapiąc po głowie. W pewnej chwili jakiś niespodziewany skurcz złapał niemal wszystkie mięśnie jego ciała. W ostatnim momencie powstrzymał się przed zawołaniem:
– Justynka, gdzie jest pościel?!
To był odruch, który wyrobił się w ciągu lat wspólnego mieszkania i w zasadzie go nie dziwił, ale ból, jaki mu sprawił, był większy, niżby sobie tego życzył. Zacisnął szczęki, jakby się bał, że jednak jakieś nieopatrzne słowo wyjdzie z jego ust, i odwrócił w stronę drzwi. O mało zawału nie dostał na widok stojącej w nich Eweliny. Nie była wysoka, więc musiała mocno zadzierać głowę, żeby spojrzeć mu w oczy, a spoglądała w sposób dość niejednoznaczny. Poczuł w żołądku dziwny ucisk, choć nie wiedział, czy był przyjemny…
– Pomyślałam, że może trzeba w czymś pomóc. – Mówiła to cichym i słodkim głosikiem, który jego żonę wyprowadzał z równowagi, gdy słyszała go z ust dziewczyn pokroju tej studentki pierwszego roku stosunków międzynarodowych. Dlatego właśnie Łukasz nie zareagował na niego alergicznie.
– Nie, nie trzeba. – Uśmiechnął się. – Myślałem, że tu jest pościel, ale chyba żona przeniosła ją do sypialni.
Ewelina odpowiedziała uśmiechem, który mógł świadczyć o tym, że osiągnęła jakiś znany tylko sobie cel.
„Może jej się podobam i chce mnie uwieść” – pomyślał Łukasz, kiedy szedł do sypialni. Dziewczyna sunęła za nim krok w krok, co przyjął z niejaką satysfakcją. To nie on musiał za kimś biegać, nie musiał się wysilać, sama właziła w jego ramiona…
Bardzo z siebie zadowolony stanął przed komodą, z której wyciągnął wypraną i wyprasowaną pościel. Kołdrę znalazł w dużej pufie obok fotela.
– Poradzisz sobie z tym? – zapytał stojącą bardzo blisko niego Ewelinę.
– Jasne. – Odrzuciła włosy do tyłu zalotnym gestem i wzięła od niego pościel z kołdrą.
W tym momencie zadzwonił domofon. Łukaszowi omal nie stanęło serce. Złapał się dłonią komody i ciężko oddychał.
– Coś się stało? – Ewelina zapytała z troską.
– Nie… nie. Po prostu się wystraszyłem. – Podniósł dłoń w geście zapewnienia, że wszystko w porządku.
Poszedł na drżących nogach do drzwi. Jego reakcja brała się nie tylko z tego, że cały czas podświadomie czekał na Justynę albo przynajmniej kogoś, kto przyszedł po jej rzeczy, ale była pokłosiem tego niedzielnego poranka, w którym ją porwano. Myślał, że ma to już za sobą, najwyraźniej jednak się pomylił.
– Tak. – Jego głos był niewyraźny.
– Dobry wieczór. – Usłyszał jakiegoś starszego człowieka. – Ulotki.
– O tej porze? – Poczuł wielki zawód i jakieś dziwne ukłucie w sercu.
– A co ma do tego pora? Panie, otwórz pan, bo nikogo nie ma. Obdzwoniłem wszystkich lokatorów.
Łukaszowi przyszło do głowy, że to mógł być jakiś oszust, jak ci, co porwali Justynę… ale było mu to obojętne. Poszedł do salonu, gdzie dziewczyna zakładała poszwę na kołdrę. Robiła to tak, jakby nie miała o tej czynności pojęcia. Jeszcze minutę wcześniej biegłby jej pomóc, ale stracił na to jakąkolwiek ochotę. Podreptał do kuchni, nalał wody do czajnika i oparł się o zlew. Widział przez okno, jak człowiek od ulotek wychodzi z klatki i idzie do następnej. Widział też doskonale bramę, która była zamknięta i przez którą nikt nie wchodził ani nie wychodził. Wszystko znowu było szare i mokre, tak jak rano, kiedy się obudził.
„Może Gośka przyjdzie jutro?” – przeszło mu przez myśl. Potarł palcami brwi, choć miał ochotę dać sobie w pysk. Dotarło do niego, że ciągle czeka i ma nadzieję, że ktoś się zjawi, może nawet sama Justyna, zobaczy tę siksę i poczuje ból. A potem niech sobie idzie…
– Mogę zrobić sobie herbatę? – Ten cichy i słodki głosik jego również już irytował. Widział jej odbicie w szybie, więc nawet nie odwracał się w tamtą stronę.
– Możesz. Rozgość się. – Zrobił ruch ręką w stronę szafek kuchennych.
Kiedy zaczęła się krzątać, wyszedł z kuchni i poszedł do salonu. Chciał włączyć telewizor, ale znalazł na kanapie pościel i mu się odechciało. Poszedł więc do sypialni, wziął jakąś starą gazetę i usiadł w fotelu. Po kwadransie w drzwiach pojawiła się Ewelina.
– Chciałam wyjść – zaczęła nieśmiało.
– Droga wolna – mruknął znad gazety. – Nikt cię nie będzie tu trzymał.
– Ale mogę wrócić późno, a nie mam kluczy.
– Aha… klucze są… – Zawahał się. Zostawił komplet kluczy Justyny na lodówce, razem z kartką od niej. Wolał, żeby nowa lokatorka jej nie czytała. – Zaraz ci przyniosę.
Kiedy za Eweliną zamknęły się drzwi, padł na łóżko, ale bynajmniej nie z zamiarem zasypiania. Chciał czekać. Najwyraźniej jednak to mu się nie udało, bo o drugiej obudził go dźwięk otwieranych drzwi wejściowych. Zerwał się na równe nogi, aż zakręciło mu się w głowie. Wszedł do przedpokoju, przecierając zmęczone oczy, które ujrzały przestraszoną lekko Ewelinę.
– Och, nie chciałam cię obudzić – powiedziała przepraszająco.
„Wieczorem mówiła mi na pan” – skonstatował Łukasz półprzytomnie.
– Nic się nie stało. – Machnął ręką i odwrócił się na pięcie, zostawiając dziewczynę z otwartymi szeroko ustami. Po raz pierwszy, od kiedy tu mieszkał, zamknął za sobą drzwi od sypialni.
Rozdział 9
– Nie wygląda, żeby chorował… kiedykolwiek. – Justyna podejrzliwie przyglądała się tłustemu bobasowi na rękach Kaśki Bąk, jednemu z bliźniąt Kostka, które urodziło się tuż po jej porwaniu.
– To jest ten planowany, czy ten nadprogramowy? – Roześmiał się Bambi.
– Bardzo zabawne. – Kaśka przewróciła oczami z dezaprobatą.
– Mogę go potrzymać? – Justyna wyciągnęła ręce po niemowlaka, którego Kasia podała jej dość chętnie, a nawet z ulgą. – To ma być wcześniak? Gogol, może coś się wam pomyliło w tym Międzylesiu? Wygląda na odchowanego.
– Z taką mleczarnią – Katarzyna wskazała na swoje wielkie piersi – każdy by się odchował.
Kostek podszedł do żony i złożył na jej biuście dwa soczyste pocałunki.
– Moja Matka Polka – zamruczał z zadowoleniem. – Fajną mam żonę, co Malinka? – Puścił oko do Justyny.
– Fajną – potwierdziła, kołysząc małego Bączka na kolanach. – Aż się dziwię, że taka fajna babka z tobą wytrzymuje.
– Ej, bez przesady – oburzył się Kostek, choć widać było, że udaje.
Kasia głośno się roześmiała.
– Ta wasza Malina dobrze cię zna. – Objęła Kostka za szyję, co nie było trudne, bo przewyższała go wzrostem, i ucałowała w czoło. – Czemu jej tu wcześniej nie przywiozłeś?
– No właśnie. – Gogol spojrzał wymownie na Justynę. – Czemu nasza droga koleżanka Malina opuściła nas i przez tyle czasu nie odezwała się do przyjaciół? Musieli ją jacyś bandyci porwać, żeby raczyła sobie przypomnieć.
– Albo chłop zostawić – mruknął Bambi.
Justyna poderwała się lekko, aż dziecko na jej rękach spojrzało na nią zdziwione swoim czarnymi jak węgiel oczkami.
– Nie zostawił mnie! – wyszeptała, a jej pierś uniosła się w przypływie emocji. – Ja odeszłam… to znaczy… wyprowadziłam się.
– Dobra, dobra. – Kaśka odepchnęła męża od siebie i podeszła do zmywarki, która skończyła program. – To nie jest temat do żartów.
– Ale żal i tak mamy. – Gogol usiadł przy stole i nalał sobie soku. Wódki nie pili tego wieczoru, bo Bambi chciał w nocy wracać do Warszawy. – Po co było się tak kryć z tym, co robiliśmy? Powiedziałaś chłopu i żal mu dupę ścisnął.
– Kostek! – Kaśka odwróciła się gwałtownie od zmywarki.
– No co? Mówię, co widzę. Nie może przeżyć, że żona ma większe jaja niż on.
Bambi zmilczał tę uwagę, ale Justyna znała go na tyle dobrze, że rozpoznała w jego wzroku pełną aprobatę dla słów Gogola. Też wolała już nic nie mówić, ze ściśniętym sercem przyglądała się oseskowi w jej ramionach, który najwyraźniej również lubił przyglądać się jej. Miał niecałe półtora miesiąca, a wydawało jej się, że nawiązała z nim jakieś porozumienie.
– Nie mam większych jaj – powiedziała w końcu cicho, nie odrywając wzroku od potomka Gogola.
– Jasne. – Kostek prychnął. – Gdybym cię nie znał, tobym uwierzył. A jak rączka miłego pana Sławka?
Twarz Justyny płonęła.
– Robiłam to, co było trzeba.
– Ale dla twojego starego byłaś prowincjonalną gęsią, która pracuje w korporacji, a nie komandosem, który ukręca ludziom karki i robi zasadzki na złych policjantów. Moim zdaniem jego zachowanie świadczy o tym, że ma malutkie ego…
Justyna podniosła wzrok i spojrzała na Kostka z gniewem. Zła była jednak nie na niego.
– Co tak na mnie patrzysz? – zapytał spokojnie. – Nie mam racji?
– Masz. – Kiwnęła głową.
– O… widzisz – Gogol był zdziwiony. Także Bambi był.
– To jakaś zmiana. – Mrozowski zamrugał powiekami.
– Nigdy nie mówiłam, że Łukasz nie ma problemów z małym ego… Sama mu to powiedziałam.
– Ale nie sądziłaś, że dotknie to ciebie. – Kasia usiadła obok męża i przysunęła sobie sok.
– Nie sądziłam – potwierdziła Justyna z pełnymi łez oczami.
Wszyscy zamilkli. Słyszeli tylko głośne tykanie zegara na ścianie i coraz bardziej równy oddech dziecka na rękach Justyny, które nareszcie raczyło zasnąć.
– Cóż robić – westchnęła w końcu Kasia. – Takie życiowe przypadki. Nigdy nie wiemy, co nas czeka, kiedy się z kimś wiążemy.
– No, ale najważniejsze jest to – Kostek podniósł palec i uśmiechnął się najszczerszym ze swoich uśmiechów – żebyś stanęła na nogi i znowu była szczęśliwa.
– Mój mąż może nie wygląda na zbyt rozgarniętego, ale czasami ma rację. – Kasia oparła policzek na ramieniu Kostka i też się uśmiechnęła. – Życie toczy się dalej, Justynko, i musisz je przeżyć dobrze. Wszystko jedno: z mężem czy bez niego.
Rozdział 10
Nie chciało mu się wstawać. Obudził się o szóstej rano i patrzył bezmyślnie w sufit. Spojrzał w lewo na to miejsce, gdzie wczoraj o tej porze spała jego żona. Dziś słyszał stłumione przez zamknięte drzwi sypialni dźwięki dochodzące z kuchni, których sprawczynią była jakaś obca dziewczyna. Jedna doba i wszystko stanęło na głowie.
Podniósł się w końcu i poszedł do łazienki. Kiedy, już ubrany, wszedł do kuchni, zastał na stole przygotowane śniadanie, przy którym krzątała się Ewelina. Zabolało go to. Kto jej pozwolił się tak rządzić? Po chwili przypomniał sobie, że sam jej powiedział, że może się rozgościć…
– Zrobiłam śniadanie – powiedziała do niego, jakby był ślepy i w dodatku głupi. – Pomyślałam, że…
– Nie, dzięki. – Nie dał jej dokończyć. – Jadę do pracy. Muszę być wcześniej.
Odwrócił się na pięcie, wziął laptopa z salonu i po prostu wyszedł.
W Biurze był tylko Lenart, który przywitał go zdziwionym spojrzeniem, ale nie komentował niczego, tylko wrócił do pracy. Łukasz zasiadł przed swoim komputerem i skoncentrowany przeczytał ostatnie wiadomości. Przestudiował też dokumentację, która ostatnio urosła na jego biurku, i zorientował się, że niewiele brakowało, a zawaliłby jedną sprawę. Do przyjścia wszystkich ludzi był już przygotowany do podjęcia się najtrudniejszego nawet zadania.
Brenner przyglądał mu się podejrzliwie podczas odprawy. Kot miał niewyraźną minę, z której niewiele można było wyczytać. Reszta miała w nosie jego cudowną przemianę, nawet przysypiający jak zwykle przy biurku Kowalski nie był na tyle rozgarnięty, żeby coś dostrzec i powiązać to jeszcze z faktem, że jego rodzona kuzynka mieszka u Meyera. Za to uwadze szefa nie uszła dobra relacja obu panów, którzy z uśmiechami na twarzach poszli do kuchni na poranną kawę.
– Coś wiesz na ten temat? – zapytał Kota w swoim biurze.
– Nie. – Tomek pokręcił głową i lekko się skrzywił.
– Co jest?
– Nie podoba mi się to.
– Dlaczego? – Brenner zmarszczył brwi. Uważał, że najwidoczniej rada, jakiej udzielił Justynie, poskutkowała.
– Bo go znam. Wcale nie jest lepszy. Jest jeszcze gorszy.
– Kot… – Brenner miał ochotę walnąć mowę na temat nadwrażliwości i czarnowidztwa, które cechowały jego podwładnego, ale powstrzymał się na widok jego miny. Kotowicz robił ją tylko w poważnych sprawach, ale raczej służbowych.
– On zrobił coś złego.
Brenner poczuł, że ma na plecach ciarki.
– Skąd wiesz?
– Znam tę minę. Przyglądałem mu się, kiedy siedział przy komputerze. Szefie… znamy się z Meyerem od dawna. On, w odróżnieniu ode mnie, nigdy nie potrafił niczego ukryć. Był prosty do bólu. Co w sercu, to na języku. Ale kilka razy zdarzyło mu się narozrabiać i wtedy miał właśnie tę twarz skurwiela, którą miał dzisiaj.
– Zaczekaj chwilę. – Brenner drżącą dłonią sięgnął po swój telefon i wybrał numer Justyny. Odezwała się jej poczta. Rzucił komórkę na blat i oparł się o niego łokciami.
Tomek się zaniepokoił.
– Co jest, szefie?
– Nic… – Zerknął w stronę open space’u. Meyera jeszcze nie było. – Słuchaj, Kotowicz, bardzo jesteś dziś zajęty?
– No… trochę. – Spojrzał na Brennera zdziwiony. – Mówiłem na odprawie, że jadę do aresztu śledczego.
– A, tak. Mam prośbę: przełóż to na późniejszą godzinę i jedź do mieszkania Meyerów. Zobacz, czy Justyna jest w domu i czy wszystko u niej w porządku.
– Ale… – Tomka zatkało. – Co szef…
– Jedź i zrób, co ci mówię. Tylko nikomu ani słowa.
– Jasne. – Kotowi było nieswojo, bo aż bał się snuć przypuszczenia, o czym może myśleć jego przełożony. – Już jadę.
Kiedy Kot wyszedł, Brenner poderwał się z fotela i zaczął przemierzać swoje biuro od ściany do ściany. Próbował dodzwonić się do Justyny, ale bezskutecznie. Za trzecim razem nagrał jej się na pocztę. Popatrzył przez szklaną ścianę na Meyera, który z zadowoloną miną czytał jakieś akta.
Kiedy zadzwonił Kot, myśli Brennera zajęte były akurat inną sprawą, ale widok jego nazwiska na ekranie komórki spowodował szybsze bicie serca pana inspektora.
– No i?
– Nie ma jej w domu – westchnął Kotowicz ciężko.
– Pytałeś sąsiadów?
– Pytałem jakąś babcię, bo tylko ona była na miejscu, ale nic nie widziała… – zawiesił głos.
– Co się stało?
– Dzwonię z firmy Justyny. Pomyślałem, żeby tu jej szukać. Rozmawiałem właśnie z Lubickim i jej szefem…
– No to mów!
– Od wczoraj rano nikt jej nie widział ani z nią nie rozmawiał. Słotwiński mówił, że jej komórka nie odpowiada…
Rozdział 11
Obudziło ją uczucie, że ktoś jej się przygląda. Otworzyła jedno oko i zobaczyła stojącego nad nią chłopca z czarną rozczochraną czupryną. Domyśliła się od razu, że musi to być druga z czterech latorośli Kostka, ten najsłynniejszy jego syn: ośmioletni Kuba zwany przez własnych rodziców Rozpruwaczem.
Pacholę szybko oddychało, co świadczyło o tym, że przybyło do tego pomieszczenia biegiem. Z nosa ciekł mu wielki gil, którego ów młodzian zasysał co chwila przy pomocy dolnej wargi, budząc u Justyny niekłamane obrzydzenie. Kiedy zerknęła na jego dłonie, ujrzała dwie czarne plamy, jakich nie powstydziłby się najpracowitszy górnik przodowy, wyrabiający normy co najmniej tysiącprocentowe. Było przed ósmą rano, ale młody człowiek nie wyrażał chęci, by biec do najbliższej jednostki oświatowej nabierać ogłady i zdobywać wiedzę powszechną. Wolał stać nad Justyną i się jej przyglądać.
Wrażliwy nos Justyny nie był w stanie długo znieść odoru, jaki wydobywał się z paszczy Rozpruwacza, więc zirytowana posłała mu gniewne spojrzenie.
– Spadaj, miągwo! – wyrwało jej się zasłyszane poznańskie przezwisko. Brzmiało głupio, ale chłopak na jego dźwięk zrobił wielkie oczy i wcale nie miał ochoty wychodzić, był tylko jeszcze bardziej zainteresowany. Zauważyła, że jego ślepia były równie duże i czarne co u ojca. – Słyszysz, co mówię? Idź stąd i umyj te śmierdzące zęby, bo ci zaraz zgniją do reszty.
Zarechotał cicho.
– Kim jesteś? – zapytał i po raz kolejny wciągnął gila do paszczy.
– Ciotką złą czarownicą. I lepiej szybko stąd uciekaj, bo jestem bardzo głodna. Żywię się ośmioletnimi chłopcami, których obracam na ruszcie nad ogniem i słucham ich krzyków. Im głośniej się drą, tym smaczniejsze mięso potem mają.
– Fajnie. – Na jego twarzy malował się niekłamany zachwyt.
– Jeszcze nie jadłam śniadania – rzuciła ostrzeżenie. Mały wypadł z pokoju jak oparzony.
Justyna opadła na poduszkę z zamiarem dłuższego byczenia się. Po pięciu minutach w drzwiach pojawił się Gogol, który udaremnił jej te plany.
– Jesteś zatrudniona – powiedział bez zbędnych wyjaśnień. – Od zaraz.
– Jako kto, przepraszam? – mruknęła spod kołdry.
– Jako opiekunka moich dzieci.
– Zapomnij. – Wystawiła rękę i pokazała środkowy palec.
Kostek roześmiał się i podszedł bliżej. Usiadł na skraju łóżka i zmierzwił jej czuprynę.
– Mój syn poszedł myć zęby – powiedział z uśmiechem.
– No i dobrze. Powiedziałam mu, że inaczej na pewno zgniją.
– Nie wiem, Malina, czy rozumiesz, co tu się dziś dokonało. – Ton jego głosu był dziwnie podniosły.
Justyna odkryła się gwałtownie i spojrzała na niego zdziwiona.
– Co się stało?
– Mój syn poszedł umyć zęby – powtórzył znowu uroczystym tonem.
– No i?
– Malina – potrząsnął ją za ramiona – mój syn nie myje zębów, rozumiesz? Nigdy! I nic nie jest w stanie go do tego przekonać.
– Twój syn chyba w ogóle się nie myje. – Przewróciła oczami na wspomnienie małego brudasa. – Widziałeś jego ręce?
– A ty widziałaś jego nogi?
Justyna spojrzała na niego nieco bardziej przytomnie.
– Macie problem, żeby umyć dziecko?
– No, wyobraź sobie, że mamy z nim wiele problemów. Ten jest akurat najmniejszy. To jak będzie? Najmiesz się u nas? – Wyszczerzył zęby.
– Nie ma mowy. – Pokręciła głową.
– Ale zostaniesz trochę z nami? – zapytał z nadzieją w głosie.
– Zostanę tyle, ile ty zostaniesz.
– Jak to?
– Chcę lecieć z tobą do Afganistanu.
Gogola zatkało. To zdarzało się nieczęsto, więc Justyna wiedziała, że może mieć problem z przekonaniem go.
– Jak to? – wydusił w końcu z siebie.
– Chcę wrócić. – Podniosła się i usiadła na łóżku. – Powiedziałam Krokodylowi, że nie przyjmę jego oferty i nie wrócę, ale… – westchnęła ciężko – zmieniłam zdanie.
Gogol zrobił znaczącą minę, jakby właśnie zrozumiał, w czym rzecz.
– Krokodyl złożył ci ofertę. Takie buty. – Pokiwał głową wymownie, ale nagle spojrzał na nią podejrzliwie. – Czekaj, czekaj! A kiedy kochany Krokodylek widział się z szanowną panią?
– Był u mnie w mieszkaniu po tej domówce, którą robiliśmy kiedyś w sobotę.
– Jak to: był w mieszkaniu?
– Wszedł sobie o piątej rano, bo Łukasz oczywiście nie zamknął drzwi. Siedział w kuchni i czytał gazetę…
Gogol parsknął śmiechem.
– Twój stary go widział?
– Nie, ale… – Skrzywiła się i odwróciła wzrok.
– Co? Dowiedział się później, tak?
– Nie… Ale kiedy mu opowiedziałam o Afganistanie, jedyne, o co zapytał, to kim jest Krokodyl.