Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Przerażający reportaż.
Rzecz o latach maltretowania i przemocy seksualnej.
Kasia miała 12 lat, gdy rodzice oddali ją pod opiekę duchownego. Roman B. uwięził ją w mieszkaniu swojej matki. Tam bił ją, gwałcił i faszerował psychotropami.
Roman B., po odsiedzeniu krótkiego wyroku cieszy się wolnością i... koresponduje z dziećmi w internecie.
Książka zawiera fragmenty bloga autorki.
Autorka dostała 1 mln zł odszkodowania od Kościoła katolickiego z Zakonu Chrystusowców i dożywotnią rentę.
„Moja pamięć jest dziwna. Czasami bardzo szczegółowa do tego stopnia, że wraca do mnie wszystko, każda godzina mojego cierpienia, a nawet zapachy czy smaki z tamtego czasu. A niekiedy mam w niej tylko straszne czarne dziury. Możliwe, że moja psychika w taki sposób broni się przed bólem. Możliwe, że wymazanie tych najgorszych lat mojego życia jest potrzebne, żebym w ogóle mogła żyć dalej. Możliwe, że kiedyś tę pamięć stracę. Nie wiem przecież, jakie mogą być kolejne konsekwencje tej krzywdy, którą wyrządził mi ksiądz Roman. Możliwe, że pojawią się kolejne choroby, które odbiorą mi możliwości opisania jej ze wszystkimi szczegółami. Dlatego zdecydowałam się opowiedzieć moją historię, dopóki jestem w stanie to zrobić”, pisze Kasia
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 191
Książkę tę dedykuję wszystkim skrzywdzonym, którzy jeszcze nie znaleźli w sobie sił do walki o sprawiedliwość. Drodzy, walczcie o siebie. To nie była wasza wina, byliście dziećmi, których nikt nie miał prawa krzywdzić.
Jestem przykładem tego, że prawda zawsze wygra. Nawet z tak potężną instytucją, jaką jest Kościół katolicki. Chociaż zrobił wszystko, żeby mnie zniszczyć psychicznie i zmusić, żebym się poddała, wytrwałam. Jako pierwsza osoba w Polsce doprowadziłam do tego, że to on został przez sądy skazany na wypłatę zadośćuczynienia za krzywdy, jakie mi wyrządzono, kiedy byłam dzieckiem. Do tej pory sądy skazywały tylko sprawców, czyli księży, a wyroki bezwzględnego więzienia zapadały bardzo rzadko. Po raz pierwszy zapłacić musiał zakon chrystusowców jako instytucja, a nie należący do niego ksiądz pedofil.
Wiedziałam, że zmierzenie się z przeszłością i tak szczegółowe jej opisanie będzie boleć, ale nie spodziewałam się, że aż tak. Przywoływanie tych wszystkich strasznych wspomnień bardzo dużo mnie kosztowało. Czułam, jak z każdą napisaną stroną to wszystko, co wycierpiałam, znowu wraca. I mimo upływu lat, boli tak samo.
Od jakiegoś czasu próbowałam zmierzyć się z przeszłością. O moich traumatycznych przeżyciach mogliście przeczytać w mediach, fragmenty wspomnień publikowałam też na moim blogu, ale dopiero teraz spróbowałam opisać także to, o czym nigdy wcześniej nie potrafiłam nikomu – nawet na terapii – opowiedzieć. Nie znalazłam w sobie sił, by zmierzyć się z koszmarem, przez który przeszłam w dzieciństwie i od którego wciąż nie mogę się uwolnić. To było dla mnie zbyt trudne. Bałam się nawet o tym myśleć. Może dlatego, że nigdy nie miałam bezpiecznej przestrzeni, w której mogłabym to zrobić?
Moja trauma i zespół stresu pourazowego nadal są bardzo silne. Do dziś zmagam się ze skutkami krzywdy wyrządzonej mi przez jedynego człowieka, któremu wtedy odważyłam się zaufać.
Moja pamięć jest dziwna. Czasami bardzo szczegółowa do tego stopnia, że wraca do mnie wszystko, każda godzina mojego cierpienia, a nawet zapachy czy smaki z tamtego czasu. A niekiedy mam w niej tylko straszne czarne dziury. Możliwe, że moja psychika w taki sposób broni się przed bólem. Możliwe, że wymazanie tych najgorszych lat mojego życia jest potrzebne, żebym w ogóle mogła żyć dalej. Możliwe, że kiedyś tę pamięć stracę. Nie wiem przecież, jakie mogą być kolejne konsekwencje tej krzywdy, którą wyrządził mi ksiądz Roman. Możliwe, że pojawią się kolejne choroby, które odbiorą mi możliwości opisania wszystkiego ze szczegółami. Dlatego zdecydowałam się opowiedzieć moją historię, dopóki jestem w stanie to zrobić.
W książkę wplotłam fragmenty mojego bloga. Wiele wpisów oddaje stan, w jakim się znajdowałam przed wieloma miesiącami, kiedy po raz pierwszy próbowałam opisać to, przez co przeszłam. Notowałam strzępy wspomnień, snów, w których wracały koszmary z przeszłości i przemyślenia o tym, co działo się w czasie procesu, a także później, kiedy po wygranej w sądach stałam się obiektem ataków. Czułam wtedy upokorzenie, wściekłość, ból, które musiałam z siebie wyrzucić. W tej książce zapisałam całe moje życie i wymieniłam wszystkich dorosłych, którzy zawiedli mnie najpierw jako dziecko, a później jako osobę dorosłą, oraz wszelkie instytucje, które powinny chronić najsłabszych i zapobiegać ich wykorzystywaniu, a udawały, że nie widzą mojej krzywdy i przyzwalały na nią. Mam nadzieję, że moja historia przekona was również, że warto walczyć o sprawiedliwość, nawet jeśli ta walka jest nierówna i często ponad siły.
Nie wiem, co to znaczy normalne życie. Odkąd się urodziłam, moja codzienność była naznaczona bólem i strachem. Gdy wracam myślami do czasów najwcześniejszego dzieciństwa, pierwsze, co przychodzi mi na myśl, to strach. Mieszkałam z rodzicami i bratem w bardzo małej wsi kilkadziesiąt kilometrów od Szczecina. Mam czwórkę rodzeństwa, ale dwaj starsi bracia i siostra wyprowadzili się z domu, gdy miałam kilka lat. Wyjechali do innego miasta, zamieszkali w internacie. Tam się uczyli, a później znaleźli pracę i już nigdy nie wrócili do domu. Ja zostałam z rodzicami i młodszym bratem. Rodzeństwo po wyjeździe rzadko nas odwiedzało, z rodzicami miało słaby kontakt. Myślę, że wyprowadzka była dla nich w pewnym sensie ulgą. Oczywiście nie było im łatwo, bo weszli w dorosłe życie wcześnie, zupełnie sami, bez jakiejkolwiek pomocy ze strony rodziców i to było bez wątpienia bardzo trudne. Jednak miało tę zaletę, że nie musieli już przebywać w domu pełnym awantur i przemocy. Tak, rodzice są niestety uzależnieni od alkoholu.
Nie jest mi łatwo o nich pisać, bo chociaż dziś wiem, że to przez nich miałam tak trudne życie, kocham ich nadal. Kocham i nienawidzę jednocześnie. Nie potrafię wybaczyć im tego, co musiałam wycierpieć w domu rodzinnym, ale również, a może przede wszystkim tego, że zgodzili się, żeby ksiądz mnie z tego domu zabrał i potem praktycznie nie interesowali się moim losem. To, co do nich czuję, to jest miłość przeplatana nienawiścią i żalem, ale mimo wszystko nadal w tych moich złożonych uczuciach przeważa miłość. Miłość dziecka do rodzica. Jakikolwiek by on był.
Z upływem czasu do tych uczuć doszła jeszcze litość. Jest mi ich bardzo żal. Współczuję im, bo teraz wiem, że są chorzy. Piszę „chorzy”, bo alkoholizm to choroba. Niestety, moi rodzice całe życie wypierali swój nałóg. Zresztą do dziś to robią. Nigdy się nie przyznali, że piją, a wszelkie komentarze na ten temat odbierali jako atak na nich. Mam żal, że nigdy nie podjęli leczenia, choć ich o to wielokrotnie prosiłam. Wiem, że wychowali się w ciężkich warunkach, że pochodzą z domów pełnych przemocy i są nieudolni życiowo. Mama wcześnie straciła rodziców, została z piątką dzieci bez żadnej pomocy. Tata miał ojca tyrana. Babcia sypiała na stojąco za szafą, chowając się przed dziadkiem, który również był alkoholikiem i przemocowcem. Bił tatę do krwi. Kiedyś próbował go powiesić. Zdarzało się, że mój tato, gdy był małym chłopcem, musiał uciekać przed własnym ojcem z domu i spędzał noce pod kościelnym murem.
Wiem, że mieli straszne dzieciństwo. Nie pojmuję jednak, dlaczego powielili te schematy, zamiast je odwrócić, zapewnić swoim dzieciom lepsze życie, niż sami mieli. Niestety, nie zrobili nic, by przerwać tę spiralę pijaństwa i przemocy. Nie chcę ich oczerniać, tylko pokazać, z czym musiałam się mierzyć, będąc dzieckiem dwojga alkoholików. U mnie nie było tak, jak czasem bywa w innych domach, że pije jeden rodzic, na przykład ojciec, i dziecko ma bezpieczną przystań w mamie. Ja nie miałam jej w nikim.
2 lipca 2019
Jak to jest być kochanym?
Nie wiem, nie potrafię tego porównać, bo
nie mam do czego, nigdy nie byłam kochana.
Nie znam miłości rodzicielskiej, rodzinnej, w sumie chyba żadnej. Nie wiem, co to jest.
Nigdy tego nie doświadczyłam, nigdy rodzice mnie nie przytulili, nie powiedzieli,
że kochają. Nigdy nie miałam zapewnionego poczucia bezpieczeństwa. Jedynie mogę powiedzieć, jak to wyglądało u moich koleżanek. Zawsze im tego zazdrościłam,
kiedy widziałam, jakie mają relacje z rodzicami, z rodzeństwem, jak dobrze się uczą,
że mają wszystkie przybory do szkoły,
ładne mieszkania, fajne ciuchy, że mają
co jeść i co najważniejsze, że rodzice je kochają, nie piją, nie biją i nie robią awantur.
Rodzice od zawsze uznawali mnie za wroga, bo chowałam im butelki z alkoholem, żeby nie pili. Byłam złym dzieckiem, które według nich przesadzało. Pili, od kiedy pamiętam. Mieli wielodniowe ciągi i często pod wpływem alkoholu demolowali mieszkanie. Niszczyli nawet ściany. Mama kiedyś kupiła nowe meble i tata już następnego dnia pociął je piłą. Mama też, gdy była w ciągu, potrafiła wyrzucić wszystko z domu do ogródka. Mnie szarpała, biła, wyzywała od najgorszych. Mówiła, że ja i brat jesteśmy znajdami. Tata twierdził, że jesteśmy źli i nie możemy być jego dziećmi.
Pamiętam te wszystkie tragiczne noce, kiedy siedziałam ukryta pod kołdrą i trzęsłam się ze strachu, bo oni znów demolowali dom i się bili. To powtarzało się przez wiele lat. Praktycznie przez wszystkie, które spędziłam w domu rodzinnym. Mama wołała: „Pomocy, ratunku!”, a ja nie wiedziałam, co mam robić. Byłam tylko małą, przerażoną dziewczynką. Jednak, mimo strachu, czułam, że muszę jakoś ją obronić.
Bili się zawzięcie. Obydwoje często byli pocięci, podrapani, jednak to tata był silniejszy i to głównie on okropnie znęcał się nad mamą. Zawsze wkraczałam, próbowałam go odciągnąć, ale nie zawsze się udawało. Potrafił odepchnąć mnie tak mocno, że bałam się podejść drugi raz. Wtedy tylko krzyczałam albo wzywałam policję. Tata bił mamę strasznie. Często leżała na podłodze cała zakrwawiona. Zwykle ona też była wtedy pijana. Kiedy miała więcej siły, biegła z nożem do taty i nieraz go tym nożem skaleczyła. Raz tata pobił mamę tak, że gdy weszłam do domu, to jej nie poznałam, miała spuchniętą całą twarz, podbite oczy, złamany nos, trudno wtedy było powiedzieć, że to twarz. Był to koszmarny widok, nigdy go nie zapomnę.
Pamiętam, jak mama pewnej zimy po pijaku złamała nogę i nosiła gips, pamiętam, jak musiała uciekać przed tatą z domu i chodziła po wsi z tym gipsem mimo mrozu na dworze.
Zdarzało się i tak, że gdy wracałam do domu, to taty nie było, mama spała pijana w pokoju, a na podłodze między pokojami leżał sąsiad, pan Rafał. Nie lubiłam go, bo gdy przychodził, to wiadomo było, że będą pić. Leżał nieprzytomny, a ja bałam się przejść obok niego, musiałam wyjść z domu i czekać kilka godzin na placu zabaw, aż wytrzeźwieje i sobie pójdzie. Któregoś wieczoru ten sąsiad pił z tatą w kuchni, był bardzo pijany. Ja już byłam wykąpana, miałam na sobie taką białą halkę. W pewnym momencie sąsiad zaczął się dziwnie zachowywać, jakby miał jakieś halucynacje, widział we mnie inną osobę, wykrzykiwał coś i zaczął mnie gonić. Byłam przerażona, zaczęłam płakać i uciekłam na podwórko, a kiedy zobaczyłam, że on też wyszedł, schowałam się do obórki i przesiedziałam tam całą noc. Była wtedy mroźna zima. Potwornie marzłam, ale bałam się wrócić do domu. Miałam wtedy z sześć, najwyżej osiem lat.
1 grudnia 2019
Jeden z wielu dni…Pamiętam, jak nadszedł grudzień.
Jako dziecko bardzo cieszyłam się ze świąt. Mimo że prawie wszystkie w moim domu były pełne płaczu i przemocy, bo dla rodziców był to kolejny powód do napicia się, to jakoś w tej swojej dziecięcej głowie zawsze sobie myślałam, że może akurat w te święta się nie napiją albo że przyjedzie ktoś z rodziny i to ich powstrzyma, więc zawsze miałam nadzieję, że może akurat te będą fajne. Takie jak u innych. Takie, jakie widziałam u sąsiadów w mojej rodzinnej miejscowości przez okna. Ciepłe, rodzinne. Bez krzyku. Niestety, zawsze okazywało się inaczej. I albo się bałam, albo płakałam. Kiedy nadchodził czas na prezenty, żadne mnie nie cieszyły,
gdy widziałam rodziców, którzy się kłócą.
Mama często pod wpływem alkoholu chciała popełnić samobójstwo, więc chowałam noże, leki, klucze od domu, żeby nigdzie nie wyszła i nie próbowała się powiesić albo w jakiś inny sposób odebrać sobie życia. Żyłam w ciągłym lęku, stresie. Kiedy zamykałam drzwi i zabierałam klucz, żeby nie wyszła z domu i nie zrobiła sobie krzywdy, czasem uspokajała się i zasypiała pijana na fotelu czy w łóżku i był spokój. Ale częściej przychodziła do pokoju, który dzieliłam z bratem, szarpała mnie, biła, krzyczała, że mam jej ten cholerny klucz oddać. Zasłaniałam się tylko rękoma przed jej ciosami i błagałam, żeby mnie zostawiła, żeby poszła spać, że jest noc. Czasem się udawało, a czasem nie dałam rady jej zatrzymać i musiałam oddać jej klucz.
Tata z mamą nienawidzili się od zawsze, ale nigdy się nie rozeszli. Przez większość życia pili osobno, ukrywając alkohol przed sobą nawzajem. Tę nienawiść okazywali, od kiedy pamiętam.
Tata po alkoholu nie tylko robił się agresywny, ale też zachowywał się bardzo dziwnie: słyszał różne głosy, uważał, że ktoś go prześladuje albo podsłuchuje. Bałam się spać, kiedy wpadał w takie stany, bo potrafił wielokrotnie w ciągu nocy wchodzić do mnie do pokoju i mówić różne dziwne rzeczy albo widział we mnie kogoś, kim nie byłam – na przykład zwracał się do mnie jak do policjanta. Bardzo się wtedy bałam. Wiele lat później terapeutka, której o tym powiedziałam, stwierdziła, że tata musi cierpieć na schizofrenię paranoidalną.
Często awantury trwały wiele godzin. Nawet gdy pijani do nieprzytomności w końcu padali, ja nie mogłam usnąć. Musiałam spać z ojcem i trzymać go za kieszonkę koszuli, bo wtedy nie wstawał i nie bił mamy. Często całą noc grało radio, które tata włączał na cały regulator zawsze, gdy się upijał. Te noce były koszmarne, a rano musiałam wstać i iść do szkoły. Niewyspana, często brudna, bez śniadania i nieraz zapłakana, bo gdy rano rodzice się budzili, od nowa zaczynali się kłócić między sobą i krzyczeć na nas.
W szkole ja i brat byliśmy źle traktowani przez rówieśników. Uczyliśmy się słabo. Tak naprawdę nigdy nie odrabialiśmy lekcji, bo często nie mieliśmy podręczników, a w domu nie było warunków do nauki. Rodzice nie tylko nigdy nie usiedli z nami do lekcji, ale nawet nie zapewnili nam miejsca, w którym moglibyśmy te lekcje odrabiać. Zdarzało się, że ledwo zdawałam z klasy do klasy. Byliśmy zaniedbani, byliśmy gorsi i tak nas traktowano. Głównie dręczono mojego młodszego brata. Przez to, że rodzice palili papierosy, koledzy wyzywali go od „śmierdzieli”, bo dym wnikał w jego ubrania. Mój brat był zamknięty w sobie, bardzo słabo się uczył. Chodziłam czasem do niego na przerwie sprawdzić, czy wszystko u niego w porządku. Jego też musiałam chronić. Któregoś razu zobaczyłam, że kolega się nad nim znęca, ciągnie go za kaptur po korytarzu, a mój brat dusi się i płacze. Nie wiem, co we mnie wstąpiło, ale rzuciłam się na tego chłopaka i tak go okładałam pięściami, że gdyby inne dzieci mnie nie odciągnęły, to nie wiem, jak by się to skończyło. Było mi tak bardzo żal mojego brata, że straciłam nad sobą kontrolę. Ale ten chłopak już więcej mojego brata nie tknął.
Kiedy wracaliśmy szkolnym autobusem do naszej wsi, liczyłam drzewa, a z każdym kolejnym coraz bardziej bolał mnie brzuch, bo wiedziałam, że jestem coraz bliżej domu. Bałam się, co tam zastanę, czy rodzice będą pijani, czy nie. Kiedy byli trzeźwi, ja byłam szczęśliwa, bo wiedziałam, że będę miała odrobinę spokoju, że nie będę musiała się martwić. W te dni, kiedy nie pili, mogłam spokojnie wyjść na podwórko albo na plac zabaw.
Koleżanek nie miałam. Nikt nie chciał się ze mną zaprzyjaźnić, bo pochodziłam, z domu alkoholików. Cała wieś znała moich rodziców, więc inne dzieci albo miały zakaz zabawy z nami, albo po prostu same nie chciały się z nami spotykać, bo byliśmy dla nich gorsi. Wstydziłam się zapraszać kogokolwiek do domu. Nigdy nie wiedziałam, czy akurat rodzice nie będą pijani. Poza tym żyliśmy w strasznej biedzie. Nie było łazienki, ciepłej wody, często nie mieliśmy co jeść. Mieszkałam z bratem w jednym małym pokoju.
Byłam bardzo zamkniętą, wycofaną dziewczynką, czułam się gorsza od innych, więc zawsze chowałam się po kątach i rzadko sama wychodziłam z jakąś inicjatywą. Miałam tylko jedną koleżankę. Przyjeżdżała na niektóre weekendy do dziadków i to z nią się kolegowałam przez kilka lat. Ona wiedziała, jak wygląda sytuacja w moim domu. Nie zawsze to rozumiała, bo jej rodzice nie pili i często obrażała się na mnie, że nie chcę pójść się z nią pobawić czy pojeździć na rowerze, ale jakoś trwała ta nasza znajomość. Ona jedyna przychodziła czasem do mnie do domu.
Nie miałam takiego życia, jak inne dzieci. Siedziałam prawie całe dnie w domu, pilnując rodziców, aby się nie pozabijali. Bałam się wychodzić, bo wiedziałam, że gdy mnie nie będzie, tata zacznie bić mamę, a oprócz mnie nikt by jej nie pomógł. Mój brat też bał się tych awantur, ale miał chyba większe zdolności do wyparcia problemów albo jego dziecięca psychika tak działała, że potrafił od nich uciec. Pójść na wieś i się bawić. Ja nie umiałam. Rodzice, kiedy mieli ciągi, potrafili awanturować się czasami kilka dni z rzędu. I w dzień, i w nocy.
Kiedy zdarzało im się wytrzeźwieć, okazywali się całkiem innymi ludźmi. Byli w stanie jakoś funkcjonować. Mama nawet gotowała obiady. Kiedy tylko się napili, wszystko diametralnie się zmieniało. W domu kończył się spokój.
Rodzice pili od zawsze i od zawsze mieli złe relacje. Czasem potrafili ze sobą rozmawiać, ale tylko wtedy, kiedy byli trzeźwi. Pod wpływem alkoholu od razu zaczynały się awantury. Przybierały różną postać, jednak najgorsze było to, że prawie zawsze wtedy dochodziło do przemocy. Od razu rzucali się sobie do gardeł. Tata jako mężczyzna był silniejszy, ale i mama nie pozostawała mu dłużna. Przez wszystkie te lata, kiedy mieszkałam w domu, byłam ich ratownikiem.
23 września 2019
Tak, wiem, nie miałam rodziców. Są, żyją, ale jakby ich nigdy nie było. W sumie nigdy nie było nikogo, komu mogłabym powiedzieć, co się dzieje. Poprosić o pomoc. Nie miał kto za mną stanąć i mnie obronić. Takie dzieci najłatwiej wybrać. Ale żeby aż takie zło spotkało jedną osobę, dziecko? Za co?
Rodzice byli agresywni nie tylko wobec siebie. Bili także nas. Mówili wtedy, że dostaliśmy z bratem lanie, bo sobie na to zasłużyliśmy. Jednak najwięcej bólu zadawali sobie wzajemnie. Bardzo się bałam tych awantur i tego, że coś strasznego im się stanie. Często do rodziców przychodzili różni ludzie, z którymi pili. Wróciłam kiedyś ze szkoły, a na podłodze w pokoju leżał zalany do nieprzytomności sąsiad. Bałam się przejść obok niego, więc spędziłam wiele godzin na schodach przed domem, czekając, aż on się obudzi. Rodzice też wtedy spali pijani.
5 listopada 2019
Nienawidzę rodziców za to, że zmarnowali mi dzieciństwo.
Nienawidzę ich za to, że musiałam szukać pomocy u kogoś obcego.
Za to, że odkąd przyszłam na świat, przechodziłam gehennę.
Za to, że zaznałam zaniedbania, bólu, głodu, opuszczenia.
Nienawidzę rodziców za to, że mnie nigdy
nie kochali.
Nienawidzę ich za to, że kiedy ksiądz pierwszy raz się dopuścił molestowania mnie na plebanii, kiedy miał uczyć mnie matematyki, to wróciłam do domu i nie rozumiałam, że to, co zrobił, było złe. Że nie nauczyli mnie tego odróżniać. Że nigdy nie powiedzieli mi, czym jest zły dotyk.
Nienawidzę ich za to, że bałam się im cokolwiek powiedzieć, żeby mnie nie zbili.
Nienawidzę ich za to, że mi nie uwierzyli.
Nienawidzę ich za to, że mnie bili.
Nienawidzę ich za to, że siebie nawzajem bili. Nienawidzę ich za to, że się mną nie interesowali, że mnie nie szukali.
Nienawidzę ich za to, że musiałam patrzeć
na ich pijaństwo.
Nienawidzę ich za to, że ciągle mówili, że jestem problemem.
Nienawidzę ich za strach, w jakim musiałam żyć wiele lat w domu rodzinnym.
Nienawidzę ich za nocne awantury, za krew tryskającą po ścianach, za rozwalone meble czy połamane drzwi.
Nienawidzę ich za to, że kiedy chowałam klucz,
żeby mama się nie powiesiła, biła mnie po twarzy, kiedy nie chciałam jej go oddać.
Nienawidzę ich za to, że zawsze z bratem byliśmy pośmiewiskiem dla rówieśników.
Nienawidzę ich za to, że kiedy dowiedzieli się o tym, co przeszłam, co zrobił mi ksiądz,
nigdy nie dali mi wsparcia.
Nienawidzę ich za to, że odkąd wyprowadziłam się z domu, nigdy mi nie pomogli. Nie zapytali, czy mam co jeść, za co żyć.
Nienawidzę ich za to, że ja często za ostatnie ciężko zapracowane pieniądze im pomagałam. Nienawidzę ich za to, że prawie wszystkie święta były przez nich pełne płaczu.
Nienawidzę ich za to, że tata do mnie nigdy nie dzwoni.
Nienawidzę ich za to, że do dziś pod wpływem alkoholu obwiniają mnie, że to moja wina, że zniszczyłam im życie.
Mimo wszystko ich ciągle kocham i chcę być blisko nich i chcę być inna niż oni. Chcę im pokazać, że można być dobrym człowiekiem. Chcę, by ostatnie lata swojego życia dobrze przeżyli.
Moja rodzina była bardzo wierząca. Babcia, mama mojego taty, do dziś ma w domu ołtarzyk, przed którym się modli. Są tam obrazki z Maryją, Jezusem, a nawet papieżem. Przyznam szczerze, że kiedy odwiedzam babcię, siadamy w tym pokoju, w którym to wszystko stoi, i nie czuję się najlepiej, ale rozumiem, że tak już u niej jest. Babcia należy do innego pokolenia i mimo że ja już jestem osobą niewierzącą, to szanuję ją i to, w co wierzy. Kiedy babcia nie ma sił iść do kościoła, bo już jest w takim wieku i stanie, że więcej leży, niż chodzi, to stawia się jej krzesło przed wejściem do domu i tak słucha mszy. Kościelny mur zaczyna się zaledwie dwadzieścia metrów od wejścia na jej podwórze. Babcia spędziła więc całe życie jakby pod tym kościołem.
Wszyscy byliśmy wychowywani w wierze. Życie na wsi wyglądało tak, że ludzie w tygodniu pracowali na polach, a w dni świąteczne ubierali się ładnie i szli na mszę. Nie było ani jednego domu, z którego ktoś nie chodził do kościoła. Nie znałam w tamtym czasie nikogo, kto nie byłby wierzący. Wszyscy, moi rodzice także, zawsze przyjmowali księdza po kolędzie. Tata był jedyną znaną mi osobą, która chodziła do kościoła tylko na pogrzeby czy śluby. Ja, gdy byłam mała, musiałam co niedzielę być na mszy, bo mama mi kazała. W domu zawsze się mówiło, że Bóg jest, a księża są równie ważni jak on sam. Od najmłodszych lat słyszałam od mamy, że jeśli coś źle zrobię, pójdę do piekła, że muszę kochać i szanować Pana Boga. Nie dopuszczała nawet myśli, że można nie pójść na pasterkę, nie przełamać się opłatkiem albo nie poświęcić jajek z okazji świąt wielkanocnych. Ponieważ w takiej rodzinie zostałam wychowana, chodziłam na msze i inne kościelne uroczystości. I wierzyłam w tego Boga.
Miałam wtedy może z dziesięć lat, ale pamiętam to jak dziś. Poszłam do kościoła, uklękłam i zaczęłam się modlić. Prosiłam Pana Boga, żeby mój starszy brat i jego dziewczyna przyjechali do nas w odwiedziny, bo wtedy przez kilka dni rodzice by nie pili i byłoby fajnie. Następnego dnia oni rzeczywiście wpadli na weekend, a ja byłam bardzo szczęśliwa. Połączyłam to wtedy z tą moją prośbą i wierzyłam, że Bóg mnie wysłuchał…
Bierzmowania nie mamy ani ja, ani mój młodszy brat. Kiedy moi rówieśnicy przyjmowali ten sakrament, ja byłam już osobą niewierzącą i nie chciałam mieć nic wspólnego z tą instytucją. Dlaczego bierzmowania nie ma mój brat? Nie wiem.
Lata 2000–2005 to chyba był najgorszy czas w moim rodzinnym domu. Rodzice wtedy pili praktycznie non stop. Byłam bardzo nieszczęśliwym dzieckiem. I strasznie samotnym. Nigdy nikt nie zareagował na to, co się u nas dzieje. A przecież ludzie nie mogli nie wiedzieć. Musieli widzieć ojca często leżącego w jakichś rowach i mnie, jak jeżdżę rowerem po wsi i go szukam. Musieli słyszeć i widzieć alkoholowe libacje i awantury. Nie tylko nasi najbliżsi sąsiedzi mieszkający przez ścianę, w drugiej połówce bliźniaka. Każdy z naszej wsi wiedział przecież, że w tym pijackim domu są dzieci. Nigdy nikt nie przejął się naszym losem, nigdy nikt nam nie pomógł.
W 2005 roku poznałam księdza Romana B. Byłam wtedy w VI klasie szkoły podstawowej, miałam 12 lat. Tego dnia religia była pierwszą lekcją. Okazało się, że będzie ją prowadził nowy ksiądz, czyli on. Siedziałam w pierwszej ławce. To był bardzo ciężki dla mnie dzień, bo w domu przez całą noc ciągnęła się awantura i po raz kolejny poszłam do szkoły niewyspana, zmęczona i zapłakana. Na lekcji byłam nieobecna myślami, bo źle się czułam, chciało mi się na zmianę spać i płakać. Każdy pisał coś w zeszycie, a ja nie miałam na to siły, więc mój zeszyt był pusty. Kiedy lekcja dobiegła końca i wszyscy zaczęliśmy wychodzić, on zawołał mnie do biurka i powiedział, żebym jeszcze chwilę została. Zestresowałam się, bo nigdy wcześniej żaden z nauczycieli nie kazał mi zostawać na przerwie w klasie, nie interesował się mną. On podszedł do drzwi i je zamknął, bo po wyjściu kolegów zostały otwarte na oścież, i zapytał, co się dzieje. Czy dobrze się czuję, bo on widzi, że płakałam i czy może mi jakoś pomóc. Powiedziałam, że nic się nie dzieje. Mimo moich zapewnień dopytywał, a ja odpowiedziałam tylko, że źle się dzisiaj czuję i że poza tym wszystko jest okej. Zapytałam, czy mogę już iść, a on powiedział, że tak. I poszłam.
Przez kilka tygodni ciągle próbował ze mną porozmawiać. Obserwował mnie na korytarzu. Podchodził do mnie i pytał, jak się czuję, czy wszystko w porządku. Tak samo było, gdy siedziałam pod klasą i czekałam na lekcje. Gdy były jakieś imprezy szkolne, widziałam, że rozgląda się, gdzie jestem. Bardzo mnie wkurzało, że za mną łazi. Któregoś razu powiedział: „Mnie nie musisz się bać. Jestem księdzem, nie zrobię ci krzywdy, chcę ci pomóc. Zaufaj mi”. Nie chciałam z nim rozmawiać. Nie tylko dlatego, że go nie znałam, ale też bałam się go. Żaden z nauczycieli ani w ogóle nikt w całym moim dotychczasowym życiu nie pytał mnie, czy dzieje się coś złego, czy potrzebuję pomocy, więc była to dla mnie nowa i dziwna sytuacja.
Za którymś razem pomyślałam, że może on naprawdę chce mi pomóc, że jest księdzem, że jest dobry. Byłam wtedy w naprawdę kiepskim stanie psychicznym.
W końcu, chociaż bardzo się bałam, że gdy komuś powiem, co się u nas dzieje, zabiorą mnie i brata do domu dziecka, opowiedziałam mu o sobie. Że bardzo się boję o młodszego brata i o rodziców, że sobie coś zrobią. Że nas biją, że jest okropnie, że potrzebujemy ratunku. Powiedział, że pomoże mnie i mojej rodzinie, że będzie lepiej. Do dziś nie mogę sobie wybaczyć, że się otworzyłam, że mu opowiedziałam o sobie i o moich domowych dramatach. Tak, wiem, skąd mogłam wiedzieć, jaki ma plan? Skąd mogłam wiedzieć, że trafię do jeszcze większego piekła? Ale i tak nie mogę pogodzić się z tym, że mu zaufałam. Tak, wiem – on był księdzem, rodzice byli wierzący, kazali mi chodzić do kościoła, zawsze powtarzali, że ksiądz to jak Bóg…
Ale gdybym wtedy mu nie powiedziała, to może by mnie nie wybrał?
Opowiedział trochę o sobie: że niedawno miał święcenia kapłańskie, że został przydzielony do pracy z młodzieżą i że chce pomagać dzieciakom z tej parafii. Był bardzo miły, ciągle się uśmiechał, dużo żartował. Mówiłam mu wcześniej, że w domu nie mam warunków do odrabiania lekcji i nauki, przez co mam słabe oceny i nie wiem, czy zdam do kolejnej klasy. Pytał, czy potrzebuję pomocy. Opowiedziałam mu o całym swoim dziecięcym dramacie. Pierwszy raz osobie dorosłej. Pierwszy raz ktoś w ogóle zwrócił na mnie uwagę. Do tej pory nikogo nie obchodziłam. Nikt mnie nie widział.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki