Sędzia sprawiedliwy - Grabowski Maciej - ebook + książka

Sędzia sprawiedliwy ebook

Grabowski Maciej

4,5

Opis

W Grudnie – małym prowincjonalnym miasteczku na Mazurach – życie toczy się powoli i spokojnie. Jednak kiedy Kasia przez przypadek odkrywa zwłoki młodej dziewczyny, które zostały przywiązane do gnomona usytuowanego w samym centrum, na mieszkańców pada blady strach. Makabryczności zbrodni dodaje fakt, że ofiara została pozbawiona skóry na całej głowie.

Policja zostaje postawiona w stan najwyższej gotowości, a komisarz Paweł Lubecki za punkt honoru stawia sobie rozwikłanie zagadki i znalezienie psychopatycznego mordercy. Jest świadomy, że tylko odniesienie sukcesu sprawi, że po jego odejściu na emeryturę zostanie zapamiętany jako dobry i skuteczny policjant. Sprawy jednak znacznie się komplikują, kiedy w Grudnie przypadkowy przechodzień natrafia na kolejne zwłoki…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 323

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (6 ocen)
3
3
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
teresaj2102

Dobrze spędzony czas

Książka ciekawa ale bardzo chaotyczna.
00
Ewelina2611

Nie oderwiesz się od lektury

Sędzia Sprawiedliwy" Maciej Grabowski LUCKY Wydawnictwo to znakomity kryminał na wieczór. Lekki styl pisania autora, śledztwo, morderstwa i tropy, które wydają się prowadzić do rozwiązania śledztwa nie pozwolą Wam odłożyć książki na bok. Kto zaczytuje się z Was w powieściach kryminalnych, wie jak łatwo się od nich uzależnić. Książka już od pierwszych stron wciąga, hipnotyzuje i sprawia, że nie można się od niej oderwać. Jak to napisał autor "każda śmierć jest inna, tajemniczą, tylko smród zwłok jest ten sam". Akcja powieści rozgrywa się w małym miasteczku na Mazurach. Na pozór jest to miłe i spokojne miejsce. Do momentu odkrycia zwłok w samym centrum miasta. Sama zbrodnia wywołuje strach, szok, ale najbardziej przeraźliwe w tym wszystkim jest odkrycie braku skóry na całej głowie ofiary. Ktoś zadał sobie wiele trudu, aby dokonać takiego czynu. Sprawą rozwikłania tajemniczej zbrodni zajmuje się komisarz Paweł Lubecki wraz z zespołem. Komisarz nie odpuści dopóki nie znajdzie sprawcy...
00

Popularność




Co­py­ri­ght © Ma­ciej Gra­bow­ski Co­py­ri­ght © 2023 by Lucky
Pro­jekt okładki: Ilona Go­styń­ska-Rym­kie­wicz
Skład i ła­ma­nie: Mi­chał Bog­dań­ski
Re­dak­cja i ko­rekta: Klau­dia Jo­va­no­vska
Wy­da­nie I
Ra­dom 2023
ISBN 978-83-67184-93-9
Wy­daw­nic­two Lucky ul. Że­rom­skiego 33 26-600 Ra­dom
Dys­try­bu­cja: tel. 501 506 203 48 363 83 54
e-mail: kon­takt@wy­daw­nic­two­lucky.plwww.wy­daw­nic­two­lucky.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Kiedy za­po­mi­nasz o prze­szło­ści i swo­ich grze­chach,na świat przy­cho­dzi twój sę­dzia.

.

Zbież­ność osób i zda­rzeń wy­stę­pu­ją­cychw tej po­wie­ści jest je­dy­nie fik­cją li­te­racką.

Roz­dział 1

Po­ru­szał się w ka­łuży jej krwi, ner­wowo zer­ka­jąc na swo­jego zło­tego ro­leksa. Od­cią­gnął de­li­kat­nie rę­kaw ma­lar­skiego kom­bi­ne­zonu, aby zo­ba­czyć tar­czę zdo­bioną dia­men­tami, ze zło­tymi wska­zów­kami, które w tym mo­men­cie wska­zy­wały go­dzinę pięt­na­stą.

Wy­ko­nał co naj­mniej dwa­dzie­ścia pre­cy­zyj­nych na­cięć na gło­wie ko­biety, cier­pli­wie i do­kład­nie wy­czu­wa­jąc ścię­gna i ko­ści czaszki. Krew cały czas ście­kała po stole prze­zna­czo­nym do za­bawy z ludz­kim cia­łem. Ide­al­nie wy­po­le­ro­wana ja­sna, mar­mu­rowa pod­łoga szybko za­mie­niła się w krwi­ste ba­gno.

Na swoje brą­zowe la­kierki za­ło­żył szpi­talne ochra­nia­cze, które z każ­dym kro­kiem co­raz bar­dziej przy­kle­jały się do gę­stej i szybko za­sty­ga­ją­cej krwi. Kli­ma­ty­zo­wane po­miesz­cze­nia po­tra­fią szybko po­móc jej za­mie­nić się w skrzep.

Dziew­czyna le­żała na brzu­chu, a jej dłu­gie, kie­dyś ciemne włosy te­raz le­żały ścięte na pod­ło­dze. Była łysa. Mu­siał to zro­bić, aby pre­cy­zyj­nie po­pro­wa­dzić ostrze. Z każ­dym jego ru­chem jej skóra głowy prze­su­wała się w stronę pod­łogi. Opa­dała. Wolno, ale sys­te­ma­tycz­nie ze­śli­zgi­wała się z czaszki.

Obok, na sta­rym dę­bo­wym sto­liku, stała bu­telka osiem­na­sto­let­niej whi­sky. Uwiel­biał ją po­pi­jać, gdy się re­lak­so­wał. A to chyba był ten czas. Się­gnął ręką po szklankę z gru­bym i cięż­kim dnem, po czym upił duży łyk, opłu­ku­jąc przy tym osten­ta­cyj­nie gar­dło. Po­my­ślał, że dziew­czy­nie taka de­zyn­fek­cja już się nie przyda.

Odło­żył szklankę, po­zo­sta­wia­jąc na niej wy­raź­nie wi­doczny, krwi­sty od­cisk swo­jego palca, jed­nak nie przej­mo­wał się tym. Wie­dział, że po wszyst­kim ten po­kój bę­dzie czy­sty jak nie­uży­wany skal­pel chi­rur­giczny. Roz­ko­szu­jąc się jesz­cze sma­kiem whi­sky, pa­trzył na ko­bietę z obrzy­dze­niem, ale rów­nież z po­czu­ciem, że speł­nia swoją mi­sję.

Jej na­gie po­śladki nie ro­biły na nim wra­że­nia. Mógł mieć młod­szą, pięk­niej­szą. Ona była tylko try­bi­kiem w jego nik­czem­nym pla­nie. Te­raz to ona stała się jego na­rzę­dziem tor­tur dla in­nych, była jego pę­tlą za­ci­ska­jącą się na szy­jach tych, któ­rzy no­sili w so­bie grzech i ak­cep­to­wali po­wszechne i ota­cza­jące ich zło. Chciał pa­trzeć im pro­sto w oczy, kiedy bę­dzie wy­mie­rzał im karę. Karę, na którą za­słu­żyli sami, po­dej­mu­jąc swoje de­cy­zje.

Prze­su­nął ko­bietę na brzeg stołu, aby mieć moż­li­wość ob­ró­ce­nia jej na bok. Te­raz za­jął się jej skórą w oko­li­cach oczu, nosa i wy­dat­nych ust. Jedną ręką od­chy­la­jąc uwol­nioną już od ko­ści czaszki skórę, na­cią­gnął ją na przód twa­rzy i skal­pe­lem de­li­kat­nie wszedł w za­głę­bie­nie przy oczo­dole. Zro­bił to tak pre­cy­zyj­nie, że gałka oczna zo­stała nie­na­ru­szona.

Na­gle za­czął dzwo­nić te­le­fon. Gło­śne Hi­gh­way to Hell ze­społu AC/DC nio­sło się po po­koju. Zdjął rę­ka­wiczki, pod­cią­gnął kom­bi­ne­zon i dło­nią się­gnął do kie­szeni swo­ich spodni.

– Cześć, Woj­tek! Spo­tka­nie ak­tu­alne? – Roz­legł się głos mło­dego czło­wieka.

– Tak, oczy­wi­ście – od­po­wie­dział Kur­dela.

– Czyli dzi­siaj o osiem­na­stej trzy­dzie­ści, tam gdzie zwy­kle?

– Tak – od­parł. – Za­re­zer­wo­wa­łem sto­lik na moje na­zwi­sko. Nie spóź­nij się i miej tylko do­bre wia­do­mo­ści – po­wie­dział z na­dzieją w gło­sie.

– Po­sta­ram się, aby wszystko było do­pięte na ostatni gu­zik. Cześć!

Nie zdą­żył się już po­że­gnać. Łu­kasz, jego do­bry ko­lega, ma w zwy­czaju roz­łą­czać się bez ocze­ki­wa­nia na in­nych. Spra­wia wra­że­nie wiecz­nie za­bie­ga­nego. „Ale z tym do­pię­tym ostat­nim gu­zi­kiem tra­fił” – po­my­ślał, spraw­dza­jąc, czy ma za­pięty roz­po­rek.

Wie­dział, że nie zo­stało mu już dużo czasu, ale był też prze­ko­nany, że nie może się śpie­szyć. Każdy jego ruch, każdy jego krok musi być do­brze prze­my­ślany i wy­ko­nany z naj­więk­szą do­kład­no­ścią.

– Mu­sisz mi wy­ba­czyć, ślicz­notko, to, co te­raz zro­bię – rzekł, głasz­cząc jej zimne ra­mię.

To dla niego wiel­kie prze­ży­cie, po­nie­waż była jego dzie­wi­czą ofiarą. Ni­gdy tego nie ro­bił, ni­gdy ni­kogo nie za­bił. Przy­go­to­wy­wał się do tego przez wiele lat, aż w końcu nad­szedł ten mo­ment. „To ona mnie roz­dzie­wi­czyła” – po­my­ślał, ła­piąc obiema rę­koma skórę twa­rzy, która ocie­kała jesz­cze krwią z mocno uner­wio­nej głowy. De­li­kat­nie od­cią­gnął ją naj­pierw z czoła, oczu i nosa, na­stęp­nie bar­dzo uważ­nie zdjął ją z ust, a skoń­czył na pod­bródku.

– Mam, mam! – po­wie­dział z za­chwy­tem, dumą i speł­nie­niem. – Te­raz to ty bę­dziesz obiek­tem, na któ­rym sku­pią się oczy wielu lu­dzi. Te­raz to ty wy­wo­łasz strach, który ogar­nie ten świat. Bę­dziesz krzy­żem na ich bar­kach, któ­rego ostre kanty wbiją się w ich plecy.

Po­gła­skał jej skórę głowy, którą roz­cią­gnął so­bie na dłoni, po czym wło­żył ją do fo­lio­wego worka. Szczel­nie go za­mknął i wrzu­cił do ma­łej lo­dówki ba­ro­wej wbu­do­wa­nej w biurko, które znaj­do­wało się w po­koju. Na­stęp­nie na oskal­po­waną głowę szczel­nie na­wi­nął fo­lię stre­czową, aby po­wstrzy­mać wy­pływ krwi. Zro­bił to sta­ran­nie, za­kry­wa­jąc ją ka­wa­łek po ka­wałku. Nie chciał, aby po sprząt­nię­ciu po­koju zwłoki na­dal ocie­kały krwią. Za­pa­ko­wał je na­stęp­nie w duży, gruby, czarny wo­rek i uło­żył w rogu po­koju.

– Tam będą so­bie cze­kały na swój czas, w któ­rym się przy­da­dzą – po­wie­dział, wpa­tru­jąc się w nie przez chwilę.

Na­lał so­bie ko­lej­nego drinka, któ­rego wy­pił na raz. Wcią­gnął opary al­ko­holu do płuc, jakby miały oczy­ścić go z tego, co zro­bił. Wie­dział, że tak jed­nak się nie sta­nie. „To wszystko, co so­bie za­pla­no­wa­łem, jest nie­ludz­kie, ale tylko tak mogę osią­gnąć swój cel” – po­my­ślał, bio­rąc ko­lejny głę­boki wdech, za­ci­ska­jąc przy tym mocno pię­ści. Te­raz świat na­leży do niego i ni­komu go nie odda. To była jego de­cy­zja i jego przed­sta­wie­nie. Czuł się pa­nem świata, który wła­śnie roz­daje karty w po­ke­rze ży­cia.

Do­cho­dziła osiem­na­sta. Po­kój wy­glą­dał, jakby do­piero co zo­stał wy­re­mon­to­wany. Czy­ściutki, pach­nący cy­tru­so­wym pły­nem do mar­mu­ro­wej pod­łogi i wo­skiem do sta­rych, za­byt­ko­wych me­bli. Je­dyne, co zwra­cało uwagę w po­miesz­cze­niu, to czarny, duży wo­rek wy­gięty w pół­księ­życ, le­żący w ką­cie po­koju obok drzwi.

Przed wyj­ściem usta­wił jesz­cze tem­pe­ra­turę kli­ma­ty­za­cji na jak naj­niż­szą, aby wy­dłu­żyć świe­żość i tak zim­nych już zwłok dziew­czyny. Mu­siała jesz­cze na niego po­cze­kać, aż za­ła­twi sprawy i wróci po nią. Był pewny, że nie uciek­nie, ale nie bez po­wodu drzwi jego po­koju są po­dwójne, a ściany wy­głu­szone do tego stop­nia, że szcze­ka­nie du­żego psa obok by­łoby le­dwo sły­szalne. Prze­krę­cił dwa zamki w drzwiach, po czym wsiadł do swo­jego je­epa i ru­szył w mia­sto. W mię­dzy­cza­sie za­dzwo­nił jesz­cze do swo­jej żony. Nie lu­biła, kiedy się spóź­niał, nie uprze­dza­jąc jej o tym.

– Cześć! Słu­chaj, nie bę­dzie mnie dziś na ko­la­cji – po­in­for­mo­wał.

– Znowu? Wczo­raj wie­czo­rem przy­go­to­wa­łam dla cie­bie twoje ulu­bione spa­ghetti ze szpi­na­kiem – stwier­dziła.

– Nie­stety mam ważne spo­tka­nie i może mi zejść do późna. Zo­staw je­dze­nie w lo­dówce. Od­grzeję so­bie, jak wrócę. Pa!

Wiele razy wra­cał późną nocą. Przy­zwy­cza­iła się do tego, wie­działa, że dużo pra­co­wał, ale za to miała bez­pieczną przy­szłość fi­nan­sową. Poza tym bar­dzo go ko­chała i to nie tylko za pie­nią­dze. Był opie­kuń­czy, dbał o nią naj­le­piej, jak po­tra­fił. To on po­ka­zał jej pół świata, po­dró­żu­jąc za gra­nicę trzy lub cztery razy do roku. Przy­no­sił jej kwiaty, a wie­czo­rami był ra­so­wym ko­chan­kiem. Nie miała na co na­rze­kać. Silny, wy­spor­to­wany, a do tego szar­mancki, in­te­li­gentny i z za­sob­nym port­fe­lem.

Ale był rów­nież świet­nym ak­to­rem, więc pro­wa­dze­nie po­dwój­nego ży­cia nie spra­wiało mu trud­no­ści. Tego dla ro­dziny i tego dla wła­snej ze­msty i za­spo­ko­je­nia su­mie­nia.

Roz­dział 2

Był śro­dek czerwca, Boże Ciało. Miesz­kańcy nie­wiel­kiej mie­ściny po­ło­żo­nej wśród ma­zur­skich je­zior, kil­ku­na­sto­ty­sięcz­nego Grudna, wiodą spo­kojne ży­cie. To­czy się ono bez pędu i pa­nuje tu­taj względny ład. Jedni spa­ce­rują z ro­dzi­nami, inni gril­lują w ogród­kach, a jesz­cze inni wy­jeż­dżają nad je­zioro po­pły­wać. W mie­ście nie ma kor­ków i nad­mier­nego tłumu na uli­cach. Aby prze­być całe mia­steczko, nie po­trzeba sa­mo­chodu ani na­wet ro­weru. Śmiało w nie­całą go­dzinę można przejść je pie­szo.

Ka­sia – młoda, piękna i re­zo­lutna dziew­czyna – wra­cała wła­śnie od zna­jo­mych, któ­rzy zor­ga­ni­zo­wali spo­tka­nie przed­wa­ka­cyjne, aby ob­ga­dać, co będą ro­bić po za­koń­cze­niu roku aka­de­mic­kiego. Po­sia­dówka od­była się w sta­rej ka­mie­nicy przy ulicy Gdań­skiej, jed­nej z głów­nych ar­te­rii mia­sta. Ko­le­żanka Kasi, Ali­cja, za­wsze or­ga­ni­zo­wała ta­kie schadzki u sie­bie w miesz­ka­niu. Jej ro­dzi­com nie prze­szka­dzała gło­śna mu­zyka i al­ko­hol w tak mło­dym wieku, który lał się li­trami. Naj­czę­ściej i tak w tym cza­sie wy­cho­dzili do re­stau­ra­cji albo je­chali do ga­le­rii han­dlo­wej na za­kupy. Ka­sia ze swoją paczką uwa­żała, że do­bra im­preza w tym wieku musi być mocno za­kra­piana al­ko­ho­lem, a jak wleci trawka, to też bę­dzie za­je­bi­ście. Stu­dia dzienne są wy­ma­ga­jące i każ­demu na­leży się od ży­cia chwila re­laksu i wrzu­ce­nia na luz. Na­wet tacy stu­denci jak Ka­sia, za­oczni, też mu­szą kie­dyś zwol­nić. U niej każdy week­end był za­jęty jak nie pracą, to zjaz­dami na uczelni.

Spo­tka­nie, jak na stu­denc­kie kli­maty, skoń­czyło się o dość wcze­snej po­rze. Dziew­czyna wy­szła z ka­mie­nicy i wy­ru­szyła w stronę swo­jego miesz­ka­nia. Do przej­ścia miała pół mia­sta, ale w tak piękny wie­czór nie my­ślała na­wet o wy­ko­na­niu te­le­fonu, aby któ­reś z ro­dzi­ców po nią przy­je­chało lub żeby pod­wiózł ją ktoś ze zna­jo­mych. Lu­biła bez­tro­sko prze­cha­dzać się po uli­cach i te­raz też chciała się przejść. Było w tym coś ma­gicz­nego, coś, co ją krę­ciło, tym bar­dziej nocą. Na ulicy mo­gła być tylko ona i gwiazdy nad głową, które do­strze­gała na pięk­nym, bez­chmur­nym dziś nie­bie. Je­dyne, co mo­gło za­kłó­cać jej re­flek­syjny stan, to sa­mo­chody, któ­rymi o tej po­rze ro­bot­nicy wra­cali z dru­giej zmiany z po­bli­skich fa­bryk i na­sto­lat­ko­wie sie­dzący w sta­rych be­em­kach z pusz­czoną mu­zyką, któ­rej bas czuć było, sto­jąc na­wet kilka me­trów od nich.

Po wyj­ściu i po­że­gna­niu się ze zna­jo­mymi, Ka­sia ru­szyła naj­star­szą ulicą mia­sta – Gdań­ską. Żółty ko­lor świa­tła la­tarni nada­wał te­raz tym sta­rym ka­mie­ni­com uroku. Nie­które były pięk­nie od­re­stau­ro­wane, inne na­to­miast za­nie­dbane, z od­pa­da­ją­cym tyn­kiem. A szkoda, bo taka za­bu­dowa wraz ze zdo­bie­niami ele­wa­cji zda­rza się na­prawdę rzadko. Ci­cha, spo­kojna dziel­nica. Stare ka­mie­nice po­prze­pla­tane były pry­wat­nymi skle­pi­kami, w któ­rych sprze­da­wano wy­roby miej­sco­wych firm. Ży­cie jakby za­trzy­mało się tu dwa­dzie­ścia lat temu. Po dro­dze Ka­sia mi­nęła oł­ta­rzyk z Bo­żego Ciała, któ­rego jesz­cze nie zdą­żono zde­mon­to­wać. Na­pa­to­czyła się też na noc­nego zbie­ra­cza pu­stych pu­szek i bu­te­lek po pi­wie. Za­wsze za­sta­na­wiała się, ile można ich dzien­nie ze­brać i jak z tego żyć.

– Może kop­snie pa­nienka gro­sza dla bie­daka? – za­py­tał.

Ka­sia zmie­rzyła go wzro­kiem od stóp do głów, po czym przy­śpie­szyła. Nie zno­siła ta­kich sy­tu­acji, tym bar­dziej o tak póź­nej po­rze. Po pro­stu się bała. Po­my­ślała, że naj­kró­cej bę­dzie przejść przez stary przy­sta­nek au­to­bu­sowy, który nie­dawno zo­stał zre­wi­ta­li­zo­wany. Te­raz na środku placu stał ogromny ze­gar sło­neczny, zwany fa­chowo gno­mo­nem, a wo­kół niego wy­bu­do­wano rondo. Gno­mon to ko­lumna o pod­sta­wie kwa­dratu z ostro za­koń­czo­nym czub­kiem, ale miesz­kańcy, czę­sto nie ma­jąc po­ję­cia, co to jest, na­zy­wali go żar­to­bli­wie ra­kietą. Cały te­ren oto­czony był pięk­nymi la­tar­niami w sta­rym an­giel­skim stylu z okresu wik­to­riań­skiego, które jesz­cze nie świe­ciły ze względu na nie­skoń­czone prace re­mon­towe.

„Może ja­kaś fotka na In­sta” – po­my­ślała Ka­sia i za­częła szu­kać miej­sca, które bę­dzie od­po­wied­nie do sweet foci. Uwiel­biała po­ka­zy­wać to, co ak­tu­al­nie robi i udo­wad­niać in­nym, że na tym świe­cie wszystko jest moż­liwe. Całe swoje ży­cie wy­sta­wiała w me­diach spo­łecz­no­ścio­wych. Ale kto z mło­dych te­raz tak nie robi? Te­raz nie trzeba się mło­dzieży wy­py­ty­wać o wszystko. Wy­star­czy wejść na ich pro­fil na Fa­ce­bo­oku lub In­sta­gra­mie i mamy ogrom in­for­ma­cji o nich po­dany na tacy. Od daty i miej­sca uro­dze­nia, po ulu­biony ze­spół mu­zyczny. Są oczy­wi­ście wy­jątki, które jesz­cze pró­bują żyć nor­mal­nie w tej wy­mo­de­lo­wa­nej rze­czy­wi­sto­ści, ale to już tylko jed­nostki. Spę­dza­nie czasu wol­nego na trze­pa­kach, za­bawy w bło­cie i osie­dlowe roz­grywki w piłkę ode­szły w za­po­mnie­nie.

Kiedy Ka­sia wcho­dziła na plac Zam­kowy – dawny przy­sta­nek – jej ręka z te­le­fo­nem ru­szała się, jakby dy­ry­go­wała wielką or­kie­strą. „Jak za­wsze zdję­cie musi być ide­alne, a to nie­ła­twa sztuka” – stwier­dziła w my­ślach. Za każ­dym ra­zem, kiedy ro­biła sa­mo­jebkę, mi­jało co naj­mniej pięt­na­ście mi­nut. Tu­taj ko­smyk wło­sów wy­staje, a tu­taj nie tak ma oświe­tloną cerę. To było za­wsze wy­ma­ga­jące i ćwi­czące cier­pli­wość wy­zwa­nie. Te­raz mu­siała jesz­cze zna­leźć od­po­wiedni filtr, który nada zdję­ciu ory­gi­nal­no­ści.

Plac był nie­oświe­tlony, bo nie do­pro­wa­dzono jesz­cze prądu do la­tarni, które stały do­okoła niego. Je­dyne świa­tła, ja­kie pa­dały na to miej­sce, to blask księ­życa i po­świata te­le­wi­zo­rów z okien po­bli­skich bu­dyn­ków. Ka­sia sta­nęła po­środku i ro­biła zdję­cia. Krę­ciła się wo­kół sie­bie, szu­ka­jąc w ciem­no­ści pa­su­ją­cego ka­dru.

Po­czuła na­gle dość in­ten­sywny fe­tor. Po­my­ślała, że może to ka­na­li­za­cja albo ktoś gdzieś spusz­cza nie­le­gal­nie nie­czy­sto­ści. „Lu­dzie są różni” – skwi­to­wała. Kiedy tak krą­żyła, ro­biąc so­bie zdję­cia, za­pach sta­wał się co­raz in­ten­syw­niej­szy. Za­pa­liła la­tarkę w te­le­fo­nie. Ja­kiś dziwny kształt opie­rał się o ze­gar sło­neczny tkwiący na sa­mym środku placu. Uznała na­tych­miast, że to może cień albo złu­dze­nie, jed­nak mimo wszystko po­de­szła bli­żej. To, co zo­ba­czyła, na pewno utkwi w jej pa­mięci na długo, a może już na za­wsze wryje się w jej pa­mięć jak bli­zna na ciele.

Pa­trzyła na nią si­no­czer­wono-biała głowa z bia­łymi, wiel­kimi oczami, a jej za­sty­gnięta krew zdo­biła nie­winne ciało.

Ka­sia krzy­czała. Nie mo­gła opa­no­wać ciała, które całe się trzę­sło. Nogi same się ugięły, jakby pod­cięto w nich ścię­gna. Jesz­cze przed chwilą się śmiała, cie­szyła ży­ciem, wy­bie­gała w przy­szłość. A te­raz? Te­raz ten straszny ob­ra­zek, który uj­rzała. Czy ten fakt mógł zruj­no­wać jej plany?

W po­bli­skich oknach zro­biło się gę­sto od ga­piów, któ­rych za­alar­mo­wał prze­szy­wa­jący krzyk dziew­czyny. Parę osób pod­bie­gło do niej, by ją uspo­koić. Ktoś za­dzwo­nił na po­li­cję. Jedni wy­mio­to­wali na wi­dok zwłok, a inni nie mo­gli ode­rwać od nich wzroku, za­sta­na­wia­jąc się, ja­kim trzeba być skur­wy­sy­nem, żeby ro­bić ta­kie rze­czy.

Ta­kich ob­ra­zów nie wi­dzi się czę­sto, a może na­wet nie wi­dzi się ich wcale. Kru­chość ludz­kiego ciała przed­sta­wiona była w peł­nej kra­sie. „Czemu ona? Czemu w ten spo­sób?” – za­sta­na­wiali się lu­dzie, sku­pia­jąc się w grupki i dys­ku­tu­jąc ze sobą. Na­raz zja­wiło się tak wiele osób, jak na nie­jed­nych do­żyn­kach w oko­licz­nych wsiach.

Ciało ko­biety było przy­wią­zane do gno­mona. Klę­czała, opie­ra­jąc się o niego ple­cami. Jej ręce od­cią­gnięte były do tyłu i zwią­zane sznur­kiem, jaki można ku­pić w każ­dym mar­ke­cie bu­dow­la­nym. Jej usta, a ra­czej żu­chwa, bo skóry na ustach nie miała, była otwarta w nie­mym krzyku. Jesz­cze chwilę temu plac wy­da­wał się mar­twy tak jak ona. Ale te­raz wy­peł­nił się po brzegi ga­piami i żywą roz­mową o tej zbrodni, która we­dług nich nie miała prawa wy­da­rzyć się w tak spo­koj­nym miej­scu. W końcu mia­sto ożyło. W tym mo­men­cie prze­stało być już tym ma­łym mia­stecz­kiem pra­cow­ni­czym, w któ­rym dzień le­ciał za dniem.

– Jak można zro­bić ta­kie rze­czy? To mu­siał być ja­kiś psy­cho­pata! – mó­wiła jedna ko­bieta do in­nej.

– To ja­kiś po­pie­przony świr. Miejmy na­dzieję, że szybko go znajdą. Tylko szkoda dziew­czyny. Taka młoda.

– Te­raz nikt nie bę­dzie wy­cho­dził po zmroku. Strach! – Pa­ni­ko­wała młoda ko­bieta z małą có­reczką na rę­kach.

– Chyba dość młoda, pa­trząc po ubra­niu. Cie­kawe, kto to? – rze­kła inna, po czym po­de­szła bli­żej w na­dziei, że usły­szy coś wię­cej od in­nych, któ­rzy byli tu­taj wcze­śniej.

Ofiara miała na so­bie sze­ro­kie dżinsy, bluzkę w stylu vin­tage, bluzę i ko­lo­rowe adi­dasy. Ubrana była jak więk­szość dziew­czyn w jej wieku. Krew roz­lała się po ca­łym jej ciele i ubra­niach. Fo­lia, którą tak pie­czo­ło­wi­cie była owi­nięta jej głowa, prze­pu­ściła smugi krwi, która po­kryła jej piersi i tu­łów. Oczy pa­trzyły przed sie­bie, jakby ko­bieta pro­siła, aby ją uwol­nić. Sznu­rek za­ci­śnięty na jej dło­niach bez­na­mięt­nie wbił się w de­li­katne ciało. To, co te­raz wszy­scy po­dzi­wiali, było pa­skudne.

Ka­sia, która zna­la­zła ciało, była drobną, młodą i bez­tro­ską dziew­czyną, ale już miała swoje ta­jem­nice. Jak zresztą więk­szość miesz­kań­ców ma­łych miast i mia­ste­czek. Nie była już dziec­kiem, jed­nak jak na swój wiek była bar­dzo na­iwna. Parę ty­go­dni temu dała się uwieść chło­pa­kowi, który to wy­ko­rzy­stał. Fak­tem było, że sama tego chciała; pra­gnęła po­znać coś no­wego. Coś, czego ni­gdy wcze­śniej nie ro­biła. Oboje byli de­li­kat­nie wsta­wieni, bo spo­tkała go na im­pre­zie u ko­le­żanki, ale był bar­dzo de­li­katny. Pie­ścił ją, tu­lił i sy­pał kom­ple­men­tami jak mało który w tych cza­sach.

Dziew­czy­nom wcho­dzą­cym w do­ro­słe ży­cie bar­dzo im­po­nują starsi męż­czyźni, któ­rzy do­dat­kowo po­tra­fią za­dbać o ko­bietę. On taki był. Po­ja­wił się jed­nak pro­blem, bo Ka­sia kilka dni temu po­winna mie­siącz­ko­wać. Ku­piła test cią­żowy, który wy­szedł po­zy­tywny. Za­ła­mała się, ale nie pod­da­wała. Chciała to dziecko uro­dzić. Za­sta­na­wiała się tylko, co po­wie­dzą jej ro­dzice, kiedy się o tym do­wie­dzą. Ale to było te­raz nie­ważne. Te­raz li­czyła się tylko ona i jej dziecko.

Ka­sia po tym strasz­nym od­kry­ciu zwłok była w szoku. Ra­tow­nicy z ka­retki przy zna­le­zio­nej ofie­rze nie mieli dużo pracy, sku­pili się więc na niej. Po­dali jej do­żyl­nie środki uspo­ka­ja­jące, ale nie tak silne, jak by chciała. Ukry­wała silny ból, bo mu­siała być w pełni świa­doma. Pierw­sze py­ta­nia za­dane przez po­li­cję na miej­scu zda­rze­nia są bar­dzo ważne. Ad­re­na­lina, która ude­rza do serca i głowy, spra­wia, że czło­wiek jest w sta­nie za­pa­mię­tać różne szcze­góły z tego, czego był świad­kiem.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki