Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Jaka jest naprawdę Krystyna Pawłowicz? Jakie skrywa sekrety? Kto ma rację? Ci, którzy posądzają ją o cyniczne rozgrywki polityczne, czy ci, którzy twierdzą, że jej niekontrolowane zachowanie to efekt cyklofrenii ?
Co z tych podejrzeń jest prawdą?
Autorka stara się zgłębić tajemnice byłej posłanki, obecnie sędzi Trybunału Konstytucyjnego.
O tym jest ta książka.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 321
Prolog
– Jezuuu! Chyba nie chce pani pisać książki o Krystynie Pawłowicz? To tak, jakby wziąć do ręki granat. W końcu wybuchnie! Nie wiadomo tylko kiedy. Bo zawleczkę trzyma ona, a jest nieprzewidywalna.
W oczach moich rozmówców widziałam zdumienie, a nawet coś w rodzaju szoku. Tak reagowały przeważnie kobiety, znające ją od dekad – nie mniej od niej wykształcone (niektóre nawet bardziej), z niemniejszymi osiągnięciami (często większymi), z porównywalnym wpływem na polską politykę (kto wie, czy nie większym).
– Z tym wpływem Krystyny Pawłowicz to bez przesady. – Jeden z posłów, swego czasu związany z PiS-em, robi znaczący grymas. – Nie przeceniałbym jej. Ona nie odgrywa roli, która byłaby nie do zastąpienia – przekonuje z emfazą. – Jakby nie było jej w trybunałach czy Sejmie, to byłby ktoś inny.
Inni posłowie też chętnie wypowiadają się o bohaterce mojej książki, ale żeby pod nazwiskiem? Aż tak, to nie. Więc chyba trzymam ten granat w ręku. Mam ochotę go rozbroić. A czy wybuchnie? Zobaczymy.
Powodów do napisania tej biografii jest nadto. Krystyna Pawłowicz była panią poseł pod wieloma względami nietypową, podobnie jak teraz jest nietypową sędzią Trybunału Konstytucyjnego. Niezamężna, bezdzietna, osobowość ma wyraźną i głośną. Jej indywidualizm to pełna tajemnica. Nosi w sobie skomplikowane historie i pilnie strzeże własnych sekretów. O jej prywatnym życiu nic naprawdę nie wiemy. To prowokuje kłopotliwe pytania. Jest zagadką i budzi ciekawość. Ma w sobie coś, co fascynuje, co człowiek chciałby zrozumieć, a czego często rozumem objąć nie sposób.
Krąży o niej wiele legend. Są wśród nich historie zupełnie wyssane z palca, są opinie przerysowane, ale są też zdarzenia prawdziwie dramatyczne. I wcale nie chodzi tu o ostentacyjne gesty, okrzyki i wyzwiska, z czego, obiektywnie, jest najbardziej znana.
Dla jednych – odważna, niezłomna i niepokalana: wybitna prawniczka, niestrudzona felietonistka Radia Maryja, wierna Ojczyźnie. Dla drugich – skomplikowana osobowość, fanatyczna i nieobliczalna, jak wulkan, który – jeśli się budzi – to, jak powiadał Pawlak w filmie Nie ma mocnych, lepiej uciekać do domu.
To ostatnie porównanie nie jest przypadkowe. Krystyna Pawłowicz urodziła się bowiem w Krainie Wygasłych Wulkanów!
O Krystynie Pawłowicz rozmawiam z politykami, obecnymi i byłymi, z różnych miejsc sejmowych ław. Z jej dawnymi kolegami i koleżankami z Uniwersytetu Warszawskiego. Z tymi, którzy twierdzą, że znali ją nieźle, jak i z tymi, którzy osobiście spotkali się z nią tylko kilka razy bądź raz, za to były to pamiętne spotkania. Z tymi, z którymi miała spięcia i procesy, jak i z tymi, których zaskoczyła, ujmując ich swoim miłym obejściem.
– Ona nie zawsze zdaje sobie sprawę z tego, że czasem wyrządza ludziom krzywdę. Nazwałabym to syndromem Pana Boga. Czyli: „Wiem, co jest moralne, a co nie, co jest dobre, a co złe. Wiem to nie tylko dla siebie, ale i dla innych”. Nie dopuszcza myśli, że może nie mieć racji. W swoich poglądach jest ekspansywna i narzuca je za wszelką cenę innym – mówi jedna z jej dawnych znajomych z czasów pracy na Uniwersytecie Warszawskim. I jak wcześniej dwaj byli posłowie – również nie pod nazwiskiem.
Ale. Pod nazwiskiem czy nie, nawet polityczni wrogowie nie odbierają jej rzetelnej wiedzy prawniczej czy kompetencji nauczyciela akademickiego. Podkreślają, jak mało zwraca się uwagę na to, że Krystyna Pawłowicz bywa czuła i bezinteresowna, że nie jest karierowiczką i nigdy w życiu nie chodziło jej o pieniądze. Niewielu również docenia w niej – od razu przecież rzucający się w oczy – autentyzm. Do bólu. A także to, że lubi siebie. I nierzadko mówi o tym publicznie. To też jest w niej fascynujące.
Na YouTubie rekordy popularności bije nagranie, na którym podczas wystąpienia w Sejmie (marzec 2012) zwraca się do posła Cezarego Tomczyka:
– Drogie dziecko, drogie dziecko, drogie dziecko…
Jej słowa wzbudzają na sali sejmowej poruszenie, gdzieniegdzie słychać skąpe oklaski. Poseł Cezary Tomczyk z naburmuszoną lekko miną odparowuje: „Nie jestem pani dzieckiem”. Ktoś woła: „Brawo”.
– Kończę sześćdziesiąt lat, ale za dwa i pół tygodnia – mówi dalej Krystyna Pawłowicz, powodując tym wesołość sali. – Ale wyglądam… jak? Jak ja wyglądam, chłopie? Przyjrzyj się! Przyjrzyj się. A ty, chłopcze, błąkasz się, mówisz i wyglądasz, jak… dziadek. Własny dziadek!
No, właśnie. W rzeczywistości lubi powtarzać: „jestem bardzo ładna, bardzo miła dla miłych, życzliwa, łagodna i uśmiechnięta”.
Ale dla kogo życzliwa, to życzliwa. Bo nie dla wszystkich. Są kobiety, które podpadły jej szczególnie. Jedną z nich jest Brigitte Macron. Dlaczego?
Kiedy w jednym z paryskich magazynów na okładce pojawiły się zdjęcia żony francuskiego prezydenta w bikini, na plaży na Seszelach, Krystyna Pawłowicz zareagowała błyskawicznie na Twitterze, w stylu, który w tym przypadku można by zatytułować „Mam lepsze ciało i się tym nie chwalę”. To nie była zresztą pierwsza zaczepka. Na temat urody żony prezydenta Macrona wypowiedziała się już wcześniej. „Ona muzeum, a ja ciągle liceum”1, komentowała, zamieszczając – jak to nazwały media – kontrowersyjną galerię.
Galeria z jednej strony przedstawiała pierwszą damę Francji w bikini, z drugiej zaś – samą Pawłowicz, ubraną, ma się rozumieć, i z uwagą, a jakże: „Wprawdzie jestem starsza o dwa lata, ale jednak liceum”.
Co prawda internauci od razu wytknęli, że po pierwsze, jest starsza tylko o rok, a nie o dwa, a po drugie, zdjęcie pomarszczonej kobiety w bikini, jakie zamieściła, nie przedstawia Brigitte Macron. Dla Krystyny Pawłowicz nie miało to znaczenia i zdjęcia nie usunęła.
Wcześniej, ironicznie i kąśliwie, komentowała fotki prezydenta Francji, przyłapanego przez paparazzich, jak całuje swoją starszą o dwadzieścia cztery lata żonę. Pawłowicz napisała wtedy: „A podobno eksponatów w muzeum nie wolno dotykać”.
Upubliczniła też swoje zdjęcie z przedszkola, aby „zmasakrować” Krystynę Jandę, ujawniając przy okazji, że w dzieciństwie obie znalazły się w jednej grupie starszaków. Pod zdjęciem zamieściła odpowiedni komentarz, żeby nie było wątpliwości, kto jest tą najukochańszą, jak zwykle uroczą i uśmiechniętą Krysiunią.
Dlaczego mówi to, co mówi, i publikuje w social mediach to, co publikuje?
– Czy to świadoma polityczna manipulacja, czy uprawianie politycznej cyklofrenii? – zastanawiają się różni obserwatorzy sceny politycznej.
A kolega z PiS-u na to, bardziej przyziemnie:
– Ona dobrze wie, że jak coś chlapnie, to media grzeją tym kilka dni, co dla nas nie zawsze jest wygodne. Ale czasem jest. Krystyna zresztą chodzi przeważnie solo, głównie z myślą o sobie. Lubi, jak o niej mówią. Dobrze czy źle, ale po nazwisku… Zna to pani?
Co jest prawdą w tych ocenach? Nie wiem.
Dlatego biorę ten granat do ręki – z nadzieją, że może uda mi się go rozbroić z pomocą samej zainteresowanej. Na razie nieustająco odmawia, ale nie ustaję w wysiłkach. Szperam w archiwach i wspomnieniach ludzi, mając nadzieję, że się w końcu złamie. W końcu to książka o niej!
Jaka naprawdę jest Krystyna Pawłowicz?
Rozdział I
Urodzeni w śmigus-dyngus
Zawsze się bardzo dobrze uczyłam i ciągle miałam coś do roboty.
Na Dolnym Śląsku, w Krainie Wygasłych Wulkanów, nad rzeką Kaczawą leży niewielkie miasteczko Wojcieszów. Trzy kościoły, pięć pałaców, jeden zespół dworski, dwie nieczynne stacje kolejowe. Ruiny zamku, ruiny XVII-wiecznej murowanej szubienicy. Typowa poniemiecka osada, którą zasiedlają repatrianci.
Dziś miasteczko liczy niecałe 4 tysiące mieszkańców. Charakteryzuje się raczej niską frekwencją wyborczą.
Z Wojcieszowa pochodzą dwie znane postacie: budząca kontrowersje była pani poseł PiS, obecnie sędzia Trybunału Konstytucyjnego, Krystyna Pawłowicz i młodszy od niej o dziewięć lat, nie mniej kontrowersyjny artysta muzyczny Maciej Maleńczuk.
– Kto wie, czy jak miałem pięć lat, to się w niej nie podkochiwałem – powie w jednym z wywiadów kpiarz Maleńczuk.
Jest 14 kwietnia 1952 roku. Katolicki świat obchodzi Poniedziałek Wielkanocny.
Zarówno cała data urodzin Krystyny, jak i sam rok to numerologiczne „ósemki”. „Większość Ósemek – czytam na portalu astroweb.pl, najbardziej poważanym przez wyznawców numerologii – dąży do swoich celów wytrwale i nigdy się nie poddaje. Nic nie jest w stanie zatrzymać Ósemki, a porażki są jej niestraszne. Raczej będą motywować do dalszego działania niż zniechęcać. Ósemka jest tytanem działania – zawsze wytrwała i skoncentrowana na realizacji swoich planów. Niestety, największe zalety numerologicznej Ósemki mogą z czasem przekształcić się w poważne wady. Od pracowitości jest bowiem niedaleko do pracoholizmu. Zaangażowanie może łatwo zostać zastąpione przez nadgorliwość. Z kolei cecha taka jak zdecydowanie może stać się zwyczajnym uporem. Jeśli więc Ósemka nie będzie uważać, może popaść w negatywne skrajności. Na szczęście jest z natury dość praktyczna, więc istnieje szansa, że nigdy nie popełni tego błędu”.
Krysia jeszcze tego nie wie, bo dopiero co się urodziła, ale czas pokaże, że ten opis będzie proroczy – dla niej i dla świata.
W Austrii 14 kwietnia 1952 roku dzieciaki kręcą się po ogrodach czy parkach z nadzieją, że nie wszystkie koszyczki ze słodyczami zostały odnalezione w Wielką Niedzielę. W austriackiej gminie Stumm rodzi się przyszły katolicki biskup Hansjörg Hofer. W 2017 roku papież Franciszek mianuje go biskupem pomocniczym archidiecezji salzburskiej. Po drugiej stronie globu – w Brazylii – tego dnia dzieciaki zajadają się pacoca, czyli łakociami przygotowanymi z pokruszonych orzeszków ziemnych i cukru. W brazylijskim mieście Massaranduba rodzi się przyszły katolicki biskup Dirceu Vegini. W 2010 roku papież Benedykt XVI mianuje go biskupem diecezji Foz do Iguaçu.
W Niemczech Ostermontag, czyli Poniedziałek Wielkanocny, to dzień odpoczynku i odwiedzania rodzin. W niemieckim Viersen rodzi się Udo Voigt, przyszły polityk, przewodniczący neonazistowskiej Narodowodemokratycznej Partii Niemiec. W 2014 roku zostanie posłem Parlamentu Europejskiego. Da się poznać z nacjonalistycznych i ksenofobicznych wypowiedzi; w szczególności tych, które relatywizują hitlerowskie zbrodnie na Żydach.
W Polsce staropolski obyczaj pozwala mężczyznom w ten dzień bezkarnie tłuc rózgą swoje kobiety – żony lub narzeczone, w ostateczności siostry. A potem jeszcze lać je wodą.
W Wojcieszowie, jak we wszystkich innych polskich miejscowościach, śmigus-dyngus trwa od rana. W tej wiosennej atmosferze pisków, krzyków, radosnej szamotaniny i śmiechu na świat przychodzi przyszła sędzia Trybunału Konstytucyjnego Krystyna Pawłowicz.
Mamy więc wiosnę 1952 roku.
W Wielkiej Brytanii od dwóch miesięcy panuje Elżbieta II.
W Warszawie za dwa tygodnie rozpocznie się budowa Pałacu Kultury i Nauki.
W ogóle rok 1952 jest dla Polski – kraju wstającego z ruin – znaczący pod wieloma względami.
Po pierwsze, uchwalona zostaje stalinowska konstytucja.
Po drugie, państwo polskie przyjmuje nową nazwę – Polska Rzeczpospolita Ludowa.
Po trzecie, zniesiony zostaje urząd prezydenta (zastąpi go Rada Państwa).
A po czwarte, Warszawa oficjalnie staje się stolicą PRL.
Imię Krystyna przyszła sędzia Trybunału Konstytucyjnego dostaje po swojej mamie, Krystynie Annie z domu Gawrońskiej.
O mamie nie powie inaczej niż „mamusia”, „mamunia”. I najczęściej doda: „Była osobą wyjątkowej dobroci”. Uważa, że dobre wzorce ze strony mamy brały się stąd, iż „moja mamusia pochodziła z wielodzietnej rodziny; było ich jedenaścioro, bardzo zżyci ze sobą”.
W sumie niewiele informacji.
Może jeszcze to, że Krystyna Anna Gawrońska wywodzi się z Łowicza. W młodości była harcerką. By dostać się do liceum w Łowiczu, napisze pracę Mój bohater Piłsudski, bardzo chwaloną przez nauczycielki.
Marcin Wójcik z „Gazety Wyborczej” poda, że Gawrońscy przed wojną zarzynali krowy i świnie i robili najlepsze w Łowiczu kiełbasy. Mieli być przekonani o swojej wyższości i wierzyć, że płynie w nich błękitna krew.
Przyszła posłanka PiS lubi podkreślać, że dziedziczy dobre geny również ze strony ojca. Mówi na przykład: „Mój tatuś do śmierci chodził wyprostowany”.
Krystyna nie powie o nim inaczej niż „tatuś”.
Tatuś Leon to niewysoki blondyn z kręconymi włosami i wąsem, trzyma się prosto. Po nim ma tę postawę: chodzi wyciągnięta jak struna.
Ojciec jest sporo starszy od matki. Gawrońska jest jego drugą żoną. Ci z moich rozmówców, którzy byli w domu Pawłowiczów, opowiadają, że Leon traktował żonę z czułością, trochę jak dziewczynkę. Z czułością też traktuje mamę Krystyna, która będzie się nią opiekować do końca jej życia.
Urodził się 8 grudnia 1911 roku w Dyneburgu, głównym ośrodku Polaków na Łotwie, jako najstarszy z pięciorga dzieci technika budowlanego Juliana i Heleny z domu Lipińskiej.
Julian, czyli dziadek Krystyny, pracuje na kolei. Dzieci trzyma krótko, dba o ich patriotyczne wychowanie i pielęgnowanie języka polskiego.
Leon kończy polskie gimnazjum, rozpoczyna studia prawnicze w Rydze. Jest harcerzem i działaczem Związku Polaków na Łotwie.
Wybucha II wojna światowa. Młody Pawłowicz wraz z grupą polskich harcerzy z Dyneburga przebywa akurat w Warszawie. Staje do obrony stolicy. W połowie września wraca na Łotwę, gdzie czynnie uczestniczy w tworzeniu wojskowej konspiracji. W styczniu 1941 roku był już w dywersyjnej organizacji „Wachlarz”. Działa w wielu miejscach – na Litwie, Łotwie i w Estonii; wspina się po kolejnych szczeblach wojskowego wywiadu. Kieruje tajną ekspozyturą na terenie Związku Radzieckiego. Awansuje na szefa wywiadu strategicznego okręgu „Inflanty”.
6 sierpnia 1942 roku wpada w ręce gestapo.
Trafi do obozu koncentracyjnego Stutthof.
Tyle mówi Wikipedia.
Głód. Krzyki. Bicie.
Strach.
Nieludzki terror, psychiczny i fizyczny.
Choroby. Ból.
Na porannym apelu w Stutthof Lagerkommandant powtarza niczym mantrę: „Jedyna droga do wolności znajduje się w krematorium”.
Mogło być tak: na początku 1943 roku Leon Pawłowicz ponad głową komendanta spogląda w niebo. Widzi: gęsty, kłębiący się dym z trzech kominów obozowego krematorium. Czuje: odór palonej skóry i własny lęk. Myśli: żadnej nadziei i gdzie jest Bóg? Zastanawia się: jak długo to potrwa?
Mijają dwa lata.
W drugiej połowie stycznia 1945 roku w Stutthof poruszenie. Esesmani przygotowują ewakuację. Więźniowie formują kolumny. Ponaglani biciem, kopaniem, w silnej asyście strażników z psami idą w nieznane.
Ta ewakuacyjna, wycieńczająca wędrówka potrwa ponad dwa miesiące. Zostanie nazwana marszem śmierci.
Odgłosy zbliżającego się frontu nie zmienią postępowania esesmanów. Mordują każdego, kto odstaje od kolumny. Martwe ciała więźniów obozu znaczą całą drogę przejścia.
Leonowi Pawłowiczowi w marcu 1945 roku uda się zbiec z kolumny transportowej. To będzie gdzieś w okolicach Redy i Wejherowa. Niemal natychmiast zatrzyma go NKWD. Lecz znów ucieknie.
Z wojenną traumą będzie się zmagać do końca życia. W obozie koncentracyjnym straci wiarę w Boga. Nie on jeden.
Jak było w Stutthofie, wiem od Czesława Lewandowskiego. To dziś jeden z nielicznych żyjących, którzy przetrwali piekło tej fabryki śmierci. Opowiada mi o obozowej potworności. O pozbawianiu więźniów człowieczeństwa. O terrorze. O strasznych przeżyciach i niewyobrażalnej wprost gehennie.
– Duża część więźniów w obozie popadła w zupełną apatię. Godzili się z przerażającą rzeczywistością i uważali, że jedynym ratunkiem jest modlitwa. W gwarze obozowej nazywano ich muzułmanami. Wierzyli już tylko w opatrzność Bożą. Rezygnowali z walki o przeżycie. To byli straceńcy. Ratunek w modlitwie był najgorszym wyborem, by przeżyć – wspomina Czesław Lewandowski.
Daleki jest od akceptacji takiego życia, w którym zdać się trzeba na instynkt i wiarę w przetrwanie.
Jego marsz kończy się pod Lęborkiem – tam rosyjskie czołgi wyzwolą więźniów. Wkrótce połowa z nich umrze z wycieńczenia.
Leon Pawłowicz wywinie się śmierci.
Po wojnie na Łotwę już nie wróci. W Dyneburgu pozostanie jego pierwsza żona Jadwiga z domu Dowgiłowicz i trójka dzieci: Leon, Jadwiga i Zbigniew.
– Historia powtórnego małżeństwa Leona Pawłowicza w Polsce to nie jest taka znów rzadka sytuacja. Mężczyźni po wojennej zawierusze nie zawsze chcieli wracać do kraju, w którym żyli wcześniej, właśnie z powodu czekających ich tam prześladowań. Zakładają więc nowe rodziny – komentuje koleżanka Krystyny Pawłowicz z PiS-u.
Czy to wytłumaczenie wystarcza? Zbigniewowi Nowakowi, byłemu posłowi Samoobrony, najwyraźniej nie.
Kilka lat temu w internecie pojawiły się „sensacyjne” informacje na temat prawdziwej historii ojca Krystyny Pawłowicz.
Zamieścił je Zbigniew Nowak, były poseł, który dostał się do parlamentu z list Samoobrony, by pod koniec kadencji zostać posłem niezrzeszonym.
Nowak przyczynił się do ujawnienia tzw. sprawy „króla żelatyny”, afery starachowickiej i afery hazardowej. Jako pierwszy już w roku 2005 – w ramach protestu głodowego – zgłaszał nieprawidłowości przy przejmowaniu przez Fundację Prasową „Solidarność” nieruchomości po „Expressie Wieczornym”. W 2019 roku jako pierwszy ujawnił współpracę z SB Kazimierza Kujdy, blisko związanego z prezesem PiS Jarosławem Kaczyńskim, a kilka miesięcy później – fakt przynależności Krystyny Pawłowicz do Socjalistycznego Związku Studentów Polskich. W mediach społecznościowych napisze, że Krystyna Pawłowicz była cudownym dzieckiem PRL-u. Uzyskał też podobno z IPN-u kopie akt paszportowych sędzi Trybunału Konstytucyjnego.
– Wynika z nich, że ubiegając się w czasie studiów o paszport na wyjazdy do Belgii, Holandii, Niemiec czy Wielkiej Brytanii, zawsze wpisywała przynależność do SZSP. Chyba po to, żeby szybciej paszport dostać. Albo żeby władza przyjaźniej na jej wnioski spojrzała – mówi mi Zbigniew Nowak.
Z opublikowanych przez Nowaka dokumentów, dotyczących ojca Krystyny Pawłowicz, ma wynikać, że Leon jeszcze przed wojną ukończył szkołę policji. Że był oficerem armii litewskiej, kolaborował z „ruskimi” i niczym James Bond prowadził działania wywiadowcze na rzecz Londynu. Sam generał Władysław Sikorski miał mu nadać Order Virtuti Militari i rangę kapitana.
W swoich życiorysach pisał rzekomo, że pracował jako kierownik pociągu i ratował Żydów. Po wojnie zaś stał się beneficjentem władz PRL-owskich i radzieckich i otrzymywał kierownicze stanowiska w administracji państwowej. Miał też podpisać zobowiązanie do tajnej współpracy z UB na dwa różne nazwiska: Leon Pawłowicz i Aleksander Ulfik. I to on był podobno autorem ponad trzydziestostronicowej monografii wojennej działalności Polaków na Litwie, opracowanej na zlecenie UB, w której znajduje się lista osób „działających na rzecz Londynu”.
W „dokumentach Nowaka” zawarte są nawet sugestie, że Leon Pawłowicz mógł być „matrioszką”, jak nazywano rosyjskich nielegałów, inaczej śpiochów, czyli doskonale wykształconych oficerów sowieckiego, później rosyjskiego wywiadu, którzy prowadzili podwójne życie, udając lojalnych obywateli kraju, w którym żyli.
Do dziś w niektórych kręgach plotkuje się, że taką „matrioszką” mieli być, na przykład, generał Wojciech Jaruzelski czy Czesław Kiszczak.
Leon Pawłowicz w 1946 roku dostaje polskie obywatelstwo.
W 1950 roku ucieka z Gdańska do Wojcieszowa na Dolny Śląsk, żeby zatrudnić się w tamtejszym kamieniołomie. Ponoć ściga go UB i milicja za defraudację 51 tysięcy złotych na szkodę Urzędu Miejskiego w Gdańsku. Wyrok wydany 4 października 1950 roku: półtora roku więzienia.
Krystyna Pawłowicz w pierwszej chwili reaguje na te internetowe publikacje nerwowo. Przejmuje się. Niepokoi. Pisze na Twitterze, że nie miała o tych rzekomych faktach pojęcia. Dzwoni do Krzysztofa Wyszkowskiego.
Wyszkowski przyznaje w rozmowie ze mną, że faktycznie doradzał jej w tej sprawie.
– Opowiedziała mi o tej publikacji, a ja się z nią zapoznałem. Przeprowadziliśmy ileś rozmów na ten temat. Przesłała mi materiały, ale to nie były żadne dokumenty, tylko zwykłe oczernianie – wzrusza ramionami Wyszkowski.
Poprosił jednak o opinie znajomych historyków z IPN-u, gdzie pracuje. Ich ocena – jak mówi – była jednoznaczna: to jeden wielki humbug. Nazwisk tych historyków Wyszkowski, niestety, nie podał.
Za upublicznienie tych dokumentów i pisanie o tym Krystyna Pawłowicz pozywa Zbigniewa Nowaka do sądu.
– Pozwała mnie o to – mówi Nowak – że naruszyłem dobre imię jej tatusia, konfidenta UB. W IPN są jednak dwa oświadczenia o współpracy na dwa nazwiska: Pawłowicz i Ulfik. Pod tą samą datą.
22 marca 2021 roku Nowak przybędzie do sądu na rozprawę z kamerą. Niczego jednak nie zarejestruje. Sędzia wyłączy jawność procesu.
Rodzice Krystyny Pawłowicz nie pozostają długo na Dolnym Śląsku. Przenoszą się z dziećmi do Warszawy, a konkretnie do Ursusa – robotniczego miasteczka, które wcześniej nazywało się Czechowice i wyrosło na kilku wsiach: Czechowice, Skorosze, Szamoty, Gołąbki i Grabkowo. Nazwę Ursus miasto przyjmuje w 1954 roku.
Ursus lat 50., jak pisał Jerzy Domżalski w publikacji Dzieje Ursusa w zarysie, przypomina ugór. O ile jeszcze fabryka traktorów, z racji swojej pozycji w przemyśle oraz potrzeb reklamowo-propagandowych ówczesnej władzy, doczeka się licznych publikacji, w tym albumów, to już losy wiosek, z których wyrośnie to robotnicze miasteczko, nie budzą niczyjego zainteresowania.
„Relacje fabryka-miasto dobrze charakteryzował obraz, który wielokrotnie obserwowałem w latach 70. XX wieku podczas różnych uroczystości odbywających się w Zakładowym Domu Kultury. Przez całą scenę w sali widowiskowej rozciągał się stół prezydialny. W jego centralnej części siadali najróżniejsi dygnitarze, ku skrajowi stołu osoby coraz bardziej podrzędne. Przedstawiciel miasta siedział zawsze na ostatnim miejscu. Miałem wrażenie, że musiał mocno trzymać się rękoma za nogę stołu, aby nie wypchnięto go poza scenę”, przedstawia Domżalski.
Matka Krystyny dostaje pracę w pruszkowskim urzędzie, w geodezji. Ojciec w administracji fabryki. Z niektórych publikacji wynika, że pracował też w fabryce Wedla. Pawłowiczowie wprowadzają się do mieszkania w trzypiętrowym budynku w centrum Ursusa. Z czasem zyskuje ono na metrażu, bo zostaje powiększone o zaadaptowany strych.
Ulica, przy której mieści się ich blok, należy do parafii pw. Świętego Józefa Oblubieńca NMP. Dziś to parafia Krystyny Pawłowicz. Z księdzem proboszczem jest w dobrych relacjach.
Pozostanie w mieszkaniu po rodzicach, wykupionym od gminy w 2000 roku. Obecnie jego powierzchnia liczy 95 metrów kwadratowych.
W tamtych czasach Pawłowiczowie – w ocenie ludzi, którzy ich znali – dystansują się od reszty świata, raczej stronią od towarzystwa. Inaczej niż siostra matki Krystyny – ciocia Jadzia. Mieszka w tym samym bloku; jest otwarta, gościnna i serdeczna.
Krystyna Pawłowicz jest środkowym dzieckiem. Wychowuje się ze starszym o kilka lat bratem Andrzejem i młodszą o półtora roku siostrą Elżbietą.
Zdaniem psychologów, „średnie pociechy” radzą sobie w życiu najlepiej. Ona sama nieraz powie, że nie była grzeczną dziewczynką. 1 czerwca, w Dzień Dziecka, napisze na Twitterze: „Dawno temu byłam dzieckiem… Może niezbyt grzecznym, ale dzieckiem”.
Elżbieta, siostra Krystyny, będzie wspominać po latach, że tata prawie każdego wieczoru wchodził do pokoju dzieci i zwracał się do nich uroczyście po łotewsku: „Dobranoc, moje kochane dzieci”.
Po łotewsku musiało to brzmieć tak: Ar labu nakti mani jauki bērni.
Mama wpaja dzieciom szacunek do mniejszości. Do szkoły chodzi z żydowskimi dziewczynkami. „To były wspaniałe koleżanki”, wspomni po latach.
I to wszytko, co wiadomo o dzieciństwie Krystyny Pawłowicz. No, może jeszcze to, że mamunia czyta Krystynie do snu Życie świętej Genowefy. To książka „napisana dla rodziców dzieci trudnych, które w swych cierpieniach szukają pociechy w Bogu i w swej niewinności”.
Leon Pawłowicz umiera 13 kwietnia 1999 roku, dzień przed 46. urodzinami Krystyny. Krystyna chodzi z mamą na jego grób dość często, aż do 2014 roku, gdy mama też umiera. Pochowana zostaje z mężem w jednej krypcie.
W lipcu 2017 roku nieznani sprawcy oblewają grób rodziców czerwoną farbą. Krystyna opublikuje wówczas w internecie kilkadziesiąt zdjęć, żeby to udokumentować wszystkim wokół niej.
Mimo prowadzonego przez policję postępowania sprawcy nie zostaną wykryci. Krystyna o ten ohydny akt wandalizmu oskarża sympatyków opozycji.
„Atak na grób moich Rodziców odbieram jako kolejny przejaw «walki» politycznej totalnej opozycji i jej – karmionych głęboką nienawiścią – sympatyków, do środowisk, które w 2015 r. demokratycznie wygrały wybory, tj. do PiS. Bezsilnej totalnej opozycji zostały już tylko barbarzyńskie metody atakowania zmarłych, ich pamięci i grobowców osób bliskich polityków PiS”, napisze na Facebooku.
„Gazeta Wyborcza”, informując o tym, przypomni, że wielokrotnie niszczono też grób rodziców Adama Michnika. A to wandale zrzucą i rozbiją nagrobną płytę, a to tępym narzędziem potłuką nagrobek. W 2012 roku zaś przewrócą tablicę z nazwiskami, z tyłu natomiast wydrapią gwiazdę Dawida na szubienicy.
Adamowi Michnikowi to się nie mieści w głowie. Skomentuje: „Chciałbym wierzyć, że zrobiła to osoba o silnych zaburzeniach emocjonalnych lub psychicznych, która nasłuchała się propagandy przeciw «Gazecie» i Michnikowi. To jest tak sprzeczne z polską tradycją. U nas grób to jest rzecz święta”.
Grób Leona i Krystyny Pawłowiczów będzie szorować siostra Elżbieta. Potrwa to kilka dobrych godzin. Pomogą jej przyjaciele.
W Ursusie mury się pną do góry. Powstają nowe bloki i osiedla. Jest końcówka lat 50. Idzie kolejna Wielkanoc.
Na skwerze przy ulicy Wapowskiego grupa starszaków siedzi na ławie ze swoją panią wychowawczynią. Krystyna Pawłowicz ma krótkie włosy. Grzywkę mamunia spina jej drucianą spinką, zwaną wsuwką. Dziewczynka usadowiona jest po lewej stronie pani wychowawczyni. Drobna, zgrabna, buzia inteligentna, o ciekawym spojrzeniu. W dość skromnej sukience, z gołymi nogami. Dziecko inteligencji pracującej, przyszła profesor prawa i znana poseł, sędzia Trybunału Konstytucyjnego.
A po prawej… hoża dziewoja z ogromną kokardą na czubku głowy; włosy ma spięte w koński ogon. Ubrana jest w biały sweterek, białe rajtuzki. Zjawiskowa. Krystyna Janda, przyszła znana aktorka, reżyserka i właścicielka teatru.
Obie oczywiście nie znają jeszcze swoich przyszłych losów, ale oczami wyobraźni można dostrzec rodzącą się animozję.
To zdjęcie, gdzie są obie tak widoczne, jest jedną z dwóch czarno-białych fotografii, które Krystyna Pawłowicz zamieści 3 stycznia 2021 roku na Twitterze, solidaryzując się z ogólnonarodowym oburzeniem, które właśnie przetacza się po Polsce w związku z tak zwaną aferą szczepionkową.
Na drugiej fotografii obie Krysie siedzą już po przeciwnych stronach stołu. „Zwracam skromnie uwagę, że pani jest przy mnie”, nie omieszka zwrócić uwagi internautów Krystyna Pawłowicz.
Zdjęcia podpisze dowcipnie, choć nie bez złośliwości: „Obok Pani, po jej prawej stronie, z kokardą – przyszły wybitny wirusolog, dystrybutor szczepionek Covid dla trupy «Ochota» – Krysia Janda. A po drugiej stronie Pani – najukochańsza, jak zwykle urocza i uśmiechnięta Krysiunia Pawłowicz”.
Krysia, Krysiunia – Pawłowicz lubi siebie nazywać w ten sposób. Powtarza własne o sobie opinie, że jest ładna, miła i dobra.
Obie Krysie urodzone są tego samego roku, ale Janda jest o kilka miesięcy młodsza – przyjdzie na świat 18 grudnia 1952 roku w Starachowicach.
Do Ursusa trafi mniej więcej w tym samym czasie, co Krystyna Pawłowicz. Ojciec Jandy – czeski inżynier – zostanie służbowo przeniesiony do Ursusa. Ale przyszła aktorka zamieszka z rodzicami dopiero wtedy, gdy skończy siedem lat.
Zatem opublikowane przez Krystynę Pawłowicz zdjęcia mogą być późniejsze; i dotyczyć już nie czasu przedszkolnego, lecz szkolnego.
Gdy ktoś z internautów zwraca uwagę na złośliwe opisy przy zdjęciach autorstwa Krystyny Pawłowicz, odpowiada: „Trzeba się trochę podrażnić”.
Kto wie, być może, zupełnie niechcący i spontanicznie, wyraża tym kluczową myśl.
Krysiunia, jako dorosła kobieta, lubi się drażnić, prowokować i wkładać kij w mrowisko.
Fotografie w symboliczny sposób pokazują, że obie Krystyny od dzieciństwa znajdowały się po dwóch stronach barykady. Obie też nie będą sobie szczędzić uszczypliwości przy lada okazji już w dorosłym życiu.
Janda powie o Pawłowicz: „Ta kobieta ma klimakterium w ostrym stadium. Ja to znam, biorę na to plastry”.
Pawłowicz zaś o Jandzie: „Rozmawiajmy o Polsce, a nie o jakiejś emerytowanej aktorce. Ona mnie w ogóle nie obchodzi”.
Janda zwykle bez przekonania mówi o kontaktach z przyszłą sędzią Trybunału Konstytucyjnego:
– Jestem z Ursusa. Pani Pawłowicz też. Obie mamy na imię Krystyna. Może nawet chodziłyśmy do tej samej szkoły.
Obie w dzieciństwie i wczesnej młodości biegają wyczynowo, o czym przy okazji wywiadów wspomina Pawłowicz. Jako nastolatka trenuje lekkoatletykę. Rzuca oszczepem – w tej dyscyplinie zostanie mistrzynią Mazowsza młodzików. Z sukcesem rzuca też dyskiem; niezła jest w pchnięciu kulą. Trenuje biegi, biega w sztafecie 4 x 100 metrów (100 metrów przebiega w 12,6 sekundy). Z dumą mówi, że w młodości znalazła się w setce najlepszych polskich sprinterek.
No i była szybsza od Jandy. Zresztą… Biegała też z Ireną Szewińską!
Szewińska, pytana o to przez dziennikarzy, odpowiada, że sobie nie przypomina. Ale nie przekreśla tego, że Pawłowicz trenowała w tym samym czasie, co ona, i w jakichś zawodach mogły razem startować.
A Janda?
– Raz – opowiada wspólna koleżanka Krystyny Pawłowicz i Hanny Gronkiewicz-Waltz – na jakimś spotkaniu z Krystyną Jandą, ówczesna prezydent Warszawy wprost zapytała sławną aktorkę: „To pani z Krystyną Pawłowicz biegała?”. Reakcja Jandy była zaskakująca: „Nie pamiętam”, wzruszyła ramionami aktorka.
Krystyna ma talent – pięknie rysuje.
Ale i do sportu ma wielkie predyspozycje. W wieku czternastu lat zostaje objęta programem przygotowania na olimpiadę w Monachium. Jej karierę sportową przerywa jednak śmierć trenera.
„Gdyby nie te sporty, wylądowałabym w poprawczaku. Mnie ze sprawowania zawsze wychodziła czwóra”, opowiada po latach w wywiadach. Powód? Ponoć bardziej leżało jej towarzystwo chłopaków niż dziewczyn.
– Dość agresywna byłam. Nikt mnie nie zaczepiał, wszyscy wiedzieli, że ze mną trzeba grzecznie – powie Marcinowi Wójcikowi. Jest przekonana, że rozmawia z dziennikarzem z „Gościa Niedzielnego”.
Kiedy Wójcik spotyka się z Krystyną Pawłowicz, pracuje jeszcze w „Gościu Niedzielnym”, ale reportaż o Krystynie Pawłowicz opublikuje „Duży Format”, dodatek „Gazety Wyborczej”. Krystyna Pawłowicz pójdzie do sądu: będzie domagać się przeprosin i 20 tysięcy złotych. Sąd oddali jej pozew.
W lipcu 2013 roku Wójcik napisze, że Krystyna Pawłowicz, gdy była mała, jeździła do Łowicza, do dziadków na wakacje. Biegała łąką do rzeki, żeby się wykąpać, bo podwórko akurat wychodziło na Bzurę. A za nią chmara dzieciaków. Ale to ona im przewodziła. Potrafiła przylać ręką.
Jest pewna siebie. Lubi się bawić w „panią nauczycielkę”.
Z domu, jak większość dzieci w tamtych czasach, wyniesie zasadę, wpajaną od małego: „Nie mów nikomu, co się dzieje w domu”.
Tej maksymy trzyma się przez resztę życia.
Andrzej Pawłowicz jest po rozwodzie. Krystyna Pawłowicz z bratem stosunków nie utrzymuje.
Brat mieszka daleko, w Koszalinie, i jedyne, czego pragnie, to ciszy wokół siebie. A już zwłaszcza tego, żeby media odczepiły się wreszcie od niego. Andrzej uważa, że z Krystyną łączy go tylko nazwisko.
Przez znajomych z Pomorza próbuję jednak do niego dotrzeć. Nieodmiennie słyszę: „Odmawia rozmowy z dziennikarzami”.
Sąsiedzi Krystyny Pawłowicz przy okazji różnych najazdów dziennikarzy wspominają, że Andrzej Pawłowicz był widziany w Ursusie kilka razy. Ale już dawno nie.
Relacje Krystyny z młodszą siostrą Elżbietą nie są idealne. Był czas, kiedy Krystyna w ogóle zaprzeczała, że ma jakąkolwiek siostrę:
„Nie mam siostry, przepraszam, ciągle mi to ktoś wmawia. Proszę mi dać święty spokój” – w taki sposób reaguje na pytanie, które zadaje jej dziennikarz Filip Chajzer.
– Tak się umówiłyśmy, że nie będziemy o sobie mówić – łagodzi później tę wypowiedź Elżbieta.
Mleko się wyleje, kiedy Elżbieta, która zacznie już działać w Komitecie Obrony Demokracji, na jednym z marszów KOD-u podejdzie do Jarosława Kurskiego, wiceszefa „Gazety Wyborczej”, i powie: „Nazywam się Pawłowicz. Jestem siostrą Krystyny. Pan mnie rozumie”.
Jarosław Kurski doskonale rozumie, co Elżbieta Pawłowicz ma na myśli. On jest przecież bratem Jacka Kurskiego, prezesa TVP, związanego z obecną władzą.
Od tamtej pory media zaczynają uganiać się za Elżbietą i zapraszać ją na wywiady. Pytają. Jak wyglądają święta u sióstr? Jak Wigilia? A jak rozmowy Elżbiety z Krystyną?
Elżbieta odmawia, kiedy proszę ją o spotkanie.
Skąpe informacje na temat sióstr i ich relacji zbieram jak rozsypane puzzle.
Od pewnego czasu rozmowy Krystyny z Elżbietą wyglądają nijak.
Elżbieta (mówiła swego czasu dziennikarzom) nie kryje nadziei, że kiedyś ich relacje się poprawią. Ona, po pierwsze, nie chce siostry obmawiać, nie chce krytykować, a nawet ją podziwia i złego słowa na nią nie powie. Po drugie, identyfikuje się z jej bojowością, bo tak zostały wychowane. Rodzice uczyli je patriotyzmu i cywilnej odwagi i każda realizuje to na swój własny sposób. Krystyna w PiS-ie, Elżbieta w KOD-dzie. Niby chodzi im o te same wartości, ale każda rozumie je inaczej.
Tyle można wyczytać z wywiadów, których udzieliła Elżbieta w krótkim okresie dość intensywnej KOD-owej działalności. Potem już nie chce o siostrze rozmawiać.
Dzięki wcześniejszym wypowiedziom opinia publiczna dowie się jednak, że trzydzieści lat wcześniej Elżbieta Pawłowicz była sekretarką Jarosława Kaczyńskiego w biurze Porozumienia Centrum. Tę pracę pomoże siostrze znaleźć Krystyna.
Ów chłód między nimi nie zawsze więc miał miejsce. W młodości mają podobne – sportowe – zainteresowania. Elżbieta trenuje gimnastykę – ćwiczy akrobatykę; jeździ też na zawody strzeleckie i odnosi tam sukcesy. Uwielbia wyzwania. Całkiem niedawno, bo kilka lat temu, poszła na kurs krav magi.
W latach 80. siostry ramię w ramię działają w opozycji. Krystyna kolportuje bibułę, w którą zaopatruje ją profesor Lech Falandysz. Przez tę bibułę trafi w stanie wojennym do pałacu Mostowskich (stołeczna komenda milicji). Czy to spowoduje, że zradykalizuje się w swoich poglądach?
Elżbieta marzy o psychologii, ale na wybrane studia się nie dostaje. Kończy policealne studium handlu zagranicznego i zostaje handlowcem w Centrali Handlu Zagranicznego.
Krystyna idzie w ślady ojca i wybiera prawo. Ale dopiero wtedy, gdy nie wyjdzie jej z anglistyką. Jedni mówią, że oblała egzaminy, drudzy, że sama zrezygnowała.
Krystyna po studiach prawniczych zostaje na uczelni. Na Uniwersytecie Warszawskim będzie członkiem komisji zakładowej Solidarności Wydziału Prawa i Administracji. Dzięki znajomości z Lechem Falandyszem poznaje ludzi opozycji. Potem znajdzie się przy Okrągłym Stole. Pozna Jarosława Kaczyńskiego.
Elżbieta w Centrali Handlu Zagranicznego jest członkiem zarządu zakładowej Solidarności. Przez działalność opozycyjną straci posadę. Wilczy bilet dostanie w dzień swoich urodzin. Pójdzie z pozwem do sądu pracy.
Krystyna będzie przychodzić na te rozprawy z profesorem Falandyszem, aby wywrzeć presję na młodej sędzi, byłej studentce Falandysza zresztą. Obecność Falandysza pomaga o tyle, że młoda sędzia rezygnuje z prowadzenia sprawy. Finał jest taki, że Elżbieta wygrywa i dostaje odszkodowanie – równowartość dwóch pensji.
Znajduje sobie nową pracę w fabryce: podbija robotnikom kartki żywnościowe. Długo tam jednak nie wytrzyma.
Instytut Psychiatrii i Neurologii z ulicy Sobieskiego szuka pracowników. Elżbieta po latach w rozmowie z „Polityką” będzie wspominać:
„Poszukiwano wtedy terapeutów zajęciowych. Ta praca okazała się idealna dla mnie. Codziennie, przez dziewięć lat, spotykałam tu dorosłych ludzi pokonanych przez chorobę psychiczną, nieszczęśliwych i często, z biegiem czasu, opuszczanych przez najbliższą rodzinę. Najwytrwalsze były matki, które z każdym kolejnym nawrotem choroby ich dorosłych już dzieci spędzały godziny w szpitalu. Pamiętam, że niewielu chciało tu pracować. Ta praca była jednym z najważniejszych okresów mojego życia”.
To wtedy zrodzi się w niej przekonanie, że szacunek należy się każdemu. Niezależnie kim jest, skąd jest, co robi, jakie ma poglądy.
A jednak przychodzi czas, że Elżbieta chce odejść ze szpitala. Misja misją, a zarobki małe.
Znów pomoże jej Krystyna. Elżbieta stawi się w nowej pracy, w biurze partii Porozumienie Centrum przy placu Unii Lubelskiej. Zostanie sekretarką prezesa Jarosława Kaczyńskiego.
Tam pozna legendarną panią Basię, jedną z najbardziej profesjonalnych sekretarek, jakie spotka – tak będzie o niej mówić.
Tymczasem Krystyna robi aplikację sędziowską. Siedem lat później obroni doktorat. Koleguje się z Hanną Gronkiewicz-Waltz.
Elżbieta jedzie do Medjugorie.
Jeszcze nie może w to uwierzyć. Można mniemać, że paszport dostała cudem, że w portfelu ledwo kilka dolarów.
Trwa komuna.
Medjugorie – niewielka wioska na Bałkanach – znana jest z objawień Maryjnych. Objawienia, nieprzerwanie od 1981 roku, przyciągają pielgrzymów z całego świata.
Historia Medjugorie zaczyna się w dniu 24 czerwca 1981 roku, kiedy na wzgórzu Podbrdo, niedaleko wioseczki, trzy dziewczynki, Ivanka, Mirjana i Vicka, mają widzenie. Ukazuje się im piękna pani. Nazwą ją Gospa. Do dziewczynek dołączą kolejne dzieci: Ivan, Marija i Jakov.
Od tamtej pory objawienia Matki Bożej mają wydarzać się codziennie. Widzący otrzymują orędzie, aby przekazywać je dalej, oraz dziesięć tajemnic, z których większość dotyczy przyszłości świata i Kościoła.
Dziś Medjugorie to sanktuarium Eucharystii, adoracji Boga, celebracji Sakramentu Pokuty i Pojednania oraz miejsce licznych duchowych nawróceń. Pielgrzymi odnajdują tam sens życia, pokój serca; niektórzy mówią, że niemal fizycznie odczuwają bliskość Boga i Jego Matki.
Stanowisko Kościoła wobec objawień w Medjugorie jest ostrożne. Kościół bada je do dziś – ani ich nie odrzuca, ani nie potwierdza.
Od 2018 roku Medjugorie ma swojego wizytatora apostolskiego. Papieskim wysłannikiem o charakterze specjalnym (podlegającym bezpośrednio papieżowi) jest arcybiskup Henryk Hoser.
Trzydzieści lat wcześniej Medjugorie to jeszcze niewielka miejscowość. Elżbieta wszędzie widzi klęczących, modlących się ludzi. Nad głowami jasne niebo. Wokół góry. Przeżywa nawrócenie.
Tam też spotka się z Hanną Gronkiewicz-Waltz.
Gronkiewicz od lat 80. związana jest z katolicką Odnową w Duchu Świętym. Fascynuje ją ruch charyzmatyczny.
Przyszła pani prezydent Warszawy będzie deklarować publicznie:
– Przy decyzjach personalnych staram się opierać na Ewangelii – tak, aby ludzi nie skrzywdzić.
Przyjdzie czas, gdy już będzie prezesem Narodowego Banku Polskiego, że media przypomną jej wypowiedzi z 1998 roku.
Powie wtedy:
– Z nauczania Pisma Świętego wynika, że przez głowę każdej instytucji na kraj może spłynąć boże błogosławieństwo. Wierzę w to, czego naucza Pismo Święte, i dlatego świadomie poddaję instytucję, w której pracuję, pod boże błogosławieństwo. I jestem pewna, że ma to duchowy wpływ. Pamiętam, że w czasie jednej z modlitw ojciec Ricardo przekazał mi słowo o Józefie jako zarządcy dóbr, mówiąc do mnie: „Ty nie jesteś już więcej Hanna, ty jesteś Józef”. Myślę, że to ma związek.
Ale na razie Hanna z Elżbietą są na Bałkanach. Wspólne duchowe doświadczenia zbliżają je do siebie. Z pielgrzymki Elżbieta wróci wyciszona.
W 1992 roku Hanna Gronkiewicz-Waltz, będąc prezesem NBP, zaproponuje Elżbiecie pracę w swoim sekretariacie.
W sekretariacie NBP u Hanny Elżbieta przepracuje dwie kadencje. Kiedy Hanna pojedzie do Londynu, Elżbieta zostanie w banku, w Departamencie Bezpieczeństwa. Będzie tam pracowała jeszcze za czasów Marka Belki.
To dzięki NBP, a po prawdzie dzięki Hannie Gronkiewicz-Waltz, która jako prezeska wesprze Elżbietę finansowo, w końcu zrealizuje swoje wielkie marzenie – ukończy psychologię społeczną na SWPS.
Stosunki z Krystyną popsują się, kiedy Elżbieta – już jako mężatka z dwójką dzieci – podejmie decyzję o rozstaniu z mężem. Elżbieta jest jego drugą żoną. Małżonkowie przestają się dogadywać. Do sądu trafi pozew rozwodowy.
Znajomi sióstr opowiadają mi, że Krystyna podczas rozwodu miała wziąć stronę męża Elżbiety. To ma się przyczynić do naderwania siostrzanych relacji.
Świadkiem w sprawie rozwodowej Elżbiety będzie też Hanna Gronkiewicz-Waltz. Ale dziś nie chce rozmawiać ze mną na ten temat.
Wspólna znajoma obu pań opowiada, że Gronkiewicz-Waltz przed sądem stanęła po stronie Elżbiety:
– Hania opowiadała mi, że było to dla niej wstrząsające, bo Krystyna miała być za tym, żeby to mężowi jej siostry przyznać opiekę nad dziećmi.
Krystyna przestanie się do Hanny odzywać.
Temat pracy magisterskiej Elżbiety Pawłowicz brzmi: Intensywność postaw religijnych a sposoby radzenia sobie ze stresem.
Obie siostry Pawłowicz są religijne. Ale każda inaczej.
Elżbieta ujawni dziennikarzom, że została ochrzczona dopiero wtedy, gdy skończyła dziesięć lat. Kiedy rodzice ochrzcili Krystynę – nie wie, nie pamięta.
Swego czasu spowiednikiem Elżbiety zostanie sam ksiądz poeta Jan Twardowski.
Siostra Krystyny ma nawet jego tomik wierszy z dedykacją.
Uważa się za konserwatystkę i katoliczkę.
Wartości, w które wierzy Elżbieta, każą jej nie oceniać innych, za to im pomagać – dlatego w odruchu serca zorganizowała głośną medialnie zbiórkę pieniędzy dla Mateusza Kijowskiego, w latach 2015–2017 przewodniczącego Komitetu Odnowy Demokracji. Kijowski organizował wówczas uliczne demonstracje, oceniane jako jedne z największych w ostatnich dziesięcioleciach.
Sporo było wokół niego kontrowersji. Powód? Przede wszystkim alimenty, których nie płacił. Tłumaczył, że są zbyt wysokie i nie stać go na nie. Z KOD-u odejdzie w niesławie, po artykułach o tym, że pieniądze ze zbiórek publicznych trafiały do niego i jego żony.
– Ja nie chcę dzielić ludzi na dwa wrogie obozy i skupiam się bardziej na tym, co może nas połączyć – powie Elżbieta tygodnikowi „Polityka”.
W rozmowie z „Rzeczpospolitą” będzie bronić Kijowskiego. Nie jest alimenciarzem – twierdzi – tylko alimentatorem. Alimenty płaci, tyle że w zmniejszonej kwocie. I wcale z KOD-u nie został wyrzucony; sam odszedł. Zresztą… KOD się sam rozsypie. Od środka.
Elżbieta czuje wdzięczność do Krystyny za to, że z takim oddaniem opiekowała się rodzicami. Będzie mówić, że Krystyna poza kamerami, w domu, jest inna. Że podziwia jej poczucie humoru. I modli się za nią.
Krystyna codziennie, jeśli to możliwe, od szóstej rano słucha Radia Maryja. Rozgłośnia ojca Rydzyka to dla niej szkoła wiary i polskości. Od lat jest felietonistką w toruńskich mediach – publikuje dźwiękowe felietony z cyklu Myśląc Ojczyzna… Mówi o swoich poglądach, ustrojowych teoriach, komentuje wydarzenia społeczne i polityczne, przystępnie tłumaczy rzeczywistość.
„Słucham i wspieram. Życzę dalszych sukcesów i wytrwałości! Szczególnie dziś, gdy trzeba dawać świadectwo i polskiego kościoła bronić”, pisze o Radiu Maryja na Twitterze.
Często wypowiada się na temat wiary w mediach społecznościowych. „Wszystko, co dobrego spotkało Polskę i mnie osobiście w 2020 roku zawdzięczam swej katolickiej wierze. Dlatego musimy jej w kolejnym roku bronić. Bez Boga ani do proga”, ogłasza.
Krystyna publicznie mówi, że wstydzi się, iż Elżbieta musi się obracać w takim środowisku jak KOD.
Deklaruje też, że się za siostrę modli.
Rozdział II
Zauroczenia
Nie jestem taka, jak media mi gębę przykładają.
Taka ładna! Słowiańska, z blond warkoczem. Miód dziewczyna. Atrakcyjna! Z pięknym uśmiechem. A ta sylwetka! – mężczyźni przeważnie wspominają młodą Krystynę Pawłowicz z zachwytem.
A kobiety?
– Jak była młoda, była ładna. Włosy nosiła długie, rozpuszczone albo spięte w koński ogon. Starała się dziewczęco ubierać. Miała styl bardziej artystyczny: luźne spódnice, swetry, złamane kolory, buty na średnim obcasie, nigdy na płaskim, ale też nigdy na wysokim – przypomina doktor Hanna Machińska, była zastępczyni Rzecznika Praw Obywatelskich, prawniczka i działaczka społeczna, od wielu lat pełniąca funkcję dyrektora Biura Rady Europy, docent w Instytucie Nauk o Państwie i Prawie Uniwersytetu Warszawskiego.
– Gdy ujrzałam ją pierwszy raz w kostiumie, a było to na rozprawie z Jerzym Owsiakiem, pomyślałam: „O Jezu, jak to nie pasuje do Kryśki”. Ona zawsze nosiła te szerokie spódnice, te luźne bluzki – wspomina znajoma z uniwersytetu.
– Dziewczyna wysportowana, dynamiczna. Rzucała się w oczy, zwracała na siebie uwagę. Krótko mówiąc, wyróżniała się. Podobała się mężczyznom – mówi o niej prawniczka Liliana Ustaborowicz-Jakimowicz, która z przyszłą sędzią Trybunału Konstytucyjnego była na jednym roku studiów.
– Kwestia gustu. Ale uchodziła za ładną. Ubierała się odmładzająco – to słyszę najczęściej. Choć niektóre znajome Kryśki mówią o tym dość niechętnie. Podobnie niechętnie wspominają, że mężczyźni widzieli w niej naturalny seksapil. Zdecydowanie chętniej za to wyliczają jej domniemane (fatalne?) zauroczenia.
Pierwszym (podobno) zauroczeniem Krystyny miał być profesor Lech Falandysz, prawnik, uczestnik obrad Okrągłego Stołu, wreszcie zastępca szefa Kancelarii Prezydenta za kadencji Lecha Wałęsy.
Falandysz zasłynął z działań nazwanych „falandyzacją prawa”, twierdząc, że prezydent miał prawo odwołać z KRRiT dwóch członków, czyli Macieja Iłowieckiego i Marka Markiewicza, choć większość autorytetów twierdziła, że nie miał. Wykładał prawo na Uniwersytecie Warszawskim.
– Nie ona jedna, nie pierwsza i nie ostatnia. W Falandyszu kochały się niemal wszystkie studentki prawa. No, to było jeszcze zanim się z Baśką ożenił – opowiada koleżanka Krystyny Pawłowicz z uniwersytetu. I dodaje: – Żadna nie miała u niego szans, bo Baśka była od nas młodsza, to raz, po drugie, piękność. Po trzecie wreszcie, charakterna. Zresztą, Krystyna też, ale Baśka! Baśka miała dziesięć lat mniej.
– Jak facet ma kilka młodych podopiecznych, młode asystentki, to wszyscy sądzą, że to król fraucymeru. A on miał taki ojcowski styl – tłumaczy Krzysztof Wyszkowski.
Jego zdaniem, istotniejsze było to, że Krystyna i jeszcze dwie inne asystentki Falandysza stanowiły na UW wysepkę „wałęsistów”, jako że uniwersytet był ogólnie antywałęsowski, opowiadał się za Mazowieckim; więc u Falandysza taka właśnie była wysepka, taki oddział.
– Ani Dorota Safjan, ani Hanna Gronkiewicz wówczas nie są aktywne na zewnątrz. Aktywna jest tylko Krystyna Pawłowicz – podkreśla Wyszkowski. Ale nie ma racji.
– My wtedy z mężem współpracowaliśmy z partią Niepodległość, którą kierował niejaki Jerzy Targalski, przez wielu uważany dziś za oszołoma; bardzo specyficzny człowiek. Ale my mieliśmy wtedy intencje, aby związać się z kimkolwiek i cokolwiek robić przeciwko komunie, i akurat ta grupa nam się trafiła, więc w tej grupie zaistnieliśmy – opowiada mi prawniczka Dorota Safjan, żona sędziego Marka Safjana, prezesa Trybunału Konstytucyjnego w latach 1998–2006, od 2009 sędziego Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, była wiceminister finansów, zastępczyni Prezydenta m.st. Warszawy Lecha Kaczyńskiego.
Dorota Safjan jest o kilka lat starsza od Krystyny Pawłowicz; studia skończyła wcześniej, bo nie miała jeszcze dwudziestu jeden lat. Potem jakiś czas pracowała jako dziennikarka, później w PAN zrobiła doktorat i po doktoracie, jako adiunkt, wróciła na Uniwersytet Warszawski, do Katedry Prawa Cywilnego.
Z Krystyną spotkała się w dość specyficznej sytuacji. Opowiada:
– Ksiądz proboszcz z Lubochni, wioski koło Tomaszowa Mazowieckiego, po stanie wojennym stworzył ciekawą inicjatywę dla mieszkańców, coś na kształt Lubochnieńskiego Uniwersytetu. Przyjeżdżali tam wykładowcy z uniwersytetu, między innymi z UW, z Wydziału Prawa, z regularnymi wykładami, które odbywały się w sali parafialnej, na różne tematy. Ja wykładałam akurat o prawie własności, bo się na tym znałam i wiedziałam, że to rolników będzie interesowało. Jeździłyśmy na te wykłady wspólnie z Krysią i Leszkiem Falandyszem, jego samochodem. Woził nas, sam też miał zajęcia. Te wojaże odbywały się w soboty i niedziele przez prawie rok.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Cytaty zostały przytoczone w oryginalnym zapisie. [wróć]