Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Jan Tadeusz Muskat (ur. w 1950 roku w Warszawie), instruktor alpinizmu i przewodnik wysokogórski. W Tatrach, które eksplorował, uczestniczył w przejściach ponad stu nowych dróg, zarówno letnich, jak i zimowych. Ciągle zafascynowany górami i w nich obecny. Wraz z Ryszardem Malczykiem dokonał pierwszego letniego przejścia Superścieku, a w zespole z Andrzejem Michnowskim i Michałem Momatiukiem poprowadzenia 15.10 do Yumy. Bycie w górach i dla gór było, i jest esencją jego życia. W Pamirze zdobył m.in. na Pik Komunizmu i Pik Korżeniewskiej. Wspinał się w górach Patagonii, gdzie wszedł na Torre del Paine Norte i Torre del Paine Central. Uczestniczył w wyprawie na Nilgiri w Himalajach oraz Elbrus w Kaukazie. Był działaczem organizacji górskich. Ponad trzydzieści lat związany z Tatrami, wprowadził w nie tysiące ludzi. Inicjator Biegu Świstaka i Memoriału im. śp. Bartka Olszańskiego. Twórca rzeźb i przedmiotów użytkowych, esteta walczący o zachowanie piękna regionalnej architektury. Z ukochanych Tatr wyniósł tony śmieci.
Opis
Charakterystyczny styl Jaśka bardzo pasuje do tematu książki. Wreszcie mamy coś o trudnym wspinaniu w Tatrach. W dodatku napisane dowcipnie, zwięźle i ze swadą z pozycji świetnego wspinacza. Mentora wielu młodych adeptów taternictwa i człowieka z wizją eksplorującego nieznane często zapomniane i trudno dostępne części Tatr. Czytając obrazowe opisy dróg i niebezpieczne sytuacje ma się wrażenie uczestnictwa w tych wydarzeniach.
Ryszard Gajewski
Jasia poznałem w 1986 roku. Dzięki niemu Zawrat Kasprowy, Siwiańskie i Raptawicka Turnia były początkiem mojej górskiej edukacji. Podobnie jak jego barwne opowieści…
Wojtek Mateja
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 266
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Projekt okładki: Michał Motłoch
Redakcja: Piotr Michalski
Współpraca: Andrzej Mirek i Jacek Wiltosiński
Skład i łamanie: Sylwia Kusz, Magraf sp.j., Bydgoszcz
Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski, Magraf sp.j., Bydgoszcz
W książce wykorzystano teksty Artura Paszczaka, Jacka Jani, Jurka Tillaka, Jagody Jani i Rafała Naglaka za zgodą tych Autorów
Autorzy zdjęć na stronach:
I okładka: Julia Bolechowska/edycja Roman Bodzioch; IV okładka i str. 198: Barbara Fryc;
archiwum autora: 4, 11, 18, 20, 27, 32, 41, 47, 49, 50, 53, 62, 75, 83, 94, 97, 113, 136, 144, 148, 155, 176, 213, 229, 230, 231, 236, 242, 246;
archiwum Andrzeja Danielaka: 86, 209; Zofia Bolechowska: 15, 45, 56, 82, 85, 170, 245, 249; Zbyszek Dudrak: 243; Adam Potoczek: 31, 32; Ola Śniegocka: 176; Marta Bryniarska: 29; Grzegorz Nałęcz: 22; Jacek Jania: 16, 102, 163;
Adam Potoczek: 31; Krzysztof Stańczyk: 67, 151; Ryszard Urbanik: 202, 207; Zbyszek Zając: 153, 225; Tomasz Zagórski: 100; Marcin Glajcher: 55;
Halina Klimczak: 58; Grzegorz Głazek: 71; Marcin Szyndler: 216;
Mariusz Kuna: 24; Kazimierz Pucia: 38.
Uwaga! Nie jest wykluczone, że znajdzie się Autor któregoś ze zdjęć oznaczonych „archiwum”. Prosimy wówczas o kontakt z wydawnictwem.
Akwarele: Zofia Bolechowska, źródło www.facebook.com/pedzlemwTatry
Copyright © by Jan Muskat & Zofia Bolechowska
Copyright © by Wydawnictwo Stapis, Katowice 2024
Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w Internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując jej część, rób to jedynie na użytek osobisty. Szanujmy cudzą własność i prawo.
Więcej na www.legalnakultura.pl
Polska Izba Książki
Wydawnictwo STAPIS dziękuje Krzysztofowi Stańczykowi za pomoc przy wydaniu tej książki.
epub ISBN: 978-83-7967-321-6
mobi ISBN: 978-83-7967-322-3
Wydawnictwo STAPIS
ul. Floriana 2a
40-288 Katowice
tel. +48 32 206 86 41, +48 32 259 75 74
www.stapis.com.pl
–fragment–
Od góry: brat Staszek Muskat, mama i Jan Muskat prawdopodobnie 1954, środkowe: syn Jana Jasiek Muskat, około 2008, na dole: Jan Muskat z bratem Staszkiem na szczycie Kasprowego, około 1952
Zosi Bolechowskiej – malarce naszej miłości za cierpliwość i trwanie przy mnie przez tyle lat
Jan
Koniec drogi. Załojone.
Potworek pokonany. Droga uklasyczniona!
Zwycięstwo.
Doszedł do mnie Jan, twarz promieniała mu szczęściem.
Padliśmy sobie w ramiona. Jan z dubeltówki ucałował mnie w oba policzki, cieszył się jak dziecko.
– Zrobiliśmy to – wołał – zrobiliśmy! Moje marzenie!
Byłem w siódmym niebie, dokładnie tak. Niewiele było mi trzeba. Staliśmy z Janem i znowu patrzyliśmy na Zakazane Góry, nad którymi, wedle tego samego co zawsze scenariusza, zachodziła sobie pomarańczowa patelnia słońca.
„Wszystkie te nasze przygody”
Artur Paszczak
„Góry” nr 5/2008
Król Tatr – tak zgodnie nazywają Jana Muskata wszyscy ci, którzy kiedykolwiek ze wspinaniem się zetknęli oraz większość tych, którzy mieli go okazję poznać. I nie ma w tym stwierdzeniu żadnej przesady. Jan Muskat jest jedyny i wyjątkowy, i podobnie wyjątkowy jest jego wspinaczkowy dorobek. Grubo ponad sto nowych dróg, wiele wybitnych i przełomowych przejść, od Tatr po Yosemite, Pamir, czy dalekie góry Patagonii. Jan Muskat brał czynny udział w wielu uznanych dokonaniach, między innymi na Kazalnicy Mięguszowieckiej, często u boku największych sław naszego taternictwa. Wiele z jego dróg stało się ikonami trudności, wyzwaniami dla kolejnych pokoleń – weźmy na przykład Naukę Haczenia na Wielkiej Turni, Polski Muppet Show na Ministrancie czy Oksymoron na zachodniej Kościelca. Ale nie chcę tu pisać jego noty biograficznej, tę łatwo znajdziecie gdzie indziej. Chcę tu napisać o samym Janie, bo uważam, że stanowczo mocniej niż ten dorobek wycisnęła piętno na tatrzańskim wspinaniu jego niezwykła osobowość, wizjonerstwo i niesłychana miłość do gór i wspinania. Kiedyś napisałem, że wspinanie z Janem to przywilej i radość, bo Jan to chodzący entuzjazm. Uczucie do gór i wspinaczki wypełnia jego osobę po brzegi. Gdy Jan mówi o wspinaniu, to się wspina, a gdy się wspina, to cały czas o tym mówi, bo kocha to co robi. Mark Synott legenda amerykańskiego wspinania, który odwiedził nas kiedyś w Tatrach, powiedział mi:
– Znam tylko jednego człowieka, który ma taki ogień w oczach. To Jim Bridwell. Taki sam fanatyk.
To właśnie poprzez ten rzadko spotykany, emocjonalny i intymny stosunek do gór wywarł Jan przemożny wpływ na całe generacje młodych wspinaczy. Wspinał się z nimi i wspina nadal, z takim samym entuzjazmem w wieku lat trzydziestu co siedemdziesięciu. Na małych skałkach i wielkich ścianach, latem i zimą. Zawsze fascynowała mnie w Janie ta radość, którą czerpał z samego faktu tego wspinania – poświęcał się mu z równym zaangażowaniem na jakimś niewartym wspomnienia kamieniu w reglowych skałkach, co na turniach Paine w Patagonii. Wprowadzał do wspinania i zarażał swoim uczuciem do gór całe rzesze początkujących adeptów, którzy dzięki niemu poznawali świat wielkiego alpinizmu, odkrywali jego tajniki i świat rządzących nim emocji, i później przekazywali tę iskrę dalej, swoim partnerom i górskim przyjaciołom. Te dziesiątki młodych wychowanków to bodaj najwspanialsza spuścizna, jaką zostawił Tatrom. Ale wpływ Jana sięgał nawet dalej – jeszcze w latach osiemdziesiątych, kiedy nikt poza garstką zapaleńców w Szkocji nie myślał jeszcze o zimowej klasyce, owładnęła Janem myśl, aby wspinać się zimą tak samo klasycznie jak latem, tyle że przy użyciu czekanów i raków. Konsekwentnie realizował tę myśl wytyczając nowe i „uklasyczniając” istniejące drogi wspinaczkowe, wprowadzając własną skalę trudności i wyznaczając w ten sposób szersze horyzonty dla zimowego alpinizmu. Dziś, patrząc na rozwój taternictwa okazało się, że Jan miał rację – wszyscy wspinamy się obecnie zimowo-klasycznie, i nie wyobrażamy sobie, by mogło być inaczej. Ale to właśnie On jako pierwszy przecierał szlaki, a jego wizjonerskie przejście Wyżniego Kominka na Raptawickiej Turni niezmiennie pozostaje inspiracją dla kolejnych pokoleń.
Pisząc o Janie Muskacie nie sposób nie wspomnieć o Tatrach Zachodnich, jego ulubionym teatrze wspinaczkowych zmagań. Wiele z przytoczonych w tym tomie opowieści rozgrywa się właśnie tam, na poprzerastanych trawami wapiennych ścianach, pionowych i groźnych, wprost stworzonych do mikstowej wspinaczki. I mnie zaraził Jan pasją do tych gór, choć wcześniej nie widziałem świata poza Morskim Okiem i Kazalnicą. Niezwykła uroda tych miejsc, odludny charakter i wszechobecna cisza, a jednocześnie bardzo ryzykowny charakter wspinania sprawiają, że niewielu jest chętnych do nadstawiania tam karku. Jan swoją technikę wspinania w wapieniu doprowadził wręcz do mistrzostwa i wytyczył wiele dróg uznawanych dziś za niezwykle ryzykowne. Dolina Małej Łąki pozostaje dla niego i wielu jego wychowanków prawdziwym sanktuarium zimowej wspinaczki, a drogi tam wytyczone testem wspinaczkowych umiejętności i psychicznej odporności.
Znajdziecie w tym tomie opisy wyjątkowych przejść i wyjątkowych miejsc. Pisze o nich Jan ze swadą i humorem, a każdy kto zetknął się z jego gawędziarstwem rozpozna w nich jego osobisty, unikalny styl. Długo czekaliśmy na wydanie tych janowych gawęd i całe szczęście, że dał się w końcu namówić na zebranie ich w tym szczególnym tomie. Jestem pewien, że sprawi on czytelnikom wiele radości, a na przyszłość pozostanie jedną z obowiązkowych lektur dla każdego miłośnika Tatr.
Artur Paszczak
29 października 2023 r.
Urodziłem się w Warszawie, aczkolwiek prawie całe życie mieszkam w Zakopanem na Kotelnicy (to wschodni stok Gubałówki z widokiem na Tatry).
Dziadek mój Feliks Kalicki sam z Krakowa, wytrawny turysta, wybrał właśnie tę Kotelnicę, na której to kupił willę, którą nazwał „Bajeczka” na cześć swojej córki Barbary. Miałem to szczęście, że wraz z matką i moim bratem Staszkiem zamieszkaliśmy w tym urokliwym miejscu. Dostęp do Tatr był na wyciągnięcie ręki i grzechem byłoby nie wykorzystać tej sytuacji, więc do dziś dotykam Tatr, patrzę na nie, chodzę po nich, a nawet leżę na nich – zwłaszcza kiedy słoneczko i jego promienie docierają do mojego jestestwa.
Serdecznie dziękuję moim partnerom, którzy nie tylko wiązali się ze mną liną, ale też dzielili przeżycia i spisali swoje górskie relacje. Dzięki ich tekstom ta książka jest pełniejsza. To Jacek Jania, Artur Paszczak, Jurek Tillak spowodowali, że zwiększyła swą autentyczność i pięknie utrwaliła niezwykłe chwile, jakie wspólnie przeżyliśmy w górach.
Dziękuję moim dzieciom Marcie i Jaśkowi oraz wnuczce Wandzi za szczególną obecność w mojej życiowej drodze. Dziękuję też Rafałowi Naglakowi za wspomnienie z uczestnictwa w Biegu Świstaka, którego z ramienia KW byłem organizatorem i Jagodzie Jani za udostępnienie pracy dyplomowej o mojej twórczości, która płynęła drugim nurtem obok wspinania.
Cieszę się, że Wydawnictwo Stapis podjęło się trudu wydania tej książki i dziękuję jej redaktorowi Piotrowi Michalskiemu za pomoc w pisaniu.
Serdecznie pozdrawiam wszystkich, z którymi miałem przyjemność obcowania z górami – partnerom, ale i kursantom. Dzięki Wam wszystkim moje górskie Życie było i jest pełne i piękne.
Jan Muskat
Jan
Partner, kolega, przyjaciel, z którym wielokrotnie wiązałem się liną. Wspomnienie z tego akurat wspólnego wspinania mogę porównać do walki o przetrwanie. Wspinaczka miała miejsce na Kazalnicy Miętusiej w 1978 r., w dniach 3 i 4 października. Droga o nazwie Direttissima dała się nam nieźle we znaki, a w zasadzie warunki pogodowe, jakie znienacka nas zaskoczyły. Istne urwanie chmury, walące pioruny, bardzo intensywny deszcz i spadek temperatury. A byliśmy już na tyle wysoko, że wycofanie się pod ścianę nie wchodziło w rachubę.
Pierwszego dnia wspinania dotarliśmy na dolne półki, skąd udało się nam zrobić bardzo trudny, przewieszony wyciąg. W komfortowych warunkach przenocowaliśmy na dolnych półkach i rano skoro świt zaczęliśmy wspinaczkę. Marek jako pierwszy dotarł do miejsca, gdzie wczoraj najwyżej doszedł i parę metrów wyżej, już nad przewieszeniem, założył stanowisko.
Nagle pogoda zmieniła się diametralnie – bardzo intensywny deszcz plus wyładowania atmosferyczne. Ta nieoczekiwana zmiana pogody w zasadzie mnie nie dotyczyła, ponieważ nade mną ściana była przewieszona. Natomiast mój partner wystawiony był na lodowaty prysznic z nieba. Dotarłszy do niego (a trwało to na tyle długo, że siny z zimna, przemoczony i przemarznięty robił wrażenie jakby za chwilę miał odejść w zaświaty), zdarłem z niego mokre ubranie i dałem mu suchy i ciepły (bo ściągnięty z siebie) podkoszulek. Marek powoli wracał do rzeczywistości, choć lało w dalszym ciągu, a pioruny jak opętane waliły koło nas. Ruszyłem w pośpiechu do góry, mimo że jest ślisko i mokro, dwa i pół wyciągu wyżej znajduję się już w terenie stromym, ale bez większych trudności. Deszcz i burza nie odpuszczają.
Mieliśmy dużo żelastwa ze sobą, to znaczy karabinki, haki, młotki, kostki, friendy. Cały szpej spakowaliśmy do jednego plecaka, a liny do drugiego. Plecak z żelastwem nieśliśmy na zmianę. Obaj wiedzieliśmy doskonale, że ewentualny piorun wybrałby tego, który na plecach niesie metalowy szpej.
Udało się nam szczęśliwie dotrzeć do Kir. Deszcz i burza powoli ustąpiły. Wróciliśmy stamtąd autobusem do Zakopanego. To były czasy, gdy o własnym samochodzie nawet nie śniłem. Schodząc z dworca autobusowego ulicą Chramcówki, woda sięgała nam do kostek. Przechodząc przez most nad Cichą Wodą lub jak kto woli nad Zakopianką, woda niemieszcząca się w obmurowanym korycie wylewała się na zewnątrz, zagrażając podtopieniem domom w pobliżu. Nigdy wcześniej ani później czegoś takiego nie widziałam. Określenie „oberwanie chmury” nabrało dla mnie nowego znaczenia.
PS Trudności drogi to VIA2, czas przejścia 25 godzin. Nam udało nam się pokonać drogę w 20 godzin, 3–4 października 1978 roku.
Direttissima Kazalnicy Miętusiej:
– pierwsze przejście: Leszek Nowiński – Jerzy Gasiurz, 6 dni w sierpniu 1968 roku;
– pierwsze przejście zimowe: Zdzisław Kiszela – Ryszard Gajewski – śp. Bogusław Probulski, 5–8.12.1978 roku.
3 i 4.10.1978 r.
Ta nazwa pochodzi od imienia Barbary Bobrowskiej, żony Michała Bobrowskiego – twórcy programów telewizyjnych o nazwie „Spotkania z Balladą”, będącej ukochaną wnuczką naszego dziadka – inżyniera Feliksa Kalickiego. Dziadek mój, zakochany w Tatrach i mieszkający w Krakowie, w latach trzydziestych kupił od górali i przebudował dom na Kotelnicy, aby być częściej bliżej gór. Sam był wytrawnym turystą i to jemu zdarzyło się odpowiedzieć swojemu majordomusowi góralowi na stwierdzenie:
– Ale panie inżynierze pada dysc.
– Nie sztuka jest chodzić w góry w ładną pogodę.
Wczoraj Barbara przyjechała z córką Krystyną i jej mężem Helmutem, sugerując już wcześniej chęć wejścia na Mnicha. W ramach rozgrzewki zaproponowałem wejście na The Feather. Nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie fakt, że Barbara ma 91 lat.
Reasumując: Basia weszła bez najmniejszego problemu o własnych siłach, również bez interwencji sztuczek, którymi posługuje się współczesna medycyna począwszy od wymiany bioder, zażywania jakichkolwiek leków, chemioterapii w szpitalach, czekania na różnego rodzaju specjalistów i bez innych szaleństw, które nie mają nic wspólnego ze zdrowiem ludzi. Córka Basi weszła przed nią.
15.08.2019 r.
Barbara Bobrowska i Jan po zdobyciu przez seniorkę jej pierwszej turnicy
Druga od prawej Barbara (91 lat) po zdobyciu turnicy, jej córka Krystyna Cates i zięć Helmut
11 listopada chcemy uczcić w górach. Na szczęście udało się kupić bilety na kolejkę linową wywożącą chętnych na Kasprowy Wierch. Zofia Bolechowska, Leszek Giziński i moja nieskromna osoba jesteśmy jednymi z tych chętnych. Wyposażeni w czekany i raki niezbędne do wspinaczki na północnej ścianie Świnicy, na którą się wybieramy. Po wielu dniach temperatury poniżej zera, trawy zamrożone są idealnie – o takich warunkach można tylko marzyć.
Schodzimy z Przełęczy Świnickiej szlakiem pod północną ścianę. Oblodzenie szlaku wymusza wyjęcie liny i zapewnienia Zosi pełnego bezpieczeństwa. Mamy raki aluminiowe, które dobre są do chodzenia po śniegu, czy w trawach, jednak nie po twardym lodzie. Rozciągnięcie sześćdziesięciu metrów liny okazuje się wybawieniem także dla turystów wdrapujących się do góry na przełęcz – skrupulatnie z niej korzystają.
Ludzie powinni wzajemnie sobie pomagać, zwłaszcza w sytuacji zagrażającej poślizgnięciu się i utraty równowagi – mogłoby to skutkować poważnymi konsekwencjami (zwłaszcza bez czekana i raków).
Jesteśmy pod ścianą, zakładam stanowisko, Leszek asekuruje, Zosia się kokosi. Zaczynam się wspinać, trudności rosną z każdym metrem. To bardzo nietypowe wspinanie – wyceniłbym ten pierwszy wyciąg na V–V+. Odnoszę wrażenie, że poruszałem się w dziewiczym terenie. Zosia wspierana przez Leszka przeszła pierwszy wyciąg i stwierdziła, że jeżeli wyżej będzie podobnie, to rezygnuje. Tam był teren trawiasto-skalny i dał jej fajną lekcję wbijania czekana i korzystania z raków. Czy była to droga WPH 32 (przewodnik Witolda Henryka Paryskiego, droga nr 32), tego do końca nie wiem. Darłem do góry jak puszczało – raz łatwiej, a raz jeszcze łatwiej.
Po pięciu sześćdziesięciometrowych wyciągach, a nawet czasami dłuższych, skończyliśmy drogę. Spionowany kominek na końcu przysporzył nam trochę emocji (ale przecież o to chodzi we wspinaniu). Mieliśmy idealną pogodę na ostatnich metrach drogi, promienie zachodzącego słońca otuliły nasze grzeszne ciała, sprawiając wiele dobrego.
Jak zawsze, uściski dłoni po skończeniu drogi i w te pędy na Kasprowy Wierch, może uda się zjechać do Kuźnic. I tak też się stało. Ostatnią kolejką zjechaliśmy w morze mgieł.
Podsumowanie:
Zosia pokazała swoje posiniaczone kolana, które wyglądały, jakby na nich szła na Jasną Górę, a potem na nich stamtąd zeszła. To, co było za nami, to bezmiar mgieł zasłaniający cały widnokrąg oprócz wystającej Gubałówki i paru innych wypukłości.
11.11.2020
Jan w Mokrym Zacięciu – inny Dzień Niepodległości w 2018 r. również spędzony na wspinaniu tym razem z Jackiem Janią
Wczoraj, to znaczy 7 listopada był dzień, na jaki z utęsknieniem czekaliśmy. Pogoda przepiękna, niebo bez ani jednej chmurki, słońce w pełnej krasie. W piątek odwiedzili nas Leszek Giziński, Krzysztof Stańczyk, a ja głowię się jak im wszystkim dogodzić.
Droga wspinaczkowa nie może być za trudna, ma to być przecież pierwsza Zosi Bolechowskiej droga w Tatrach i zarazem prezent urodzinowy, a dla nas mile spędzony dzień w doborowym towarzystwie. Wybór padł na Granaty, a właściwie na Skrajny Granat i jego środkowe żebro. Podejście jak to podejście – tak naprawdę wolałbym teleportować się albo być wniesiony pod ścianę (sądzę, że Zosia też).
A propos wnoszenia, mam następujący pomysł: zorganizowanie ekip z lektykami i wnoszenie na nich chętnych wspinaczy czy turystów. Zarobek niczego sobie (ważne w tych czasach). Lektyki zrobione z lekkich materiałów, na przykład z aluminium, zdobione góralskimi parzenicami i motywami ludowymi lub, jak w dawnych czasach, tzw. „bambus”, na którym znoszono z gór poszkodowanych. W czasie pandemii i ogólnego bezrobocia byłaby to jakaś zarobkowa alternatywa. Inwestycja niewielka: kij bambusowy z podczepionym od spodu hamakiem. Wspinacz lub turysta wnoszony byłby w pozycji leżącej, dającej możliwość drzemki po biesiadach dnia poprzedniego.
Podejście momentami zalodzone, ale im wyżej, tym warunki coraz lepsze. Docieramy pod ścianę, jednak musimy uzbroić się w cierpliwość, ponieważ przed nami dwa zespoły czekają na swoją kolej. Słońce coraz wyżej, co sprawia, że robi się ciepło i przyjemnie. Wypoczęci wchodzimy w drogę i co najważniejsze: czeka na nas sucha skała. Zosia, ku mojemu radosnemu zaskoczeniu, porusza się do góry bardzo sprawnie. Miałem pewne obawy, że nie podoła temu wyzwaniu i trzeba będzie się ewakuować zjazdami pod ścianę. Nic takiego się nie zdarzyło – po niecałych trzech godzinach stajemy na końcu drogi. Gratulacje dla Zosi, uściski i zaczynamy schodzić na Halę Gąsienicową. Leszek czuwał i pomagał Zosi, za co dziękuję, a Krzysiek szedł jako ostatni, zbierając sprzęt. Dopiero na Skupniów Upłazie zapalamy czołówki i docieramy do Kuźnic (z których wyszliśmy rano o godzinie 8.00).
Dziesięć bitych godzin trwała nasza eskapada. Jesteśmy zmęczeni, ale szczęśliwi. Prezent dla jubilatki wymusił na niej dużo samozaparcia i wielki wysiłek, ale z nawiązką zrekompensowała to radość w sercu, którą Zosia odczuła następnego dnia, gdy dotarło do niej co osiągnęła.
07.11.2020 r.
Jan przed Bajeczką
Jan w swojej bazie
13 września tegoż roku miały miejsce dwa wypadki w Tatrach Słowackich: pierwszy na Wielickiej Baszcie, zginął przewodnik z klientką, drugi na ostatnich metrach zejścia z Gerlacha (Biała Ściana) – tu na szczęście wszyscy przeżyli. Przemek Wójcik z komisji technicznej PSPW[1] opisał obszerniej oba zdarzenia. Opis ten przesłano do wszystkich kolegów przewodników.
Dwa lata wcześniej, w 2018 roku, też we wrześniu i też trzynastego, ku wielkiej radości moich klientów, stanęliśmy na szczycie Gerlacha. Pozwolę sobie przedstawić tamtą szczęśliwą trójkę: Rachela przyjaciółka Jacka Aleksandra Prokopskiego (oboje wykładowcy filozofii z Wrocławia). Jacek jako płodny autor wielu tłumaczeń i paru książek (jak zdążyłem zauważyć) przywiązany jest bardzo do Kierkegaarda, duńskiego filozofia i poety. Książka, którą od niego dostałem – „Kierkegaard i filozofia egzystencjalna”, napisana przez Lwa Szestowa, w tłumaczeniu Jacka i ze wstępem Czesława Miłosza, jest w moich rękach, przeglądam ją i wertuję czasem. Czy zdobędę się na przeczytanie, tego jeszcze nie wiem. Przeczytać to jedno, ale zrozumieć to jest wielka sztuka! Trzecią osobą w naszym zespole był Maciek. Wszyscy bardzo sprawni, ale w zasadzie bez żadnego większego górskiego doświadczenia. Jedynie Maciek coś niecoś przyswoił, towarzysząc mi w szkoleniach wspinaczkowych.
Schodzimy ze szczytu Gerlacha w nienajgorszym tempie: Jacek jako pierwszy, jego partnerka idzie czujnie za nim, Maciek ostatni. Moja rola to czuwanie nad bezpieczeństwem tej sympatycznej trzódki. Jesteśmy na ostatnim trawersie w lewo, do końca trudności już niedaleko. Na końcu trawersu wystaje metalowy pręt. Proszę Jacka, aby przerzucił przez niego linę – to zapewni nam solidniejszą asekurację. „W odpowiedzi” Jacek traci równowagę i spada, a w zasadzie ześlizguje się na tyłku. W tym samym momencie Rachel wylatuje jak z katapulty i ląduje na piersiach i twarzy przed pośladkami swojego przyjaciela. To wszystko trwa ułamki sekund – Maciek zareagował błyskawicznie, przytrzymując zsuwającą się dwójkę. Lina między mną a nim nawet się nie napięła. Zeszliśmy wszyscy do podstawy ściany. Jakie siły zadziałały na Rachelę, która wyleciała w powietrze? Nie wiem, nie miałem dynamometru, żeby to dokładnie sprawdzić, ale sądzę, że na tę drobną kobietę zadziałało obciążenie 200–250kg. Natomiast Maciek został obciążony 70–100 kg maksimum. Gdyby obciążenie było trochę większe, też byłby porwany w dół. Zdarzenie to miało miejsce w terenie może nie połogim, ale nie jakoś bardzo stromym. Dwa lata później znany przewodnik słowacki na tym samym trawersie utrzymał odpadnięcie– osunięcie się klienta, ale sam stracił równowagę i spadł na piargi pod ścianę. Konsekwencje upadku były na tyle poważne, że przyleciał helikopter i zabrał go do szpitala (ogólne potłuczenia i złamane żebra).
13.09.2018 r.
Na Festiwalu Górnolotni w Tarnowie
* * *
koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji
[1] PSPW – Polskie Stowarzyszenie Przewodników Wysokogórskich. [przyp. red.]