Siła Polski - Igor Janke - ebook + audiobook + książka

Siła Polski audiobook

Igor Janke

4,4

Opis

Rozmówcy Igora Janke, autora popularnego podcastu Układ otwarty prorokują, że za trzydzieści lat Polska może stać się potężnym państwem o dużej randze międzynarodowej, z silną armią i nowoczesną gospodarką. Wierzą w niezwykłą przedsiębiorczość Polaków, którzy po 1989 roku dokonali największego skoku w Europie. Drugi skok jest na wyciągnięcie ręki, trzeba tylko zlikwidować pewne bariery. Jakie i jak to zrobić – mówią ludzie, którzy odnieśli ogromne sukcesy.

Na przykład Rafał Brzoska, szef InPostu, mówi tak: Jeżeli mówimy o skali podatkowej, to uważam, że polski system jest bardzo dobry i sprawiedliwy. Natomiast jest zdecydowanie nieprosty. Jest opresyjny, pozostawia dużą dowolność interpretacyjną, która rodzi wiele ryzyk. To stanowi dziś ogromną barierę. Uproszczenie systemu podatkowego, ujednolicenie zachęt inwestycyjnych jest konieczne. Nie może być tak, że ktoś dostaje zdecydowane fory tylko i wyłącznie dlatego, że jest znacznie większym inwestorem albo obiecał utworzyć tyle a tyle miejsc pracy. Często potem okazuje się, że to są miejsca pracy słabej jakości, źle opłacane, mamy do czynienia wręcz ze swego rodzaju wyzyskiem. Ta nierówność, która została stworzona, uderza w polskie firmy. Musimy potem konkurować z dużym graczem na rynku, na którym on startował z lepszej pozycji.

A szef Maspexu, Krzysztof Pawiński radzi, żeby wyciągać wnioski z cudzych błędów: Sukces to nie jest ciąg genialnych decyzji, sukces to jest suma mniejszej ilości popełnianych błędów. Łatwiej być lepszym, jeśli się ma dobrze zrobioną taką analizę wsteczną. Popatrzmy na gospodarkę niemiecką, na błędy, które poczyniono tam na przykład z punktu widzenia polityki imigracyjnej. Są one kolosalne. Czy musimy je powtórzyć? Nie sądzę. Co więcej, na te błędy nie mogliśmy sobie pozwolić z biedy. Wypracowaliśmy całkiem rozsądny model imigracyjny – z jednej strony mamy bardzo niski poziom wsparcia socjalnego dla imigrantów, a z drugiej nie dajemy żadnych istotnych ograniczeń w dostępie do rynku pracy. To najlepsze możliwe rozwiązanie minimalistyczne. Każdy, kto pracuje, płaci podatki, ma dostęp do podstawowych usług socjalnych i jest mile witany. To jest naprawdę innowacja zawstydzająca swą prostotą i skutecznością. Jak popatrzymy na Niemcy, na Szwecję, czy na Holandię, to widać zasadniczą różnicę. Wystarczy, że zrobimy ten jeden błąd mniej w tym obszarze.

Kolejna obserwacja – błędy polityki transformacji energetycznej, które widzimy na Zachodzie. Wystarczy, że zrobimy ją lepiej, znowu może się to przerodzić się w trwałą przewagę. To podejście, które wygrywa tam dziś, że mamy przeprowadzać transformację energetyczną kosztem poziomu naszego życia, jest absolutnie błędne. Powinniśmy to zatem zrobić inaczej, w oparciu o postęp technologiczny, ale w istniejących technologiach, a nie licząc na obiecany postęp nauki w przyszłości, który się wydarzy, albo nie. Przywykliśmy, że politycy wchodzą z butami w ekonomię, idą z pustymi obietnicami, łamiąc zdrowe zasady ekonomii. Ale to, że teraz polityka wchodzi w obszar nauki i technologii i mami nas jakimi to technologiami będziemy dysponowali za pięć czy siedem lat, to jest to chore. Wystarczy, że tego unikniemy i będzie naprawdę dobrze.

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 6 min

Lektor: Czyta: Marcin Popczyński
Oceny
4,4 (59 ocen)
31
20
6
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
TomaszRaczynski

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam każdemu, Janke ma dobrą rękę do zapraszania osób, które mają wizję Polski (lub jej wycinka, w którym się specjalizują). 10/10
00
TomeckiMirecki

Nie oderwiesz się od lektury

świetna książka.
00
MJakubik

Nie oderwiesz się od lektury

Ok
00
Awllo

Nie oderwiesz się od lektury

Wspaniałą książka. Polecam gorąco.
00
TBekierek

Dobrze spędzony czas

Ciekawa, do przemysleń. Polecam
00

Popularność




Wstęp

Wstęp

NO FUTURE. POLSKA, W KTÓREJ PĘKAŁY OCZY

Mogę wyemi­gro­wać z Pol­ski, zostać dzia­ła­czem opo­zy­cyj­nym, być bitym i sie­dzieć w wię­zie­niach, albo pisać recen­zje teatralne za gro­sze, a utrzy­my­wać się z pracy przy corocz­nym zbie­ra­niu wino­gron we Fran­cji. Takie zakła­da­łem opcje na życie jako dwu­dzie­sto­la­tek pod koniec lat osiem­dzie­sią­tych. „No future” – tytuł utworu Sex Pistols dobrze odda­wał, co czu­łem. Pol­ska była ponura, znie­wo­lona, szara, brudna. Po prze­past­nych war­szaw­skich uli­cach hulał wiatr, nie było restau­ra­cji, kawiarni, wie­żow­ców ani base­nów. Zosta­wało pić wódkę, śpie­wać Kacz­mar­skiego, bawić się na impre­zach, czy­tać książki, cho­dzić na demon­stra­cje. Książki i demon­stra­cje dawały naj­wię­cej nadziei i rado­ści.

Kiedy wyje­cha­łem pierw­szy raz auto­sto­pem do Fran­cji, żeby zry­wać wino­grona za ogromne wów­czas pie­nią­dze, pierw­szą noc spę­dzi­łem w miesz­ka­niu przy­god­nie pozna­nych nie­miec­kich pun­ków. Poczę­sto­wali mnie serami i kiwi. Sery sma­ko­wały zupeł­nie ina­czej niż nasze, ale to zie­lone jajko niczego mi nie przy­po­mi­nało. Nie wie­dzia­łem, co to jest, ni­gdy wcze­śniej nie widzia­łem takiego cuda. „Naprawdę, ni­gdy nie jadłeś kiwi?” – nie­za­możni nie­mieccy gospo­da­rze nie mogli uwie­rzyć. Nie jadłem kiwi, ham­bur­gera ani sushi. W ple­caku mia­łem naj­lep­szą pol­ską wódkę, żeby móc dać coś w pre­zen­cie, a która wyglą­dała i pach­niała tak jak ówcze­sna Pol­ska. Tyle że zda­łem sobie z tego sprawę dopiero wtedy, kiedy z dumą wrę­czy­łem ją pew­nemu wło­skiemu archi­tek­towi, a on posta­wił ją na sto­liku razem z dzie­siątką innych zachod­nich alko­holi… Pamię­tam ten pie­kący rumie­niec wstydu i zaże­no­wa­nia. Bidna butelka z tan­detną nalepką wśród naj­lep­szych świa­to­wych alko­holi. Na szczę­ście mogłem mu cho­ciaż opo­wie­dzieć, jak wal­czymy z komu­ni­zmem.

Moje ubra­nia wyglą­dały dwa razy gorzej niż te, w któ­rych cho­dzili miej­scowi. Ulice ze skle­pami i restau­ra­cjami onie­śmie­lały mnie. Cho­dzi­łem godzi­nami i oglą­da­łem ten dostatni świat jakby zza szyby. Kiedy jakiś kie­rowca, który zabrał mnie auto­sto­pem, zapro­po­no­wał, byśmy zje­dli razem lunch, nie wie­dzia­łem, jak się zacho­wać. Zafra­po­wany, wsze­dłem z nim do baru przy auto­stra­dzie, który dla mnie był błysz­czącą restau­ra­cją, rzu­ci­łem okiem na ceny i gło­wi­łem się, jak mu powie­dzieć, że ten Wie­ner Schnit­zel kosz­tuje tyle ile połowa pen­sji w Pol­sce i nie stać mnie na niego.

Przez kilka tygo­dni oglą­da­łem świat, który wyda­wał się nie­re­alny.

Powrót do ojczy­zny był bole­sny. Dziu­rawe drogi, śmier­dzące kible, podłe żar­cie w knaj­pach. Papier toa­le­towy wysta­wany w kolej­kach albo wykra­dany z zakła­dów pracy, dawa­nie łapó­wek mili­cjan­tom, skle­po­wym i kana­rom w auto­bu­sie. Gra w oszu­ki­wa­nego ze znie­na­wi­dzo­nym pań­stwem. Oni okra­dają nas, my ich. „Jest tak brudno i brzydko, że pękają oczy” – śpie­wał kilka lat póź­niej Kult, a my wszy­scy czu­li­śmy, że to nasz świat. Brudne były kible, ulice i dusze rzą­dzą­cych nami znie­na­wi­dzo­nych komu­chów.

Trudno było uwie­rzyć, że kie­dyś pol­skie ulice, budynki i sklepy mogą choć tro­chę przy­po­mi­nać to, co widzia­łem na Zacho­dzie.

Mie­sięczna pen­sja w Pol­sce wyno­siła tyle co dwa­dzie­ścia, trzy­dzie­ści dola­rów. Tyle dosta­wa­łem za dzień fizycz­nej pracy na fran­cu­skich polach. Ska­zani byli­śmy na życie w innym, o wiele gor­szym świe­cie, i byłem prze­ko­nany, że tak ma pozo­stać.

Nie wie­rzy­łem, że komu­nizm może upaść. Nie umia­łem sobie tego wyobra­zić. Wie­dzia­łem, że albo muszę stąd uciec, albo wal­czyć, nawet jeśli ta walka nie da żad­nych rezul­ta­tów. Taki nasz obo­wią­zek, jeśli chce się być porząd­nym. Książki Her­linga-Gru­dziń­skiego, wier­sze Her­berta, pio­senki Kacz­mar­skiego i Gin­trow­skiego, filmy Zanus­siego i Kie­ślow­skiego tłu­ma­czyły mi, co mam robić, ale nie dawały nadziei. Tu był syf i brak przy­szło­ści. Będziemy żyć w bie­dzie i smro­dzie, ale dum­nie – tak to widzia­łem. Orga­ni­zo­wa­li­śmy strajki i wiece, wyda­wa­li­śmy pisma, pałką dosta­łem raz, nacier­pieć się nie zdą­ży­łem. Gdyby ktoś poka­zał mi, jak żyję dziś, jak wygląda dziś sta­rówka Wro­cła­wia, pro­me­nada w Gdyni czy wie­żowce w War­sza­wie, uznał­bym, że to film science fic­tion.

I nagle, dla mnie zupeł­nie nie­spo­dzie­wa­nie, komu­nizm upadł.

***

Piszę te słowa w 2023 roku. Sie­dzę w ogro­dzie na ład­nym osie­dlu, zna­jomi piszą na What­sAp­pie o waka­cjach w Japo­nii czy w Hisz­pa­nii, gdzie cza­sem taniej niż w Pol­sce, o kiep­skich sta­cjach ben­zy­no­wych we Wło­szech i tym miłym uczu­ciu, kiedy wjeż­dża się do Pol­ski auto­stradą, która jest lep­sza niż w więk­szo­ści euro­pej­skich państw. Gdzie ulice są czy­ste i bez­pieczne, a setki knajp ofe­rują jedze­nie z całego świata przy­go­to­wy­wane przez kucha­rzy, który wyemi­gro­wali do War­szawy czy Pozna­nia, bo tu można nie­źle zaro­bić i dobrze żyć. Dziś Pol­ska staje się kra­jem, do któ­rego chcą przy­je­chać ludzie z wielu uboż­szych państw świata. Zachodni dyplo­maci, któ­rzy jesz­cze dzie­sięć, pięt­na­ście lat temu uwa­żali wyjazd do Pol­ski za zsyłkę, teraz zabie­gają, żeby pomiesz­kać przez kilka lat w kraju, w któ­rym jest tak czy­sto, bez­piecz­nie, a wiele usług na naj­wyż­szym euro­pej­skim pozio­mie.

Polacy w kolej­kach do Wizz Aira czy Ryana­ira, któ­rymi lecą na tanie wczasy do Alba­nii czy Tur­cji, masowo narze­kają na rosnące ceny. Tam jest taniej niż u nas, do czego to doszło!

Narze­kamy, jak wiele rze­czy nie działa jesz­cze tak jak trzeba, jak wiele szans mar­nu­jemy, jaki cią­gle dystans dzieli nas od Nie­miec, Fran­cji czy Holan­dii. Warto jed­nak zdać sobie sprawę, co się w Pol­sce stało przez ostat­nie trzy­dzie­ści lat.

Piszę to w cza­sie, kiedy Pol­ska po raz pierw­szy w histo­rii ostat­nich lat poka­zała spraw­czość i miała realny wpływ na to, co dzieje się wokół naszego pań­stwa. Kiedy Polacy przy­jęli miliony ucie­ki­nie­rów z Ukra­iny, kiedy wła­dze pol­skich miast spraw­nie zor­ga­ni­zo­wały punkty dys­lo­ka­cji imi­gran­tów, wiel­kie noc­le­gow­nie i punkty żywie­nia, kiedy pol­skie pań­stwo jako pierw­sze wysłało swoje czołgi, kara­biny, trans­por­tery i zor­ga­ni­zo­wało klu­czowy hub logi­styczny dla sprzętu mili­tar­nego z całego świata, poka­zu­jąc siłę, odwagę i spraw­czość. Kiedy nasze podzie­lone spo­łe­czeń­stwo i pań­stwo zadzia­łało zgod­nie i sku­tecz­nie. I ci z PO, i ci z PiS, i ci gło­su­jący jesz­cze ina­czej.

Pol­ska przez trzy­dzie­ści lat doko­nała spek­ta­ku­lar­nego skoku. Nie­wiele państw na świe­cie było w sta­nie doko­nać takiej rewo­lu­cji bez pono­sze­nia ofiar. Sin­ga­pur, Korea Połu­dniowa, może Esto­nia. Tak, Pol­ska odnio­sła suk­ces na świa­tową miarę. Widać to po pach­ną­cych toa­le­tach, nowych domach, apar­ta­men­tow­cach, sze­ro­kich auto­stra­dach, na sta­dio­nach, w wie­żow­cach i nowo­cze­snych fabry­kach, nie tylko tych, które zbu­do­wali Ame­ry­ka­nie czy Niemcy. Widać to w każ­dym miesz­ka­niu po urzą­dze­niach, któ­rych uży­wamy, po usłu­gach, z któ­rych korzy­stamy. Także po sprzę­cie, jakiego uży­wają pol­scy rol­nicy. Wycho­wa­łem się w sercu rol­ni­czej Wiel­ko­pol­ski, wiem, o czym piszę.

Widać to wresz­cie we wszyst­kich sta­ty­sty­kach. Pol­ska miała w ciągu trzy­dzie­stu lat naj­więk­szy wzrost PKB na głowę miesz­kańca wśród wszyst­kich państw OECD, czyli całego zachod­niego świata. Czę­sto tego nie zauwa­żamy. Te trzy­dzie­ści lat było trudne, bole­sne i wyma­ga­jące. Pra­co­wa­li­śmy ciężko i dużo. Ten suk­ces osią­gnę­li­śmy dzięki splo­towi wielu oko­licz­no­ści histo­rycz­nych, ale przede wszyst­kim dzięki sobie. Dzięki naszej cięż­kiej pracy, dzięki ogrom­nej deter­mi­na­cji, pra­gnie­niu lep­szego życia, marze­niu o przy­na­leż­no­ści do lep­szego, bez­piecz­nego boga­tego świata. Dzięki wiel­kiemu duchowi przed­się­bior­czo­ści Pola­ków. Ten suk­ces osią­gnę­li­śmy pomimo tego, co nam goto­wał świat poli­tyki. Pomimo SLD, AWS, PSL, pomimo PO i PiS. To nie poli­tycy zbu­do­wali ten suk­ces, choć – przy­znajmy – nie­mal każda z tych ekip poli­tycz­nych, kiedy była u wła­dzy, pod­jęła kilka dobrych decy­zji. I sporo złych. Ale ten suk­ces zbu­do­wali nie poli­tycy, a ludzie. Pra­cow­nicy i przed­się­biorcy. Mali i wielcy biz­nes­meni. Inwe­sto­rzy kra­jowi i zagra­niczni. My wszy­scy, któ­rzy przez lata zasu­wa­li­śmy na dwóch eta­tach i dora­bia­li­śmy na zle­ce­niach.

Zaszli­śmy daleko. Bar­dzo daleko. Ale cią­gle nie jest tak, jak byśmy chcieli. Nasze marze­nia są cią­gle więk­sze.

Apa­rat pań­stwa nie działa jesz­cze tak, jak powi­nien. Mar­nu­jemy masę ener­gii na jałowe walki. Wal­czymy ze sobą, zamiast kon­ku­ro­wać. Admi­ni­stra­cja działa słabo, prawo jest skom­pli­ko­wane, ochrona zdro­wia jest marna, edu­ka­cja wymaga wiel­kich inwe­sty­cji.

Wiele pol­skich firm uro­sło, jest dużych, ale cią­gle daleko im do nie­miec­kich, fran­cu­skich, wło­skich czy bry­tyj­skich gigan­tów. Cią­gle nie mamy wiel­kich pol­skich marek. Mamy nie­wielki wpływ na decy­zje podej­mo­wane w Unii Euro­pej­skiej. Nawet w przy­padku wojny na Ukra­inie, w którą tak bar­dzo się zaan­ga­żo­wa­li­śmy, nie jeste­śmy w gro­nie państw decy­du­ją­cych o tym, jaki będzie kształt porządku po woj­nie, jakie będą gwa­ran­cje bez­pie­czeń­stwa dla Ukra­iny, jak będzie wyglą­dać pomoc w odbu­do­wie i nowy układ poko­jowy. Jeste­śmy jesz­cze w dru­giej lidze. Nie w pią­tej czy szó­stej, jak w cza­sach mojej mło­do­ści, nie na mar­gi­ne­sie świata, ale w pierw­szej nie jeste­śmy.

Czy możemy tam być? Tak. Możemy doko­nać dru­giego wiel­kiego skoku. Możemy stać się jed­nym z euro­pej­skich lide­rów i państw, które mają wpływ na kształt Europy. Pol­skie firmy mogą dołą­czyć do grona naj­więk­szych gra­czy. To jest moż­liwe. Jesz­cze za mojego życia.

I o tym jest ta książka.

WIELKI SKOK. CZAS REWOLUCJI

Mia­łem szczę­ście obser­wo­wać ten wielki skok cywi­li­za­cyjny od początku. Widzia­łem, jak War­szawa i cała Pol­ska zmie­nia się z dnia na dzień. Pra­co­wa­łem w war­szaw­skich redak­cjach, w któ­rych i z któ­rych jak w soczewce widać było zmiany zacho­dzące w Pol­sce. Zmiany gospo­dar­cze i poli­tyczne, wybuch wol­no­ści, roz­wój i pato­lo­gie demo­kra­cji – mia­łem szczę­ście być obser­wa­to­rem i uczest­ni­kiem tych pro­ce­sów.

W „Życiu War­szawy”, do któ­rego tra­fi­łem jako począt­ku­jący repor­ter w 1991 roku, pisa­li­śmy jesz­cze na coraz bar­dziej roz­pa­da­ją­cych się maszy­nach do pisa­nia. Te maszyny już się roz­pa­dały i zepsute rzu­ca­li­śmy w kąt w jed­nym z pokoi. Jeden z kole­gów pisał arty­kuł o wiru­sie kom­pu­te­ro­wym Michel-angelo, który sza­lał wtedy na świe­cie. Chcie­li­śmy ten tekst zilu­stro­wać zdję­ciem stosu naszych roz­kle­ko­ta­nych maszyn z pod­pi­sem „Skutki dzia­ła­nia wirusa Miche­lan­gelo w redak­cji »Życia War­szawy«”.

Kory­ta­rze i pokoje redak­cyjne pach­niały PRL-em, przy wej­ściu do biura sie­dział gruby por­tier z roz­su­wa­jącą się na brzu­chu koszulą, szklanką her­baty i czę­sto kieł­basą leżącą na tłu­stym papie­rze. Gości witał uro­czym: „Do kogo?”.

Redak­cja była zde­rze­niem dwóch świa­tów. Star­szych pań­stwa, nie­któ­rych z doświad­cze­niem w służ­bie sys­temu, i grupki mło­dych, szybko roz­py­cha­ją­cych się i pra­gną­cych budo­wać nową rze­czy­wi­stość nie­wiele umie­ją­cych repor­te­rów. Nasi naczelni – Kazi­mierz Wóy­cicki i Tomasz Wołek ścią­gali świe­żych ludzi. Zde­rze­nia były arcy­cie­kawe. „Sta­rzy”, poza kil­koma zacnymi oso­bami, znali się na zupeł­nie innym dzien­ni­kar­stwie. Pod­po­rząd­ko­wa­nym, par­tyj­nym. Tego praw­dzi­wego, nie­za­leż­nego nie znali. „Nowi starsi” – ci, któ­rzy obej­mo­wali kie­row­ni­cze sta­no­wi­ska, też się nie znali, bo mieli czę­sto piękne opo­zy­cyjne karty, ale to, co robili w pod­zie­miu, też prze­cież nie było dzien­ni­kar­stwem, tylko walką. No i my „mło­dzi” – nie zna­li­śmy się ani na sta­rym, ani na nowym dzien­ni­kar­stwie… Przy­cho­dzi­li­śmy z ulicy i wszystko, co mie­li­śmy, to dobre chęci. Plus tro­chę wie­dzy o świe­cie. Uczy­li­śmy się od sie­bie nawza­jem, a naj­wię­cej na wła­snych błę­dach. Wszy­scy nowi, i starsi, i młodsi – mie­li­śmy jedną prze­wagę: bar­dzo nam się chciało, marzy­li­śmy o robie­niu świet­nej gazety.

Pra­co­wa­li­śmy po kil­ka­na­ście godzin dzien­nie, uczy­li­śmy się bły­ska­wicz­nie i wycho­dzi­li­śmy ze skóry, by naj­pierw dosko­czyć, a potem poko­nać naszą kon­ku­ren­cję, czyli „Gazetę Wybor­czą”. Wtedy to była jesz­cze dość przy­ja­zna kon­ku­ren­cja. To był fascy­nu­jący moment – pra­co­wa­li­śmy od rana do nocy, wie­czo­rem spo­ty­ka­li­śmy się w domach czy knaj­pach, by dalej dys­ku­to­wać, jak robić gazetę. Ze środka obser­wo­wa­li­śmy, jak toczy się nowa walka o wła­sność mediów.

„Życie War­szawy” kupił wło­ski przed­się­biorca Nicola Grauso. Histo­ria tej inwe­sty­cji nie­źle oddaje to, co działo się wtedy w Pol­sce. „Pic­colo Ber­lu­sconi” – tak mówiono o nim we Wło­szech. Przy­je­chał do Pol­ski z wiel­kimi pla­nami. Chciał uzy­skać kon­ce­sję na nada­wa­nie naziem­nej sta­cji tele­wi­zyj­nej, a „Życie War­szawy” miało być jego wizy­tówką. Włosi, któ­rzy na brud­nych kory­ta­rzach przy Mar­szał­kow­skiej poka­zy­wali się w ele­ganc­kich gar­ni­tu­rach, dzien­ni­ka­rzy trak­to­wali jak powie­trze. Nie­mniej firma zain­we­sto­wała szybko duże środki. Z dnia na dzień, z zatę­chłej XIX-wiecz­nej redak­cji z roz­pa­da­ją­cymi się maszy­nami do pisa­nia, oło­wiową zecer­nią i wita­ją­cym gości spo­co­nym panem Ste­fa­nem, prze­pro­wa­dzi­li­śmy się do prze­stron­nej sali daw­nego kina Klub przy Roz­drożu, gdzie każdy z nas miał do dys­po­zy­cji naj­now­szy kom­pu­ter Macin­tosh. Kom­pu­tery były już połą­czone w sieć, łama­nie gazety odby­wało się na wiel­kich kom­pu­terach w środku sali. Włosi zatrud­nili kilku zna­ko­mi­tych gra­fi­ków. Nową makietę gazety przy­go­to­wał jeden z naj­wy­bit­niej­szych wło­skich pro­jek­tan­tów, nasze zarobki sko­czyły mocno w górę.

Z dnia na dzień prze­sko­czy­li­śmy tech­no­lo­gicz­nie wiek. Mie­li­śmy lep­szy sprzęt niż cała nasza kon­ku­ren­cja. Co wię­cej – mie­li­śmy lep­szy sprzęt niż więk­szość zachod­nich mediów. To był 1993 rok. Poje­cha­li­śmy na tak zwany study tour do Nie­miec, gdzie odwie­dza­li­śmy tam­tej­sze redak­cje radiowe i pra­sowe. Weszli­śmy do Bon­ner Anze­iger. Niemcy trak­to­wali nas miło, ale patrzyli na nas jak na bied­nych i zaco­fa­nych wschod­nia­ków z post­ko­mu­ni­stycz­nego kraju. Tacy byli­śmy. Sta­nę­li­śmy na środku redak­cji i jeden z ich sze­fów poka­zy­wał nam z dumą ich sprzęt. „Za pół roku przej­dziemy na łama­nie gazety na kom­pu­te­rze!” – obwie­ścił, patrząc na nas z wyż­szo­ścią. Spoj­rza­łem na niego i powie­dzia­łem spo­koj­nie: „To super, bo myśmy to już zro­bili pół roku temu…”. Reak­cja była nie­za­po­mniana.

Podob­nie było, kiedy odwie­dzi­li­śmy roz­gło­śnię publicz­nego radia. Przed wyjaz­dem odwie­dzi­łem super­no­wo­cze­sne stu­dio Radia Zet. Nie­miecka sta­cja wyglą­dała przy „Zetce” na firmę z innej epoki. Taki był czas. Pol­skie media były zasi­lane bły­ska­wicz­nie przez nowych ludzi i przez naj­now­szy sprzęt. Do „Życia” zatrud­niano naj­lep­szych ludzi z rynku, któ­rzy nie tra­fili do „Gazety Wybor­czej”. Zgro­ma­dzono zespół, który w dużej mie­rze skła­dał się z ludzi, któ­rzy w przy­szło­ści kie­ro­wali więk­szo­ścią pol­skich mediów. Piotr Zaremba (czo­łowy publi­cy­sta poli­tyczny), Tomasz Wró­blew­ski (przy­szły naczelny „New­swe­eka”, „Rzecz­po­spo­li­tej”), Paweł Szwed (przy­szły wła­ści­ciel wydaw­nic­twa Wielka Litera), Bro­ni­sław Wild­stein (przy­szły pre­zes TVP), Jacek Żakow­ski (czo­łowy publi­cy­sta „Poli­tyki”, „Gazety Wybor­czej”, radia TOK FM), Leszek Będ­kow­ski (przy­szły zastępca naczel­nego „Poli­tyki”), Paweł Fąfara (przy­szły naczelny i pre­zes „Pol­ska The Times”), Grze­gorz Jan­kow­ski (przy­szły naczelny i wydawca „Faktu”), Piotr Skwie­ciń­ski (zastępca naczel­nego PAP, obec­nie amba­sa­dor RP w Arme­nii), Paweł Lisicki (naczelny „Rzecz­po­spo­li­tej” i „Do Rze­czy”), Robert Kra­sow­ski (naczelny „Dzien­nika”, współwła­ści­ciel wydaw­nic­twa Czer­wone i Czarne), Cezary Gmyz (dzien­ni­karz TVP), Bogna Świąt­kow­ska (twór­czyni fun­da­cji Bęc Zmiana, uwa­żana za „matkę pol­skiego hip-hopu”), Paweł Dunin-Wąso­wicz (twórca lite­rac­kiego pisma i wydaw­nic­twa Lampa i Iskra Boża). W dziale spor­to­wym pisała legenda spor­to­wego dzien­ni­kar­stwa Ste­fan Szcze­płek. Jacek Frą­czak był sze­fem zna­ko­mi­tego zespołu gra­fi­ków.

Sam w „Życiu War­szawy” zosta­łem w wieku dwu­dzie­stu sied­miu lat sze­fem działu kul­tury, trzy lata póź­niej byłem zastępcą naczel­nego „Expressu Wie­czor­nego”, a chwilę potem redak­to­rem naczel­nym Pol­skiej Agen­cji Pra­so­wej. Naczel­nym gazety był w tym cza­sie Tomasz Wołek, który dawał zespo­łowi ogromną wol­ność, zaś sam zaj­mo­wał się głów­nie swo­imi pił­kar­skimi pasjami i zapewne sta­ra­niami o zyska­nie kon­ce­sji dla tele­wi­zji.

W redak­cji „Życia War­szawy” kipiało pracą, nowymi pomy­słami, entu­zja­zmem i nie­zwy­kłymi ambi­cjami. Nakład i sprze­daż rosły bły­ska­wicz­nie. Była wol­ność, poja­wiły się pie­nią­dze, inwe­sty­cje, wszystko kwi­tło. Tu biło jedno z serc nowej, wol­nej Pol­ski. Jed­no­cze­śnie lokalne sta­cje tele­wi­zyjne Grauso, które zaczęły wtedy nada­wać, pusz­czały kiczo­wate, tanie, mar­nej jako­ści, czę­sto pół­por­no­gra­ficzne pro­duk­cje. Taka była wtedy Pol­ska.

I kiedy się roz­pę­dzi­li­śmy, i „Życie War­szawy” w sto­licy zaczęło prze­ga­niać w sprze­daży „Gazetę Wybor­czą”, oka­zało się, że Nicola Grauso nie dostał kon­ce­sji na ogól­no­pol­ską tele­wi­zję. Dostali je Zyg­munt Solorz, nie­znany wcze­śniej przed­się­biorca z wie­loma pasz­por­tami, i mocno zako­rze­nieni w PRL Mariusz Wal­ter z Janem Wej­cher­tem. I Pol­sat, i TVN odnio­sły spek­ta­ku­larne suk­cesy i są do dziś klu­czo­wymi gra­czami na rynku.

Nicola Grauso, bar­dzo emo­cjo­nalny gracz, sfru­stro­wał się i posta­no­wił uka­rać Pol­skę za krzywdę, którą mu zro­biła. Z dnia na dzień posta­no­wił pod­nieść cenę gazety o połowę i obciąć budżet „Życia” rów­nież o połowę, praw­do­po­dob­nie, by wycią­gnąć bły­ska­wicz­nie jak naj­wię­cej kasy, a jed­no­cze­śnie zama­ni­fe­sto­wać swoją złość. Taki to był inwe­stor. Pamię­tam, jak jako kie­row­nik działu kul­tury musia­łem gwał­tow­nie obci­nać wier­szówki, rezy­gno­wać z wielu auto­rów, zmniej­szać obję­tość działu. „Życie” schu­dło o połowę. Sfru­stro­wany, odsze­dłem, a Tomasz Wołek posta­no­wił, że gazeta mocno zaan­ga­żuje się w kam­pa­nię wybor­czą Lecha Wałęsy. Z tygo­dnia na tydzień sprze­daż gazety zaczęła spa­dać. W ciągu kilku mie­sięcy droż­sze o połowę i cień­sze o połowę, poli­tycz­nie zaan­ga­żo­wane „Życie War­szawy” stra­ciło połowę nakładu. To był naj­bar­dziej spek­ta­ku­larny znany mi przy­pa­dek wzro­stu i jesz­cze szyb­szego upadku gazety. Dość szybko nastą­piły kolejne zmiany wła­sno­ściowe, zespół się roz­padł, a po kilku latach „Życie War­szawy” prze­stało ist­nieć.

Opo­wie­dzia­łem tę histo­rię, bo jak w soczewce widać w niej roz­wój pol­skiej demo­kra­cji i dzi­kiego pol­skiego kapi­ta­li­zmu w latach dzie­więć­dzie­sią­tych.

***

Innym moim oso­bi­stym doświad­cze­niem poka­zu­ją­cym zmiany w Pol­sce była praca w PAP. Jak to w cza­sie rewo­lu­cji rewo­lu­cyjne zada­nia dosta­wali mło­dzi rewo­lu­cjo­ni­ści. W wieku trzy­dzie­stu jeden lat wygra­łem nie­for­malny kon­kurs na redak­tora naczel­nego tej insty­tu­cji. W 1998 roku w Pol­sce mie­li­śmy z jed­nej strony super­no­wo­cze­sne redak­cje, jak Radio Zet, RMF, TVN24 czy „Gazeta Wybor­cza”, z dru­giej strony nie­do­in­we­sto­wane redak­cje pra­wi­cowe, z trze­ciej – takie insty­tu­cje jak PAP. PAP, który peł­nił wów­czas klu­czową rolę, dostar­cza­jąc około sied­miu­set infor­ma­cji dzien­nie do wszyst­kich pol­skich mediów, pra­co­wał cią­gle w try­bie post-PRL. Powolny, roz­la­zły, prak­tycz­nie nie­za­rzą­dzany ser­wis pro­du­ku­jący setki źle napi­sa­nych i czę­sto nie­po­trzeb­nych depesz. Dosta­łem zada­nie prze­bu­do­wa­nia go i dosto­so­wa­nia do świa­to­wych stan­dar­dów. Wspól­nie z grupą kil­ku­na­stu zapa­leń­ców, któ­rych udało się wyna­leźć w Agen­cji, z peł­nym popar­ciem także mery­to­rycz­nym ówcze­snego pre­zesa Roberta Bog­dań­skiego, przy­go­to­wa­li­śmy plan restruk­tu­ry­za­cji bazu­jący na wzo­rach bry­tyj­skiego Reu­tersa, fran­cu­skiej AFP i austriac­kiej agen­cji APA. W kilka mie­sięcy udało nam się wpro­wa­dzić rady­kalne zmiany i w struk­tu­rze firmy, i w stylu pracy dzien­ni­ka­rzy, któ­rzy odna­leźli radość i zapał do pracy. W pół roku PAP zaczął pra­co­wać niczym zachod­nie agen­cje. Zacho­wy­wał przy tym pełną bez­stron­ność i nie­za­leż­ność od wła­dzy, pomimo że była to insty­tu­cja pań­stwowa. Do dziś trzy­mam w sza­fie bada­nia satys­fak­cji klien­tów, które prze­pro­wa­dziła zewnętrzna firma kon­sul­tin­gowa po wpro­wa­dze­niu naszych reform. Wyniki były zna­ko­mite. Jak to było moż­liwe bez wiel­kich pie­nię­dzy? Dzięki pla­nowi, kon­se­kwen­cji, zapa­łowi i deter­mi­na­cji całego zespołu. A jesz­cze ówcze­sna wła­dza poli­tyczna nie ważyła się inge­ro­wać w treść ser­wisu. A kiedy pró­bo­wała, dosta­wała ostry odpór. Dziś to już chyba niemoż­liwe…

Histo­ria pol­skiego rynku medial­nego to odbi­cie tego, co działo się w Pol­sce. „Życie War­szawy” było począt­kowo wspa­nia­łym rezul­ta­tem wybu­chu wol­no­ści, demo­kra­cji i kapi­ta­li­zmu, a stało się ofiarą dzi­kiego wol­nego rynku, bru­tal­nych poli­tycz­nych ukła­dów – nowych i post­ko­mu­ni­stycz­nych – i kaprysu inwe­stora, który trak­to­wał Pol­skę jak front wschodni.

Jed­no­cze­śnie do Pol­ski wcho­dziły giganty mię­dzy­na­ro­dowe, które zacho­wy­wały się zupeł­nie ina­czej. „Rzecz­po­spo­lita” w rękach kon­cernu Roberta Her­santa czy nor­we­skiej Orkli była przy­kła­dem zna­ko­mi­tej inwe­sty­cji, którą przed­się­biorcy trak­to­wali bar­dzo poważ­nie i z sza­cun­kiem dla reguł gry. Kiedy po pię­ciu latach kie­ro­wa­nia Pol­ską Agen­cją Pra­sową prze­sze­dłem w 2003 roku do „Rzepy” jako kie­row­nik działu poli­tycz­nego, nowy wła­ści­ciel, wielki kon­cern nor­we­ski Orkla, który był kon­glo­me­ra­tem firm cięż­kiego prze­my­słu, spo­żyw­czych i medial­nych, zor­ga­ni­zo­wał nam pre­zen­ta­cję, pod­czas któ­rej roz­ma­wia­li­śmy o stra­te­gii, zasa­dach pracy i war­to­ściach, któ­rymi mamy się kie­ro­wać. Zoba­czy­łem wtedy coś, co już chyba ni­gdy w pol­skich mediach się nie zda­rzyło. Otóż przed­sta­wi­ciele kon­cernu opo­wia­dali nam, jak to nale­żąca do ich kon­cernu gazeta wytro­piła aferę w innej fir­mie nale­żą­cej także od Orkli i opi­sała to u sie­bie. Przed­sta­wi­ciele Orkli byli bar­dzo dumni, że u nich jest to moż­liwe, i powie­dzieli, że takiej samej postawy ocze­kują od „Rzecz­po­spo­li­tej”. Pamię­tam zresztą, jak przy­sze­dłem do „Rzepy” i jej ówcze­sny naczelny, nie­ży­jący już Maciej Łuka­sie­wicz, tłu­ma­czył mi: „Pamię­taj, możemy stra­cić rekla­mo­dawcę, ale ni­gdy wia­ry­god­no­ści i czy­tel­nika. Jak masz jakiś mate­riał na naszego rekla­mo­dawcę, to publi­kuj. Nie bój się”. W dzi­siej­szych mediach to już ni­gdzie nie jest moż­liwe. Uza­leż­nie­nie tej branży od biz­nesu i poli­tyki jest potężne.

Media ewo­lu­owały w róż­nych kie­run­kach, zwy­kle w złych. Media spo­łecz­no­ściowe wybu­chły w Pol­sce spek­ta­ku­lar­nie, zdo­by­wa­jąc coraz więk­szą siłę i poka­zu­jąc, że nowe tech­no­lo­gie i trendy w Pol­sce zako­rze­niają się czę­sto szyb­ciej niż gdzie indziej. Dla mnie sym­bo­lem tego był fakt, że kiedy ame­ry­kań­ski pre­zy­dent Barack Obama przy­le­ciał do Europy, by odwie­dzić Anglię, Irlan­dię, Fran­cję i Pol­skę, jedy­nego wywiadu pod­czas całej podróży udzie­lił dla zało­żo­nego przeze mnie por­talu Salon24.pl. Nasz por­tal był wów­czas bar­dzo inno­wa­cyj­nym przed­się­wzię­ciem i Biały Dom uznał, że nie „Le Figaro”, „The Times,” BBC czy choćby TVP, ale wła­śnie Salon24 jest cie­ka­wym medium.

Byli­śmy pio­nie­rami, o czym świad­czy choćby to, że moja żona, która potem przez osiem lat kie­ro­wała tym biz­ne­sem, długo przed pan­de­mią pro­wa­dziła biuro cał­ko­wi­cie zdal­nie, z pra­cow­ni­kami roz­sia­nymi po całej Pol­sce. Zaczęła to robić długo, zanim stało się to modne…

Przy­to­czy­łem moje wła­sne doświad­cze­nia, bo nic nie poka­zuje lepiej histo­rii jak rela­cje świad­ków. To oczy­wi­ście bar­dzo wąski wyci­nek rze­czy­wi­sto­ści, ale nie­źle obra­zuje, jak szyb­kie i rewo­lu­cyjne zmiany nastę­po­wały w Pol­sce w ciągu tych trzy­dzie­stu lat. Jak z zaco­fa­nego i znie­wo­lo­nego kraju sta­wa­li­śmy się coraz bar­dziej nowo­cze­snym i zmo­der­ni­zo­wym pań­stwem, a jed­no­cze­śnie jakie prze­cho­dzi­li­śmy tur­bu­len­cje.

CZY NASZA RAKIETA MOŻE POLECIEĆ WYŻEJ?

Kiedy po 2013 roku na kilka lat wysze­dłem z mediów i pra­co­wa­łem w biz­ne­sie public rela­tions, mia­łem jesz­cze inne cie­kawe obser­wa­cje. Pra­co­wa­łem z kil­ku­dzie­się­cioma dużymi i wiel­kimi fir­mami, też kra­jo­wymi, ale głów­nie mię­dzy­na­ro­do­wymi, które inwe­sto­wały czy dzia­łały w Pol­sce. Obser­wo­wa­łem z jed­nej strony nie­by­wały roz­wój, ogromne zain­te­re­so­wa­nie pol­skim ryn­kiem, to, jak oce­niali nasz kraj nie zachodni publi­cy­ści, ale ci, któ­rzy inwe­sto­wali tu pie­nią­dze. Obraz wyła­nia­jący się z setek roz­mów, które w tych latach pro­wa­dzi­łem, był mniej wię­cej taki: fan­ta­styczny, dyna­miczny, cią­gle roz­wi­ja­jący się rynek, ze zna­ko­mitą, wykwa­li­fi­ko­waną siłą robo­czą, z bar­dzo przed­się­bior­czymi i kre­atyw­nymi pra­cow­ni­kami, któ­rzy nie boją się roz­wią­zy­wać pro­ble­mów. Ale jed­no­cze­śnie z kosz­marną nie­sta­bil­no­ścią prawną, czę­sto nie­sprawną admi­ni­stra­cją, nie­zro­zu­mia­łymi blo­ka­dami na róż­nych pozio­mach. I potęż­nymi napię­ciami poli­tycz­nymi, które cza­sem też wpły­wają na biz­nes.

Z tego wyła­nia się obraz nie­zwy­kle szybko roz­wi­ja­ją­cego się pań­stwa z przed­się­bior­czymi, żąd­nymi suk­cesu, szybko uczą­cymi się oby­wa­te­lami, jed­no­cze­śnie tar­ga­nego wie­loma wewnętrz­nymi kło­po­tami. Czy da się coś z tym zro­bić? Czy nasza rakieta może pole­cieć wyżej?

Dziś jeste­śmy w histo­rycz­nym momen­cie. Ni­gdy jesz­cze nie zaszli­śmy tak daleko w roz­woju. Ni­gdy nie żyło nam się tak dobrze i nie byli­śmy tak atrak­cyj­nym miej­scem i do życia, i do inwe­sto­wa­nia. Pomimo narze­kań w mediach wcho­dzą tu naj­więk­sze firmy tech­no­lo­giczne – Google, Intel, Sam­sung, Ama­zon. Rosną pol­skie firmy pry­watne. Dino Pol­ska, InPost, Cyfrowy Pol­sat, LPP, Syn­thos, Polpharma, Maspex, CD Pro­ject, Techland, Pole­ner­gia – to czo­łówka firm mają­cych przy­chody liczone w miliar­dach zło­tych. Mamy świetny sys­tem ban­kowy. Coraz lep­szą infra­struk­turę. Zna­ko­mi­cie wykształ­co­nych ludzi.

Wielu oso­bom jed­nak trudno uwie­rzyć, że możemy wsko­czyć jesz­cze kilka pię­ter wyżej i stać się jed­nym z naj­za­moż­niej­szych państw w Euro­pie. Prze­cież na świe­cie pra­wie nikt nie zna tych pol­skich firm czy pro­duk­tów przez nie wytwa­rza­nych. Do pierw­szej świa­to­wej ligi jesz­cze im daleko. Nasze naj­lep­sze uni­wer­sy­tety w ran­kin­gach szan­ghaj­skich zaczy­nają się poja­wiać na końcu pierw­szej pięć­setki. W Unii Euro­pej­skiej to nie my nada­jemy ton, a wręcz jeste­śmy trak­to­wani jako uciąż­liwe utra­pie­nie.

Wielu eks­per­tów uważa, że dużo łatwiej odbić się od dna, co nam się udało, niż prze­bi­jać się z dru­giej do pierw­szej ligi, gdzie kon­ku­ren­cja jest już ogromna i rzą­dzą dużo bogatsi od nas, któ­rzy swój suk­ces budo­wali dzie­siątki, a nawet setki lat. Kiedy oni budo­wali swoje demo­kra­cje i zamoż­ność, prze­cho­dzili rewo­lu­cje prze­my­słowe i tran­zy­cje kul­tu­rowe, myśmy byli oku­po­wani, mor­do­wani, doro­bek mate­rialny i kul­tu­rowy był nisz­czony i roz­kra­dany, elity były sys­te­ma­tycz­nie ani­hi­lo­wane, a kiedy skoń­czyła się wojna, przy­szło komu­ni­styczne pra­nie mózgów i PRL-owska pół­so­wiecka oku­pa­cja. Cud, że udało się w trzy­dzie­ści lat tak dużo odro­bić.

Czy dotar­li­śmy już do sufitu i powin­ni­śmy być szczę­śliwi z tego, co osią­gnę­li­śmy, dzię­ku­jąc Bogu, losowi i bogat­szej czę­ści świata, że tak wiele dobrego nas spo­tkało? Trudno sobie wyobra­zić, byśmy żyli tak jak Niemcy czy Szwe­dzi, a Pol­ska była jed­nym z euro­pej­skich lide­rów.

Sta­wiam jed­nak tezę, że to jest moż­liwe. I o tym jest ta książka.

Tak jak firmy, tak pań­stwa powinny sobie wyzna­czać poważne, ambitne stra­te­giczne cele. W latach dzie­więć­dzie­sią­tych XX wieku celem, który łączył pol­skie elity, było przy­łą­cze­nie się do boga­tego i bez­piecz­nego świata, człon­ko­stwo w Unii Euro­pej­skiej i Pak­cie Pół­noc­no­atlan­tyc­kim. Oba te cele osią­gnę­li­śmy. Od tej pory nie udało nam się sfor­mu­ło­wać nowego celu, który byłby nie tylko ambitny, ale rów­nież mógł nas łączyć.

Moim zda­niem tym celem powinno być dopro­wa­dze­nie Pol­ski do miej­sca, w któ­rym będzie jed­nym z trzech państw mają­cych naj­więk­szy wpływ na kształt i poli­tykę Unii Euro­pej­skiej, jedną z naj­sil­niej­szych na kon­ty­nen­cie gospo­da­rek. Celem powinna być budowa pań­stwa, któ­rego naj­lep­sze firmy staną się euro­pej­skimi i świa­to­wymi gigan­tami, które ma jedną z naj­bar­dziej liczą­cych się w świe­cie armii, co prze­ło­żyć się może nie tylko na bez­pie­czeń­stwo, ale i na pozy­cję poli­tyczną naszego kraju.

***

Ambitne? Bar­dzo. To wszystko jest moż­liwe. Czy sta­nie się samo? Nie. Sta­nie się tylko wtedy, jeśli nie zwol­nimy tempa roz­woju, jeśli nie poczu­jemy się zbyt usa­tys­fak­cjo­no­wani, jeśli zdamy sobie sprawę z wła­snych sła­bo­ści i będziemy ciężko pra­co­wać nad tym, co w Pol­sce cią­gle słabo działa. Także nad sobą jako spo­łe­czeń­stwem, co jest pew­nie naj­trud­niej­sze.

Dla­czego uwa­żam, że to jest moż­liwe?

Po pierw­sze, wystar­czy nie zwol­nić. Mamy cią­gle ogromne ambi­cje, głód suk­cesu, jeste­śmy bar­dzo pra­co­wici i mamy to coś, co nie wszę­dzie na świe­cie można spo­tkać – nie­zwy­kłego ducha przed­się­bior­czo­ści. Dużo podró­żuję – po Pol­sce, po bli­skiej i dal­szej nam Euro­pie, po róż­nych kon­ty­nen­tach. Ni­gdzie albo pra­wie ni­gdzie nie spo­ty­kam takiego ducha przed­się­bior­czo­ści jak u nas. To jest coś, co trudno opi­sać i zmie­rzyć, ale czuję to moim repor­ter­skim nosem. To nowe sklepy, bary, firmy. To cią­gle myte okna wysta­wowe, coraz bar­dziej wymyślne restau­ra­cje, tłumy na kon­fe­ren­cjach gospo­dar­czych, gdzie ludzie chcą się spo­tkać, by nawią­zy­wać kon­takty, które prze­kują na biz­nesy. Porów­nu­jąc nasze mia­sta do wielu innych w Euro­pie i świe­cie, lubię powta­rzać, że w War­sza­wie ludzie nie cho­dzą po uli­cach, ale bie­gają. Każdy się spie­szy, pra­cuje na dwóch eta­tach, otwiera kolejną firmę, pró­buje swo­ich szans. Cią­gle widzę ten ogień w oczach nie tylko drob­nych przed­się­bior­ców, ale także najbar­dziej zamoż­nych Pola­ków, wła­ści­cieli i sze­fów dużych firm, któ­rzy marzą, by ich przed­się­bior­stwa były jesz­cze więk­sze. Im się cią­gle chce. Cią­gle są głodni suk­cesu. Chcą bar­dziej niż mene­dże­ro­wie wiel­kich kor­po­ra­cji w Niem­czech, Fran­cji czy we Wło­szech. Czują swój biz­nes i dalej gryzą trawę.

Jest wciąż wola walki.

Są też solidne fun­da­menty. Mamy ponad dwa miliony mikro­firm, kil­ka­dzie­siąt tysięcy małych i śred­nich przed­się­biorstw. Mamy cią­gle rosnący eks­port i zna­ko­mite rela­cje gospo­dar­cze z naj­więk­szą gospo­darką kon­ty­nentu – Niem­cami. W spo­sób czę­sto nie­zau­wa­żalny za Odrą sta­li­śmy się klu­czo­wym part­ne­rem han­dlo­wym nie­miec­kich firm w Euro­pie – trze­cim po Fran­cji i Holan­dii, choć pozy­cja Holan­dii wynika w dużej mie­rze z trans­portu towa­rów z tam­tej­szych por­tów. Być może więc dru­gim.

Nasi duzi przed­się­biorcy zdo­by­wają już przy­czółki na zachod­nich ryn­kach, zauwa­żają swoje prze­wagi, radzą sobie coraz lepiej. To zupeł­nie inna sytu­acja niż wtedy, kiedy zaczy­na­li­śmy od zera w rodzą­cym się dzi­kim kapi­ta­li­stycz­nie kraju na początku lat dzie­więć­dzie­sią­tych ubie­głego wieku.

Udało nam się utrzy­mać, a nawet tro­chę zmniej­szyć nie­rów­no­ści spo­łeczne. Poziom ubó­stwa jest coraz niż­szy. Bez­ro­bo­cie zostało prak­tycz­nie zli­kwi­do­wane, jest na bar­dzo niskim pozio­mie.

Mamy wresz­cie dużo lepiej wykształ­cone spo­łe­czeń­stwo. Liczba Pola­ków z wyż­szym wykształ­ce­niem wzro­sła czte­ro­krot­nie od upadku komu­ni­zmu. Rośnie liczba absol­wen­tów kie­run­ków tzw. STEM (science, tech­no­logy, engi­ne­ering, mathe­ma­tics – nauka, tech­no­lo­gia, inży­nie­ria, mate­ma­tyka). Sto­sun­kowo niskie w porów­na­niu z więk­szo­ścią państw zachod­nich są róż­nice mię­dzy zarob­kami kobiet i męż­czyzn. Oczy­wi­ście jest jesz­cze wielka prze­strzeń do poprawy.

O wykształ­co­nych ludziach będzie dużo w tej książce. Sam mam przy­jem­ność pra­co­wać z uczest­ni­kami Szkoły Przy­wódz­twa Insty­tutu Wol­no­ści, gdzie od dzie­wię­ciu lat co roku tra­fia setka osób z całej Pol­ski w wieku dwa­dzie­ścia pięć – czter­dzie­ści lat. To zna­ko­mici, dobrze wykształ­ceni w kraju i za gra­nicą ludzie, zna­jący już świat, rozu­mie­jący, że żyjemy w rze­czy­wi­sto­ści naczyń połą­czo­nych, rozu­mie­jący zależ­no­ści, ale mający poczu­cie wła­snej siły, pozba­wieni kom­plek­sów, które obcią­żają poprzed­nie poko­le­nia. Ci ludzie mają na­dal wolę walki, rosną w siłę, robią kariery, nie mają poczu­cia niż­szo­ści wobec Niem­ców czy Angli­ków, rozu­mieją, że trzeba jasno for­mu­ło­wać naro­dowy inte­res, ale jed­no­cze­śnie zdają sobie sprawę, że tylko współ­praca ma sens. To poko­le­nie pozba­wione jest wielu ogra­ni­czeń obcią­żających tych, któ­rzy wal­czyli o naszą wol­ność i demo­kra­cję, tych, któ­rzy budo­wali początki kapi­ta­li­zmu i odno­sili pierw­sze suk­cesy. Oni mają wielką szansę i poten­cjał, aby popchnąć nasze firmy, insty­tu­cje, Pol­skę na kolejne pię­tra.

Mamy więc zna­ko­mity punkt star­towy i ogromny poten­cjał do dal­szego roz­woju.

W cza­sie, kiedy ten pol­ski poten­cjał urósł, w świe­cie nastą­piły wiel­kie zmiany. Naj­pierw pan­de­mia, która prze­orała spo­sób myśle­nia mię­dzy innymi o gospo­darce, potem rosyj­ski atak na Ukra­inę. A w tle czai się rosnące ryzyko star­cia ame­ry­kań­sko-chiń­skiego, które może zakoń­czyć się wielką wojną. To wszystko wywo­łuje wstrząsy i prze­ta­so­wa­nie geo­stra­te­giczne. Nie­mal wszyst­kie one w jakiś spo­sób, pośred­nio lub bezpośred­nio, wpły­wają albo mogą wpły­wać na nasz kraj. Jak każdy kry­zys, wstrząs, zawi­ro­wa­nia, są z jed­nej strony wiel­kim zagro­że­niem, a z dru­giej – olbrzy­mią szansą.

Wywo­łany pan­de­mią szok gospo­dar­czy i ame­ry­kań­ski deco­upling od Chin dopro­wa­dził do skra­ca­nia łań­cu­chów dostaw. Wiel­kie firmy szu­kają już innych miejsc poza Chi­nami i Azją do pro­duk­cji wyra­fi­no­wa­nych ele­men­tów tech­no­lo­gicz­nych. Takim miej­scem, bez­piecz­nym i bli­skim, jest Pol­ska. Ostat­nio na przy­kład zapa­dły decy­zje o wiel­kiej inwe­sty­cji Intela. Może być ich wiele wię­cej.

Agre­sja Rosji na Ukra­inie jest oczy­wi­ście wielką tra­ge­dią, ale musimy to sobie otwar­cie powie­dzieć – także szansą dla Pol­ski. Rola naszego kraju – i z racji samego poło­że­nia, i z racji reak­cji na wojnę – gwał­tow­nie wzro­sła. Świat dostrzegł nie­zwy­kłą soli­dar­ność pol­skiego spo­łe­czeń­stwa i pol­skiego pań­stwa prak­tycz­nie na wszyst­kich moż­li­wych pozio­mach. Pomoc milio­nom uchodź­ców z Ukra­iny nio­sły miliony zwy­kłych Pola­ków, orga­ni­za­cje poza­rzą­dowe, ale bar­dzo spraw­nie zadzia­łały także samo­rządy, w więk­szo­ści zwią­zane z opo­zy­cją, jak i rząd. Ten nie­zwy­kły pol­ski zryw zyskał uzna­nie w całym zachod­nim świe­cie, popra­wił nieco nasz wize­ru­nek, ale też zbu­do­wał olbrzymi kapi­tał do powo­jen­nej współ­pracy z Ukra­iną.

Nasza pomoc woj­skowa i rów­nie ważna – logi­styczna – umoc­niła bar­dzo naszą wia­ry­god­ność w NATO, zwłasz­cza w oczach naj­waż­niej­szego gra­cza tego soju­szu. Decy­zje o potęż­nych zaku­pach sprzętu woj­sko­wego w dużej mie­rze w USA natu­ral­nie wzmac­niają naszą pozy­cję za oce­anem. Dzia­ła­nia Pol­ski wpi­sują się ide­al­nie w ame­ry­kań­skie ocze­ki­wa­nia dozbro­je­nia Europy i odcią­że­nia USA w tej czę­ści świata. Pol­ska szybko nabiera wagi. To ogromna szansa, którą oczy­wi­ście łatwo możemy zmar­no­wać pro­wa­dze­niem nie­mą­drych walk poli­tycz­nych, od któ­rej to cho­roby nie jeste­śmy nie­stety wolni. Doty­czy to wszyst­kich stron obec­nej poli­tycz­nej sceny.

Nasze poło­że­nie geo­gra­ficzne, które zawsze było udręką, para­dok­sal­nie staje się szansą. Wkrótce na wschód od nas będzie powsta­wać nowa wielka żela­zna kur­tyna. To brzmi groź­nie, ale z dru­giej strony – zachodni świat będzie inwe­sto­wał w tę część świata, by tu powstała bez­pieczna strefa bufo­rowa. Tak jak inwe­sto­wał w RFN po dru­giej woj­nie świa­to­wej. Musimy roz­wi­jać współ­pracę z Niem­cami i Fran­cją, trzeba ją zin­ten­sy­fi­ko­wać i znor­ma­li­zo­wać poli­tycz­nie. Powstaje wielka prze­strzeń do budowy sil­nych związ­ków wokół Bał­tyku z pań­stwami skan­dy­naw­skimi i na połu­dniu. To, co nazywa się Trój­mo­rzem czy Mię­dzy­mo­rzem. Powin­ni­śmy budo­wać nowe for­maty współ­pracy mię­dzy­na­ro­do­wej, być znacz­nie bar­dziej pro­ak­tywni niż reak­tywni w poli­tyce mię­dzy­na­ro­do­wej. Dra­ma­tyczne wyda­rze­nia wokół nas i roz­wój gospo­dar­czy czy­nią z nas poten­cjal­nego sil­nego lidera regionu. By tę pozy­cję mieć, musimy dużo pra­co­wać, pro­wa­dzić zde­cy­do­wa­nie bar­dziej aktywną dyplo­ma­cję. Musimy zmie­nić spo­sób myśle­nia o sobie, wejść w inną rolę – regio­nal­nego gra­cza.

Mamy oczy­wi­ście wiele ogra­ni­czeń. Nie tylko men­tal­nych. Nie mamy wystar­cza­jąco dużo kapi­tału, mamy mało wydolną admi­ni­stra­cję, mało sprawne sądy, słabo roz­wi­niętą naukę i sys­tem pro­mo­wa­nia osią­gnięć nauko­wych, coraz mniej wydajne szkol­nic­two i kiep­ski sys­tem ochrony zdro­wia. Do tego fatalny, skom­pli­ko­wany sys­tem podat­kowy, na który narze­kają mali, średni i wielcy przed­się­biorcy. Nie zbu­do­wa­li­śmy sil­nych insty­tu­cji, nie zbu­do­wa­li­śmy tego, co Ame­ry­ka­nie nazy­wają deep state, nie mamy kul­tury insty­tu­cji, cią­gło­ści pro­jek­tów, mamy za to obozy poli­tyczne i ich zwo­len­ni­ków żyją­cych w try­bie ple­mien­nym. Budu­jemy silną armię, ale nikt nie ma pew­no­ści, według jakich zało­żeń skła­dane są gigan­tyczne zamó­wie­nia na sprzęt woj­skowy. Nie­wąt­pli­wie potrze­bu­jemy tego sprzętu, ale czy dokład­nie tyle i taki? Nie mamy pew­no­ści. Nie ma kul­tury stra­te­gicz­nego pla­no­wa­nia, nie ma insty­tu­cji zaj­mu­ją­cych się tym ponad par­tyj­nymi podzia­łami.

Media publiczne stały się tubami pro­pa­gan­do­wymi rzą­dzą­cych, co zawsze miało miej­sce, ale w ostat­nich latach zaszło jesz­cze dalej. Do pro­pa­gan­do­wej akcji mediów rzą­do­wych dołą­czyły media pry­watne, któ­rych od rzą­do­wych różni nie jakość prze­kazu, ale jego kie­ru­nek. Wiele z nich zaj­muje się zacie­kłym zwal­cza­niem rządu. Obie strony nie mają żad­nych ogra­ni­czeń. Jako czło­wiek, który spę­dził w mediach więk­szość swo­jego życia, muszę z bólem przy­znać, że się­gnęły one już dawno dna, a teraz to dno prze­bi­jają. Media w Pol­sce w więk­szo­ści – oczy­wi­ście nie doty­czy to wszyst­kich, cią­gle są porządni dzien­ni­ka­rze – zaj­mują się nie infor­mo­wa­niem i ana­li­zo­wa­niem, ale mani­pu­lo­wa­niem i tępą pro­pa­gandą, nisz­cze­niem ludzi i insty­tu­cji.

Nie mamy zaufa­nia do insty­tu­cji, do pań­stwa, do sie­bie nawza­jem. Poziom zaufa­nia spo­łecz­nego jest bar­dzo niski. Media to zaufa­nie jesz­cze obni­żają. Obozy poli­tyczne zaj­mują się główne zwal­cza­niem prze­ciw­ni­ków, dono­sze­niem na sie­bie do part­ne­rów zagra­nicz­nych. To wszystko bar­dzo osła­bia pań­stwo i nie pomaga w roz­woju. To cięż­kie cho­roby.

Tak, pro­ble­mów jest wiele, ale szanse ogromne. Piszę tę książkę w trak­cie trwa­ją­cej kam­pa­nii wybor­czej. Nie wiem, kto wygra te wybory i jaki będzie rząd. Ta książka nie jest za jed­nym czy dru­gim obo­zem poli­tycz­nym ani prze­ciw nim. Ta książka jest za Pol­ską.

Nie mam wiel­kiej wiary, że już za chwilę wyj­dziemy z para­dyg­matu poli­tyki zaplą­ta­nej w wewnętrzną wojnę. Ale czuję, że zbliża się jakieś prze­si­le­nie. Być może trzeba jesz­cze kilku lat, ale to się sta­nie. Nie ozna­cza to, że znikną obecne par­tie i ich lide­rzy, choć oczy­wi­ście to nie jest wyklu­czone, ale że stop­niowo zmie­niać się będzie spo­sób upra­wia­nia poli­tyki, bo zmie­niać się będą, już się zmie­niają, spo­łeczne ocze­ki­wa­nia. Potrzebna jest nam zmiana spo­sobu myśle­nia o nas samych i o ota­cza­ją­cym nas świe­cie. Z wyjąt­kiem Rosji i Bia­ło­rusi nie jeste­śmy oto­czeni przez wro­gów. Nie jeste­śmy też oto­czeni przez pań­stwa, któ­rych rządy myślą o tym, jak pomóc Pol­sce. Każdy dba o swoje inte­resy, ale żyjemy w świe­cie naczyń połą­czo­nych. Aby mieć realny wpływ na ota­cza­jący nas świat, musimy być sami silni, musimy mieć silną gospo­darkę, bar­dzo silną armię, sprawną admi­ni­stra­cję, efek­tywne sądow­nic­two i sku­teczną dyplo­ma­cję. Ale musimy też współ­pra­co­wać z naszymi part­ne­rami, być ini­cja­to­rem wielu pro­ce­sów poli­tycz­nych, które nie zawsze bez­po­śred­nio nas doty­czą. Musimy grać na wielu for­te­pia­nach, budo­wać wiele soju­szy i uczest­ni­czyć w wielu pro­ce­sach. To wymaga więk­szego pro­fe­sjo­na­li­zmu, ale przede wszyst­kim zmiany spo­sobu myśle­nia. Wymaga wcze­snych ana­liz, stra­te­gicz­nych pla­nów i ela­stycz­nego reago­wa­nia.

Musimy prze­stać trak­to­wać samych sie­bie jako biorcę pomocy, a zacząć jako twórcę i dawcę dobro­bytu. To my sta­jemy się atrak­cyj­nym kra­jem dla imi­gran­tów. To Pol­ska jest jed­nym z naj­bez­piecz­niej­szych miejsc na świe­cie i to tutaj bar­dzo szybko rośnie poziom życia. Kiedy nasza gospo­darka jesz­cze tro­chę się wzmocni, prze­sta­niemy być biorcą fun­du­szy unij­nych, sta­niemy się płat­ni­kiem netto. Czy to ozna­czać będzie jakąś tra­ge­dię? Prze­ciw­nie, to ozna­czać będzie, że sta­li­śmy się zamoż­nym pań­stwem. Płat­nik ma więk­szy wpływ na rze­czy­wi­stość niż biorca. To powinno być naszym celem, jak­kol­wiek dziw­nie to brzmi. Wtedy będziemy mieć więk­szy wpływ, lep­szą pozy­cję nego­cja­cyjną i szansę na naprawdę poważne inte­resy. Na końcu to ozna­cza zamoż­ność, pozy­cję, wpływ i bez­pie­czeń­stwo. To powinno być naszym celem na naj­bliż­sze lata.

Co musimy zro­bić, by to było moż­liwe? Bar­dzo dużo. Nic się samo nie sta­nie. Nie możemy prze­stać pra­co­wać, pozwo­lić sobie na luz. Jeśli chcemy wyko­rzy­stać tę wielką histo­ryczną szansę, by stać się pań­stwem boga­tym i bez­piecz­nym na długo, byśmy i my, i nasze dzieci po pro­stu dobrze żyli, musimy ciężko na to zapra­co­wać. To naprawdę jest moż­liwe.

Musimy zbu­do­wać silne insty­tu­cje. Nasze insty­tu­cje takimi nie są. Pań­stwa bez sil­nych insty­tu­cji nie wygry­wają. Insty­tu­cje muszą trwać, być odporne na bie­żące wstrząsy, na poli­tyczne tur­bu­len­cje. Musimy zbu­do­wać pamięć insty­tu­cjo­nalną. Nie każdy pomysł poprzed­ni­ków poli­tycz­nych jest zły. Tak, jak warto kon­ty­nu­ować pro­jekt Part­ner­stwa Wschod­niego, tak warto kon­ty­nu­ować pro­jekt Cen­tral­nego Portu Komu­ni­ka­cyj­nego. Oba te pro­jekty wyszły od róż­nych obo­zów poli­tycz­nych.

Silne insty­tu­cje budują zaufa­nie spo­łeczne i poczu­cie siły pań­stwa. Musimy prze­ła­mać dycho­to­mię pań­stwa „naszego” i pań­stwa „ich”. Pol­ska trwać będzie dłu­żej niż PiS i PO.

Nie ocze­kujmy zmniej­sze­nia róż­nic poli­tycz­nych. Róż­nice nie są niczym złym. Ale pra­cujmy na rzecz zmniej­sze­nia wewnętrz­nej agre­sji, uczmy się współ­pracy przy klu­czo­wych dla pań­stwa pro­jek­tach i zakończmy fatalny, nisz­czący zwy­czaj pro­wa­dze­nia wewnętrz­nych walk poza gra­ni­cami pań­stwa. Słu­chajmy prak­ty­ków, wcią­gajmy do współ­pracy przed­się­bior­ców, bo to oni budują naszą zamoż­ność. Uła­twiajmy, a nie utrud­niajmy im dzia­ła­nia, ale też wyma­gajmy. Ocze­kujmy odpo­wie­dzial­no­ści wobec kraju, zaan­ga­żo­wa­nia w budo­wa­nie spo­łe­czeń­stwa oby­wa­tel­skiego, insty­tu­cji, wspie­ra­nia nie­za­leż­nych insty­tu­cji – tak, jak dzieje się to w naj­le­piej roz­wi­nię­tych pań­stwach sta­rej demo­kra­cji.

***

O to, co trzeba zro­bić, zapy­ta­łem ludzi, któ­rych cenię. W następ­nych roz­dzia­łach znaj­dzie­cie pań­stwo roz­mowy z ludźmi, któ­rym bądź już się udało i któ­rzy dalej budują swój suk­ces, z tymi, któ­rzy są na początku tej drogi, a także z eks­per­tami, któ­rzy posia­dają wie­dzę i doświad­cze­nie. Nie pre­ten­duję do tego, by znać się na wszyst­kim, pytam mądrzej­szych od sie­bie. Zapro­si­łem do roz­mowy ludzi z róż­nych stron, z róż­nymi doświad­cze­niami, o róż­nych poglą­dach i róż­nych per­spek­ty­wach. Nie ma jed­nej recepty na to, co powin­ni­śmy zro­bić. Są dyle­maty, które poja­wiają się w tych roz­mo­wach – jaką poli­tykę pro­wa­dzić wobec imi­gran­tów, czy wcho­dzić do strefy euro. Moi roz­mówcy mają różne opi­nie na ten temat. To wymaga głę­bo­kich ana­liz. Zale­żało mi na tym, by poja­wiła się tu więk­szość waż­nych wąt­ków.

Roz­ma­wiamy o tym, jak możemy stać się jed­nym z naj­sil­niej­szych państw w Euro­pie, jak spra­wić, byśmy mogli żyć dobrze i bez­piecz­nie. Nama­wiam wszyst­kich do przy­ję­cia per­spek­tywy, że to jest moż­liwe, do sta­wia­nia wyso­kich wyma­gań decy­den­tom, poli­ty­kom, naszym repre­zen­tan­tom. Pol­sce potrzeba nowego spo­sobu myśle­nia, nowej, odważ­nie myślą­cej elity.

Zapra­szam pań­stwa do roz­mowy o tym, jak Pol­ska może wygrać następne dzie­sięć, dwa­dzie­ścia lat.

Igor Janke

Rozdział I. Polska wygra!

Roz­dział I Pol­ska wygra!

ROZ­MOWA Z KRZYSZ­TO­FEM PAWIŃ­SKIM

• Krzysz­tof Pawiń­ski – przed­się­biorca. Udzia­ło­wiec i pre­zes Grupy Maspex. Dok­tor nauk tech­nicz­nych i prze­wod­ni­czący rady Aka­de­mii Gór­ni­czo-Hut­ni­czej.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki