Śladami Szeli - Piotr Korczyński - ebook

Śladami Szeli ebook

Piotr Korczyński

4,1

Opis

Piotr Korczyński, historyk i publicysta, rozprawia się z potęgą mitów narodowych, zwracając szczególną uwagę na kwestie ludowości.

Z charakterystyczną dla swojej twórczości lekkością, a zarazem w sposób dociekliwy i uwzględniający różnego rodzaju konteksty Piotr Korczyński w książce Śladami Szeli pisze swoją historię Polski pod włos. Zapuszcza się na tereny niemal zupełnie nieobecne w podręcznikowej wersji naszych dziejów, ale także interpretuje i analizuje popularne narodowe mity oraz legendy. Jedne poddaje krytycznej weryfikacji, z innych wydobywa racjonalne jądro. Autor rzadko sięga po postaci z pierwszych rzędów historii, a skupia się raczej na aktorach drugo- i trzecioplanowych, co pozwala zupełnie inaczej odczytać kluczowe wydarzenia z mniej lub bardziej odległej przeszłości. Łącząc wątki polityczne, społeczne i kulturowe, które splatają się na przestrzeni wieków, przekonuje, że dopiero z perspektywy „drugiego planu” oficjalnej historii otrzymujemy właściwy, wolny od fałszywych stereotypów i wyobrażeń obraz wydarzeń.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 286

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,1 (18 ocen)
9
4
2
3
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
ponitka

Nie oderwiesz się od lektury

Po sąsiedzku z diabłami
00
retyl

Nie oderwiesz się od lektury

Cześć historii o której się nie mówi
00

Popularność




Śladami Szeli, czyli diabły polskie

Piotr Korczyński

Copyright © 2020 by Piotr Korczyński

This edition copyright © 2020 by Wydawnictwo RM

Wydawnictwo RM, 03-808 Warszawa, ul. Mińska 25 [email protected] www.rm.com.pl

ISBN 978-83-8151-414-9 ISBN 978-83-8151-435-4 (ePub) ISBN 978-83-8151-436-1 (mobi)

Redaktor merytoryczny serii: Przemysław WielgoszRedaktor prowadząca: Marta StochmiałekRedakcja: Aleksandra ŻdanKorekta: Maria Gadysz, Marta StochmiałekProjekt okładki: Agata MuszalskaIlustracje: Piotr KorczyńskiKoordynacja produkcji wersji elektronicznej: Tomasz ZajbtOpracowanie wersji elektronicznej: Marcin FabijańskiWeryfikacja wersji elektronicznej: Justyna Mrowiec

Wszystkie nazwy handlowe i towarów występujące w niniejszej publikacji są znakami towarowymi zastrzeżonymi lub nazwami zastrzeżonymi odpowiednich firm odnośnych właścicieli.

Wydawnictwo RM dołożyło wszelkich starań, aby zapewnić najwyższą jakość tej książce, jednakże nikomu nie udziela żadnej rękojmi ani gwarancji. Wydawnictwo RM nie jest w żadnym przypadku odpowiedzialne za jakąkolwiek szkodę będącą następstwem korzystania z informacji zawartych w niniejszej publikacji, nawet jeśli Wydawnictwo RM zostało zawiadomione o możliwości wystąpienia szkód.

W razie trudności z zakupem tej książki prosimy o kontakt z wydawnictwem: [email protected]

Tutaj znajdują się ilustracje Piotra Korczyńskiego w kolorze:

Spis treści

Zamiast wstępu

Rozdział I. Straszny ród Batorych

Rozdział II. Diabły polskie są zbyt romantyczne

Rozdział III. „Sławny Żyd, Polak prawy”

Rozdział IV. Przyśpiewki odciętej głowy z Racławic

Rozdział V. Apostoł „ziemi od krwi dymiącej”

Rozdział VI. Czas Cyganów się nie skończył…

Rozdział VII. Stary wiarus idzie w noc listopadową

Rozdział VIII. Maks Gierymski nie został żołnierzem wyklętym

Rozdział IX. Potęga wizerunku

Rozdział X. Wolny jak taczanka na stepie

Rozdział XI. Osobliwy przyjaciel Żeromskiego

Rozdział XII. W polu, czyli w błocie i we krwi

Rozdział XIII. Zredukowany

Rozdział XIV. Operacja Ku wolności

Rozdział XV. Autobus Linkego

Rozdział XVI. Belki z Birkenau

Rozdział XVII. Milczący prorok z Wożuczyna

Rozdział XVIII. Zarażony śmiercią

Rozdział XIX. Lubieżny Pingwin z Branic

Rozdział XX. Słońce wschodzi raz na dzień dla wszystkich

Rozdział XXI. Kubizm ze wsi Sitnica

Rozdział XXII. Jak Janko Muzykant został wampirem

Rozdział XXIII. Ostatni husarz w Paryżu

Rozdział XXIV. Ballada o rozebranej Polce

Rozdział XXV. Danse macabre dwóch Eugeniuszów

Rozdział XXVI. Sted – życiorys alternatywny

Rozdział XXVII. Strzeżcie się wakacyjnych pociągów

Rozdział XXVIII. Kiedy zło dobrem nagradza

Rozdział XXIX. Stan wojenny Robespierre’a i Dantona

Rozdział XXX. Wiosna elektronicznego mordercy

Rozdział XXXI. Popiół i wierzby

Przypisy

Wielkie serca […] są jak ule zbyt wielkie:

Miód ich zapełnić nie może, stają się gniazdem jaszczurek…

Adam Mickiewicz, Konrad Wallenrod

Dramat jest uzgodnieniem konfliktów.

Władysław Strzemiński

Czasami palce pragną aksamitu, a nie drzazg. Normalna potrzeba.

Marcin Świetlicki, Łagodna ucieczka na południe

Zamiast wstępu

Nad wej­ściem do ka­te­dry wa­wel­skiej wi­szą na łań­cu­chach ko­ści ma­mu­ta, no­so­roż­ca i wa­le­nia. W śre­dnio­wie­czu wie­rzo­no, że to szcząt­ki smo­ka, któ­ry żył nie­gdyś w pod­wa­wel­skiej gro­cie. Po­wie­szo­ne nad bra­mą ka­te­dral­ną mia­ły od­stra­szać złe­go du­cha od stre­fy sa­crum. „Ko­ści smo­ka” pil­no­wa­ły do­cze­snych szcząt­ków pol­skich wład­ców i bo­ha­te­rów na­ro­do­wych. Le­gen­da zmie­sza­ła się z hi­sto­rią i po­wstał pięk­ny mit. Je­den z wie­lu. Kie­dy za­bor­cy wy­ma­za­li I Rzecz­po­spo­li­tą z mapy Eu­ro­py, na­ród, by prze­trwać, za­czął żyć sta­ry­mi mi­ta­mi i two­rzył nowe. Te daw­ne do­ty­czy­ły mi­nio­nej po­tę­gi. Przy­po­mi­na­no w nich za­rów­no o zwy­cię­stwach, jak i wiel­kiej to­le­ran­cji pol­skich wład­ców; wy­no­szo­no pod nie­bio­sa ustrój Rze­czy­po­spo­li­tej, da­ją­cy szlach­cie nie­spo­ty­ka­ne gdzie in­dziej przy­wi­le­je. Z dru­giej stro­ny wska­zy­wa­no „dia­bel­skie siły”, któ­re ścią­gnę­ły na oj­czy­znę nie­szczę­ścia i do­pro­wa­dzi­ły do jej uni­ce­stwie­nia. Pod za­bo­ra­mi po każ­dym ko­lej­nym prze­gra­nym zry­wie zbroj­nym ro­dzi­ły się nowe le­gen­dy: na­czel­ni­ka Ko­ściusz­ki pro­wa­dzą­ce­go ko­sy­nie­rów na ro­syj­skie dzia­ła pod Ra­cła­wi­ca­mi; Le­gio­nów ge­ne­ra­ła Dą­brow­skie­go, któ­ry z zie­mi wło­skiej niósł wol­ność, i ta naj­więk­sza – ce­sa­rza Na­po­le­ona, któ­ry tę wol­ność przy­niósł na ba­gne­tach swej Wiel­kiej Ar­mii, choć za­raz po­grze­ba­na zo­sta­ła ona w woj­nie z Ro­sją w 1812 roku. Le­gen­dą na­po­le­oń­ską żyło kil­ka ko­lej­nych po­ko­leń, aż do klę­ski po­wsta­nia stycz­nio­we­go, któ­re­go tra­dy­cja oka­za­ła się zno­wuż za­czy­nem Le­gio­nów Pol­skich Jó­ze­fa Pił­sud­skie­go. Ko­men­dant przy­po­mi­nał pod­ko­mend­nym o gar­st­ce stra­ceń­ców, któ­rzy w stycz­niu 1863 roku pra­wie bez­bron­ni od­wa­ży­li się rzu­cić wy­zwa­nie wiel­kie­mu im­pe­rium ca­rów. Gdy Pol­ska od­zy­ska­ła w 1918 roku nie­pod­le­głość, we­te­ra­ni po­wsta­nia stycz­nio­we­go, któ­rzy do­ży­li tej szczę­śli­wej chwi­li, otrzy­ma­li szcze­gól­ny sta­tus – sta­li się w II Rze­czy­po­spo­li­tej do­słow­nie ży­wy­mi le­gen­da­mi.

Klę­ska wrze­śnia 1939 roku i lata II woj­ny świa­to­wej przy­nio­sły nowe mity, któ­re dys­ku­to­wa­ne są do dzi­siaj: świet­ność II Rze­czy­po­spo­li­tej, po­wsta­nie war­szaw­skie, Mon­te Cas­si­no, Le­ni­no i wie­le in­nych. Le­gen­dy two­rzył też nie­przy­ja­ciel, tyle że nie­po­chleb­ne – jak ta, stwo­rzo­na w kwa­te­rze Jo­se­pha Go­eb­bel­sa, o pol­skiej ka­wa­le­rii szar­żu­ją­cej z sza­bla­mi na czoł­gi. Po­ka­zał to póź­niej An­drzej Waj­da w swej Lot­nej, za co po­sy­pa­ły się na nie­go gro­my kry­ty­ki, że po­wie­la hi­tle­row­skie pasz­kwi­le. Re­ży­ser bro­nił się, mó­wiąc, że jego za­mia­rem nie było stwo­rze­nie fil­mu hi­sto­rycz­ne­go, lecz ta­kie­go, któ­ry od­da­wał­by at­mos­fe­rę gi­ną­cych war­to­ści „ostat­nich ry­ce­rzy” – ka­wa­le­rzy­stów II Rze­czy­po­spo­li­tej. I miał wie­le ra­cji, gdyż w 1939 roku do ar­se­na­łu lu­do­wych le­gend do­łą­czy­ła ta o pol­skim dia­ble, któ­ry w ułań­skim mun­du­rze, na „pie­kiel­nym ko­niu”, ogniem nisz­czył nie­miec­kie czoł­gi…

Mity nie tyl­ko krze­pi­ły ser­ca Po­la­ków pod za­bo­ra­mi czy oku­pa­cją, lecz tak­że były po­tęż­ną bro­nią. Do­brze pa­mię­ta­li o tym Niem­cy po 1939 roku, mię­dzy in­ny­mi tro­piąc za­pa­mię­ta­le ukry­ty przed nimi słyn­ny ob­raz Jana Ma­tej­ki Bi­twa pod Grun­wal­dem. Zna­li siłę tego płót­na, w któ­rym mistrz za­mknął nie je­den, ale kil­ka mi­tów o trium­fie Po­la­ków nad „od­wiecz­nym nie­miec­kim wro­giem”. Co zna­mien­ne, kie­dy Ge­sta­po po­szu­ki­wa­ło ob­ra­zu Ma­tej­ki, inne „hi­sto­rycz­ne” wi­ze­run­ki tej bi­twy – Kos­sa­ków czy Su­cho­dol­skie­go – spo­koj­nie wi­sia­ły na swo­im miej­scu. Ina­czej z pol­ski­mi mi­ta­mi po­stą­pił Jó­zef Sta­lin. On włą­czył je w swo­je pla­ny pod­po­rząd­ko­wa­nia so­bie Pol­ski. Dla­te­go po­zwo­lił, by w two­rzo­nym przez ko­mu­ni­stów woj­sku po­szcze­gól­ne jego dy­wi­zje mia­ły za pa­tro­nów pol­skich wo­dzów wal­czą­cych z Ro­sją – Ko­ściusz­kę, Dą­brow­skie­go, Trau­gut­ta. To dzię­ki Sta­li­no­wi nie po­cię­to na czę­ści Pa­no­ra­my Ra­cła­wic­kiej, co chcie­li uczy­nić gor­li­wi pol­scy przed­sta­wi­cie­le in­sta­lo­wa­nej przez So­wie­tów no­wej wła­dzy. Ge­ne­ra­lis­si­mus do­brze ro­zu­miał, ja­kie zna­cze­nie ma bi­twa pod Ra­cła­wi­ca­mi dla Po­la­ków – jak wiel­kim jest mi­tem. We­dług nie­go le­piej było ten mit „oswo­ić”, niż nisz­czyć.

Pol­skie mity trud­no jed­nak „oswa­jać” i jesz­cze trud­niej z nimi wal­czyć. Prze­ko­na­ło się o tym wie­lu śmiał­ków, któ­rzy pod­ję­li to wy­zwa­nie. Pa­ra­dok­sal­nie ich dzia­ła­nia czę­sto jesz­cze bar­dziej te mity umac­nia­ły. Tak było w wy­pad­ku ar­ty­stów pol­skiej szko­ły fil­mo­wej, któ­ra prze­bo­jem wdar­ła się po 1956 roku do pol­skie­go i świa­to­we­go kina. Fil­my An­drze­ja Waj­dy, Je­rze­go Ka­wa­le­ro­wi­cza, An­drze­ja Mun­ka czy Ka­zi­mie­rza Kut­za mia­ły być roz­ra­chun­kiem z pol­skim ro­man­ty­zmem, któ­ry po­wiódł po­ko­le­nie Ko­lum­bów na ba­ry­ka­dy. Oka­za­ło się jed­nak, że za­miast we­ry­fi­ko­wać, jesz­cze bar­dziej umoc­ni­ły i roz­sła­wi­ły pol­skie mity nie tyl­ko w kra­ju, ale też bez mała na ca­łym świe­cie – od No­we­go Jor­ku po To­kio.

Po­tę­gę mi­tów, któ­re po­tra­fią spa­jać róż­ne gru­py spo­łecz­ne w na­ród, cel­nie opi­sał Sta­ni­sław Wy­spiań­ski w We­se­lu, gdzie szlach­cic i chłop, wspo­mi­na­jąc daw­ne dzie­je, niby mó­wią o tych sa­mych wy­da­rze­niach, ale zu­peł­nie ina­czej je ro­zu­mie­ją i in­ter­pre­tu­ją:

PAN MŁODY Jak się wszystko dziwnie plecie…

GOSPODARZ Jak się wszystko plecie dziwno.

Ni­niej­sza pu­bli­ka­cja trak­tu­je wła­śnie o po­tę­dze mi­tów, ale w tro­chę inny spo­sób, niż się to zwy­kle czy­ni. Nie wal­czy z nimi, bo – zda­niem au­to­ra – le­gen­da przy­go­to­wu­je na spoj­rze­nie praw­dzie w oczy i ła­go­dzi zwią­za­ny z tym dys­kom­fort. Jest nie­zbęd­na. Opra­co­wa­nie to po­ka­zu­je, że mit nie jest jed­no­znacz­ny ze ste­reo­ty­pem i że wciąż pod­le­ga ewo­lu­cji. Do­wo­dzi jesz­cze jed­ne­go: że ar­ty­ści w tym kra­ju nie­rzad­ko rów­ni byli wiel­kim wo­dzom, po­li­ty­kom i hi­sto­ry­kom, a czę­sto tak­że przej­mo­wa­li ich role.

Rozdział I

Straszny ród Batorych

Naga kru­czo­wło­sa Pa­lo­ma Pi­cas­so ką­pią­ca się w mie­dzia­nej wan­nie peł­nej krwi… Tak osła­wio­ną „krwa­wą hra­bi­nę” – Elż­bie­tę Ba­to­ry – przed­sta­wił w swych Opo­wie­ściach nie­mo­ral­nych Wa­le­rian Bo­row­czyk. W po­rów­na­niu z in­ny­mi dzie­ła­mi po­pkul­tu­ry, w któ­rych po­ja­wia się ta Dra­ku­la w spód­ni­cy, w fil­mie Bo­row­czy­ka nie ma epa­to­wa­nia okru­cień­stwem czy do­słow­nych scen tor­tur, ja­kim hra­bi­na mia­ła pod­da­wać swe ofia­ry na zam­ku w Čach­ti­cach, za­nim wy­to­czy­ła z nich krew. Wie­rzy­ła bo­wiem, że dzię­ki krwa­wym ką­pie­lom po­zo­sta­nie na wie­ki mło­da i pięk­na…

Wszyst­kie te ba­nia­lu­ki na te­mat Elż­bie­ty Ba­to­ry spi­sał oko­ło 1729 roku je­zu­ita Lász­ló Tu­ró­czi w swo­im dzie­le pod ty­tu­łem Unga­ria suis cum re­gi­bus com­pen­dio data [Zdo­by­cze Wę­gier i ich wład­ców]. Wia­ry­god­ność tek­stu ze wzglę­du na okres, jaki dzie­li go od wy­da­rzeń z 1610 roku, jest, de­li­kat­nie mó­wiąc, dys­ku­syj­na, ale nie to jest tu­taj naj­istot­niej­sze. Pasz­kwil Tu­ró­czie­go miał kon­kret­ny cel po­li­tycz­ny i był wy­mie­rzo­ny w ostat­nie­go księ­cia Sied­mio­gro­du, spo­krew­nio­ne­go z ro­dem Ba­to­rych, Fran­cisz­ka II Ra­ko­cze­go. Choć kie­ro­wa­ne przez nie­go wiel­kie po­wsta­nie an­ty­habs­bur­skie na Wę­grzech po­nio­sło klę­skę, a on sam żył na emi­gra­cji w Tur­cji, wciąż był uwa­ża­ny przez dwór wie­deń­ski za groź­ne­go prze­ciw­ni­ka. Pu­bli­ka­cja Tu­ró­czie­go była tak­że ze­mstą za­ko­nu je­zu­itów na by­łym wy­cho­wan­ku. Ra­ko­czy spę­dził dzie­ciń­stwo i mło­dość w au­striac­kiej nie­wo­li, w któ­rej zo­stał od­da­ny na wy­cho­wa­nie właś­nie je­zu­itom. Ci mie­li go zmie­nić z wę­gier­skie­go pa­trio­ty w wier­ne­go pod­da­ne­go ce­sa­rza Au­strii. Wy­da­wa­ło się, że mi­sja się po­wio­dła, gdyż spryt­ny mło­dzie­niec do­sko­na­le od­gry­wał na­rzu­co­ną mu rolę, ale tyl­ko do cza­su, kie­dy nada­rzy­ła się oka­zja zmon­to­wa­nia przy po­mo­cy Fran­cu­zów na­praw­dę groź­ne­go spi­sku wy­mie­rzo­ne­go w znie­na­wi­dzo­nych Habs­bur­gów.

Wśród licz­nych i wy­myśl­nych zbrod­ni pani z Čach­tic naj­więk­szą we­dług Tu­ró­czie­go było… jej przej­ście z ka­to­li­cy­zmu na lu­te­ra­nizm – mia­ła to być rów­nież głów­na przy­czy­na jej prze­mia­ny w wam­pi­rzy­cę… Iro­nią tej hi­sto­rii jest to, że dzię­ki swe­mu dzie­łu bo­go­boj­ny za­kon­nik stał się „oj­cem” hor­ro­ru, wszak to wła­śnie z jego dzie­ła Bram Sto­ker czer­pał peł­ny­mi gar­ścia­mi przy pi­sa­niu swej opo­wie­ści o hra­bim Dra­ku­li z Tran­syl­wa­nii. Co spo­wo­do­wa­ło jed­nak, że z ca­łe­go rodu Ba­to­rych, w któ­rym praw­dzi­wych „po­two­rów” (przy tym zde­kla­ro­wa­nych wro­gów Au­strii) nie bra­ko­wa­ło, wła­śnie Elż­bie­ta sta­ła się naj­więk­szym uoso­bie­niem dia­bel­skich mocy wy­mie­rzo­nych w świę­te ce­sar­stwo? Wbrew po­zo­rom od­po­wiedź jest pro­sta: była ko­bie­tą, a ści­śle mó­wiąc – ko­bie­tą nie tyl­ko pięk­ną, ale też nie­zwy­kle in­te­li­gent­ną, wy­kształ­co­ną (wła­da­ła płyn­nie w mo­wie i pi­śmie wę­gier­skim, ła­ci­ną i nie­miec­kim), a przy tym ba­jecz­nie bo­ga­tą. Nie bez zna­cze­nia było też to, że Elż­bie­ta pu­blicz­nie wy­ra­ża­ła uwiel­bie­nie dla swe­go wuja, kró­la Pol­ski Ste­fa­na Ba­to­re­go i życz­li­wie pa­trzy­ła na po­czy­na­nia ku­zy­na, księ­cia Sied­mio­gro­du Ga­brie­la Ba­to­re­go, któ­ry pla­no­wał wy­rwać z rąk au­striac­kich ko­ro­nę św. Ste­fa­na i na nowo zjed­no­czyć Wę­gry. To wszyst­ko nie mo­gło się po­do­bać kró­lo­wi i przy­szłe­mu ce­sa­rzo­wi Ma­cie­jo­wi II Habs­bur­go­wi, któ­ry – by osła­bić po­czy­na­nia wro­gich mu Ba­to­rych i jed­no­cze­śnie prze­jąć wiel­ki ma­ją­tek hra­bi­ny z Čach­tic – zle­cił swe­mu pa­la­ty­no­wi wę­gier­skie­mu Gy­ör­gy’emu Thu­rzó za­wią­zać prze­ciw Elż­bie­cie in­try­gę, któ­rej fi­na­łem mia­ło być uwię­zie­nie ko­bie­ty.

Elż­bie­ta w 1575 roku jako pięt­na­sto­let­nia dziew­czy­na zo­sta­ła żoną Fe­ren­ca Nádas­dy­ego, sław­ne­go wo­dza gro­mią­ce­go Tur­ków, a przy tym dzie­dzi­ca swe­go rodu oraz spad­ko­bier­cę ma­jąt­ku ro­dzi­ny Drághaf­fy. Gdy więc Nádas­dy zmarł na­gle 4 stycz­nia 1604 roku (we­dług Tu­ró­czie­go zo­stał oczy­wi­ście otru­ty przez Elż­bie­tę), wdo­wa odzie­dzi­czy­ła ogrom­ny ma­ją­tek, po­mno­żo­ny do­dat­ko­wo o spa­dek po śmier­ci jej bra­ta, Ste­fa­na, w 1605 roku. W te­sta­men­cie bra­ta za­pi­sa­no jej mię­dzy in­ny­mi za­mek Dévény, któ­ry po­ło­żo­ny był na gra­ni­cy z Au­strią i sta­no­wił do­sko­na­ły punkt wy­pa­do­wy do ata­ku na Wie­deń. Ma­ciej II od­ku­pił od niej ten za­mek, choć ni­g­dy za nie­go nie za­pła­cił, ale w 1608 roku po­ja­wi­ło się nowe nie­bez­pie­czeń­stwo. Księ­ciem Sied­mio­gro­du zo­stał za­przy­się­gły wróg Habs­bur­gów – Ga­briel Ba­to­ry. Je­śli życz­li­wa mu ku­zyn­ka sta­nę­ła­by z ca­łym swym ma­jąt­kiem po jego stro­nie, Wę­gry mo­gły­by zo­stać bez­pow­rot­nie utra­co­ne. 29 grud­nia 1610 roku pa­la­tyn Gy­ör­gy Thu­rzó uwię­ził Elż­bie­tę pod za­rzu­tem, że pró­bo­wa­ła uciec do Sied­mio­gro­du. Fak­tycz­nie, hra­bi­na wy­je­cha­ła w tym cza­sie do zam­ku Sárvár, aby sko­rzy­stać z tam­tej­szych go­rą­cych źró­deł, ale po­dróż była za­pla­no­wa­na z du­żym wy­prze­dze­niem i wszy­scy o niej wie­dzie­li. Nie wspo­mi­na­jąc o tym, że uciecz­ka do Sied­mio­gro­du przez góry w zi­mie by­ła­by sza­leń­stwem. Thu­rzó po­trze­bo­wał na­pręd­ce in­nych po­wo­dów le­gi­ty­mi­zu­ją­cych do­ko­na­ne już aresz­to­wa­nie ma­gnat­ki. Na mocy Zło­tej Bul­li An­drze­ja II i Tri­par­ti­tum (zbio­ru praw Kró­le­stwa Wę­gier z 1515 roku) nie wol­no było prze­trzy­my­wać szlach­ci­ca bez wy­ro­ku są­do­we­go. Co wię­cej, po­trzeb­ne były do­wo­dy winy. W tej sy­tu­acji pa­la­tyn dzię­ki su­ge­stiom swe­go ka­pe­la­na po­sta­no­wił od­wo­łać się do spraw­dzo­nych me­tod. Oskar­żył hra­bi­nę, że jest wiedź­mą. Za­cho­wał się list księ­dza Ja­no­sza Po­néki­nu­sza, w któ­rym ra­dził on swe­mu prze­ło­żo­ne­mu, ka­pe­la­no­wi pa­la­ty­na, jak mają ze­zna­wać świad­ko­wie pod­czas tor­tur. We­dług nie­go śledz­two po­win­no być pro­wa­dzo­ne tak, aby prze­słu­chi­wa­ni oskar­ża­li Elż­bie­tę, że ka­za­ła słu­gom jeść ludz­kie mię­so, a sama ką­pa­ła się we krwi mor­do­wa­nych dzie­wic. W ten spo­sób Thu­rzó zdo­był do­wo­dy, że pani na Čach­ti­cach wła­sno­ręcz­nie za­mor­do­wa­ła oko­ło trzy­sta szlach­cia­nek i nie­szlach­cia­nek!

Po szyb­kim, dwu­ty­go­dnio­wym pro­ce­sie ska­za­no na śmierć i stra­co­no tro­je sług hra­bi­ny, któ­rym w cza­sie tor­tur „udo­wod­nio­no” współ­udział w mor­dach. Była to mię­dzy in­ny­mi zna­chor­ka Anna Da­rvu­lia, któ­ra mia­ła prze­ko­nać hra­bi­nę do sku­tecz­no­ści krwa­wej ku­ra­cji od­mła­dza­ją­cej, i ka­rzeł Ján Ujvári, zwa­ny Fritz­ko, oskar­żo­ny o mor­do­wa­nie dziew­czyn. Jed­nak mimo „twar­dych” do­wo­dów pro­ces sa­mej hra­bi­ny ni­g­dy się nie od­był. Po pierw­sze, Elż­bie­ta prze­wi­dzia­ła taki ob­rót spra­wy i cały swój ma­ją­tek zdą­ży­ła prze­pi­sać na trój­kę swych dzie­ci, a po dru­gie, pro­ces wy­ka­zał­by, że Thu­rzó zła­mał pra­wo. Na­wet je­że­li Elż­bie­ta Ba­to­ry zo­sta­ła­by zła­pa­na na go­rą­cym uczyn­ku pod­czas mor­der­stwa szlach­cian­ki, to de­cy­zję co do jej lo­sów mógł pod­jąć je­dy­nie król w po­ro­zu­mie­niu z Radą Kró­lew­ską, a pra­ła­ci i ba­ro­no­wie kró­le­stwa prze­by­wa­li w tym cza­sie w róż­nych miej­scach kra­ju. Po­na­gla­ny przez Ma­cie­ja II do roz­po­czę­cia pro­ce­su Thu­rzó tłu­ma­czył ku­rio­zal­nie, że nie może do­star­czyć Elż­bie­cie we­zwa­nia na pro­ces, bo ta jest już w aresz­cie i na­le­ży ją trak­to­wać, jak­by była oso­bą mar­twą… Hra­bi­na, nie do­cze­kaw­szy pro­ce­su, zmar­ła 21 sierp­nia 1614 roku, po czte­rech la­tach za­mknię­cia w wie­ży.

Dzię­ki je­zu­ic­kie­mu pasz­kwi­lo­wi Elż­bie­ta Ba­to­ry sta­ła się bo­ha­ter­ką ogrom­nej licz­by hor­ro­rów, ko­mik­sów, fil­mów i gier – pro­duk­tów za­li­cza­nych w kul­tu­rze do kla­sy B (lub ni­żej). Przy­wo­ły­wa­ny na po­cząt­ku roz­dzia­łu film Wa­le­ria­na Bo­row­czy­ka, choć nie oba­la mitu krwa­wej hra­bi­ny, jest przy­naj­mniej wy­sma­ko­wa­nym pla­stycz­nie i war­to­ścio­wym ar­ty­stycz­nie dzie­łem. Nie­ste­ty, hi­sto­ry­cy, zwłasz­cza ci z za­chod­niej Eu­ro­py, wciąż w prze­wa­dze po­dą­ża­ją tro­pem wy­zna­czo­nym przez dzie­ło Lász­la Tu­ró­czie­go. Ale w każ­dej le­gen­dzie jest ziar­no praw­dy: w wie­lu ów­cze­snych ma­gnac­kich ro­dach w wy­ni­ku licz­nych mał­żeństw mię­dzy bli­ski­mi krew­ny­mi zda­rza­ły się „po­two­ry”, nie ina­czej było z Ba­to­ry­mi.

Ste­fan Ba­to­ry, bez­sprzecz­nie je­den z naj­zna­ko­mit­szych wład­ców elek­cyj­nych Rze­czy­po­spo­li­tej Oboj­ga Na­ro­dów, grun­tow­nie wy­kształ­co­ny (stu­dio­wał na uni­wer­sy­te­cie w Pa­dwie ra­zem ze swym przy­ja­cie­lem i przy­szłym współ­pra­cow­ni­kiem – Ja­nem Za­moy­skim), po­grom­ca wojsk Iwa­na Groź­ne­go pod Psko­wem, nie zdo­łał jed­nak za­pew­nić so­bie suk­ce­sji po śmier­ci. Mimo że zdo­był pol­skie in­dy­ge­na­ty szla­chec­kie dla kil­ku człon­ków swe­go rodu, uzy­skał pro­mo­cję na kar­dy­na­ła i bi­sku­pa war­miń­skie­go dla An­drze­ja Ba­to­re­go, a przede wszyst­kim wy­dał swą bra­ta­ni­cę, Gry­zel­dę, za het­ma­na Jana Za­moy­skie­go z my­ślą o przy­szłej unii pol­sko-­sied­mio­grodz­kiej, nie uda­ło mu się zbu­do­wać w Pol­sce cią­gło­ści wła­dzy dla Ba­to­rych. Jed­nym z głów­nych po­wo­dów było to, że Ste­fan Ba­to­ry nie chciał być „kró­lem ma­lo­wa­nym”. Już na sej­mie w To­ru­niu w 1576 roku ostrze­gał pol­ską szlach­tę:

Z wolą Bożą wy­ście mnie ob­ra­li wa­szym kró­lem. Przy­by­łem tu na wa­sze proś­by i na­le­ga­nia. Wy­ście wło­ży­li ko­ro­nę na moją gło­wę. Dla­te­go też je­stem wa­szym kró­lem, a nie lal­ką rzeź­bio­ną lub ma­lo­wa­ną. Chcę pa­no­wać i roz­ka­zy­wać i nie ścier­pię tego, że­by­ście mie­li być mo­imi na­uczy­cie­la­mi albo na­uczy­cie­la­mi do­rad­ców.

Nie były to sło­wa rzu­ca­ne na wiatr, o czym prze­ko­nał się Sa­mu­el Zbo­row­ski, ścię­ty 26 maja 1584 roku na dzie­dziń­cu zam­ku wa­wel­skie­go za swe war­chol­stwo i kno­wa­nia prze­ciw­ko kró­lo­wi. Było to wy­da­rze­nie bez pre­ce­den­su i przy­spo­rzy­ło mo­nar­sze wie­lu wro­gów. Opi­nia szla­chec­ka uczy­ni­ła ze Zbo­row­skie­go mę­czen­ni­ka i obroń­cę „zło­tej wol­no­ści”, za­czę­to też sar­kać na pa­no­sze­nie się „Wę­grzy­nów”, któ­rzy przy­by­li do Pol­ski ra­zem z Ba­to­rym. Bar­tosz Pa­proc­ki pi­sał mię­dzy in­ny­mi tak o Fe­ren­cu We­sse­lény­im, po­wier­ni­ku kró­la w Pol­sce: „Wę­grzyn nad zwy­czaj wie­lu Wę­grów cho­wał […] Rze­czy­po­spo­li­tej do­bra nie­mi pu­sto­szył…”. Opo­zy­cja (nie bez pod­szep­tów i du­ka­tów habs­bur­skich) za­czę­ła kró­la oskar­żać o okru­cień­stwo i zwra­cać bacz­niej­szą uwa­gę na po­czy­na­nia nie­któ­rych człon­ków rodu Ba­to­rych, zwłasz­cza na bra­tan­ka kró­lew­skie­go, księ­cia sied­mio­grodz­kie­go Zyg­mun­ta Ba­to­re­go…

Przed­wcze­sna śmierć kró­la Ste­fa­na Ba­to­re­go w 1586 roku za­ha­mo­wa­ła wszel­kie pla­ny dy­na­stycz­ne, a zu­peł­nie prze­kre­śli­ła je nie­sła­wa księ­cia Zyg­mun­ta Ba­to­re­go pa­nu­ją­ce­go w la­tach 1586–1599 w Sied­mio­gro­dzie. Ten rze­czy­wi­ście oka­zał się okrut­ni­kiem, do­dat­ko­wo co chwi­lę zmie­nia­ją­cym de­cy­zje – po trzy­kroć re­zy­gno­wał z tro­nu sied­mio­grodz­kie­go i po trzy­kroć nań wra­cał. Po ak­tor­sko za­in­sce­ni­zo­wa­nym pierw­szym odej­ściu z tro­nu zor­ga­ni­zo­wał krwa­wą ze­mstę na wszyst­kich, któ­rzy po­par­li rzą­dy jego chwi­lo­we­go na­stęp­cy, zresz­tą przez nie­go sa­me­go wy­zna­czo­ne­go. Po wy­myśl­nych tor­tu­rach stra­co­no za­rów­no nie­for­tun­ne­go na­stęp­cę Zyg­mun­ta, jego bli­skie­go ku­zy­na Bol­diz­sára (Bal­ta­za­ra), jak i eli­tę sied­mio­grodz­kiej spo­łecz­no­ści – po­li­ty­ków, hu­ma­ni­stów, by­łych współ­pra­cow­ni­ków kró­la Ste­fa­na. Kie­dy żona księ­cia Bal­ta­za­ra, Zu­zan­na, bła­ga­ła o li­tość dla swe­go męża oraz ojca, któ­ry tak­że zna­lazł się na li­ście pro­skryp­cyj­nej, Zyg­munt ka­zał ją ro­ze­brać i nago prze­pę­dzić poza za­mek. Jesz­cze więk­szym okrut­ni­kiem oka­zał się na­stęp­ca Zyg­mun­ta – Ga­briel Ba­to­ry (przez któ­re­go zo­sta­ła uwię­zio­na jego ku­zyn­ka Elż­bie­ta), ksią­żę sied­mio­grodz­ki w la­tach 1608–1613. Czas jego pa­no­wa­nia to okres rze­zi urzą­dza­nych praw­dzi­wym i do­mnie­ma­nym prze­ciw­ni­kom. Za­py­ta­ny przez swych do­rad­ców, kie­dy wresz­cie „uspo­koi swe rzą­dy”, miał od­po­wie­dzieć, że do­tych­czas osią­gnął licz­bę dzie­wę­ciu­set ko­cha­nek, obie­cu­je więc, że gdy do­cią­gnie do ty­sią­ca, za­cznie po­pra­wiać się pod każ­dym wzglę­dem. Nie wia­do­mo, czy do­trzy­mał­by obiet­ni­cy, gdyż wcze­śniej do­się­gły go szty­le­ty jego wła­snych haj­du­ków, któ­rzy nie mo­gli już znieść okru­cieństw swe­go pana. Wte­dy też ska­za­no na śmierć sio­strę Ga­brie­la, Annę, oskar­ża­jąc ją mię­dzy in­ny­mi o za­mor­do­wa­nie wła­sne­go dziec­ka, i tyl­ko wsta­wien­nic­two księ­cia Gábo­ra Be­th­le­na ura­to­wa­ło ją od sza­fo­tu.

Rów­nież losy kar­dy­na­ła An­drze­ja Ba­to­re­go po­to­czy­ły się tra­gicz­nie. Ten je­den z naj­wy­bit­niej­szych wę­gier­skich hu­ma­ni­stów i me­ce­na­sów kul­tu­ry w XVII wie­ku (jako bi­skup war­miń­ski zgro­ma­dził bar­dzo cen­ną bi­blio­te­kę), zu­peł­nie też spo­lo­ni­zo­wa­ny i wy­ra­ża­ją­cy przy­wią­za­nie do swej no­wej oj­czy­zny, w 1599 roku zo­stał zmu­szo­ny do ob­ję­cia tro­nu sied­mio­grodz­kie­go. Za­gro­żo­ny ze wszyst­kich stron przez na­jaz­dy ta­tar­sko-tu­rec­kie, zwró­cił się o po­moc do kró­la pol­skie­go Zyg­mun­ta III Wazy. Per­trak­ta­cje prze­rwa­ło jed­nak na­głe wtar­gnię­cie w gra­ni­ce Sied­mio­gro­du ho­spo­da­ra wo­ło­skie­go Mi­cha­ła Wa­lecz­ne­go. Ksią­żę An­drzej, po­bi­ty pod Sel­len­ber­kiem, sta­rał się prze­drzeć do Pol­ski, jed­nak w trak­cie uciecz­ki zo­stał schwy­ta­ny w ustron­nej cha­cie gó­ral­skiej i za­rą­ba­ny to­po­ra­mi przez ści­ga­ją­cych go Sze­kle­rów, któ­rzy nie­na­wi­dzi­li rodu Ba­to­rych od cza­sów urzą­dzo­nej przez Zyg­mun­ta Ba­to­re­go krwa­wej rze­zi w Sied­mio­gro­dzie – tak zwa­ne­go kar­na­wa­łu sied­mio­grodz­kie­go. Jego zwy­cięz­ca, ho­spo­dar Mi­chał Wa­lecz­ny, nie­dłu­go cie­szył się swym trium­fem, wkrót­ce zo­stał bo­wiem pod­stęp­nie za­mor­do­wa­ny z ini­cja­ty­wy swe­go do­tych­cza­so­we­go au­striac­kie­go so­jusz­ni­ka, ge­ne­ra­ła Gior­gia Ba­sty, z któ­rym współ­dzia­łał prze­ciw­ko księ­ciu An­drze­jo­wi Ba­to­re­mu. Jego na­miest­nic­two prze­szło do hi­sto­rii Wę­gier jako „pa­no­wa­nie gro­zy”. Był to je­den wiel­ki ciąg eg­ze­ku­cji i kon­fi­skat, a sam ge­ne­rał Gior­gio Ba­sta mógł­by spo­koj­nie zo­stać ko­lej­nym „wam­pi­rem” czy „po­two­rem” w gru­bym „be­stia­riu­szu” tej czę­ści Eu­ro­py, gdy­by nie to, że był wier­nym pod­da­nym ce­sa­rza i przy­kład­nym chrze­ści­ja­ni­nem… Ze stro­ny je­zu­ic­kich pi­sa­rzy nic mu nie gro­zi­ło. A tak je­den z taj­nych do­rad­ców ce­sar­skich re­la­cjo­no­wał wi­zy­ta­cję we władz­twie Ba­sty:

Wa­sza Ce­sar­ska mość, pro­szę mi wie­rzyć, by­wa­łem już w wie­lu stro­nach, ale z taką nę­dzą jak tu nie spo­tka­łem się na­wet u naj­uboż­szych buł­gar­skich czy serb­skich nie­wol­ni­ków Tur­cji, a prze­cież to o nich wła­śnie my­śli się, że nie moż­na na­wet so­bie wy­obra­zić gor­sze­go losu.

Do dzi­siaj hi­sto­ry­cy dys­ku­tu­ją, na ile Ba­to­rych okrut­ni­ka­mi uczy­ni­ły ich ob­cią­że­nia ge­ne­tycz­ne, a na ile uwa­run­ko­wa­nia po­li­tycz­ne w Sied­mio­gro­dzie i na ca­łych Wę­grzech. Wszak za­rów­no Zyg­munt, jak i Ga­briel Ba­to­ry zgod­nie byli uwa­ża­ni przez współ­czes­nych i daw­nych hi­sto­ry­ków za zna­ko­mi­tych wo­dzów i zręcz­nych po­li­ty­ków. Obaj byli zmu­sze­ni do cią­głe­go ba­lan­so­wa­nia mię­dzy Tur­cją a im­pe­rium Habs­bur­gów i pod­sy­ca­nia we­wnętrz­nej woj­ny mię­dzy stron­nic­twa­mi pro­tu­rec­ki­mi i pro­habs­bur­ski­mi. Wła­dzę w ta­kim pań­stwie – ob­lę­żo­nej twier­dzy z „pią­tą ko­lum­ną” w środ­ku – utrzy­mać mógł tyl­ko czło­wiek zde­cy­do­wa­ny na wszyst­ko, bez su­mie­nia. Albo „po­twór”, jak kto woli…

Rozdział II

Diabły polskie są zbyt romantyczne

W dwu­set­ną rocz­ni­cę pierw­sze­go roz­bio­ru Pol­ski An­drzej Żu­ław­ski na­krę­cił Dia­bła. Hor­ror ten roz­gry­wa się w za­ję­tej przez Pru­sy w stycz­niu 1773 roku Wiel­ko­pol­sce. Do jed­ne­go z tu­tej­szych dwo­rów wra­ca zwol­nio­ny z wię­zie­nia mło­dy szlach­cic Ja­kub (Le­szek Te­le­szyń­ski), wtrą­co­ny do lo­chu za spi­sko­wa­nie prze­ciw kró­lo­wi. Wol­ność od­zy­sku­je dzię­ki ta­jem­ni­cze­mu przy­by­szo­wi (Woj­ciech Pszo­niak), któ­ry to­wa­rzy­szy mu w dro­dze do domu. Jest to dro­ga przez roz­pa­da­ją­cą się Rzecz­po­spo­li­tą, a nie­zna­jo­my wy­ba­wi­ciel oka­zu­je się dia­błem, któ­ry wrę­cza udrę­czo­ne­mu Ja­ku­bo­wi brzy­twę i wma­wia mu, że po­wi­nien oczy­ścić swój kraj z wsze­tecz­ni­ków. Naj­wię­cej zdraj­ców Ja­kub od­naj­du­je w ro­dzin­nym domu, gdyż jego naj­bliż­si ba­wią się hucz­nie na „tru­pie oj­czy­zny”, za­prze­daw­szy lub po­rzu­ciw­szy daw­ne ide­ały. Po­grą­żo­ny w sza­leń­stwie mor­du­je bez opa­mię­ta­nia, a dia­beł wra­ca do lasu, by szu­kać ko­lej­nych kan­dy­da­tów na „po­wstań­ców” (lub „żoł­nie­rzy wy­klę­tych”).

Film Żu­ław­skie­go szyb­ko stał się w PRL-u pół­kow­ni­kiem, a do kin tra­fił do­pie­ro w 1988 roku, lecz i dzi­siaj piew­cy bo­go­oj­czyź­nia­nej hi­sto­rii Pol­ski mo­gli­by gło­śno de­mon­stro­wać przed jego se­an­sa­mi. Wszak by­li­śmy „Chry­stu­sem na­ro­dów”! Ale czy na pew­no? Wy­star­czy spoj­rzeć na sto­su­nek pa­pie­stwa do na­szych po­wstań na­ro­do­wych, aby prze­ko­nać się, iż po­strze­ga­no nas wręcz od­wrot­nie. Jed­nak nie tyl­ko Ta­de­usz Ko­ściusz­ko, Piotr Wy­soc­ki czy Ro­mu­ald Trau­gutt (czło­wiek bar­dzo re­li­gij­ny) byli dla pa­pie­ży wi­chrzy­cie­la­mi i bun­tow­ni­ka­mi wo­bec pra­wo­wi­tej wła­dzy ce­sa­rzy i kró­lów – po­ma­zań­ców bo­żych; oka­zu­je się, że dia­bła­mi mo­gli zo­stać i kon­fe­de­ra­ci bar­scy, wszak sta­łym ele­men­tem ich mun­du­ru był ryn­graf z Mat­ką Bo­ską. Naj­więk­szą sła­wę zdo­był so­bie „dia­beł” An­to­ni Ko­siń­ski, ja­ko­by spo­krew­nio­ny z osła­wio­nym po­ry­wa­czem kró­la Sta­ni­sła­wa Au­gu­sta Po­nia­tow­skie­go, Ja­nem Kuź­mą, kon­fe­de­ra­tem bar­skim, któ­ry uży­wał pseu­do­ni­mu… Ko­siń­ski. Po roz­wią­za­niu kon­fe­de­ra­cji An­to­nii Ko­siń­ski, ze­braw­szy od­dział nie­do­bit­ków, za­czął nę­kać łu­pież­czy­mi wy­pra­wa­mi przy­le­głe do Wiel­ko­pol­ski wo­je­wódz­twa. Na­stęp­nie przedarł się na Śląsk, gdzie tak dał się we zna­ki nie­miec­kim kup­com, że jego imie­niem stra­szo­no dzie­ci we wszyst­kich kra­jach nie­miec­kich, a w koń­cu stał się czar­nym cha­rak­te­rem w Zbój­cach Frie­dri­cha Schil­le­ra. W 1794 roku wró­cił do kra­ju i zgi­nął w obro­nie pod­war­szaw­skiej Pra­gi, ob­lę­żo­nej przez woj­ska Alek­san­dra Su­wo­ro­wa. Jed­nak dia­bel­ska opi­nia tak do nie­go przy­lgnę­ła, iż w lu­do­wych po­da­niach szla­chet­nie uro­dzo­ny dia­beł Ko­siń­ski na­dal har­cu­je nad Je­zio­rem Śle­siń­skim w cha­rak­te­rze miej­sco­wej le­gen­dy.

Ktoś mógł­by po­wie­dzieć, że to wy­pad­ki jed­nost­ko­we, a pa­pie­że i inni hie­rar­cho­wie ko­ściel­ni mu­sie­li ma­new­ro­wać w me­an­drach wiel­kiej po­li­ty­ki, czę­sto po ci­chu sprzy­ja­jąc Po­la­kom. Na przy­kład pa­pież Grze­gorz XVI, przy­jąw­szy na au­dien­cji ge­ne­ra­ła Wła­dy­sła­wa Za­moy­skie­go w 1837 roku, prze­pra­szał go za swą en­cy­kli­kę Cum pri­mum z 9 czerw­ca 1832 roku po­tę­pia­ją­cą po­wsta­nie li­sto­pa­do­we. Pa­pież tłu­ma­czył się, że zo­stał wpro­wa­dzo­ny w błąd przez swych współ­pra­cow­ni­ków i ro­syj­ską dy­plo­ma­cję, że miał do­bre in­ten­cje i jego za­mia­rem było ra­to­wa­nie Ko­ścio­ła na zie­miach pol­skich. Spraw­dzi­ło się tu­taj po­pu­lar­ne przy­sło­wie, że do­bry­mi chę­cia­mi jest pie­kło bru­ko­wa­ne, gdyż en­cy­kli­ka nie uchro­ni­ła ani pol­skie­go Ko­ścio­ła, ani jego owie­czek przed re­pre­sja­mi. Nie zmie­ni­ło to jed­nak ne­ga­tyw­ne­go na­sta­wie­nia do wal­ki nie­pod­le­gło­ścio­wej Po­la­ków na­stęp­ców Grze­go­rza XVI.

By­wa­ło jed­nak i tak, że bez pa­pie­skich en­cy­klik czy nie­przy­chyl­nej pro­pa­gan­dy au­striac­kich, pru­skich i ro­syj­skich dwo­rów Po­la­cy sta­wa­li się sy­no­ni­ma­mi dia­błów. Taką opi­nię zy­ska­li­śmy mię­dzy in­ny­mi w ar­cy­ka­to­lic­kiej Hisz­pa­nii w cza­sie wo­jen na­po­le­oń­skich. Dla nas szar­ża szwo­le­że­rów gwar­dii pod So­mo­sier­rą 30 li­sto­pa­da 1808 roku to je­den z naj­pięk­niej­szych wy­czy­nów pol­skie­go orę­ża, któ­ry wy­wo­łał zdu­mie­nie i po­dziw w so­jusz­ni­kach. Na­to­miast dla hisz­pań­skich par­ty­zan­tów i żoł­nie­rzy otwar­cie dro­gi na ich sto­li­cę – Ma­dryt – i dia­bel­ska sztucz­ka, co skwa­pli­wie roz­gła­sza­li księ­ża i za­kon­ni­cy, wi­dzą­cy w ce­sa­rzu Fran­cu­zów wcie­le­nie sa­me­go sza­ta­na. Zresz­tą Po­la­cy dali w Hisz­pa­nii wie­le do­wo­dów, że po­tra­fią być rów­nie okrut­ni, jak „fran­cu­skie dia­bły”; nie­jed­na ze scen, któ­re Fran­ci­sco Goya uwiecz­nił w swym przej­mu­ją­cym cy­klu gra­ficz­nym Okru­cień­stwa woj­ny, mo­gła­by być dzie­łem pol­skich żoł­nie­rzy.

Woj­na na Pół­wy­spie Ibe­ryj­skim z lat 1808–1814 do dziś po­zo­sta­je jed­ną z naj­okrut­niej­szych w hi­sto­rii. Obie stro­ny do­pusz­cza­ły się nie­wy­obra­żal­nych zbrod­ni. Roz­po­wszech­nia­ny w cza­sie woj­ny ka­te­chizm hisz­pań­ski za­wie­rał py­ta­nie: „Kim są Fran­cu­zi?” i za­raz od­po­wia­dał: „Daw­ni chrze­ści­ja­nie, a obec­nie he­re­ty­cy”. Żoł­nie­rze fran­cu­scy, wy­cho­wa­ni w więk­szo­ści na ide­ałach re­wo­lu­cji fran­cu­skiej, w cza­sie swych dzia­łań nie oszczę­dza­li hisz­pań­skie­go Ko­ścio­ła (mię­dzy in­ny­mi ska­so­wa­no wte­dy in­sty­tu­cję in­kwi­zy­cji). Na po­rząd­ku dzien­nym były nisz­cze­nie i bez­czesz­cze­nie świą­tyń, ra­bo­wa­nie ko­ściel­nych dóbr i mor­do­wa­nie księ­ży czy za­kon­ni­ków, któ­rzy w więk­szo­ści byli za­an­ga­żo­wa­ni w an­ty­fran­cu­ską par­ty­zant­kę. Ta­kie po­stę­po­wa­nie wzbu­dza­ło tyl­ko w Hisz­pa­nach ko­lej­ne fale nie­na­wi­ści i wolę opo­ru prze­ciw fran­cu­skim dia­błom i ich so­jusz­ni­kom. Po­la­cy, sami prze­cież bę­dą­cy ka­to­li­ka­mi, w o wie­le mniej­szym stop­niu ra­ni­li hisz­pań­skie uczu­cia re­li­gij­ne, ale nie chro­ni­ło to pol­skich żoł­nie­rzy przed ata­ka­mi. Szar­pa­ni mie­sią­ca­mi w woj­nie par­ty­zanc­kiej, za­po­mi­na­li o wszyst­kich obiek­cjach i na rów­ni z Fran­cu­za­mi wy­ci­na­li w pień hisz­pań­skie wio­ski, mia­stecz­ka i mia­sta. Je­den z pol­skich ofi­ce­rów z dumą pi­sał w li­ście do ro­dzi­ny: „Hisz­pa­nów wszel­ki­mi spo­so­ba­mi na­kła­nia­my do spo­koj­no­ści. Księ­ży po­ło­wę ju­że­śmy po­wie­si­li, a za pod­da­niem się Ka­dyk­su wszyst­ko skoń­czo­ne być po­win­no”. Za­pew­nie­nia o koń­cu tej prze­klę­tej woj­ny po­wta­rza­ły się po ko­lej­nych wiel­kich zwy­cię­stwach wojsk fran­cu­sko-pol­skich: zdo­by­ciu Sa­ra­gos­sy, Ma­dry­tu czy Ma­la­gi. I rów­nie szyb­ko roz­wie­wa­ły się, gdy wspie­ra­ni przez Bry­tyj­czy­ków Hisz­pa­nie, nie ba­cząc na swe stra­ty, zno­wu ru­sza­li do wal­ki. Wy­mie­nio­ne na­po­le­oń­skie zwy­cię­stwa zwią­za­ne są też z rze­zia­mi urzą­dza­ny­mi w zdo­by­tych mia­stach przez zwy­cięz­ców. Miesz­kań­cy Sa­ra­gos­sy i Ma­la­gi do­świad­czy­li przy tym, że „dia­bły znad Wi­sły” mogą być rów­nie, a na­wet bar­dziej okrut­ne od tych fran­cu­skich. Pol­skie wy­czy­ny w Sa­ra­gos­sie przej­mu­ją­co uka­zał Ste­fan Że­rom­ski w Po­pio­łach. Choć opis ma­so­wych gwał­tów hisz­pań­skich mni­szek przez pol­skich żoł­nie­rzy jest po­dob­no gru­bo prze­sa­dzo­ny, nie zmie­nia to fak­tu, że lu­dzie, któ­rzy czę­sto mie­li w pa­mię­ci rzeź Pra­gi uczy­nio­ną z roz­ka­zu Su­wo­ro­wa, te­raz ro­bi­li to samo w da­le­kim kra­ju, któ­re­go więk­szość miesz­kań­ców ni­g­dy wcze­śniej o Po­la­kach nie sły­sza­ła.

Rów­nież oby­wa­te­le Ma­la­gi na dłu­go za­pa­mię­ta­li zdo­by­cie swe­go mia­sta przez Po­la­ków 8 lu­te­go 1810 roku. Ran­kiem tego dnia Dy­wi­zja Księ­stwa War­szaw­skie­go wcho­dzą­ca w skład kor­pu­su ge­ne­ra­ła Ho­ra­ce­go Séba­stia­nie­go za­ję­ła po­zy­cje na przed­po­lach Ma­la­gi. Ge­ne­rał wy­słał do mia­sta par­la­men­ta­riu­szy, ale pro­po­zy­cja ka­pi­tu­la­cji zo­sta­ła zde­cy­do­wa­nie od­rzu­co­na. Na nie­szczę­ście, kie­dy po­sło­wie wra­ca­li do swo­ich, z któ­re­goś okna padł strzał i po­ło­żył tru­pem jed­ne­go z pol­skich uła­nów w eskor­cie. Po­la­ków ogar­nął gniew, co na­tych­miast wy­ko­rzy­stał fran­cu­ski do­wód­ca, wy­zna­cza­jąc ich do sztur­mu for­ty­fi­ka­cji mia­sta. Pol­scy żoł­nie­rze, mimo gę­ste­go ognia, szyb­ko prze­rwa­li hisz­pań­ską obro­nę i wtar­gnę­li do mia­sta. Jak wspo­mi­na uczest­nik ata­ku, po­rucz­nik Sta­ni­sław Bro­eke­re: „Uzbro­je­ni miesz­kań­cy wal­czy­li na uli­cach, a z okien do­mów rzu­ca­no na nas ka­mie­nia­mi lub pa­lą­cy­mi się głow­nia­mi, ale by­li­śmy nie­ustra­sze­ni i nic w świe­cie nie­zdol­nem było po­wstrzy­mać na­sze­go za­pa­łu i roz­ją­trze­nia”. Gdy Po­la­cy prze­ła­ma­li ten opór, oka­za­ło się, iż w tym cza­sie część obroń­ców ra­to­wa­ła cy­wi­li, ła­du­jąc ich na bar­ki i okrę­ty cu­mu­ją­ce w por­cie. W tym mo­men­cie rzeź roz­sza­la­ła się na do­bre.

Pie­cho­ta na­sza – pi­sze Bro­eke­re – strze­la­ła do okrę­tów na­peł­nio­nych męż­czy­zna­mi, ko­bie­ta­mi i dzieć­mi, a uła­ni na­cie­ra­li i kłu­li pi­ka­mi ucie­ka­ją­cych w ło­dziach, rzu­ca­jąc się za nie­mi przy por­cie w mo­rze. Kogo tyl­ko spo­tka­li­śmy na uli­cy, czy to star­ca, mło­dzień­ca, ko­bie­tę lub dziec­ko – wszyst­ko pa­da­ło tru­pem.

We­dług po­rucz­ni­ka po ma­sa­krze na dro­dze do por­tu na­li­czo­no oko­ło sze­ściu­set zwłok, któ­rych Po­la­cy nie po­zwa­la­li ru­szać przez sześć dni. Po­nad­to na dru­gi dzień po zdo­by­ciu mia­sta na jed­nym z bal­ko­nów po­wie­szo­no do­wód­cę obro­ny, by miesz­kań­cy in­nych hisz­pań­skich miej­sco­wo­ści wie­dzie­li, że z Po­la­ka­mi nie war­to za­dzie­rać.

Nic nie może uspra­wie­dli­wić be­stial­stwa wo­bec bez­bron­nych cy­wi­li, lecz trze­ba przy tym pa­mię­tać, że Hisz­pa­nie tak­że nie pa­tycz­ko­wa­li się ze schwy­ta­ny­mi w za­sadz­kach fran­cu­ski­mi czy pol­ski­mi żoł­nie­rza­mi, pod­da­jąc ich przed śmier­cią okrut­nym tor­tu­rom. Tak zbez­czesz­czo­ne cia­ła po­rzu­ca­li przy dro­gach, by mo­gli od­kryć je prze­jeż­dża­ją­cy lub ma­sze­ru­ją­cy tędy nie­przy­ja­cie­le. W ten spo­sób spi­ra­la nie­na­wi­ści wciąż na­krę­ca­ła się od nowa, aż wresz­cie w 1815 roku strą­co­no z tro­nu „an­ty­chry­sta” Na­po­le­ona, któ­ry ośmie­lił się ogło­sić po­ma­zań­cem bo­żym, rów­nym ce­sa­rzom i kró­lom Za­cho­du i Wscho­du. Nie­na­wi­dzo­no go za to w Hisz­pa­nii, Pru­sach, Ro­sji i wie­lu in­nych kra­jach, któ­ry­mi ar­mie na­po­le­oń­skie za­trzę­sły w po­sa­dach. Jed­nak i w so­jusz­ni­czych kra­jach po­dej­rze­wa­no, że ce­sarz Fran­cu­zów sprzy­mie­rzył się z si­ła­mi nie­czy­sty­mi, by od­no­sić zwy­cię­stwo za zwy­cię­stwem. W Księ­stwie War­szaw­skim chło­pi opo­wia­da­li so­bie, że Na­po­le­on to wiel­ki cza­row­nik, któ­ry ma nie­zwy­cię­żo­ną ar­mię, bo no­wych żoł­nie­rzy po­wo­łu­je do ży­cia ze skrę­co­nej w cho­cho­ły sło­my. W każ­dej le­gen­dzie tkwi ziar­no praw­dy, gdyż po klę­sce i od­wro­cie Wiel­kiej Ar­mii z Ro­sji ce­sarz roz­ka­zał księ­ciu Jó­ze­fo­wi Po­nia­tow­skie­mu od­bu­do­wać swe woj­ska – zwłasz­cza ka­wa­le­rię, któ­ra mo­gła­by za­stą­pić dro­gę ko­zac­kim sot­niom cara Alek­san­dra. I wte­dy pol­ski wódz roz­ka­zał zwer­bo­wać chło­pów ra­zem z ich krę­py­mi wierz­chow­ca­mi cią­gną­cy­mi na co dzień wozy ze sło­mą i płu­gi w polu. Nie­je­den we­te­ran spod So­mo­sier­ry, Gro­cho­wa czy Bo­ro­di­no z po­wąt­pie­wa­niem pa­trzył na tę pstro­ka­tą zbie­ra­ni­nę lu­dzi, po­ubie­ra­nych w suk­ma­ny i z kra­kow­ski­mi czap­ka­mi na gło­wach, któ­rzy szu­ra­li po zie­mi bo­sy­mi no­ga­mi zwi­sa­ją­cy­mi z grzbie­tów zbyt ma­łych do jaz­dy ko­ni­ków. A jed­nak stał się cud, gdyż bar­dzo szyb­ko stwo­rzo­no z nich jed­ną z naj­sku­tecz­niej­szych for­ma­cji ka­wa­le­ryj­skich w Eu­ro­pie – kra­ku­sów. Zo­ba­czyw­szy ich umie­jęt­no­ści, za­chwy­co­ny Na­po­le­on miał po­dob­no wy­krzyk­nąć do księ­cia Jó­ze­fa, że musi mieć trzy ty­sią­ce ta­kiej „jaz­dy pig­mej­skiej”. Ko­za­cy otrzy­ma­li god­ne­go prze­ciw­ni­ka nie tyl­ko w ostat­nich kam­pa­niach na­po­le­oń­skich, ale i w póź­niej­szych po­wsta­niach pol­skich – li­sto­pa­do­wym i stycz­nio­wym.

Kra­ku­si, ko­sy­nie­rzy, żu­awi śmier­ci… Po­dob­nie jak w fil­mie Żu­ław­skie­go, dia­beł tań­czył z nagą śmier­cią nad gro­ba­mi mło­dzień­ców, któ­rzy uwie­rzy­li, że ki­ja­mi i ko­sa­mi da­dzą radę ka­ra­bi­nom i ar­ma­tom. By­wa­ło też, iż prze­cho­dził na żołd za­bor­cy, jak w Ga­li­cji w 1846 roku, gdy „lud po­boż­ny i ule­gły” w kil­ka nocy wy­ciął swych pa­nów or­ga­ni­zu­ją­cych nowe po­wsta­nie. Oj, miał dia­beł uży­wa­nie wśród pańsz­czyź­nia­nych nie­wol­ni­ków, któ­rych zmar­twych­wsta­nie Rze­czy­po­spo­li­tej prze­ra­ża­ło bar­dziej niż on sam i prze­stro­gi ko­ściel­nych mi­sjo­na­rzy. Wstę­po­wał bies i na car­ską służ­bę – jako agent ochra­ny po­pu­la­ry­zo­wał w Kró­le­stwie Pro­to­ko­ły mę­dr­ców Sy­jo­nu lub gło­sił idee pan­sla­wi­zmu.

Były jed­nak i ta­kie dia­bły, któ­re za nic nie prze­szły­by na obcą służ­bę; moż­na stwier­dzić, że były to bie­sy ar­cy­pol­skie. Naj­słyn­niej­szym z nich był dia­beł Bo­ru­ta spod Łę­czy­cy. Wie­le było o nim opo­wie­ści z róż­nych cza­sów, a jed­na z ostat­nich do­ty­czy wrze­śnia 1939 roku. Dia­beł pa­trio­ta na wieść o na­pa­ści Nie­miec na Pol­skę wstą­pił do Wiel­ko­pol­skiej Bry­ga­dy Ka­wa­le­rii i bił dziel­nie swą lan­cą za­koń­czo­ną wi­dła­mi nie­przy­ja­ciół, któ­rzy mie­li wy­pi­sa­ne na pa­sach: „Gott mit uns” (Bóg z nami). Bo­ru­ta był tak za­pa­mię­ta­ły w swej dia­blej nie­na­wi­ści, że rzu­cał się z lan­cą i sza­blą na nie­miec­kie czoł­gi – prze­ci­nał je i za­pa­lał pie­kiel­nym ogniem. Tak opo­wia­da­li so­bie lu­dzie, po­cie­sza­jąc się po klę­sce, lecz go­eb­bel­sow­ska pro­pa­gan­da zmie­ni­ła tę le­gen­dę w pasz­kwil, że sza­le­ni Po­la­cy rzu­ca­li się na nie­miec­kie czoł­gi z sza­bla­mi. Moż­na tu­taj od­wró­cić słyn­ne stwier­dze­nie z Fau­sta Go­ethe­go i po­wie­dzieć, że pa­trio­tycz­ny dia­beł Bo­ru­ta chciał do­brze, ale na złe się to ob­ró­ci­ło, gdyż Po­la­cy wciąż byli – za­rów­no przez wro­gów, jak i so­jusz­ni­ków – oskar­ża­ni o zbyt­nią bra­wu­rę, ro­man­tycz­ne po­ry­wy, nie­li­cze­nie się z rze­czy­wi­sto­ścią. Na­wet w zwy­cię­skich bi­twach, nie mó­wiąc o tak tra­gicz­nych klę­skach jak po­wsta­nie war­szaw­skie, po­no­si­li­śmy wiel­kie ofia­ry, nie zy­sku­jąc nic po­nad po­kle­py­wa­nie po ple­cach przez so­jusz­ni­ków, któ­rzy dzię­ki Po­la­kom mo­gli oszczę­dzić wła­sną krew. Wróć­my przy tym do woj­ny Na­po­le­ona w Hisz­pa­nii.

W 1810 roku Po­la­cy za­gar­nę­li na hisz­pań­skich zie­miach kil­ka­dzie­siąt ty­się­cy owiec. Z roz­ka­zu ce­sa­rza więk­szość tego ol­brzy­mie­go sta­da prze­pę­dzo­na zo­sta­ła do Fran­cji, a trzy­dzie­ści sześć ty­się­cy ode­sła­no do Pol­ski – „dla na­ro­du”. W więk­szo­ści tra­fi­ły one na pa­stwi­ska pod Kiel­ca­mi, lecz po tym, jak zo­sta­ły już ostrzy­żo­ne, Na­po­le­on roz­ka­zał za­re­kwi­ro­wać weł­nę i ode­słać ją do Fran­cji. Od tego cza­su mó­wio­no w Eu­ro­pie z iro­nią, że Po­la­cy są je­dy­nym na­ro­dem go­to­wym od­da­wać ży­cie za „mer­ci” (dzię­ku­ję).

Rozdział III

„Sławny Żyd, Polak prawy”

Rozdział IV

Przyśpiewki odciętej głowy z Racławic

Rozdział V

Apostoł „ziemi od krwi dymiącej”

Rozdział VI

Czas Cyganów się nie skończył

Rozdział VII

Stary wiarus idzie w noc listopadową

Rozdział VIII

Maks Gierymski nie został żołnierzem wyklętym

Rozdział IX

Potęga wizerunku

Rozdział X

Wolny jak taczanka na stepie…

Rozdział XI

Osobliwy przyjaciel Żeromskiego

Rozdział XII

W polu, czyli w błocie i we krwi

Rozdział XIII

Zredukowany

Rozdział XIV

Operacja Ku wolności

Rozdział XV

Autobus Linkego

Rozdział XVI

Belki z Birkenau

Rozdział XVII

Milczący prorok z Wożuczyna

Rozdział XVIII

Zarażony śmiercią

Rozdział XIX

Lubieżny Pingwin z Branic

Rozdział XX

Słońce wschodzi raz na dzień dla wszystkich

Rozdział XXI

Kubizm ze wsi Sitnica

Rozdział XXII

Jak Janko Muzykant został wampirem

Rozdział XXIII

Ostatni husarz w Paryżu

Rozdział XXIV

Ballada o rozebranej Polce

Rozdział XXV

Danse macabre dwóch Eugeniuszów

Rozdział XXVI

Sted – życiorys alternatywny

Rozdział XXVII

Strzeżcie się wakacyjnych pociągów

Rozdział XXVIII

Kiedy zło dobrem nagradza

Rozdział XXIX

Stan wojenny Robespierre’a i Dantona

Rozdział XXX

Wiosna elektronicznego mordercy

Rozdział XXXI

Popiół i wierzby

Przypisy

Seria Ludowa Historia Polski

Pol­ska żyje hi­sto­rią. Ale wła­ści­wie czy­ja to hi­sto­ria? Na­sza świa­do­mość i wy­obraź­nia hi­sto­rycz­na za­trzy­ma­ły się w mi­tycz­nych obra­zach hu­sa­rzy, het­ma­nów i bia­łych dwor­ków szla­chec­kich. Co jed­nak z dzie­ja­mi po­zo­sta­łych 90% po­pu­la­cji na­sze­go kra­ju? Czy nie mają one zna­cze­nia, bo po­zo­sta­ją je­dy­nie mil­czą­cym tłem i na­wo­zem dla hi­sto­rii elit? Czy dzie­je zwy­kłych lu­dzi są mniej waż­ne?

No­wo­cze­sna hi­sto­rio­gra­fia, an­tro­po­lo­gia i so­cjo­lo­gia hi­sto­rycz­na prze­ko­nu­ją, że jest wręcz od­wrot­nie. Nie tyl­ko dla­te­go, że do­ty­czą one przy­gnia­ta­ją­cej więk­szo­ści na­szych przod­ków. Nie tyko dla­te­go, że nie­do­strze­ga­na i prze­mil­cza­na przez wie­ki pod­mio­to­wość klas lu­do­wych – ich co­dzien­ny opór, a cza­sem otwar­te bun­ty – za­wsze wpły­wa­ła na kształt dzie­jów ofi­cjal­nych. Ale tak­że dla­te­go, że hi­sto­ria nie­uprzy­wi­le­jo­wa­nych jest toż­sa­ma z pro­ce­sem de­mo­kra­ty­za­cji i jako taka po­zo­sta­je nie­za­koń­czo­na.

Se­ria książ­ko­wa Lu­do­wa Hi­sto­ria Pol­ski ma sta­no­wić przy­czy­nek do od­zy­ska­nia za­po­mnia­nych dzie­jów zwy­kłych lu­dzi. Chce­my w niej przed­sta­wiać naj­cie­kaw­sze pra­ce o tych, któ­rzy nie kwa­li­fi­ko­wa­li się do na­ro­du Sar­ma­tów, choć byli praw­dzi­wą solą ziem daw­nej Rze­czy­po­spo­li­tej. Będą to za­tem książ­ki o chło­pach pańsz­czyź­nia­nych, miej­skiej bie­do­cie, lu­dziach luź­nych (pod pew­ny­mi wzglę­da­mi od­po­wia­da­ją­cych dzi­siej­sze­mu pre­ka­ria­to­wi), a wresz­cie pro­le­ta­ria­cie. Od­da­my głos ko­bie­tom, mi­gran­tom, mniej­szo­ściom. Zwró­ci­my uwa­gę na skrzyw­dzo­nych i po­ni­żo­nych, dla któ­rych nie ma miej­sca w hi­sto­rii im­pe­riów i dy­na­stii, choć to prze­cież ich trud za­wsze bu­do­wał po­tę­gę państw i wład­ców. Wy­do­bę­dzie­my z nie­by­tu opo­wie­ści o ży­ciu co­dzien­nym zwy­kłych lu­dzi, ich do­świad­cze­niach, kul­tu­rze, kon­dy­cji eko­no­micz­nej i sta­tu­sie praw­nym, aspi­ra­cjach i spo­so­bach or­ga­ni­zo­wa­nia się. Przyj­rzy­my się mniej lub bar­dziej zna­nym epi­zo­dom wdzie­ra­nia się klas ple­bej­skich w sfe­rę po­li­tycz­nej wi­dzial­no­ści – spo­łecz­nym po­ru­sze­niom, re­be­liom i po­wsta­niom – jak w 1648, 1794, 1846, 1905 czy 1980 roku. Opo­wie­my ina­czej za­rów­no hi­sto­rię daw­ną, jak i XX wie­ku. Ce­lem se­rii Lu­do­wa Hi­sto­ria Pol­ski jest za­tem wy­peł­nie­nie naj­więk­szej z bia­łych plam na­szych dzie­jów, przy­czy­nie­nie się do przy­wró­ce­nia na­leż­ne­go miej­sca i god­no­ści ple­bej­skim przod­kom przy­gnia­ta­ją­cej więk­szo­ści z nas. Z pew­no­ścią po­zwo­li nam to le­piej zro­zu­mieć wła­sną hi­sto­rię, ale może też po­móc sta­wić czo­ła wy­zwa­niom współ­cze­sno­ści i przy­szło­ści.

Prze­my­sław Wiel­gosz

Re­dak­tor me­ry­to­rycz­ny se­rii