Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Gdy bogowie śpiewają wojenne pieśni, ludzie słyszą je jako pomruk burzy. Ciemysł, Geślarz i Miecław trafiają do Truso jako niewolnicy, ale gdy na gród napadają Prusowie, druhowie zabijają strażników i odzyskują wolność. Dostawszy się na pokład łodzi docierają morzem do Wolina, gdzie natykają się na sługi księcia Lestka i jarla Haralda. Wdawszy się w awanturę zmuszeni są w pośpiechu opuścić kupiecki gród, mając za plecami pościg nieprzyjaciela. Księża Gorka przybywa w niewoli, pokonana i poniżona. Niespodziewanie zyskuje sojuszniczkę w Nasławie. Pasierbica knuje intrygę, która może odmienić jej los… Jormir Pomrok popada w dawne nawyki, w jego cieniu kroczy zniszczenie i śmierć. Napadnięty przez wrogów zmuszony jest stoczyć pojedynek na śmierć i życie. Intrygi, zazdrość, gniew i zbrodnia, człowiek który chce władać innymi, gotów jest popełnić wszystkie te grzechy. Zwłaszcza, gdy wywodzi się z rodu Piasta.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 433
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Dla mojej córki Dominiki.
Prolog
A.D. 962
Strach wypełniał jej brzuch, ciążąc niczym niechciane dziecko poczęte przemocą. Towarzyszył Gorce od chwili, gdy przechytrzył ją Suligost, zdradził Myszor i zawiodła Tori. Paraliżował wolę i przywoływał czarne myśli, odbierał rozsądek i miażdżył odwagę, z której przecież była niegdyś tak dumna. Bezlitośnie obnażył słabość, odarł księżnę z pozorów, w które stroiła się przez długie lata niczym w bogatą szatę. Władza, kobieca siła, spryt, ba! nawet mądrość, wszystkie te przymioty, które przypisywała sobie, zostały zerwane z niej niczym koszula niewolnicy przeznaczonej na gwałt. Zadrżała, krzyżując nagie ramiona. Mściwi bogowie zakpili z niej, odarli ze złudzeń. Co najgorsze, pokazali Gorce, że nie była gotowa na śmierć, bez względu na to, jak bardzo zostanie poniżona. Powiadają, że czasem człowiek nie ma wyjścia, musi pogodzić się z jarzmem, które nałożył nań los, ale Gorka wiedziała, że to kłamstwo wynikające z braku odwagi. Z lęku przed bólem i śmiercią, za którą kryje się mrok i nieodgadnione tajemnice. Nie wiedziała, czy jest cokolwiek po drugiej stronie, jak wmawiają ludziom kapłani. Spojrzała na kaganek i wątły płomyk tańczący na knocie umieszczonym w glinianym naczynku. Nawet ten ognik mógł stać się dla niej drogą ucieczki, wybawieniem od niewoli, strachu i poniżenia. Starczyło sięgnąć ręką, zdjąć kaganek z kamiennej podstawki, po czym zgarnąwszy słomę rozrzuconą po klepisku, podpalić to miejsce i uczynić z więzienia stos pogrzebowy godny upadłej księżnej. Zaśmiała się cicho, niczym szaleniec. Na tym polegał problem z wiarą w bogów. Jedynym sposobem, aby przekonać się, czy są prawdziwi, było przejście na drugą stronę. Oczywiście ten plan nie był wolny od wad i ryzyka. Strażnicy za drzwiami z pewnością wyczują zapach dymu i ruszą jej na pomoc. Miast śmierci i wybawienia mogła nabawić się okrutnych poparzeń i tylko zwiększyć własne cierpienie. Utracić gładkość skóry i urodę, z której wciąż była dumna. Dlatego nie odważyła się rozniecić ognia, choć rozważała to setki razy. Zbyt lękała się niewiadomej i bólu. Była jak pęknięty dzban, z którego wylano najlepszy miód. Gardziła sobą za ten strach, który uczynił z niej niewolnicę, ale nie potrafiła nic na to poradzić. Wola życia była silniejsza niż wszystko inne, albowiem – choć utraciła wiarę w siebie – wciąż wierzyła w dwóch mężczyzn, których kochała. „Jorund i Lestek. Nie zostawią mnie tutaj!” – myśl ta tłukła się w głowie od czasu, gdy Suligost umieścił ją w tej izbie. Chyba nadal wierzyła, że zwyciężą, odzyskają Poznań i władztwo, uwolnią ją z rąk zdrajców i wymierzą im okrutną sprawiedliwość. Póki trwała wojna, była względnie bezpieczna, a przynajmniej nie groziły jej śmierć czy okaleczenie. Suligost był zbyt ostrożny i mądry, aby pozbywać się tak istotnego jeńca. Wojna mogła się różnie potoczyć, a ona była jednym z istotniejszych atutów, jakie posiadał w rozgrywce toczonej między synami Siemomysła. Dlatego trzymał ją blisko swego domostwa, pod strażą najbardziej zaufanych krewniaków. Nawet książęta Mieszko i Czcibor, ba! sam Myszor mieli do niej ograniczony dostęp. Suligost wiedział doskonale, że bracia Lestka z pewnością najchętniej widzieliby ją martwą. Póki żyła, komes mógł nadal rozmawiać z jej synem i Jorundem, a nawet spróbować kolejnej (bogowie wiedzą już której) zmiany stron w toczącej się wojnie. Straż za drzwiami strzegła jej nie tylko przed Mieszkiem i Czciborem, ale także przed ludźmi, którzy zechcieliby wykorzystać jej upokorzenie i nędzny stan. Przez wszystkie te lata, gdy była panią Poznania, naraziła się bardzo wielu poddanym, niejednemu z nich marzyła się zemsta za prawdziwe i wymyślone krzywdy. Zdeterminowany człowiek zawsze znajdzie sposobność, by odpłacić za krzywdy, nawet jeśli miałby stracić przy tym życie. A groziło jej zimne ostrze, trucizna umieszczona w strawie bądź napitku, lecz nie to najbardziej przerażało Gorkę, tylko poniżenie, na które nie mogła nic poradzić. Na zewnątrz rozległy się kroki, cichsze niż te, po których rozpoznawała strażników. Zastygła niczym sarna czująca zbliżające się wilki. „Tylko nie ona” – pomyślała z trwogą, odruchowo starając się zakryć piersi tym, co zostało z rozdartej i śmierdzącej koszuli. Kroki za drzwiami oddaliły się, potem ucichły. Księżna odetchnęła z ulgą. Tym razem miała zostać oszczędzona.
Zadrżała, czując na sobie cuchnącą woń, towarzyszącą jej od dwóch dni. Od momentu, gdy Ludgarda odwiedziła ją w więzieniu. Z początku Gorka żywiła nadzieję, że Saksonka wpłynie na męża, aby ten poprawił warunki, w jakich ją przetrzymywano. „Wierzyłam, że Ludgarda będzie mi współczuć, a przynajmniej udawać, że tak jest. Bogowie, jak bardzo się myliłam!”
– Pamiętasz nasze pierwsze spotkanie? – Głos Saksonki brzmiał nieprzychylnie, wręcz wrogo. – Z pewnością nie. Zastraszone młode niewolnice, kto by takie spamiętał. Z pewnością nie ktoś tak władczy i potężny jak księżna Polan. Siedziałaś na krześle, w pięknej sukni, z kolczykami w uszach i naszyjnikiem z grudkami jantaru oprawionymi w srebro. Przyprowadziła mnie Tori. Szłam boso, w samej ciasnocie, choć było chłodno. Spadły już liście. Interesowała cię moja wiara i to, że byłam nowicjuszką w klasztorze. Potwierdziłam, że potrafię czytać i pisać. Uśmiechnęłaś się łaskawiej, a ja głupia sądziłam, że to dobry znak. Niewolnica służąca w siedzibie księżnej zawsze może liczyć na strawę, ubranie i ciepły kąt. Zapytałaś Tori, czy jestem dziewicą, ta zaprzeczyła. Nie spodobało ci się to, doskonale pamiętam grymas na twych ustach. Lękałam się, że mnie odprawisz, jakby to było najgorsze, co mogło mnie spotkać. Byłam głupia. – Ludgarda przeszyła księżnę wzrokiem. Ta nie odezwała się słowem. – Milczysz, ha... naprawdę wszystko zapomniałaś? A więc przypomnę ci. Kazałaś mi zdjąć ciasnotę. Wstydziłam się, gdyż w izbie przebywało dwóch mężczyzn. Obejrzałaś mnie ze wszystkich stron. Było mi zimno, trzęsłam się, a jednocześnie miałam wrażenie, że spłonę ze wstydu. Nie wiedziałam jeszcze, że najgorsze wciąż przede mną. Mężczyźni przebywający w izbie byli niewolnikami. Kazałaś im chędożyć mnie na twoich oczach. Patrzyłaś na to, co mi czynili, pijąc trunek, żartując z Tori i dając im wskazówki, co mają robić. Tamtego dnia zniszczyłaś ostatecznie pamięć o tym, kim byłam wcześniej: posłuszną córką i mniszką, która nienawidziła samej siebie za to, że została zbrukana. Przez ponad dwa lata winiłam siebie za własną hańbę, za to, jak bardzo upadłam w oczach Boga. Wypaliłaś we mnie ten żal, zahamowania, rozbiłaś mnie na kawałeczki, po czym scaliłaś w nową osobę. Kurwę, żonę i matkę synów najpotężniejszego z komesów w kraju Polan.
Gorka dumnie uniosła brodę.
– Powinnaś mi więc dziękować – warknęła hardo. – Gdyby nie ja, skończyłabyś w spelunce portowej Wolina jako dziwka, całe życie obsługując obcych mężczyzn.
– To możliwe. – Ludgarda skinęła głową. – Mylisz się jednak, sadząc w swej pysze, że twoja wola ukształtowała mój żywot.
Księżna prychnęła niczym kotka.
– A czyja? Może twojego ukrzyżowanego Boga, którego czcisz ku zgorszeniu wszystkich porządnych ludzi w Poznaniu? Nabijasz tymi bredniami głowy Suligosta i synów. Co? Myślałaś, że nie wiem...
– Od początku wiedziałaś – przerwała jej Saksonka. – Nie było zresztą wielką tajemnicą, że ród mego męża wywodzi się z Moraw i wszyscy oni tam byli chrześcijanami. Uciekli stamtąd, gdy Węgrzy zniszczyli Morawy, i osiedlili się tutaj, pomagając Piastom budować ich potęgę. Ładnych i młodych niewolnic jest wiele, ale chrześcijanka, do tego mniszka – ktoś taki z pewnością mógł zwrócić na siebie uwagę komesa. Przecież o to chodziło. Miałam być twoimi uszami i oczami w jego domu. Już wówczas miałaś wielkie ambicje.
– Ty również masz niemałe – wycedziła księżna. – Zbyt wielkie jak na przybłędę.
– A jednak przywiodłam Suligosta na powrót do Pana. Żyjąc między poganami, zgubił drogę do Boga, jego nauk, łaski i sakramentów, ale w głębi duszy wiedział, kto jest Zbawicielem.
– Czego chcesz? Po co przyszłaś? Chełpić się i dręczyć mnie opowieściami o tym słabym Bogu?
– Mylisz się, On wcale nie jest słaby. – Ludgarda uśmiechnęła się mściwie. – Ma różne postacie: miłosierną, ale i srogą. W Biblii powiedziane jest, że jeśli kto uczyni ci krzywdę, odpłać mu tym samym. Oko za oko, ząb za ząb – tak napisano.
Saksonka sięgnęła do drzwi i otworzyła je, wpuszczając do izdebki wysokiego mężczyznę.
– Pamiętasz Jaromira? Och, z pewnością tak! – uznała, mrużąc oczy.
Gorka, choć bardzo starała się zachować godność, poczuła strach. Spojrzała na Saksonkę niepewna, co ta zamyśla uczynić.
– Przytrzymaj ją – rozkazała Ludgarda słudze.
Gorka szarpnęła się, gdy mężczyzna chwycił ją za ramiona i twarz, a następnie przyparł do klepiska, na co nic nie mogła poradzić. Saksonka zbliżyła się do nich z okrutnym uśmieszkiem. Stanęła nad przerażoną Gorką i uniosła suknię, odsłaniając łono. Silne dłonie Jaromira odgięły i przytrzymały twarz księżnej, wystawiając ją na strumień moczu.
– Na Boga, od dawna pragnęłam to uczynić – westchnęła Saksonka.
To wydarzyło się dwa dni wcześniej, ale Gorka wciąż drżała, słysząc odgłos kroków na zewnątrz. Zupełnie jak w owej chwili, gdy ktoś zbliżył się do drzwi jej więzienia. Gardło zacisnęło się jej niczym żelazne wnyki. „Bogowie, co tym razem wymyśli ta suka?” Drzwi otworzyły się z cichym skrzypnięciem drewnianych zawiasów i ku zaskoczeniu księżnej ukazała się w nich Nasława. Córka Siemomysła wsunęła się do izdebki i pośpiesznie zamknęła za sobą. Gorka odruchowo poprawiła podartą suknię, zakrywając pierś i uda. Macocha i pasierbica przez chwilę milczały, obie zawstydzone okolicznościami, w których przyszło mi się spotkać.
– Cieszę się, że przyszłaś. – Głos księżnej drżał, nie potrafiła nic na to poradzić.
– Przepraszam, że tak późno. – Nasława uniosła wzrok na macochę. – Co oni ci zrobili? Ta suknia... Na bogów, czy ktoś ważył się...
– Nikt mnie nie tknął, a przynajmniej nie tak, jak myślisz. – Gorka szarpnęła za rozerwany materiał. – Choć niewykluczone, że jeszcze mnie to spotka, jeśli zostanę dłużej w tym miejscu.
– Kto się ważył?
– To sprawka Saksonki, przyszła tu napawać się mym upokorzeniem i chełpić się swym Bogiem. Dziwka zupełnie oszalała na tym punkcie, a do tego mnie nienawidzi – westchnęła księżna. – Sprowadzenie jej do Poznania było kolejnym błędem, jaki popełniłam przez te wszystkie lata. Teraz za to płacę.
Nasława zdjęła płaszcz z ramion i podała księżnej. Ta przyjęła dar z niekłamaną wdzięcznością.
– Jak to się stało, że cię do mnie dopuścili?
– Ubłagałam Suligosta, jest dla mnie jak drugi ojciec. Zawsze okazywał mi serce.
– Miał ku tobie słabość – potwierdziła Gorka. – Gdy byłaś dzieckiem, przynosił ci miodowe ciastka i zabierał cię nad rzekę. Wydało mi się to dziwne. Przyznam szczerze, z początku zdarzało mi się pomyśleć, że to on cię spłodził. Jesteś nawet trochę do niego podobna.
Nasława nie obruszyła się, nie wydała się zdziwiona słowami macochy.
– Jako dziecko wyobrażałam sobie, że to on jest mym prawdziwym ojcem – przyznała cichym głosem, jakby obawiała się, że podsłuchują ich duchy przodków. – Gdy był świadkiem wybuchu gniewu ojca, zawsze bronił mnie i obracał całą sytuację w żart.
– Siemomysł bywał srogim mężem i ojcem, zwłaszcza gdy nadużywał trunków, co, powiedzmy sobie szczerze, zdarzało się całkiem często. Niemniej, gdy postępowało się z nim umiejętnie, a my kobiety mamy swoje sposoby, dało się go obłaskawić i pokierować we właściwą stronę.
– Ty miałaś większe po temu możliwości jako żona, mi pozostawało być posłuszną, znosić połajanki i cięgi.
Gorka nie odpowiedziała od razu. Przeszłości nie da się cofnąć, żadne słowa nie zmienią i nie naprawią tego, co się stało. Rany zaleczyć mógł wyłącznie upływ czasu, a i to nie do końca. Zawsze bowiem gdzieś w głębi człowieka pozostają blizny, a od bólu czasem pali dusza i serce. Wyprostowała się. Mając na sobie okrycie, czuła się mniej upokorzona.
– Masz urodę matki – rzekła, głaszcząc policzek Nasławy. „Choć jej rywalki, w tym ja, były piękniejsze i urodziły synów” – dodała w myśli. – Dzieliła nas duża różnica wieku, ale Sławota była dla mnie przyjaciółką... więcej, zastępowała mi matkę.
– Mówiłaś to, pani, wiele razy. Niestety niewiele pamiętam z tamtych lat, byłam zbyt mała.
– Nim umarła, przysięgłam jej, że zajmę się tobą i wychowam jak córkę. Nie byłam zbyt dobrą macochą, przyznaję to z bólem, zbyt młoda, zajęta synem i mężem, ale dbałam, by nie stała ci się krzywda.
– Starałaś się, jak mogłaś, pani. Sama będąc matką, doskonale wiem, jaki to ciężar. – Nasława położyła dłoń na wypukłym brzuchu. – Lękam się o dziecko. O to, czy będzie miało ojca. Ta wojna niszczy naszą rodzinę. Ile śmierci jeszcze, ileż krwi przelanej, aby to szaleństwo dobiegło końca.
„Wiele – odparła Gorka w duchu. – I niech będzie to krew Mieszka, Czcibora, Suligosta i Myszora. Każdego przeklętego zdrajcy”.
– Nie wiem – odparła na głos. – Boleję nad nieszczęściem, które dotyka nas wszystkich. Gdybym tylko mogła pomówić z Lestkiem i Jorundem, zrobiłabym wszystko, aby zakończyć walki i doprowadzić do zgody między braćmi. – Gorka zamrugała, gromadząc wilgoć pod powiekami. – Tylko bogowie wiedzą, co czuję, siedząc zamknięta w tej norze, jak bardzo żałuję dawnych decyzji i jak wiele bym zmieniła, gdyby tylko dano mi szansę.
– Bardzo tęsknię za Haraldem – szepnęła Nasława i pogłaskała pękaty brzuch. – Obie tęsknimy.
– Niedługo urodzisz...
– Tak, już czas. Choszczyc będzie przy porodzie. Przybył już z Gniezna. Mając go przy sobie, jestem spokojna.
– W tych sprawach można mu zaufać – zgodziła się księżna. „I tylko w tych” – dodała w myślach. – Ujrzycie Haralda w zdrowiu, ty i dziecko.
Nasława popatrzyła na Gorkę z wdzięcznością. Jak każdy człowiek w ciężkich chwilach potrzebowała pocieszenia. Ktoś zapukał do drzwi. Nasława obejrzała się.
– Muszę iść, ale wrócę. Przynieść ci coś, pani?
– Sama twa obecność będzie dla mnie radością.
Nasława uśmiechnęła się wdzięcznie i wyszła na zewnątrz. Drzwi zatrzasnęły się za nią i Gorka znów została sama. Poprawiła płaszcz na ramionach i usiadła przy słupie podtrzymującym dach ziemianki. Bogowie byli okrutni, przebiegli i zmienni w swych nastrojach, zawsze żądni modlitw, uwagi i ofiar. Wiecznie głodni i spragnieni krwi, łaknący obietnic dalszych obiat. Gorka nie miała wiele do ofiarowania któremukolwiek z nich, ale czasem i małe ofiary odnoszą skutek i przyciągają uwagę bogów, o ile człowiek zdoła przekonać ich, że otrzymają więcej i więcej, gdy tylko okażą pomoc błagalnikowi. Sięgnęła pod wiecheć słomy i poczuła w dłoni ciepłe, drżące ciałko myszy. Po wielu dniach prób zwabiła ją okruchami chleba, a potem przetrąciła jej łapki, aby nie uciekła. Mysz znieruchomiała w jej dłoni, udając martwą. Nawet teraz, pogruchotana, nie chciała umierać. „Wcale tak bardzo się nie różnimy” – pomyślała Gorka, przypatrując się stworzeniu spoczywającemu w dłoni. Złapała drugą ręką za szyjkę gryzonia i jednym szarpnięciem skręciła jej kark.
– Bogowie północy – zaczęła szeptem modlitwę. – Wiem, że to nikczemna obiata, ale nie mam niczego lepszego. Przyzywam was, uwolnijcie mnie, a przysięgam na życie mego syna, że będę wam służyć i złożę ofiarę z człowieka. Przyzywam was, zwróćcie na mnie swe oczy, a obiecuję, że będziecie spożywać mięso i pić krew.
Wypowiadając słowa, metodycznie uderzała myszą o klepisko, aż na jej dłoni została krwawa miazga. Po wszystkim otarła się wiechciem słomy i odrzuciła reszki gryzonia w kąt, niepewna, czy to, co uczyniła, miało sens. Czy któryś z Asów bądź Olbrzymów zwróci uwagę na jej niedolę z wyżyn Asgardu lub z czeluści rozciągających się pod korzeniami jesionu Yggdrasil, który jest domem wszystkich światów. Pozostawało czekać.