Spojrzenie w mrok. Jedenaście odcieni makabry - C.J. Tudor - ebook + audiobook

Spojrzenie w mrok. Jedenaście odcieni makabry ebook

C. J. Tudor

3,6

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Nowa książka autorki Kredziarza.

Skrzypienie desek podłogi, dreszcz przebiegający po plecach, poczucie, że ktoś skrada się za plecami... Przygotujcie się na chwile grozy.

Grupa ludzi, którzy dokonują przerażających odkryć na bezludnej wyspie. Bezlitosna morderczyni zaprzyjaźniająca się z niezwykłą dziewczynką w centrum handlowym przy autostradzie. Tajemnicze wiejskie drogi w świecie, w którym zapadł wieczny mrok. Blok mieszkalny, gdzie żyją potworne istoty. Pozbawiony skrupułów pośrednik handlu nieruchomościami, który próbuje sfinalizować transakcję i ponosi apokaliptyczne fiasko.

Jedenaście przewrotnych, makabrycznych opowieści C.J. Tudor, autorki bestsellera Kredziarz, to doskonała lektura na długie wieczory.

C.J. Tudor to brytyjski Stephen King.

„The Daily Mail”

C.J. Tudor pokochała książki, zwłaszcza mroczne i makabryczne, już w młodości. Kiedy jej rówieśnicy czytali powieści dla młodzieży, ona pochłaniała powieści Stephena Kinga i Jamesa Herberta.

Pracowała jako dziennikarka, scenarzystka radiowa, prezenterka telewizyjna i copywriterka, wyprowadzała psy na spacer, czytała listy dialogowe w filmach. W tej chwili jest pisarką.

W Polsce ukazały się dotychczas cztery jej książki: Kredziarz, Zniknięcie Annie Thorne, Inni ludzie i Płonące dziewczyny.

Twitter @CJTudor

Facebook @CJTudorOfficial

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 272

Oceny
3,6 (131 ocen)
38
31
36
24
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Springbok

Dobrze spędzony czas

Zbiór opowiadań i jak to ze zbiorami bywa - jedne lepsze, inne słabsze. Po przeczytaniu Kredziarza spodziewałem się czegoś odrobinę lepszego.
20
ksiezniczka89

Nie oderwiesz się od lektury

Przeczytana w jeden dzień. Historie zrobily wrażenie i naprawdę zaciekawily
20
Janicka_Marta

Z braku laku…

Niezbyt udane opowiadania.
10
Martuska_777

Dobrze spędzony czas

Czasem lubię się bać. Oczywiście dotyczy to strachu towarzyszącego czytaniu. W książce „Spojrzenie w mrok” jest aż jedenaście opowiadań, które wywołują ciarki na plecach. Każde z tych opowiadań jest inne, skupia się wokół zupełnie różnych kwestii, ale każde, w mniejszym lub większym stopniu wywołuje strach, a nawet grozę. I powiem Wam, że podobało mi się to uczucie, tym bardziej że czytałam tę książkę głównie późnymi wieczorami. Podczas czytania miałam dość intrygujące wrażenie, że fabuła wyraźnie dawała się odczuć jako fikcja, ale krocząca na pograniczu realności. Taka konstrukcja potrafi dać do myślenia i spotęgować towarzyszące czytelnikowi emocje. Podobało mi się też to, że przed każdym opowiadaniem jest kilku słów wstępu od autorki. Nakreśla to fajnie tło danej historii i pozwala spróbować przewidzieć, czego będzie dotyczyła treść. Jeśli macie chęć na chwile strachu, to już wiecie po co sięgnąć.
10
calicja

Całkiem niezła

Nie doczytałam, że to są opowiadania. Nie przepadam za krótkim formami. Trochę zawód.
22

Popularność




Wstęp

W stycz­niu 2021 roku zmarł mój ojciec.

Prze­by­wał od dwóch lat w domu opieki, lecz jego śmierć była mimo wszystko szo­kiem. Wsku­tek pan­de­mii mogli­śmy go odwie­dzać tylko raz na dwa tygo­dnie, na pół godziny; roz­ma­wia­li­śmy przez szybę z plek­si­glasu.

W dniu jego śmierci przy­tu­li­łam go po raz pierw­szy od roku.

Rok 2020 był dla nas trudny (podob­nie jak dla wszyst­kich): pan­de­mia, lock­down i zdalna nauka w szkole wyczer­pały nasze siły. Poza tym od paź­dzier­nika do grud­nia prze­no­si­łam rodzi­ców z Wilt­shire do Sus­sex, by móc im poma­gać.

Mama w dal­szym ciągu miesz­kała w domu rodzin­nym; jego sprze­daż, zna­le­zie­nie nowego domu opieki dla ojca i nowego miesz­ka­nia dla matki oka­zało się skom­pli­ko­waną ope­ra­cją. To eufe­mizm.

Cały czas pró­bo­wa­łam pisać powieść.

Nie lubię się przy­zna­wać, że nie potra­fię sobie z czymś pora­dzić, więc cho­ciaż pisa­nie było znacz­nie trud­niej­sze niż zwy­kle – do tego stop­nia, że po prze­bu­dze­niu czu­łam lęk i ści­ska­nie w żołądku – powta­rza­łam sobie, że muszę brnąć dalej. Trudne momenty poja­wiają się w cza­sie pracy nad każdą książką. Wszystko można jed­nak popra­wić w trak­cie redak­cji. Lecz po śmierci ojca było coraz gorzej. Nie­na­wi­dzi­łam sie­dze­nia przy lap­to­pie. Napisa­nie każ­dego słowa wyma­gało wysiłku. Głosy postaci, zwy­kle tak rze­czy­wi­ste, wyda­wały się wymu­szone, brzmiały sztucz­nie. Mimo to z upo­rem pisa­łam dalej, powta­rza­jąc sobie, że to tylko chwi­lowy kry­zys, że sytu­acja się poprawi.

Ale intu­icyj­nie wie­dzia­łam.

Książka się nie udała.

Jakimś cudem skoń­czy­łam maszy­no­pis i wysła­łam go do wydawcy, mając nadzieję, że może się mylę.

Kiedy otrzy­ma­łam odpo­wiedź, zro­zu­mia­łam, że nie tylko ja mam wąt­pli­wo­ści. Nor­mal­nie szybko daję sobie radę z redak­cją. Tym razem czu­łam, że ni­gdy w świe­cie nie popra­wię tej książki. Nie zno­si­łam jej. Sym­bo­li­zo­wała straszne i bole­sne wyda­rze­nia, które prze­ży­łam w ciągu poprzed­niego roku. Nie mogłam do niej wró­cić. Gdy­bym to zro­biła, mogła­bym zała­mać się psy­chicz­nie.

Prze­pła­ka­łam cały dzień i po dłu­giej roz­mo­wie z moją cudowną agentką, Maddy, skon­tak­to­wa­łam się z wydaw­nic­twem i wyzna­łam całą prawdę. Popro­si­łam, by zre­zy­gno­wali z książki, prze­su­nęli ter­min publi­ka­cji, bym wyko­rzy­stała czas na pracę nad innym pomy­słem – powie­ścią, który odło­ży­łam, cze­ka­jąc na wła­ściwy moment. Wyda­wało się, że wła­śnie nad­szedł.

Źle się czu­łam, że spra­wiam zawód czy­tel­ni­kom (i wydaw­com), nie publi­ku­jąc książki w 2022 roku. Aby wypeł­nić lukę, zapro­po­no­wa­łam wyda­nie zbioru opo­wia­dań. Uwiel­biam pisać opo­wia­da­nia i uzna­łam to za świetny pomysł.

Mam cudow­nych wydaw­ców, któ­rzy oka­zują mi wspar­cie, i na szczę­ście się zgo­dzili.

Natych­miast spadł mi kamień z serca.

Nowa powieść – Debit – uka­zała się w stycz­niu 2023 roku, a teraz czy­ta­cie inny owoc moich tru­dów!

Książka, z któ­rej zre­zy­gno­wa­łam, praw­do­po­dob­nie ni­gdy nie ujrzy świa­tła dzien­nego. To nic złego. Cza­sami należy zro­bić kilka kro­ków do tyłu, by iść do przodu. Ale wie­rzę, że w życiu i w pisa­niu nic się ni­gdy nie mar­nuje: jedna z czę­ści nie­uda­nej książki stała się pod­stawą opo­wia­da­nia opu­bli­ko­wa­nego w tym zbio­rze (spró­buj­cie zgad­nąć, które to opo­wia­da­nie).

Mój mało­mówny ojciec rzadko wygła­szał pochwały albo oka­zy­wał emo­cje. Ale wiem, że czuł dumę z mojego pisa­nia. Cie­szę się, że był świad­kiem reali­za­cji moich marzeń o zosta­niu pisarką. Czuję smu­tek, że nie prze­czyta już żad­nej mojej powie­ści.

Domy­ślam się, że wszy­scy musimy kie­dyś zazna­czyć stronę i zamknąć książkę.

Ta książka jest dla Cie­bie, tato. Tak naprawdę jak wszyst­kie.

Ostatni rejs

Wstęp

W 2021 roku po raz pierw­szy w życiu uczest­ni­czy­łam z mężem i córką w rej­sie stat­kiem wyciecz­ko­wym.

Działo się to w cza­sie pan­de­mii, więc nie mogli­śmy scho­dzić na ląd. Sta­tek pły­wał po morzu cztery dni i ni­gdy nie opu­ścił wód bry­tyj­skich. Ale dobrze się bawi­li­śmy, było miło i pano­wała naprawdę rodzinna atmos­fera. Wła­śnie tak miało być. Wycieczkę zor­ga­ni­zo­wała jedna z naj­więk­szych firm spe­cja­li­zu­ją­cych się w roz­ryw­kach rodzin­nych (pomy­śl­cie o pew­nej myszce).

Pew­nego dnia, kiedy Betty pły­wała w base­nie, a Neil i ja sie­dzie­li­śmy na pokła­dzie i popi­ja­li­śmy mro­żone kok­tajle, zaczę­li­śmy roz­ma­wiać o pan­de­mii, lotach kosmicz­nych i końcu świata (w tej kolej­no­ści). Patrzy­li­śmy na bez­kre­sne morze i pamię­tam, że Neil powie­dział: „Gdyby wirus naprawdę miał znisz­czyć świat, nie trzeba by wysy­łać ludzi w kosmos. Wystar­czy­łoby ich umie­ścić na gigan­tycz­nych stat­kach wyciecz­ko­wych”.

Uwaga zapa­dła mi w pamięć. Był to cie­kawy pomysł.

Uwiel­biam parki tema­tyczne mię­dzy innymi dla­tego, że balan­sują na gra­nicy mię­dzy magią a nie­sa­mo­wi­to­ścią. Szcze­gól­nie jeśli są opusz­czone albo zruj­no­wane. Każdy, kto widział film Don­nie Darko, zdaje sobie sprawę, że czło­wiek prze­brany za wiel­kie kosmate zwie­rzę ma w sobie coś zło­wro­giego. Przez tydzień albo dwa rejs po morzu może się wyda­wać przy­jemny, cie­kawy i cza­ro­dziej­ski, ale czy naprawdę chcie­li­by­ście żyć w ten spo­sób do końca swo­ich dni? Czy nie czu­li­by­ście się jak w wię­zie­niu? Zwłasz­cza na środku oce­anu, bez moż­li­wo­ści ucieczki?

Myśląc o tym, przy­stą­pi­łam do pisa­nia Ostat­niego rejsu.

Mam nadzieję, że polu­bi­cie jego kli­mat. Wszy­scy na pokład!

Często śniła, że tonie.

Leżała na wąskiej pry­czy w pustych godzi­nach mię­dzy pół­nocą a świ­tem i wyobra­żała sobie, że pochła­niają ją fale. Czu­łaby zimno. Gdyby miała szczę­ście, lodo­waty chłód zabiłby ją przed wdar­ciem się wody do płuc. A gdyby miała jesz­cze wię­cej szczę­ścia, Bóg Morza oka­załby się miło­sierny.

Zasta­na­wiała się, czy mogłaby popro­sić o cere­mo­nię zimową. Zasta­na­wiała się, jak się czuli inni.

I kiedy przyj­dzie jej kolej.

Nie dzi­siaj. Tego dnia miała wypeł­niony har­mo­no­gram. Śnia­da­nie, a póź­niej aero­bik w base­nie na głów­nym pokła­dzie. Następ­nie około godziny w cie­niu, lek­tura książki. Przed lun­chem może się prze­spa­ce­ro­wać po statku. Po połu­dniu załoga czę­sto orga­ni­zo­wała roz­rywki, choć obec­nie występy teatralne wyda­wały się dość nudne: żadne sprytne oświe­tle­nie nie mogło ukryć faktu, że farba na wyszu­ka­nych deko­ra­cjach się łusz­czy, a aksa­mitna tapi­cerka na sie­dze­niach jest wybla­kła i zace­ro­wana. Pasa­że­ro­wie usi­ło­wali nie zwra­cać na to uwagi; wielu ni­gdy nie widziało innego świata.

Ale Leila pamię­tała. Nie­kiedy tęsk­niła za daw­nymi cza­sami, kiedy rejs stat­kiem wyciecz­ko­wym był luk­su­sem dla uprzy­wi­le­jo­wa­nych, a nie powolną tor­turą. Zer­kała na foto­gra­fie sto­jące na maleń­kiej komódce. Jedna przed­sta­wiała ją i Nicka, gdy weszli na pokład wraz z jej rodzi­cami. Wyglą­dała bar­dzo młodo z nie­dawno poślu­bio­nym mężem – przy­pusz­czała, że rze­czy­wi­ście byli mło­dzi. Miała dwa­dzie­ścia pięć lat; Nick był dwa lata star­szy. W grun­cie rze­czy dopiero roz­po­częli życie. Zgro­ma­dzili pewien zasób doświad­czeń, po czym weszli na pokład statku, gdzie świat skur­czył się do pokła­dów i kory­ta­rzy.

Na drugą foto­gra­fię patrzyła rza­dziej, bo nawet krót­kie spoj­rze­nie wywo­ły­wało ból. Zasta­na­wiała się cza­sami, po co w ogóle ją trzyma. Z pew­no­ścią nie podo­bało się to Stwór­com. Ni­gdy nie wspo­mi­nano o ludziach, któ­rzy znik­nęli, nie upa­mięt­niano ich. Krzywo patrzono na prze­cho­wy­wa­nie pamią­tek. Ale Leila nie mogła wyrzu­cić tej foto­gra­fii.

Przed­sta­wiała jej córkę.

Było to ostat­nie zdję­cie Addi­son. Sta­wała się młodą kobietą. Obcho­dziła osiem­na­ste uro­dziny. Ciemne włosy oka­la­jące twarz, sze­roki uśmiech, psotne nie­bie­skie oczy – i bunt. Tro­chę zbyt wiele buntu.

Może Leila powinna być surow­sza? Może powinna ją oduczyć samo­dziel­no­ści? Kiedy Nick usi­ło­wał skło­nić Addi­son do tra­dy­cyj­nych kobie­cych zajęć jak szy­cie albo goto­wa­nie, nale­żało go wspie­rać, a nie sta­wać po stro­nie córki, która posta­no­wiła roz­po­cząć stu­dia inży­nie­ryjne. „Wyrzuty sumie­nia. Błędy. Zawsze się zda­rzają w dłu­gim życiu”.

Leila ode­szła od foto­gra­fii. Nie mogła się spóź­nić na śnia­da­nie. Stwórcy lubili porzą­dek i każde odstęp­stwo od normy mogło ozna­czać pyta­nia. Spoj­rzała na sie­bie w lustrze. W prze­ci­wień­stwie do wielu star­szych pasa­że­rów, któ­rych skórę wygar­bo­wały wichury i bez­li­to­sne słońce, jej skóra pozo­stała blada i miękka, pokryta sia­teczką drob­nych zmarsz­czek. Zawsze osła­niała się przed żywio­łami. Miała czy­ste błę­kitne oczy – nie dostała jesz­cze zaćmy, choć uży­wała oku­la­rów do czy­ta­nia. Dłu­gie, gęste włosy, zwią­zane w prak­tyczny kok, były białe jak mleko.

Uśmiech­nęła się do sie­bie w lustrze. Ma za sobą naj­lep­sze lata, lecz cią­gle dobrze się trzyma. Podob­nie jak sta­tek.

Za dwa dni będzie obcho­dzić sie­dem­dzie­siąte piąte uro­dziny. Pięć­dzie­siąt lat na pokła­dzie.

Dziś śnia­da­nie poda­wano w Wiel­kim Salo­nie.

Na statku znaj­do­wały się trzy jadal­nie; pasa­że­ro­wie na zmianę jedli w nich śnia­da­nia, lun­che i kola­cje. Gru­po­wano ich według nume­rów kajut. Leila usta­wiła się w kolejce, by zapro­wa­dzono ją do zwol­nio­nego sto­lika. Jak zwy­kle stali w niej starsi ludzie podobni do niej i młod­sze rodziny. Po sali bie­gały dzieci, bawiąc się w berka; miały szczę­śliwe twa­rze i roze­śmiane oczy. Ni­gdy nie widziały niczego oprócz statku. Czter­na­ście pokła­dów, dwa tysiące metrów kwa­dra­to­wych sta­no­wiły cały ich świat. Oczy­wi­ście wokół roz­cią­gał się bez­kre­sny ocean stwa­rza­jący ilu­zję wol­no­ści. Niebo, woda aż po hory­zont. Ale Leila cza­sami myślała, że jedy­nie pod­kre­śla to małość statku.

Kolejka posu­wała się do przodu. Leila kiwała głową i uśmie­chała się do zna­jo­mych. W końcu dotarła do sta­no­wi­ska kie­row­nika sali.

– Jak się pani dziś czuje, pani Sim­monds?

Kie­row­nik sali był niskim, opa­lo­nym męż­czy­zną z bystrymi czar­nymi oczami i kunsz­towną fry­zurą. Miał na imię Julian. Peł­nił tę funk­cję od dzie­się­ciu lat, gdy jego ojciec prze­szedł na eme­ry­turę. Leila nie prze­pa­dała za Julia­nem: miał opi­nię kapu­sia. Pasa­że­ro­wie wie­dzieli, że należy się go wystrze­gać.

Odwza­jem­niła uśmiech.

– Bar­dzo dobrze, dzię­kuję, Julia­nie. A ty?

– Och, ja zawsze czuję się dobrze, pani Sim­monds. Cie­szę się, że panią widzę. – Uśmiech­nął się nie­szcze­rze. – Pani towa­rzyszka sie­dzi już przy stole. Zapro­wa­dzę panią.

Leila zmarsz­czyła brwi.

– Spóź­ni­łam się?

– Nie, nie. Pani towa­rzyszka przy­szła dziś rano tro­chę wcze­śniej. – Uśmiech­nął się sze­rzej, ale z pew­nym wysił­kiem. Coś było nie tak. – Pro­szę za mną.

Leila poszła za nim mię­dzy rzę­dami nie­ska­zi­tel­nie nakry­tych sto­łów. Wielki Salon uda­wał her­ba­ciar­nię z epoki wik­to­riań­skiej. Imi­ta­cje zabyt­ko­wych kan­de­la­brów, ściany pokryte tape­tami w kwiaty. Wisiały na nich por­trety sław­nych postaci z komik­sów Stwór­ców w wik­to­riań­skich stro­jach. Obsługa rów­nież była ubrana w dzie­więt­na­sto­wieczne kostiumy: kel­nerki nosiły bluzki zapięte pod szyją i obszerne spód­nice, a kel­ne­rzy smo­kingi z dłu­gimi połami. Taka maska­rada mogłaby się wyda­wać nie­mą­dra, lecz sta­no­wiła część poli­tyki Stwór­ców. Gra­nica mię­dzy widzami a akto­rami ni­gdy nie może znik­nąć. Pasa­że­ro­wie muszą żyć w świe­cie ilu­zji. Za każdą cenę.

Salę wypeł­niał zapach jedze­nia – bekonu i tostów. Oczy­wi­ście syn­te­tyczny. Aro­mat pom­po­wano przez otwory wen­ty­la­cyjne. Nikt od dawna nie jadł praw­dzi­wego mięsa; na śnia­da­nie poda­wano przede wszyst­kim płatki owsiane i owoce wyho­do­wane na ogrom­nych pły­wa­ją­cych far­mach, Polach Żniw­nych.

W sali roz­le­gał się gwar gło­sów. Jadal­nia była duża i sie­działo w niej już około stu osób. Zwy­kle nie było tu tak gło­śno. Ludzie czę­sto spo­ży­wali śnia­da­nie w abso­lut­nym mil­cze­niu; jedy­nym dźwię­kiem był brzęk sztuć­ców na por­ce­la­nie. O czym w końcu można było roz­ma­wiać? Nie o nowo­ściach ani poli­tyce. Żad­nych skan­dali, plo­tek o cele­bry­tach. Ta sama bło­go­sła­wiona rutyna dzień po dniu, rok po roku. Jed­nak tego ranka Leila czuła, że sala kipi ener­gią.

– Pro­szę, madam.

Towa­rzyszka Leili jak zwy­kle sie­działa przy sto­liku obok bulaja. Julian usłuż­nie wysu­nął krze­sło i Leila zajęła miej­sce.

– Dzię­kuję – powie­działa.

Julian ski­nął głową, wspi­na­jąc się na palce. Przy­po­mi­nał wiel­kiego, dziw­nego ptaka.

– Przy­niosę kawę, madam.

Leila spoj­rzała na towa­rzyszkę posiłku. W prze­ci­wień­stwie do Leili, wyso­kiej i kan­cia­stej (i prze­wraż­li­wio­nej na punk­cie swo­jego wzro­stu), Mira­belle była chudą, drobną kobietą mającą nieco ponad sto pięć­dzie­siąt cen­ty­me­trów wzro­stu, z żyla­stymi rękami i nogami opa­lo­nymi na ciemny brąz oraz ogromną grzywą siwych wło­sów. Odkąd Leila poznała Mira­belle, ni­gdy nie widziała jej bez dużych oku­la­rów prze­ciw­sło­necz­nych zasła­nia­ją­cych połowę twa­rzy. Mira­belle nosiła je nawet w pomiesz­cze­niach.

Zanim Leila miała szansę wziąć menu – raczej z przy­zwy­cza­je­nia niż z cie­ka­wo­ści, ponie­waż od pięć­dzie­się­ciu lat jadała na śnia­da­nie codzien­nie to samo – Mira­belle pochy­liła się do przodu i spy­tała ści­szo­nym gło­sem:

– Sły­sza­łaś?

Mira­belle była snobką. Aż do prze­sady. Leila zawsze uwa­żała się za kul­tu­ralną i miała zamoż­nych rodzi­ców, na tyle zamoż­nych, by speł­nić kry­te­ria wyzna­czone przez Stwór­ców do przy­ję­cia na pokład, lecz Mira­belle pocho­dziła ze sta­rej rodziny o majątku odzie­dzi­czo­nym po przod­kach. Jeden z jej poprzed­nich mężów (obec­nie zmarły) był pierw­szym ofi­ce­rem statku na początku jego ist­nie­nia, a naj­star­szy syn peł­nił funk­cję ofi­cera pokła­do­wego. Nie wspo­mi­na­jąc o córce, sze­fo­wej wydziału roz­ry­wek. Nawet tutaj, gdzie wszy­scy powinni być równi, nie­któ­rzy oka­zy­wali się rów­niejsi.

Kiedy, zgod­nie z zasa­dami Stwór­ców, Nick zakoń­czył życie, Leila musiała opu­ścić dwu­oso­bową kajutę i prze­nieść się do mniej­szej. Mira­belle zacho­wała obszerny apar­ta­ment jako wdowa; mogła mieć z tym coś też coś wspól­nego jej skłon­ność do czę­stych, krót­kich mał­żeństw. Gdyby miano prze­nieść Mira­belle do nowej kajuty, praw­do­po­dob­nie wcze­śniej zna­la­złaby nowego męża.

Leila zało­żyła oku­lary i wzięła menu.

– Co sły­sza­łam? – spy­tała tak non­sza­lancko, jak to moż­liwe, wie­dząc, że Stwórcy nie pochwa­lają plo­tek.

Mira­belle unio­sła brew nad ele­ganc­kimi oku­la­rami prze­ciw­sło­necz­nymi.

– Jeden z człon­ków załogi… – Przy­ło­żyła do szyi palec z poma­lo­wa­nym na czer­wono paznok­ciem, po czym wyko­nała dra­ma­tyczny gest pod­rzy­na­nia gar­dła.

Leila spoj­rzała na nią znad menu.

– Nie żyje?

Mira­belle uśmiech­nęła się z podej­rza­nym zado­wo­le­niem.

– Zna­le­ziono go dziś rano w bro­dziku dla dzieci.

Leila nie spusz­czała wzroku z przy­ja­ciółki.

– Bro­dzik Mikeya?

Było to coś nowego. Zda­rzało się już, że ludzie wyska­ki­wali za burtę, zarówno człon­ko­wie załogi, jak i pasa­że­ro­wie. Ale uto­pie­nie się w bro­dziku wyda­wało się dziwne na nie­zmie­rzo­nym oce­anie.

– Samo­bój­stwo? – spy­tała.

– Przy­naj­mniej ofi­cjal­nie – szep­nęła Mira­belle. – Ale krążą plotki, że to mor­der­stwo.

Leila otwo­rzyła sze­roko oczy.

– Mor­der­stwo?

Mira­belle entu­zja­stycz­nie poki­wała głową.

– Został zaszty­le­to­wany!

Zaszty­le­to­wany. Nic dziw­nego, że w sali jadal­nej pano­wał gwar. Mor­der­stwo na pokła­dzie. W ciągu pięć­dzie­się­ciu lat doszło tylko do jed­nego mor­der­stwa, gdy pasa­żer udu­sił swoją żonę w cza­sie kłótni. Było to jedyne mor­der­stwo, o któ­rym ofi­cjal­nie poin­for­mo­wano. Krą­żyły plotki, że zda­rzyło się ich wię­cej. Na statku nie­trudno pozbyć się ciała. Z tego względu pozo­sta­wie­nie go w bro­dziku wyda­wało się dziwne.

Po raz pierw­szy od dłu­giego czasu Leila poczuła przy­pływ cie­ka­wo­ści.

– Wie­dzą, kto jest sprawcą?

Mira­belle pokrę­ciła głową.

– Nie. Usi­łują utrzy­mać to w tajem­nicy.

Natu­ral­nie. Nic nie może zabu­rzyć pozo­rów. Wszy­scy udają, bo w prze­ciw­nym wypadku spo­tka­łyby ich nie­przy­jemne kon­se­kwen­cje. Jed­nak sądząc po gwa­rze w jadalni, załoga nie sta­rała się szcze­gól­nie gor­li­wie ukry­wać tych plo­tek.

– Spo­dzie­wam się, że to oczy­wi­ście jeden z człon­ków załogi – powie­działa Mira­belle i wypiła łyk her­baty. – Jakaś ohydna sprzeczka o dziew­czynę albo nar­ko­tyki.

Pocią­gnęła z pogardą nosem. Mira­belle przez więk­szość życia była naj­bliż­szą przy­ja­ciółką Leili, jed­nak w dal­szym ciągu jej sno­bizm cza­sem budził nie­smak.

– A jeśli to pasa­żer? – spy­tała Leila mimo woli.

Mira­belle prych­nęła.

– Dla­czego pasa­żer miałby zabi­jać członka załogi?! Kocha­nie, nie bądź taka nie­mą­dra!

Leila poczuła, że się najeża. Ale oszczę­dziło im kłótni przy­by­cie kel­nerki, Laty­no­ski o sze­roko roz­sta­wio­nych oczach i imie­niu Luciana.

– Dzień dobry paniom. Są panie gotowe zło­żyć zamó­wie­nie?

– Tak – odpo­wie­działa szybko Leila. – Popro­szę jogurt owsiany, gra­nolę, tost i dżem.

– Bar­dzo dobrze. A pani, madam? – Odwró­ciła się w stronę Mira­belle.

Mira­belle uśmiech­nęła się figlar­nie.

– Mogła­bym zamor­do­wać tro­chę jajek po bene­dyk­tyń­sku, Luciano.

Sta­tek miał dwa pokłady spa­ce­rowe, trzy baseny z dwiema zjeż­dżal­niami i sześć barów na wol­nym powie­trzu. W środku znaj­do­wały się trzy ogromne restau­ra­cje, dwie mniej­sze kawiar­nie, kilka barów i dwa teatry, a ponadto sala gim­na­styczna, cen­trum wel­l­ness i parę skle­pów z pamiąt­kami, któ­rych nikt ni­gdy nie kupo­wał, bo komu są potrzebne pamiątki ze statku, któ­rego ni­gdy się nie opu­ści?

Wszystko słu­żyło pod­trzy­my­wa­niu pozo­rów. W prze­ciw­nym wypadku pasa­że­ro­wie musie­liby sta­wić czoła rze­czy­wi­sto­ści – a nikt nie miał na to ochoty.

Wszy­scy wie­dzieli, co się stało z tymi, któ­rzy pró­bo­wali się bun­to­wać.

Leila dwa razy okrą­żyła górny pokład. Nie­któ­rzy pasa­że­ro­wie sie­dzieli już na leża­kach. Były dwa­dzie­ścia trzy stop­nie Cel­sju­sza, piękna pogoda i wiał leciutki wiatr. Niebo miało sza­fi­rową barwę; wisiało na nim kilka obło­ków przy­po­mi­na­ją­cych welony. Cudowny dzień. Kolejny. Kapi­tan robił, co mógł, by pły­wali w stre­fach ład­nej pogody. Mimo to Leila cza­sami tęsk­niła za sztor­mami i desz­czem. Sze­le­stem jesien­nych liści pod sto­pami, miękko ugi­na­jącą się trawą, a nawet chlu­po­tem błota pod pode­szwami. Były to zapo­mniane przy­jem­no­ści. Na statku sły­chać było tylko zna­jomy skrzyp pokła­dów i ciche kroki pasa­że­rów na wytar­tych, nie­gdyś luk­su­so­wych dywa­nach w salo­nach i restau­ra­cjach. Od pięć­dzie­się­ciu lat nie posta­wiła stopy na lądzie. Teraz, gdy zbli­żały się jej sie­dem­dzie­siąte piąte uro­dziny, praw­do­po­dob­nie ni­gdy wię­cej tego nie zrobi.

Przy­śpie­szyła i powie­działa sobie, że nie warto popa­dać w ponury nastrój. Intro­spek­cja jej nie służy. Pozdro­wiła kilka par sie­dzą­cych na leża­kach. Zgrab­nych, opa­lo­nych mło­dych ludzi. Miała nadzieję, że lubią leniwe dni. W dwu­dzie­stym pierw­szym roku życia więk­szość z nich zosta­nie człon­kami załogi co naj­mniej na dwa lata. Była to jedna z zasad obo­wią­zu­ją­cych na statku. Co dziwne, nie­któ­rzy pozo­sta­wali człon­kami załogi po upły­wie dwóch lat. Może nie jest to wcale zaska­ku­jące? Wolny czas jest cudowny, jeśli sta­nowi dar losu. Ale dni, tygo­dnie i lata bez­czyn­no­ści to pie­kielna tor­tura. Wielu człon­ków załogi było począt­kowo pasa­że­rami. Praca dawała im poczu­cie sensu życia. To zabawne, że tęsk­nimy za rze­czami, któ­rych kie­dyś nie­na­wi­dzi­li­śmy, i nie­na­wi­dzimy rze­czy, za któ­rymi nie­gdyś tęsk­ni­li­śmy. Życie na pokła­dzie wyda­wało się pod wie­loma wzglę­dami absur­dalne. Ale przynaj­mniej było to życie. Los tych, któ­rzy pozo­stali na lądzie, był znacz­nie gor­szy.

Wró­ciła na dolny pokład. Dzieci i doro­śli plu­skali się w base­nie i sza­leli na zjeż­dżalni, ale bro­dzik był zamknięty i osło­nięty. Wisiał na nim napis: „Bro­dzik jest brudny. Mikey pró­buje go oczy­ścić. Ciężko pra­cuje”. „Może usuwa ślady krwi?” – zasta­na­wiała się Leila. Mar­twy, zaszty­le­to­wany czło­wiek w dzie­cię­cym bro­dziku… Dla­czego mor­derca nie wyrzu­cił ciała za burtę? Może go spło­szono albo nie miał czasu?

Maka­bryczne szcze­góły ją zain­try­go­wały; jej mózg znowu inten­syw­nie pra­co­wał. Rozej­rzała się po pokła­dzie. Wokół base­nów stały leżaki, a także stoły i fote­liki; pasa­że­ro­wie mogli na nich usiąść, coś zjeść i odpo­cząć. Pró­bo­wała oce­nić, czy roz­ma­wiają czę­ściej niż zwy­kle, czy raczej mil­czą. Wokół krę­ciło się wielu człon­ków załogi, a nikt nie chciał zostać przy­ła­pany na wygła­sza­niu uwag, że nie wszystko jest ide­alne. Mal­kon­tenc­two, jak to nazy­wano, było poważ­nym naru­sze­niem norm. Ist­niały spo­soby, by radzić sobie z mal­kon­ten­tami. Noto­ryczni prze­stępcy tra­fiali do Cen­trum Reedu­ka­cyj­nego, dużej sali pod daw­nym klu­bem noc­nym statku. Do Śmiesz­nego Labo­ra­to­rium Mikeya. Ni­gdy nie mówiono o tym, na czym dokład­nie polega reedu­ka­cja, lecz Leila widziała ludzi, któ­rzy stam­tąd wró­cili. Mieli szkli­sty wzrok i wyda­wali się… mar­twi.

Pamię­tała jed­nego z nich – weso­łego mło­dego ste­warda, który lubił robić nie­pra­wo­myślne żarty na temat „reżimu”. Miał na imię Bobby. Pew­nego dnia znik­nął i został pod­dany reedu­ka­cji. Kiedy Leila znowu go zoba­czyła, opu­ściła go weso­łość. Uśmie­chał się nie­pew­nie i miał pusty wzrok. Gdy słynne posta­cie Stwór­ców wycho­dziły dwa razy dzien­nie na scenę, by śpie­wać i tań­czyć, stał sztywno wypro­sto­wany i kla­skał tak mocno, jakby zale­żało od tego jego życie.

Pew­nego dnia szła pokła­dem i zoba­czyła Bobby’ego. Uniósł rękę na powi­ta­nie, ale się potknął i upadł na deski. Coś wypa­dło mu z ust. Leila pochy­liła się, by pod­nieść przed­miot, lecz chwy­cił go pierw­szy. Była to sztuczna szczęka.

Patrzyła z prze­ra­że­niem, jak wkłada ją szybko do ust.

– Co ci zro­bili? – spy­tała.

Jego oczy wypeł­niły się łzami.

– Zabrali mi uśmiech… – szep­nął.

Widziała wtedy Bobby’ego po raz ostatni. Następ­nego dnia usły­szała, że miał tra­giczny wypa­dek i wypadł za burtę. Na statku przy­wią­zy­wano dużą wagę do zasad bez­pie­czeń­stwa i pano­wał na nim ide­alny porzą­dek; to, że wielu ludzi ginęło w tra­gicznych wypad­kach, mogło się wyda­wać dziwne.

Wzdry­gnęła się, gdy dotknęła jej ramie­nia czy­jaś ręka.

– Nic pani nie jest, madam?

Leila się odwró­ciła. Młoda człon­kini załogi. Jasno­włosa, ładna w mdły spo­sób – na pla­kietce na piersi wid­niało imię Chry­stelle. Spo­glą­dała na nią z tro­ską. Leila pró­bo­wała wziąć się w garść. Nie powinni myśleć, że coś jej dolega.

Zmu­siła się do uśmie­chu.

– Po pro­stu podzi­wia­łam piękno dzi­siej­szego dnia.

Chry­stelle uśmiech­nęła się sze­rzej.

„Zabrali mi uśmiech”.

– Tak, rze­czy­wi­ście jest piękny.

– I tak miło widzieć dzieci bawiące się w base­nie.

– Szczę­śliwe dzieci to roz­kosz dla oczu.

– Szkoda, że bro­dzik Mikeya jest zamknięty.

Chry­stelle dalej się uśmie­chała.

– No cóż, trzeba go oczy­ścić. Nie możemy pozwo­lić dzie­ciom bawić się w brud­nym bro­dziku, prawda?

– Natu­ral­nie, że nie. – Leila uśmiech­nęła się jesz­cze sze­rzej, aż zabo­lały ją policzki. – Bar­dzo ciężko pra­cu­je­cie, opie­ku­jąc się nami.

– Cóż, po pro­stu wyko­nu­jemy swoją pracę.

– Wszy­scy jeste­śmy wam za to bar­dzo wdzięczni.

Młoda kobieta ski­nęła głową i ode­szła, wyraź­nie zado­wo­lona. Leila prze­stała się uśmie­chać. Stała się mistrzy­nią w uda­wa­niu pro­sto­dusz­nej star­szej pani. Cza­sem nawet wie­rzyła, że naprawdę nią jest. Uła­twiało to odgry­wa­nie wyzna­czo­nej roli. Pod­trzy­my­wa­nie pozo­rów. Po co mącić, wpro­wa­dzać zamie­sza­nie?

Usia­dła przy tym samym sto­liku co zwy­kle i otwo­rzyła książkę, pod­nisz­czony kry­mi­nał, ale była wytrą­cona z rów­no­wagi. Patrzyła na otwartą powieść, lecz nie rozu­miała słów. Mimo woli zasta­na­wiała się nad ostat­nimi wyda­rze­niami. Mor­der­stwo. Stwórcy na pewno są nie­za­do­wo­leni. Na statku wszystko jest zapla­no­wane, nawet śmierć. Mogą pró­bo­wać zatu­szo­wać sprawę, ale plotki i tak się rozejdą. Źle to wpły­nie na morale, zwłasz­cza że zbliża się kolejne uro­czy­ste przej­ście na eme­ry­turę.

Uro­czy­ste przej­ście na eme­ry­turę było na statku wiel­kim wyda­rze­niem, nawet waż­niej­szym niż Boże Naro­dze­nie. Już teraz roz­wie­szano pla­katy i ozdoby. Pod koniec tygo­dnia cały wyciecz­ko­wiec będzie ude­ko­ro­wany ser­pen­ty­nami i balo­nami; człon­ko­wie trupy aktor­skiej zaczną próby spe­cjal­nego przed­sta­wie­nia na cześć eme­ry­tów. Kucha­rze przy­go­tują menu wiel­kiego ban­kietu, a Stwórcy zde­cy­dują, które dziecko wybie­rze osoby do uho­no­ro­wa­nia.

Nor­mal­nie wyzna­czano jed­nego z naj­młod­szych pasa­że­rów statku; uwa­żano to za ogromny zaszczyt. Rodzice wście­kle ze sobą współ­za­wod­ni­czyli, by wybrano ich dzieci. Leila widy­wała już ambitne matki z małymi dziew­czyn­kami prze­bra­nymi za księż­niczki, gdy cze­kały w kolejce przed teatrem. Uśmie­chała się do nich, kiedy je mijała. Dzieci odwza­jem­niały uśmie­chy, lecz kilka kobiet spu­ściło wzrok, może ze wstydu. Leila była stara. Któ­re­goś dnia może zostać wybrana przez ich córki.

„Czeka to rów­nież wasze dzieci – miała ochotę powie­dzieć. – Każdy pasa­żer przej­dzie na eme­ry­turę, chyba że naj­pierw spo­tka go tra­giczny wypa­dek”.

Zamknęła książkę i popa­trzyła na pokład. Z gło­śni­ków sto­ją­cych wokół basenu dobie­gły trza­ski i młod­sze dzieci zaczęły rado­śnie pisz­czeć.

– A teraz pora powi­tać kapi­tana Mikeya i jego załogę! – roz­legł się gło­śny, wesoły głos.

Z gło­śni­ków popły­nęła pio­senka kapi­tana Mikeya, ta sama co zawsze. Brzmiała tan­det­nie, meta­licz­nie. Młod­sze dzieci machały rękami i wiwa­to­wały. Star­sze nie zwra­cały uwagi i kon­ty­nu­owały zabawy. Milion razy widziały występy prze­bie­rań­ców, podob­nie jak Leila.

Patrzyła na posta­cie śpie­wa­jące pio­senki i tań­czące na sce­nie. Z dala zacho­wały resztkę uroku. Z bli­ska było widać, że sztuczne futra są wytarte, kostiumy spło­wiałe i wie­lo­krot­nie cero­wane. Nawet pio­senki brzmiały nie­cie­ka­wie. Mimo to ni­gdy się nie zmie­niały. Nic się ni­gdy nie zmie­niało. Z wyjąt­kiem… popa­trzyła znad oku­la­rów. Kapi­tan Mikey, Rachel Kró­lica, Susie Wie­wiórka, Chrissy Kocica. Coś się jed­nak zmie­niło. Jed­nej postaci bra­ko­wało. Psa Don­niego, ulu­bieńca Addi­son. Nosił wesołą czer­woną obrożę i miał długi ogon. Był psotny i zło­śliwy. Robił kawały Mikey­owi i resz­cie gangu.

Nic się ni­gdy nie zmie­nia, więc gdzie jest Don­nie?

– Pani woda, madam – ode­zwał się cichy głos.

Unio­sła wzrok. Zamie­rzała powie­dzieć kel­ne­rowi, że nie zama­wiała wody… i nagle serce pode­szło jej do gar­dła.

Przy stole stał Don­nie. Posta­wił przed nią szklankę kosmatą łapą. Pochy­lił w stronę Leili wielki, sze­roko otwarty pysk, z któ­rego wysta­wał różowy jęzor z gumy. Wyda­wało się, że się uśmie­cha.

To nie może być prawda. Akto­rzy nie podają do stołu. Kudłaty Don­nie powi­nien tań­czyć na sce­nie wraz z pozo­sta­łymi uczest­ni­kami występu. Odszedł, nim Leila zdo­łała zebrać myśli. Odpro­wa­dziła go wzro­kiem. Co się wła­ści­wie dzieje?

Nagle poczuła strasz­liwe mdło­ści, jak wtedy, gdy sta­tek koły­sał się w cza­sie sztormu. Ale dziś było spo­koj­nie, jasno świe­ciło słońce, nie­po­kój tkwił w psy­chice Leili.

Czy wresz­cie nade­szła ta chwila? Czy jej umysł w końcu zaczyna się roz­pa­dać? W cza­sie ostat­niego bada­nia kon­tro­l­nego lekarz powie­dział, że Leila jest w dobrej for­mie, ale może chciał być miły, nie stra­szyć pacjentki? Wszy­scy wie­dzieli, że kiedy ktoś ma kło­poty z umy­słem, naj­lep­szym roz­wią­za­niem jest szybka eme­ry­tura.

Mogła powie­dzieć leka­rzowi, że nie boi się śmierci. Czy mogłaby się bać? Jedyne dwie osoby, które naprawdę kochała – córka i mąż – nie żyły. Nie wie­rzyła w życie poza­gro­bowe, ale po śmierci nie musia­łaby codzien­nie zno­sić bólu i tęsk­noty, tak doj­mu­ją­cych, że naj­czę­ściej pra­wie ich nie zauwa­żała, z wyjąt­kiem chwili po prze­bu­dze­niu. Cier­pie­nie po stra­cie było wtedy gwał­towne i bole­sne jak na początku.

Się­gnęła po wodę i znie­ru­cho­miała. Pod szkłem leżała kar­teczka. Rozej­rzała się. Nikt jej nie obser­wo­wał. Wszy­scy patrzyli na posta­cie tań­czące na sce­nie. Ostroż­nie wysu­nęła papie­rek i wło­żyła mię­dzy stro­nice książki. Zer­k­nęła na niego.

„O pół­nocy. Przy sza­lu­pach ratun­ko­wych”.

Drżały jej palce, znowu poczuła zawroty głowy. Akto­rzy na gór­nym pokła­dzie śpie­wali koń­cową pio­senkę, masze­ru­jąc tam i z powro­tem po sce­nie.

„Ponie­waż kochamy życie i kochamy was wszyst­kich…”

Finał przed­sta­wie­nia.

„Przy sza­lu­pach ratun­ko­wych”.

Ostat­nie miej­sce, gdzie widziała żywą córkę.

Addi­son zawsze była uparta. Wcze­śnie zaczęła cho­dzić i mówić. Nawet wtedy czę­sto ucie­kała albo mani­fe­sto­wała sprze­ciw, wście­kle mówiąc: „Nie!”. Matka Leili, babka Addi­son, uwa­żała jedyną wnuczkę za rado­sną dziew­czynkę, choć jed­no­cze­śnie dopro­wa­dzała ją ona do szału.

– Musi­cie trak­to­wać ją bar­dziej surowo – powta­rzała czę­sto Leili i Nic­kowi. – Wcho­dzi wam na głowę. Trzeba ją nauczyć dys­cy­pliny.

Addi­son nie reago­wała dobrze na dys­cy­plinę. Albo raczej ją kwe­stio­no­wała. Bun­to­wała się prze­ciwko nie­spra­wie­dli­wym karom już jako mała dziew­czynka. „Bo ja tak każę” nie było dla niej żadną odpo­wie­dzią. „Ale wła­ści­wie dla­czego? – pytała, marsz­cząc brwi. – Wyja­śnij przy­czynę”.

Leila powinna rozu­mieć, że docie­kli­wość Addi­son w końcu ją znisz­czy. Kiedy córka miała dzie­sięć lat, stra­ciła rachubę, ile razy wzy­wano ją do gabi­netu tutorki z powodu zbyt docie­kli­wych pytań córki. W cza­sie ostat­niej roz­mowy tutorka spoj­rzała na nią zna­cząco i rze­kła cicho:

– To cudowne, że Addi­son jest taką inte­li­gentną dziew­czynką. Pew­nego dnia przy­nie­sie nam wszyst­kim chlubę. Ale jeśli w dal­szym ciągu będzie kwe­stio­no­wać decy­zję Stwór­ców, może potrze­bo­wać bar­dziej inten­syw­nego pro­gramu edu­ka­cyj­nego.

Tego dnia Leila posa­dziła Addi­son w kaju­cie i cier­pli­wie wyja­śniła, że cho­ciaż może mieć pyta­nia, musi się nauczyć zacho­wy­wać je dla sie­bie. Ina­czej Stwórcy mogą się zde­ner­wo­wać i uka­rać całą rodzinę.

Addi­son zro­biła wiel­kie oczy.

– Dla­czego Stwórcy nie lubią pytań?

Kolejne trafne pyta­nie. Leila wes­tchnęła.

– Chyba się oba­wiają, że ludziom nie spodo­bają się odpo­wie­dzi. – Wzięła córkę za rękę. – Trudno to zro­zu­mieć, Addi­son, ale pro­szę, obie­caj. Żad­nych nowych pytań. Akcep­tuj to, co mówi tutorka, i milcz, dobrze?

Addi­son ski­nęła głową.

– Okej, przy­rze­kam.

Leila uśmiech­nęła się smutno.

– Pew­nego dnia zro­zu­miesz, jakie mamy szczę­ście, że jeste­śmy na statku. Nic nam nie grozi, opie­kują się nami Stwórcy. Nie możemy tego znisz­czyć.

Addi­son ski­nęła głową, a potem – bo zawsze poja­wia się ostat­nie pyta­nie – spy­tała:

– Skoro sta­tek jest taki cudowny, a my mamy tyle szczę­ścia, dla­czego wszy­scy tak bar­dzo się boją?

Lunch spo­ży­wano w Sali Arty­stycz­nej, ele­ganc­kim czarno-bia­łym pomiesz­cze­niu ze ścia­nami ozdo­bio­nymi ory­gi­nal­nymi rysun­kami Mikeya i jego gangu, a także wielu innych ulu­bio­nych postaci wymy­ślo­nych przez Stwór­ców. Spo­glą­dali dobro­tli­wie na uczest­ni­ków posiłku, pamiątka po bar­dziej nie­win­nych cza­sach.

Dzieci – a także doro­śli – mogli oglą­dać tylko powtórki sta­rych fil­mów ani­mo­wa­nych i fabu­lar­nych, choć nie wszyst­kich. Przed laty zaka­zano tych, które przed­sta­wiały świat takim, jaki naprawdę był – wielu pasa­że­rów ni­gdy go nie widziało. Ofe­ro­wały fał­szywą nadzieję i uto­pijną wizję życia. Baśnie o księż­nicz­kach i smo­kach nie stwa­rzały żad­nego zagro­że­nia.

Leila czę­sto myślała, że żyją w bar­dzo dziw­nym świe­cie. Dzieci wie­działy wię­cej o baj­ko­wych kró­le­stwach niż o kraju, w któ­rym Leila się uro­dziła.

Pozwo­liła się zapro­wa­dzić do sto­lika, tego samego co zwy­kle. Mira­belle już przy nim sie­działa. Była drobną kobietą, ni­gdy nie opusz­czała posił­ków, lecz nor­mal­nie nie poja­wiała się tak wcze­śnie. Muszą być nowe plotki.

Jak Leila podej­rze­wała, ledwo usia­dła na krze­śle, Mira­belle pochy­liła się ku niej nad sto­łem.

– Sły­sza­łaś ostat­nie nowiny?

Leila z całych sił uda­wała, że wpa­truje się w menu.

– O czym? – spy­tała.

– Oczy­wi­ście o mor­der­stwie! – zaćwier­kała jak ptak Mira­belle.

Leila wstrzy­mała oddech i rozej­rzała się po sali. Wyda­wało się, że nikt nie patrzy na nie, lecz zawsze nale­żało zacho­wać czuj­ność. Kel­ne­rzy poru­szali się cicho jak ninja.

– Czy naprawdę powin­ny­śmy o tym roz­ma­wiać? – szep­nęła.

– Cóż, skoro wolisz mówić o pogo­dzie… – Mira­belle udała, że ziewa.

Leila wes­tchnęła.

– Opo­wia­daj dalej.

– Ziden­ty­fi­ko­wali ofiarę.

Leila patrzyła na przy­ja­ciółkę. Mira­belle zawsze wie­działa, co w tra­wie pisz­czy. Dys­po­no­wała dosko­na­łymi źró­dłami infor­ma­cji i kon­tak­tami: miała liczną rodzinę. Uda­wało jej się unik­nąć kar za plot­ko­wa­nie. Nale­żała do uprzy­wi­le­jo­wa­nej sfery. Leila rów­nież odno­siła z tego korzy­ści.

Miała jed­nak plamę na życio­ry­sie. Z powodu Addi­son. Nie mogła być tak nie­roz­ważna jak Mira­belle. Stwórcy nie trak­to­wa­liby jej rów­nie pobłaż­li­wie. Mira­belle była dobrą przy­ja­ciółką, ale nie zawsze rozu­miała, że nie wszy­scy są pod ochroną.

– Kto to był? – spy­tała cicho.

Mira­belle uśmiech­nęła się z zado­wo­le­niem.

– To bar­dzo inte­re­su­jące.

Umil­kła i uśmiech­nęła się jesz­cze sze­rzej. Obró­ciła głowę w stronę zbli­ża­ją­cej się kel­nerki.

– Lucy, kocha­nie, zasta­na­wia­łam się, kiedy przyj­dziesz przy­jąć zamó­wie­nie. Umie­ram z głodu!

Szybko zamó­wiły sałatkę i zupę, jak zwy­kle. Kiedy Lucy ode­szła, Mira­belle wzięła kie­li­szek bia­łego wina i wypiła łyk. Leila usi­ło­wała powstrzy­mać cie­ka­wość, ale nie mogła.

– A zatem? – ode­zwała się.

– Ach, tak… – Mira­belle sze­roko się uśmiech­nęła. – Oka­zuje się, że to ktoś, kogo znasz. Czło­nek per­so­nelu kuchni, Sam Weathe­rall.

Leila z brzę­kiem upu­ściła na pod­łogę nóż do masła. Dźwięk odbił się echem w sali. W ich stronę obró­ciło się kilka głów. Cho­lera!

Pod­nio­sła nóż, ale natych­miast poja­wił się kel­ner z nowym.

– Pro­szę, madam. Przy­nio­słem czy­sty nóż. Czy wszystko w porządku?

– Tak, tak – odpo­wie­działa Leila. – Jestem po pro­stu tro­chę nie­zdarna.

– Chyba sta­tek nagle się zako­ły­sał – rze­kła gładko Mira­belle. – Nie zauwa­żył pan tego, młody czło­wieku?

– Eee… tak. Bar­dzo mi przy­kro.

Odszedł bez­sze­lest­nie. Leila ode­tchnęła i usi­ło­wała się uspo­koić. Wzięła wino i wypiła łyk.

– Prze­pra­szam – powie­działa Mira­belle, oka­zu­jąc rzadką skru­chę. – Myśla­łam, że sprawi ci to przy­jem­ność.

Leila odzy­skała spo­kój.

– Dla­czego mia­łoby mnie to obcho­dzić?

Mira­belle patrzyła na nią uważ­nie.

– No cóż, kocha­nie, gdy­bym się dowie­działa, że czło­wieka, który zdra­dził moją córkę, w końcu spo­tkało to, na co zasłu­gi­wał, spra­wi­łoby mi to pie­kielną przy­jem­ność.

Leila poczuła ści­ska­nie w piersi i serce pode­szło jej do gar­dła.

– Nie jestem tobą – odpo­wie­działa i odsu­nęła krze­sło. – Idę do ubi­ka­cji.

Zdo­łała wyjść z sali jadal­nej rów­nym kro­kiem, panu­jąc nad wyra­zem twa­rzy. Kiedy dotarła do toa­lety, dygo­tały jej nogi i miała napięte mię­śnie na policz­kach. Zbyt usil­nie pró­bo­wała zacho­wać neu­tralny wyraz.

Kiedy weszła do środka, oka­zało się, że na szczę­ście nikogo tam nie ma, a wszyst­kie kabiny są wolne. Pochy­liła się nad umy­walką i spry­skała twarz zimną wodą. Kilka razy głę­boko ode­tchnęła. Po chwili zamknęła się w kabi­nie. Toa­lety były jed­nym z nie­licz­nych miejsc na pokła­dzie, gdzie pasa­że­ro­wie mogli spę­dzać czas w samot­no­ści. Obo­wią­zy­wał ofi­cjalny zakaz prze­by­wa­nia we wła­snej kaju­cie dłu­żej niż dzie­sięć godzin dzien­nie.

Usia­dła na kla­pie sedesu, oparła głowę na kola­nach i usi­ło­wała uspo­koić roz­sza­lałe myśli.

„Ziden­ty­fi­ko­wali zwłoki. Czło­nek per­so­nelu kuchni. Sam”.

Był jed­nym z przy­ja­ciół Addi­son. Od wcze­snego dzie­ciń­stwa. Nale­żał do grupy mło­dych ludzi, z któ­rymi Addi­son dora­stała, bawiła się, prze­żyła trudny okres doj­rze­wa­nia, roz­po­częła pracę na pokła­dzie.

I w końcu zapla­no­wała ucieczkę.

Cza­sem poja­wiały się plotki. O ludziach, któ­rzy pró­bo­wali „wyjść za rufę”, jak to nazy­wano. Wysko­czyć ze statku. Ni­gdy ich nie potwier­dzano. Oczy­wi­ście. Załoga nie przy­zna­łaby, że ktoś mógłby zre­zy­gno­wać z naj­wspa­nial­szej podróży życia.

Jed­nak ludzie zni­kali. Ni­gdy o nich nie wspo­mi­nano. Uzna­wano ich za ofiary kolej­nego „tra­gicz­nego wypadku”. Było to kłam­stwo, lecz Leila zasta­na­wiała się, ilu ludzi prze­żyło próbę ucieczki. Pły­wali w nie­zmie­rzo­nym oce­anie, na łasce i nie­ła­sce Bogów Morza, bestii żyją­cych w głę­bi­nach.

Sta­tek wyciecz­kowy naj­czę­ściej pły­wał z dala od brzegu z obawy przed zaka­że­niem przez zdra­dliwe wia­try. Jedze­nia dostar­czały pły­wa­jące Pola Żniwne. A ponie­waż kapi­tan zwy­kle pły­wał w kółko w miej­scach, gdzie pano­wała ładna pogoda, nikt nie wie­dział, w któ­rej czę­ści oce­anu się znaj­dują. Po jakimś cza­sie nawet gwiazdy i księ­życ zda­wały się kła­mać.

Bar­dzo rzadko, zwy­kle w nocy, sta­tek zbli­żał się do lądu, zwłasz­cza jeśli na peł­nym morzu pogoda się pogar­szała. Znaj­do­wał się na tyle bli­sko, że w dali można było dostrzec nie­po­ko­jący zarys brzegu. Terra firma. Świat, który porzu­cili. W cza­sie wszyst­kich lat spę­dzo­nych na pokła­dzie Leila ni­gdy nie sły­szała o kim­kol­wiek, kto tam dotarł.

Od statku odbiła tylko jedna sza­lupa ratun­kowa.

Ta, którą popły­nęła jej córka.

Było ich pię­cioro. Przy­ja­ciele od dzie­ciń­stwa, pełni mło­dzień­czego buntu i fru­stra­cji. Typowe zja­wi­sko w przy­padku nasto­lat­ków, ale zwy­kle mija jak trą­dzik, nawał hor­mo­nów. Jed­nak Addi­son miała wyjąt­kowy cha­rak­ter. Leila powinna była prze­wi­dzieć, że cie­kaw­ska mała dziew­czynka wyro­śnie na awan­tur­ni­czą młodą kobietę. Więk­szość pasa­że­rów w końcu przy­zwy­cza­jała się do życia na statku, lecz Addi­son czuła się jak zwie­rzę w klatce. Pra­gnęła cze­goś wię­cej.

Dobrze to ukry­wała, uzy­ski­wała zna­ko­mite oceny i pil­nie odgry­wała prze­wi­dzianą rolę. Zawsze sze­roko się uśmie­chała i bez­błęd­nie powta­rzała slo­gany Stwór­ców.

Ale Leila wie­działa, że córka nie­ustan­nie wpa­truje się w hory­zont.

Mimo to nie zda­wała sobie sprawy, co pla­nują Addi­son i jej przy­ja­ciele. Cza­sami ją to bolało. Nie­kiedy powta­rzała sobie, że córka nie chciała jej nara­żać. Gdyby zada­wano pyta­nia, igno­ran­cja Leili zapew­ni­łaby jej bez­pie­czeń­stwo – i tak też się stało. Jed­nak bywały dni, gdy żało­wała, że nie znała córki lepiej, czę­ściej z nią nie roz­ma­wiała, nie stała się jej powier­nicą. Wie­działa, że to tylko ego­izm. Podob­nie jak w chwi­lach, gdy miała cichą nadzieję, że ucie­ki­nie­rzy mimo wszystko dopły­nęli do lądu.

Kiedy Sam pod­niósł alarm, załoga usi­ło­wała zatrzy­mać łódź. Doszło do sza­mo­ta­niny. Jeden ucie­ki­nier i dwóch człon­ków załogi wypa­dło za burtę (wszyst­kich ura­to­wano). Jed­nak sza­lupa odpły­nęła, a w niej troje mło­dych ludzi, w tym Addi­son.

Oczy­wi­ście szanse, że udało im się bez­piecz­nie dotrzeć do brzegu, były mini­malne. Zie­mia zmie­niła się w pie­kło. Wszy­scy wie­dzieli, że będzie ska­żona przez setki lat. Osoby, które pozo­stały na lądzie i miały nie­szczę­ście prze­żyć, praw­do­po­dob­nie nie przy­po­mi­nały już istot ludz­kich. Spo­łe­czeń­stwo roz­pa­dło się w gruzy i bez­piecz­nym miej­scem były tylko statki wyciecz­kowe, pły­wa­jące arki Noego pełne oca­lo­nych.

„Więc dla­czego wszy­scy tak się boją?”

Leila wes­tchnęła. Nie mogła winić Sama. Ale nie było jej przy­kro, że ktoś go zabił.

W latach po znik­nię­ciu Addi­son prze­lot­nie go widy­wała. Za udział w ucieczce (cho­ciaż zmie­nił zda­nie) wysłano go na reedu­ka­cję, a póź­niej zatrud­niono „pod pokła­dem”. Ni­gdy z nim nie roz­ma­wiała. O co mogłaby go spy­tać? Dla­czego zdra­dził jej córkę? Gdzie zamie­rzali popły­nąć? Minęło dwa­dzie­ścia lat. Praw­do­po­dob­nie nie miało to już żad­nego zna­cze­nia.

Ni­gdy nie zna­le­ziono łodzi ratun­ko­wej. Trudno się dzi­wić. Mogła się prze­wró­cić do góry dnem i zato­nąć. Roz­bić na przy­brzeż­nych ska­łach. Osiąść na mie­liź­nie. Morze jest bru­talne, bez­li­to­sne. Leila chciała wie­rzyć, że Addi­son żyje, ale upo­rczywe trzy­ma­nie się nadziei wyda­wało się gor­sze niż otwarte pogrą­że­nie się w żało­bie.

Zesztyw­niała, sły­sząc, jak otwie­rają się drzwi toa­lety. Nie powinna zostać przy­ła­pana na pła­czu ani uda­wa­niu, grze. Wstała i szybko spu­ściła wodę. Popra­wiła ubra­nie, przy­brała spo­kojny wyraz twa­rzy, otwo­rzyła drzwi i wyszła z kabiny.

Pomiesz­cze­nie było puste. Rozej­rzała się. Nikt nie stał przy umy­wal­kach. Żadna z kabin nie była zajęta. Zmarsz­czyła brwi. Dziwne. Sły­szała, jak ktoś wcho­dził, choć szum spusz­cza­nej wody mógł zagłu­szyć kroki wycho­dzą­cej osoby.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki