Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Kompletna i bezkompromisowa biografia Stanisława Lema
Psychologiczny portret wielkiego pisarza
O twórczości i literackich zmaganiach Stanisława Lema napisano już wiele. Jako człowiek wciąż pozostaje jednak zagadką. Bardzo oszczędnie opowiadał o swoim życiu prywatnym – wymawiał się słabą pamięcią, zostawiał niedopowiedzenia i przytaczał zabawne anegdoty, gdy padały trudne pytania.
Co rządziło jego światem?
Przemilczana trauma i ucieczka przed bolesnymi wspomnieniami?
Wyparta tożsamość żydowska i potrzeba przynależności do wspólnoty?
Nieprzejednany dystans do świata?
Lęki czy geniusz?
Czego się bał, przed czym uciekał?
Literaturoznawczyni i badaczka jego twórczości Agnieszka Gajewska dotarła do nowych źródeł (archiwa lwowskie, archiwa bezpieki, archiwa prywatne), z których nikt wcześniej nie korzystał.
Dzięki nim nie tylko udaje jej się zrekonstruować życie żydowskiej inteligencji i przedwojennego wielokulturowego Lwowa, ale również postawić mocno udokumentowaną tezę: doświadczenie wojny i ocalenie z Zagłady miało fundamentalny wpływ na Stanisława Lema i jego twórczość, która pełna jest zakamuflowanych odniesień do jego życiowych doświadczeń.
Dzięki tej biografii poznajemy nie tylko wielkiego pisarza, ale przede wszystkim człowieka doświadczonego przez historię, ze wszystkimi jego problemami, obawami, wątpliwościami i słabościami.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 809
W UKRYCIU
Wells przewidział przyszłość pełną katastrof i muszę przyznać, że się nie mylił: trafność jego spostrzeżeń mogłem docenić w czasie wojny, kiedy wielokrotnie czytałem jego powieść.
Stanisław Lem, Przypadek i Ład
Polnische Erde wurde zum ersten europäischen Schauplatz des modernen Genozids[1].
(„Polska ziemia stała się pierwszą europejską sceną współczesnego ludobójstwa”).
Stanisław Lem
Rozpoczęta przez niemieckie wojska 22 czerwca 1941 roku operacja „Barbarossa” to okrutny pochód na wschód Europy czterech milionów żołnierzy. Plan wojenny Hitlera i jego dowódców zakładał krótkotrwałą kampanię i pokonanie ZSRR jeszcze przed zimą. Główne siły miały zostać skierowane na Leningrad, Moskwę, Centralny Rejon Przemysłowy i Zagłębie Donieckie[2]. Na doniosłość tej daty szczególną uwagę zwracał historyk John Lukacs, trzy lata młodszy od Lema, który przeżył w ukryciu okupację na Węgrzech i oblężenie Budapesztu. Lukacs podkreślał, że data ta zaważyła nie tylko na losach wojny światowej, lecz także na powojennym podziale politycznym Europy: „22 czerwca Hitler chciał wojny z Rosją, za wszelką cenę. Nie przedstawił Rosji żadnych żądań, ponieważ podejrzewał, że Stalin by je spełnił. W tym samym czasie Stalin nie chciał wojny z Niemcami, nie chciał walczyć z Hitlerem, pomimo coraz bardziej oczywistych dowodów zbliżającej się niemieckiej inwazji. [...] Nie miało to precedensu w dziejach Rosji i tylko nieliczne takie przypadki odnotowano w dziejach w ogóle. Właśnie dlatego wydarzenia, których rezultatem był 22 czerwca 1941 roku, i sam ten dzień, miały tak dramatyczny przebieg”[3].
Ludność cywilna witająca wkraczających do Lwowa żołnierzy niemieckich w 1941.
We Lwowie bomby obróciły w gruzy dworzec kolejowy i elegancki pasaż Mikolascha. Dziesięcioletni Adam Gajda tak wspominał odwrót wojsk sowieckich ze Lwowa: „To była niedziela. Panował bardzo duży popłoch. Rosjanie byli zaskoczeni. Uciekali lekkimi ciężarówkami, gazami. To były sznury samochodów. Łyczakowską na Winniki uciekało wojsko i rosyjska ludność cywilna. Byli zaskoczeni, że Niemcy wydali im wojnę. O godzinie 11 22 czerwca we Lwowie był pierwszy nalot niemiecki”[4].
Rankiem 30 czerwca wojska niemieckie wkroczyły do miasta bez walki. Historyk Witold Mędykowski wskazuje, że wraz z ich wejściem i zorganizowaniem w mieście ukraińskiej administracji odkryto zbrodnie dokonane przez NKWD na więźniach politycznych. Doprowadziło to do wybuchu pierwszych zamieszek, które przerodziły się w pogrom na wielką skalę[5]. Lwowianin Stanisław Kaca przyglądał się zwycięskiemu pochodowi Niemców: „Byłem bardzo zaciekawiony tym, jak ta nowa armia wygląda, więc poszedłem do miasta obejrzeć sobie to wszystko. Zobaczyłem tam olbrzymią ilość czołgów i samochodów z żołnierzami. Wszystko to zmierzało na wschód. Wolno było chodzić ulicami, nikt nie robił jakichś wstrętów. Od razu tego dnia zaczęły się pogromy Żydów. Przyłożyli się do tego i Niemcy, już w pierwszym dniu, i ludność miejscowa. Wszędzie było widać Żydów pobitych w okrutny sposób”[6].
W centrum pogromu znalazły się więzienia NKWD, do których niemieccy i ukraińscy żołnierze i policjanci doprowadzali siłą żydowskich mieszkańców. W ostatnich dniach czerwca wycofujący się Sowieci dokonali w nich masowej eksterminacji więźniów politycznych. Żydzi zostali zmuszeni do wydobywania zwłok z cel, by umożliwić ich identyfikację. Jednak zapędzono do pracy zbyt wielu ludzi, a stan rozkładu zwłok często wykluczał rozpoznanie ofiar[7]. Wbrew propagandzie niemieckiej Żydzi także byli ofiarami władzy sowieckiej, mordowani przez NKWD w tym samym czasie co Polacy i Ukraińcy. Szacuje się, że we Lwowie funkcjonariusze zamordowali co najmniej 2464 więźniów politycznych[8]. Obok stosu trupów zamordowanych przez Sowietów powstał stos ciał ofiar pogromu – spędzonych do więzienia żydowskich mieszkańców miasta, wyciągniętych z mieszkań, sklepów i bram.
Brygidki
Od tego momentu Lem, rozpieszczony przez rodziców jedynak, doświadczał przemocy fizycznej, stracił prawie całą rodzinę, rozpoczął tułaczkę po obcych domach, włożył na ramię stygmatyzującą gwiazdę Dawida i zaczął nosić przy sobie śmiertelną dawkę trucizny. Tuż po wkroczeniu Niemców został zapędzony do więzienia NKWD w Brygidkach, gdzie zmuszono go do wyciągania rozkładających się zwłok więźniów. Był bity, a egzekucji uniknął najprawdopodobniej dlatego, że pracował w piwnicach, gdzie smród rozkładających się zwłok był tak silny, że skutecznie odstraszał oprawców. (NKWD mordowało więźniów, nie tylko strzelając do nich, lecz także wrzucając granaty do zamkniętych cel[9]. Do dziś nie udało się zidentyfikować wszystkich ofiar właśnie ze względu na stopień zmasakrowania ciał). Pogrom przerwał przyjazd niemieckich operatorów, którzy kręcili propagandowe filmy o „wschodnich barbarzyńcach”. Wspomnienia z tych wydarzeń powracały do Lema, skoro w opublikowanej w 1968 roku powieści Głos Pana zawarł świadectwo z tamtych wydarzeń, choć skrzętnie ukrył je we wspomnieniach Rappaporta. Zapamiętał on, że niemiecki nadzorca pogromu ubrany był jak na galę wojskową, w wyprasowany mundur. Miał się odróżniać od ofiar i zaświadczać o „wyższości cywilizacyjnej” Niemców: „Młody bóg w siwo i srebrzyście szamerowanym uniformie nie potrzebował żadnych takich ani innych praktyk, by działać doskonale. Stał na miejscu lekko wzniesionym, ze swoją białą chusteczką przytkniętą do nosa ruchem, w którym było coś salonowo-pojedynkowego – dobry gospodarz i wódz w jednej osobie. W powietrzu pływały płaty kopciu miecione gorącem, na które biło od pożaru; za grubymi murami, w zakratowanych oknach bez szyb, huczały płomienie, lecz ani jeden płatek sadzy nie padł na oficera ani na jego białą chusteczkę”[10].
W Głosie Pana Lem po raz pierwszy upublicznił swoje świadectwo tamtych wydarzeń jako fikcję literacką. Celowo nie napisał wprost, że działo się to we Lwowie, oraz zamieścił błędną datę (rok 1942 zamiast 1941), co zapewne miało związek z cenzurą i dodatkowo zacierało związek między jego doświadczeniem a wydarzeniami historycznymi. W 1967 roku Lem nie mógł napisać, że historia dotyczy więźniów zamordowanych przez NKWD we Lwowie. Chciał jednak utrwalić tę historię i upamiętnić ofiary. Rappaport, alter ego pisarza, miał w trakcie pogromu nie dziewiętnaście lat, jak było w wypadku Lema, lecz trzydzieści i, co podkreśla narrator, „zagłada pochłonęła całą jego rodzinę” (GP, 77).
W Głosie Pana pojawia się też scena z plutonem egzekucyjnym, filmowaniem przez propagandę niemiecką zastrzelonych przez Niemców Żydów jako ofiar Sowietów i nieoczekiwane zakończenie masakry: „Już zmierzchało, gdy uwolniono wielką kratę i zataczając się w chłodnym powietrzu wieczoru, grupa niedobitków wybiegła na puste ulice. Nie śmieli zrazu uciekać – ale po prostu nikt się o nich nie troszczył. Rappaport nie wiedział czemu; w analizę postępowania Niemców nie wchodził; zachowywali się jak los, którego nie trzeba koniecznie wykładać” (GP, 80)[3*].
We wspomnieniu Lema podyktowanym żonie w latach osiemdziesiątych dominuje bardziej sprawozdawczy ton: „Tuż po wkroczeniu Niemców, na początku lipca, Żydów, jako rzekomych sprawców zbrodni w Brygidkach (więźniów zamordowało NKWD), spędzono do więzienia. Polacy typowali, kto jest Żydem, z piwnic wyciągano trupy przez okienka i kładziono na trawie; lwowianie mieli rozpoznawać swoich krewnych. St. Lem pracował w piwnicy, bo fetor trupów sprawiał, że nie schodzili tam Niemcy. Na górze przy wyciąganiu trupów Żydów bito niemiłosiernie. W trakcie katowania przyjechała niemiecka ekipa propagandowa z kamerą; filmowano trupy i ludzi. Wtedy bicie na jakiś czas ustało. Około 10 wieczorem otwarto bramy więzienia i Żydów spędzonych do wynoszenia zwłok wypuszczono do domów, choć wcześniej wielu zastrzelono. St. Lem przez tydzień czekał w mieszkaniu rodziców na aryjskie papiery”[11]. Lem nie wychodził z domu, by nie stać się ofiarą kolejnych antyżydowskich aktów przemocy, jest jednak mało prawdopodobne, by już wtedy czekał na tzw. aryjskie papiery, chyba że bliscy zamierzali go wysłać poza Lwów. Znano przecież doskonale jego rodzinę, był postacią rozpoznawalną, dlatego musiał wkrótce przenieść się do getta. Być może czekał po prostu na dokumenty, które zapewniłyby mu pracę i – jak się wówczas wydawało – bezpieczeństwo.
Mówiąc o pogromie w rozmowie ze Stanisławem Beresiem, Lem ograniczył się do stwierdzenia, że w spalonych Brygidkach zajrzał do piwnicy: „Straszny widok! Z powodu upału, bo to był lipiec, zwłoki rozdymały się do nieprawdopodobnych rozmiarów. Zaraz potem przyjechała jakaś niemiecka kronika filmowa PKB Berichte, więc wolałem nie brać udziału w tym spektaklu...” (TRL, 26). Trudno z tej wypowiedzi wywnioskować, że Lem był wśród ludzi zmuszonych do wynoszenia z więzienia zwłok i tylko przez przypadek uniknął śmierci. To jeden z rozlicznych przykładów stosowanej przez niego strategii, by nie wyjawić swojego żydowskiego pochodzenia i dostosować się do obowiązujących form pamięci zbiorowej. Bereś pyta go przecież o prześladowania Polaków, być może gdyby padło pytanie o sytuację Żydów we Lwowie, powiedziałby więcej. Stanisław Bereś nie mógł jednak wtedy wiedzieć, że Lem nie był „typowym” przedstawicielem polskiej inteligencji Lwowa, i dopytywał głównie o ofiary NKWD. Tomaszowi Fiałkowskiemu Lem powiedział na ten temat jeszcze mniej: „O tym, że Sowieci zostawili w piwnicach Brygidek masy pomordowanych przed odejściem ludzi – dowiedzieliśmy się, jak przyszli Niemcy”[12].
Żydzi zmuszani do wyciągania zwłok z piwnicy więzienia NKWD w Brygidkach, 1941.
Na tym przykładzie najlepiej widać, dlaczego literaturoznawcy nie traktują wywiadów jako opowieści autobiograficznej, a nawet sytuują je w opozycji do autobiografii, dostrzegając w nich brak autonomii wypowiedzi spowodowany sterującą rolą pytającego, co przekreśla ich wartość jako dokumentu[13]. W rozmowach ze Stanisławem Beresiem i Tomaszem Fiałkowskim pisarz brał pod uwagę ich wiedzę oraz wyobrażenie o własnej przeszłości, które sam wykreował, zacierając swoje żydowskie pochodzenie. Stąd tyle w nich niespójności, przemilczeń i anegdot, i choć nie sposób odmówić im wartości literackiej, te dowcipne historyjki są przytaczane, by uniknąć odpowiedzi i obrócić poważne pytania w żart. Przez dekady rozmowy te musiały wystarczyć czytelniczkom i czytelnikom zainteresowanym życiem Lema, choć w konfrontacji z dokumentami, a nawet z jego korespondencją, ukazują raczej to, jak chciał postrzegać siebie, niż zdają sprawę z tego, czego doświadczył. Cała powojenna historia Polski analizowana pod kątem wystąpień antyżydowskich pokazuje, że Lem miał się czego obawiać, jeśli chodzi o ujawnienie swoich związków z tradycją żydowską i żydowskim Lwowem. Do dziś wskazywanie na żydowskie pochodzenie osób znanych publicznie podszyte jest antysemicką nagonką. Z tego powodu nie zajmuje mnie punktowanie wszystkich przemilczeń, niedomówień czy zacierania śladów w wymienionych wywiadach. Ukrywanie przeszłości dawało Lemowi poczucie bezpieczeństwa. Do dnia jego śmierci wydarzenia w kraju mogły tylko potwierdzać obawy i wzmacniać przekonanie, że ta strategia jest słuszna. Niemniej czasami sięgam do tych rozmów i staram się konfrontować wypowiedzi pisarza z dokumentami i tekstami autobiograficznymi. Gdy brakuje innych źródeł, nadal o niektórych etapach jego życia możemy się dowiedzieć tylko z nich.
Zachował się propagandowy film z pogromu, którego świadkiem był Lem. Choć kamera pokazuje piwnice pełne martwych ciał, nie ujęto w kadrach pracujących tam Żydów. Niemieccy żołnierze pojawiają się sporadycznie, choć to oni nadzorowali pogrom i dokonywali egzekucji. Film miał służyć konkretnemu celowi, czyli ukazać samosąd ludności Lwowa nad żydowskimi sąsiadami, którzy jakoby mieli być komunistami. Niemiecki operator ukazał m.in. kobietę okładającą pałką Żyda, co na długo zapada w pamięć, zwłaszcza że ma ona na sobie zwykły strój gospodyni, jakby oderwała się tylko na chwilę od codziennych zajęć. Osobne kadry poświęcone zostały żydowskim kobietom, ubranym w większości w czarne suknie i z zakrytymi włosami, które mimo trwającego terroru delikatnie czyszczą rozkładające się zwłoki zamordowanych przez NKWD więźniów. Szacunek dla zmarłych widoczny jest w każdym ich ruchu, nie można zapomnieć, że wśród zamordowanych mogły znaleźć zarówno swoich sąsiadów, jak i mężów czy synów. Według Barbary Lem w czasie wyciągania zamordowanych z piwnicy Stanisław nie odnalazł pośród ciał nikogo ze znajomych ani rodziny[14].
Ludzie gromadzący się przed więzieniem NKWD w Brygidkach po wkroczeniu Niemców, 1941.
Po kilkugodzinnej gehennie Lem wrócił do domu i do końca życia zadawał sobie pytanie, dlaczego ocalał. Lwowski prawnik Edmund Kessler w pisanych w ukryciu notatkach opisał szczegółowo przebieg pogromów oraz ofiary, które wróciły do domu: „Ból i żal nie tak prędko dochodzą do świadomości zamęczonych. Zdają się oni być skamieniali. Nie opowiadają zrazu, nie narzekają. Milczą, jakby skamienieli w swym bólu. Dni mijają – rany ulegają zabliźnieniu. Z wolna świadomość ludzka zaczyna pracować. Odświeżają swe niedawne przeżycia – opowiadają je głosem przytłumionym, przeżywają swe opowiadania, jakby ich słowa dławiły. W przerwach płaczą zdaje się nie łzami – lecz krwią”[15].
W drugiej części Czasu nieutraconego Lem opisał trudności, z jakimi boryka się bohater, chcąc opowiedzieć o własnym doświadczeniu świadka egzekucji pacjentów w bierzenieckim sanatorium, jego długie chwile milczenia i niemożność przełamania ciszy. Powieściowemu Stefanowi najtrudniej jest się zwierzyć z tego, co widział, wujowi Ksaweremu, najważniejszej postaci ojcowskiej w tej powieści. Zadziwi go natomiast, że potrafi zrelacjonować te wydarzenia dopiero co poznanemu Wielenieckiemu.
Trudno sobie wyobrazić, jak opowieść o pogromie w Brygidkach przyjęli chory na serce Samuel i Sabina, która nie lubiła, gdy syn wracał zbyt późno do domu. W pogromie zginął przecież Henryk Hescheles, a także rabin Lewin i wiele innych znanych im osób. Na pewno wszyscy starali się jak najrzadziej wychodzić na ulicę, ale mimo ostrożności trzy tygodnie później w kolejnym pogromie wymierzonym w inteligencję żydowską, trwającym od 25 do 27 lipca, zginął młodszy brat Sabiny, Gecel[16]. Najprawdopodobniej do jego domu przyszli uzbrojeni mężczyźni i zaciągnęli go na miejsce kaźni. Między tymi dwoma pogromami miasto sparaliżowała informacja o rozstrzelaniu profesorów na Wzgórzach Wuleckich. Do Lwowa przybywało coraz więcej żołnierzy, ale i okolicznych szabrowników; z więzienia zbiegli kryminaliści i mordercy, na ulicach widoczne były plamy krwi, wyrwane brody i pejsy, strzępy ubrań i rozbite okulary.
Znalezione w archiwum relacje świadków pogromu, skoncentrowane na opisie zwłok, zadanych ranach, konaniu katowanych żydowskich ofiar to trudna i wymagająca lektura. Obrazy sadystycznych scen, wszechobecnej krwi i wyjących z bólu ludzi zapadły głęboko w pamięć mieszkańców, którzy przyglądali się pogromowi i nawet wiele lat po wojnie chcieli dać świadectwo.
Anastazja Klymkowa w 1992 roku wspominała: „Rozmawiałam z Żydówkami, które zostały doprowadzone na ul. Łąckiego do wyciągania zwłok z piwnic. Wymienione, pokazywały mi odniesione rany, powyrywane kosmyki włosów z głowy, a pośladki miały czarne od kopania i bicia jak smoła. Jedna z nich wkrótce potem zmarła. [...] Mężczyźni, młodzi Ukraińcy z kotylionami koloru sinożółtego w klapach marynarek, chodzili po domach i zabierali Żydów adwokatów, lekarzy, kupców i innych na ul. Łąckiego, skąd już nigdy nie powrócili”[17].
Rówieśniczka Lema, lwowianka Alma Heczkowa, w prowadzonym od końca lat trzydziestych dzienniku opisywała wydarzenia istotne dla miasta, wplatając w nie własne dziewczęce wrażenia, także jako uczestniczki wieców endeckich. Przed wojną przyglądała się bojkotowi sklepów żydowskich i wprowadzeniu getta ławkowego, których nie potępiała. We wtorek 1 lipca 1941 roku zapisała, co po południu zobaczyła w okolicach Brygidek: „Wyciągano Żydów z domu i pędzono w kierunku więzienia. Biegnących bito pałkami, gdzie popadło: po głowie, po twarzy, plecach, nogach. Upadali, wstawali i biegli dalej zalani krwią. Jeden z nich nie biegł. Szedł. Cały we krwi. Rozwścieczeni oprawcy bili go okrutnie. Nie wiem, czy dotarł do więzienia. Wróciłam do domu”[18]. To właśnie w tym tłumie bitych i poganianych młodych ludzi znalazł się Lem.
Wielu świadków pamięta żółto-niebieskie opaski i kotyliony, na pewno wyróżniały się barwą na tle tłumu. Jak zauważa Witold Mędykowski, do pogromu doszło wówczas nie tylko w więzieniach, ale i na ulicy. „Pozwolono miejscowej ludności, przede wszystkim Ukraińcom, znęcać się nad Żydami. Jednak w pogromach brały udział także inne grupy etniczne, między innymi Polacy. Zachęta do skierowania nienawiści przeciwko Żydom padała na podatny grunt, gdyż spotkała się z istniejącym już wrogim nastawieniem miejscowej ludności do Żydów”[19]. W okolicznych domach szukano młodych żydowskich chłopców. By ich we Lwowie odnaleźć, trzeba było ich wcześniej znać i wiedzieć, gdzie mieszkają. Upokorzenie rodzin inteligenckich to zawsze początek działań, które mają zlikwidować opór społeczny wobec oprawców. Co czuli żydowscy chłopcy, prowadzeni na miejsce kaźni przez swoich gimnazjalnych kolegów? Wiadomo tylko, że wielu z nich nie wróciło już do rodziców.
Getto
Tak zaczęła się niemiecka okupacja Lwowa. Od pierwszych godzin nikt nie mógł się łudzić, że los żydowskich mieszkańców oznacza coś innego niż śmierć. „Żydzi zamieszkujący dystrykt Galicja – podkreśla historyk Robert Kuwałek – doświadczyli masowego mordu jeszcze przed początkiem planowanej totalnej zagłady, znanej pod późniejszym kryptonimem operacja «Reinhardt»”[20]. Od połowy lipca 1941 roku musieli nosić na ramieniu opaski z gwiazdą Dawida. Mimo że od razu po wkroczeniu do Lwowa Niemcy zaczęli tworzyć dzielnice narodowościowe i wydawali liczne rozporządzenia o wysiedleniu, nie udało się im przeprowadzić tej akcji sprawnie. Obszar dzielnicy żydowskiej był zmieniany kolejnymi rozporządzeniami, a ich realizacja napotykała rozmaite problemy. Taki stan rzeczy utrzymywał się od października 1941 do marca 1942 roku. W listopadzie roku 1941 policja niemiecka i ukraińska wykorzystały jedno z rozporządzeń o przesiedleniach do zorganizowania tzw. akcji pod mostem, która polegała na zatrzymywaniu przemieszczających się Żydów pod wiaduktami kolejowymi i wyłapywaniu osób starszych i chorych; większość z nich policjanci zamordowali w pobliżu nasypu, a dokładnej liczby ofiar nie udało się ustalić. Na przełomie 1941 i 1942 roku w getcie wybuchła epidemia tyfusu, która pochłonęła kolejne ofiary[21]. Procesy przesiedleńcze powiązane zostały na ostatnim etapie z wywózką do obozów. Getto ogrodzono drewnianym płotem, a na niektórych odcinkach tylko drutem kolczastym[22]. W kolejnych fazach jego teren ograniczano, w końcu przeniesiono dzielnicę żydowską za nasyp kolejowy, do jednej z najuboższych dzielnic, Zamarstynowa. Gdy Lehmowie zostali pozbawieni swojego mieszkania, przenieśli się początkowo do kancelarii stryja Fryca na ulicę Bernsteina, która wówczas, na początku okupacji, znalazła się w obrębie wyznaczonej przez Niemców dzielnicy żydowskiej. Najpewniej stamtąd wywieźli później cenne rzeczy, dzięki którym mogli płacić za ukrywanie się.
Mimo respektowania nakazów i dekretów władz okupacyjnych na ulicach Lwowa można było zostać zastrzelonym tylko za to, że nosiło się opaskę. By ograniczyć takie ryzyko, rodzice postanowili umieścić Stanisława w zakładzie pracy niezbędnym z punktu widzenia niemieckiej gospodarki, dającym w getcie względne poczucie bezpieczeństwa. Początkowo wydawało się, że sowicie opłacone przez nich zatrudnienie w firmie Rohstofferfassung pozwoli synowi przetrwać okupację. Według Kurta I. Lewina, syna rabina Lwowa, „legitymacja Rohstoffu należała do najpewniejszych i była poniekąd przez gestapo honorowana”[23]. Niewolnicza praca oznaczała kartki żywnościowe i dodatkowe oznakowanie stroju roboczego, by pracujących przy zbieraniu złomu w różnych częściach miasta nie zastrzelono.
Ogłoszenie w trzech językach o utworzeniu getta, Lwów 1941.
Historyk Eliyahu Jones relacjonował, że firma Wiktora Kremina zajmowała się przerabianiem wszelkich odpadków i wydobywaniem ich ze śmietników w całym mieście. Szukano szkła, złomu metalowego i innych surowców, a robotnicy mieli naszyty na ubraniach specjalny znak: literę R (Rohstoff oznacza „surowiec”)[24]. Lewin w swojej relacji wspominał, że pracownicy firmy Rohstofferfassung nosili także dodatkową zieloną opaskę nad gwiazdą Dawida, z napisem Nutzjude („pożyteczny Żyd”), która miała być dodatkowym zabezpieczeniem[25].
W firmie pracowali również Polacy, ale na nieco innych zasadach. „W miejscu pracy istniała także segregacja między Żydami i nie-Żydami, która stała się przedłużeniem czarnego rynku, a Żydom naliczano wysokie ceny za żywność i towary, których nie mogliby kupić gdzie indziej. W szczegółach dotyczących pracy przymusowej łączących Żydów i nie-Żydów solidarność była wyjątkiem”[26]. Oprócz zbierania złomu w mieście Lem pracował także nocami w garażu, na terenie pilnowanym przez niemieckiego wartownika. Wraz z innymi pracownikami sypiał w tym garażu, ponieważ – jak tłumaczył Beresiowi – bał się, że podczas powrotu do domu zostanie zastrzelony przez ukraińską milicję (TRL, 29). Niewykluczone jednak, że w związku z przeludnieniem getta nie miał dokąd wracać lub że skoszarowanie robotników wynikało z obozowej organizacji pracy.
Dokumenty Rohstofferfassung nie zapewniały całkowitego bezpieczeństwa, zwłaszcza pod koniec 1942 roku. „Listopadowa akcja – referował rabin Dawid Kahane – trwała pięć dni. Przede wszystkim dotknęła pracujących Żydów, którzy zawierzyli swoim legitymacjom pracy i ostemplowanym kartom meldunkowym i w ogóle się nie ukrywali”[27]. A Irena Szajowicz relacjonowała: „Na placu znowu koszmarna noc. Tylu ludzi nie było tam dotąd nigdy. Wszyscy ci, których kilka dni temu firmy oddały do obozu z zapewnieniem, że w ten sposób się uratują, teraz się tam znaleźli. Najwięcej było z firmy Kremin i Wolf (Rohstofferfassung)”[28]. W opracowaniu krytycznym Centralnej Żydowskiej Komisji Prac Historycznych ukazały się wspomnienia Janiny Hescheles, w których znaleźć można informację, że firmę Rohstofferfassung w czerwcu 1943 roku, „już po rozpoczęciu likwidacji Julagu [Jüdisches Lager], przeniesiono do obozu janowskiego, a większość pracowników rozstrzelano”[29]. Zanim się to jednak stało, Lem zdążył się ukryć, być może zrobił to dużo wcześniej. Jak utrzymywał, jesienią 1941 roku wyrobiono mu fałszywe dokumenty na podstawie ormiańskiej metryki chrztu na nazwisko „Jan Donabidowicz”[30]. Jej uzupełnieniem była sfałszowana kenkarta.
Badania archiwalne nie wykazały, by w spisie gminy ormiańskiej we Lwowie widniało imię i nazwisko Jana Donabidowicza[31]. Albo więc Lem, wbrew temu, co twierdził, miał metrykę sfałszowaną, albo nie była ona ormiańska, albo pochodziła z ormiańskiej parafii spoza Lwowa. Nie wiadomo, czy data wyrobienia dokumentów jest prawdziwa, ponieważ według relacji rabina Dawida Kahane „aryjskie papiery” zaczęły być popularne we Lwowie dopiero latem 1942 roku. W dodatku składały się na nie: metryka, świadectwo zamieszkania, stary polski dowód osobisty, specjalny dokument o aryjskim pochodzeniu, metryka chrztu i dokument meldunkowy poświadczony przez policję[32]. Kurt I. Lewin podkreślał z kolei, że nabycie tych dokumentów nie było wówczas trudne, jeśli miało się kilkanaście tysięcy złotych i znało wiarygodne źródło[33]. Ponadto metryka ormiańska nie gwarantowała takiego samego bezpieczeństwa jak metryki katolicka czy prawosławna. Ormianie często padali ofiarą łapanek, ponieważ Niemcy nie zawsze orientowali się w skomplikowanych relacjach etnicznych i wyznaniowych tej części Europy, a o zakwalifikowaniu do grupy prześladowanej decydował niejednokrotnie wygląd.
W czasie gdy Lem zajmował się zbieraniem złomu i spawaniem samochodów, skontaktował się z nim anonimowy człowiek z organizacji podziemnej (podał tylko imię) i wprowadził go w elementarne zasady konspiracji. Lem pokazał mu swoją skrytkę pod schodami garażu, gdzie ukrywał części mechaniczne i niemiecką awionikę z rosyjskich samolotów. Przyjął od konspiratora zamówienie na dostarczanie materiałów wybuchowych. Pośrednik przychodził wieczorami i w starej teczce wynosił proch armatni i amunicję Flak; odmówił przyjmowania bagnetów, magazynków do karabinów maszynowych Diegtiariowa i dysków z nabojami[34]. Zastanawiające jest to, że w rozmowie ze Stanisławem Beresiem Lem nie powiedział, że chodzi o Armię Krajową, choć przecież mógł już wtedy otwarcie o tym mówić. Zaznaczył, że była to polska organizacja, ale tylko dlatego, by zapewnić, że nie wspierał Ukraińców.
Niewykluczone, że Lem zbierał wtedy materiały wybuchowe dla podziemnej organizacji bojowej w getcie, która tworzyła się bardzo powoli. Powstanie w getcie lwowskim i problemy jego uczestników z zaopatrzeniem w broń to temat jednego z rozdziałów powieści Wśród umarłych z trylogii Czas nieutracony. To unikatowy dokument upamiętniający ofiary, które poniosły śmierć, stawiając opór niemieckim oddziałom skierowanym do likwidacji dzielnicy żydowskiej miotaczami ognia. Żydowscy powstańcy zastrzelili wtedy siedmiu niemieckich żołnierzy, jednego zasztyletowali, dwunastu ranili, a kolejnych dwunastu odniosło poważne rany[35]. To wydarzenie mocno zapadło w pamięć Lema, skoro poświęcił mu więcej miejsca w swojej powieści niż niejeden historyk opisujący dzieje okupacji we Lwowie. O ludziach, którzy zginęli, stawiając czynny opór bądź łykając truciznę, duszących się dymem z płonących domów, pisał też w Wysokim Zamku: „Zadziwiające, że potrafię w ogóle, wysiłkiem cofającej się pod prąd czasu pamięci, przywrócić niewinność takim słowom, jak Janów, jak Zniesienie, Piaski, Łąckiego, którym lata czterdziesty pierwszy i czterdziesty drugi przydały złowrogiego znaczenia, gdy ulice, od Bernsteina, aż za Teatrem, w kierunku Słonecznej i dalej, jednego dnia stanęły zupełnie puste, wymarłe, z chwiejącymi się na wietrze otwartymi oknami, z pustką nagłą ścian, podwórek, ganków, a jeszcze dalej pojawiły się, a potem znikły drewniane płoty getta. Widywałem je z daleka, z ich podmiejską, porozrzucaną zabudową – potem już tylko trawą zarośnięty gruz” (WZ, 199–200).
Lwowskie getto, 1941.
Historyk Filip Friedman podkreślał, że próby organizowania życia podziemnego i oporu w getcie podejmowane były dopiero po fali wywózek w roku 1942, a największy problem stanowiło zdobycie broni. Powstanie wybuchło na początku czerwca 1943 roku[36]. By je stłumić, Niemcy podpalali po kolei budynki w dzielnicy żydowskiej; w rezultacie wszyscy, którzy tam pozostali, zginęli w pożarach. To dlatego drewniane płoty opisane przez Lema „zniknęły”, a na gruzach dopiero po roku zazieleniła się trawa.
W lipcu 1943 roku władze niemieckie ogłosiły, że Lwów jest „wolny od Żydów”. W listopadzie zlikwidowali obóz janowski, mordując ostatnich więźniów. Wszystkie siły przerzucono wtedy na szukanie zbiegłych i ukrywających się Żydów[37]. Jak ujął to historyk Tarik Cyril Amar, „niemieckie ludobójstwo przekształciło współczesny Lwów w coś, czym nigdy nie był: historyczna metropolia kultury żydowskiej została zredukowana do koszmarnej utopii europejskiego antysemityzmu, miasta bez Żydów. Jako że Niemcy ostatecznie zostali wypędzeni ze Lwowa, ten moment nie trwał długo. Mimo to oznaczał najbardziej niezwykłą, wszechobecną i ważną zmianę, jaką przynieśli. Polacy i Ukraińcy byli teraz sami z niemieckim okupantem w mieście, o które nie mogli przestać walczyć”[38].
W rozmowie z Beresiem Lem wspominał, że chodził do getta i namawiał mieszkańców na ucieczkę, nie dodał jednak, że miała to być ich wspólna decyzja i że nie musiał tam przychodzić, ponieważ został w nim uwięziony ze względu na swoje pochodzenie. „Miałem kilku znajomych Żydów, więc chodziłem do getta, by ich namawiać do ucieczki, ale prawdę powiedziawszy, szanse na ocalenie były mikroskopijnie małe. Nie mieli gdzie się schować. Kiedyś poznałem polsko-austriackiego Żyda, który uciekł pod ubraniami zagazowanych ludzi z Bełżca. Żydzi słuchali go z najwyższą niechęcią i nie dawali mu wiary. Nawet dla nich taki upiór z krainy śmierci był kimś niewiarygodnym” (TRL, 415)[39].
W tym fragmencie kryje się wiele emocji, ponieważ Lem tylko pozornie zamazuje żydowskie ślady w swojej biografii. „Kilku znajomych” oznacza i przyjaciół, i rodzinę, i najprawdopodobniej narzeczoną, o której nic nie wiemy ponad to, że ukrywał się z nią poza gettem. Na pytanie bliskich o to, gdzie mają się ukryć po ucieczce, Lem najwyraźniej nie znał odpowiedzi, a niewielu mieszkańców „po drugiej stronie” przychodziło wtedy Żydom z pomocą (dobrze funkcjonował za to rynek szmalcowników). Najbardziej przejmujący opis dotyczy jednak ofiary i świadka z obozu zagłady, ponieważ za wyrażeniem „poznałem kiedyś” kryje się najprawdopodobniej inna informacja: „poznałem wtedy”, a to oznacza, że decyzja Lehmów o ucieczce wiązała się ze świadomością, że albo zginą we lwowskim getcie, albo zostaną zagazowani spalinami w Bełżcu. Ocaleniec został upamiętniony przez Lema w Czasie nieutraconym jako ten, który był w Bełżcu i z ukrycia słyszał jęki konających w komorze gazowej.
Historyk Robert Kuwałek udokumentował ślady po zbiegach z obozu i informacje, jakie przekazywali o sposobach mordowania więźniów: „Pod koniec marca 1942 r. do Zamościa dotarło dwóch lub trzech Żydów pochodzących z Lublina, którzy prezesowi rady Żydowskiej Mieczysławowi Garfinklowi opowiedzieli, że uciekli z obozu. Oni też podali mu informację, że deportowanych tam Żydów zabija się za pomocą gazu. Garfinkel stwierdził w swoim powojennym zeznaniu, że nawet wtedy, gdy znał już prawdę od bezpośrednich świadków, nie mógł w nią uwierzyć”[40]. Wiedzę o obozie w Bełżcu rozpowszechniali przede wszystkim polscy kolejarze, informacje te dotarły także do Galicji. Zaraz po rozpoczęciu wywózek do obozu zagłady dotarły do Lwowa dwie Żydówki, które z niego uciekły: Mina Astman i Małka Thalenfeld. Kuwałek dowodzi, że od sierpnia 1942 roku wiedza o sposobie mordowania w Bełżcu była powszechna. We Lwowie ukrywał się też Rudolf Reder, jedyna osoba, która złożyła pełne świadectwo dotyczące funkcjonowania obozu[41]. Nie wiadomo, czy Lem rozmawiał z Rederem, czy z innym Żydem, którego imię przepadło na zawsze. Mieszkańcy lwowskiego getta nie wierzyli jednak w jego opowieść albo już wtedy stracili całkowicie nadzieję na ratunek. W Bełżcu mordowano m.in. tlenkiem węgla, czyli spalinami, piętnaście tysięcy osób dziennie. Pierwszym komendantem obozu był Christian Wirth, jeden z wykonawców akcji „T4”, w ramach której wymordowano dziesiątki tysięcy osób chorych psychicznie i niepełnosprawnych umysłowo, inspektor wszystkich obozów śmierci w czasie akcji „Reinhardt”, który po jej zakończeniu został awansowany do stopnia SS-Sturmbannführera[42].
Po sierpniowej fali wywózek w 1942 roku właściwie nie można było przekraczać granicy getta. Z korespondencji Samuela Lehma z Marianem Hemarem wynika, że Lehmowie uciekli z getta najpóźniej jesienią 1942 roku i ukrywali się osobno po tzw. aryjskiej stronie. Według opowieści zapamiętanej przez Barbarę Lem rodzice Stanisława przed likwidacją getta, prawdopodobnie przekupiwszy strażników, przenieśli się do mieszkania znajomej, korzystając z dorożki. Być może dotyczy to wcześniejszego epizodu, czyli ukrycia rzeczy z ulicy Bernsteina, mieszkania Fryderyka Lehma, w czym zapewne pomagali Polacy. Dzięki spieniężeniu kosztowności Lehmowie mogli przez całą okupację płacić za przechowanie swoje i syna[43]. Po kilku dziesięcioleciach matka malarki i pisarki Ewy Kuryluk, Miriam, przypomniała sobie, że w czasie jednej z akcji konspiracyjnych przez moment zatrzymała się przy kamienicy poza gettem, w której piwnicach ukrywał się Lem[44]. Nie podała jednak adresu, choć przyznawała, że Lem „siedział we Lwowie jak mysz pod miotłą”[45].
ŹRÓDŁA ILUSTRACJI
124 – NAC
129, 131 – Yad Vashem
136 – maps.geshergalicia.org
140 – repr. Forum
PRZYPISY
W ukryciu