Świąteczna mozaika - Natasza Socha - ebook + audiobook + książka

Świąteczna mozaika ebook

Natasza Socha

0,0

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

W te święta wspomnienia, tajemnice i nadzieja splatają się w opowieści o podróży, w poszukiwaniu prawdy.

Jaśmina wyrusza do Wenecji, by spełnić marzenie swojej matki, cierpiącej na Alzheimera. Choć podróżuje sama, czuje, że mama towarzyszy jej na każdym kroku. W romantycznej scenerii Wenecji chłonie piękno miasta, ale odnaleziony przed wyjazdem pamiętnik matki wywołuje w niej niepokój i budzi pytania o dawno skrywane rodzinne tajemnice.

W życiu Jaśminy pojawia się Rafał, wobec którego dziewczyna początkowo zachowuje dystans, z czasem ich relacja staje się coraz bliższa. Po powrocie do Polski, gdy nadchodzą Święta Bożego Narodzenia, Jaśmina z determinacją próbuje rozwikłać tajemnice przeszłości. To czas refleksji i poszukiwania prawdy, który może na zawsze odmienić jej życie.

Ciepła, świąteczna opowieść o miłości, tajemnicach i niespodziewanych prezentach od losu. Historia, która poruszy serce i otuli magią świątecznej atmosfery.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 259

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Opieka re­dak­cyjna: DO­MI­NIKA WRE­SIŁO
Kon­sul­ta­cja: dr n. med. ANNA FI­LI­PEK-GLISZ­CZYŃ­SKA
Re­dak­cja: ANNA PO­INC-CHRA­BĄSZCZ
Ko­rekta: EMI­LIA KO­LINKO, ANNA MI­LEW­SKA, ANETA TKA­CZYK
Pro­jekt okładki i stron ty­tu­ło­wych: MA­RIA RE­GUCKA
Re­dak­tor tech­niczny: RO­BERT GĘ­BUŚ
© Co­py­ri­ght by Na­ta­sza So­cha © Co­py­ri­ght by Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie, 2024
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-08-08701-5
Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie Sp. z o.o. ul. Długa 1, 31-147 Kra­ków bez­płatna li­nia te­le­fo­niczna: 800 42 10 40 księ­gar­nia in­ter­ne­towa: www.wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl e-mail: ksie­gar­nia@wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl tel. (+48 12) 619 27 70
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

ALE DLA­CZEGO WE­NE­CJA?

Mówi się, że Boże Na­ro­dze­nie to stan umy­słu.

I że wszy­scy tę­sk­nimy za świę­tami z na­szego dzie­ciń­stwa, bo to wtedy Boże Na­ro­dze­nie miało w so­bie ma­gię, po­smak cudu i bło­go­ści. Dziś te same tra­dy­cje, za­pa­chy i bombka w kształ­cie grzybka au­to­ma­tycz­nie prze­no­szą nas w prze­szłość, do któ­rej wzdy­chamy. Chcemy ją od­two­rzyć, przy­wo­łać z za­świa­tów, żeby znów było jak daw­niej.

Ja­śmina zmarsz­czyła czoło. Z jed­nej strony, ow­szem, tę­sk­niła. Ale czy na pewno jej święta były ta­kie ide­alne? Ostat­nio to py­ta­nie co­raz czę­ściej przy­cho­dziło jej do głowy.

Nie miała za­miaru de­ner­wo­wać ojca, choć nie ro­zu­miała, dla­czego tak bar­dzo upie­rał się przy swoim zda­niu. Ona tylko chciała wy­ru­szyć w po­dróż do miej­sca, o któ­rym za­wsze ma­rzyła jej matka, lecz z ja­kie­goś po­wodu ni­gdy nie udało jej się tego ma­rze­nia speł­nić.

– Masz dwa­dzie­ścia trzy lata. – Oj­ciec użył dziw­nego ar­gu­mentu, więc Ja­śmina mu­siała się uśmiech­nąć.

– No wła­śnie – wtrą­ciła. – Dwa­dzie­ścia trzy, a nie kil­ka­na­ście. To peł­no­let­niość plus pięć do­dat­ko­wych lat, tato. Na­prawdę je­stem wy­star­cza­jąco do­ro­sła, żeby sa­mo­dziel­nie po­dró­żo­wać.

Oj­ciec ner­wowo po­krę­cił głową.

– Ty nie ro­zu­miesz. To są zu­peł­nie inne czasy niż wtedy, kiedy ja by­łem młody.

– Ale... – pró­bo­wała mu prze­rwać Ja­śmina, jed­nak bez­sku­tecz­nie.

– Nie, te­raz ja mó­wię i pro­szę, że­byś mnie wy­słu­chała. Tak, wiem, wtedy nie było ko­mó­rek, w domu in­for­mo­wa­łem, że idę nad rzekę, a matkę in­te­re­so­wało tylko to, że­bym wró­cił przed obia­dem. Tak, było bez­piecz­niej. Czę­sto wra­ca­łem po nocy, ale ni­gdy się nie ba­łem. Te­raz świat zwa­rio­wał i do­brze o tym wiesz. Na każ­dym kroku czyha nie­bez­pie­czeń­stwo, zwłasz­cza na młode dziew­czyny. Czy ty na­prawdę nie wiesz, co się dzieje na świe­cie?

Ja­śmina po­de­szła do ojca i mocno przy­tu­liła się do niego.

– Tato, obie­cuję, że będę się co­dzien­nie wie­czo­rem mel­do­wać. Włą­czę też opcję w te­le­fo­nie, że­byś wi­dział, kiedy ostat­nio by­łam do­stępna. Może to cho­ciaż tro­chę cię uspo­koi. Poza tym prze­cież nie wy­bie­ram się na ko­niec świata.

– Dla mnie We­ne­cja to pra­wie ko­niec świata – mruk­nął oj­ciec.

Ja­śmina nie od­po­wie­działa, tylko za­pa­trzyła się na zdję­cie matki wi­szące za ple­cami ojca. Z fo­to­gra­fii zer­kała na nią ro­ze­śmiana młoda dziew­czyna z iskier­kami w oczach i bu­rzą blond lo­ków na gło­wie. Szkoda, że mama tak rzadko się uśmie­chała. Za­zwy­czaj jej usta ukła­dały się w kre­skę, czę­sto wą­ską, tak mocno były za­ci­śnięte, mimo że Ja­śmina ro­biła wszystko, żeby przy­jęły bar­dziej przy­ja­zny kształt. Nie za­wsze się uda­wało.

Czyja to była wina?

Mama wy­glą­dała na­prawdę ślicz­nie, kiedy się śmiała. Jakby ją coś roz­pro­mie­niało od środka. Dla­czego ro­biła to tak rzadko? Albo dla­czego ten uśmiech tak szybko gasł?

– Ale czemu aku­rat We­ne­cja? – Z roz­my­ślań wy­rwał ją głos ojca.

Dla­czego? Kilka ty­go­dni temu Ja­śmina zna­la­zła pa­mięt­nik matki, a w nim ma­rze­nia za­klęte w słowa. Ma­rianna pi­sała o tym, co chciała zo­ba­czyć, do­kąd po­je­chać, czego spró­bo­wać. Było tam mo­rze, naj­chęt­niej je­sie­nią. Było Leszno i był ja­kiś ogród, ale tego aku­rat Ja­śmina nie zro­zu­miała. Jed­nak to We­ne­cja po­ja­wiała się naj­czę­ściej. Mia­sto na wo­dzie, gon­dole uno­szące się na we­nec­kiej la­gu­nie, nie­zli­czone mo­sty, pi­sta­cjowe can­noli, które można jeść, sie­dząc na murku i do­ty­ka­jąc bo­symi sto­pami wody. Ja­śmina nie wspo­mniała ojcu, że zna­la­zła te za­pi­ski. Bo to wła­ści­wie były ra­czej za­pi­ski niż pa­mięt­nik. Luźne no­tatki o tym, za czym Ma­rianna tę­skni naj­bar­dziej, co po­wo­duje, że jej serce bije tro­chę moc­niej.

Ja­śmina od­gar­nęła z czoła nie­sforny lok. Włosy zde­cy­do­wa­nie odzie­dzi­czyła po ma­mie. Krę­cone, w ko­lo­rze her­baty z mle­kiem, żyły swoim ży­ciem. Trudno było je uło­żyć, bo naj­wy­raź­niej tego nie lu­biły. Po­dob­nie jak su­sze­nia su­szarką, po któ­rej za­wsze ster­czały tak, jakby w Ja­śminę tra­fił pio­run. W końcu się pod­dała i po­zwo­liła im się ukła­dać, tak jak chciały. Oczy z ko­lei miała po ta­cie. Troszkę zie­lon­kawe, z do­mieszką sza­ro­ści. Do tego kilka brą­zo­wych punk­ci­ków, a wszystko oto­czone gę­stymi, choć ja­snymi rzę­sami.

Ja­śmina pró­bo­wała kie­dyś sama usta­lić, czy jest ładna. Szybko się jed­nak pod­dała, bo za­uwa­żyła, że na współ­cze­sne piękno składa się cała masa po­je­dyn­czych ele­men­tów, z któ­rych każdy jest nie­zwy­kle ważny – pełne, sy­me­tryczne usta, pro­por­cjo­nalny, pro­sty nos, oczy sze­roko roz­sta­wione, wy­so­kie i wy­raźne ko­ści po­licz­kowe... Do­szła do wnio­sku, że je­śli za­cznie roz­trzą­sać po­szcze­gólne skła­dowe, to po­pad­nie w de­pre­sję. Po­prze­stała na tym, że pa­trząc w lu­stro, po­doba się so­bie. W każ­dym ra­zie w cał­kiem du­żym stop­niu.

– Nie­długo święta – wtrą­cił na­gle tata, zu­peł­nie jakby Ja­śmina za­mie­rzała zo­stać we Wło­szech na za­wsze.

– Tato, jadę na pięć dni. Na­wet gdyby od­wo­łali mi dzie­sięć sa­mo­lo­tów z rzędu, to z całą pew­no­ścią zdążę na Wi­gi­lię. – Prze­wró­ciła oczami.

Na­gle po­smut­niała.

Nie było wia­domo, czy mama spę­dzi z nimi święta. Ktoś jej kie­dyś po­wie­dział, że nie spo­sób zro­zu­mieć słów „tę­sk­nię za tobą”, do­póki się­ga­jąc po czy­jąś rękę, nie trafi się w próż­nię. Do­póki na py­ta­nie, co jemy na ko­la­cję, nie od­po­wie głu­cha ci­sza. To, co wcze­śniej brzmiało dla niej jak abs­trak­cyjna fraza, na­gle stało się rze­czy­wi­sto­ścią – rze­czy­wi­sto­ścią, w któ­rej każdy od­dech, każdy gest przy­po­mi­nał Ja­śmi­nie o braku.

Po­cią­gnęła no­sem.

Długo za­sta­na­wiała się nad tym, jak oswoić to roz­sta­nie-nie­roz­sta­nie. Albo ra­czej swoje ży­cie po stra­cie. Kiedy skoń­czyły jej się łzy, kiedy po­woli znowu za­częła wy­ko­ny­wać co­dzienne czyn­no­ści, do­szła do wnio­sku, że nie wy­star­czy opa­ko­wać bólu w płacz, żal i wspo­mnie­nia, że musi zro­bić coś in­nego. Coś, co być może po­zwoli jej zro­zu­mieć mamę albo na­wet przy­bli­żyć się do niej – pa­ra­dok­sal­nie bar­dziej te­raz, kiedy wspo­mnie­nia mie­szają się z te­raź­niej­szo­ścią, two­rząc po­tworny chaos w gło­wie, niż wtedy gdy wszystko było po­ukła­dane.

– Dla­czego We­ne­cja? – na­ci­skał tym­cza­sem tata.

– Bo mama o niej ma­rzyła.

Na­gle spo­chmur­niał, jakby po­wie­działa coś złego.

– Skąd wiesz? – za­py­tał tylko.

– Wspo­mi­nała kie­dyś – od­po­wie­działa Ja­śmina wy­mi­ja­jąco. – Poza tym to piękne mia­sto.

– No tak... – Tata pró­bo­wał się uśmiech­nąć, cho­ciaż Ja­śmina wi­działa, że przy­cho­dzi mu to z pew­nym tru­dem. – Przy­wieź mi bombkę w kształ­cie gon­doli – rzu­cił jesz­cze.

Przy­wie­zie. Cie­szyła się na ten wy­jazd, tak na­prawdę już od ja­kie­goś czasu chciała zo­ba­czyć wszystko to, o czym wspo­mi­nała mama. I jest coś jesz­cze. Mama w ja­kimś sen­sie leci z nią. Jak­kol­wiek to brzmi.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki