Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Czyjaś świętość nas onieśmiela, czasem może nawet przeraża.
I trudno się dziwić, bo w oczach Boga jesteśmy wyjątkowi i nie mamy się stawać kopiami tych, którzy żyli przed nami. Dlatego w tej książce nie proponujemy ci wzorów do naśladowania, ale… podsuwamy przyjaciół. Znajdziesz w niej historie osób, których młodość była wypełniona miłością do Boga i ludzi. Może zechcesz z (przynajmniej) jedną z nich zapoznać się bliżej?
#świętaekipa #młodość #siła #indywidualność
Fragment z książki
Nie lubimy być naśladowcami. Myśl o tym, że mamy naśladować kogoś, kto umierał młodo na raka albo zginął w męczarniach, sprawia, że zaczynamy czuć lęk. Nikt z własnej woli przecież trudnego życia ani bolesnej śmierci sobie nie wybiera: możemy tylko z godnością je przyjąć, jeśli przyjdą. Nie lubimy być naśladowcami. Dziś panuje moda na indywidualizm, na każdym kroku podkreśla się wyjątkowość każdego z nas. I słusznie. Przed Bogiem też nie jesteśmy kopiami tych, którzy żyli przed nami. Jesteśmy jedyni, oryginalni, ważni i cenni – z całą naszą historią życia. Dlatego niniejsza książka to nie spis propozycji świętych do naśladowania. Nie znajdziesz tu drogowskazów w stylu: „Jeśli chcesz być święty, zrób tak i tak”. Zamiast tego spotkasz swoich rówieśników – może ciut młodszych, może trochę starszych od Ciebie – z którymi możesz się zaprzyjaźnić dzięki temu, co Kościół nazywa obcowaniem świętych. Spróbuj odpowiedzieć sobie na pytanie: Którego z nich chciałabym/chciałbym mieć przy sobie? Który z nich jest do mnie podobny? Może któryś z nich ma coś, czego Tobie brakuje? Może Ci czymś zaimponował? Może po prostu fajnie byłoby z nim pogadać i zapytać go, co nim kierowało i dlaczego podejmował takie decyzje?
Spis treści
Wstęp
1. Albertyna Berkenbrock – Grzech nie daje szczęścia
2. Aleksja González-Barros y Gonzálezv – zawsze to, czego chce Jezus
3. Alojzy Gonzaga – Zawalczył, gdy przyszedł czas
4. Antonietta Meo – Listy do Jezusa
5. Benigna Cardoso da Silva – „Nie” znaczy „nie”
6. Karol (Carlo) Acutis – Nie musisz być geniuszem
7. Dominik Savio – Widzę piękne rzeczy
8. Guido Schäffer
9. Imelda Lambertini – Czy można aż tak tęsknić?
10. Ivan Merz – Inna miłość
11. Karolina Kózkówna – Zawstydzająca
12. Katarzyna Tekakwitha – Wykpiona, wygrana
13. Laura Vicuna – Niebo dla mamy
14. Maria Goretti – Nie znaczy NIE
15. Natalia Tułasiewicz
16. Pier Giorgio Frasatti
17. Piotr Yu Tae-ch’ol – Mały dorosły
18. Rolando Rivi Święty albo bandyta
19. Róża z Limy – Mistyczka we własnym domu
20. Silvio Dissegna – po prostu Ewangelia
21. Stanisław Kostka – Buntownik
22. Teresa od Dzieciątka Jezus – Windą do nieba
Co ma w sobie ta książka?
* biografie nietuzinkowych osób – przedstawione nieschematycznie, z luzem
* życiorysy inspirujące do zmiany życia
* wskazówki (nie tylko) dla młodych
* wskazówki biliograficzne (jeśli ktoś chce bardziej zgłębić życie danego świętego/danej świętej)
O autorce
Monika Białkowska – dziennikarka „Przewodnika Katolickiego”, doktor teologii fundamentalnej i członek Stowarzyszenia Teologów Fundamentalnych w Polsce, autorka książki Sukienka ze spadochronu. W wolnym czasie (który zdarza się zdecydowanie zbyt rzadko) miłośniczka staroci i naprawiania świata własnymi rękoma (jakaś szafa, krzesło itp.). Podróżuje w dobrym towarzystwie, nie pije kawy, nie je rosołu. Niektórzy nazywają ją nosorożcem (ten wdzięk!) albo kruszarką klerykalnego betonu. Ale lubi koty, więc nie może być tak źle…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 122
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Byli tacy, co się rodzili
Byli tacy, co umierali
Byli także i tacy
Co im to było mało.
Edward Stachura, Cała jaskrawość
Wstęp
Nie lubimy być naśladowcami. Myśl o tym, że mamy naśladować kogoś, kto umierał młodo na raka albo zginął w męczarniach, sprawia, że zaczynamy czuć lęk. Nikt z własnej woli przecież trudnego życia ani bolesnej śmierci sobie nie wybiera; możemy tylko z godnością je przyjąć, jeśli przyjdą. Nie lubimy być naśladowcami. Dziś panuje moda na indywidualizm, na każdym kroku podkreśla się wyjątkowość każdego z nas. I słusznie. Przed Bogiem też nie jesteśmy kopiami tych, którzy żyli przed nami. Jesteśmy jedyni, oryginalni, ważni i cenni – z całą naszą historią życia. Dlatego niniejsza książka to nie spis propozycji świętych do naśladowania. Nie znajdziesz tu drogowskazów w stylu: „Jeśli chcesz być święty, zrób tak i tak”. Zamiast tego spotkasz swoich rówieśników – może ciut młodszych, może trochę starszych od Ciebie – z którymi możesz się zaprzyjaźnić dzięki temu, co Kościół nazywa obcowaniem świętych. Spróbuj odpowiedzieć sobie na pytania: Którego z nich chciałabym/chciałbym mieć przy sobie? Który z nich jest do mnie podobny? A może dostrzegasz w nim coś, czego Tobie brakuje? Może Ci czymś zaimponował? Może po prostu fajnie byłoby z nim pogadać i zapytać go, co nim kierowało i dlaczego podejmował takie decyzje?
Możliwe, że jest osobą, która niedługo przyjmie sakrament bierzmowania. W bierzmowaniu nie wybiera się imienia. W bierzmowaniu wybiera się przyjaciela na dalsze życie. Tu spotkasz całkiem sporą gromadę tych, którym zwyczajne życie nie wystarczało. Może któryś z nich zostanie Twoim przyjacielem? A może bierzmowanie przyjąłeś kilka lub kilkadziesiąt lat temu? Nic straconego. Na szukanie przyjaciół wśród świętych nigdy nie jest za późno.
KAROL (CARLO) ACUTIS
Nie musisz być geniuszem
Data urodzenia: 3 maja 1991
Data śmierci: 12 października 2006
Kraj: Włochy
#polskaNiania
#gdyRodziceNieWierzą
#wNiebieZPsem
#5640dni
Mówią o nim czasem, że był geniuszem internetowym. Po śmierci łatwo przypisuje się – zwłaszcza świętym – najróżniejsze wybitne zdolności. Wielu może się wydawać, że dzięki temu staną się nam bliżsi i bardziej podziwiani. Zupełnie niepotrzebnie.
Bądźmy więc uczciwi. Carlo miał piętnaście lat. Znał się na komputerach, świetnie poruszał się w internetowym świecie, potrafił wykorzystać swoje umiejętności do zrobienia czegoś dobrego. I tyle. Dopóki nie umarł i nie ogłoszono go świętym, świat nie słyszał o nim jako o cudownym dziecku mogącym zagrozić takim postaciom jak Steve Jobs czy Bill Gates. Dziś, po kilkunastu latach od jego śmierci, większość z nas prawdopodobnie porusza się w sieci dużo sprawniej niż on. Carlo był nastolatkiem, który lubił nowoczesne technologie i kochał Boga. A to, że nie wymyślił nowych systemów komputerowych i nie zrewolucjonizował internetu, w niczym nie umniejsza jego świętości. W świętości nie chodzi przecież o bycie geniuszem.
Babcia Carla miała polskie korzenie. On sam rodzi się w Londynie, ale pobyt tam to tylko krótki epizod w zawodowym życiu jego rodziców. Z pięciomiesięcznym synkiem wracają do siebie, do Mediolanu.
Carlo, gdy ma cztery lata, trafia do przedszkola prowadzonego przez siostry zakonne. Wtedy też zaczyna zadawać trudne pytania. Mówi, że przyśnił mu się niedawno zmarły dziadek, który był w czyśćcu i prosił o modlitwę. Rodzice są wobec tych pytań bezradni. Mama wspomina po latach, że była wtedy w kościele zaledwie trzy razy w życiu: na swojej Pierwszej Komunii Świętej, bierzmowaniu i ślubie. Tata Carla również nie interesuje się wiarą. Na pytania chłopca odpowiada więc Beata, jego niania z Polski. Rodzice muszą się dziwić, kiedy chłopiec na spacerze prosi ich, żeby weszli do kościoła pozdrowić Jezusa, albo kiedy w parku zbiera kwiaty dla Maryi – ale też nie protestują i nie próbują go od tego odwieść. Są jeszcze bardziej zaskoczeni, kiedy jako siedmiolatek mówi, że chce iść do Pierwszej Komunii Świętej. Jest na to za wcześnie, powinien mieć dziesięć lat. Mama, Antonia Salzano, wspomina: „Daliśmy mu wybór. Uznaliśmy, że to wspaniałe i poprosiliśmy o dyspensę dla niego. Dla mnie to była ingerencja Boga, Carlo mnie uratował. Wcześniej byłam analfabetką, jeśli chodzi o wiarę”.
Komputerem Carlo zaczyna się fascynować mniej więcej w tym samym czasie – nie interesują go ani żołnierzyki, ani samochody. Uczy się nim posługiwać i chodzi po domu w białym fartuchu z zestawu „małego chemika”, z własnoręcznie zrobionym identyfikatorem „informatyk”. Bawi się kamerą, nagrywa wideo. Jako dziewięciolatek dostaje podręczniki z politechniki i z nich uczy się pisać własne programy. Zna języki: CSS, Python, Ruby i C++. Gra na Play Station, ale sam pilnuje, żeby nie trwało to dłużej niż godzinę dziennie. Pasjonuje się sprzętem Apple. Zakłada nawet profil na Facebooku, gdzie swoją wiarę wyraża postami, filmikami i memami.
Największym jego osiągnięciem jest stworzenie wirtualnej wystawy – strony internetowej poświęconej blisko dwustu cudom eucharystycznym z całego świata, z opisami w szesnastu językach. Strona istnieje do dziś, odwiedzają ją tysiące ludzi, a wśród cudów opisany jest również ten z polskiej Sokółki. Na carloacutis.com znajdują się też trzy inne opracowane przez niego witryny internetowe: apparizionimadonna.org (Objawienia Maryi Panny), InfernoPurgatorioParadiso (Piekło, Czyściec, Raj) oraz AngeliDemoni (Anioły i demony). Zawierają one wystawy, które Carlo zaprojektował po lekturze Traktatu o czyśćcu św. Katarzyny z Genui; mają typowo pokutno-kontemplacyjne przesłanie.
W trakcie procesu beatyfikacyjnego technicy kryminalni badali pamięć jego komputera, żeby sprawdzić, czy Carlo nie sięgał do jakichś gorszących treści. Niczego takiego nie znaleźli. Komputer służył mu do tego, żeby być dobrym i żeby o dobru opowiadać.
Myli się jednak ten, kto właśnie wyobraził sobie Carla jako zamkniętego w sobie chłopaka, spędzającego całe dnie nad klawiaturą. Komputer i internet były dla niego tylko narzędziami – Carlo żył naprawdę. Był między innymi wolontariuszem w stołówce dla ubogich. Wieczorami zabierał z domu pojemniki z jedzeniem i zanosił je bezdomnym. Ze swoich oszczędności kupował dla nich śpiwory. Zaprzyjaźniał się z imigrantami, zagadywał ich na ulicy. Codziennie był na Mszy św., którą nazywał „autostradą do nieba”. Grał na saksofonie: tego również, tak jak informatyki, nauczył się sam. Gdy wyjeżdżał nad morze, zbierał śmieci z plaży. Bardzo też lubił zwierzęta. Już w czasie choroby umówił się z mamą, że da jej znać, czy zwierzęta są w niebie – potem przyśnił się jednej z cioć: razem z psem z dzieciństwa.
Choroba zaczyna się niewinnie, daje objawy zwykłej grypy. Większość kolegów w klasie jest wtedy chora. Po kilku dniach choroba nadal go trzyma. Carlo już wtedy mówi mamie, że ofiaruje swoje cierpienie za papieża i za Kościół. Mama uznaje, że jak zwykle robi sobie z niej żarty. Potem w moczu chłopca pojawia się krew. Szybka diagnostyka przynosi wyrok: ostra białaczka szpikowa. Carlo od razu wie, że nie wyjdzie już ze szpitala. Nagrywa swoje przesłanie. Mówi: „Umieram szczęśliwy. Nie straciłem nawet chwili z mojego życia na rzeczy, które nie podobają się Bogu”. Umiera po dwóch miesiącach od diagnozy. Śmierć mózgu następuje 11 października 2006 roku, jego serce przestaje bić następnego dnia rano.
Mama policzyła, że życie jej syna trwało 5640 dni, które wykorzystał maksymalnie. Pytana, czego najbardziej będzie jej brakowało, odpowiedziała: „Radości, którą wnosił. Pamiętam, że kiedy umarł, pomyślałam sobie: Kto mnie teraz rozśmieszy? Kto mi pomoże z komputerem? Utkwiły mi w pamięci jego powiedzonka i zapiski: «Nie ja, ale Bóg!», «Niezależnie z jakiej perspektywy spojrzysz, życie jest zawsze fantastyczne», «Wszyscy rodzą się oryginałami, ale wielu umiera jako fotokopie»”.
Dzisiejsze społeczeństwo jest trochę obłąkane. Śledzimy influencerów, żeby nam powiedzieli, jak mamy się ubrać, co jeść, co robić. W naszym społeczeństwie trzeba się pokazać. Jesteśmy zadowoleni, jeśli dostajemy kciuk w górę, smutni, jeśli w dół. Interesuje nas oglądalność naszych stron internetowych. Carlo mówił, że „kilometrowe kolejki ustawiają się na stadion, przed kinem albo na koncert, a przed tabernakulum jest pusto”. I jeszcze: „Nam jest dużo łatwiej niż ludziom, którzy żyli w czasach Jezusa. Nam jest dużo łatwiej Go spotkać. Wtedy czas i przestrzeń były dużo bardziej ograniczone. Nawet jeśli komuś się udało podejść do miejsca, gdzie Jezus nauczał, to ze względu na tłum trudno było podejść blisko Niego. A nam wystarczy, że wejdziemy do najbliższego kościoła i mamy od razu niebiańską Jerozolimę!”. Carlo każdego dnia żył Bożą obecnością. Udało mu się przemieniać codzienną zwykłość w nadzwyczajność, ponieważ umiał żyć w komunii z Trójcą Świętą. I to sprawiło, że był nadzwyczajny i przyciągał do siebie wiele osób. Ludzie chyba odczuwali w nim obecność Jezusa. (Antonia Salzano)
Do poczytania:
Nicola Gori, Eucharystia. Moja autostrada do nieba. Historia Carla Acutisa, przeł. J. Curyło, Kraków 2017.
Guido SCHÄFFER
Anioł na desce
Data urodzenia: 22 maja 1974
Data śmierci: 1 maja 2009
Kraj: Brazylia
#surfującyAnioł
#patrzNaUbogich
Od razu zaznaczmy: Giudo nie jest jeszcze błogosławionym, jego proces beatyfikacyjny trwa. Gdyby żył, nadal mógłby zdobywać tysiące polubień na Instagramie jako przystojny, brazylijski lekarz na desce surfingowej.
Rio de Janeiro to specyficzne miasto – wielkie, w którym tuż obok siebie funkcjonują bogactwo i wielka bieda. Nawet jeśli rodzinie nie brakuje pieniędzy, dzieci na pewno spotkają kolegów z faweli, z dzielnic nędzy, mieszkających w domach z kartonów i blachy falistej.
Guido ma szczęście. Rodzice są majętni. Mieszka w dzielnicy Copacabana, tuż nad Oceanem Atlantyckim. Nic dziwnego, że wolny czas spędza właśnie na plaży. Rodzina Guida jest wierząca. Wszyscy razem chodzą na mszę i modlą się wieczorem. Mama należy do ruchu charyzmatycznego i uczy dzieci religii. Guido w klasie maturalnej zakłada wraz z miejscowym księdzem grupę modlitewną.
Decyduje się studiować medycynę: chce pomagać ludziom, zwłaszcza tym najbiedniejszym, których w okolicy nie brakowało. Po studiach zaczyna pracę w szpitalu. Ma dziewczynę, planuje małżeństwo. Realizuje swoją pasję – w wolnych chwilach surfuje po oceanie. Wydaje się, że jest na dobrej drodze. Wierzy, służy, kocha, cieszy się życiem. Wtedy na rekolekcjach słyszy słowa z Księgi Tobiasza: „Nie odwracaj twarzy od żadnego biedaka, a nie odwróci się od ciebie oblicze Boga”. Kiedy przypadkowo spotyka się z siostrami ze Zgromadzenia Małych Misjonarek Miłosierdzia, założonego przez Matkę Teresę z Kalkuty, nawiązuje z nimi współpracę. Zajmuje się chorymi już nie tylko w szpitalu, ale również w prowadzonych przez siostry przytułkach. Sprowadza siostry do swojego szpitala. Pracuje bez wytchnienia i wydaje się, że wszystko jest dobrze, ale… No właśnie: ale. Nadal odczuwa niedosyt. Czuje, że w jego życiu czegoś brakuje, że nadal nie o to do końca chodzi. Otwiera Ewangelię i znajduje tam zdanie: „Jednego, co jeszcze brakuje: sprzedaj wszystko, co masz, rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie; potem przyjdź i chodź ze Mną”.
Przystojny, świetnie wykształcony lekarz i surfer, który ma przed sobą wielką karierę i naprawdę pożyteczne, dobre życie, wie już, co zrobić. Zostawia wszystko i zgłasza się do seminarium.
Nadal chodzi do szpitala, ale już jako wolontariusz. Marzy, żeby w przyszłości wrócić tam jako kapelan. Nadal chodzi na plażę. Zakłada tam grupę modlitewną, którą nazywa „Surferami Maryi”. Opowiada, że to Jezus był pierwszym surferem, bo chodził po falach. Wciąż kocha morze. Mówi, że dzięki niemu czuje się bliżej Boga, że ma je w DNA i w morzu chciałby umrzeć.
Na kilka dni przed święceniami diakonatu, na które bardzo się cieszył, czeka go ważna impreza: wieczór kawalerski przyjaciela, który żenił się z dziewczyną z grupy Surferów Maryi. Spotykają się oczywiście na plaży, wszyscy na deskach. Przed wejściem do wody modlą się, jak zwykle. Słońce powoli zachodzi; fale tego dnia są wysokie, ale dla pływającego od dziecka Guida to nic nadzwyczajnego. Jedna z nich okazuje się za duża. Wciąga Guida tak, że deska uderza go w głowę i łamie mu kark… Na desce wypisał inspirowane Ewangelią słowa, że droga do nieba jest wąska i wyboista, więc większość ludzi woli autostradę w przeciwnym kierunku.
Ci, którzy znali Guida, nie mogli uwierzyć w jego śmierć – tak była absurdalna. Na pogrzeb przyszły tłumy przyjaciół, surferów, lekarzy, ale i bezdomnych. Uroczystościom przewodniczył sam arcybiskup Rio de Janeiro. Podszedł do trumny, zdjął stułę, położył ją na piersiach Guida i powiedział: „Nie zdążyłeś zostać kapłanem tu, na ziemi, ale na pewno jesteś nim już w niebie”.
Ludzie płakali. I choć trudno jeszcze przesądzać, jak skończy się proces, jedno jest pewne. Guido jak nikt inny udowodnił, że chrześcijanin to ten, któremu do zbawienia służy wszystko i kto w każdych okolicznościach życia i w każdych pasjach może stawać się święty.
ALEKSJA GONZÁLEZ-BARROS Y GONZÁLES
Zawsze to, czego chce Jezus
Data urodzenia: 7 marca 1971
Data śmierci: 5 grudnia 1985
Kraj: Hiszpania
#nowyAniołStróż
#świętaTańczy
#dociekliwość
#listDoPapieża
Martwiła się kiedyś, czy ma używanego Anioła Stróża, którego dostała po zmarłym bracie, czy zupełnie nowego, takiego tylko dla niej. Czego jak czego, ale wyobraźni i temperamentu Aleksji, jak przystało na hiszpańską nastolatkę, nie brakowało.
Zanim urodziła się Aleksja, jej rodzice, Franciszek i Ramona, mieli siedmioro dzieci, z czego dwóch chłopców zmarło jeszcze w wieku niemowlęcym. Aleksja przyszła na świat dopiero siedem lat po śmierci małego Javiera, w 1971 roku. Wychowanie sześciorga dzieci nie jest łatwe, ale w domu Aleksji niczego nie brakowało. Jej ojciec był inżynierem i zarabiał tak dużo, że mama mogła zostać w domu z dziećmi – a i tak stać ich było na zatrudnianie pomocy domowej czy podróżowanie po całej Europie. Rodzice Aleksji byli również związani z dziełem Opus Dei – do tego jeszcze wrócimy, bo w życiu dziewczynki ta organizacja odegra niemałą rolę.
Jako dziecko Aleksja nie sprawia kłopotów. Rośnie zdrowo i nie łapie nawet tych chorób, które zwykle przechodzą jej rówieśnicy. Szybko uczy się czytać i pisać. Do dziś zachowało się sporo jej zdjęć i filmów z dzieciństwa, które zobaczyć można na YouTubie: kiedy niezdarnie stawia pierwsze kroki, bawi się łopatką na plaży, gra na dziecięcej gitarze, zjeżdża na zjeżdżalni, karmi gołębie na placu przed Bazyliką św. Marka w Wenecji, gra w badmintona, lepi bałwana, zdmuchuje świeczki na urodzinowym torcie czy występuje w szkolnym przedstawieniu albo uczy się żeglować. Tym, co przykuwa uwagę, są stale roześmiane oczy i niezwykła energia dziewczynki. Kiedy się patrzy na Aleksję, trudno jej nie polubić. Być może na jej pewność siebie i radość wpływa to, że jest kochana i że o tym wie, a jednocześnie stale stara się – jak to z dziećmi bywa – dorównać sporo starszemu rodzeństwu. Goni ich, sama więc dorasta szybciej.
Przed pójściem do Pierwszej Komunii Świętej musi przygotować się do spowiedzi. Ma wtedy zaledwie sześć lat. Prosi wówczas o zeszyt – oczywiście taki sam, jakich używa starsze rodzeństwo – i zapisuje w nim swoje grzechy. Niektórzy przytaczają, co w nim notowała, w procesie beatyfikacyjnym wszystkie zapiski mają znaczenie: ale my uszanujmy tu jej prywatność i nie zaglądajmy tam, gdzie nas nie proszą. Zwłaszcza że to przewinienia zupełnie zwyczajne, bo cóż złego może zrobić taka mała dziewczynka? Ważne, że Aleksja była wrażliwa na grzech i potrafiła go dostrzegać również w swoim życiu.
W tamtym czasie mama tłumaczy Aleksji, że kiedy jest w kościele i klęczy przed Najświętszym Sakramentem, może powiedzieć Jezusowi coś miłego. Dziewczynka dziwi się, że mama opowiada rzeczy tak oczywiste: „Przecież zawsze tak robię! Mówię Mu: Jezu, spraw, żebym zawsze robiła to, co Ty chcesz”.
Jej spowiednikiem jest ks. Manuel. Spowiada się u niego regularnie, u niego też szuka odpowiedzi na swoje pytania – jak to o używanego Anioła Stróża. Ksiądz Manuel nie tylko ją pociesza, że Anioł jest nowy, ale i mówi, że może sama nadać mu imię. Od tej pory anioł Aleksji nazywa się Hugo.