Szkielet - Mika Janusz - ebook + audiobook + książka

Szkielet ebook i audiobook

Mika Janusz

3,9

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Kiedy odnalezione ludzkie kości przenoszą nas w czasie, zaczyna się śmiertelna gra

Podczas prac budowlanych na krakowskiej Krowodrzy robotnicy znajdują ludzki szkielet. Niedługo później dziennikarz śledczy Kornel Rączy natrafia w pobliskim parku na ciało zamordowanego mężczyzny. Co może łączyć te dwa wydarzenia?

„Kryminalne zagadki Krowodrzy? Czemu nie! Janusz Mika snuje balladę o zbrodniach popełnianych w jednej z dzielnic Krakowa, czasami smutną, czasami śmieszną, ale zawsze mocno osadzoną w lokalnych realiach. Idealna powieść dla wszystkich, którzy cenią kryminały miejskie, z czułością ukazujące »małe ojczyzny«”. Robert Ostaszewski

Szkielet to przejmujący kryminał między innymi o tym, że przeszłość nigdy nie daje o sobie zapomnieć. Zaś Janusz Mika, autor kryminalnej sagi Krowodrzy, nie da nam zasnąć, dopóki nie poznamy rozwiązania zagadki". Mariusz Czubaj

 

Janusz Mika – dziennikarz, publicysta, prozaik, animator kultury, prezes Fundacji Promocji Kultury „Urwany Film”. Autor powieści kryminalnych Limeryki zbrodni (2013) i Osiem dni Erzsebet (2020); tomiku opowiadań 24 na dobę (2017), cyklu wywiadów Obszary pokolenia (2002), trzech części regionalnej monografii Krowodrza subiektywnie. Ludzie. Miejsca. Historia (2020), Krowodrza subiektywnie. Architektura. Budowniczowie. Genius loci (2022) i Krowodrza subiektywnie. Nie tylko futbol. Zawodowcy, amatorzy, kibice (2023) oraz Sekretów Krowodrzy (2022).

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 259

Rok wydania: 2023

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 6 godz. 47 min

Rok wydania: 2023

Lektor: Wojciech Masiak

Oceny
3,9 (12 ocen)
6
1
4
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Grazka1955

Nie oderwiesz się od lektury

Super
00
Rokusana

Nie polecam

Dawno nie miałam do czynienia z tak kiepsko skonstruowaną książką
00
Piotr1966W

Całkiem niezła

Nieźle opowiedziana historia z lekkim nawiązaniem do czasów wojny. Mimo ciekawej fabuły i doświadczonego lektora jest tu niezrozumiały chaos.
00



Copyright © Oficynka & Janusz Mika, Gdańsk 2023

Wszystkie prawa zastrzeżone. Książka ani jej część nie może być przedrukowywana ani w żaden inny sposób reprodukowana lub odczytywana w środkach masowego przekazu bez pisemnej zgody Oficynki.

Wydanie pierwsze w języku polskim, Gdańsk 2023

Opracowanie redakcyjne: zespół

Skład: Dariusz Piskulak

Projekt okładki: Anna Damasiewicz

Zdjęcie na okładce: © tatui suwat | shutterstock.com

ISBN 978-83-67875-48-6

www.oficynka.pl

e-mail:[email protected]

Ani, Szymkowi

Zemsta to potrawa, która smakuje najlepiej, kiedy jest zimna.

Mario Puzo, Ojciec chrzestny

Intro

Dzielnica budziła się do życia. Ludzie przemykali pojedynczo pomiędzy sklepami, robiąc poranne zakupy. Niektórzy – zwyczajowo – wybierali plac Nowowiejski, na którym więcej już było budek niż straganów, a samochody dostawcze objeżdżały go wokoło, szukając najlepszego miejsca do wyładunku dóbr przywiezionych z podkrakowskich wsi.

Sprzedawcy witali się hałaśliwie, znali się przecież od lat, złączeni wspólnym, handlowym losem i wspólnym miejscem pracy.

Kwiaciarze, warzywnicy, pan od jajek, panie z kiosku rybnego, bliźniacy z dwóch bliźniaczych budek spożywczych usytuowanych naprzeciw siebie, tak aby można było na chwilę wyskoczyć do toalety lub na plotki, pozostawiając interes pod czujnym okiem brata.

Krótkie dialogi dotyczące pogody, polityki, rozgrywek piłkarskich, okraszone wpisanym w konwencję szyderstwem, poparte wszechwiedzą internetu lub telewizora. Wielki świat był niedostępnym, nie do końca chcianym luksusem, oglądanym często na ekranie, ale bez intencji współuczestniczenia w nim, a jedynie zjadliwego komentarza określającego stosunek do obcego, w gruncie rzeczy, eleganckiego chłamu, blichtru kuszącego słabych i głupich.

Prawdziwe życie było tu i teraz. I tyle z niego pożytku, co wydrapiesz własnymi pazurami, co wywalczysz w nierównej wojnie w fiskusem. Trzeba zapierdalać, ile się da, ile sił w rękach, dopóki zdrowie jako takie, choć od noszenia worków z ziemniakami boli kręgosłup, choć dzień do dnia podobny, a w domu czeka nowa robota.

Niektórzy zostawali na placu do późnej nocy, zamykając uprzednio swoje budki, aby uchlać się porządnie z miejscowymi, co to zawsze bez kasy, ale na smakach. No, taka integracja za własne, ciężko zarobione pieniądze.

Tym razem od rana mówiło się o planach zabudowy placu. Wszechwładza, wszędobylskość i przedsiębiorczość deweloperów były dla nich czymś niepojętym, zaś mechanizmy tworzące organizm urbanistyczny miasta i jego poszczególnych dzielnic – kompletnie niezrozumiałe.

Istotne było tylko to, żeby plac pozostał placem. Nie byli „stąd”, ale zżyli się już z nim, przyzwyczaili, przyjęli rytuały codziennego uiszczania handlowych opłat.

Przecznicę dalej rozpoczęto budowę nowego apartamentowca. Gwar placu gasł w jazgocie maszyn budowlanych, nawoływań robotników i wielu industrialnych odgłosów towarzyszących wznoszeniu wypasionego ponad miarę budynku, który stanie na rogu Lea i alei Kijowskiej.

Było przed dziesiątą, kiedy brygadzista Andrzej Benet, zwany przez kolegów Gordonem, usłyszał od strony wykopu głośny okrzyk jednego z robotników: „Panie majster, chodź pan, tu coś jest!”.

Niechętnie podniósł się z ławki ustawionej tyłem do słońca i ruszył w stronę ziemnego dołu, nad którym tłoczyło się kilkunastu budowlańców. W głowie szumiały mu jeszcze pieniste litry wypitego w znanej hipsterni pysznego, kraftowego piwa. W takich wypadkach najchętniej tworzył krótkie formy literackie. Gordon pisał wiersze o mocnym ładunku emocjonalnym i egzystencjalnym. Przez całe lata nie pokazywał ich nikomu, raz może jednej koleżance, która wydała mu się wtedy osobą wrażliwą, więc godną poznania krótkich, dosadnych w treści i buntowniczych w przesłaniu utworów, będących nieraz jak niemy Krzyk Muncha, kiedy indziej jak dynamiczny numer White Riot The Clash.

Życie było złe, więc i on był zły na życie. Wszystko albo nic i zero kompromisu, lecz wejście w tryby, aby móc po robocie spokojnie napić się piwa, posłuchać ulubionej muzy na dobrym, cierpliwie kompletowanym i zamawianym sprzęcie, niosło za sobą przymus koegzystencji.

Prozą życia pozostawała praca. Niby monotonna, ale czasem potrafiła zaskoczyć.

– Co tam macie? – uciszył dyskutantów i spojrzał w dół. Na dnie wykopu zauważył wyraźny zarys ludzkiej czaszki.

1

Kozetka była twarda i Kornel od razu zaczął się wiercić. I bez tego czuł pewien dyskomfort, choć niski, kojący ton głosu Ingrid był przyjemnym doznaniem słuchowym. Umiejętnie zadawane pytania otwierały go w nowy, nieznany sposób. Ostatecznie, przez ponad pięćdziesiąt lat nigdy nie zdecydował się na wizytę u psychoanalityka. Dlaczego tym razem? Nie potrafił znaleźć jednoznacznej odpowiedzi. Może dlatego, że czuł potrzebę zmian, a może dlatego, że te zmiany zachodziły bez jego udziału?

Nikt nie pytał, czy może odejść z Kornelowego życia, aby wybrać – jak Natalia – studia i pracę w Berlinie lub – jak kilku kolegów – świat, o którym nic nie wiemy i niczego się nie dowiemy, dopóki…

Wspomniał ponury żart, którego współautorką była jego własna córka. Dokładnie rok temu (zapamięta ten dzień do końca życia) ktoś (do dziś nie wie, kim był rozmówca) powiadomił go telefonicznie, że Natalia zniknęła. Niemieckie, wypowiadane szybko zdania; zawierające nieuchronną semantykę słowo Entführung (porwanie); ton głosu znamionujący strach i napięcie…

Rzucił wszystko i już sprawdzał najbliższe połączenia do Berlina, kiedy tknięta miłosierdziem (?), litością (?), obawą przed konsekwencjami (?) Natalia zadzwoniła i wyjaśniła ze śmiechem, kryjącym zapewne spore napięcie, że to był kawał, może głupi, ale tylko kawał, i że bardzo przeprasza, ale trzeci dzień imprezują i nagle taki pomysł…

Wpewnym momencie przestał jej słuchać. Serce nadal waliło jak młotem, skronie pulsowały i Kornel pomyślał wtedy, że jest to najlepszy sposób, aby go zabić. W oczach stanęły łzy, a kciuk prawej dłoni bezwiednie przesunął się po ekranie, przerywając monolog jedynaczki.

Dzwoniła potem kilka razy, ale nie odbierał. Cierpiąc podwójnie, zostawił telefon w domu w dniu swoich urodzin (przypuszczał, że Natka będzie chciała przy okazji życzeń zakopać topór wojenny) i poszedł do znajomych, aby porządnie się upić i zapomnieć.

Mógł – jak uczyniłaby zapewne w podobnej sytuacji jego eksżona Renata – zaatakować gówniarę i zapytać, czy matce wycięłaby podobny numer. Odczytywał to jednak jako wyraz słabości, wolał więc uparcie milczeć i cierpieć. Do tego się przyzwyczaił i, mimo dyskomfortu, czuł się w tym stanie stabilnie i bezpiecznie.

Dwanaście nieodebranych połączeń było ostatnim widomym znakiem obecności córki w jego życiu. Potem nie odezwała się już, a sytuacja stała się patowa. Obie strony chowały w sobie uraz, ambicjonalną zadrę, ale czas działał na korzyść Natalii. Rączy czuł, że któregoś dnia wreszcie się złamie, by przerwać to absurdalne milczenie i usłyszeć jej głos.

Wgabinecie unosił się przyjemny aromat, ale Rączy nie potrafił skojarzyć zapachu. Czyżby aromaterapia była elementem spotkań?

– Możemy zaczynać? – Ingrid zsunęła okulary na koniec nosa, co sprawiło, że wyglądała jeszcze bardziej seksownie.

Rączy potwierdził gotowość zdecydowanym ruchem głowy.

– Czy korzystał pan kiedyś z pomocy psychologa?

– Dotychczas nie było takiej potrzeby.

– Czy przyjmuje pan jakieś leki?

– Staram się ich unikać. Sporadycznie zażywam środki przeciwbólowe.

Wstała z krzesła. Teraz prezentowała się w całej krasie. Kornel zwrócił uwagę na wydatny, kształtny biust i miękki, koci sposób poruszania się. „Kwintesencja kobiecości” – przemknęło mu przez głowę, ale szybko przywołał się do porządku, gotowy na dalsze pytania.

– Jak wspomina pan czasy szkolne?

– To był ciekawy okres. Poznałem wielu ludzi, z którymi utrzymuję kontakt do dzisiaj. Wiele się wtedy nauczyłem. Niekoniecznie w murach szkoły – uśmiechnął się pod nosem. – Poza tym komuna, stan wojenny, a z drugiej strony koncerty, muzyka. To było dla mnie ważne. No i sporo książek czytałem, także tych zakazanych.

– Czy miał pan dużo przyjaciół?

– Można by tak powiedzieć, ale nie każdego można nazwać przyjacielem. Ten, którego w pierwszej kolejności uważałem za przyjaciela, niestety już nie żyje.

– Jaki przedmiot najbardziej pana interesował?

– Polski, niemiecki, geografia i historia, ale tu był pewien problem. Na początku lat osiemdziesiątych poważnie nas okłamywano, więc szukaliśmy alternatywnych źródeł wiedzy. Sporo rzeczy wychodziło w podziemiu, ale trzeba było mieć dojście. Ja miałem.

– Czym się pan obecnie zajmuje?

– Jestem dziennikarzem, piszę też książki.

– Czy obecna praca spełnia pana oczekiwania?

– Itu dochodzimy do meritum. Otóż od pewnego czasu przechodzę chyba zawodowy kryzys. Osłabły mi cechy wolicjonalne. Między innymi dlatego tu teraz jestem.

– Czy ma pan jakieś marzenia?

– Chyba już nie. Chciałbym godnie umrzeć. Godnie i możliwie szybko. Szybko i bezboleśnie. No i niekoniecznie w tym roku – Rączy próbował wywnioskować, jak ta odpowiedź podziałała na Ingrid, ale jej twarz pozostawała nieprzenikniona.

– Co daje panu szczęście?

– Wie pani, to są ulotne chwile. Ostatnio jakoś ich mało w moim życiu. Rekompensuję sobie brak szczęścia satysfakcją zawodową. Cieszy mnie na przykład, jak zły człowiek dostaje to, na co zasłużył.

– Aco pana smuci albo denerwuje?

– Czasami miewam Weltschmerz… Ogólnie to najbardziej wkurzają mnie głupota i niesprawiedliwość, zresztą często idące w parze. Ale tu chyba nie jestem zbyt oryginalny.

– Jaką rzecz z dzieciństwa pan najczęściej wspomina?

– Święta Bożego Narodzenia: śnieżna, mroźna zima, porządki w całym domu, zapach pasty do podłogi, ubieranie choinki, jedzenie lepsze niż na co dzień… No i piłka nożna: ta oglądana w telewizji i mecze na podwórku, na boisku szkolnym.

Ingrid stała teraz przed nim oparta o krawędź stolika, bawiąc się okularami.

– Jaka jest pierwsza zachcianka, która przychodzi panu teraz do głowy?

– Wolałbym o tym nie mówić dla dobra naszych przyszłych relacji – uśmiechnęli się niemal jednocześnie, co zdziwiło i ucieszyło Kornela.

– Jakie były pana relacje z ojcem? – Ingrid poruszyła się niespokojnie. Rączy zauważył dziwny błysk w jej niebieskich oczach.

– Trudno mi to jednoznacznie określić. Sytuacje z dzieciństwa pamiętam jak przez mgłę, potem były tylko sporadyczne wizyty, czasami wyjścia na mecze, nigdy wspólnych wakacji. Nie przypominam sobie, żeby kiedykolwiek ojciec mnie uderzył. Zdecydowanie nie był człowiekiem agresywnym.

– Dziękuję. Na dzisiaj wystarczy. Panie Kornelu, rozumiem, że widzimy się za tydzień – zawiesiła głos.

Stuknęło odsuwane krzesło. Rączy potwierdził następną wizytę i uiścił należność.

DALSZA CZĘŚĆ DOSTĘPNA W WERSJI PEŁNEJ