Tam, gdzie trwa noc - Poranek A.B. - ebook + książka

Tam, gdzie trwa noc ebook

Poranek A.B.

4,5
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Liska Radost ma siedemnaście lat i całe życie mieszka w małej wiosce na skraju mrocznego lasu. Dziewczyna dobrze wie, że wśród drzew czyha niebezpieczeństwo, a ci, którzy zajmują się magią, są potworami – dlatego na własną rękę próbuje pozbyć się swoich magicznych zdolności. 

Decyzja ta ma jednak fatalne konsekwencje. Liska zostaje porwana przez Leszego, strażnika lasu w ciele demona, który przedstawia jej propozycję nie do odrzucenia: rok służby w zamian za spełnienie jednego życzenia. 

Teraz nie ma już odwrotu. W przerażającej posiadłości w środku lasu Liska odkrywa mroczne sekrety Leszego. Chce przetrwać obiecany rok i wrócić do domu, ale żeby tak się stało, musi rozwikłać tajemnicę swojego gospodarza i stawić czoło demonom z przeszłości. 

 

Ci, którzy wchodzą do lasu, nie zawsze z niego wracają… 

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 424

Rok wydania: 2025

Oceny
4,5 (6 ocen)
3
3
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
wpawlowskaxx

Dobrze spędzony czas

slowburn, mitologia słowiańska, found family, fantastyka z ciekawymi, rozbudowanymi bohaterami - czego chcieć więcej
00
upiornedziecko

Nie oderwiesz się od lektury

Doskonała.
00



 

 

 

 

Tytuł oryginału: The Czantory

Copyright © as in the original English language edition

By Margaret k. McElderry/Simon & Schuster, Inc

All rights reserved.

 

Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2025

Copyright © for the Polish translation by Artur Łuksza, 2024

 

Redaktorki prowadzące: Oliwia Łuksza, Aleksandra Kotlewska

Marketing i promocja: Anna Fiałkowska, Gabriela Wójtowicz, Jakub Szulczewski

 

Redakcja: Magda Wołoszyn

Korekta: Robert Narloch, Lena Dominiczak

Skład i łamanie: Stanisław Tuchołka | panbook.pl

Adaptacja okładki i strony tytułowe: Magda Bloch

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki

 

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.

 

eISBN 978-83-68370-44-7

 

Niniejsza praca jest dziełem fikcji. Wszelkie nazwy, postaci, miejsca i wydarzenia są wytworem wyobraźni autorki. Wszelkie podobieństwo do osób prawdziwych jest całkowicie przypadkowe i niezamierzone.

 

WE NEED YA

Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.

ul. Fredry 8, 61-701 Poznań

tel.: 61 853-99-10

[email protected]

[email protected]

www.weneedya.pl

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Dla Babci i Dziadka,

bo drzewa nie urosną bez korzeni

 

 

 

1

 

DZIEWCZYNA, KTÓRA WKROCZYŁA DO LASU

 

 

Liska Radost opuszcza wioskę akurat, gdy w oddali zaczynają się obchody nocy Kupały.

Do jej oczu napływają łzy, gdy po raz ostatni ogląda się przez ramię. Powiew wiatru szarpie jej chustą, grożąc, że zdusi płomień w lampionie. Dzisiejsza noc, przesilenie letnie, wypełniona będzie biesiadą pod olbrzymim letnim księżycem. Jest to noc, podczas której panny plotą wianki z kwiatów polnych i puszczają je na rzece, by miejscowi chłopcy mogli je wyławiać; noc, podczas której ludowe pieśni śpiewa się przy akompaniamencie trzaskającego ogniska; noc, podczas której mieszkańcy wioski modlą się do Boga o płodne pola, trzodę i żony. Przede wszystkim jednak jest to noc, podczas której, jeśli wierzyć legendom, zakwita kwiat paproci.

I jeśli legendy mówią prawdę, jest to noc, kiedy Liska go odnajdzie. Weźmie go w dłonie, wypowie życzenie i odpokutuje za wszystkie swoje grzechy.

Wkracza głębiej w mrok poprzez jedno z wielu pól pszenicy, które ciągną się po falujących wzgórzach, otaczając wioskę z każdej strony. W południe w promieniach słońca kłosy rozbłysną złotem, ale w tej chwili szeleszczą złowrogo, ocierając się o spódnicę Liski z wyszytymi kwiecistymi motywami i kłaniając się jak skruszeni pokutnicy. Liska unosi lampion wyżej, ale jego światło jest niczym więcej jak migotliwą iskrą – parodią wielkiego ogniska Kupały, które tańczy w oddali i wymalowuje strzechy domów Stodoły na nocnym płótnie.

Wieś Stodoła. Dom. Miejsce, którego nigdy już nie zobaczy, jeśli jej wyprawa zakończy się niepowodzeniem. Zna szeptane po wsi plotki: że Liska jest czarownicą, że jest tak nikczemna jak czarna magia zalęgła w zaklętym lesie. Ironia sytuacji niemal wykrzywia jej usta w uśmiechu: właśnie w tym przeklętym miejscu, zwanym Driadą, rzekomo zakwita kwiat paproci.

To jej jedyna szansa na odkupienie.

Nad głową wisi księżyc, wielkie srebrzyste, szeroko otwarte czujne oko. Popędza Liskę, podsyca płomień szalejący w jej piersi. We wszystkich opowieściach kwiat paproci kwitnie jedynie do wschodu słońca – nie ma chwili do stracenia.

Ścieżka wyprowadza ją poza pola, na faliste wzgórza znaczone białymi jak widma brzozami i bujnymi trawami skrywającymi orkiestrę świerszczy. Próbując dodać sobie otuchy, zaczyna nucić ludową pieśń o dziewczynie, dwóch zalotnikach i jarzębie. Swoim cykaniem świerszcze podają rytm, wiatr świszczy harmonijnie i nuta po nucie Liska przekonuje samą siebie, że wcale się nie boi.

Aż do momentu, w którym jej oczom ukazuje się zaklęty las.

Nie raz widziała drzewa Driady – każde dziecko w Stodole widziało, wiedzione tu psotną ciekawością właściwą jedynie dzieciom. Ileż to razy stawała w tym miejscu z Marysieńką i rywalizowały, która podejdzie bliżej lasu? Bliżej i bliżej, i bliżej, aż jakiś szelest czy warknięcie z jego wnętrza sprawiało, że rzucały się do ucieczki, piszcząc, i pędziły do domu. Dzieci robią niemądre rzeczy, dopóki nie dorosną na tyle, by zrozumieć, że są niemądre – dopóki ich ojcowie nie nauczą ich pleść wiklinowych wieńców, które znaleźć można w każdym domu Stodoły, albo ich matki nie wyjaśnią im, dlaczego we włosy wplata się czerwone wstążki. To dla ochrony, powiedzą łagodnie, acz ponuro, przed demonami oraz złem z zaklętego lasu.

Stojąc tak blisko, Liska musi przyznać, że las jest piękny w makabryczny sposób: jak piękno kwiatów porastających grobowce albo nurkowanie jastrzębia łowiącego zwierzynę. Jego drzewa są olbrzymie, grube jak wieże i rozłożyste, z gałęziami jak palce starowinki, zaplątanymi we mgle gęstej jak mleko. Pachnie, zauważa Liska, jak świeżo wykopany grób – glina, zgnilizna i padlina. Przenika każdy oddech.

Gdzieś tam jest kwiat paproci. Kiedy go odnajdzie, będzie musiała starannie sformułować swoje życzenie, bo będzie miała tylko jedno. W legendach ludzie często niefortunnie dobierają słowa i spotyka ich przykry los, przy założeniu, że uprzednio nie dopadnie ich któryś z upiornych duchów lasu. W tym przypadku przekleństwo Liski może się w końcu przydać – od zawsze wyczuwała obecność duchów, słyszała je, a nawet widziała: skrzat przy piecu narzekający na brudną podłogę albo kikimora w domu sąsiadów wykrzykująca z zachwytem, gdy znalazła przędzę, którą mogła poplątać. Te jednak są życzliwymi domowymi duszkami, pyzatymi od darów z chleba i soli, przyjacielskimi wobec ludzi, którzy dają im dach nad głową. Szczerze wątpiła, żeby demony Driady miały podobne nastawienie.

Czy naprawdę to zrobi? Jeszcze nie jest za późno, by zawrócić.

To nie miejsce dla niej.

Wspomnienie: ksiądz Paweł siedzi w kuchni ciasnego domu Radostów. Jest młodym księdzem, jego wytarta sutanna jest równie postrzępiona jak jego broda, a wyraz twarzy nadto nieufny, żeby uszedł jako życzliwy. On i mama są jedynymi ludźmi w Stodole, znającymi sekret Liski. A przynajmniej tak było jeszcze dwa wieczory temu.

– Ludzie zaczynają gadać, Dobrawo – mówi Paweł. – Dowodu nie ma, ale nikt nie potrafi znaleźć innego wytłumaczenia. Najlepiej, gdybyś ją odesłała, zanim znowu straci kontrolę albo Prawoci przekonają i skrzykną większość ludzi.

Liska nie powinna tego słyszeć, ale nadal podsłuchuje, zagląda do chaty przez szczelinę w okiennicach. Jej zęby są mocno zaciśnięte na wargach; na języku czuje żelazo. Dzień jest wilgotny, niebo niebieskie, choć pełne chmur, a ziemia wokół jej stóp dziobana jest przez kurę.

– Wiem, ojcze, wiem, ale gdzie miałaby się podziać?

Dobrawa Radost – mama – siedzi naprzeciw księdza Pawła, odrywając liście mięty od łodygi i rozkładając je do wysuszenia. Jej sztywna postura i zimne jak szron spojrzenie od zawsze przypominały Lisce legendarną Szklaną Górę, której nie był w stanie zdobyć żaden rycerz. I jak ta góra, mama nie jest ani życzliwa, ani okrutna. Jest po prostu nieugięta – a to cecha niezbędna dla uzdrowicielki w Stodole.

– Jest pełnoletnia – odpowiada ksiądz. – Jest też dobrze wychowaną, porządną dziewczyną. Możesz ją wydać za mąż, oddać do przyuczenia zawodu… albo, jeszcze lepiej, wysłać do zakonu. Bóg nikogo nie odrzuca, a Jego obecność powstrzyma pokusy tych bluźnierczych mocy.

Dobrawa wzdycha.

– Wszystkie te rzeczy rozważałam, ojcze, ale czy posyłanie jej samej na pewno jest dobrym pomysłem? Obawiam się tego, czym może się stać, jeśli zabraknie kogoś, kto ją poprowadzi. – Odrzuca odartą łodygę mięty. – Ach, Bogdan wiedziałby, co z nią zrobić. Tylko on zawsze to wiedział.

– Słusznie czynisz – zapewnia ją ksiądz Paweł. – To nie potępienie, a jedynie przezorność. Dla jej własnego bezpieczeństwa i…

I naszego. Ostatnie słowa zostają niewypowiedziane, ale Liska wie, co ksiądz chciał powiedzieć: że Liska jest niebezpieczna, że została skażona magią niczym sad zarazą.

– Nie zostawię tego tak – obiecuje gwiazdom na niebie. – Wszystko naprawię.

Zrobi cokolwiek konieczne, by udowodnić, że nie jest niebezpieczna, że jej miejsce jest tutaj, w wiosce, wśród tych ludzi. Nawet jeśli oznacza to, że musi zawierzyć swój los baśniom z dzieciństwa.

Robi krok w przód, dalej, bliżej, wpatruje się w korony drzew Driady z zadartym nosem. Groza ściska jej gardło, ale Liska przełyka ją z powrotem do żołądka.

– Boże, miej mnie w swojej opiece – szepcze.

W odpowiedzi coś wybrzmiewa spomiędzy drzew. Wiatr? Nie, zbyt nieregularny dźwięk.

Ryk.

Albo może śmiech.

Unosząc swój lampion wyżej, Liska Radost wpatruje się w ścieżkę, którą wybrała, która jest niczym więcej jak wydeptanym runem leśnym wijącym się pomiędzy szepczącymi pokrzywami i krzewami ciernistej dzikiej róży, rozwartymi jak szczęki. W migoczącym świetle lampionu wszystko to wydaje się mirażem, pierwszym stopniem do pałacu ciemności. Wyczekującym. Obserwującym.

Śmiech rozlega się ponownie, ale tym razem Liska zmusza się do zareagowania uśmiechem.

I wkracza pomiędzy drzewa.

 

Nocą w lesie nic nie jest pewne.

W bezwietrznym, odizolowanym od świata mroku drzewo nie jest drzewem, a powykręcanym ciałem z krzywymi kończynami; jego kora nie jest korą, a groteskową twarzą ze spękaną skórą; krzewy wokół nie są krzewami, a nikczemnymi szponami szarpiącymi i rozrywającymi ubrania. Pokrzywy kłują nagie kostki Liski, ale ból jest niczym w porównaniu z mrowieniem na karku, palącym uczuciem bycia obserwowaną.

Liska zauważa, że nie boi się tak bardzo, jak powinna. Być może to dlatego, że las, podobnie do niej, jest czymś nienaturalnym, czymś obcym. Z pozoru samotna, bardziej pasuje do gęstej puszczy niż do własnej wioski; włosy ma w kolorze świeżo przekopanej ziemi, oliwkowa skóra i policzki poznaczone są wyciągniętymi przez słońce piegami. Na noc Kupały włożyła swój odświętny strój: karmazynową spódnicę w blade kwiaty i haftowany gorset, założony na koronkową białą koszulę; jej dzikie loki zostały ujarzmione w warkoczach. Liska nosi naszyjnik z jarzębiny, stanowiący zarówno odświętny dodatek jak i ochronę przeciw demonom. Jak na ironię zahacza nim o gałąź, sznurek pęka i czerwone kulki rozlatują się na wszystkie strony.

Nie zatrzymuje się, by je pozbierać.

Las gęstnieje. W oddali migają nieokreślone światła, zbyt duże jak na świetliki. Słychać szelest w gęstwinie na prawo od Liski; mogłaby przysiąc, że widzi koślawe coś czające się we mgle, ale kształt znika z oczu, wymykając się światłu lampionu. Przy kolejnym kroku coś chrupie pod jej stopą. Gałąź, mówi sobie.

Choć brzmiało bardziej jak kość.

Nie zatrzymuje się. To jej jedyna szansa i desperacja zdecydowanie przeważa nad strachem. Oczami wyobraźni już widzi tę scenę – powrót do domu, do mamy, powiedzenie jej, że nie musi się już martwić, że magia Liski już nie sprawi im problemu. Naczynia nie będą się już same tłukły, płomienie w jej obecności nie będą już buchały, ptaki przestaną każdego dnia przylatywać pod jej okno, jakby po to, by przekazać jej tajemnicę, której nie potrafi zrozumieć.

Jak będzie wyglądać jej życie, gdy nie będzie musiała już zwieszać głowy i udawać, że ciągnące się za nią nieszczęścia są zwykłymi przypadkami? Gdy nie będzie musiała kontrolować każdej emocji, która mogłaby uwolnić jej magię?

Myślała już – naprawdę w to wierzyła – że w końcu ją opanowała.

Aż do wypadku z Marysieńką.

Wspomnienie zaczyna ją zżerać, ale spycha je w głąb umysłu. Patrz ku światłu, napomina się. Wtedy nie zobaczysz cienia za sobą.

Tylko że w nocnym lesie światła jest bardzo niewiele.

Liska dość szybko zbacza ze ścieżki. Jeden krok w roztargnieniu i gdy się odwraca, nie widzi już wydeptanego szlaku – jedynie drzewa przed sobą i za sobą, zamykające się nad nią, przeplatające się gałęzie, tworzące klaustrofobiczną klatkę, oraz liście, zimne i mokre, bijące w jej twarz.

W uszach szumi jej bicie serca. Ścieżki takie jak ta, którą właśnie zgubiła, zostały wydeptane przez karawany kupieckie podróżujące z Orlicy do sąsiadującego z nią kraju Litven. Kupcy wkraczają do Driady przygotowani – biorą ze sobą wytrzymałe konie, broń palną i miecze, czasem nawet najmują eskortę. Tydzień przed wejściem zostawiają dziesięcinę: mięso, chleb, lub monety przy ścieżce, którą pragną podążyć; dary dla Leszego, demona lasu.

Leszy. Imię znane każdemu mieszkańcowi Stodoły, wyryte w pamięci jak modlitwa, choć wymawiane jak przekleństwo. To właśnie on włada Driadą i panuje nad zamieszkującymi ją stworzeniami, to on chroni podróżujących lasem i wieśniaków mieszkających wokół niego. Nikomu nie pozwala wejść do swojej domeny bez uprzedniego opłacenia dziesięciny – i wszyscy wiedzą, że jeśli czyjaś ofiara nie zadowoli Leszego, osoba ta już z Driady nie wyjdzie.

Liska złożyła swoje dary dzień przed nocą Kupały: bochen żytniego chleba i suszona kiełbasa, zostawione przed ścieżką, którą chciała podążyć. Teraz, gdy z niej zeszła, straciła jakąkolwiek nadzieję na ochronę Leszego. Opowieści mówiące o tym, jak ów demon chroni podróżujących, niosą również przestrogę, że ci, którzy zejdą z jego ścieżek, już nigdy ich nie odnajdą.

– Nieważne – mówi Liska do lasu albo do Boga, albo bez różnicy, bo w tym momencie równie dobrze mogą być jednym i tym samym. – Nie spodziewam się, że ukryłeś kwiat gdzieś na widoku.

Wtedy właśnie zahacza palcem o korzeń. Leci do przodu niezgrabnie i upada na kolana. Lampion wymyka się z jej palców, szkło rozbija się z przytłumionym pęknięciem.

Płomień gaśnie.

 

 

 

2

 

DRZEWA O ZBYT WIELU OCZACH

 

 

Ciemność rzuca się do przodu niczym drapieżnik, pożerając świat. Pozostaje jedynie nieregularne sklepienie nad głową; kanciaste liście rozrywają światło księżyca na poszarpane skrawki. Liska traci władzę nad własnym strachem i ten zaczyna szaleć w jej piersi niczym rwący potok.

Jej wędrówka przeistacza się w kroczenie na ślepo, dłonie trafiają na szorstką korę, kłujące ciernie. Gałązki obijają jej twarz i wikłają się w jej włosach, aż w końcu warkocze się rozplątują. Jej żołądek ściska paranoja, wzbudzając jej magię. Uspokój się. Musi się uspokoić, zanim straci kontrolę. Ponownie zaczyna nucić, tak cicho, jak tylko potrafi, skupiona na unoszącej się i opadającej melodii, zmuszając swoje serce, by wpasowało sięw rytm.

Dociera do drugiego wersu akurat w chwili, gdy godostrzega.

Białego jelenia.

Wyłania się z mgły, jakby był z niej stworzony, jedwabny obłok opływa jego boki i pieni się wokół jego kopyt niczym rwąca woda. Jego poroże wychylone jest ku przodowi, tworząc majestatyczną koronę zbudowaną z niezliczonych, bladych jak brzoza odrostków; tak rozbudowane powinno być nie lada utrudnieniem w lesie, a jednak nie plącze się w otaczających je gałęziach – właściwie to wydaje się, jakoby drzewa się rozchylały, z szacunku tworzyły szersze przejście.

Owalne źrenice stworzenia zatrzymują się na Lisce i pieśń ginie na jej ustach.

– W-witaj – mówi dziewczyna niespokojnie, a potem uzupełnia powitanie ukłonem. Wydaje się to na miejscu, nawet jeśli jest trochę niemądre.

Jeleń przechyla głowę. Jego oczy są zielone jak paproć, pradawne i mądre, jakby był świadkiem wielu wieków historii Orlicy.

– Zakładam, że nie znasz drogi do kwiatu paproci? – pyta Liska.

Majestatyczne zwierzę wydaje z siebie parsknięcie, które brzmi zarazem jak poirytowanie i rozbawienie. Mimo przerażenia policzki Liski są ciepłe.

– Cóż – mówi speszona – jeśli nie chcesz mi pomóc, to zakładam, że jesteś tu, by mnie zjeść. W takim razie chyba nie ma co zwlekać.

Jeleń robi krok w przód. Jego kopyta zostawiają lśniące odciski w wilgotnej ziemi.

– Przynajmniej będę pożywieniem dla czegoś wspaniałego – stwierdza Liska z sercem w gardle. – Lepsze to niż zostać zjedzoną przez strzygonia albo biesa.

Kolejne parsknięcie jelenia, brzmiące absurdalnie wręcz ludzko. Robi kolejny krok w jej stronę, a następnie gwałtownie się odwraca. Znika w zaroślach szybciej, niż Liska jest w stanie wykrzyknąć, i zostawia za sobą błyszczące ślady kopyt; utrzymują się, pulsują w ciemności, wyglądając niemal jak… ścieżka.

Ale dokąd? Liska się waha. Wystarczająco dobrze zna opowieści o pięknych demonach, złotowłosych południcach dzierżących zakrwawione sierpy i rusałkach potrafiących oczarować pieśnią, wabiących mężczyzn ku podmokłej mogile obietnicami spełnienia ich najskrytszych pragnień. To może być podstęp… bardzo prawdopodobne, że to podstęp. Ale i tak to najlepsza opcja, jaką ma.

Podąża za śladami jelenia. Te, które mija, znikają, tak że za jej plecami cały czas panuje ciemność, a przed nią nadal jest światło. Napór lasu powoli ustępuje, pnie prostują się godnie, a unosząca się mgła odsłania pierzaste dywany z mchu. Szlak wytyczony przez jelenia znika niespodziewanie, zostawiając Liskę u krawędzi rzeki, sączącej się, czarnej jak atrament wody przelewającej się między dwiema przekrzywionymi, bliźniaczymi sosnami. Światło księżyca pada wokół niej szerokimi wiązkami; wraz ze światłem przychodzi ulga, nawet jeśli zniknięcie jelenia ją zaniepokoiło.

– Czym jest to miejsce? – szepcze Liska. Nie waży się mówić głośniej. – Czemu mnie tu przywiodłeś?

Z wahaniem klęka przy rzece, igły kłują jej dłonie, gdy pochyla się, by złapać oddech. Napływają myśli o domu; w tej chwili mieszkańcy wioski zebrali się zapewne na głównym placu i tańczą radośnie do smyczkowej muzyki. Być może ksiądz Paweł udziela błogosławieństw albo młode pary przeskakują nad ogniskiem, trzymając się za ręce. Och, jakże chciałaby być wśród nich.

Nie tęsknota odnajduje ją jako pierwsza, a melodia.

Nie da się jej pomylić z wiatrem. Ktoś śpiewa nieopodal przejmującym głosem, który płynie i wiruje. Dźwięki pieszczą Liskę, podnosząc ją na proste nogi. Są kojące i ciepłe niczym serdeczny uścisk czy buchające palenisko w środku zimy. Wróć do domu, Lisko Radost, mówi głos. Twoja wyprawa dobiegła końca. Odnalazłaś swoje miejsce.

Liska pomruguje. W górze rzeki ktoś stoi, jakby stał tam od samego początku. Piękna kobieta, naga; płowe loki uczepione są jej piersi, a ramiona wyciągnięte w zaproszeniu. Przyjdź, Lisko, przyjdź, śpiewa.

Liska potakuje oszołomiona. Uśmiecha się, choć nie pamięta dlaczego. Nie pamięta również, kiedy zaczęła iść, ale jest teraz na tyle blisko, że może policzyć stawy na nienaturalnie długich palcach kobiety.

Ukłucie w klatce piersiowej zatrzymuje jej nogi. Poczucie jest przerażająco znajome, jakby w kruchej klatce jej żeber więzione były motyle. Ostrzeżenie. Jej magia wzbudziła się i ją ostrzega.

Nagle obraz kobiety zaczyna migotać. Jej skóra zapada się i opina na kościach, z przerzedzonych włosów woda ścieka na strupy w miejscach, gdzie powinny być jej wargi. Gdy Liska się cofa, szkliste oczy kobiety rozszerzają się i znowu przybiera inną formę. W jej miejscu staje mama w swoim nieskazitelnie czystym fartuchu i z surowym spojrzeniem. Podchodzi do Liski – jej twarde oczy łagodnieją – i wyciąga obie ręce ku jej dłoniom.

– Chodź do domu, Lisko.

Tym razem Liska ignoruje ostrzeżenie w piersi. Niczego nie pragnie bardziej niż chwycić te dłonie, poczuć stanowczą pewność ich chwytu. I ten uśmiech… ileż to minęło, od kiedy ostatni raz widziała uśmiech mamy?

– Udało ci się, słoneczko.

Tak nazywał ją tata, ale mama nigdy. Dosadna, pragmatyczna Dobrawa Radost nie pozwalała sobie na takie okazywanie uczuć.

Jej matki tu nie ma.

Liska wyrywa się, przyciskając dłonie do oczu. Gdy ponownie je otwiera, twarz mamy się wykrzywia, jej uśmiech rozciąga się coraz szerzej i szerzej, niemożliwie szeroko, miejscami odsłaniając spiczaste zęby i blady, wąski język.

– Mylisz się – szepcze do stworzenia. – Mama chce mnie odesłać z wioski.

Biegnie ku rzece.

Kobieta – nie, rusałka – nurkuje. Rozpływa się w mętnej wodzie, znikając w nurcie. Niechętna, by zawrócić, Liska skacze z brzegu rzeki i ląduje po drugiej stronie; kolana uginają się pod nią od uderzenia. Przewraca się w błoto w chwili, gdy rusałka pojawia się za nią. Pozbawione warg usta rozchylone są w pisku, kościste palce sięgające ku spódniczce Liski.

Liska wydaje stłumiony okrzyk. Chwyta się mocno leżącego pnia, z całych sił bijąc nogami. Jej pięta uderza w coś kruchego, co pęka jak skorupka jajka – towarzyszący temu wrzask oznacza, że kopnęła rusałkę. Demon ją wypuszcza. Chwilę później woda przestaje się poruszać, jakby uspokojona. Liska oddycha nerwowo i waży się zerknąć przez ramię.

Rusałka wystrzeliwuje z wody i łapie za taśmy jej gorsetu.

Liska nie ma czasu nawet czasu, by krzyknąć. Świat przechyla się w momencie, gdy zostaje poderwana na nogi i rzucona z powrotem w lodowaty potok; bąbelki przesłaniają jej świat.

Obślizgłe palce zamykają się na jej gardle.

Przerażenie ściska wnętrzności Liski. Jest ciągnięta w dół, nad nią i pod nią rozpościera się ciemność; woda z piaskiem napełnia jej nozdrza. Rzeka jest dużo głębsza, niż można się było spodziewać, i w rozmazanej przez wodę przestrzeni Liska widzi perliste przebłyski kości pokrywających dno. Wzbiera w niej panika, a zaraz po niej coś jakby deliryczne rozbawienie. No to koniec, myśli. Umrę i zostanę upiorną dekoracją.

A jednak coś w niej opiera się tej myśli. Budzi się z trzepotem tysiąca uwięzionych skrzydeł, napierając boleśnie na jej klatkę piersiową. Jej magia reaguje na panikę. Przebija się przez skórę w rozbłysku oślepiającego światła, przybierając standardowy kształt: motyle, cała chmara, wirująca i chaotyczna. Wybuch mocy odrzuca rusałkę, ale tak, że jej paznokcie boleśnie szorują po gardle Liski. Dziewczyna nie mitręży – kopnięciem w klatkę piersiową demona wybija się ku nabrzeżu i przebija taflę wody, łapczywie nabierając powietrza. Drżąc, wyczołguje się na kamienie, zatrzymując się tylko na chwilę, by wykrztusić ohydną wodę, a następnie wstaje, wspierając się o kleistą korę sosny. Zerka przez ramię, spodziewając się pogoni, ale nie widzi żadnego ruchu.

Rusałka zniknęła.

Las jest na powrót spokojny.

Liska rzuca się do biegu. Nie zatrzymuje się nawet, gdy opuszcza otwarty teren przy rzece, uspokajający o tyle, że rozświetlony jest światłem księżyca. Pot zalewa jej szyję, a serce wali w opętańczym rytmie buzującej w jej piersi magii. Musi stąd uciec, jak najdalej od tej okropnej rzeki. A jednak – nieważne, jak daleko pobiegnie, nie zazna ulgi. Na jej oczach opowieści z dzieciństwa ożywają, przeobrażone z koszmarów w rzeczywistość.

Nie jest nawet w stanie osłonić się magią. Tym razem ją uratowała, owszem, ale dlatego, że taki był jej kaprys – w przeciwieństwie do ostatniego razu, gdy Liska skończyła przez nią z krwią na rękach i w obecności śmierci. Tej magii nie można ufać. Liska musi z nią skończyć, jak najszybciej. Tylko gdzie jest ten kwiat?

Jakby słysząc jej pytanie, między drzewami przed nią pojawia się znajomy kształt; jego rogata głowa przechylona w jej stronę. Jeleń! Liska rusza w jego kierunku, ale stworzenie znika we wzburzonej mgle.

– Czekaj! – wykrzykuje Liska, dysząc, a potem śmieje się z własnej głupoty. – Robisz to specjalnie, co?

Odpowiada jej jedynie echo jej nierównego oddechu. Odwraca się, by spojrzeć na okolicę. Stoi teraz na krawędzi wąskiego wąwozu, zbocza opadają stromo ku mrocznemu wnętrzu. Otacza ją dziewięć osobliwych drzew tworzących półkole; ich pnie pokryte są dziwnymi wybrzuszeniami. Z pozoru wyglądają na zwykłe sęki, ale przyjrzawszy się im bliżej, Liska dostrzega, że pulsują.

Przykłada dłonie do ust i cofa się, ale już za późno.

Każde wybrzuszenie rozkleja się pośrodku, kora rozwiera się, odsłaniając przekrwione oczy. Ludzkie oczy. Ludzkie oczy płaczące żółtawą żywicą, każde wpatrzone w Liskę.

Las ją widzi.

Cofa się, ale nie ma już dokąd. Jej pięta ślizga się na krawędzi wąwozu i nagle ziemia zapada się pod jej stopą, osuwa się pod jej ciężarem.

Upadek następuje szybko. Jej stopy trafiają na przekrzywione małe drzewo. Uderzenie odrzuca ją na zbocze; sunie po nim w niekontrolowany sposób. Desperacko próbuje się czegoś chwycić, spowolnić upadek; jej kolana szorują boleśnie po kamieniach i szorstkich korzeniach. Gdy w końcu dociera na dno wąwozu, pada na ziemię.

Leży zamroczona przez chwilę – jedną, rozmytą w czasie chwilę, bez tchu w piersi, z obolałym ciałem. Następnie zmusza się do podniesienia na kolana i jej dłonie przesuwają się po czymś twardym… i zupełnie tu niepasującym.

Bruk, płaskie kamienie ułożone w chodnik.

Zaskoczona Liska pospiesznie wstaje na proste nogi. Przed nią wije się kamienna ścieżka ginąca w mroku, popękana, zawładnięta mchem i nierówna. Liska wpatruje się w nią z niepokojem. Jedna jej część cieszy się, widząc oznakę cywilizacji, ale druga jest zaniepokojona – słyszała o drogach używanych do wędrowania przez zaklęty las, ale ta wydaje się zbyt wąska, by pomieścić choćby najmniejszy wóz. Tylko że jeśli nie jest to jedna z tych dróg, to… dokąd ona prowadzi?

Liska dość szybko znajduje odpowiedź na swoje pytanie. Pomimo jej rozmiaru ledwie dostrzega posiadłość w mroku, wciśniętą między drzewa niczym drzemiący gigant. Właściwie nie jest to posiadłość, bardziej wspomnienie po niej: rozbite okna, łuszcząca się farba i przekrzywiona wieżyczka; całość wygląda, jakby niemal zapomniała, jak to jest być domem. Otacza ją kamienny mur spowity bluszczem i zwieńczony bramą strzeżoną przez posągi jeleni. Brama kiedyś może i była piękna, ale teraz skrzydła zwisają z zawiasów, a strzeliste zwieńczenia przerdzewiały. Budynek i jego otoczenie emanuje swego rodzaju ponurą rezygnacją, jakby posiadłość oddawała się Driadzie na pożarcie.

Liska popycha jedno ze skrzydeł bramy i wzdryga się, gdy zawiasy protestują skrzypiąco. Ogród za murem jest chaotyczną dżunglą, zarośnięte żywopłoty poprzeszywane są ciernistymi gałązkami. Jedynie chodniczek, na którym leżą liście i gałązki, oparł się naporowi roślin. Wije się wzdłuż dziedzińca, aż do przestrzeni, w której kiedyś może stała fontanna, gdy posiadłość należała jeszcze do świata ludzi.

Teraz jednak należy do duchów i demonów.

Dlatego pośrodku dziedzińca Liska nie widzi fontanny. Zamiast niej dostrzega paproć, rozłożystą, bujną i nienaturalnie zieloną, tak zieloną, że wydaje się świecić.

I tam, zagnieżdżony w nimbie własnych liści, rośnie pojedynczy kwiat.

 

 

Ciąg dalszy w wersji pełnej