Terra Alta - Javier Cercas - ebook + książka

Terra Alta ebook

Javier Cercas

4,1

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Terra Alta to jałowa, niegościnna ziemia w południowo-zachodniej Katalonii, gdzie niemal nic się nie dzieje, a miejscowi wciąż żyją wspomnieniem bitwy nad Ebro, mimo że od zakończenia wojny domowej minęło już 80 lat. Pewnego niedzielnego poranka tym cichym zakątkiem wstrząsa wiadomość o wyjątkowo brutalnym morderstwie; jego ofiarami padli bogaty miejscowy przedsiębiorca Francisco Adell, jego żona oraz ich służąca.

Do wyjaśnienia przyczyn tajemniczej i odrażającej zbrodni zostaje powołana specjalna ekipa dochodzeniowa. Należy do niej śledczy Melchior Marín, który mimo młodego wieku ma za sobą mroczną przeszłość: jest synem prostytutki, pracował dla kartelu narkotykowego, był aresztowany i osadzony w więzieniu. Jednak pod wpływem osobistej tragedii i lektury Nędzników Wiktora Hugo odmienił swoje życie — zafascynowany postacią Javerta został policjantem. Do Terra Alta trafił kilka lat wcześniej, po tym jak bohatersko powstrzymał atak islamskich terrorystów i przełożeni, aby zapewnić mu bezpieczeństwo, zdecydowali o jego przeniesieniu z Barcelony na prowincję.

Sprawa Adellów stanie się dla Melchiora wyzwaniem zarówno zawodowym, jak i osobistym, któremu stawi czoła z największym zaangażowaniem. Będzie musiał odbyć podróż do przeszłości, skonfrontować wielką literaturę i stworzone przez nią wzorce osobowe z dramatem codzienności i uczestniczącymi w nim zwykłymi ludźmi, a jego niezłomne zasady zostaną wystawione na próbę. Czy chociaż uda mu się ocalić niedawno odnalezione szczęście rodzinne?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 433

Oceny
4,1 (25 ocen)
9
11
4
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
tynsik

Nie oderwiesz się od lektury

[Kryminał na talerzu] “Terra Alta” Javiera Cercasa to tytuł tomu pierwszego, jak i całej hiszpańskiej serii kryminalnej. Jego akcja toczy się dwutorowo - współcześnie w czasie śledztwa dotyczącego naprawdę brutalnego morderstwa pary bogatych staruszków, oraz w przeszłości, w której poznajemy losy Melchiora Mariny, głównego bohatera tej serii. Tak naprawdę to chętnie zastosowałabym przy jej opisie określenie, którym posłużył się Jeffrey Archer w serii o Warwicku - nie jest to powieść detektywistyczna, to jest opowieść o detektywie. I do określenia “Terra Alty” pasuje to doskonale. Melchior to bohater, który mocno się zmienia, więc czytelnik z uwagą śledzi jego losy. Teraz to szczęśliwy człowiek, dobry śledczy, miłośnik literatury, fan “Nędzników”, ale kim był kiedyś, co przywiodło go do tego miejsca? I jak poradzi sobie z wyzwaniem, ze zbrodnią, o której teraz huczy całe miasteczko? Miasteczko, cały rejon Terra Alta, miejsce, w którym nigdy nic się nie dzieje. Cała opowieść osadzona jes...
00
espequer

Nie polecam

możliwe, że kryminały to nie jest rzecz dla mnie, ale to było tragicznie nudne i w połowie odpadłem...
00

Popularność




Ty­tuł ory­gi­na­łu: Ter­ra Alta
Opra­co­wa­nie re­dak­cyj­ne: MI­RO­SŁAW GRA­BOW­SKI
Ko­rek­ta: JAN JA­RO­SZUK, EL­WI­RA WY­SZY­ŃSKA
Pro­jekt okład­ki: TO­MASZ LEC
Co­py­ri­ght © Ja­vier Cer­cas, 2019 For the Po­lish edi­tion Co­py­ri­ght © 2022, Noir sur Blanc, War­sza­wa
ISBN 978-83-7392-781-0
Ofi­cy­na Li­te­rac­ka Noir sur Blanc Sp. z o.o. ul. Fra­sca­ti 18, 00-483 War­sza­wa
Za­mó­wie­nia pro­si­my kie­ro­wać: – te­le­fo­nicz­nie: 800 42 10 40 (li­nia bez­płat­na) – fak­sem: 12 430 00 96 (czyn­nym całą dobę) – e-ma­ilem: ksie­gar­nia@wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl – ksi­ęgar­nia in­ter­ne­to­wa: www.noir.pl
Kon­wer­sja: eLi­te­ra s.c.

Ra­ülo­wi Cer­ca­so­wi i Mer­cè Mas, mo­jej Ter­ra Alta

1

Mel­chior wci­ąż jest w swo­im biu­rze i go­tu­je się na ma­łym ogniu, z nie­cier­pli­wo­ścią wy­cze­ku­jąc ko­ńca noc­nej słu­żby, kie­dy dzwo­ni te­le­fon. To ko­le­ga z dy­żur­ki ko­mi­sa­ria­tu: w ma­sía[1] ro­dzi­ny Adel­lów są dwa tru­py, mel­du­je.

– Tych od Gráfi­cas Adell? – pyta Mel­chior.

– Tak – od­po­wia­da po­li­cjant. – Wiesz, gdzie to jest?

– W po­bli­żu szo­sy do Vi­lal­ba dels Arcs, praw­da?

– Wła­śnie.

– Mamy tam ko­goś?

– Ru­iza i May­ola. Przed chwi­lą dzwo­ni­li.

– Już jadę.

Do tego mo­men­tu noc była jak za­wsze spo­koj­na. O wcze­snej go­dzi­nie nie­mal ni­ko­go nie ma w ko­mi­sa­ria­cie i kie­dy Mel­chior gasi świa­tło, za­my­ka biu­ro i wkła­da­jąc ma­ry­nar­kę, zbie­ga po opu­sto­sza­łych scho­dach, ci­sza pa­nu­jąca w bu­dyn­ku jest tak przy­tła­cza­jąca, że przy­po­mi­na­ją mu się jego pierw­sze dni tu­taj, w Ter­ra Alta, gdy wci­ąż był przy­zwy­cza­jo­ny do miej­skie­go ha­ła­su i wiej­ska ci­sza nie po­zwa­la­ła za­snąć, ska­zu­jąc go na czu­wa­nie, któ­re zwal­czał za po­mo­cą środ­ków na­sen­nych i lek­tu­ry po­wie­ści. To wspo­mnie­nie przy­wra­ca mu za­po­mnia­ny ob­raz czło­wie­ka, ja­kim był wów­czas, czte­ry lata wcze­śniej, kie­dy przy­był do Ter­ra Alta; przy­wra­ca ta­kże nie­od­par­tą myśl, że tam­ten mężczy­zna i on to dwie ró­żne oso­by, tak od­mien­ne jak prze­stęp­ca i oby­wa­tel sza­nu­jący pra­wo, jak Jean Val­je­an i pan Ma­de­le­ine, roz­dwo­jo­ny i pe­łen sprzecz­no­ści bo­ha­ter Nędz­ni­ków, jego ulu­bio­nej po­wie­ści.

Na par­te­rze Mel­chior po­bie­ra z ma­ga­zy­nu bro­ni wal­the­ra P99 ka­li­bru 9 mi­li­me­trów i pu­de­łko z na­bo­ja­mi, roz­my­śla­jąc, że już od daw­na nie czy­tał Nędz­ni­ków i że tego po­ran­ka będzie mu­siał zre­zy­gno­wać ze wspól­ne­go śnia­da­nia z żoną i cór­ką.

Idzie do ga­ra­żu, wsia­da do swo­je­go opla cor­sy, wy­je­żdża i mi­ja­jąc park za­baw przed ko­mi­sa­ria­tem, dzwo­ni do sie­rżan­ta Bla­ia.

– Módl się, żeby to było coś wa­żne­go, co masz mi do po­wie­dze­nia, za­twar­dzia­ły Hisz­pa­ńcu – bur­czy za­spa­nym gło­sem sie­rżant. – Je­śli nie, po­wie­szę cię za jaja.

– Są dwa tru­py w ma­sía Adel­lów – mówi Mel­chior.

– Adel­lów? Ja­kich Adel­lów?

– Tych od Gráfi­cas Adell.

– Nie pier­dol.

– Pier­do­lę – od­po­wia­da Mel­chior. – Przed chwi­lą dzwo­nił pa­trol. Ruiz i May­ol już tam są. Je­stem w dro­dze.

Na­gle obu­dzo­ny sie­rżant Blai za­czy­na go in­stru­ować.

– Nie mów mi, co mam ro­bić – prze­ry­wa mu Mel­chior. – Po­wiedz tyl­ko jed­no: mam za­wia­do­mić Sa­lo­ma i tech­ni­ków po­li­cyj­nych?

– Nie, te­le­fo­na­mi ja się zaj­mę – mówi sie­rżant Blai. – Trze­ba za­wia­do­mić wszyst­kich jak leci. Ty zaj­mij się za­bez­pie­cze­niem miej­sca zbrod­ni, opie­częto­wa­niem domu...

– Spo­koj­nie, sie­rżan­cie – po­now­nie prze­ry­wa mu Mel­chior. – Będę tam za pięć mi­nut.

– Daj mi pół go­dzi­ny – mówi sie­rżant Blai i mru­czy, jak­by roz­ma­wiał nie z Mel­chio­rem, tyl­ko z sa­mym sobą: – Adel­lo­wie, ja pier­dzie­lę. Szy­ku­je się za­je­bi­sta roz­ró­ba.

Mel­chior, nie włączyw­szy sy­gna­łu ani nie umie­ściw­szy ko­gu­ta na da­chu opla, pędzi uli­ca­mi Gan­de­sy, któ­re o tej po­rze są nie­mal tak wy­ma­rłe jak scho­dy i ko­ry­ta­rze ko­mi­sa­ria­tu. Nie­mal wy­ma­rłe, od cza­su do cza­su bo­wiem mija ja­kie­goś ro­we­rzy­stę w stro­ju ro­we­rzy­sty, bie­ga­cza w stro­ju bie­ga­cza albo sa­mo­chód, któ­ry nie wia­do­mo, czy wra­ca po dłu­giej so­bot­niej nocy, czy za­czy­na dłu­gi nie­dziel­ny dzień. Nad Ter­ra Alta wsta­je świt, nie­bo w po­pie­la­tej to­na­cji za­po­wia­da po­ra­nek bez sło­ńca. Przy ho­te­lu Pi­qué Mel­chior skręca w lewo, opusz­cza Gan­de­sę i podąża szo­są do Vi­lal­ba dels Arcs. Przy­spie­sza i po kil­ku mi­nu­tach zje­żdża na nie­utwar­dzo­ną dro­gę, któ­ra po stu me­trach do­pro­wa­dza go do ma­sía. Re­zy­den­cję ota­cza ka­mien­ny mur na­szpi­ko­wa­ny na gó­rze ka­wa­łka­mi szkła i pra­wie ca­łko­wi­cie po­ro­śni­ęty blusz­czem. Sze­ro­ka, podłu­żna me­ta­lo­wa bra­ma po­ma­lo­wa­na brązo­wą far­bą jest uchy­lo­na, przed nią stoi wóz pa­tro­lo­wy, a jego nie­bie­skie świa­tła mi­ga­ją w bla­sku świ­tu; przy sa­mo­cho­dzie Ruiz usi­łu­je, jak się wy­da­je, po­cie­szyć ko­bie­tę o in­dia­ńskich ry­sach, któ­ra sie­dzi na ka­mien­nej ła­wie i szlo­cha.

Mel­chior wy­sia­da z auta i pyta Ru­iza, co się sta­ło.

– Nie wiem – od­po­wia­da funk­cjo­na­riusz ze słu­żby pa­tro­lo­wej, wska­zu­jąc na ko­bie­tę. – To ku­char­ka za­trud­nio­na w tym domu. To ona dzwo­ni­ła. Mówi, że w środ­ku leży dwo­je mar­twych lu­dzi.

Ko­bie­ta dy­go­cze od stóp do głów, pła­cze rzew­ny­mi łza­mi, wy­cie­ra­jąc dło­nie w far­tuch. Mel­chior pró­bu­je ją uspo­ko­ić i za­da­je to samo py­ta­nie, któ­re wcze­śniej skie­ro­wał do Ru­iza, ale je­dy­ną od­po­wie­dzią jest pe­łne prze­ra­że­nia spoj­rze­nie i nie­zro­zu­mia­ły be­łkot.

– Gdzie May­ol? – pyta Mel­chior.

– Jest w środ­ku – od­po­wia­da Ruiz.

Mel­chior pro­si go, by zo­stał na miej­scu, opie­częto­wał bra­mę i cze­ka­jąc na po­zo­sta­łych ko­le­gów, za­opie­ko­wał się ko­bie­tą. Sam zaś wcho­dzi przez bra­mę, któ­rej strze­gą dwie ka­me­ry, i szyb­kim kro­kiem prze­mie­rza ście­żkę wio­dącą przez sta­ran­nie utrzy­ma­ny ogród – po­ra­sta­ją go wierz­by, drze­wa mor­wo­we i cze­re­śnie, róże, na­parst­ni­ce, sto­krot­ki, pe­onie, iry­sy, ge­ra­nium, fio­łki i ja­śmi­ny – aż za za­krętem uka­zu­je się fa­sa­da sta­re­go trzy­pi­ętro­we­go domu z oka­za­ły­mi drew­nia­ny­mi drzwia­mi, bal­ko­na­mi za­bez­pie­czo­ny­mi kra­tą, pod­da­szem, gdzie wid­nie­ją okien­ne wy­ku­sze. May­ol, któ­ry wła­śnie do­strze­gł Mel­chio­ra, stoi wspar­ty o fu­try­nę drzwi, nogi lek­ko mu dy­go­czą, obie dło­nie ma za­ci­śni­ęte na kol­bie pi­sto­le­tu, a jego ciem­no­nie­bie­ski mun­dur od­ci­na się na tle ciem­nej ochry fa­sa­dy. Przy­wo­łu­je śled­cze­go ge­stem ręki.

Mel­chior wy­ci­ąga broń i jed­no­cze­śnie do­strze­ga fan­ta­zyj­ny wzór opo­ny od­ci­śni­ęty na ście­żce, któ­ra w tym miej­scu roz­sze­rza się i two­rzy pod­jazd przed uchy­lo­ny­mi drzwia­mi domu.

– Wsze­dłeś do środ­ka? – pyta May­ola, sta­jąc przy dru­giej fra­mu­dze.

– Nie – od­po­wia­da May­ol.

– Ktoś jest we­wnątrz?

– Nie wiem.

Mel­chior wi­dzi, że za­mek nie zo­stał wy­ła­ma­ny. Pa­trzy na May­ola: ob­la­ny po­tem, w jego oczach wi­dać strach.

– Stań za mną – roz­ka­zu­je mu.

Kop­nia­kiem otwie­ra drzwi i wcho­dzi do domu. Za­cho­wu­jąc ostro­żno­ść, z May­olem za ple­ca­mi spraw­dza po­grążo­ny w pó­łm­ro­ku par­ter: sień z wie­sza­ka­mi, ku­fer, wi­try­na z ksi­ążka­mi, fo­te­le, win­da, ła­zien­ka, dwie sy­pial­nie z sza­fa­mi na odzież, nie­tkni­ęte łó­żka, por­ce­la­no­we dzba­ny, do­brze za­opa­trzo­na spi­żar­nia z bu­tel­ka­mi wina. Po­tem wspi­na się na pi­ętro po ka­mien­nych scho­dach, któ­re wy­cho­dzą na ogrom­ny sa­lon oświe­tlo­ny je­dy­nie wi­szącą pod su­fi­tem lam­pą. To, co wi­dzi przed sobą, przez nie­ko­ńczące się se­kun­dy utrzy­mu­je go w sta­nie ja­kie­jś znie­wa­la­jącej nie­rze­czy­wi­sto­ści, z któ­rej wy­ry­wa go do­pie­ro ago­nal­ny jęk wy­mio­tu­jące­go na podło­gę May­ola.

– Boże dro­gi! – be­łko­cze po­li­cjant ze słu­żby pa­tro­lo­wej, wy­plu­wa­jąc od­ra­ża­jącą pap­kę żó­łci z reszt­ka­mi je­dze­nia. – Co tu się sta­ło?

To dla Mel­chio­ra pierw­szy ob­raz zbrod­ni, od­kąd przy­je­chał do Ter­ra Alta, i cho­ciaż wcze­śniej oglądał ich wie­le, ni­g­dy cze­goś ta­kie­go nie wi­dział.

Za­krwa­wio­na mia­zga dwóch ciał, bry­ły czer­wo­no­fio­le­to­we­go mi­ęsa, na­prze­ciw­ko sie­bie, na ka­na­pie i na fo­te­lu, ob­le­pio­ne grud­ka­mi ja­kie­jś cie­czy – mie­sza­ni­ny krwi, wnętrz­no­ści, chrząstek, skó­ry – któ­ra spla­mi­ła ta­kże ścia­ny, podło­gę i na­wet gzyms ko­min­ka. W po­wie­trzu wisi ostry odór krwi, ska­to­wa­ne­go, tor­tu­ro­wa­ne­go cia­ła i oso­bli­we wra­że­nie, jak­by czte­ry ścia­ny po­ko­ju za­cho­wa­ły w so­bie sko­wyt dro­gi przez mękę, któ­rej były świad­kiem, ale jed­no­cze­śnie Mel­chior wy­czu­wa w po­miesz­cze­niu – i to być może naj­bar­dziej nim wstrząsnęło – dziw­ny za­pach eks­cy­ta­cji, czy może eu­fo­rii, coś, co nie daje się okre­ślić, a je­śli mia­łby zna­le­źć na to ja­kieś sło­wa, na­zwa­łby to eks­plo­zją ma­ka­brycz­ne­go kar­na­wa­łu, obłąka­ńcze­go ry­tu­ału, upoj­ną ofia­rą z ludz­kiej krwi.

Oszo­ło­mio­ny, sta­ra­jąc się nie za­cie­rać śla­dów, pod­cho­dzi do tej prze­ra­ża­jącej po­dwój­nej pląta­ni­ny mi­ęsa (na podło­dze leżą dwa po­dar­te i za­krwa­wio­ne ka­wa­łki ma­te­ria­łu, z pew­no­ścią słu­żące jako kne­ble), a kie­dy sta­je przed ka­na­pą, wi­dzi, że dwa spły­wa­jące krwią kor­pu­sy to zwło­ki lu­dzi tor­tu­ro­wa­nych i skru­pu­lat­nie po­kro­jo­nych – mężczy­zny i ko­bie­ty. Wy­dłu­ba­no im oczy, wy­rwa­no pa­znok­cie, zęby, uszy, ob­ci­ęto sut­ki, roz­kro­jo­no brzu­chy, wy­ci­ągni­ęto z nich wnętrz­no­ści i roz­rzu­co­no wo­kół. Wi­dać nad­to, po si­wa­wej sza­ro­ści wło­sów i po chu­dych, wątłych człon­kach (czy ra­czej tym, co z nich zo­sta­ło), że są to zwło­ki dwoj­ga sta­rych lu­dzi.

Mel­chior ma wra­że­nie, że przy ra­chi­tycz­nym świe­tle wi­szącej pod su­fi­tem lam­py mó­głby go­dzi­na­mi przy­glądać się temu wi­do­wi­sku.

– To Adel­lo­wie? – pyta.

May­ol, któ­ry stał parę kro­ków za nim, te­raz pod­cho­dzi i Mel­chior pyta go po­now­nie.

– Wy­da­je mi się, że to oni – od­po­wia­da po­li­cjant z pa­tro­lu.

Mel­chior wi­dział kil­ka­krot­nie Adel­lów na zdjęciach w lo­kal­nej pra­sie i pi­smach re­gio­nal­nych, ale ni­g­dy ich nie spo­tkał i pa­trząc na tę ma­sa­krę, nie po­tra­fi odświe­żyć pa­mi­ęci.

– Zo­stań tu. Niech nikt ni­cze­go nie do­ty­ka – mówi do May­ola. – Sie­rżant już chy­ba przy­je­chał. Ro­zej­rzę się.

Ma­sía jest ogrom­na, ma nie­zli­czo­ne po­ko­je i zo­sta­ła prze­bu­do­wa­na w sty­lu, któ­ry Mel­chio­ro­wi przy­po­mi­na re­por­taż z ilu­stro­wa­ne­go ma­ga­zy­nu ar­chi­tek­tów; za­cho­wa­no sta­rą kon­struk­cję, a całą resz­tę uno­wo­cze­śnio­no. Mi­ędzy pierw­szym a dru­gim pi­ętrem jest usy­tu­owa­ny po­ko­ik, daw­niej za­pew­ne ma­ga­zyn, w któ­rym Mel­chior znaj­du­je pa­nel z kil­ko­ma wy­łączo­ny­mi mo­ni­to­ra­mi: to cen­tral­ka alar­mo­wa, ale wszyst­ko jest wy­ga­szo­ne.

Wcho­dzi na dru­gie pi­ętro i tra­fia na wiel­ki pro­sto­kąt­ny po­kój z sze­ścio­ma pa­ra­mi drzwi, z któ­rych dwo­je jest sze­ro­ko otwar­tych. Za pierw­szy­mi mie­ści się sy­pial­nia ma­łże­ńska, gdzie pa­nu­je roz­gar­diasz po prze­szu­ka­niu: z łó­żka ści­ągni­ęto prze­ście­ra­dło, ko­łdrę, po­dusz­ki i ma­te­rac, któ­re zmi­ęto­szo­ne ci­śni­ęto w kąt; przej­rza­no i roz­be­be­szo­no sto­li­ki noc­ne, ko­mo­dy i sza­fy; krze­sła, fo­te­le i sto­łki roz­włó­czo­no po ca­łym po­miesz­cze­niu, po­dob­nie jak po­ściel, ubra­nia, bie­li­znę i ka­wa­łki pla­sti­ku, szkła i me­ta­lu, któ­re – jak prze­ko­nu­je się Mel­chior – są szcząt­ka­mi te­le­fo­nów ko­mór­ko­wych, roz­dep­ta­nych, po­zba­wio­nych kart SIM; tub­ki po le­kar­stwach, kre­mach, ma­ściach, pan­to­fle, kap­cie, ma­ga­zy­ny, ga­ze­ty, ulot­ki, sko­ru­py fi­li­ża­nek i szkla­nek, pu­ste ku­fry; pi­ęk­ny kru­cy­fiks z drew­na i ko­ści sło­nio­wej, ob­raz olej­ny z Najświ­ęt­szym Ser­cem Je­zu­sa i licz­ne fo­to­gra­fie ro­dzin­ne opra­wio­ne w srebr­ne ram­ki zo­sta­ły ze­rwa­ne ze ścian i rzu­co­ne na podło­gę uło­żo­ną z wie­lo­barw­nych pły­tek. Mel­chior jest prze­ko­na­ny, że to sy­pial­nia sta­rusz­ków, i przy­gląda­jąc się ba­ła­ga­no­wi, za­sta­na­wia się, czy mor­der­cy byli zwy­kły­mi zło­dzie­ja­mi, czy też szu­ka­li cze­goś, co być może zna­le­źli albo nie. Przez sze­ro­ko otwar­te drzwi wcho­dzi do na­stęp­ne­go po­ko­ju i od­kry­wa ko­lej­ne zwło­ki: gru­bo­ko­ści­sta ko­bie­ta o słom­ko­wych wło­sach i bar­dzo ja­snej skó­rze sie­dzi na podło­dze obok roz­ba­bra­ne­go łó­żka, opar­ta o ścia­nę, z opusz­czo­ną ni­sko gło­wą. Ma na so­bie kre­mo­wą ko­szu­lę noc­ną i nie­bie­ski szla­frok, wy­ba­łu­sza oczy, jak­by zo­ba­czy­ła dia­bła, w czo­le wi­dać otwór wiel­ko­ści dzie­si­ęcio­cen­to­wej mo­ne­ty, z któ­re­go aż do nosa i ust ci­ągnie się stru­ga za­krzep­ni­ętej krwi. Mel­chior ogląda po­zo­sta­łe czte­ry po­ko­je – sa­lon i trzy sy­pial­nie – ale nie ma tam nic szcze­gól­ne­go. Po­tem wcho­dzi na trze­cie pi­ętro, gdzie mie­ści się pod­da­sze, robi ob­chód i od razu stwier­dza, że na­past­ni­cy tam nie do­tar­li. Wy­gląda przez okno i wi­dząc na dole pięć sa­mo­cho­dów za­par­ko­wa­nych przed bra­mą ma­sía, po­sta­na­wia ze­jść.

Kie­dy do­cie­ra na pierw­sze pi­ętro, sie­rżant Blai i ka­pral Sa­lom ogląda­ją zwło­ki sta­rusz­ków. Trzej ko­le­dzy z eki­py tech­ni­ków po­li­cyj­nych, sto­jąc za ple­ca­mi funk­cjo­na­riu­szy, w mil­cze­niu przy­go­to­wu­ją swój sprzęt. Na wi­dok Mel­chio­ra Blai pyta:

– Jest wi­ęcej zwłok?

Sie­rżant ma czter­dzie­ści pięć lat, ale wy­gląda na mniej. Ma wy­go­lo­ną gło­wę, jest ubra­ny w ob­ci­słe dżin­sy i prążko­wa­ną ko­szu­lę, któ­ra uwi­dacz­nia jego bi­cep­sy i umi­ęśnio­ny tors. W by­strych nie­bie­skich oczach wpa­trzo­nych w ob­raz ma­sa­kry ry­su­je się nie­do­wie­rza­nie i obrzy­dze­nie.

– Jesz­cze jed­ne – od­po­wia­da Mel­chior. – Ko­bie­ta. Za­bi­li ją jed­nym strza­łem, ale oszczędzi­li jej tor­tur.

– To chy­ba ru­mu­ńska słu­żąca – do­my­śla się Blai. – Ku­char­ka twier­dzi, że z nimi miesz­ka­ła.

– Po­kój sta­rych jest wy­wró­co­ny do góry no­ga­mi – ci­ągnie Mel­chior. – To pew­nie ich sy­pial­nia. Na podło­dze leżą ka­wa­łki te­le­fo­nów ko­mór­ko­wych, któ­re tam­ci skru­pu­lat­nie roz­dep­ta­li. Wi­dzie­li­ście śla­dy opon w ogro­dzie?

Sie­rżant Blai przy­ta­ku­je, nie od­wra­ca­jąc wzro­ku od Adel­lów.

– To je­dy­na rzecz, któ­ra mnie w tym dzi­wi – mówi Mel­chior. – Wszyst­ko inne su­ge­ru­je za­wo­dow­ców.

– Albo psy­cho­pa­tów – twier­dzi Blai. – Żeby nie po­wie­dzieć opęta­ńców. Bo komu przy­szło­by do gło­wy zro­bić coś ta­kie­go?

– O tym od razu po­my­śla­łem – przy­ta­ku­je Mel­chior. – O ja­ki­mś obrzędzie. Ale te­raz już tak nie uwa­żam.

– Bo? – pyta Blai.

Mel­chior wzru­sza ra­mio­na­mi.

– Nie wy­wa­ży­li drzwi – od­po­wia­da. – Odłączy­li ka­me­ry i alarm. Znisz­czy­li ko­mór­ki i za­bra­li kar­ty SIM, że­by­śmy nie mo­gli spraw­dzić, do­kąd dzwo­ni­li sta­rusz­ko­wie. Z pre­me­dy­ta­cją pod­da­li ich tor­tu­rom. Ro­bo­ta spe­cja­li­stów. Mo­żli­we, że cho­dzi­ło o ra­bu­nek i pew­nie za­bra­li kosz­tow­no­ści i pie­ni­ądze, cho­ciaż ni­g­dzie nie wi­dzia­łem żad­ne­go sej­fu. Ale czy ta ma­sa­kra pa­su­je do ra­bun­ku? Mo­żli­we, że szu­ka­li cze­goś kon­kret­ne­go i dla­te­go ich tor­tu­ro­wa­li.

– Za­pew­ne – mówi sie­rżant Blai. – W ka­żdym ra­zie to, że są za­wo­dow­ca­mi, nie wy­klu­cza, że są też psy­cho­pa­ta­mi. Ani tego, że cho­dzi­ło o ja­kiś obrzęd. Co o tym my­ślisz, Sa­lom?

Ka­pral jak za­hip­no­ty­zo­wa­ny przy­gląda się zwło­kom oboj­ga sta­rusz­ków, jak­by nie da­wał wia­ry temu, co wi­dzi. Jest tak po­ru­szo­ny, że ca­łko­wi­cie prze­pa­dło gdzieś jego zwy­kłe opa­no­wa­nie: bla­dy, wy­trąco­ny z rów­no­wa­gi, gło­śno sa­pie, lek­ko dy­go­cze mu gór­na war­ga. Ma roz­wi­chrzo­ną bro­dę, jest oty­ły, nosi nie­mod­ne oku­la­ry, przez co wy­da­je się znacz­nie star­szy od Bla­ia, cho­ciaż ma tyl­ko parę lat wi­ęcej.

– Też bym nie po­wie­dział, że to ro­bo­ta pro­fe­sjo­na­li­stów – od­po­wia­da. – Chy­ba masz ra­cję, że to byli ja­cyś de­wian­ci.

– Zna­łeś ich?

– Tych sta­rych? – od­po­wia­da py­ta­niem Sa­lom, wska­zu­jąc pal­cem zma­sa­kro­wa­ne cia­ła. – Oczy­wi­ście. Ich cór­ka i zięć to moi przy­ja­cie­le. Od wie­lu lat. – Zwra­ca­jąc się do Mel­chio­ra, do­da­je: – Two­ja żona też ich zna.

Za­pa­da ci­sza. Sa­lo­mo­wi uda­je się opa­no­wać drże­nie ust. Sie­rżant Blai wzdy­cha zre­zy­gno­wa­ny i mówi:

– Cóż, za­dzwo­nię do Tor­to­sy. Sami nie mo­że­my się tym za­jąć.

Kie­dy sie­rżant roz­ma­wia z Re­gio­nal­ną Eki­pą Do­cho­dze­nio­wą, Mel­chior i Sa­lom jesz­cze przez chwi­lę przy­gląda­ją się ma­sa­krze.

– Wiesz, o czym my­ślę? – pyta Mel­chior.

Sa­lom po­wo­li do­cho­dzi do sie­bie. W ka­żdym ra­zie ta­kie spra­wia wra­że­nie.

– O czym? – pyta.

– O tym, co po­wie­dzia­łeś mi pierw­sze­go dnia, kie­dy tu przy­je­cha­łem.

– A co ci wte­dy po­wie­dzia­łem?

– Że w Ter­ra Alta ni­g­dy nic się nie dzie­je.

Za­pra­sza­my do za­ku­pu pe­łnej wer­sji ksi­ążki

PRZY­PI­SY

[1] Ty­po­wy dla re­gio­nu Ara­go­nii i Ka­ta­lo­nii dwór wzo­ro­wa­ny na daw­nych wil­lach rzym­skich albo fol­wark z za­bu­do­wa­nia­mi go­spo­dar­czy­mi (wszyst­kie przy­pi­sy po­cho­dzą od tłu­ma­cza).

Na­kła­dem wy­daw­nic­twa Noir sur Blanc uka­za­ły sięna­stępu­jące ksi­ążki Ja­vie­ra Cer­ca­sa:

ANA­TO­MIA CHWI­LI2015

OSZUST2016

WŁAD­CA CIE­NI2019

ŻO­ŁNIE­RZE SPOD SA­LA­MI­NY2021